Poczujesz się jak w raju - Joss Wood - ebook

Poczujesz się jak w raju ebook

Wood Joss

0,0

Opis

Lowrie Lewis, niegdyś znana malarka, prowadzi pensjonat nad zatoką w Portland. Zgłasza się do niej nietypowy gość: Sutton Marchant, pisarz i ekspert finansowy z Londynu, który wynajmuje cały pensjonat na dwa miesiące. Lowrie nie może oderwać od niego oczu i nie ukrywa tego. Sutton unika związków, ale zafascynowany Lowrie obiecuje jej, że podczas nocy z nim poczuje się jak w raju...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 158

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Joss Wood

Poczujesz się jak w raju

Tłumaczenie:

Julita Mirska

Prolog

Knightsbridge, Londyn

Sutton Marchant ubrany w wymiętą bluzę oraz stare dżinsy wstał od zawalonego papierami biurka i uścisnął dłoń starszego z dwóch eleganckich prawników.

Całą noc siedział nad redakcją. Zmęczony i niewyspany, marzył tylko o tym, by zwalić się do łóżka i przespać ze trzy dni, ale najwyraźniej to spotkanie było bardzo pilne i nie mogło czekać. Lekko poirytowany, wskazał prawnikom kanapę, po czym zdjął z krzesła pudło z egzemplarzami swojej najnowszej powieści i usiadł, ocierając ręką twarz.

Co mogło być aż tak ważne? Na pewno nie dotyczyło jego pracy, bo od tego miał agenta i wydawcę. Gdyby zaś dotyczyło MarchBent, firmy, której był współwłaścicielem, wówczas prawnicy skontaktowaliby się z Samem, jej prezesem, a jego przyjacielem, szwagrem i wspólnikiem.

- Słucham panów.

Młodszy wyjął z teczki folder i położył go na stoliku. Starszy odchylił się, odpiął guzik marynarki, podciągnął nogawkę i założył nogę na nogę.

- Jak panu mówiłem, nazywam się Tom Gerard i jestem partnerem w Gerard and Winkler. A to mecenas Albert Cummings. Reprezentujemy Agencję Adopcyjną Tate-Handler.

Sutton wyprostował się, serce zaczęło mu szybciej bić. Ostatni raz rozmawiał z przedstawicielem agencji siedemnaście lat temu. Mężczyzna wręczył mu kopertę, mówiąc, że zawiera list od jego biologicznej matki. Sutton odparł, że nie interesuje go „ta osoba”. Skoro oddała go do adopcji, nie chce mieć z nią do czynienia.

- Nie zamierzam nawiązywać żadnych relacji z moją biologiczną matką.

- Czyli zna pan jej tożsamość? – spytał Gerard.

- Nie. – Brązowa koperta leżała nietknięta w sejfie za obrazem nad jego głową. – Nigdy nie chciałem poznać okoliczności swoich narodzin.

Prawnicy wymienili zmartwione spojrzenia.

- To mamy problem. Bo jest pan beneficjentem funduszu powierniczego, który utworzył pański ojciec biologiczny. Ma pan udziały w dużej firmie; pełną kontrolę uzyska pan w dniu swoich trzydziestych piątych urodzin, czyli jutro lub pojutrze, tak?

Skinąwszy głową, Sutton znów potarł twarz.

- Mój biologiczny ojciec miał jakiś majątek? I mnie uczynił spadkobiercą?

Popatrzył na półkę nad biurkiem zastawioną książkami. Był pisarzem, autorem wielu bestsellerów oraz współwłaścicielem przynoszącej zyski firmy inwestycyjnej. On i jego siostra Thea odziedziczyli miliony po rodzicach – ich ojciec był światowej sławy ekonomistą, matka specjalistką w dziedzinie ogrodnictwa, oboje zaś mieli, wprawdzie daleki, związek z brytyjską rodziną królewską. Oprócz pieniędzy odziedziczyli Marchant House, należącą od ponad trzystu lat do rodziny posiadłość w Sussex; wspaniałą rezydencję przerobili na wiejski hotel.

Ani on, ani Thea nie żyli w niedostatku; niczego nie potrzebował od biologicznego ojca.

- Nie jestem zainteresowany. – Sutton skrzyżował ręce na piersi. – Proszę przekazać, żeby kogoś innego uczynił swoim spadkobiercą.

- Niestety, to niemożliwe – odrzekł Cummings. – Ojciec zmarł wkrótce po pana narodzinach. Zarządzamy tym funduszem od trzydziestu pięciu lat.

Sutton wzruszył ramionami. Swoich rodziców adopcyjnych opłakiwał latami, natomiast nie czuł żalu z powodu śmierci obcego człowieka, który nie żył od ponad trzech dekad.

- To wasz problem. Nie prosiłem o spadek. Dajcie go innym członkom rodziny.

- Pański ojciec zastrzegł, że fundusz nie może trafić w ręce jego krewnych.

- To niech trafi do żony, kochanki, przyjaciela.

Gerard potrząsnął głową.

- To też niemożliwe. Osoba, z którą był pański ojciec, zmarła kilka lat temu.

- Nie chcę tego spadku. – Sutton zacisnął palce na grzbiecie nosa.

- Przykro mi, ale tylko przyjmując spadek, może się pan go pozbyć. Mając kontrolę nad majątkiem, zrobi pan, co pan zechce. Może pan całość przekazać na cele charytatywne.

- Świetnie, tak zrobię. Niech panowie przygotują umowę.

