Paragraf na miłość - Natalia Sońska - ebook + książka

Paragraf na miłość ebook

Sońska Natalia

4,6

42 osoby interesują się tą książką

Opis

Judyta jest wziętą prawniczką, niezależną i bezkompromisową. Jej cięty język pozwolił jej wygrać niejedną sprawę, ale równie często wpędzał ją w kłopoty.

Piotr, specjalista od prawa gospodarczego, to profesjonalista, który dzięki pracy i poświęceniu zyskał szacunek w branży.

Para adwokatów staje po tej samej stronie barykady, mają razem bronić mężczyzny, na którym spoczywają bardzo poważne zarzuty. Ale czy mogą sobie w pełni zaufać? I jak opracować skuteczną linię obrony, gdy między nimi aż iskrzy od emocji, a myśli skupione są wokół tematów całkowicie niezawodowych?

Czy dwójka prawników porzuci na chwilę kodeksy i paragrafy, by choć raz znaleźć się tam, gdzie łamie się wszelkie zasady? Także te dotyczące... uczuć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 364

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (413 oceny)
297
83
25
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
UwagaJoannajaworska

Nie oderwiesz się od lektury

Nareszcie trafiłam na historię, która oddaje prawdziwe życie w kancelarii prawnej! Dzieje się wiele, wielkich emocji na pewno Wam nie zabraknie podczas lektury… i to nie tylko ze względu na sprawy prowadzone przez prawników. Widzę ogromny potencjał tej serii! To zupełnie nowe oblicze twórczości autorki: cięty język, trochę pikanterii, ale przede wszystkim złożona, wielowątkowa akcja, która wciągnie Was w ten szalony świat pełen zawirowań.
Karolina127

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka. Szczerze polecam:) czekam na drugi tom
50
Stokrotka468

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, czekam na drugą część 👍
41
Agaaau

Nie oderwiesz się od lektury

Szkoda ze na okładce brak info ze to pierwsza cześć która urywa się w takim momencie… takie książki odkładam i czekam na kontynuację
20

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Natalia Sońska-Serafin, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktorka prowadząca: Joanna Jeziorna-Kramarz

Marketing i promocja: Aleksandra Wróblewska

Redakcja: Katarzyna Dragan

Korekta: Damian Pawłowski, Paulina Jeske-Choińska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Daniel Rusiłowicz Art

Fotografie na okładce:

© indiraswork | Adobe Stock

© Drone in Warsaw | Adobe Stock

Fotografia autorki na skrzydełku: Paulina Czwałga | Fotoendorfina

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

Niniejsza książka jest dziełem fikcyjnym. Wszystkie wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

eISBN 978-83-67616-74-4

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

Judyta

 

 

 

„Sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej”. Od zawsze byłam ciekawa, co tak naprawdę oznaczał ten napis na gzymsie sądu okręgowego w naszej pięknej, jakże zatłoczonej, przesiąkniętej pracoholizmem stolicy. Rażąco rzucał mi się w oczy, ilekroć miałam okazję bywać w tamtym sądzie. Bo według mnie albo ta ostoja mocy i trwałości była jednak mocno zachwiana, albo nie rozumiałam pojęcia sprawiedliwości. W każdym razie dzisiejszy wyrok na pewno jej nie gwarantował. Po pięciu latach pracy, a wcześniej trzech na aplikacji, powinnam już wiedzieć, jak działa system. Mogłabym wyryć na ścianie kancelarii motto, by klienci od początku wiedzieli, że do sądu idzie się po wyrok, nie po sprawiedliwość. Gdzieś to kiedyś usłyszałam i tak mi się spodobało, że teraz serwowałam to zdanie każdemu, kto był niezadowolony z rozstrzygnięcia swojej sprawy. Bo sprawiedliwość moich klientów zawsze miała znamię mocno subiektywne. Dzisiaj jednak nawet ja uważałam, że orzeczenie jest mocno krzywdzące i rażąco niesprawiedliwe, a przynajmniej niewspółmierne do tego, co zrobił mój klient. Możliwe, że byłam bardziej stronnicza niż zwykle, bo w końcu chodziło o mojego brata. Przyrodniego, do bólu głupiego, ale jednak brata.

– Chyba tak tego nie zostawimy, co, siostra? – zasugerował, gdy tylko wyszliśmy z sądu.

A potem sięgnął do kieszeni i chwilę później odpalał papierosa.

– Od kiedy ty palisz? – zapytałam z wyrzutem, wyrwałam mu szluga i wyrzuciłam do śmietnika stojącego obok.

Oburzenie i przekleństwo, które zaserwował mi braciszek, podkreślając, że to był jego ostatni, nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia.

– Od gimnazjum – odpyskował.

– A twoja matka o tym wie?

– Z pewnością. – Michał wzruszył obojętnie ramionami.

Spojrzałam na niego zdziwiona. Cóż, nie bardzo obchodziło mnie, jak Krystyna wychowywała swojego syna. W końcu to ona użerała się z nim przez całe życie. No i teraz trochę ja. A łatwym przypadkiem to on zdecydowanie nie był. Może dlatego, że nie miał prawidłowego męskiego wzorca. Ojciec był z Krystyną znacznie dłużej niż z moją mamą, ale rzadko bywał w domu. Częściej go nie było, niż był. Może dlatego Michał wplątał się w kłopoty już jako nastolatek. Żeby zwrócić na siebie jego uwagę.

– Nie, nie zostawimy – westchnęłam zrezygnowana. – Choć mógłbyś dostać te trzy lata, posiedziałbyś trochę w zakładzie z chłopakami, to może poszedłbyś po rozum do głowy.

– A to nie ty mówiłaś, że resocjalizacja to bujda i z zakładu wychodzi się jeszcze bardziej skrzywionym? – powiedział złośliwie.

Możliwe, że kiedyś coś takiego mi się przy nim wyrwało. Ale ogólnie uważałam, że była to kwestia bardzo indywidualna, zależała od predyspozycji skazanego i przede wszystkim jego motywacji popełnienia przestępstwa, za które siedział. W przypadku mojego brata sprawa była jasna – palił trawkę, dał się złapać z suszem i ewidentnie nie miał go jedynie na własny użytek, a już z pewnością był wszystkiego bardzo świadomy. Ale to była wersja dla mnie, jego obrońcy. Przed sądem mieliśmy nieco inne argumenty. Nie oznaczało to jednak, że nie przydałoby mu się trochę utrzeć nosa i dać nauczkę. Zwłaszcza że nie był to jego pierwszy wyskok w ostatnim czasie.

– Ojciec wie, że wywalili cię ze studiów? – zapytałam w końcu, kiedy szliśmy do mojego samochodu.

– Ja mu nie powiedziałem. Ale zapewne wie. – Michał popatrzył na mnie znacząco.

Ja też nie powiedziałam ojcu, ale nie o to Michałowi chodziło. Ojciec miał swoje sposoby, by obojga nas inwigilować. I nie było to przesadne określenie. Jakiś czas temu wydawało mi się, że zmiana nazwiska na panieńskie mojej mamy wystarczy, by ukrócić jego manię kontrolowania życia innych. Niestety, to było zbyt naiwne z mojej strony. Tak samo jak wtedy gdy wykrzyczawszy mu wszystkie żale z dzieciństwa, jakim to był beznadziejnym ojcem, myślałam, że da mi spokój. Cóż, myliłam się. Był jak skała. I nie, że twardy. Choć może to też. Po prostu nic do niego nie docierało. Gdyby usłyszał cokolwiek z tego, co do niego mówiłam, może miałabym z nim nieco lepszy kontakt. I częstszy niż tylko kawa w święta. Nawet mimo tego, że zostawił mnie i mamę.

– Dobra, powiedz, gdzie cię zawieźć. Ucieszyłoby mnie, gdybyś powiedział, że do jakiejś pracy – odezwałam się, gdy odpaliłam silnik i wyjechałam z parkingu.

– Sorry, siostra, nie tym razem.

– Z roboty też cię zwolnili? – Wcale nie byłam tym zaskoczona.

– Nie lubię, gdy coś mi się narzuca – odparł tym swoim luzackim tonem i rozparł się na siedzeniu, ustawiając je pod siebie.

