Przeciw śmierci - Prentice Mulford - ebook + książka

Przeciw śmierci ebook

Prentice Mulford

4,6

Opis

„Im dalej człowiek posuwa się w tak zwanym ulepszaniu ras i gatunków oraz wytwarzaniu nowych, tym większe przeszkody stawia na jego drodze Natura. Choroby i epidemie, nieznane w początkowym okresie jego bytowania na Ziemi, szerzą się pośród zwierząt domowych i gospodarskich, a pola uprawne są pustoszone przez chmary żarłocznych owadów. Hodowla rasowych koni staje się coraz trudniejsza i wymaga więcej zabiegów. Uprawiane ludzkimi rękami rośliny degenerują się, tracą soki życiowe i wtedy człowiek szuka pierwotnego naturalnego typu rośliny, ptaka lub zwierzęcia aby sztucznie zapłodnić gatunki wyhodowane przez siebie lub wyjałowione”.

Te słowa mogłyby paść podczas jednej z setek akcji urządzanych obecnie przez ekologów. Napisał je jednak ponad sto pięćdziesiąt lat temu Prentice Mulford – nieco zapomniany genialny amerykański samouk.

Mulford odegrał kluczową rolę w rozwoju popularnego prądu filozoficznego o nazwie New Thought. Jego zbiór esejów „Myśli to rzeczy” (z którego wybraliśmy 27 esejów) służył jako przewodnik po tym nowym „systemie wierzeń” i nadal cieszy się popularnością. Jego książki czytane były na całym świecie wszędzie tam, gdzie żywe były ideały bliskie amerykańskiej wierze wpływu człowieka na własny los.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 194

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (17 ocen)
13
3
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
patison123

Nie oderwiesz się od lektury

tę książkę powinien przeczytać każdy.
00

Popularność




Wstęp

Wstęp

„Im dalej czło­wiek posuwa się w tak zwa­nym ulep­sza­niu ras i gatun­ków oraz wytwa­rza­niu nowych, tym więk­sze prze­szkody sta­wia na jego dro­dze Natura. Cho­roby i epi­de­mie, nie­znane w począt­ko­wym okre­sie jego byto­wa­nia na Ziemi, sze­rzą się pośród zwie­rząt domo­wych i gospo­dar­skich, a pola uprawne są pusto­szone przez chmary żar­łocz­nych owa­dów. Hodowla raso­wych koni staje się coraz trud­niej­sza i wymaga wię­cej zabie­gów. Upra­wiane ludz­kimi meto­dami rośliny dege­ne­rują się, tracą soki życiowe i wtedy czło­wiek szuka pier­wot­nego, natu­ral­nego typu rośliny, ptaka lub zwie­rzę­cia, aby sztucz­nie zapłod­nić gatunki wyho­do­wane przez sie­bie lub wyja­ło­wione”. Te słowa mogłyby paść pod­czas jed­nej z setek akcji urzą­dza­nych obec­nie przez eko­lo­gów. Napi­sał je jed­nak ponad sto pięć­dzie­siąt lat temu Pren­tice Mul­ford – zapo­mniany dziś, genialny ame­ry­kań­ski samouk.

Przy oma­wia­niu prą­dów mistycz­nych dru­giej połowy XIX wieku wymie­nia się przede wszyst­kim Tho­masa Car­lyle’a, Ral­pha Walda Emer­sona czy Phi­ne­asa Quimby’ego. Nie należy jed­nak zapo­mi­nać rów­nież o Mul­for­dzie, który wniósł do dys­kursu filo­zo­ficz­nego tam­tych cza­sów powiew świe­żo­ści. Nie ode­brał sta­ran­nego wykształ­ce­nia, a prawdę powie­dziaw­szy, uczył się sam. Pod­stawą jego twór­czo­ści była obser­wa­cja burz­li­wego życia spo­łecz­nego w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, które wła­śnie doko­ny­wały nie­zwy­kłego skoku cywi­li­za­cyj­nego.

Imał się roz­licz­nych zajęć: był kucha­rzem okrę­to­wym, polo­wał na wie­lo­ryby, szu­kał złota, mie­dzi i sre­bra w Kali­for­nii. Ubie­gał się (bez powo­dze­nia) o fotel kon­gres­mena w niż­szej izbie par­la­mentu Kali­for­nii. Swój pierw­szy esej opu­bli­ko­wał w roku 1863 w kali­for­nij­skim piśmie „The Gol­den Era”. Przez pięć lat pra­co­wał jako dzien­ni­karz, pisząc do róż­nych gazet. W krę­gach inte­lek­tu­al­nych San Fran­ci­sco zyskał przy­do­mek „króla cyga­ne­rii arty­stycz­nej” z powodu osten­ta­cyj­nego braku sza­cunku dla pie­nię­dzy. W swo­jej auto­bio­gra­fii Mul­ford stwier­dził wręcz, że „bieda zwięk­sza liczbę zwo­jów mózgo­wych”. Zasły­nął z humo­ry­stycz­nego stylu pisa­nia i barw­nych por­tre­tów życia poszu­ki­wa­czy złota i mary­na­rzy. W 1872 roku wró­cił do Nowego Jorku, gdzie w latach 1875–1881 dał się poznać jako wydawca komik­sów, autor wier­szy i ese­jów oraz felie­to­ni­sta „The New York Daily Gra­phic”.

Mul­ford ode­grał klu­czową rolę w roz­woju popu­lar­nego prądu filo­zo­ficz­nego o nazwie New Tho­ught. Jego zbiór ese­jów „Myśli to rze­czy” słu­żył jako prze­wod­nik po tym nowym „sys­te­mie wie­rzeń” i na­dal cie­szy się popu­lar­no­ścią. W roku 1872 pisarz udał się do Europy. Dwa lata miesz­kał w Anglii, zysku­jąc mate­riał do nowych prze­my­śleń. Po powro­cie pod­jął na nowo pracę jako dzien­ni­karz nowo­jor­skiego „The New York Daily Gra­phic”. Usta­bi­li­zo­wane, miej­skie życie nie zado­wa­lało go jed­nak. W lesie w New Jer­sey samo­dziel­nie wybu­do­wał chatę, z któ­rej codzien­nie dojeż­dżał do pracy. Tam też powstała więk­szość jego ese­jów, z któ­rych wiele wydał wła­snym sump­tem. Bez żad­nej reklamy zyskał wielką popu­lar­ność. Jego książki czy­tane były na całym świe­cie, wszę­dzie tam, gdzie żywe były ide­ały bli­skie ame­ry­kań­skiej wie­rze wpływu czło­wieka na wła­sny los. Pren­tice Mul­ford umarł w 1891 roku w łodzi, którą wła­śnie zamie­rzał wyru­szyć w podróż do Sag Har­bor – miej­sca swo­jego uro­dze­nia.

Roz­dział 1. Nie­które prawa siły i piękna

Roz­dział 1

Nie­które prawa siły i piękna

Nasze myśli kreują nasze obli­cze i odci­skają na nim nie­po­wta­rzalne piętno. Wpły­wają na ruch, postawę i kształt całego ciała.

Prawa piękna i dosko­na­łego zdro­wia są takie same. W pełni zależą od stanu uczuć lub też, innymi sło­wami, od wła­ści­wo­ści tych myśli, które naj­czę­ściej bie­gną od nas ku innym i od innych ku nam.

Brzy­dota w wyra­zie twa­rzy – czy to osoby sta­rej, czy mło­dej – powstaje zawsze z nie­świa­do­mego prze­kro­cze­nia jakie­goś prawa. Każdy znak znisz­cze­nia w ludz­kim ciele, każda forma jego sła­bo­ści, wszystko, co nisz­czy czło­wieka, ma swoją przy­czynę w jego domi­nu­ją­cym nastroju i uczu­ciach. Natura obda­rzyła nas czymś, co nazy­wamy instynk­tem, a co ja nazwał­bym raczej wyż­szym roz­sąd­kiem, ponie­waż odsu­wa­jąc się z nie­chę­cią od wszyst­kiego, co brzyd­kie i zde­for­mo­wane, co nosi zna­miona upadku, posłu­gu­jemy się czymś sub­tel­niej­szym i dosko­nal­szym niż instynkt. Wro­dzony popęd ludz­kiej natury każe nam uni­kać nie­do­sko­na­ło­ści i szu­kać cze­goś cho­ciażby względ­nie dosko­na­łego. Nasz wyż­szy roz­są­dek ma słusz­ność, podsu­wa­jąc nam uczu­cie obrzy­dze­nia do zmarsz­czek i defek­tów, tak samo jak pod­suwa nam je wobec brud­nej i podar­tej odzieży! Ciało jest żywą odzieżą i jed­no­cze­śnie narzę­dziem ducha. Poko­le­niom przed nami wpa­jano od dzie­ciń­stwa, że nie­unik­nioną koniecz­no­ścią, pra­wem ugrun­to­wa­nym w nie­zmien­nym porządku natury jest to, że nasze ciało po pew­nym okre­ślo­nym cza­sie prze­kwit­nie, straci powab i rów­nież umysł z bie­giem czasu zga­śnie, odma­wia­jąc posłu­szeń­stwa. Mówiono nam, że duch nie ma mocy sprze­ci­wić się temu i odro­dzić ciała, że nie da się z pomocą wewnętrz­nych sił prze­kształ­cić je w nowe, ku nowemu życiu! Jed­nakże w nie­unik­nio­nym biegu natury nie leży wcale, by ciało ludz­kie ule­gało degra­da­cji, podob­nie jak w jej biegu nie leży też, aby ludzie jeź­dzili dyli­żan­sem, jak przed laty, a nie samo­cho­dem, jak dzi­siaj, lub też, aby wia­do­mo­ści posy­łano przez goń­ców, a nie przez impulsy elek­tro­ma­gne­tyczne.

Twier­dze­nie, co leży w zakre­sie praw natury, a co nie, byłoby aro­gan­cją wyni­ka­jącą z głę­bo­kiej nie­świa­do­mo­ści. Fatal­nym błę­dem jest też spo­glą­da­nie na skra­wek prze­szło­ści, który mamy za sobą, jak na nie­za­wodny dro­go­wskaz wska­zu­jący, co sta­nie się kie­dy­kol­wiek w wiecz­no­ści. Jeżeli nasza pla­neta była nie­gdyś tym, o czym uczy geo­lo­gia – pul­su­jącą masą dzi­kich, nie­okieł­zna­nych i bru­tal­nych sił, a formy roślin­nego, zwie­rzę­cego, a póź­niej ludz­kiego życia były ordy­nar­niej­sze, pospo­lit­sze niż obec­nie – to czyż nie jest to znak, nadzieja, dowód więk­szego wysub­tel­nie­nia, ku któ­remu dążymy – ba! – w które wstę­pu­jemy tu i teraz, w tej i w każ­dej godzi­nie? I czy to wysub­tel­nie­nie nie ozna­cza spo­tę­go­wa­nia mocy, tej samej, która potę­guje siłę żelaza w stali? I czy naj­wyż­sze, nie­mal nie­znane dotąd siły, nie powinny jesz­cze bar­dziej roz­wi­nąć się w czło­wieku, w tę naj­sub­tel­niej­szą orga­niczną całość, jaką znamy?

Tysiące myślą­cych ludzi na całym świe­cie zadaje sobie w duchu pyta­nie: „Dla­czego musimy mar­nieć i tra­cić wszystko, co naj­lep­sze, co nadaje życiu war­tość, i to w momen­cie, gdy zdo­by­li­śmy już doświad­cze­nie i mądrość, naj­przy­dat­niej­sze w życiu? Lato led­wie się zaczęło, lecz patrz: oto dni są już krót­sze!”.

Woła­nie to na początku arty­ku­ło­wane bywa zwy­kle szep­tem. Modli­twa – życze­nie – prośba tłu­mów naj­pierw jest tajem­nym bła­ga­niem. Pierw­szy, który woła, nie odważy się nawet pobiec do sąsiada, oba­wia­jąc się śmiesz­no­ści. Lecz o jed­nej rze­czy można być głę­boko prze­ko­na­nym: każde pra­gnie­nie, pomy­ślane czy wypo­wie­dziane, przy­bliża ku nam to, czego pożą­damy, sto­sow­nie do inten­syw­no­ści pra­gnie­nia oraz rosną­cej liczby pra­gną­cych. Duchowa ener­gia jest kie­ro­wana na okre­ślone tory. W ten spo­sób zaczyna się ruch mil­czą­cej siły woli, która choć nie jest uzna­wana przez naukę, nadaje pra­gnie­niom kształt. Miliony ludzi tęsk­niło po cichu do lep­szych i szyb­szych środ­ków komu­ni­ka­cji – i oto ujarz­miono parę i elek­trycz­ność. Wkrótce inne pyta­nie, inna zachcianka zażąda odpo­wie­dzi i speł­nie­nia – i są to pyta­nia wewnętrzne, wewnętrzne zachcianki. W tych pierw­szych pró­bach przy­bliżania pra­gnień, które są nie­jako wizjami, do rze­czywistości, poja­wią się zapewne błędy, bez­droża, sytu­acje bez wyj­ścia, tak jak na początku rewo­lu­cji tech­nicz­nej zda­rzały się zde­rze­nia pocią­gów, eks­plo­zje kotłów itd.

Wiek nasz jest dwo­ja­kiego rodzaju. Wiek naszego ciała i wiek naszego ducha. Duch ten przez miliony lat, poprzez nie­zli­czone ciała i formy bytu, doj­rzał do swego dzi­siej­szego stop­nia świa­do­mo­ści i „zużył” wiele mło­dych ciał, niczym ubrań. Tym­cza­sem to, co nazy­wamy „śmier­cią”, jest tylko bra­kiem umie­jęt­no­ści utrzy­ma­nia naszej cie­le­snej odzieży na zawsze, odra­dza­nia naszego ciała za pomocą życio­daj­nych pier­wiast­ków. Im star­szy, im doj­rzal­szy duch, tym łatwiej mu pano­wać nad cia­łem i prze­mie­niać je według swo­jej woli. Dzięki tej ducho­wej sile możemy stać się piękni, zdrowi i mocni, godni miło­ści. Ale też za sprawą tej samej siły możemy bez­wied­nie zmie­nić się w istotę nędzną, chorą, słabą, odra­ża­jącą – przy­naj­mniej w tym jed­nym wcie­le­niu. Jeżeli bowiem roz­wój dąży do uszla­chet­nie­nia i dosko­na­ło­ści, wszystko musi przy­jąć wyż­sze formy.

Tę magiczną siłę sta­no­wią nasze myśli, które są tak samo rze­czy­wi­ste jak kwiat, drzewo lub owoc.

Myśli napi­nają bez­u­stan­nie nasze mię­śnie w rytm, który wypływa z istoty cha­rak­teru. Czło­wiek zde­cy­do­wany ina­czej sta­wia kroki niż czło­wiek waha­jący się. Niezde­cy­do­wany ma nie­mrawe gesty, postawę, wolny spo­sób mówie­nia i ruchy ciała, które czy­nią go nie­zgrab­nym, nie­zręcz­nym i nie­udol­nym. Członki ciała są niczym litery listu, który two­rzony w pośpie­chu zapi­sany jest pismem bez­ład­nym i peł­nym błę­dów, pod­czas gdy uspo­so­bie­nie zrów­no­wa­żone for­mu­łuje pięk­nie zaokrą­glone zda­nia, wyra­żone ład­nym, regu­lar­nym pismem.

Każ­dego dnia wstę­pu­jemy w jakąś nową fazę bytu, wcie­lamy się w jakąś inną, uro­joną postać, a domi­nu­jąca rola, którą naj­czę­ściej gramy, odbija się na naszej twa­rzy jak na masce wła­ści­wej tej roli.

Kto więk­szą część swego życia narzeka, zawsze jest w złym humo­rze i, pła­cząc nad samym sobą, oddaje się praw­dzi­wym orgiom nie­za­do­wo­le­nia, ten zatruwa sobie krew, ruj­nuje rysy twa­rzy i nisz­czy bez­pow­rot­nie cerę, wytwa­rza­jąc w nie­wi­docz­nym labo­ra­to­rium ducha nie­wi­doczny tru­jący ele­ment – myśl, która przy­ciąga z oto­cze­nia, według nie­unik­nio­nego prawa, myśli podobne sobie. Oddać się we wła­dzę roz­draż­nio­nemu, gnu­śnemu nastro­jowi zna­czy to samo, co otwo­rzyć na oścież drzwi myślo­wym flu­idom każ­dego roz­draż­nio­nego, gnu­śnego czło­wieka – a to ozna­cza nie co innego, jak nała­do­wa­nie swo­jego wiel­kiego ducho­wego magnesu szko­dli­wymi, mają­cymi prze­ciwne znaki ładun­kami i połą­cze­nie bate­rii myślo­wej ze wszyst­kimi ładun­kami tego samego rodzaju! Kto myśli o kra­dzieży lub mor­der­stwie, wcho­dzi przez tę myśl w duchowy zwią­zek z każ­dym mor­dercą i zło­dzie­jem na świe­cie!