Sutton spojrzał na zegarek. Pani K, jego gosposia, a także wieloletnia gosposia rodziców, na pewno już zaparzyła kawę i jeśli ją poprosi, szybko przyrządzi mu śniadanie. Potem będzie mógł położyć się i pospać z osiem godzin. Po południu wyjdzie pobiegać, a wieczorem spotka się na kolacji z Adrianą, dawną sympatią, z którą od czasu do czasu się widywał.

Taki układ bardzo mu odpowiadał. Od śmierci rodziców wystrzegał się związków; bał się kolejnej utraty.

- Pański ojciec…

- Mój ojciec oraz moja matka zginęli pięć lat temu w wypadku samochodowym.

- Pański ojciec biologiczny dopiero po fakcie dowiedział się o pana adopcji. Umowa, jaką pana matka zawarła z agencją adopcyjną, uniemożliwiała mu zdobycie jakichkolwiek informacji. Podejmował starania, żeby pana odszukać, ale bez powodzenia.

Sutton poruszył się niespokojnie na krześle.

- Kiedy przejmie pan kontrolę nad funduszem – kontynuował Gerard – zrobi pan z aktywami cokolwiek sobie zażyczy, ale…

Zawsze jest jakieś „ale”, pomyślał Sutton.

- …są dwa warunki: musi pan spędzić dwa kolejne miesiące w Portland w stanie Maine, mieszkając w pewnym konkretnym pensjonacie, oraz uczestniczyć w balu walentynkowym organizowanym przez Ryder International.

Serio?

- Jeżeli spełni pan te warunki, będzie pan mógł sprzedać udziały czy rozdać majątek wszystkim oprócz brata spadkodawcy. W przeciwnym razie nie będzie pan mógł nic zrobić z odziedziczonym majątkiem przez następnych piętnaście lat.

- Zaraz… Mam przez dwa miesiące mieszkać w Portland i pójść na bal? Potem mogę zrobić, co zechcę z pieniędzmi? To szaleństwo.

- Tak, zgadza się. Ale musi pan zamieszkać w Rossi.

Obaj prawnicy patrzyli na niego z powagą. Sutton pochylił się, oparł łokcie na kolanach.

- I nie napisał w testamencie, że muszę uznać go za swojego ojca?

- Nie, nie musi pan nikomu nic wyjawiać – oznajmił Gerard. – Powinienem jednak uprzedzić, że pewne osoby usiłują odkryć, do kogo należą udziały w firmie.

- Dlaczego?

- Fundusz posiada dwadzieścia pięć procent udziałów w międzynarodowej rodzinnej firmie. Brat pana biologicznego ojca ma dwadzieścia siedem procent, czterdzieści osiem procent jest w rękach innych udziałowców. Od trzydziestu pięciu lat ów brat stara się odkupić udziały pana ojca, lecz nie mogliśmy ich sprzedać ani jemu, ani nikomu innemu. Nie mogliśmy też ujawnić, do kogo te udziały należą, bo to poufna informacja.

- A ja nie mógłbym ich sprzedać temu wujowi, nawet gdybym chciał?

- Bracia się pokłócili, a testament stanowi, że udziały nie mogą trafić do pańskiego wuja i żadnego z jego potomków.

Dramaty rodzinne. Miał ich dość; nie potrzebował kolejnych.

- Panie Marchant, dziś czy za piętnaście lat pozna pan tożsamość swojego ojca. Ale może pan tę informację zachować wyłącznie dla siebie.

Dobre i to. Sutton ciekaw był, o jaką sumę chodzi. Dwa miliony? Trzy? Fundacji charytatywnej, którą założyli jego rodzice, przydałyby się każde pieniądze. Opieka nad potrzebującymi dziećmi sporo kosztuje.

- Ile jest wart ten majątek?

- Blisko sto pięćdziesiąt milionów.

Sutton dojrzał błysk w oczach prawników; wierzyli, że takiej sumie się nie oprze. I mieli rację. Jego rodzice byli zapalonymi filantropami, ale ich fundacja ledwo zipała. On, Thea i Sam pomagali, kiedy tylko mogli, ale na skutek pandemii ubyło darczyńców i sponsorów. Jeżeli przejmie ten majątek, fundacja będzie mogła spokojnie funkcjonować przez dziesiątki lat.

Hm, spędzenie dwóch miesięcy w Portland i pójście na bal nie stanowi problemu. Nie miał żony ani kochanki, mógł pracować zdalnie… Oby tylko pensjonat był wygodny. Ale bez przesady, dla stu pięćdziesięciu milionów mógłby spać w namiocie.

Popatrzył na folder.

- Tu są wszystkie dokumenty? Kiedy otworzę folder, poznam nazwisko ojca? – Kiedy prawnicy potwierdzili, zadał jeszcze jedno pytanie: - Czy również tożsamość kobiety, która mnie urodziła?

- Nie, tu nie ma informacji o pana biologicznej matce.

Znakomicie. Kochał swoich adopcyjnych rodziców, nigdy nie marzył o innych, więc po co mu wiedza o tym, kto go urodził i dlaczego oddał.

Sięgnął po folder i zaczął czytać:

Ja, Benjamin James Ryder-White, mieszkaniec stanu Maine, hrabstwa Cumberland, oświadczam, że to jest moja wola i mój testament.

Rozdział pierwszy

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: The Secret Heir Returns

Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2022

Redaktor serii: Ewa Godycka

© 2022 by Joss Wood

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-537-5

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek