Parker - Milena Grabowska - ebook + książka

Parker ebook

Grabowska Milena

4,2

Opis

Jeśli nie wiesz komu możesz zaufać… Ufaj tylko sobie.

Mia Davies to dziewczyna, która żyje przeszłością od momentu, gdy kilka lat temu jej rodzice zostali zamordowani. Choć znaleziono i skazano sprawców, nigdy nie uwierzyła w ich winę. Dlatego próbuje rozwiązać tę sprawę na własną rękę – bezskutecznie… do czasu, gdy ktoś zaczyna ją śledzić.

Parker Salvatore pojawia się w życiu Mii, twierdząc, że pomoże jej znaleźć prawdziwego sprawcę. Dziewczyna nieświadoma wiążących się z tą propozycją konsekwencji, decyduje się zawrzeć z nim układ. Aby dowiedzieć się prawdy, musi wstąpić do tajnej organizacji Duret i wykonać powierzone jej zadania.

Między Mią i Parkerem zaczyna rodzić się pożądanie, którego żadne z nich nie potrafi zwalczyć. Jednak ta relacja nie spodoba się wszystkim, a co więcej, może ściągnąć na nich prawdziwe niebezpieczeństwo.

Czy Parker okaże się wybawieniem, czy zgubą Mii?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 300

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (68 ocen)
41
9
13
1
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
inisess

Nie oderwiesz się od lektury

historia parkera i mii na zawsze pozostanie w moim sercu!! jest dla mnie niesamowicie wyjątkowa, piękna i ważna. milena napisała coś, o czym trudno jest zapomnieć.❤️‍🩹
31
Jusa153

Nie oderwiesz się od lektury

Wow, w końcu coś nowego i ciekawego ! wciąga od pierwszych stron , polecam !
20
Patrycjanvk

Całkiem niezła

Trochę chaotycznie napisana, czasami nielogiczna ale w ogólnych rozrachunku była Ok :)
10
dominika05071

Nie polecam

Nienawidzę tej narracji, coś strasznego może i potencjał był ale nie do przejścia
10
Karolina3_3

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa książka. Fajnie się czytało. Byłam zdziwiona gdy na końcu przeczytałam ze to debiut. Super :)
10

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Milena Grabowska, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktorka prowadząca: Andżelika Stasiłowicz

Marketing i promocja: Aleksandra Białek-Borsuk

Redakcja: Patryk Białczak

Korekta: Marta Tyczyńska-Lewicka, Joanna Jeziorna-Kramarz

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Zdjęcie na okładce: © D-Keine | gettyimages.com

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67616-80-5

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojej mamie,

w podziękowaniu za bezpieczne ramiona,

w których zawsze mogłam się skryć i odpocząć.

„Noszę twe serce z sobą…”

E.E. Cummings

 

 

 

 

 

Prolog

 

 

 

 

 

 

— Nie powinieneś mnie prowokować.

— Panno Davies… — Jego głos był szeptem, który wywoływał ciarki na jej odsłoniętych plecach. Brzmiał jak ciepłe powitanie, zaproszenie do zabawy. Wprawdzie nie było nic zabawnego w morderstwie, ale jej rozmówca miał nieoczywiste poczucie humoru.

Nie zastanawiając się zbyt długo, ponownie przyjęła zaproszenie lekkim skinieniem głowy i przyspieszonym oddechem. Nie była w stanie zliczyć, ile razy już się zgodziła. Zawsze z tą samą ostrożnością, zawsze z dystansem. Skinienie głową wydawało się odpowiednie. W ich małej zabawie nawet najdrobniejszy gest był brany pod uwagę. Delikatny ruch palcem, zmarszczenie brwi czy pocieranie skroni. A zwłaszcza oddech. Oddech był najbardziej zdradliwy, bo to on odzwierciedlał bicie serca, a tylko serce było w tej zabawie szczere.

Mia nigdy nie przypuszczała, że podczas zabijania człowieka będzie ubrana w suknię wieczorową z odsłoniętymi plecami i cienkimi ramiączkami. Sukienka była w kolorze krwistej czerwieni, więc jeśli skapie na nią kilka kropel krwi, nikt nie powinien się zorientować. Gdyby miała być precyzyjna, to powinna dodać, że nigdy nie przypuszczała, że zabije kogokolwiek. Że stworzy sytuację, w której odbierze komuś życie, by ocalić swoje. Nie chodziło o to, czyja śmierć jest bardziej akceptowalna, bo żadna nie była i ta sprawa nigdy nie podlegała dyskusji. Chodziło o trzymanie się prostej zasady: ktoś musi zginąć, by przeżył ktoś inny.

Ich mała zabawa miała jeszcze kilka reguł, a każda z nich była równie paskudna. Ale zgodziła się grać i teraz przyszedł czas na jej ruch.

Mia nie chciała go zabić, dlatego że wyrządził jej krzywdę, choć ten fakt był dla niej niezaprzeczalny. Ona musiała go zabić. To była konieczność, wymóg ich zabawy. Chciała jego śmierci, bo sama pragnęła żyć. To dość okrutne, ale przecież świat zbudowany jest na okrucieństwie. Choć równie dobrze mogła to być manipulacja jej podświadomości, która usilnie próbowała znaleźć wytłumaczenie dla tego czynu. Bo czy zabójstwo w obronie własnej nie jest przypadkiem koniecznością? Na pewno jest bardziej ludzkie niż zabicie dla korzyści.

— Nie powinieneś mnie prowokować — powtórzyła dosadnie, lufę pistoletu przykładając mu do czoła. — A to dlatego, że trzymam broń przy twoim czole i w każdej chwili mogę pociągnąć za spust.

— Więc czemu tego nie zrobisz, panno Davies? Już dawno powinienem leżeć w kałuży krwi.

Brunetka zacisnęła usta w wąską linię i wciągnęła powietrze przez nos. Usilnie próbowała nie dopuścić do siebie myśli, które napływały jej do głowy. Bała się przyznać sama przed sobą, dlaczego nie odebrała życia temu człowiekowi. Miała ku temu tak wiele powodów. Setki, tysiące, miliony powodów, żeby go zabić, a tylko jeden, żeby pozostawić przy życiu. Starała się zignorować fakt, że jeden powód za życiem jest mocniejszy niż miliony tych po stronie śmierci. Nie jestem morderczynią — powtarzała uparcie w swojej głowie —a on nie zasłużył na śmierć.

— Zwątpiłaś.

Uniosła wzrok na jego oczy. Chciała odnaleźć w nich coś, co przekona ją do darowania mu życia. Odrobinę skruchy, smutku czy lęku. Coś ludzkiego, co będzie niezbitym dowodem na jego człowieczeństwo. Coś, co złapie za jej nadgarstek i każe opuścić dłoń. Ale dostrzegła jedynie, że znowu podjął grę. Nałożył na ramiona pelerynę pewności siebie i przybrał surowy wyraz twarzy. Zniknęły zmarszczki, a szczęka się zacisnęła. Przyjmował postawę, w której czuł się silniejszy od niej. Nie do pokonania.

Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka, której powodem był letni wiatr. Czuła chłód dochodzący z każdej strony, przede wszystkim od bosych stóp, które łaskotała nisko przycięta trawa. Wiatr i chłód bijący od tego mężczyzny. Stał niewzruszony, jakby w ogóle nie przejmował się tym, że ktoś właśnie zamierza go zabić. Jego serce nawet nie przyspieszyło, podczas gdy serce dziewczyny ruszyło w pogoń za człowieczeństwem, które sama sobie odebrała, celując do drugiego człowieka.

Parker wysunął dłoń z kieszeni swoich garniturowych spodni i złożył palce, tak by imitowały kształt pistoletu. Prychnął rozbawiony, spoglądając w szare oczy dziewczyny, i przycisnął dwa palce do jej skroni. W tej sekundzie Mia zdała sobie sprawę, że rozmawia z tym samym mężczyzną, który tygodniami ją nachodził. Tym, którego szukała za rogiem i po wyjściu ze sklepu, depczącego jej po piętach, idącego za jej krokami. Nie było śladu po mężczyźnie, którego zdążyła wydobyć z twardej skorupy. Nie mogła liczyć na skruchę z jego strony. Bo on wcale nie czuł się winny, że zaprosił ją do gry.

— Które z nas ma przewagę, panno Davies?

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

 

 

 

 

W toalecie było zimno, ciemno, a do tego śmierdziało. Ledwo odnalazła dłonią włącznik światła, który nacisnęła resztkami sił. Żarówka nad jej głową na chwilę się zaświeciła, by potem wydać z siebie dziwny dźwięk i zgasnąć. Jeszcze kilka razy użyła przycisku, ale bezskutecznie. W końcu jednak po kolejnych desperackich ruchach pomieszczenie rozświetliło się bardzo delikatnym żółtawym światłem.

Kobieta przycisnęła rozgrzane czoło do chłodnej ściany wyłożonej kafelkami. W tej chwili nie interesowało jej to, że znajdowała się w obrzydliwej łazience na stacji paliw. Próbowała nie myśleć o tym, co inni ludzie robili w tej toalecie i ile bakterii jest na płytkach. Wzięła głęboki wdech i poczuła, jak smród rozpływa się po jej płucach i wymusza jeszcze większe mdłości, które tak długo powstrzymywała.

Wciąż czuła się okropnie. Jej ciałem wstrząsnęły drgawki, a na skórze pojawiła się gęsia skórka, chociaż miała na sobie ciepłą bluzę. Odnosiła wrażenie, jakby w jej brzuchu wszystko boleśnie wirowało i pchało się w kierunku ujścia. Wiedziała, że nie wytrzyma ani chwili dłużej, więc podbiegła do muszli klozetowej i upadła przed nią na kolana. Zacisnęła dłonie na porcelanie i przymknęła powieki. Pozwoliła, by cała zawartość jej żołądka wylądowała w śmierdzącym sedesie. Czuła żółć i to nieznośne pieczenie.

Panika. Czysta, zimna, bolesna. Co najlepszego wyprawiała? Co usiłowała osiągnąć? Jechać dwieście kilometrów, żeby znaleźć rodziców jednego z chłopaków, którzy zabili jej rodziców? Żeby stanąć na ich niewielkim ganku ze skrzypiącymi deskami i zadzwonić dzwonkiem, a potem uciec jak przestraszone zwierzę? Co najlepszego wyprawiała?

Poczuła wibracje w tylnej kieszeni. Na początku chciała zignorować połączenie, ale potem sobie uświadomiła, że rozmowa z kimś, nawet z przypadkowym konsultantem, pomoże jej się uspokoić. Wyciągnęła telefon z kieszeni i nacisnęła zieloną słuchawkę.

— Mia, kochanie. — Ciepły ton ciotki pozwolił jej dojść do siebie. Miała tak podobny głos do jej mamy. — Kiedy mnie odwiedzisz?

— Nie wiem, ciociu — odetchnęła cicho. — Dopiero niedawno zaczęłam pracę i nie dadzą mi jeszcze urlopu.

— A jakiś weekend?

— W weekendy… — Zawahała się przez chwilę. Nie mogła powiedzieć ciotce, że w każdy weekend zamienia się w detektywa i na własną rękę próbuje rozgryźć zagadkę śmierci swoich rodziców. Bo to nie był przypadek. Bo to nie mógł być przypadek. — Postaram się niedługo przyjechać.

— Znowu zamykasz się w sobie?

— Skąd ten pomysł? — zapytała, znajdując w kieszeni spodni chusteczkę, którą otarła usta.

— Bo brzmisz na kogoś takiego.

— Wszystko gra. — Starała się, by jej głos był radosny.

— Nie muszę cię widzieć, żeby wiedzieć, jak fatalnie teraz wyglądasz — wymamrotała do słuchawki ciotka, a potem cmoknęła niezadowolona. — Przyjadę do ciebie i zostanę na jakiś czas.

— Nie ma takiej potrzeby, ciociu. — Mia zdała sobie sprawę, że panujący w łazience smród jest nie do zniesienia. Podniosła się z kolan i wyprostowała plecy. — U mnie naprawdę wszystko dobrze. Mogę brzmieć dziwnie, bo chyba złapało mnie jakieś choróbsko.

— Umiesz ugotować rosół?

— Umiem.

— Wątpię, ale niech będzie. — Kobieta po drugiej stronie słuchawki ponownie zacmokała. — Okłamujesz mnie, a wiesz, że tego nie lubię.

Mia mimowolnie przewróciła oczami. Ciocia Cece była jedną z najpaskudniejszych osób, jakie przyszło jej poznać. Czasem pragnęła wykasować jej numer i zapomnieć adres. Ukryć się przed nią, żeby nie musieć słuchać nieustającego paplania. Żeby nie widzieć wskazywania palcem i nie przejmować się wykrzykiwaniem jakichś absurdów. Ale miała tylko ją. Ona jedna jej została i nieustannie jej o tym przypominała.

— Ciociu…

— Żałobę trzeba przeżyć, moje dziecko, powtarzam ci to od roku. Idź w końcu na studia, zacznij nowe życie. Nie odrywaj strupa z rany, bo nigdy się nie zagoi. Trzymanie się złudnej nadziei prowadzi nas do obsesji. Tej słodkiej, która utrzymuje nas przy życiu, ale co to za życie, jeśli wciąż gonimy za czymś, czego nie ma?

— Chcę tylko poznać prawdę — wyszeptała.

— Prawdą jest, że Frank i Wanda nie żyją. Zaakceptuj to i nie próbuj poznawać innej prawdy tylko dlatego, że te poszukiwania stwarzają bańkę złudnych nadziei, w której twoi rodzice nie umarli. Szukasz i próbujesz ją podtrzymywać, bo chcesz poczuć, że oni wciąż tu są, z nami na ziemi. Nie chcesz zamknąć sprawy, bo nie chcesz uznać ich za zmarłych.

— Mam przeczucie.

— Tak jak twój ojciec… — odparła. — Jesteś do niego tak bardzo podobna.

— Ciociu… — zająknęła błagalnym głosem.

— Pozwól sobie przeżyć żałobę, dziecko.

Może i ciotka miała rację, a ona nie potrafiła pogodzić się z faktem, że jej rodzice nie żyją. To dlatego wciąż próbowała dowiedzieć się prawdy, którą tak naprawdę znała, bo została już odkryta.

Szukanie prawdy bywa czasem bardzo męczące. A Mia czuła się okropnie zmęczona.

 

 

Cztery lata później

 

— Mia Davies?

— To ja. — Uniosła głowę znad papierów i spojrzała w kierunku kuriera z czapką zasłaniającą mu połowę twarzy.

— Och, przepraszam. Jednak pomyłka — powiedział pospiesznie. — Tu jest napisane „Mia Davllep”. Jest tu taka?

— Nie, nikt taki u nas nie pracuje. — Zmarszczyła lekko czoło. — Jest pan pewien, że to pomyłka? Może nadawca przekręcił nazwisko lub…

— Na pewno pomyłka — stwierdził i pospiesznie opuścił ich niewielkie biuro.

Mia spojrzała na Emi siedzącą po jej prawej stronie. Dziewczyna skinęła głową i rzuciła pod nosem coś, co brzmiało jak „dziwny jakiś ten nowy kurier”. Po tych słowach obie wróciły do swoich zajęć.

Było już po dwunastej, więc zostały im niecałe cztery godziny pracy, a przed sobą wciąż miały stertę dokumentów do przejrzenia, zeskanowania i posegregowania. Ich szef miał obsesję na punkcie porządku, a Mia bardzo dobrze to rozumiała. Sama nienawidziła, gdy coś nie miało swojego miejsca. Jedyne, co ją zdziwiło, to fakt, że mała firma deweloperska ma tak wiele dokumentów. Zatrudniał nie więcej niż dwudziestu pracowników i działał na rynku od niedawna.

Mia znalazła tę pracę, gdy musiała zrezygnować ze studiów, bo groziło jej bankructwo. Oszczędności, które miała od momentu śmierci rodziców, nie były na tyle wystarczające, by studiować, utrzymywać dom i mieć co jeść. Zrezygnowała więc z dalszej nauki i złapała się pierwszej lepszej pracy, która była dostępna. Jako prawie dwudziesto­latka nie potrafiła określić, co chciałaby robić, więc znalazła jakiekolwiek miejsce, by utrzymać dom rodziców i móc jakoś żyć. Nie było źle, a nawet udało jej się coś zaoszczędzić.

Regularnie karmiła swojego kota i codziennie zasypiała w domu, którego tak bardzo nienawidziła. Nie lubiła jednak narzekać, więc przez większość czasu starała się nie myśleć o świecie, który ją otaczał. Może w następnym wcieleniu będzie miała lepsze życie? Chociaż, znając ją, pewnie będzie dżdżownicą.

— Idziesz z nami na piwo? Dziewczyny z księgowości mówiły, że na rogu otworzyli nową knajpę.

— Jestem trochę zmęczona i chyba…

— Chodź, będzie fajnie. Słyszałam, że Bruno też się wybiera.

Teraz to już tym bardziej nie pójdę — przeszło jej przez myśl, ale zatrzymała to dla siebie, bo Emi wciąż sądziła, że Mia lubi Bruna. I dalej nie wiedziała o ich nieudanej randce.

— Naprawdę, dziś nie czuję się na siłach.

— Będzie fajnie.

I wcale nie było fajnie. Knajpa tak naprawdę okazała się małym barem, w którym śmierdziało papierosami i pleśnią. Najwidoczniej lokalu nigdy nie wietrzono. Miał on służyć wyłącznie do tego, by sprzedawać w nim piwo. Mia zrezygnowała z picia już po pierwszym łyku. Wolała nie spędzić całej soboty w łazience z powodu zatrucia.

Stukała palcem o klejący blat stolika i próbowała włączyć się do rozmowy. Nigdy nie miała się za osobę unikającą towarzystwa, ale teraz marzyła o swoim ciepłym łóżku i kilku odcinkach Przyjaciół.

— A ty, Mia?

— Co ja? — zapytała, a na jej twarzy pojawił się przepraszający uśmiech. Jej znajomi z pracy właśnie zrozumieli, że kompletnie ich nie słucha. — Przepraszam, zamyśliłam się.

— Rozmawialiśmy o tym nowym pracowniku.

— Co z nim?

— Nie uważasz, że jest naprawdę gorący? — Emi zachichotała jak nastolatka, a była już matką dwójki dzieci i jej lata młodości dawno przeminęły.

— Nie zwróciłam uwagi.

Mia wzruszyła delikatnie ramionami i skierowała wzrok na stolik obok, przy którym usiedli mężczyźni z ich firmy. Był tam Bruno, którego szybko ominęła spojrzeniem, po czym skupiła się na wspomnianym przed chwilą facecie. Miał na imię Caleb i w kanonach piękna faktycznie można go było nazwać gorącym. Szerokie barki, ciemne włosy i nieco tajemniczy uśmiech. Mia przyglądała mu się przez chwilę, zanim poczuła świdrujące ją spojrzenie. Odwróciła się w jego kierunku, ale ujrzała jedynie ciemną postać znikającą w drzwiach prowadzących do baru.

 

*

 

Podobna sytuacja zdarzyła jej się dokładnie osiem razy. Zanim udało jej się jakkolwiek zareagować, postać znikała. Jakby była tylko wytworem wyobraźni i nigdy nie istniała. Mia czuła się na każdym kroku obserwowana, wręcz prześladowana. Miała na ciele gęsią skórkę, a dwa razy podskoczyła nawet ze strachu, gdy ktoś w metrze ją niechcący szturchnął.

Próbowała zgrywać twardą, ale nie potrafiła zignorować tego dziwnego zjawiska. Ktoś ją śledził, tego była pewna. Idąc w piątek do pracy, nie miała pojęcia, że jej obserwator w końcu postanowi wyłonić się z cienia.

— Zamkniesz sama? — zapytała koleżanka Mii. — Muszę odebrać małego od opiekunki, bo policzy mi za nadgodziny.

— Pewnie, idź — odpowiedziała.

Posłała dziewczynie delikatny uśmiech i spojrzała w kierunku sterty papierów na skraju biurka. Powinna wyjść z pracy godzinę temu, ale mieli ciężki okres i całą masę roboty. Zostawanie po godzinach nie było jednak wyzwaniem dla kogoś, kto i tak nie miał życia prywatnego.

Emily pomachała jej na pożegnanie i zniknęła za szklanymi drzwiami wyjściowymi. Mia poruszyła ramionami, by choć odrobinę je rozluźnić, i zabrała się do wypełniania kolejnych dokumentów. Wzięła teczkę do ręki, po czym ruszyła w stronę niewielkiego pomieszczenia socjalnego. Wiedziała, że bez kawy nie przeżyje kolejnej godziny, bo choć jej nie znosiła, teraz była jej jedynym ratunkiem.

W drodze do pomieszczenia usłyszała dzwonek.

— Zostawiłaś coś? — zapytała, sądząc, że to Emily. Odwróciła się w stronę drzwi, gdy nikt jej nie odpowiedział, i wypuściła powietrze z płuc. — Przepraszam, mamy już zamknięte. Ale jeśli zostawi nam pan swoją wizytówkę, to przekażę ją w poniedziałek szefowi.

— Nie przyszedłem do pani szefa. — Głos nieznajomego był lekko zachrypnięty.

— A do kogo?

— Do pani, panno Davies.

Zmrużyła lekko oczy i przyjrzała się nieznajomemu. Znał jej nazwisko i jasno dał do zrozumienia, że to dla niej tu przyszedł. Próbowała go sobie przypomnieć. Ostrożnie przeskanowała jego twarz. Nie było na niej żadnych zmarszczek. Mężczyzna wyglądał na nie więcej niż trzydzieści lat. Dostrzegła ostre linie szczęki, która była niemal kwadratowa. Przy każdym przełykaniu śliny lekko się poruszała, co jeszcze bardziej uwydatniało jej mięśnie. Na policzkach widniał delikatny zarost, a czoło zdobiło kilka kosmyków ciemnych włosów, które uwolniły się z idealnie ułożonej fryzury. Choć krótkie, wydawały się dosyć gęste. Zjechała wzrokiem trochę niżej. Przesunęła po jego szyi i ramionach, które były szerokie, co dodawało mężczyźnie surowości. I oczy. Szare, ale bardzo spokojne.

Była przekonana, że nigdy wcześniej go nie widziała. Była pewna, że on nigdy wcześniej nie widział jej.

— Nie do końca rozumiem. — Zmarszczyła lekko czoło, wciąż przyglądając się nieznajomemu. W jej głowie od razu pojawiło się kilka scenariuszy, każde możliwe rozwinięcie tej sytuacji, ale nie to, które miało zaraz nastąpić. — Nie wiem, w czym mogłabym panu pomóc.

— Pracowałem z pani ojcem.

— Och… — wymamrotała zaskoczona. — Niestety, mój ojciec…

— Nie żyje, wiem.

To bardzo dziwne uczucie, gdy nagle usłyszy się to wypowiedziane na głos. Mia po upływie kilku lat wciąż nie potrafiła przyjąć tych słów bez jakiejkolwiek reakcji zdradzającej ból. Próbowała nie wzruszyć ramionami i nie oddychać szybciej niż normalnie. A co najważniejsze, próbowała pozbyć się pieczenia w kącikach oczu.

— Tak, nie żyje — powiedziała szeptem. — Więc jak ja mogę panu pomóc?

— Przyjmując pomoc.

— Chyba mnie pan z kimś pomylił. Nie potrzebuję żadnej pomocy.

— Śmiem wątpić.

Na te słowa Mia zmarszczyła czoło. Nie podobała jej się cała ta sytuacja i czuła w sobie narastający niepokój. Zastanawiała się, czy zdoła odwrócić jego uwagę na tyle, by sięgnąć po gaz pieprzowy. Nosiła go w torebce, by otoczyć się fikcyjnym poczuciem bezpieczeństwa.

— Nie powinien mi się pan najpierw przynajmniej przedstawić, a dopiero potem zaproponować pomoc?

— Parker Salvatore. — Wyciągnął w jej kierunku dłoń, lecz Mia jej nie uścisnęła, chcąc zachować dystans. Mężczyzna ją opuścił i wsunął do kieszeni spodni.

— Niestety nie kojarzę, żeby mój ojciec pracował z kimś o takim imieniu.

— Byłem jego prywatnym klientem.

— Nie kojarzę, żeby mój ojciec pracował na emeryturze — powiedziała, przyjmując postawę gotową do ataku. — Nie wspominał też o prywatnych klientach.

— Cenię sobie dyskrecję.

