Opowieści z Narnii. Srebrne krzesło - C.S. Lewis - ebook + audiobook

Opowieści z Narnii. Srebrne krzesło ebook

C. S. Lewis

4,4

Opis

Czwarty już tom słynnego narnijskiego cyklu o poszukiwaniach księcia Kaspiana przez Eustachego Klarencjusza Scrubba i nowo poznanej koleżanki Julii. 

Opowieści z Narnii znajdują się na Złotej Liście książek polecanych do czytania dzieciom przez Fundację ABC XXI Cała Polska czyta dzieciom.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 231

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (356 ocen)
212
86
47
10
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
SylSen

Całkiem niezła

Fajny początek słaba koniówka
00
kam_kon

Dobrze spędzony czas

Super książka!
00
_Olqa_

Z braku laku…

kolejna książka w której brakuje liter w czasami nawet calych słów
00
Lidia252627

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam 🙂
00
minigumis

Nie oderwiesz się od lektury

super
00

Popularność




C.S. LEWIS
SREBRNE KRZESŁO
Ilustrowała PAULINE BAYNES Przełożył ANDRZEJ POLKOWSKI
Tytuł oryginału: THE CHRONICLES OF NARNIA. THE SILVER CHAIR
The Silver Chair copyright © 1953 by C.S. Lewis Pte. Ltd.
Copyright renewed 1981 by C.S. Lewis Pte. Ltd.
The Chronicles of Narnia®, Narnia® and all book titles, characters and locales original to The Chronicles of Narnia are trademarks of C.S. Lewis Pte. Ltd.
Use without permission is strictly prohibited.
Illustrations by Pauline Baynes; Copyright © 1953 by C.S. Lewis Pte. Ltd.
Coloured art by Pauline Baynes; copyright c 1998 by C.S Lewis Pte.Ltd
Copyright © for the Polish translation by Andrzej Polkowski
Published by Media Rodzina under license from the CS Lewis Company Ltd.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki – z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
www.narnia.com
ISBN 978-83-7278-880-1
Harbor Point Sp. z o.o. Media Rodzina ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań tel. 61 827 08 60, faks 61 827 08 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.
ROZDZIAŁ 1
Poza murami gimnazjum

BYŁ PONURY JESIENNY DZIEŃ i Julia Pole płakała za budynkiem gimnazjum.

Julia płakała, ponieważ była jedną z ofiar szkolnego gangu znęcającego się nad słabszymi. Nie będzie to szkolna opowieść, więc o szkole, do której chodziła Julia, powiem wam tylko tyle, byście zrozumieli sytuację, zwłaszcza że nie jest to wcale przyjemny temat. Była to szkoła „koedukacyjna”, szkoła dla dziewcząt i chłopców. Dawniej nazywano te szkoły „mieszanymi” i niektórzy byli zdania, że właśnie ta była prawie tak mieszana, jak pomieszane mieli w głowach ci, którzy nią kierowali. Wyznawali oni zasadę, że należy pozwolić dziewczętom i chłopcom na wszystko, na co tylko mają ochotę. A niestety, dziesięcioro czy piętnaścioro najsilniejszych chłopców i dziewcząt największą ochotę miało na znęcanie się nad innymi. Różne okropne rzeczy, które w normalnej szkole szybko by wykryto, a ich sprawców przykładnie ukarano, tu działy się spokojnie dzień po dniu i nikt się tym specjalnie nie przejmował. A nawet wówczas, gdy wychowawcy dowiadywali się o tym czy owym, sprawców ani nie wyrzucano ze szkoły, ani nawet nie karano. Dyrektorka uważała, że są oni interesującymi przypadkami psychologicznymi, i bardzo lubiła rozmawiać z nimi całymi godzinami. A jeśli się wiedziało, co trzeba Dyrektorce powiedzieć, można się było nie obawiać żadnej kary – przeciwnie, łatwo zostawało się jej ulubieńcem.

Właśnie dlatego Julia Pole płakała w ten ponury jesienny dzień, spacerując samotnie po mokrej ścieżce na tyłach gimnazjum. I prawie już się wypłakała, gdy nagle zza rogu budynku wyszedł jakiś chłopiec. Pogwizdywał wesoło, ręce trzymał w kieszeniach i omal na nią nie wpadł.

– Nie możesz uważać, jak idziesz? – zapytała Julia Pole.

– No dobrze już, dobrze – powiedział chłopiec. – Nie musisz od razu... – urwał i spojrzał na jej twarz. – Słuchaj, Pole, co ci jest?

Julia nic nie odpowiedziała, a po jej minie poznać było, że gdyby spróbowała mówić, znowu zaczęłaby płakać.

– No tak, a więc to znowu ONI – westchnął chłopiec ponuro, jeszcze głębiej wciskając ręce w kieszenie.

Julia pokiwała głową. Gdyby nawet była w stanie coś powiedzieć, nie było to potrzebne. Oboje wiedzieli.

– A więc posłuchaj – rzekł chłopiec. – Nic nam nie przyjdzie z tego, że...

Miał dobre intencje, ale, niestety, przemawiał jak ktoś, kto zaczyna wykład. Julia nagle wpadła w złość (co jest chyba pierwszą rzeczą, jaka się może zdarzyć, gdy nam nagle przerwą płacz).

– Och, idź już sobie i zajmij się swoimi sprawami – powiedziała. – Nikt cię nie prosił, żebyś się wtrącał. Myślisz, że z ciebie taki mądrala, który nagle oświeci wszystkich, co mają robić? Pewnie chcesz powiedzieć, że powinniśmy IM nadskakiwać od rana do wieczora, liczyć na ICH łaskę i tańczyć, jak zagrają? Założę się, że sam nic innego nie robisz!

– O rany! – zawołał chłopiec, który usiadł na trawie, lecz szybko się poderwał, bo trawa była mokra. Nazywał się, niestety, Eustachy Klarencjusz Scrubb, ale wcale nie był taki zły.

– Pole! – powiedział z wyrzutem. – Czy to uczciwe? Czy zrobiłem coś takiego w tym semestrze? Czy nie postawiłem się Carterowi, gdy chodziło o tego królika? I czy nie dotrzymałem tajemnicy o Spivvinsach, nawet wtedy gdy mnie torturowali? I czy nie...

– Nic o tym nie wiem i wcale mnie to nie obchodzi – powiedziała Julia już przez łzy.

Scrubb zauważył, że jeszcze się nie uspokoiła, i bardzo rozsądnie poczęstował ją gumą do żucia. Po chwili Julia zaczęła widzieć świat w nieco jaśniejszych barwach.

– Przepraszam cię, Scrubb – powiedziała. – Rzeczywiście, niezbyt ładnie się zachowałam. Wiem, że to wszystko robiłeś. W tym semestrze.

– Więc nie mówmy o poprzednim, jeśli ci to nie sprawi różnicy – wtrącił szybko Eustachy. – Byłem wtedy kimś zupełnie innym. Byłem... ech, co tu dużo mówić, byłem ohydną małą pluskwą.

– No cóż, prawdę mówiąc, tak było – powiedziała Julia.

– A więc uważasz, że się zmieniłem?

– Nie tylko ja. Każdy to widzi. ONI też to zauważyli. Eleonora Blakiston słyszała, jak w szatni mówiła o tym Adela Pennyfather. Powiedziała: „Ktoś ma wpływ na tego małego Scrubba. W tym semestrze w ogóle nas nie słucha. Będziemy się musieli nim zająć”.

Eustachy wzdrygnął się. Każdy w szkole wiedział zbyt dobrze, co oznacza „zajęcie się” kimś przez NICH.

Oboje chwilę milczeli. Krople deszczu spadały z liści wawrzynów.

– Dlaczego tak się zmieniłeś w tym semestrze? – zapytała w końcu Julia.

– Wiele dziwnych rzeczy spotkało mnie podczas wakacji – odrzekł tajemniczo Eustachy.

– Jakich rzeczy?