Na złe tra­wie­nie w znacz­nie mniej­szym stop­niu wpływa samo poży­wie­nie niż nastrój, w któ­rym zazwy­czaj spo­ży­wamy posi­łek. Naj­zdrow­szy chleb jedzony w gorz­kim uspo­so­bie­niu działa na krew jak tru­ci­zna. Gdy wszy­scy sie­dzą w mil­cze­niu przy rodzin­nym stole z wymu­szo­nymi, peł­nymi rezy­gna­cji minami, które zdają się mówić: „Cóż… trzeba to jakoś prze­trwać”, kiedy głowa rodziny roz­my­śla o kło­po­tach, z któ­rymi boryka się jego firma, lub czyta gazetę, wchła­nia­jąc wszyst­kie mor­der­stwa, samo­bój­stwa i skan­dale, które zda­rzyły się w ciągu ostat­nich 24 godzin, kiedy pani domu roz­pa­mię­tuje wszyst­kie swe gospo­dar­skie i wycho­waw­cze tro­ski – wów­czas przy tym stole, od jed­nego krańca po drugi, poja­wia się, wraz z potra­wami, ele­ment zmar­twie­nia, smutku i cho­roby, obja­wia­jąc się w każ­dym orga­ni­zmie jako rodzaj nie­straw­no­ści!

Jeżeli domi­nu­ją­cym wyra­zem twa­rzy jest gry­mas, wów­czas gry­mas prze­kształca się w myśli, cho­wa­jące się za czo­łem. Gdy kąciki ust opa­dają, wów­czas i myśli, które te usta arty­ku­łują i nad nimi panują, są mętne i ponure. Twarz jako pierw­sza oddaje stan ducha, dla­tego nic nie ma więk­szej war­to­ści niż pierw­sze wra­że­nie.

Nastrój pośpie­chu, który powstaje ze złego nawyku wyprze­dza­nia myślami ruchów ciała, wpływa nega­tyw­nie na naszą syl­wetkę. Czło­wiek sta­teczny, który nad sobą panuje, ni­gdy się nie spie­szy. Kon­cen­truje swoją wolę, swoją siłę, swój rozum na tym jedy­nym celu, ku któ­remu jego ciało, a więc narzę­dzie ducha, w tym jed­nym momen­cie zmie­rza. W ten spo­sób uczy się pano­wać nad sobą, nabiera gra­cji w każ­dym geście, gdyż jego duch jest nie­po­dziel­nym panem jego ciała i człon­ków – jest w nim, a nie w oddali, gdzieś na bez­dro­żach, spie­szący bez wytchnie­nia, pełen tro­ski o rze­czy odle­głe, które zda­rzyć się mają dopiero po upły­wie godzin i dni.

Kto układa plan jakie­goś dzia­ła­nia, przed­się­wzię­cia czy wyna­lazku, two­rzy z nie­wi­dzial­nych ele­men­tów coś, co jest rów­nie rze­czy­wi­ste jak maszyna z żelaza czy stali. Plan ten, to przed­się­wzię­cie, przy­ciąga znów dla swego urze­czy­wist­nie­nia nie­wi­doczne siły, które w końcu je mate­ria­li­zują. Kto zaś na odwrót – oba­wia się nie­szczę­ścia, żyje w cią­głym stra­chu przed jakimś złem, ocze­kuje nie­po­wo­dze­nia, ten two­rzy pew­nego rodzaju myślo­wego upiora, mil­czącą siłę, która na pod­sta­wie tego samego prawa przy­ciąga pier­wiastki szko­dliwe.

Suk­ces i klę­ska opie­rają się na jed­nym pra­wie, które może słu­żyć zarówno jed­nemu, jak i dru­giemu, zupeł­nie jak ramię czło­wieka, które ratuje innego z topieli lub zabija ude­rze­niem szty­letu.

Myśląc, budu­jemy z nie­wi­docz­nego mate­riału coś, co przy­ciąga do sie­bie siły – dla naszej pomocy lub szkody, sto­sow­nie do cha­rak­teru myśli, które wysy­łamy. Kto cały czas myśli, że się zesta­rzeje, kto nosi zawsze w duchu swój obraz jako zgrzy­bia­łego starca, do tego sta­rość prędko przyj­dzie.

Lecz ten, kto potrafi zoba­czyć sie­bie jako czło­wieka peł­nego mło­do­ści, siły i zdro­wia, który oko­puje się prze­ciwko legio­nowi ludzi przy­cho­dzą­cych i mówią­cych mu, że się sta­rzeje, że musi się zesta­rzeć – kto z tym men­tal­nym wize­run­kiem potrafi się bez ustanku jed­no­czyć – ten pozo­sta­nie młody.

Musimy bez prze­rwy budo­wać ideał samego sie­bie. W ten spo­sób przy­cią­gamy pier­wiastki, które pozwa­lają ten ide­alny obraz przy­bli­żyć do rze­czy­wi­sto­ści. Kto lubi myśleć o rze­czach moc­nych, o górach, poto­kach, drze­wach, przy­ciąga do sie­bie pier­wiastki nie­zwy­kłej mocy.

Kto dzi­siaj odbu­do­wuje się w sile i pięk­nie, a jutro wątpi lub wraca do sta­rych, powszech­nie podzie­la­nych prze­ko­nań, nie nisz­czy tego, co stwo­rzył w swym duchu. Dzieło jego zatrzyma się tylko na jakiś czas – drze­mie i ocze­kuje naj­bliż­szej godziny wzlotu.