— Nie był pan dyskretny, gdy śledził mnie przez blisko dwa tygodnie.

 

*

 

Pierwszy raz odważyła się spojrzeć mu w oczy. Były szare. Nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie wcześniej widziała ten odcień, ale wydawał jej się niezwykle znajomy. Bezpieczny, przywołujący dobre wspomnienia.

Przeskakiwała z jednego wspomnienia na drugie i wyszukiwała w nich jakieś szarości. Bezskutecznie, bo mimo usilnych prób nie była w stanie sobie przypomnieć, gdzie już go wcześniej widziała.

— Panno Davies — powiedział, stając bliżej.

Jego niski głos przywrócił ją do rzeczywistości. Znowu pozwoliła swojemu umysłowi przejąć nad nią władzę. Czasami była przerażona metodą jego działania.

Żałowała swoich wcześniejszych słów. Nie powinna ujawniać takich faktów obcemu człowiekowi. Informacja jest najsilniejszą bronią, jaką człowiek posiada. Tak przynajmniej mawiał jej ojciec.

— Panie Salvatore — zaczęła spokojnie, choć w środku coś w niej szalało. — Rozumiem pana troskę i bardzo dziękuję, ale naprawdę nie potrzebuję pomocy. Rozumiem, że mój ojciec pracował dla pana, przez co czuje się pan w obowiązku mi pomóc, ale…

Ale co? Ale nie chciałaby, żeby ktokolwiek wtrącał się w jej życie i wprowadzał w nim zamęt? Potrafiła sobie radzić. Radziła sobie. Dodatkowo uderzył ją fakt, że jej ojciec coś przed nią ukrywał. Nie wiedziała, że po przejściu na emeryturę dalej pracował i że jako emerytowany lekarz dalej świadczył usługi prywatnych wizyt. Nie miała też pojęcia, że Parker Salvatore był jego klientem.

Przeszła żałobę. Uporała się ze stratą rodziców oraz całym tym samodzielnym życiem i nie szło jej źle. Dodatkowo nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego temu mężczyźnie tak bardzo zależało na tym, aby jej pomóc, i czemu w związku z tym pofatygował się aż do jej miejsca pracy. Nie było to coś, co należało do standardowych zachowań normalnych ludzi. A już na pewno nie do zachowań osób, które po prostu były pacjentami jej ojca. Przecież nie był winny śmierci jej rodziców.

— Ale?

— Ale nie potrzebuję pomocy.

Mężczyzna odsunął się o krok i odwrócił w kierunku drzwi. Bez słowa wyszedł z pomieszczenia, a Mia przez kilka chwil przyglądała się jego oddalającym się plecom. Nie mogła pojąć motywów takiego działania. Przyszedł do niej z jakiegoś poczucia obowiązku? Jednocześnie odpuścił nadzwyczaj łatwo, więc najwidoczniej nie zależało mu na tym jakoś przesadnie. Tylko dlaczego ją śledził? Czy to faktycznie był on? Nie zaprzeczył, gdy go o to oskarżyła.

Rzuciła teczkę na biurko koleżanki i ciężko odetchnęła. Cieszyła się, że dziś w pracy była sama. Naprawdę nie potrzebowała, żeby ktokolwiek był świadkiem tej rozmowy. Na swój sposób bardzo intymnej rozmowy.

 

*

 

Ze wszystkich sił starała się skupić na czymś innym niż nieustający ból w skroniach. Rzadko kiedy miała problemy ze snem, ale dzisiejsza noc była jedną wielką bezsennością. Wciąż na nowo odtwarzała każdą z ośmiu sytuacji, w których czuła się obserwowana. Próbowała przemówić sobie do rozsądku, ale każde uspokajające słowo było jak mała pirania, która gryzła jej zmęczone mięśnie. Czuła, jakby ponownie otworzyła się rana, o której zagojenie się tak bardzo dbała.

Prawie cztery lata temu, po kilku miesiącach poszukiwań, odpuściła sobie dotychczasowe dążenia do poznania prawdy. Postanowiła przejść przez swoją żałobę i to właśnie zrobiła. Pogodziła się, zrozumiała, choć nigdy nie zaakceptowała. Teraz jednak coś na nowo się w niej obudziło i znów chciało poznać przyczynę śmierci jej rodziców. Wizyta Parkera Sal­vatore na nowo rozbudziła to, co Mia od czterech lat usypiała kołysanką złożoną z samych kłamstw.

Kolejny raz przewróciła się na łóżku i skopała kołdrę na jego skraj. Jeszcze kilka minut bezsenności i oszaleje. Zerknęła na podświetlany zegarek nocny i jęknęła głośno, gdy dostrzegła godzinę czwartą nad ranem. Wstała z łóżka i narzuciła na siebie trochę za dużą czarną bluzę z kapturem. Odnalazła też czarne legginsy, w których biegała poprzedniego dnia, i zeszła na dół. Wciąż nienawidziła tego domu, ale nie miała innego miejsca, w którym mogłaby się podziać.

Nie zarabiała wystarczająco dużo, by coś wynająć. Poza tym sprzedanie rodzinnego domu nie wchodziło w grę. Wiedziała, jak ważny był dla rodziców. Spojrzała na swoje stopy, na które wciągnęła dwie różne skarpetki. Włożyła trampki i zabrała portfel.

Musiała znaleźć całodobowy sklep i kupić sobie kilogram sera. Potrzebowała odetchnąć świeżym powietrzem, bo inaczej zaczęłaby gadać sama do siebie. Może powinna skorzystać z propozycji Tary i odwiedzić ją w Londynie?

Dziewczyna wyjechała tam na studia i założyła rodzinę. Były przyjaciółkami od pierwszego dnia przedszkola. Może teraz nie utrzymywały ze sobą zbyt częstych kontaktów, ale Tara przy każdej rozmowie zapraszała ją do siebie. Mogła wybrać to albo wizytę u ciotki. Paradoksalnie wybór był prosty.

 

*

 

— Dobry wieczór, panienko.

Skinęła głową do mężczyzny stojącego za ladą i ruszyła w kierunku działu z nabiałem. Jeśli zaraz nie zje porządnego kawałka goudy, to do końca zeświruje, i dopiero wtedy plotki jej koleżanek z pracy nabiorą sensu.

Rozsunęła drzwi lodówki, po czym wyciągnęła dwa kawałki sera w kostce. Rozejrzała się po sklepie w poszukiwaniu czegoś do picia, a gdy jej wzrok odnalazł półkę z napojami energetycznymi, od razu ruszyła w ich kierunku.

Wtedy zobaczyła, że między regałami przemyka mężczyzna ubrany cały na czarno. Jego mięśnie były tak wielkie, że Mia ze zdenerwowania przełknęła ślinę — sprawiał wrażenie, jakby był pozbawiony szyi. Nie potrafiła stwierdzić, czy to ta sama postać, która obserwowała ją przez ostatnie dwa tygodnie. Tamta wydawała się chudsza i niższa. Akurat zachciało jej się wyjść do sklepu w nocy, w dodatku bez gazu pieprzowego. Miała nadzieję, że chociaż sprzedawca zareaguje, gdyby działa jej się krzywda.

Zamiast energetyka wzięła piwo truskawkowe, zapłaciła za zakupy i wyszła. Rozejrzała się dookoła. Światło ulicznych lamp oświetlało chodnik naprzeciwko sklepu, na którym zobaczyła tego samego mężczyznę.

Może miała zwidy?

Dlaczego ktokolwiek miałby ją śledzić?

Na tym świecie działo się tak wiele złych rzeczy, że jej nagła śmierć mogłaby być kolejną, a i tak nikt by nie zapłakał. Człowiek niewiele potrzebował, żeby wpakować się w poważne problemy.

Rozerwała jedno opakowanie sera i wgryzła się w niewielką bryłę. Jej mięśnie od razu się rozluźniły, gdy poczuła jego smak na języku. Tego właśnie potrzebowała po całej nieprzespanej nocy. Ugryzła kolejny kawałek i odwróciła się na pięcie, żeby wrócić do domu. Wtedy jej ciało zderzyło się z czymś twardym, co niekoniecznie musiało być słupem. Zachwiała się delikatnie, a wtedy na łokciu poczuła uścisk ratujący ją przed upadkiem.

Zamrugała i odruchowo rzuciła w mężczyznę kawałkiem zapakowanego sera. Z jednej strony odetchnęła z ulgą, gdy rozpoznała w nim Parkera, a z drugiej poczuła nieznośny skurcz w żołądku.

— Przestań za mną chodzić albo… — Wyrwała się z jego uścisku i wykonała krok w tył.

— Albo rzucisz we mnie serem?

Mężczyzna prychnął rozbawiony, spoglądając na opakowany kawałek, który teraz leżał na chodniku, tuż przy jego skórzanych butach. Mia wzruszyła ramionami, bo nie czuła potrzeby tłumaczenia się ze swojego głupiego zachowania.

— Ciesz się, że nie mam w dłoni kamienia — wyjaśniła.

Parker ponownie prychnął rozbawiony, a dłonie wsunął do kieszeni garniturowych spodni.

Stał niewzruszony, a wyraz jego twarzy był całkowicie neutralny. Tak jakby po latach spotkał koleżankę z podstawówki i postanowił ją zapytać, co robi w życiu i ile dzieci zdążyła urodzić.

— Nie powinnaś chodzić sama nocą.

— Nie jestem sama — wymamrotała. — Pan tu jest, więc jesteśmy razem. Chodzi pan za mną jak cień, więc w gruncie rzeczy nigdy nie jestem sama.

Od dwóch tygodni. Od dwóch tygodni oglądała się za siebie, idąc ulicą, bo czuła palące spojrzenie na swoich plecach. Nie rozumiała, dlaczego ten człowiek odwiedza ją w pracy i próbuje jej pomóc. Odmówiła, więc powinien to uszanować. Nie był winny śmierci jej rodziców i nie miał wobec niej żadnego długu. Poza tym nie była głupia i doskonale znała ten typ człowieka. To ten, który mówi, że masz skakać, a twoją jedyną opcją jest zapytanie, jak wysoko. Ale Mia zamierzała trzymać się ziemi tak mocno, jak tylko potrafiła.

Próbowała się dowiedzieć, kim jest ten człowiek i jakie powiązania miał z nim jej ojciec, ale nie udało jej się zdobyć jakichkolwiek informacji na ten temat. Frank nie zawierał z nim żadnej umowy, a w telefonie żaden z jego kontaktów nie był podpisany jako Parker Salvatore — nic.

— Jesteś bardziej spostrzegawcza, niż przypuszczałem.

— Zawsze lekceważy pan swojego przeciwnika? — Przestąpiła z nogi na nogę.

— Nie jesteśmy przeciwnikami.

— Nie? — parsknęła. — Więc dlaczego nasyłasz na mnie tego goryla, który wygląda tak, jakby mógł zgnieść moją czaszkę gołymi rękami?

Ciało Parkera nieznacznie się spięło. Mia była dobra w obserwowaniu. Świetnie radziła sobie w analizowaniu ludzkich zachowań, choć niektórzy stanowili dla niej zagadkę. Tacy, których mimika nie zmieniała się prawie wcale, a ich ciało było wciąż równie mocno napięte. Nie potrafiła też analizować swoich własnych zachowań.

— Nie…

— Nie udawaj, że to nie ty. I przyjmij do wiadomości, że nie potrzebuję pomocy.

— A może ja wcale nie chciałem dziś pani spotkać?

— I to niby czysty przypadek, że tu jesteś? — Parsknęła pustym śmiechem.

— Zdecyduj się, czy jestem dla ciebie panem Salvatore, czy Parkerem.

— Co za różnica, skoro w ogólnym rozrachunku jesteś dla mnie nikim? — powiedziała, zanim ugryzła się w język.

Mogła zachować to dla siebie. Nie lubiła sprawiać ludziom przykrości, więc wiele komentarzy zatrzymywało się w jej gardle i nigdy nie wychodziło na światło dzienne. Tym razem też tak mogło być, ale znalazła się na skraju wybuchu złości.

Wgryzła się w kawałek sera, który wciąż pozostał w jej dłoni, i ciężko westchnęła. Nie powinna czuć teraz wyrzutów sumienia. Ten mężczyzna nie był dla niej nikim ważnym. Przyczepił się do niej i nie potrafi zrozumieć najprostszych komunikatów. Może po prostu nikt wcześniej mu się nie sprzeciwiał.

— Panno Davies.

— Tak? — Odgryzła kolejny kawałek sera.

— Pozwól, że odwiozę cię do domu.

— Nie.

— Nie?

— Nie — powtórzyła. — Nie wsiądę do żadnego samochodu, bo na filmach to się zawsze źle kończy.

— Nie gramy w żadnym filmie.

— Tym gorzej — wymamrotała, napotykając na jego pytające spojrzenie. — Na końcu filmu ofiara zawsze zakochuje się w porywaczu, a on w niej, więc ją uwalnia. Skoro zatem nie gramy w filmie, to nie mam co liczyć na szczęśliwe zakończenie.

— Nie zamierzałem cię porywać.

— Jasne, każdy porywacz tak mówi — prychnęła cicho. — Dobrej nocy, panie Salvatore.

Wyminęła go i ruszyła powolnym krokiem w kierunku swojego domu. Czuła przeszywające i piekące spojrzenie na swoich plecach. Wiedziała, że mężczyzna ją obserwuje, i robił to tak długo, aż zniknęła za rogiem. Wzięła głębszy oddech dopiero wtedy, gdy się zorientowała, jak mocno biło jej serce. Jeszcze tylko kilka minut i znajdzie się w swoim domu. Dokończy ser, wypije piwo, po czym może na kilka godzin zaśnie.

Usłyszała za sobą kroki i nawet nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, kto za nią idzie.

— To trochę przerażające — powiedziała. — Nachodzisz mnie w pracy, nasyłasz na mnie swoich ludzi, spotykamy się w piątkową noc w sklepie, a teraz mnie śledzisz w drodze do domu. Już dawno powinnam była pójść z tym na policję.

— Ale tego nie zrobisz.

— Nie. — Zatrzymała się i odwróciła w jego stronę. — Bo jest mi pana żal, panie Salvatore.

— Nie powinno być pani mnie żal, panno Davies.

— A jednak. — Zbliżyła się do niego, starając się zachować neutralny ton głosu. — Nie potrafię rozgryźć pana zamiarów i tego, co łączyło pana z moim ojcem. Ale może być pan pewny, że nie czuję do pana żalu i nie oczekuję żadnego pocieszenia czy pomocy. Nie pan jest winny śmierci moich rodziców i proszę to zrozumieć: nachodzenie mnie i usilne proponowanie pomocy w niczym mi nie pomoże, a jedynie mnie zdenerwuje i zniechęci do pana. Jeśli mój ojciec był dla pana kimś ważnym, to proszę… — Zatrzymała się na chwilę, łapiąc powietrze do płuc. — Proszę przeżyć swoją żałobę i pozwolić mi uwolnić się od swojej. — Jej oddech stał się ciężki, a dłonie zadrżały.

Nie pamiętała, kiedy ostatni raz była wobec kogoś tak szczera. Śmierć jej rodziców uderzyła w nią jak bomba, która zniszczyła wszystko, co Mia do tej pory znała. Nie chciała o niej zapominać, ale chciała się z nią pogodzić. Nieznajomy rozdrapywał tylko rany. Te, o które tak bardzo dbała i pielęgnowała, by się zasklepiły i stały bliznami.

Mężczyzna nic nie mówił. Spoglądał na nią nieodgadnionym spojrzeniem, a mięśnie jego szczęki zaciskały się coraz mocniej. I to właśnie teraz, o czwartej w nocy na środku chodnika, Mia dostrzegła jego piękno.

Może to z braku snu lub z powodu wszystkich emocji, które nią targały, ale pojęła, że fizycznie ten mężczyzna był najprzystojniejszym spośród wszystkich, których kiedy­kolwiek ujrzała. Był wysoki, a jego ramiona oraz klatka piersiowa bardzo rozbudowane. Czarna koszula opinała mięśnie, miał też nieodgadnione spojrzenie i ciemne włosy. Wszystko składało się na obraz wyrwany z okładki magazynu dla spragnionych czułości kobiet.

Może to jego tajemniczość dodawała mu tej urody?

— Niech pan otworzy mi piwo. — Podała mu butelkę truskawkowego trunku, zdając sobie sprawę, że od poważnego tematu przeskakuje na bardzo błahy, ale czuła, że jeśli teraz się nie napije, to zacznie pisać w głowie poematy o atrakcyjności stojącego przed nią człowieka.

Mężczyzna wziął od niej butelkę i otworzył ją za pomocą pierścienia, który nosił na palcu. Nie była to obrączka, a nawet jeśli, to dziewczynę nic to nie obchodziło.

— Dziękuję.

— Odstawię cię do domu.

— Mówiłam, że nie wsiądę do żadnego samochodu — powiedziała, upijając łyk, który szybko zagryzła serem.

— Dlatego pójdziemy pieszo.

Zmarszczyła brwi, ale nie odezwała się ani słowem. Nie miała ochoty walczyć z tym człowiekiem, a jej głowa z każdą chwilą robiła się coraz cięższa. Ponownie upiła łyk piwa, a potem zagryzła go serem. Nie miało znaczenia, że pozna lokalizację jej domu, bo taką informację zdobył już dawno temu. Dwa razy z ośmiu czuła się obserwowana, gdy opuszczała swój dom. Skoro pracował z jej ojcem, to może kiedyś był w jej rodzinnym domu i stąd wiedział, gdzie mieszka?

— Nie będziesz wymiotować od takiej mieszanki?

— Nie. — Pokręciła lekko głową. — Istnieje tylko jedna rzecz, przez którą wymiotuję.

— Co to takiego?

— Kłamstwo — powiedziała szczerze. — Zawsze gdy skłamię, zbiera mi się na wymioty i nie potrafię tego powstrzymać.

Odkryła przed nim swoją pierwszą kartę i miała nadzieję, że to posunięcie nie przyniesie jej zguby. Mężczyzna skinął jedynie głową, po czym wziął od niej truskawkowe piwo. Upił niewielki łyk i skrzywił się na jego smak.

— Zagryź serem — zaproponowała, podsuwając mu kawałek

Parker spojrzał na nią podejrzliwie, ale pochylił się nad jej wyciągniętą ręką i odgryzł niewielki kęs. Serce Mii zabiło mocniej, a brak snu odezwał się do niej pod postacią gorących myśli w głowie.