Nie znosiłam, gdy ktoś przestawiał mi rzeczy w samochodzie, zwłaszcza fotel pasażera, który zwykle po wizycie mojego brata wyglądał jak loża dla VIP-a w kinie, a Michał bynajmniej nim nie był. Brakowało tylko, żeby wywalił nogi na tapicerkę z przodu i…

– Nawet o tym nie myśl! – Zainterweniowałam w ostatniej chwili, gdy zobaczyłam, że podnosi swój znoszony trampek z takim właśnie zamiarem. Odwrócił się w moją stronę, przewrócił oczami i skrzyżował ramiona na piersi. – Wiesz co, zdradzę ci pewną życiową prawdę. Dopóki nie zajmiesz najwyższego kierowniczego stanowiska w jakiejkolwiek pracy, zawsze ktoś będzie ci coś narzucał. I uwaga: z twoim doświadczeniem, wykształceniem, a przede wszystkim z zapałem do pracy długo po ten najwyższy stołek nie sięgniesz.

– Strasznie się spinasz. – Ziewnął.

– Za to ty jesteś nad wyraz wyluzowany jak na bezrobotnego, który właśnie dostał trzy lata i dziesięć tysięcy nawiązki.

Popatrzył na mnie znacząco z tym swoim leniwym uśmieszkiem. No tak, tatuś zapłaci i zapewni utrzymanie. Od lat na tym właśnie polegał jego udział w wychowaniu dzieci – brak relacji nadrabiał pieniędzmi. Na mnie to nie działało, ale młody czuł się z tym bardzo komfortowo. I zupełnie nie myślał o tym, że ojca kiedyś zabraknie, a w jego… branży mogło to nastąpić niespodziewanie szybko. Nie miałam jednak zamiaru zastępować gówniarzowi matki. Może kiedyś dostanie porządną nauczkę.

– Chyba, że ty coś zdziałasz. Wierzę w ciebie – dodał. – Masz jakiś pomysł?

– Jakiś mam.

– Powiesz coś więcej?

– Jak sobie to przemyślę i upewnię się, że to najlepsza podstawa do apelacji.

– No ale cokolwiek chyba możesz mi powiedzieć. Jest szansa, że zmienią mi ten wyrok? Każdemu swojemu klientowi serwujesz takie ogólniki?

– Tylko tym, którzy nie płacą.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Kątem oka zauważyłam, że Michał wykrzywił się do mnie, a potem wlepił wzrok w telefon. Cieszyło mnie, że czasem jednak zastanawiał się, z jaką kartoteką skończy. Ale nie łudziłam się, że czegoś go ta sytuacja nauczy. Nie ten charakter. Zbyt długo żył w przeświadczeniu, że zawsze spadnie na cztery łapy. Czytaj: ojciec wyciągnie go z tarapatów. Albo ja. Albo Krystyna.

Podrzuciłam Michała do domu, a potem wróciłam do kancelarii. Lubiłam to swoje biuro, w starej kamienicy na Pięknej, które wynajęłam zaraz po zdaniu egzaminu, dokładnie pięć lat temu. Podobało mi się to miejsce. Urządzając je, czułam się jak prawdziwa architektka wnętrz, puściłam wodze fantazji i do tej pory byłam z siebie dumna. Stare mieszkanie w wiekowej kamienicy udało mi się przekształcić w prawdziwie industrialne wnętrze. Odkryta stara cegła na kilku ścianach, wysokie okna, przez które wpadało mnóstwo światła, i nowoczesne meble z czarnymi kutymi nogami oraz drewnianymi blatami. Włożyłam w tę aranżację całe swoje serce i przede wszystkim mnóstwo pieniędzy, by czuć się komfortowo. Zaryzykowałam, choć nie sądziłam, że zabawię tutaj tak długo. W ogóle miałam pewne wątpliwości, czy przy tak przesyconym rynku uda mi się pociągnąć biznes dłużej niż trzy lata. Wolałam się jednak nie zastanawiać, czemu zawdzięczałam takie powodzenie. Bo w sprzyjający los raczej nie wierzyłam. Ani w siebie chyba też.

– Czołem pracy! – powiedziałam, przechodząc przez sekretariat.

– Już po rozprawie? – Anita popatrzyła na mnie mocno zdziwiona.

– Taa…

– Odroczona?

– Chciałabym.

– No nie mów, że zapadł dziś wyrok.

Wzruszyłam ramionami i nie zatrzymując się, poszłam do swojego gabinetu. Położyłam aktówkę na biurku, które było moim centrum dowodzenia w tym pomieszczeniu, togę rzuciłam na wieszak, po czym usiadłam w swoim wygodnym biurowym fotelu, wyłożyłam nogi na blat, tu mogłam sobie na to pozwolić, i opierając głowę o mięciutki zagłówek, zamknęłam na moment oczy. Tak, czułam się zmęczona, mimo że była dopiero dwunasta, ale ta rozprawa pozbawiła mnie energii. Nie potrafiłam się nie przejmować, w końcu broniłam swojego brata i zależało mi, żeby sprawa zakończyła się jak najbardziej pomyślnie. A dziś niestety poległam.

– No ale jaki wyrok? – Anita najwyraźniej weszła za mną.

– Trzy lata, dziesięć tysięcy nawiązki i koszty – powiedziałam, nie otwierając oczu.

– Co? – Anita aż pisnęła.

Dopiero wtedy na nią popatrzyłam.

– „Co, kurwa?”, to jest poprawna reakcja.

– Tylko mi nie mów, że tak zwróciłaś się do sędziego. – Anita zaśmiała się, po czym usiadła na krześle naprzeciwko mojego biurka. – Jak mniemam, będziesz apelować.

– Jeśli mam być szczera, to dla mnie ten wyrok jest satysfakcjonujący. Ktoś w końcu utarłby nosa temu rozwydrzonemu bachorowi. Ale ambicja nie pozwalała mi tego tak zostawić. – Ściągnęłam nogi z blatu i wyprostowałam się. – Tak, będę pisać apelację i mam zamiar pozwolić sobie na trochę prywaty. Korzecki ewidentnie jest uprzedzony do młodych gniewnych, bo nikt inny nie przywaliłby takiej kary. Młody trochę pyskował na rozprawie, a sędziemu się to nie spodobało. Tylko zamiast ukarać go karą porządkową, upomniał mnie, żebym zdyscyplinowała klienta, a młodemu przyklepał z górnej półki.

– Czyli pójdziesz w niewspółmierność?

– Oczywiście. I uważam, że siądzie. Na Korzeckiego już nie trafi. Ale to jest właśnie dodawanie ludziom pracy, gdzie mogliby się zająć czymś o wiele poważniejszym. – Pokręciłam głową i popatrzyłam na stos teczek piętrzących się na stoliku obok.

Skrzywiłam się na samą myśl o tym, ile mnie jeszcze czekało pracy. A najgorsze były te terminowe urzędówki. Kasa za nie była licha, a jeden maleńki błąd czy nieusatysfakcjonowany klient i można było wylądować w sądzie dyscyplinarnym. Westchnęłam na samą myśl o swojej krótkiej, ale jakże barwnej prawniczej karierze. Na szczęście tylko raz dostałam upomnienie, pozostałe postępowania umorzono.

– Krzewickiego zabrałam, pójdę jurto na rozprawę, odwołali nam zajęcia – powiedziała nagle Anita, jak gdyby czytając mi w myślach, a ja poczułam, jakbym miała jeden ciężar mniej na plecach.

– Jesteś aniołem. Nie potrafię się dogadać z tym gościem.

– Wyraźnie mu się spodobałaś.

Moja aplikantka uśmiechnęła się do mnie wymownie. Tylko przewróciłam oczami. Wiedziałam, że wpadłam mu w oko, ślepy by zauważył. Niestety niczego poza formalną relacją i zbywaniem go za każdym razem, gdy próbował zaprosić mnie na kawę, nie mogłam mu zaproponować. Może gdyby miał czterdzieści, a nie sześćdziesiąt lat… Nie. Nie umawiałam się ze swoimi klientami. Raz popełniłam ten błąd i słono za to zapłaciłam.

 

 

 

 

 

 

 

Piotr

 

 

 

Teraz już wiedziałem, dlaczego tak bardzo nie lubiłem dzieci. Bez względu na to, w jakim były wieku. Te małe kojarzyły mi się z ciągłym płaczem i ulewaniem. Przynajmniej to widziałem u mojej siostry, gdy jej dzieciaki były niemowlętami. Te w wieku wczesnoszkolnym były wścibskie i wszystkiego ciekawe. A nastolatkowie byli tacy, jak ten tutaj – myślący, że jest pępkiem świata bezmózgowiec, który rodziców ma za nic i któremu wydaje się, że młodzieńczym buntem coś ugra. Grubo się mylił, a ja miałem nadzieję, że w końcu ktoś da mu solidną nauczkę. I żałowałem, że nie mogłem to być ja, a wręcz musiałem go jeszcze bronić. Ale jego ojciec był moim wieloletnim i dość dochodowym klientem, nie miałem innego wyjścia.

– To jeszcze raz: dlaczego kopaliście tego jeża? – zapytałem, starając się powściągnąć irytację.

Za to, co zrobił, sam nakopałbym mu do dupy tak, że zobaczyłby gwiazdy. I wcale bym tego nie żałował. Idiota, bo inaczej go nie nazwę, synalek bogatych rodziców, urządził sobie z koleżkami zabawę w kopanie jeża w parku. Miał pecha, bo tylko jego wizerunek uchwyciły kamery monitoringu, a on przecież nie był kapusiem, żeby wsypać swoich kumpli. No to mu się akurat chwaliło.

– Dla jaj – burknął pod nosem, nawet nie podnosząc głowy.

Siedział rozwalony na krześle w moim gabinecie, brakowało tylko, żeby naciągnął na głowę kaptur tej za dużej bluzy, którą miał na sobie.

– Wyrażaj się – warknął jego ojciec i trzepnął go po głowie. – I wyprostuj!

Brawo, panie Andrzeju. Szkoda tylko, że tak późno.

– No dla zabawy… – obruszył się chłopak i podniósł na mnie spojrzenie, ale zaraz uciekł nim w kąt pokoju. – Co, mam kłamać? Wracaliśmy parkiem po imprezie u Grzesiaka, któryś zobaczył tego jeża i się zaczęło. Nie zastanawialiśmy się nad tym. – Wzruszył ramionami.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeże są pod ochroną? Zresztą, nawet gdyby nie były, to wasze zachowanie i tak było skandaliczne. – Pozwoliłem sobie na pouczenie. – To żywe stworzenie, które przez wasze bezmyślność i idiotyzm pewnie skonało gdzieś w krzakach – dodałem trochę bardziej dosadnie, chcąc wywołać w gówniarzu wyrzuty sumienia, o ile takowe w ogóle posiadał.

I tak byłem łagodny, bo na usta cisnęła mi się wiązanka, po której może by coś do tego idioty dotarło, ale jego ojciec z pewnością wypowiedziałby mi obsługę swojej firmy. Nie chciałem się jednak zniżać do poziomu tego półgłówka.

– Mecenasie, a czy to dodatkowo go obciąża?

– Owszem.

– Nawet jeśli o tym nie wiedział?

– Nieznajomość prawa szkodzi, to taka łacińska paremia, mogę zaręczyć, że w tym przypadku z pewnością zostałaby przez sąd przytoczona. Na niekorzyść działa też to, że Karol nie chce powiedzieć, kto z nim wtedy był. – Znów posłałem chłopakowi nienawistne spojrzenie.

Niech wie, że nie leży mi na sumieniu jego los, a bronię go tylko w ramach współpracy z jego ojcem.

– Już mówiłem, nie znam nazwisk. Jeden to Bolo, nawet nie wiem, jak ma na imię, a drugi to Eryk. Poznałem ich na tej imprezie.

Popatrzyłem na niego wymownie. Nie wierzyłem w ani jedno jego słowo. Ale skoro chciał iść w zaparte… Jeśli chciał odpowiadać też za kolegów – jego wybór. Już na samym początku poinformowałem go, że mógłby sobie pomóc, ujawniając ich personalia. Albo był dobrym kolegą, albo czegoś się obawiał. Zakładam, że to drugie. Pewnie pili, może nawet coś brali, i wolał, by nikt go nie wkopał przed rodzicami.

– No dobrze, takiej wersji się trzymajmy – powiedziałem w końcu. – Tak samo jak tego, że bardzo żałujesz swojego czynu.

Kiwnął tylko głową.

– Panie mecenasie, a jest szansa, że Karol się jakoś z tego wybroni?

– Niestety marna. Nie będę owijał w bawełnę, niezbyt ciekawie to wygląda. Jego wiek, naganność czynu, sąd pewnie uzna, że chłopak jest zdemoralizowany, do tego brak wskazania współsprawców… Nie łudziłbym się, że wyjdzie z tego obronną ręką, możemy jedynie starać się zbić karę. Niewykluczone, że trafi do poprawczaka. Na taką ewentualność też się trzeba przygotować. Wszystko świadczy przeciwko tobie, a dowody z nagrania są niezbite – zwróciłem się do chłopaka.

I chyba dopiero wtedy dotarło do niego, co go czeka. Popatrzył na mnie przestraszony, a potem znów wbił wzrok w smartfon, który trzymał w ręce.

– Będziesz miał szlaban do końca życia – wycedził przez zęby Biernacki, a ja zauważyłem, jak zaciska pięści.

Też bym stracił panowanie nad sobą.

Właśnie dlatego nie chciałem mieć dzieci. Owszem, wiele zależało od wychowania, ale zdarzało się, że dzieciak trafiał w takie środowisko i towarzystwo, że rodzic nie zawsze miał możliwość zainterweniowania w porę, o ile w ogóle na czas zauważał, że z dzieckiem działo się coś niepokojącego. Taka odpowiedzialność nie była dla mnie.

Siedzieliśmy jeszcze dobrą godzinę, usiłując ustalić linię obrony. Niezwykle ciężko było cokolwiek wydusić z chłopaka, a gdy próbowałem go przygotować do postępowania, miałem wrażenie, jakbym rozmawiał z człowiekiem o mózgu wielkości orzeszka. Musiał coś brać, bo niemożliwe, żeby był aż tak głupi. Zwłaszcza że jego ojciec miał głowę na karku, znałem go od lat. Ciekawiło mnie tylko, czy był aż tak ślepy, czy chciał taki być dla świętego spokoju. A ten piętnastolatek w całej swojej głupocie idealnie to wykorzystywał.

Po tym spotkaniu czułem się wypruty, jakbym właśnie wyszedł z pięciogodzinnej rozprawy dotyczącej wyłudzenia VAT-u. Potrzebowałem solidnej dawki kofeiny, żeby postawić się na nogi.

– Aniu, mogłabyś mi zrobić kawę? Czarną i mocną? – Wychyliłem się z biura i zwróciłem do naszej sekretarki.

Skinęła tylko głową i od razu wstała z miejsca, a ja wróciłem do środka, usiadłem w fotelu przy oknie i wyłożyłem nogi na stojącą obok kanapę. Nie było mi jednak dane poodpoczywać, bo już po chwili rozdzwonił się służbowy telefon. Skrzywiłem się, gdy zobaczyłem nazwisko. Jurczyński nigdy nie dzwonił o tej porze, zwykle umawialiśmy się na wideo­konferencję w godzinach popołudniowych. Szybko zrobiłem w głowie rekonesans – wszystkie jego sprawy monitorowałem na bieżąco, nawet dziś rano sprawdzałem akta, co jeszcze mamy na biegu i jak wyglądają w sądzie te dwa pozwy o zapłatę. Odebrałem pośpiesznie, a to, co usłyszałem, nie powiem, ścięło mnie z nóg.

 

 

 

 

 

 

 

Judyta

 

 

 

Do wieczoru ślęczałam nad aktami. Jak zresztą codziennie. Ostatnimi czasy to ja otwierałam i zamykałam kancelarię. No chyba że zaczynałam dzień od rozprawy w sądzie lub spotkania na mieście, ale wtedy też często wcześniej przyjeżdżałam do biura. Pracoholizm? Raczej chęć wypracowania renomy na przesyconym rynku prawniczym i – przede wszystkim – utrzymania kancelarii. Nie mogłam się oszukiwać, jeśli chciałam zarabiać i prowadzić własny biznes, musiałam się mu poświęcić bez reszty. Dlatego wychodzenie, gdy za oknem było już zupełnie ciemno, tak jak dzisiaj, nie było dla mnie niczym nadzwyczajnym.

Jeszcze raz sprawdziłam, czy zamknęłam okna i szafę z aktami, a potem zaryglowałam drzwi na oba zamki i nacisnęłam klamkę, by potwierdzić, że na pewno są zamknięte. Pod tym względem byłam trochę przewrażliwiona, ale wolałam dmuchać na zimne, niż potem znowu niepotrzebnie zaprzątać sobie głowę. Miałam też swoje powody. Beztroskie życie nie było mi pisane.

Wsiadłam do swojej nowiutkiej mazdy i zanim odpaliłam silnik, włączyłam muzykę. Zawsze pomagało mi się to zrelaksować po ciężkim dniu. Kiedy z głośników popłynęła pierwsza piosenka z mojej playlisty, oparłam głowę o zagłówek fotela. Co prawda do dzisiejszego nastroju pasowałoby nieco cięższe brzmienie, ale liryczna Billie Elish też dawała radę. Na chwilę przymknęłam oczy i niemal od razu poczułam, jak napięcie opuszcza mięśnie. Kiedy po kilkunastu sekundach podniosłam powieki i spojrzałam w dal przed siebie, dostrzegłam księgowego, który właśnie wychodził z kamienicy, z biura rachunkowego sąsiadującego z moją kancelarią. Uśmiechnęłam się i uniosłam dłoń, a on odpowiedział mi tym samym i ruszył do samochodu zaparkowanego kilka metrów dalej. Cóż, nie tylko ja kończyłam tak późno pracę i trochę mnie to pocieszało. Spuściłam w końcu ręczny i wrzuciłam wsteczny, gdy nagle piosenkę przerwał dzwonek telefonu. Nie zdążyłam odrzucić połączenia, a system głośnomówiący połączył mnie z niezapisanym numerem. Byłam zła na siebie, że jeszcze nie wyłączyłam tej funkcji, ale jeszcze bardziej, że wciąż miałam tylko jeden numer telefonu. Pięć lat temu nawet o tym nie pomyślałam, że wygodniej byłoby mieć osobny numer służbowy, by móc zostawiać pracę w biurze. Klienci zwykle nie mieli skrupułów, potrafili dzwonić o każdej porze dnia i nocy.

– Słucham? – odebrałam znużona.

– Cześć, Judyta. Przepraszam, że dzwonię o tej porze, ale to naprawdę ważne – usłyszałam kobiecy, znajomy głos.

Zajęło mi kilka sekund, nim zaświtało mi w głowie, do kogo należał.

– Edyta? – zapytałam niepewnie.

– Tak, to ja. Wiem, że nie odzywałam się tyle czasu, ale…

– Nie, nie, po prostu wyświetlił mi się tylko numer. Bez imienia.

– Zmieniłam ostatnio numer telefonu, ale to nieważne…

– Coś się stało? – zapytałam zaciekawiona, bo moja kuzynka wydawała się wyraźnie przejęta.

– Stało. Mój mąż… Mariusz potrzebuje adwokata.

To zdanie zabrzmiało już bardzo poważnie. W jednej sekundzie przyszły mi do głowy najczarniejsze scenariusze, ale zaraz uświadomiłam sobie, że ktoś taki jak Mariusz mógł mieć za uszami co najwyżej przestępstwa podatkowe. Chociaż… w obecnych czasach i przy jego dochodach to też mogły być poważne problemy z prawem. No właśnie, jako przedsiębiorca na wysokim stanowisku nie miał własnego prawnika? Jego firma deweloperska z pewnością posiadała profesjonalną obsługę prawną.

– Przepraszam, że zaczynam tak wprost i nawet nie zapytałam, co u ciebie słychać, ale jestem tak zdenerwowana, że nie potrafię myśleć o niczym innym.

– Jeśli tylko będę mogła, to pomogę, tylko… Czy Mariusz nie ma prawnika? Wydawało mi się, że…

– Ma – weszła mi w słowo Edyta. – Ale w tej sprawie chciałabym, abyś to ty go reprezentowała.

To już wydało mi się dziwne i tylko podsyciło moją ciekawość. Czekałam na szczegóły, ale Edyta jak na złość na chwilę zamilkła.

– To bardzo skomplikowane i… Judyta, czy jest szansa, abyś przyjechała do Gdańska?

To mnie zaskoczyła. Co on zrobił, zabił kogoś?

– Edyta… Jeśli mam być szczera, chciałabym najpierw wiedzieć, o co chodzi i czy w ogóle będę w stanie wam pomóc.

Nie lubiłam niczego robić w ciemno, tym bardziej jeśli chodziło o pracę. No dobrze, czasem podejmowałam się substytucji, wyświadczając znajomym adwokatom przysługę, i zdarzało się, że nie wiedziałam, o co chodziło w sprawie, ale w rodzinie nie uznawałam wyjątku. Nie chciałam później jakichś niejasności ani pretensji.

– Mariusz został oskarżony o gwałt.

Zaniemówiłam. Czegoś takiego się nie spodziewałam. Znałam Mariusza, podejrzewałam, że w swojej działalności niejednokrotnie mógł działać na granicy prawa, w dużym biznesie było to powszechne, ale zarzutu o gwałt nie przewidziałam. Rzeczywiście temat był trudny. I już chciałam wybadać sytuację, wypytać o podstawy oskarżenia, o okoliczności, w których komuś mogło zależeć na podkopaniu jego autorytetu, bo nie wiedzieć czemu od razu założyłam, że było to obrzydliwe pomówienie. Nagle przeszła mi przez głowę inna myśl: no chyba że zostały mu postawione zarzuty i chodziło o oskarżenie już przez prokuratora. Aż przebiegł mnie zimny dreszcz.

– Możesz mi powiedzieć coś więcej? Albo Mariusz?

– Nie chciałabym przez telefon… – powiedziała, ściszając głos, Edyta. – A Mariusz jeszcze nie wie, że do ciebie zadzwoniłam.

Robiło się coraz ciekawiej. Czyżby siedział już w areszcie?

– On od razu przekazał sprawę temu swojemu prawnikowi, ale… tamten zajmuje się głównie sprawami firmowymi, nie wiem, na ile jest obeznany w tego typu sprawach… – Edyta wyraźnie się zmieszała.

A ja chyba wiedziałam, o co jej chodziło.

– Chciałabyś, żebym to ja go broniła?

– Obok tego drugiego adwokata. Bo tak chyba można, prawda? Wolałabym mieć w tym wszystkim kogoś zaufanego, bo tego jego prawnika nie znam. Chciałabym, żebyś…

– Żebym trzymała rękę na pulsie? I upewniła się, że tego nie zrobił? Bo zakładamy, że nie zrobił, tak?

– Nie zrobił – powiedziała Edyta, choć nie brzmiała na stuprocentowo pewną. – Ale tak, chodzi o to, że muszę w tej sprawie wiedzieć wszystko. A obawiam się, że Mariusz by mi nie powiedział.

– Rozumiem. Tylko… Wiesz, że obowiązuje mnie tajemnica adwokacka?

– Wiem. Ale o to możesz być spokojna, przede wszystkim zależy mi, żeby Mariusz miał świadomość, że niczego przede mną nie ukryje. Jeśli będzie się opierał, to będzie znak, że jednak nie wszystko wygląda tak, jak to przedstawił.

Czyli nie do końca mu ufała. Brzmiała zresztą tak, jakby ich małżeństwo trawił jakiś poważniejszy kryzys. A może chodziło wyłącznie o tę sprawę? Cóż, chyba każda żona w jej sytuacji zaczęłaby się zastanawiać, dlaczego jakaś kobieta oskarżyła jej męża o tak poważny czyn. Złapałam się na tym, że już zaczynałam budować całą historię, której przecież jeszcze nie znałam. Mogłam jedynie wywnioskować, że Mariusz musiał mieć z kimś poważny konflikt, skoro został, jak twierdziła Edyta, niesłusznie oskarżony o coś takiego.

– Mogę na ciebie liczyć? – zapytała znów Edyta.

A ja przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Z jednej strony ciekawiła mnie ta sprawa, z drugiej – Edyta była moją najbliższą kuzynką, wypadało pomóc, ale z trzeciej… czy właśnie dlatego, że to była rodzina, powinnam się pakować w tak śmierdzącą sprawę? Nie byłam pewna, czy będę potrafiła podejść do tego profesjonalnie i służbowo.

– Muszę poznać wszystkie szczegóły. Wiesz, jesteśmy rodziną i…

– Judyta, nie prosiłabym cię, gdybym ci nie ufała. I możesz być spokojna, jeśli nawet okaże się… – usłyszałam, jak głośno nabiera powietrza – …bez względu na wynik sprawy między nami nic to nie zmieni.

– Jeśli Mariusz udzieli mi upoważnienia do obrony, zrobię, co w mojej mocy, żeby mu pomóc – zadeklarowałam w końcu.

Nie liczyłam, ile razy Edyta mi podziękowała. Obiecała, że dziś porozmawia z Mariuszem i da mi znać, co ustalili. Gdy zakończyłyśmy rozmowę, jeszcze przez dłuższy czas siedziałam w samochodzie, wciąż zaskoczona tym, czego się dowiedziałam. Ponownie dopadły mnie wątpliwości, czy dobrze zrobiłam, biorąc na siebie taką odpowiedzialność. Przez chwilę nawet żałowałam, że się ugięłam. Mariusz był biznesmenem, deweloperem, człowiekiem znanym w Trójmieście. Dotarło do mnie, że ta sprawa może otrzeć się o media. Tylko tego mi brakowało…

– Kurwa… – szepnęłam do siebie i zacisnęłam mocno oczy.

Zaczęłam szukać wymówki, by jeszcze jakoś się z tej sprawy wykręcić. Ale ambicja i przede wszystkim moralność mi na to nie pozwalały. Obiecałam i nie mogłam się już wycofać.

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

Judyta

 

 

 

Miałam nadzieję, że Edyta jednak nie zadzwoni. Byłą moją najbliższą kuzynką, nasze matki były siostrami, a my praktycznie wychowałyśmy się razem. Kiedyś żyłyśmy bardzo blisko, jeszcze w czasach licealnych widywałyśmy się praktycznie codziennie, przyjaźniłyśmy się. Później Edyta poznała Mariusza i wyjechała do Gdańska, a nasz kontakt się rozluźnił. Każda z nas skupiła się na własnym życiu i karierze i jakoś tak naturalnie straciłyśmy dawną relację. Teraz składałyśmy sobie życzenia na święta i urodziny. To było przykre, ale niestety nieuniknione w takim pędzie życia. I chyba obie zdawałyśmy sobie z tego sprawę. Ale Edyta wciąż była mi bliska. I wiedziałam, że jeśli poprosi o pomoc, nie będę potrafiła jej odmówić.

Do południa siedziałam w kancelarii nad aktami i raz po raz spoglądałam na komórkę. A kiedy wreszcie na chwilę udało mi się zapomnieć o wczorajszym telefonie kuzynki, jej numer wyświetlił mi się na ekranie telefonu. Wzięłam głęboki wdech i odebrałam.

– Cześć, Judyta – usłyszałam przybity głos Edyty. – Rozmawiałam z Mariuszem.

– Cześć. I do czego doszliście? – zapytałam, bo zupełnie nie wiedziałam, co wnioskować z jej tonu.

– Mariusz zgodził się na twój udział w sprawie. Ale poprosił, żebym to ja się z tobą skontaktowała.

A jednak. Nie miałam więc innego wyjścia, jak tylko podtrzymać to, co powiedziałam wczoraj – że jeśli tylko będę mogła, postaram się pomóc Mariuszowi. Zwłaszcza że – jak twierdził – był niewinny. Nie chciałam snuć domysłów, kto i dlaczego go oskarżył, bo scenariuszy mogło być naprawdę wiele. Nauczyłam się zresztą, że klienci potrafili zaskakiwać, a moje założenia często były niczym przy niemal scenariuszowych sprawach, z którymi przychodzili.

– Dobrze, ale i tak będę musiała porozmawiać z Mariuszem.

– No właśnie… Mariusz prosił, żeby ci przekazać, byś skontaktowała się z tym jego adwokatem. On mieszka w Warszawie, ma przyjechać do Gdańska jeszcze w tym tygodniu, ta sprawa nie może czekać – wyrzucała z siebie.

– Jasne, skonsultuję się z nim. Pewnie wie coś więcej, twój mąż musiał rozmawiać z nim w pierwszej kolejności. Jak się nazywa?

– Piotr Kostecki. Wyślę ci jego wizytówkę.

– Dobrze. Ustalę z nim, co trzeba.

– Dziękuję… – Edyta odetchnęła z ulgą.

Na chwilę zapanowała między nami cisza, a ja miałam wrażenie, że moja kuzynka jeszcze coś chce dodać. Nie miałam w naturze wchodzenia w czyjeś życie z butami, nigdy nie byłam ciocią „dobrą radą”, uważałam, że każdy miał prawo po swojemu rozwiązywać własne problemy, ale teraz gdy słyszałam smętny głos mojej ciotecznej siostry, korciło mnie, żeby zapytać, czy jej też mogę jakoś pomóc. Próbowałam sobie wyobrazić, przez co Edyta musiała teraz przechodzić i jak ja zachowałabym się w takiej sytuacji. Na pewno, nawet mimo zaufania do partnera, jakieś ziarnko niepewności zaczęłoby we mnie kiełkować. I żalu. Musieli mieć w domu minorowe nastroje. No i dzieciaki. O ile Oliwka jeszcze nie wszystko rozumiała, tak Remik na pewno mocno przeżywał atmosferę panującą wokół. Zaczynałam im współczuć.

Edyta pożegnała się ze mną, nie podejmując już żadnego innego tematu. Może oczekiwała, że to ja coś powiem, jakoś podtrzymam ją na duchu? Zaczęły podgryzać mnie wyrzuty sumienia, że się nie odezwałam, ale chyba mimowolnie podeszłam do sprawy czysto służbowo, jak zresztą powinnam. Poza tym nie miałam w zwyczaju obiecywać czegoś, czego nie byłam pewna. A przypadku Mariusza nawet nie znałam. No ale to była jednak moja kuzynka i z pewnością potrzebowała wsparcia… Już miałam do niej oddzwonić, kiedy do mojego gabinetu zapukała Anita, by poinformować, że właśnie przyszli umówieni klienci. Nienawidziłam tych skłóconych rodzin, których członkowie nękali się pogróżkami i przepychali w sądzie o swoje racje, zamiast usiąść przy stole i przy herbacie albo i czymś mocniejszym porozmawiać jak ludzie. Z formalnego punktu widzenia nie powinnam narzekać, bo przecież na tym zarabiałam. Czasem jednak ideały za bardzo dawały o sobie znać w mojej podświadomości i wtedy zapominałam, że przecież żyję z tych ludzkich sporów. Czy to nie brzmiało fatalnie? Potrząsnęłam tylko głową i zaprosiłam państwa Lubańskich do siebie, odkładając telefon do Edyty na później.

 

– Będę ci jeszcze dzisiaj potrzebna? – zapytała Anita, gdy po spotkaniu z klientami, z którymi w końcu udało mi się ustalić ostateczną linię obrony, spotkałyśmy się w naszej niewielkiej kuchni. Musiałam doładować się kolejną kawą.

– Zajęcia? – rzuciłam, widząc moją aplikantkę szykującą się do wyjścia.

– Tak. Dzisiaj gospodarcze, wolałabym się nie spóźnić, bo mamy omawiać spółki akcyjne. – Przewróciła oczami. – Poza tym warto pójść już dla samego Kosteckiego, który wziął zastępstwo za nudziarza Walisiaka.

Kochała handlówkę tak samo jak ja, zaśmiałam się w duchu. Nie znosiłam niczego, co związane było z prawem gospodarczym. To po prostu nie była moja bajka, zasadniczo poza nauką do egzaminu i rozwiązaniem zadań na nim nie miałam z tą dziedziną prawa zbyt wiele wspólnego. I wcale nad tym nie ubolewałam.

– Idź, idź, bo w razie czego ja ci korepetycji nie udzielę. – Machnęłam dłonią, by ją wygonić.

– W takim razie do jutra!

Skinęłam głową i upiłam łyk kawy. Powiedziała Kostecki?, nazwisko zadźwięczało mi jakoś znajomo.

– Anita! – krzyknęłam za nią szybko, zatrzymując ją w pół kroku. Odstawiłam kubek i sięgnęłam po telefon, by sprawdzić nazwisko adwokata Mariusza. Edyta zaraz po naszej rozmowie, tak jak obiecała, wysłała mi jego dane kontaktowe. – Masz zajęcia z Piotrem Kosteckim? Adwokatem?

– Właśnie to powiedziałam. – Uśmiechnęła się szeroko.

– Żartujesz?

– No nie. Prowadzi gospodarcze w zastępstwie za Walisiaka, bo ten złamał nogę i jest na zwolnieniu lekarskim. A co? Znasz go?

– No ja nie, ale ty tak – powiedziałam, a Anita spojrzała podejrzliwie. – To jakiś stary grzyb? – Skrzywiłam się.

Tylko z takimi kojarzyły mi się zajęcia na aplikacji, wiekowi adwokaci i sędziowie rzadko kiedy ustępowali miejsca młodszym kolegom z rady.

Anita roześmiała się na głos i pokręciła głową.

– Zaręczam ci, że to żaden grzyb. Wręcz przeciwnie, pół mojego roku do niego wzdycha, bo drugie pół jest już w stałych związkach. Chociaż i w tej grupie na pewno znalazłyby się ciche wielbicielki.

– To ile on ma lat?

– Maks czterdzieści. I wygląda bardzo zachęcająco.

– Od kiedy zajęcia prowadzą tacy młodzi adwokaci? – zdziwiłam się.

– Po wyborze nowego dziekana sporo się zmieniło. Ale Kostecki jest tylko chwilowo. A szkoda, bo akurat on potrafi zachęcić do słuchania… – powiedziała przeciągle Anita.

– Nie chcę pytać, jak zachęca. – Prychnęłam.

– Czemu w ogóle o niego pytasz? Jest twoim przeciwnikiem w sprawie Lubańskich?

– Nie, nie. Prawdopodobnie będę z nim współpracować w sprawie mojego szwagra. Jeszcze nie znam szczegółów – ucięłam.

Na razie nie chciałam wprowadzać Anity w temat. Był drażliwy i dotyczył mojej rodziny, więc szczegóły wolałam zostawić dla siebie. Nawet jeśli była to Anita, której bezgranicznie ufałam. Skinęła tylko głową i wskazując na zegarek, niemal wybiegła z kancelarii. Skoro pan mecenas miał za pół godziny zacząć zajęcia z trzecim rokiem, to może znajdzie przed tym chwilę, by odebrać telefon ode mnie, pomyślałam. I nie zwlekając, od razu wybrałam jego numer.

 

 

 

 

 

 

 

Piotr

 

 

 

Judyta Breszka. Nie miałem pojęcia, kim była pani adwokat, ale założyłem, że skoro jest rodziną żony Jurczyńskiego, to głównie o to chodziło, żeby jego żona mogła mieć swojego człowieka w tej całej sprawie. Cóż, nawet jej się nie dziwiłem. Oficjalnie chciała, by jej mąż miał zdwojoną obronę, nieoficjalnie – obaj z Jurczyńskim doskonale to wiedzieliśmy – by poznać szczegóły, których nie chciał jej zdradzać. Jeśli Jurczyńska liczyła na to, że uda jej się to dzięki kuzynce, to chyba nie znała swojego męża. Choć od wczoraj to i ja zastanawiałem się, czy znałem go dość dobrze. Przez telefon nie chciał mówić więcej niż to, co konieczne. Do tego już się przyzwyczaiłem, że te najważniejsze kwestie lubił omawiać twarzą w twarz. A tu niezaprzeczalnie ważyły się jego losy. Jako dewelopera, biznesmana, męża i przede wszystkim człowieka.

Dzisiaj rano dał mi znać, że kuzynka jego żony będzie się ze mną kontaktować, i zastrzegł, że mam przekazać jej wyłącznie niezbędne minimum. Tak jak myślałem, nie był zachwycony pomysłem, by dołączyła do sprawy, ale w świetle wydarzeń i oskarżeń, jakie na nim ciążyły, nie bardzo miał argumenty, by dyskutować z żoną. Zgodził się pewnie dla świętego spokoju, i tak miał teraz wystarczająco dużo na głowie. Nie powiedział, o której mogę się spodziewać telefonu, i trochę mnie to irytowało. Lubiłem mieć w kalendarzu wszystko zaplanowane co do godziny. Porządek pozwalał mi lepiej organizować pracę. I jeszcze te zajęcia na aplikacji… W ogóle było mi to nie na rękę, nie mogłem jednak odmówić mojemu mentorowi. Mecenas Walisiak był wybitnym znawcą prawa gospodarczego, właściwie siedziałem w tym od wielu lat dzięki niemu. Skoro to mnie poprosił o zastępstwo, znaczyło to mniej więcej tyle, że darzył mnie zaufaniem i że nie mogłem go zwieść.

Spojrzałem na zegarek, by upewnić się, ile mam jeszcze czasu do wykładu, i uświadomiłem sobie, że jeśli w tej chwili nie wyjdę, to na pewno się spóźnię. Poderwałem się z miejsca, zostawiając niedokończoną umowę dla jednego z klientów, i ruszyłem w stronę podziemnego parkingu, gdzie jak zawsze zostawiłem samochód.

Warszawa o tej godzinie była dość mocno zakorkowana. Pomyślałem, że może lepiej byłoby pojechać komunikacją miejską, ale od razu upomniałem się w myśli. Za bardzo ceniłem sobie komfort i wygodę. Kto by pomyślał, że jako student liczyłem każdą złotówkę, a na uczelnię chodziłem pieszo, wychodząc dwie godziny wcześniej, byle tylko zaoszczędzić. Jak to się człowiek szybko przyzwyczaja do dobrego… Swoją drogą, z miejsca szkolenia miałem zaskakująco blisko do domu i gdyby nie to, że czekało mnie jeszcze mnóstwo pracy w kancelarii, pewnie skusiłbym się na wcześ­niejszy powrót do mieszkania.

 

Stałem właśnie w korku na Czerniakowskiej, kiedy na tablecie radia wyświetlił mi się nieznany numer. Dotknąłem zielonej ikonki, nie odrywając wzroku od drogi.

– Tak, słucham?

– Dzień dobry – odezwał się całkiem przyjemny, kobiecy głos. – Z tej strony adwokat Judyta Breszka. Czy dodzwoniłam się do mecenasa Kosteckiego?

– Tak, to ja.

– Miałam się z panem kontaktować w sprawie Mariusza Jurczyńskiego. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?

– Nie, nie. Jestem w drodze i mam jeszcze trochę czasu – przyznałem zgodnie z prawdą.

– Zapewne zna już pan sprawę?

– Tak. Pan Mariusz uprzedził mnie też, że będzie się pani ze mną kontaktować.

– A ja wiem, że rezyduje pan w stolicy. Pewnie trzeba będzie pojechać do Gdańska, spotkać się z klientem, ale może wcześniej udałoby nam się spotkać i przedyskutować sprawę? Kiedy jest pan dostępny? Nie ma co ukrywać, tu raczej czas nie gra na naszą korzyść, więc…

– Tak, ma pani rację, w tej sprawie trzeba jak najszybciej się spotkać, a potem omówić wszystko z panem Mariuszem – przyznałem. – Dziś już nie zdążę, ale jutro… – Zrobiłem szybki rekonesans w głowie, by upewnić się, czy faktycznie nie mam żadnych spotkań. – Po lunchu powinienem znaleźć chwilę. Jak pani stoi z czasem?

– Może czternasta trzydzieści? Zapraszam do kancelarii, adres wyślę SMS-em.

– Dobrze, przyjadę.

– W takim razie jesteśmy umówieni. Do zobaczenia jutro, mecenasie.

– Do zobaczenia, pani mecenas – pożegnałem się.

Zanim zdążyłem się rozłączyć, moja rozmówczyni zrobiła to wcześniej. Wydawała się praktyczna i rzeczowa, przynajmniej w rozmowie telefonicznej. To dobrze, pomyślałem. Lubiłem otaczać się konkretnymi ludźmi. Chociaż miałem wątpliwości, czy będzie to także na rękę Jurczyńskiemu. Coś mi podpowiadało, że ta sprawa szybko się nie zakończy i że jeszcze będę miał niejedną okazję, by dokładniej poznać charakter pani adwokat.

 

 

 

 

 

 

 

Judyta

 

 

 

Kostecki brzmiał całkiem przyjaźnie. W sumie mogłam wypytać Anitę o więcej szczegółów na jego temat, czasem warto wiedzieć, z kim się będzie pracowało. W każdym razie już jutro będę mogła go poznać i wyrobić sobie o nim własne zdanie. Miałam tylko nadzieję, że spotkanie u notariusza Jędrzejka się nie przedłuży. Spisanie aktu darowizny to zwykle formalność, ale w tym przypadku sprawa dotyczyła pani Grażyny i pana Janusza. Tak, naprawdę mieli imiona jak ulubione małżeństwo Polaków, i równie zawzięcie się spierali. Tym razem mama pana Janusza postanowiła przenieść na syna własność nieruchomości w Pomiechówku, przy czym jej wnuk Arkadiusz miał chyba inne plany, a z kolei synowa wyraźnie czuła się pominięta w całym przedsięwzięciu. Znając zdecydowany i wybuchowy charakter pani Grażyny, trzymałam kciuki, żeby przynajmniej jutro nie wywinęli mi jakiegoś numeru.

Sprawa Mariusza mocno mnie zaabsorbowała, po prostu żal mi było Edyty. Z tego wszystkiego zapomniałam do niej wczoraj zadzwonić. Dzisiaj to już chyba nie miało sensu. Zaczęłam się zastanawiać, jak ona to wszystko znosiła. Była twardą babką, ale chyba każdy na jej miejscu podłamałby się w takiej sytuacji. To, że próbowała trzymać nerwy na wodzy i zachować fason, wcale nie oznaczało, że radziła sobie ze stresem i podejrzeniami, jakie ktoś rzucał na jej męża. Kiedyś już prowadziłam podobną sprawę i dobrze wiedziałam, z jakim napięciem psychicznym musiała się teraz mierzyć. Tym bardziej że Mariusz był niezłą szychą w środowisku deweloperskim, więc było tylko kwestią czasu, aż media zwęszą sensację. W tym wszystkim trzeba było zaopiekować się dziećmi. Byłam pewna, że Edyta nie miała się z kim podzielić problemami, jej rodzice w końcu zaakceptowali Mariusza, ich relacje trochę się poprawiły, zwłaszcza gdy pojawiły się dzieci, ale dało się wyczuć, że nie darzyli go szczególną sympatią. Może dlatego Edyta oddaliła się od rodziny, dla świętego spokoju. Od razu zrodziło się we mnie poczucie obowiązku, żeby jakoś jej pomóc – choćby wysłuchać, pokazać, że nie jest sama… Tak przecież wypadało, była moją najbliższą rodziną. Czy powinnam zwlekać do wyjazdu, czy może lepiej byłoby od razu do niej zadzwonić? Może jutro po spotkaniu z Kosteckim?

Nie było mi dane dłużej się nad tym zastanawiać, bo na wyświetlaczu zobaczyłam imię mojego przyrodniego brata. Uśmiechnęłam się złośliwie. A jednak, czyżby zaczynał się pietrać? Potrzebował aż doby na to, żeby dotarło do niego, że laurka w karcie karnej będzie, niestety, mocno rzutować na jego przyszłość? Lepiej późno niż wcale, pomyślałam. Odebrałam dopiero po kilku dzwonkach, żeby dać mu się trochę podenerwować. O jakże byłam naiwna!

– Cześć, siostra! – powiedział na powitanie beztroskim, zawadiackim głosem.

Dałabym sobie rękę uciąć, że znowu coś przypalał.

– Słyszę, że nie jesteś zbyt przejęty.

– A czym miałbym być przejęty? – zapytał zdziwiony. – Pogooglowałem sobie trochę na twój temat i z opinii ludzi wynika, że jesteś całkiem niezłą papugą w sprawach karnych, więc jestem spokojny o to, że nie dasz mi zginąć. Po co miałbym się na zapas umartwiać?

– Jezu, ty się nigdy nie zmienisz… – westchnęłam, po czym już poważniej dodałam: – Nie wiem, czy do ciebie to dotarło, ale ty i tak dostaniesz wyrok. Moim zadaniem jest go tylko zmniejszyć, ćwoku.

– No i załatwisz mi jakieś krótkie zawiasy, siedzieć nie pójdę, co nie? – Wciąż miał przyklejony do ust uśmiech, słyszałam to w jego głosie.

– A powinieneś. Poza tym zawiasy trwają tylko, dopóki nie złapią cię po raz kolejny. A ja coś czuję, że ty wcale nie zamierzasz poprawy.

– Mylisz się, siostrzyczko. Obiecuję poprawę. Będę się bardziej pilnował, żeby tym razem mnie nie złapali! – Zaśmiał się głupkowato.

Daję słowo, że gdyby stał teraz obok, to trzepnęłabym go w ten głupi łeb. Gdybym tylko rozmawiała z ojcem, już by o wszystkim wiedział. Ale w tej kwestii nawet mój niereformowalny braciszek nie był w stanie mnie złamać, a ja musiałam zacisnąć zęby.

– W takim razie po co dzwonisz?

– Bo chyba zostawiłem wczoraj u ciebie w aucie czapkę. Taką z daszkiem. Mogłabyś zerknąć?

Czapkę. Dzwonił, bo zostawił czapkę. Zakryłam oczy dłonią. Byłam nim bardziej niż załamana. Powinnam dać mu nauczkę i pozwolić, żeby sąd przyklepał ten wyrok? No tak, moja ambicja, zapomniałam.

– W tej chwili nie mogę – westchnęłam tylko.

– To jak tam znajdziesz chwilkę. To oryginalna czapka, wolałbym ją odzyskać.

– Dobrze, jak będę wracała do domu, to sprawdzę, czy gdzieś leży w aucie – odparłam zrezygnowana.

Michał tylko rzucił wesołe „dzięki” i się rozłączył. Na chwilę przymknęłam oczy. Jakim cudem byliśmy rodzeństwem? No tak, zasadniczo tylko w połowie mieliśmy te same geny. I najwyraźniej dominowały u nas te odziedziczone po matkach, bo byliśmy zupełnie inni. Nie wiem, czy było w nas jakiekolwiek, choćby najmniejsze podobieństwo po ojcu. Co najwyżej w wyglądzie. Michał też był brunetem, miał ciemne oczy, a kiedy się uśmiechał, widziałam w nim naszego ojca. Ja podobno też uśmiechałam się jak on. Choć mnie akurat to przeszkadzało, wolałabym mieć z nim jak najmniej wspólnego.

Nie wydawało mi się, żebym miała wpływ na Michała i jego lekceważące podejście do sprawy, więc nie zamierzałam się zbytnio angażować. Z siostrzanej przyzwoitości zrobię, co mogę, i ani kapki zaangażowania więcej, postanowiłam. Miałam już w głowie zarys zarzutów apelacyjnych, wniosek o uzasadnienie wyroku też napisałam, chciałam jednak zagrać na zwłokę i wysłać go w ostatnim dniu terminu. Tutaj czas – inaczej niż w sprawie Mariusza – pracował na naszą korzyść. Wróciłam więc do swojego gabinetu i zabrałam się za ważniejsze sprawy niż mój niewydarzony braciszek. Dzisiaj na szczęście nie miałam żadnych spotkań ani rozpraw, mogłam się więc w pełni skupić na nadrobieniu pism w kilku sprawach. No i musiałam się jeszcze przygotować, głównie psychicznie, do spotkania z notariuszem i moimi klientami. Dlatego znowu zasiedziałam się w kancelarii do nocy i następnego dnia postanowiłam przyjść do kancelarii nieco później.