Eustachy długo nie odpowiadał, aż wreszcie się zdecydował:

– Posłuchaj, Pole. I ty, i ja nienawidzimy tego miejsca tak, jak tylko można czegoś nienawidzić. Zgadzasz się ze mną?

– Jeśli chodzi o mnie, to jestem tego pewna.

– A więc myślę, że mogę ci zaufać.

– Och, Scrubb, wystękaj wreszcie, o co ci chodzi!

– Widzisz, to naprawdę straszliwa tajemnica. Słuchaj, Pole, czy potrafisz wierzyć? Chodzi mi o to, czy potrafisz wierzyć w takie rzeczy, które tutaj każdy by wyśmiał?

– Nigdy nie miałam sposobności – odparła Julia – ale myślę, że potrafię.

– Czy uwierzyłabyś, gdybym ci powiedział, że podczas tych wakacji byłem poza światem... poza TYM światem?

– Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli.

– No więc dobrze, nie mówmy o światach. Załóżmy, że ci powiem, że byłem w takim miejscu, w którym zwierzęta mówią i gdzie są, no... czary i smoki, i... no wiesz, różne rzeczy, o których się czyta w bajkach.

Gdy to powiedział, poczuł się bardzo głupio i aż się zaczerwienił.

– Ale jak się tam dostałeś? – zapytała Julia. I ona czuła się dziwnie zakłopotana.

– W jedyny możliwy sposób: dzięki magii – odpowiedział Eustachy prawie szeptem. – Byłem tam z moimi kuzynami. Zostaliśmy po prostu porwani. Oni tam już przedtem byli.

To, że mówili szeptem, w jakiś sposób pomagało Julii uwierzyć. Ale nagle zrodziło się w niej okropne podejrzenie i krzyknęła (tak dziko, że przez chwilę wyglądała jak tygrysica):

– Jeżeli się okaże, że mnie nabierasz, to już nigdy nie będę z tobą rozmawiać. Nigdy! Nigdy! Nigdy!

– Nie nabieram cię – powiedział Eustachy. – Przysięgam, że to prawda. Przysięgam na... na wszystko.

(Kiedy ja chodziłem do szkoły, mówiło się: „Przysięgam na Biblię”. Ale Biblia nie była mile widziana w Eksperymentalnej Szkole Koedukacyjnej.)

– No dobra – zgodziła się Julia. – Wierzę ci.

– I nikomu nie powiesz?

– Za kogo mnie masz?

Po tej wymianie zdań oboje byli bardzo podekscytowani. Ale kiedy Julia rozejrzała się naokoło i zobaczyła ponure jesienne niebo, i usłyszała kapanie deszczu z liści, i pomyślała o całej beznadziejności Eksperymentalnej Szkoły (semestr trwał trzynaście tygodni, a zostało ich jeszcze jedenaście), powiedziała:

– Tylko co to da? Nie jesteśmy tam, jesteśmy tutaj. I nie ma sposobu, żeby TAM się dostać. A może jest?

– O tym właśnie wciąż myślę – odrzekł Eustachy. – Kiedy mieliśmy już wrócić z Tamtego Miejsca, Ktoś powiedział, że rodzeństwo Pevensie (to moi kuzyni, o których ci wspominałem) nigdy już tam nie wróci. Widzisz, oni byli już tam trzy razy. Przypuszczam, że wykorzystali swój przydział. Ale On nigdy nie powiedział, że ja tam nie wrócę. Przecież na pewno by to powiedział, gdybym nie miał tam wrócić, no nie? I wciąż łamię sobie nad tym głowę. Możemy... moglibyśmy...

– Myślisz, że można coś zrobić, aby to się stało?
Eustachy pokiwał głową.

– Myślisz, że moglibyśmy nakreślić koło na ziemi... i napisać coś tajemnymi literami w kole... i stanąć w nim... i recytować zaklęcia?

– Cóż... – powiedział Eustachy po dłuższej chwili milczenia, w ciągu której próbował jeszcze raz wszystko przemyśleć – chyba coś takiego chodziło mi po głowie, chociaż nigdy tego nie próbowałem. Ale teraz, jak się nad tym konkretnie zastanawiam, zdaje mi się, że te wszystkie kręgi, zaklęcia i tak dalej to chyba bzdury. Nie sądzę, żeby Jemu się podobały. Widzisz, wychodziłoby na to, że, według nas, można Go zmusić, aby coś zrobił. A tak naprawdę, to możemy Go tylko prosić.

– O kim ty wciąż mówisz?

– W Tamtym Miejscu nazywają go Aslanem – powiedział Eustachy.

– Co za dziwne imię!

– On sam jest sto razy bardziej dziwny – rzekł Eustachy uroczyście. – Ale do rzeczy. Nie zaszkodzi poprosić. Stań obok mnie, o tak. Wyciągnijmy ręce przed siebie, dłońmi w dół, tak jak to robili na wyspie Ramandu...

– Jakiej wyspie?!

– Opowiem ci o tym innym razem. Trzeba chyba stanąć twarzą na wschód. Zaraz, gdzie jest wschód?

– Nie mam zielonego pojęcia – odparła Julia.

– To jest właśnie u dziewczyn najdziwniejsze: nigdy nie potrafią określić stron świata.

– Sam ich nie potrafisz wskazać – oburzyła się Julia.

– Potrafię, jeśli tylko nie będziesz mi przeszkadzała. Już wiem. Tam jest wschód, w stronę tych wawrzynów. A teraz, czy powtórzysz za mną?

– Ale co?

– Słowa, jakie zamierzam wypowiedzieć, rzecz jasna – zniecierpliwił się Eustachy. – Teraz!

I zaczął:

– Aslanie! Aslanie! Aslanie!

– Aslanie! Aslanie! Aslanie! – powtórzyła Julia.

W tym momencie usłyszeli głos dobiegający zza rogu budynku:

– Pole? Tak, wiem, gdzie jest. Beczy za budą, przy krzakach. Mam
ją stamtąd wyciągnąć?

Julia i Eustachy spojrzeli na siebie, dali nurka w krzaki i zaczęli się wspinać po rozmokłym zboczu z szybkością, która dawała im dużą szansę ucieczki. (Dziwne metody nauczania w Eksperymentalnej Szkole powodowały, że większość uczniów nie czyniła widocznych postępów we francuskim, matematyce, łacinie i innych takich sprawach, za to potrafiła uciekać szybko i cicho, gdy tylko ONI kogoś szukali.)

Po kilku minutach czołgania zatrzymali się, by posłuchać, co się dzieje, i z przerażeniem stwierdzili, że pogoń ruszyła we właściwym kierunku.

– Och, gdyby te drzwi były otwarte! – wyszeptał Eustachy, gdy wspinali się dalej między wawrzynami. Julia tylko pokiwała głową. Na szczycie porośniętego krzakami zbocza wznosił się bowiem mur, a w tym murze były niewielkie drzwi, przez które można było wydostać się na wrzosowisko. Drzwi były zawsze zamknięte. Zdarzało się jednak w przeszłości, że niektórzy zostawiali je otwarte. A może zdarzyło się tak tylko raz – w każdym razie pamięć nawet tego jednego razu podtrzymywała nadzieję wielu uczniów i kazała im co jakiś czas próbować. Łatwo sobie wyobrazić, jak wspaniała byłaby to droga niezauważonej przez nikogo ucieczki poza teren gimnazjum.

Julia i Eustachy, porządnie już spoceni i zesztywniali, bo musieli się przedzierać między krzakami zgięci wpół, dopadli wreszcie muru. Drzwi były, jak zawsze, zamknięte.

– Można się było tego spodziewać – powiedział Eustachy, szarpiąc zardzewiałą klamkę, gdy wtem wykrzyknął: – Och! Coś takiego! – bo klamka ustąpiła i drzwi się otworzyły.

Jeszcze przed chwilą marzyli tylko o tym, że gdyby drzwi przypadkiem okazały się otwarte, wyskoczyliby przez nie tak szybko, jak to możliwe, poza mur otaczający szkołę. Ale teraz oboje zamarli, gapiąc się przez otwór i nie mogąc ruszyć się z miejsca. Zobaczyli bowiem coś zupełnie innego niż to, czego oczekiwali.

Spodziewali się zobaczyć szare, porośnięte wrzosem zbocze, zlewające się na horyzoncie z ponurym jesiennym niebem. Zamiast tego oślepił ich blask słońca, wlewający się przez otwarte drzwi, tak jak światło czerwcowego dnia wlewa się do garażu po otwarciu bramy. Na trawie lśniły jak diamentowe paciorki krople deszczu, a na pobrudzonej błotem twarzy Julii błyszczały strumyczki pozostawione przez łzy. Blask słońca płynął ze świata, który z całą pewnością nie wyglądał jak ten świat – nawet jeśli sądzić tylko po tym, co mogli dotąd zobaczyć. A zobaczyli gładką murawę, gładszą i świeższą niż najwspanialszy trawnik, jaki Julia kiedykolwiek widziała, i błękitne niebo, i – polatujące tu i tam – jakieś stworzenia tak jaśniejące i barwne, że mogły być klejnotami lub wielkimi motylami.

Julia od dawna tęskniła za czymś takim, a jednak teraz poczuła lęk. Spojrzała na twarz Scrubba i zobaczyła, że on też się boi.

– No, dalej, Pole, idziemy – powiedział zmienionym głosem.

– A czy będziemy mogli wrócić? Czy to bezpieczne?

W tym momencie usłyszeli za plecami cienki, mściwy głos:

– Posłuchaj no, Pole. Każdy wie, że tu jesteś. Złaź z powrotem. Był to głos Edyty Jackle. Nie należała do gangu, ale była jedną z jego sług i donosicieli.

– Szybko! – krzyknął Scrubb. – Tędy! Daj mi rękę. Nie
możemy się rozdzielić. – I zanim Julia zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, złapał ją za rękę i pociągnął za sobą przez drzwi w murze. Poza teren szkoły, poza Anglię, poza cały nasz świat – do Tamtego Miejsca.

Głos Edyty Jackle urwał się tak nagle jak głos w radiu, kiedy się je wyłączy. W tej samej chwili usłyszeli zupełnie inne dźwięki. Wydawały je owe dziwne stworzenia w powietrzu, które teraz okazały się ptakami.

Było to bardziej podobne do muzyki – dość hałaśliwej i niezbyt melodyjnej – niż do ptasiego śpiewu w naszym świecie. A tłem tej muzyki była przejmująca cisza. Właśnie ta cisza, w połączeniu ze świeżością powietrza, kazała Julii pomyśleć, że znajdują się na szczycie jakiejś bardzo wysokiej góry.

Eustachy trzymał ją wciąż za rękę i szli tak przed siebie, rozglądając się dookoła. Rosły tu wysokie, rozłożyste drzewa przypominające cedry, lecz jeszcze od nich wyższe. Rosły w pewnym oddaleniu od siebie, a ponieważ nie było tu leśnego podszycia, można było widzieć wszystko daleko na lewo i na prawo. I dokąd tylko Julia mogła sięgnąć wzrokiem, wszędzie widziała to samo: gładką murawę, śmigające w powietrzu ptaki o żółtym, błękitnosrebrnym lub tęczowym upierzeniu, granatowe cienie i pustkę. W chłodnym, jaśniejącym powietrzu nie czuło się najlżejszego powiewu wiatru. Był to bardzo dziwny las.

Tylko przed nimi nie było drzew – nie było nic oprócz trawy i błękitnego nieba. Szli przed siebie w milczeniu, aż nagle Eustachy wrzasnął: – Uwaga!!! – i pociągnął ją gwałtownie do tyłu. Stali na krawędzi skalnego urwiska.

Julia należała do tych szczęśliwców, którzy nie boją się wysokości. Stanie na skraju przepaści nie robiło na niej żadnego wrażenia. Zła była na Eustachego, że pociągnął ją do tyłu – „jakbym była dzieckiem” – i wyrwała rękę. Zauważyła, że zbladł, i popatrzyła na niego z pogardą.

– O co chodzi? – spytała. I chcąc pokazać, że wcale się nie boi, stanęła zupełnie blisko krawędzi, prawdę mówiąc nieco bliżej, niż miała na to ochotę. Potem spojrzała w dół.

Teraz zrozumiała, że Scrubb miał pewne powody, by zmienić się na twarzy. Żadne urwisko świata nie mogło się równać z tym, co zobaczyła. Wyobraźcie sobie, że patrzycie w dół, na dno przepaści. A potem wyobraźcie sobie, że dno przepaści jest jeszcze dalej: dwa razy dalej, dziesięć razy dalej, dwadzieścia razy dalej. A kiedy już patrzycie w dół, w tę niewiarygodną przepaść, wyobraźcie sobie tam małe, białe plamki, które można na pierwszy rzut oka wziąć za owce, ale w rzeczywistości są chmurami – nie jakimiś strzępami białej mgły, lecz olbrzymimi, białymi, wzdętymi chmurami, wielkimi jak góry. I w końcu, między tymi chmurami, dostrzegacie prawdziwe dno przepaści, tak dalekie, że trudno powiedzieć, czy to pola czy las, ziemia czy woda; o wiele niżej POD chmurami, niż wy jesteście NAD nimi.

A Julia na to patrzyła. Pomyślała, że – mimo wszystko – może jednak powinna odsunąć się nieco od krawędzi, ale zawahała się ze strachu i ze wstydu. Nie trwało to jednak długo. Prędko doszła do wniosku, że ma w nosie, co teraz pomyśli o niej Scrubb, i że musi natychmiast cofnąć się od tej straszliwej krawędzi, i że już nigdy nie będzie się śmiać z kogoś, kto ma lęk przestrzeni. Kiedy jednak spróbowała się poruszyć, stwierdziła, że nie może: nogi jakby jej przyrosły do ziemi. Zakręciło się jej w głowie.

– Co ty robisz, Pole?! Cofnij się, ty... skończona wariatko! – wrzasnął Eustachy, ale jego głos dobiegł ją jakby z daleka. Poczuła, że chłopiec próbuje ją złapać, lecz teraz nie panowała już nad swoimi rękami i nogami. Przez chwilę szamotali się na krawędzi przepaści. Julia była zbyt przerażona i zbyt kręciło się jej w głowie, żeby wiedzieć, co robi, ale dwie rzeczy zapamiętała na całe życie (często do niej powracały w snach). Jedną było to, że wyrwała się z uchwytu Scrubba, upadając przy tym na ziemię. Drugą – że w tym samym momencie Scrubb stracił równowagę i z przeraźliwym krzykiem runął w przepaść.

Na szczęście nie miała czasu, aby zastanowić się nad tym, co zrobiła. Jakieś wielkie białe zwierzę podbiegło do brzegu urwiska i położyło się, wychylając łeb poza krawędź. Najdziwniejsze było to, że zwierzę nie ryczało, nie warczało, tylko DMUCHAŁO – dmuchało szeroko otwartym pyskiem, dmuchało równomiernie i spokojnie, jak odkurzacz z tego drugiego końca. Julia leżała tak blisko, że czuła, jak od tego tchnienia ciało zwierzęcia równomiernie wibruje. Leżała nieruchomo, bo i tak nie mogła wstać. Była bliska omdlenia. Prawdę mówiąc, bardzo chciała zemdleć, ale, niestety, nie mdleje się na zawołanie. Nagle daleko w dole zobaczyła jakiś ciemny punkcik unoszący się powoli w górę, a jednocześnie oddalający się od urwiska. Kiedy już wzniósł się na wysokość szczytu, był tak daleko, że wkrótce zniknął jej z oczu. Julia była prawie pewna, że ów ciemny punkcik zdmuchnęło właśnie to leżące obok stworzenie.

Odwróciła więc powoli głowę i spojrzała na nie. Był to lew.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Lew, Czarownica i stara szafa

Książę Kaspian

Podróż „Wędrowca do Świtu”

Srebrne krzesło

Koń i jego chłopiec

Siostrzeniec Czarodzieja

Ostatnia bitwa

narnia.com
facebook.com/TheChroniclesofNarnia