— I jak? — zapytała.

— Znośnie.

Znośnie.

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

 

 

 

 

Mia obracała w palcach niewielki kawałek tektury i zagryzła dolną wargę. Robiła tak zawsze, gdy stała przed jakimś dylematem. A ten, który miała teraz, był całkowicie banalny: dostała wizytówkę i rozmyślała, czy powinna ją zostawić, czy wyrzucić do kosza na śmieci. Wypisano na niej tylko imię i nazwisko oraz rząd cyfr.

— Przecież to nic trudnego — wyszeptała do siebie. — Wyrzuć lub zostaw i przestań analizować. — Wzięła głęboki wdech i jęknęła zdenerwowana.

Nawet podjęcie tak banalnej decyzji musiało zajmować jej sporo czasu. Czasami naprawdę oddałaby wiele, żeby tylko przestać tyle myśleć. Ale jej głupi umysł był złośliwy i za każdym razem, gdy chciała się zresetować lub po prostu przestać to wszystko rozważać, on dokładał jej więcej i więcej, i więcej.

— Zadzwoń — powiedział, gdy stanęli na chodniku przed jej domem. — Wiesz, gdybyś potrzebowała pomocy.

— Czy to oznacza, że przestanie mnie pan nachodzić i śledzić, panie Salvatore? — zapytała, przyjmując mały prostokątny kawałek papieru. Najwidoczniej Parker Salvatore należał do tych osób, które noszą swoje wizytówki w tylnej kieszeni spodni.

— Tak.

— Dziękuję. — Uśmiechnęła się słabo. — I proszę powiedzieć temu gorylowi, żeby przestał za mną chodzić.

— Jesteś osobą lękliwą, panno Davies?

— Problem w tym, że nie. — Westchnęła. — I dlatego pakuję się w kłopoty, a ten mężczyzna wygląda jak jeden z nich.

Ty wyglądasz jak kolejny.

Parker skinął niemrawo głową i wsunął dłonie do kieszeni idealnie skrojonych spodni. Uliczne lampy oświetlały ich sylwetki i sprawiały, że cała rozmowa stała się jeszcze bardziej intymna. Mia przełknęła ślinę i kilkukrotnie zamrugała, by nawilżyć wysuszone oczy.

— Ma pan jeszcze jedną wizytówkę? — zapytała.

Mężczyzna bez słowa wyciągnął kolejny tekturowy kartonik.

— Sekunda — powiedziała.

W zawrotnym tempie pobiegła do domu i złapała za długopis, który leżał na komodzie w przedpokoju. Wróciła na zewnątrz i uniosła kolano, by ułożyć na nim papier, po czym przekreśliła imię i nazwisko oraz numer telefonu Parkera. Zastąpiła je swoimi danymi i z uśmiechem podała kartonik mężczyźnie. — Niech pan zadzwoni, gdybym ja również mogła w czymś pomóc.

— Dobrej nocy, panno Davies.

— Dobrej nocy.

Wróciła do domu, spojrzała na karteczkę i postanowiła, że ją zostawi. Odłożyła ją na stół kuchenny i skierowała się w stronę łazienki. Należał jej się porządny prysznic za te wszystkie katorgi dzisiejszego dnia. Pocieszał ją jedynie fakt, że jest sobota i będzie mogła cały dzień spędzić na kanapie. W grę wchodziła nawet krótka popołudniowa drzemka.

Wychodząc spod prysznica, miała tylko jedną myśl w głowie: powinna nakarmić kocura, który był ulubionym towarzyszem jej matki. Gruby, rudy i wredny. Potrafił znikać na kilka dni, a potem pojawiać się z brudnym futrem i pustym żołądkiem.

Przebrała się w dresy i w tę samą za dużą bluzę co wcześniej. Wsunęła na stopy kapcie z zamiarem znalezienia skarpetek.

— Chodź tu, mam dla ciebie trochę… — spojrzała na etykietkę niewielkiej saszetki z kocim jedzeniem — …tego.

Zawartość opakowania umieściła w niewielkiej misce, a rudy kot zajął się jedzeniem. Sama nie wiedziała, jakim cudem w ogóle jeszcze żyją. Oboje zapominali jeść i spać, i pakowali się w kłopoty, choć robili to z dwóch różnych powodów.

Usłyszała cichy huk dobiegający z piwnicy, a jej pierwszą myślą było to, że pękła kolejna rura. Jęknęła w duchu, licząc, ile tym razem wyniesie ją naprawa. Miała nadzieję, że z rury nie wylał się strumień wody, który zalał wszystko dookoła, jak miało to miejsce ostatnio. Odetchnęła i skierowała się w stronę drzwi prowadzących do piwnicy. Złapała za klamkę, ale wtedy usłyszała szept. Była pewna, że to szept.

Przełknęła ślinę i zatrzymała oddech w płucach. Panika zebrała się w jej głowie, a serce zaczęło bić jak oszalałe. Może to tylko wyobraźnia płata jej figle? Zawsze słyszała podejrzane dźwięki, gdy oglądała horrory, więc może i tym razem tak było. Przez wydarzenia z ostatnich dwóch tygodni stała się bardzo podejrzliwa i wszędzie doszukiwała się czegoś, co odbiegało od normy. Od razu pomyślała o naćpanych nastolatkach, którzy…

Pokręciła lekko głową i przez ułamek sekundy pozwoliła sobie na ułożenie planu. Drżącymi dłońmi złapała za klucz, który był w drzwiach od piwnicy. Policzyła do pięciu i szybko go przekręciła. Nie wiedziała, czy ktoś tam jest, ale jeśli tak, to wolała uniemożliwić mu dostanie się do dalszej części domu. Biegiem udała się w stronę drugich drzwi, którymi można było wejść do posiadłości. Sprawdziła, czy są zamknięte, a potem pospiesznie wróciła do kuchni, gdzie był kot i jej telefon.

Myśl, myśl, myśl.

Z kotem pod pachą złapała za telefon. Zwierzak był spokojny, jakby wyczuwał, że dzieje się coś niedobrego. Jej wzrok spoczął na wizytówce i przeklęła w duchu. Czy to ludzie Parkera nachodzą ją w domu? Powiedział, że nie będzie już tego robił. Dlaczego nie pomyślała o