 

– Czołem pracy! – powiedziałam wesoło, kiedy przekroczyłam próg biura.

– Dzień dobry, pani Judyto! – odparła moja sekretarka pogodnym tonem.

Lubiłam, gdy ktoś był w kancelarii przede mną. Dawało mi to wrażenie, że nie jestem pracoholiczką. Ale fakt, zdarzało się naprawdę rzadko.

Lubiłam też zaczynać dzień od kawy, a ponieważ w domu rzadko jadłam śniadania, najczęściej w ogóle o nich zapominałam, to tutaj celebrowałam swój mały, poranny rytuał. Nie było opcji, żebym zaczęła pracę bez porządnej dawki kofeiny, nawet jeśli miałam dobry dzień i wstałam wyspana, tak jak dzisiaj. Moja sekretarka, Elwira też już to wiedziała.

– Kawa? – zapytała na mój widok i od razu wstała z miejsca.

– Tak, ale ja zrobię – odpowiedziałam. – Tylko zostawię dokumenty. – Odłożyłam swoją aktówkę i torebkę do gabinetu.

Nie zdążyłam jednak dojść do drzwi kuchni, kiedy do kancelarii wpadła Anita, zdyszana jakby przebiegła rano Pole Mokotowskie wzdłuż i wszerz.

– Poranny jogging w szpilkach? – zapytałam zdziwiona.

– Daj spokój… – sapnęła i podbiegłszy do szafy z aktami, zaczęła przerzucać teczki. – Zepsuł mi się samochód, musiałam jechać tramwajem, a jeśli za trzy minuty nie wyjdę, spóźnię się na autobus.

– A gdzie dzisiaj jedziesz?

– Do Grójca na rozprawę w rejonie.

– To cholerne zasiedzenie jest dzisiaj?

– Tak! – pisnęła zrozpaczona, wciąż przerzucając akta. – Wyliczyłam czas co do minuty, zostawiłam spory zapas, żeby przygotować się do posiedzenia w kancelarii, a tymczasem będę musiała to zrobić w jakimś śmierdzącym pekaesie, o ile w ogóle na niego zdążę! Nie wierzę, że ta dziura jest tak blisko, a jeżdżą tam dwa autobusy na dzień! Módlcie się, żebym w ogóle stamtąd wróciła!

Widziałam, że była coraz bardziej zdenerwowana, a to nie wróżyło niczego dobrego. Pośpiech i stres w ogóle były niewskazane, ale niestety, zbyt częste w tym zawodzie. A Anita dopiero wszystkiego się uczyła. Nie żebym była jakąś starą wyjadaczką, ale trochę już przez tych kilka lat przeszłam, a jej mogłam dziś tego oszczędzić.

– Weź mój samochód – powiedziałam i podeszłam do torebki po pilot.

Podałam jej go. Anita popatrzyła na mnie niepewnie.

– Weź, weź. – Wcisnęłam jej klucz w dłoń.

– Jesteś pewna? – zapytała z niedowierzaniem. – To twoje oczko w głowie.

– To tylko samochód. Trochę przesadzałam. – Puściłam do niej oko, bo faktycznie zaraz po jego zakupie trzęsłam się nad nim jak nad jakimś bezcennym skarbem.

– A ty? Nie będzie ci potrzebny?

– Ja sobie poradzę, mam spotkanie w Cosmopolitanie. Bez problemu dojadę uberem czy taksówką, a w ostateczności tramwajem albo metrem, choć wieki nie jeździłam komunikacją miejską. A nigdzie poza Warszawę się nie wybieram.

– O Boże… Dziękuję. – Odetchnęła z ulgą i opadła na jeden z foteli dla klientów. – Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło.

– Cieszę się, że mogłam sprawić ci przyjemność. – Uśmiechnęłam się do niej szeroko. – To co, w takim razie zdążymy jeszcze napić się kawy?

– Zdecydowanie! Ale raczej dla towarzystwa, bo ciśnienie i tak wystrzeliło mi już dziś w kosmos.

– Świetnie! – powiedziałam i ruszyłam do kuchni. – Opowiesz mi coś więcej o tym Kosteckim? Bo mam z nim dzisiaj spotkanie!

– To już wiem, skąd ten dobry humor! – zaśmiała się Anita i ruszyła za mną.

– Że niby z powodu Kosteckiego? – Skrzywiłam się. – Przecież nawet go nie znam. Dzisiaj zwyczajnie się wyspałam. No i pogoda. Jak na koniec września jest naprawdę pięknie, nie uważasz? To są ważne powody do zadowolenia.

– To po spotkaniu z Kosteckim będziesz miała jeszcze jeden. – Anita wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– Nie może być aż tak dobrze. – Tym razem to ja zmrużyłam oczy.

– Nawet lepiej – odpowiedziała niskim, rozmarzonym głosem, po czym dodała już bardziej przytomnie: – Nie wiem, co ten facet ma w sobie, ale naprawdę ciężko się przy nim skupić. To znaczy wiem, jest przystojny i ma klasę.

– I kasę? – zażartowałam.

– Z pewnością. – Anita wybuchła śmiechem. – W każdym razie wczoraj znowu nasłuchałam się peanów na jego temat. Jestem ciekawa twojej opinii. – Zamrugała powiekami.

– Mnie bardziej interesuje, jakim jest człowiekiem, a nie jak wygląda.

Anita prychnęła i z pobłażaniem pokręciła głową, po czym odpowiedziała:

– Poza zajęciami nie miałam z nim styczności, ale wydaje się w porządku. Ale nie jest jakiś wylewny. Przychodzi odbębnić swoje i się zwija. Raczej nigdy nie ma czasu na pogaduszki i pytania poza zajęciami.

– Pewnie jakiś aspołeczny. – Wzruszyłam ramionami.

– Możliwe. Byłoby chyba zbyt pięknie, gdyby do tego wszystkiego miał jeszcze zajebisty charakter. Jednak coś musi być z nim nie tak, skoro jeszcze nie ma na palcu obrączki.

– Może po prostu nie nosi.

– Myślisz, że moje koleżanki z roku nie zrobiły rozeznania? – rzuciła Anita.

– Czy wy na tej aplikacji zajmujecie się chociaż w małym stopniu nauką, czy tylko plotkami i romansami? – zapytałam, udając irytację.

– Uwierz mi, te zajęcia to aktualnie jedyna rozrywka. No i jest na czym oko zawiesić, sama zobaczysz.

– Zobaczę, czy faktycznie jest o co robić tyle hałasu – skwitowałam i podałam Anicie kawę, która właśnie się zaparzyła. – I zabierz nam ciastka do kawy. Są w szafce – poprosiłam ją. Zabrałam dużą czarną dla siebie i cappuccino dla Elwiry, po czym ruszyłam w stronę biura.

 

Do Cosmopolitana dotarłam punktualnie, choć nie bez przygód. Nie udało mi się na czas zamówić ani ubera, ani innej taksówki, dlatego pierwszy raz od dawna pofatygowałam się do metra. I, o dziwo, dwadzieścia minut później już byłam na miejscu. Zwykle więcej czasu zajmuje mi znalezienie miejsca parkingowego w centrum. A jeszcze miałam okazję przespacerować się do stacji. Państwo Gaikowie i matka pana Janusza czekali już pod kancelarią notarialną. Mimo to, nie wiedzieć czemu, miałam dziwne przeczucie, że dalej już nie wszystko pójdzie zgodnie z planem.

– Wiecie co, ja to jednak muszę się jeszcze zastanowić… – zaczęła starsza Gaikowa, zawiesiwszy się z długopisem w ręce nad aktem darowizny.

Pan Janusz i pani Grażyna popatrzyli na siebie, a ja na notariusza.

– Mamo, ale nad czym się tu zastanawiać, przecież wszystko zostało ustalone… – zaczęła zdezorientowana pani Grażyna.

– No właśnie… – odparła z przekąsem seniorka i łypnęła złowrogo na synową. – Zostało ustalone przez ciebie – dodała surowo.