Kon­se­kwen­cja w myśle­niu o pięk­nie, o sile, o mło­do­ści to fun­da­ment ich urze­czy­wist­nie­nia. O czym naj­wię­cej myślimy – tym będziemy. Pacjenci nie myślą: „Jestem silny”, lecz: „Jaki jestem słaby”. Ci z was, któ­rzy mają kło­poty z tra­wie­niem, nie mówią: „Chcę mieć zdrowy żołą­dek”, lecz: „Nie mogę nic na to pora­dzić!”. I rze­czy­wi­ście nie mogą – wła­śnie z tego powodu! Pie­lę­gnu­jemy nasze wła­sne cho­roby, chcie­li­by­śmy, aby pochy­lano się nad naszym cier­pie­niem. Jeżeli cier­pimy na jakieś upo­rczywe prze­zię­bie­nie, w isto­cie to nasz kaszel błaga nie­świa­do­mie: „Dzi­siaj jestem przed­mio­tem współ­czu­cia! O, jaki jestem godny lito­ści!”. Przy odpo­wied­nim lecze­niu pacjent i całe jego oto­cze­nie powinni sta­nąć prze­ciwko cier­pie­niu, uzbro­jeni w men­talne wyobra­że­nie zdro­wia: „Uzdro­wie­nia są tak samo zaraź­liwe jak cho­roby! Zaraźmy się zdro­wiem, tak jak zaraża się ospą!”.

Cze­góż nie odda­liby doro­śli, aby mieć członki takie świeże i ela­styczne, jakie ma dwu­na­sto­la­tek! Ciało, które wdra­puje się na drzewa, cho­dzi, ska­cze przez porę­cze, które biega, ponie­waż kocha bieg i ponie­waż nic innego nie umie – tylko bie­gać. Gdy­byż takie ciała można było fabry­ko­wać i sprze­da­wać, jakiż popyt mia­łyby u tych wszyst­kich kor­pu­lent­nych kobiet i męż­czyzn, któ­rzy z tru­dem gra­molą się z samo­cho­dów, niczym worki mąki! Dla­czego ludz­kość z taką rezy­gna­cją i pra­wie bez oporu przyj­muje na swe barki coraz więk­szą ocię­ża­łość, ospa­łość, marazm, i to w swych naj­lep­szych latach? Wydaje mi się, że zawie­ramy kom­pro­mis z upo­ko­rze­niami i nazy­wamy je… god­no­ścią! Oczy­wi­ście – mąż, ojciec, oby­wa­tel, wyborca, pod­pora pań­stwa – nie powi­nien bie­gać, okła­dać się, ska­kać jak dziecko, ponie­waż nie wypada!

Nosimy nasze sła­bo­ści jak ornaty, co i raz uty­kamy i mówimy: „Tak jest, gdyż ina­czej być nie może!”.

Tym­cza­sem w natu­rze, w świe­cie, w ludziach i wokół nich obja­wia się coraz wię­cej moż­li­wo­ści! Przy­cho­dzą tak samo szybko, jak szybko uczymy się te nowe siły pozna­wać i nad nimi pano­wać…

Lecz prze­szka­dza w tym jedna straszna cecha: leni­stwo!

Roz­dział 2. Myśli pozy­tywne i nega­tywne – aktyw­ność i bier­ność

Roz­dział 2

Myśli pozy­tywne i nega­tywne – aktyw­ność i bier­ność

Twój umysł nie­ustan­nie oddaje swoją duchową ener­gię (czyli myśli) i w tym samym cza­sie pobiera ją z oto­cze­nia, niczym aku­mu­la­tor, który w tym samym momen­cie napę­dza sil­nik i czer­pie ener­gię z prąd­nicy. Gdy uży­wasz swo­jej ener­gii, mówiąc, pisząc lub podej­mu­jąc jaki­kol­wiek wysi­łek fizyczny, dzia­łasz pozy­tyw­nie (jesteś aktywny). Jeśli jej nie uży­wasz, znaj­du­jesz się w fazie nega­tyw­nej (jesteś bierny). W tej dru­giej sytu­acji pobie­rasz/absor­bu­jesz ener­gię lub ele­menty duchowe, które mogą wyrzą­dzić ci przej­ściową szkodę lub przy­nieść trwały poży­tek.

Wszel­kie zło ma jedy­nie tym­cza­sowe kon­se­kwen­cje. Jeśli myślisz pozy­tyw­nie, kurs, który obiorą twoje myśli, przez wszyst­kie koleje życia będzie ci się kazał piąć w górę, aż zapro­wa­dzi cię do stanu peł­nej satys­fak­cji.

Tru­jąca atmos­fera myśli ist­nieje tak samo real­nie, jak realne są tok­syczne opary arsze­niku lub nie­któ­rych szko­dli­wych metali. Jeśli jesteś w nega­tyw­nej (absor­bu­ją­cej) fazie, wystar­czy zale­d­wie godzina prze­by­wa­nia w jed­nym pomiesz­cze­niu z oso­bami, któ­rych umy­sły są pełne zawi­ści, zazdro­ści, cyni­zmu lub przy­gnę­bie­nia, abyś wchło­nął tru­jące „wyziewy” ich myśli i zapadł na cho­robę ducha (woli). Zagro­że­nie jest tak samo realne jak to, które powstaje w kon­tak­cie ze szko­dli­wym gazem, ale nie­skoń­cze­nie bar­dziej nie­bez­pieczne, ponie­waż jego dzia­ła­nie jest sub­telne, a peł­nia nega­tyw­nych skut­ków może się ujaw­nić dopiero kilka dni póź­niej, i zazwy­czaj będzie wią­zana z zupeł­nie innymi przy­czy­nami.

To bar­dzo istotne, w jakim oto­cze­niu znaj­du­jesz się w fazie nega­tyw­nej (w sta­nie bier­no­ści), ponie­waż wtedy nie­świa­do­mie, niczym gąbka, chło­niesz myśli lub nastroje, które mogą wyrzą­dzić zarówno umy­słowi, jak i ciału wielką – choć przej­ściową – szkodę lub rów­nie wiel­kie – ale trwałe – dobro.

Jeśli po kilku godzi­nach wysiłku, a więc znaj­do­wa­nia się w fazie pozy­tyw­nej, gdy wysy­łasz ener­gię, czyli się jej pozby­wasz – czy będą to roz­mowy biz­ne­sowe, praca przy kom­pu­te­rze, goto­wa­nie, sprzą­ta­nie czy jakaś twór­czość arty­styczna – znaj­dziesz się od razu w zatło­czo­nym skle­pie lub odwie­dzisz cho­rego w szpi­talu, weź­miesz udział w burz­li­wym spo­tka­niu lub trud­nych nego­cja­cjach z jakąś nie­miłą osobą, zło­śliwą i pełną agre­sji, sta­niesz się wobec tych sytu­acji nega­tywny (bierny) – będziesz chło­nął chaos zabie­ga­nych ludzi w skle­pie, melan­cho­lię cho­rego leżą­cego w szpi­talu czy tok­syczne myśli zło­śliwca, któ­rego umysł jest mniej zdrowy lub mniej doj­rzały niż twój.

Jeśli w takim sta­nie umy­słu lub ciała znaj­dziesz się w tłu­mie zmę­czo­nych, roz­go­rącz­ko­wa­nych czy pod­eks­cy­to­wa­nych ludzi, nie prze­ka­żesz im swo­jej ener­gii, bo masz już jej zbyt mało. Pojawi się za to nie­bez­pie­czeń­stwo bez­wied­nego absor­bo­wa­nia ich przy­ziem­nych myśli, które mogą stać się dla cie­bie poważ­nym obcią­że­niem. Gdy przyj­miesz za wła­sną ich jakość myśle­nia, możesz w wielu spra­wach zacząć myśleć tak jak oni i obrać ich punkt widze­nia. Będziesz znie­chę­cony w sytu­acji, w któ­rej wcze­śniej ema­no­wa­łeś pełną ener­gii nadzieją. Twoje śmiałe plany biz­ne­sowe, które jesz­cze nie­dawno wyda­wały się pewne i łatwe do zre­ali­zo­wa­nia, staną się teraz odle­głe i ryzy­kowne. Będziesz bał się podej­mo­wać decy­zje w sytu­acjach, w któ­rych wcze­śniej wyka­zy­wa­łeś odwagę. Praw­do­po­dob­nie ogar­nie cię brak sta­now­czo­ści i w rezul­ta­cie kupisz to, czego tak naprawdę nie potrze­bu­jesz, nie zała­twisz cze­goś, co nie­dawno wyda­wało ci się oczy­wi­ste, i podej­miesz decy­zje, któ­rych byś nie pod­jął, kie­ru­jąc się wła­snym roz­sąd­kiem, a nie cha­otycz­nymi myślami tłumu wokół cie­bie. Praw­do­po­dob­nie wró­cisz do domu zmę­czony, zarówno fizycz­nie, jak i psy­chicz­nie.

W takich oko­licz­no­ściach istotna może się oka­zać osoba, którą spo­tka­łeś godzinę wcze­śniej – może przy­wieść cię do suk­cesu lub porażki w bar­dzo waż­nym przed­się­wzię­ciu; od takiej osoby możesz wchło­nąć myśl, która spo­wo­duje dia­me­tralną zmianę pla­nów.

Jeśli musisz wmie­szać się w tłum ludzi o umy­słach gene­ru­ją­cych myśli mniej lotne od two­ich, rób to tylko wtedy, gdy masz naj­spraw­niej­szy umysł i ciało, i odejdź natych­miast, gdy poczu­jesz zmę­cze­nie. Gdy jesteś silny, dzia­łasz niczym część magnesu o ładunku dodat­nim, który odpy­cha szko­dliwe myśli oto­cze­nia. Gdy jesteś słaby, dzia­łasz niczym część magnesu o ładunku ujem­nym, przy­cią­ga­jąc je do sie­bie.

Ludzie myślący pozy­tyw­nie są zdo­byw­cami i przy­wód­cami, osią­gają suk­cesy, pew­nie kro­cząc nawet wśród prze­ciw­no­ści losu. Nie jest jed­nak czymś korzyst­nym znaj­do­wa­nie się cały czas w fazie pozy­tyw­nej, czyli wysy­ła­nia ener­gii umy­sło­wej – zbyt­nia pew­ność sie­bie czę­sto może pro­wa­dzić do odtrą­ce­nia wielu cen­nych pomy­słów pły­ną­cych z zewnątrz.

Musi się ponadto zna­leźć czas na napeł­nie­nie rezer­wu­aru ener­gii oraz myśli, aby znów nimi ema­no­wać. Im czę­ściej nastę­puje cykl roz­ła­do­wa­nia i nała­do­wa­nia owego rezer­wu­aru, tym lepiej. Osoba zbyt czę­sto prze­by­wa­jąca w fazie pozy­tyw­nej (aktyw­no­ści) – obo­jętne, czy jest to kobieta czy męż­czy­zna – zwy­kle ma ten­den­cję do natych­mia­sto­wego odrzu­ca­nia pomy­słów z zewnątrz i nie poświęca czasu na wysłu­cha­nie kon­cep­tów, które zrazu wyda­wać się jej mogą absur­dalne i eks­tra­wa­ganc­kie. Uważa, że to, co jej wydaje się nie­roz­sądne, musi być nie­roz­sądne dla wszyst­kich innych – takie umy­sły, o ile stale będą wyka­zy­wać takie men­talne usztyw­nie­nie, szybko wyczer­pią zasoby swo­jej men­talnej ener­gii.

Z dru­giej strony osoba cią­gle znaj­du­jąca się w fazie nega­tyw­nej (przyj­mu­ją­cej, bier­nej), która nie potrafi pod­jąć decy­zji, która bez­wied­nie zga­dza się ze wszyst­kimi roz­mów­cami, która zmie­nia plany lub nad­rzędny cel, znie­chę­ca­jąc się czy­imś szy­der­stwem lub poje­dyn­czym sło­wem sprze­ciwu, jest jak pojem­nik zapeł­nia­jący się bło­tem i śmie­ciami, które w końcu zatkają odpływ. Innymi sło­wami, osoba taka nie ma żad­nego pozy­tyw­nego wpływu na oto­cze­nie, a jej wszel­kie przed­się­wzię­cia koń­czą się porażką.

Nasta­wie­nie pozy­tywne (aktyw­ność) powi­nie­neś wyka­zy­wać, kiedy masz do czy­nie­nia ze świa­tem zewnętrz­nym, w któ­rym spo­ty­kasz ludzi domi­nu­ją­cych, z tego samego powodu, z jakiego pię­ściarz musi ema­no­wać pozy­tywną ener­gią, gdy wkra­cza na ring. Gdy scho­dzisz z ringu, czyli prze­sta­jesz aktyw­nie dzia­łać, choćby na kilka godzin powi­nie­neś przejść w fazę nega­tywną (bier­no­ści). Nie ma sensu toczyć ducho­wych bojów ze swo­imi prze­ciw­ni­kami w samot­no­ści – w ten spo­sób tylko tra­cisz na próżno siły.

Dla­czego Jezus tak czę­sto sta­rał się uni­kać tłumu?

Ponie­waż po wielu godzi­nach pracy (uzdra­wia­nia, prze­ma­wia­nia lub dawa­nia nad­przy­ro­dzo­nych dowo­dów spra­wo­wa­nia kon­troli nad ele­men­tami fizycz­nymi) jego ogromna moc skon­cen­tro­wa­nych myśli w fazie pozy­tyw­nej (aktyw­no­ści) tra­ciła swoją ener­gię – przy­cho­dził czas na fazę nega­tywną (bier­no­ści), kiedy musiał opu­ścić tłum, aby nie wchła­niać przy­ziem­nych, przy­gnę­bia­ją­cych myśli.

Podob­nie się dzieje, gdy osoba obar­czona kło­po­tami przy­cho­dzi do cie­bie i przez godzinę opo­wiada ci o swo­ich nie­szczę­ściach i tro­skach, dosłow­nie zale­wa­jąc cię nie­po­ko­jem. Współ­czu­jesz jej, pra­gniesz pomóc, a kiedy odcho­dzi, twoje myśle­nie podąża za nią. W rezul­ta­cie twoja siła zostaje zmar­no­wana na jałowe współ­czu­cie, pod­czas gdy w prze­ciw­nym razie mogłaby zostać zużyta na coś znacz­nie bar­dziej korzyst­nego dla cie­bie i ogółu.

Żaden mówca na godzinę przed publicz­nym wystą­pie­niem nie pój­dzie poma­gać robot­ni­kowi nosić worki z cemen­tem, gdyż tym spo­so­bem osła­biłby całą swą siłę, inte­li­gen­cję i natchnie­nie. W tym cza­sie jego umysł mógłby doko­nać pracy, która pośred­nio lub bezpośred­nio przy­nio­słaby ulgę w znoju nie jed­nemu robot­ni­kowi, lecz tysiącom. Kto bez­u­stan­nie prze­bywa w tłu­mie, w spo­sób nie­unik­niony mar­nuje dużo ze swych sił.

Naj­szko­dliw­sze zaś są stałe kon­takty z oso­bami znaj­du­ją­cymi się na niż­szym pozio­mie ducho­wego roz­woju, ponie­waż w sta­nie bier­no­ści, który zawsze nie­odzow­nie wraca, ule­gamy wtedy mniej cen­nym jako­ściowo flu­idom, bez względu na to, jakie sto­sunki wiążą nas z tymi oso­bami – czy jest to brat, syn czy mąż. Z dwojga ludzi, któ­rzy cho­ciaż zwią­zani uczu­ciem, należą do dwóch róż­nych ducho­wych sfer, natura sub­tel­niej­sza i bar­dziej war­to­ściowa będzie zawsze poszko­do­wana, ponie­waż jest bar­dziej wraż­liwa, a co wię­cej natura niż­sza przyj­mie tylko pewną część tego, co w jej stronę wysłano. Reszta prze­pada, nie przy­no­sząc żad­nego pożytku.

Czy jeśli upo­rczy­wie wchła­niasz ele­ment stra­chu lub nie­zde­cy­do­wa­nia, będziesz dzia­łał w swoim inte­re­sie z wła­ściwą sobie pew­no­ścią sie­bie, odwagą, ener­gią i deter­mi­na­cją?

Nie ma zna­cze­nia, jaka rela­cja łączy cię z daną osobą – czy cho­dzi o rodzica, brata, sio­strę, żonę czy przy­ja­ciela. Jeśli jej roz­wój umy­słowy jest na niż­szym pozio­mie niż twój, nie może ona widzieć oto­cze­nia w taki sam spo­sób jak ty i jest bar­dzo praw­do­po­dobne, że cią­gły kon­takt z nią przy­nie­sie ci szkody men­talne, zdro­wotne czy biz­ne­sowe. W Dru­gim Liście do Koryn­tian św. Paweł pisze: „Nie cią­gnij­cie nie­rów­nego jarzma”.

Wia­domo, że spo­śród dwóch osób żyją­cych stale razem, ale znaj­du­ją­cych się na róż­nych pozio­mach roz­woju, jedna ponie­sie szkody i będzie to zawsze ta o „lep­szym” umy­śle – to on zosta­nie obcią­żony, oka­le­czony i spę­tany przez przy­ziemne myśli „gor­szego” umy­słu. Jeśli pro­wa­dzisz dzia­łal­ność biz­ne­sową lub pozo­sta­jesz w związku z kimś, kto jest cią­gle zde­ner­wo­wany, pod­nie­cony, draż­liwy, kto nie umie odpo­czy­wać, zawsze o coś się mar­twi i cały dzień, od rana do wie­czora, żyje w pośpie­chu, to nawet jeśli dzielą was setki mil, a ty jesteś w fazie nega­tyw­nej (bier­nej), umysł tej osoby będzie na cie­bie szko­dli­wie oddzia­ły­wał. Bowiem tak czy tak wyśle ci ona sporo z rezer­wu­aru swo­ich pospo­li­tych men­tal­nych tre­ści, które, usta­wicz­nie nie­po­ko­jąc twój umysł, z cza­sem przy­niosą ogólne osła­bie­nie orga­ni­zmu.

Wła­ściwy zwią­zek ma klu­czowe zna­cze­nie dla osią­gnię­cia suk­cesu, zdro­wia i szczę­ścia. W tym przy­padku „zwią­zek” ozna­cza coś o wiele więk­szego niż fizyczną bli­skość ciał.

Nawią­za­nie bli­sko­ści z jakimś czło­wie­kiem zależy od psy­chicz­nej inten­syw­no­ści, z jaką się nim inte­re­su­jemy – odda­le­nie ciała w prze­strzeni, nawet znaczne, nie jest istotne – odle­głość w nie­wi­dzial­nym świe­cie myśli jest nie­wielka. Jeśli pozo­staje się przez jakiś czas w związku z osobą o niż­szym pozio­mie men­tal­nym, nie da od razu zamknąć na jej wpływy: jej umysł na­dal działa na twój, wysy­ła­jąc ci jesz­cze bar­dziej nega­tywne i szko­dliwe fale. Musisz nauczyć się je zapo­mi­nać, aby unik­nąć szkód men­tal­nych. To musi być pro­ces stop­niowy. Zapo­mi­na­jąc, prze­ci­nasz nie­wi­dzialne więzy łączące cię z daną osobą, poprzez które nastę­po­wał prze­pływ szko­dli­wych dla cie­bie ele­men­tów.

Brzmi chłodno, okrut­nie i bez­dusz­nie? Ale jaka jest korzyść z tego, że dwie osoby tak są ze sobą powią­zane w myślach lub pamięci, że jedna lub obie pono­szą szkody – w tym samym cza­sie lub jedna po dru­giej? Umysł wyż­szy zostaje zra­niony i wiele osób z tego powodu nie osiąga pozy­cji, na którą zasłu­guje. Z tej samej przy­czyny poja­wiają się cho­roby, brak ener­gii, nie­moc. Ele­ment destruk­cyjny, wysłany przez kogoś innego i wchło­nięty przez cie­bie, może zma­te­ria­li­zo­wać się w sub­stan­cji fizycz­nej, a także obja­wić w postaci nie­zdro­wego i nad­mier­nego otłusz­cze­nia, obrzęk­nię­tych koń­czyn lub innych zewnętrz­nych oznak cho­ro­bo­wych. W takim przy­padku twoje ciało staje się nie­zdarne i bez­wolne – i nie twoje, lecz nale­żące do innej osoby, z którą pozo­sta­jesz w nie­wła­ści­wym związku; pro­ces ten trwa rok za rokiem, a ciało, które nosisz, staje się w końcu zbyt cięż­kie, aby mógł je unieść twój duch. Twoi zna­jomi uwa­żają, że jesteś „mar­twy”, ale to nie­prawda: po pro­stu ugią­łeś się pod cię­ża­rem, któ­rego nie potra­fisz już udźwi­gnąć. Nawet lek­tura książki, która cię zain­te­re­suje, bo mocno czer­pie z two­jej rela­cji psy­chicz­nej lub fizycz­nej z osobą znaj­du­jącą się na niż­szym pozio­mie roz­woju, może, jeśli prze­czy­tasz ją w fazie nega­tyw­nej, czyli absor­bu­ją­cej, przy­nieść jakąś formę fizycz­nych lub psy­chicz­nych dole­gli­wo­ści. Taka książka jest bowiem repre­zen­ta­cją umy­słu osoby, któ­rej histo­rię zawiera, oddzia­łu­jąc na twoją histo­rię i wpro­wa­dza­jąc w twoje myśli wszyst­kie cho­ro­bliwe i nie­zdrowe stany tej osoby, które na pewien czas w tobie osia­dają i paso­ży­tują.

Nie­wła­ściwe jest rów­nież czy­ta­nie „dla wytchnie­nia”, a więc w sta­nie bier­nym, oddzia­łu­ją­cych na emo­cje roman­sów, przej­mo­wa­nie się dzie­jami boha­te­rów i wchła­nia­nie w momen­cie wła­snej sła­bo­ści ich losów.

Szcze­gólną bier­ność należy zacho­wać pod­czas jedze­nia. Przyj­mu­jąc poży­wie­nie, tj. mate­riał odbu­do­wu­jący nasze ciało, czyńmy to zawsze w spo­koj­nym, pogod­nym nastroju! Bo jed­no­cze­śnie jeść i kpić z innych, dys­ku­to­wać lub roz­my­ślać o inte­re­sach, to zna­czy być pozy­tyw­nym w momen­cie, gdy wska­zana jest zupełna nega­tyw­ność. I nie­ważne, czy kpiny te bądź dys­puty odby­wają się tylko w myślach, czy też ujaw­niają się na zewnątrz. Szko­dliwe jest rów­nież, gdy jakaś osoba, sie­dząca za sto­łem, opa­no­wana jest przez nastrój, prze­ciwko któ­remu trzeba się wewnętrz­nie zbroić, który trzeba tole­ro­wać – wszystko to jest mar­no­wa­niem siły, jest aktyw­no­ścią, sta­nem pozy­tyw­no­ści! Tylko ludzie, któ­rzy darzą się naj­czyst­szą sym­pa­tią, powinni razem zasia­dać przy stole.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki