Niepowstrzymani. Jak przejęliśmy władzę nad światem - Yuval Noah Harari - ebook + audiobook

Niepowstrzymani. Jak przejęliśmy władzę nad światem ebook i audiobook

Yuval Noah Harari

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Spider-Man, Wonder Woman, Superman, Batman? Nie. Prawdziwym bohaterem jesteś ty i posiadasz fantastyczną supermoc! Żeby zrozumieć, jaka może być potężna i niebezpieczna, musisz przeczytać tę książkę!

Ziemią – na każdej szerokości geograficznej: od afrykańskich sawann po czapy lodowe Grenlandii – rządzą ludzie. Ale jak to się stało, że dysponujemy taką potęgą? Yuval Noah Harari, autor bestsellera Sapiens, pokaże wam, że posiadamy wielką siłę, dzięki której wciąż tworzymy najprzeróżniejsze dziwne i tajemnicze rzeczy: od duchów i demonów po rządy i korporacje.

Jak dzięki ogniowi udało nam się zmniejszyć żołądki? Co gra w piłkę nożną mówi o byciu człowiekiem? I dlaczego spośród wszystkich bajek najwięcej osób uwierzyło w tę o pieniądzach? Dowiecie się tego, podążając śladami pradawnych ludzi, którzy wyruszyli tysiące lat temu z Afryki. To historia ludzkości, jakiej wcześniej nie znaliście. Poznacie karły i gigantyczne węże, Wielkiego Ducha Lwa mieszkającego ponad chmurami i ujrzycie… palec sprzed kilkudziesięciu tysięcy lat (!), który ujawnia tajemnice pochodzenia człowieka.

W tej wciągającej i barwnej książce, która jest pierwszym tomem większej serii, profesor Harari przedstawia się młodym czytelnikom. Ale w rzeczywistości Niepowstrzymani są lekturą dla każdego (od lat 9 do 109!), kto kiedykolwiek zadał sobie pytanie: Kim jesteśmy i skąd się tu wzięliśmy?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 148

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 21 min

Lektor: Roch Siemianowski

Oceny
4,4 (234 oceny)
138
65
22
5
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Thewhiskey

Nie oderwiesz się od lektury

mój ulubiony autor
10
kriss_ku

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka. Nie tylko dla młodzieży. Po jej przeczytaniu zastanowisz się jak ten świat naprawdę wygląda. Może zmienisz swoje myślenie.
10
amoena28

Dobrze spędzony czas

Polecam.
00
zyga873

Nie polecam

Matko, no nie da się. Esej o tym, jak autor myśli, a nie opowieść popularnonaukowa.
00
FlyManPL

Całkiem niezła

Autor przywołuje teorię, mówiącą o tym, w jaki sposób ludzkość znalazła się w tym miejscu, w którym jest. Tym razem forma jest bardziej przystępna, szczególnie dla młodszego czytelnika lub osób, które nie przepadają za „poważnymi” książkami (popularno)naukowymi. Książka napisana jest w sposób ciekawy, chociaż momentami trochę zbyt infantylny. Dodatkową zaletą są ciekawe ilustracje uatrakcyjniające treść. Na moją ocenę ma wpływ fakt, że znam przedstawione teorie z innych książek autora. Jeśli chcesz poznać jaką supermoc posiada ludzkość, to zachodząc do zapoznania się z tą książką.
00

Popularność




Au­tor: YUVAL NOAH HA­RA­RI
Ilu­stra­tor: RI­CARD ZA­PLA­NA RUIZ
C.H.Beck & dtv
Re­dak­cja SU­SAN­NE STARK, SE­BA­STIAN UL­L­RICH
Sa­pien­ship Sto­ry­tel­ling
Pro­duk­cja i za­rządza­nie: IT­ZIK YAHAV
Za­rządza­nie i re­dak­cja: NA­AMA AVI­TAL
Mar­ke­ting i PR: NA­AMA WAR­TEN­BURG
Re­dak­cja i za­rządza­nie pro­jek­tem: NINA ZIVY
Asy­stent ds. ba­dań: JA­SON PAR­RY
Re­dak­cja języ­ko­wa: AD­RIA­NA HUN­TER
Kon­sul­ta­cja w za­kre­sie ró­żno­rod­no­ści: SLA­VA GRE­EN­BERG
Pro­jekt ty­po­gra­ficz­ny: HAN­NA SHA­PI­RO
www.sa­pien­ship.co
Pro­jekt okład­ki: HAN­NA SHA­PI­RO
Ilu­stra­cja na okład­ce: RI­CARD ZA­PLA­NA RUIZ
Ty­tuł ory­gi­na­łu: Unstop­pa­ble Us: How We Took Over the World
Opie­ka re­dak­cyj­na: EWA PO­LA­ŃSKA
Re­dak­cja: GA­BRIE­LA NIE­MIEC
Ko­rek­ta: KA­MIL BO­GU­SIE­WICZ, AGNIESZ­KA STĘPLEW­SKA, ANE­TA TKA­CZYK
Re­dak­cja tech­nicz­na: RO­BERT GĘBUŚ
Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne na pod­sta­wie ory­gi­na­łu: PIOTR KO­ŁO­DZIEJ
Co­py­ri­ght © 2022 Yuval Noah Ha­ra­ri. All ri­ghts re­se­rved. © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by Mi­chał Ro­ma­nek © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2022
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie 2022, wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Wszyst­kie pra­wa za­strze­żo­ne, łącz­nie z pra­wem do ca­łko­wi­tej lub częścio­wej re­pro­duk­cji w ja­kiej­kol­wiek for­mie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07798-6
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Dłu­ga 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płat­na li­nia te­le­fo­nicz­na: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Ksi­ęgar­nia in­ter­ne­to­wa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

WIEL­KIE MÓ­ZGI KU­CHA­RZY

Przez ko­lej­ne po­ko­le­nia lu­dzie ob­ser­wo­wa­li ogień i co­raz le­piej go po­zna­wa­li. Zro­zu­mie­li, że cho­ciaż jest gwa­łtow­ny i dzi­ki, rządzą nim pew­ne za­sa­dy. Po­tra­fi­li się z nim za­przy­ja­źnić. Wpy­cha­li dłu­gi kij w pło­nące drze­wo, a gdy jego ko­ńców­ka za­czy­na­ła się pa­lić, wy­ci­ąga­li go z po­wro­tem. I mie­li ogień na kiju. Ten ogień ich nie spa­lał, za to oni mo­gli spa­lić wszyst­ko, cze­go do­tknęli tym pło­nącym ki­jem. To było nie­zwy­kle po­ży­tecz­ne! Mo­gli prze­no­sić ogień ze sobą z miej­sca na miej­sce, żeby się ogrze­wać i od­stra­szać lwy.

Wci­ąż jed­nak lu­dzie mie­li z ogniem pe­wien po­wa­żny pro­blem: nie wie­dzie­li, jak go roz­pa­lić. Cze­ka­nie na ude­rze­nie pio­ru­na może być bar­dzo fru­stru­jące. Je­śli jest ci zim­no i mok­niesz, mo­żesz usi­ąść przy drze­wie i cze­kać cho­ćby cały rok – ale i tak pio­run wca­le nie musi w nie ude­rzyć. A je­śli goni cię lew, nie masz na­wet dwóch se­kund na cze­ka­nie. Ogień jest ci po­trzeb­ny JUŻ TE­RAZ!

W ko­ńcu lu­dzie wy­my­śli­li, jak roz­wi­ązać ten pro­blem. Je­den spo­sób na roz­pa­le­nie ognia po­le­gał na ude­rza­niu krze­mie­niem w inny ka­mień, zwa­ny pi­ry­tem. Je­śli bar­dzo moc­no ude­rzy­ło się w pi­ryt, wy­twa­rzał on iskrę, a je­śli uda­ło się tę iskrę skie­ro­wać na su­che li­ście, cza­sa­mi zaj­mo­wa­ły się one ogniem i za­czy­na­ły pło­nąć.

Inny spo­sób po­le­gał na tym, by naj­pierw zna­le­źć spo­ry ka­wa­łek su­che­go drew­na, wy­drążyć w nim za­głębie­nie i wło­żyć tam tro­chę su­chych li­ści. Po­tem trze­ba było wzi­ąć ki­jek, za­ostrzyć ko­niec i umie­ścić go w tym za­głębie­niu, po czym przez kil­ka mi­nut bar­dzo szyb­ko ob­ra­cać ki­jek mi­ędzy wy­pro­sto­wa­ny­mi dło­ńmi.

Ko­niec kij­ka sta­wał się co­raz go­ręt­szy, aż wresz­cie za­pa­lał su­che li­ście. Z otwo­ru za­czy­nał uno­sić się dym, a po­tem po­ja­wiał się pło­mień. Ogień! Te­raz, gdy nad­cho­dził lew, wy­star­czy­ło po­ma­chać pło­nącym kij­kiem, a lew ucie­kał.

Dzi­ęki temu, że lu­dzie na­uczy­li się wy­ko­rzy­sty­wać ogień, sta­li się wy­jąt­ko­wi. Siła pra­wie wszyst­kich zwie­rząt bie­rze się z ich wła­sne­go or­ga­ni­zmu: z siły mi­ęśni, wiel­ko­ści zębów czy ostro­ści pa­zu­rów. Za to lu­dzie dzi­ęki ognio­wi zy­ska­li wła­dzę nad nie­ogra­ni­czo­nym źró­dłem siły, któ­ra nie mia­ła nic wspól­ne­go z ich cia­łem. Je­den sła­by czło­wiek z pło­nącym ki­jem mógł w ci­ągu kil­ku go­dzin spa­lić cały las, nisz­cząc ty­si­ące drzew i za­bi­ja­jąc ty­si­ące zwie­rząt.

Ale naj­wspa­nial­szą rze­czą w ogniu nie było to, że od­pędzał lwy czy że da­wał lu­dziom cie­pło i świa­tło. Nie, naj­wspa­nial­sze w ogniu było to, że dzi­ęki nie­mu pra­daw­ni lu­dzie mo­gli za­cząć go­to­wać.

Gdy nie mie­li jesz­cze ognia, je­dze­nie su­ro­we­go po­ży­wie­nia wy­ma­ga­ło od nich wie­le cza­su i wy­si­łku. Mu­sie­li dzie­lić je na małe ka­wa­łki i dłu­go prze­żu­wać, a na­wet wte­dy żo­łądek bar­dzo ci­ężko pra­co­wał, żeby je stra­wić. Czło­wiek po­trze­bo­wał więc du­żych zębów, du­że­go żo­łąd­ka i dużo cier­pli­wo­ści. Gdy lu­dzie po­sie­dli ogień, je­dze­nie sta­ło się o wie­le ła­twiej­sze. Dzi­ęki go­to­wa­niu po­ży­wie­nie ro­bi­ło się mi­ęk­kie, więc lu­dzie po­trze­bo­wa­li znacz­nie mniej cza­su i wy­si­łku, żeby je zje­ść i stra­wić. W re­zul­ta­cie lu­dzie za­częli się zmie­niać: ich zęby sta­wa­ły się mniej­sze, ma­la­ły też ich żo­łąd­ki... i mie­li o wie­le wi­ęcej wol­ne­go cza­su!

Dziś lu­dzie na ca­łym świe­cie ró­żnią się nie­co wy­glądem i mó­wią ró­żny­mi języ­ka­mi, ale tak na­praw­dę wszy­scy je­ste­śmy tacy sami. Nie­za­le­żnie od tego, czy po­je­dzie­my do Chin, czy do Włoch, na Gren­lan­dię czy do Re­pu­bli­ki Po­łu­dnio­wej Afry­ki, wszędzie spo­tka­my ten sam ro­dzaj lu­dzi.

Oczy­wi­ście Chi­ńczy­cy, Wło­si, Gren­land­czy­cy i Po­łu­dnio­wo­afry­ka­ńczy­cy ró­żnią się na przy­kład ko­lo­rem wło­sów i skó­ry, ale pod skó­rą wszy­scy mamy po­dob­ne cia­ła, po­dob­ne mó­zgi i po­dob­ne zdol­no­ści. Chi­ńczy­cy mogą uczyć się wło­skie­go, Gren­land­czy­cy mogą grać w pi­łkę z Po­łu­dnio­wo­afry­ka­ńczy­ka­mi, a wszy­scy mogą ra­zem zbu­do­wać sta­tek ko­smicz­ny.

To dość dziw­ne, że na ca­łym świe­cie ist­nie­je tyl­ko je­den ro­dzaj czło­wie­ka. Prze­cież w ka­żdym kra­ju są ró­żne ro­dza­je mró­wek, węży czy nie­dźwie­dzi. W lo­do­wa­tej Gren­lan­dii żyją nie­dźwie­dzie po­lar­ne, w ka­na­dyj­skich gó­rach nie­dźwie­dzie griz­zly, w la­sach Ru­mu­nii nie­dźwie­dzie bru­nat­ne, a w bam­bu­so­wych la­sach Chin nie­dźwie­dzie zwa­ne pan­da­mi. Dla­cze­go więc w tych wszyst­kich miej­scach ist­nie­je tyl­ko je­den typ czło­wie­ka?

W rze­czy­wi­sto­ści przez bar­dzo dłu­gi czas na­sza pla­ne­ta była do­mem dla wie­lu ró­żnych ro­dza­jów lu­dzi. W roz­ma­itych częściach świa­ta lu­dzie mu­sie­li ra­dzić so­bie z ró­żny­mi zwie­rzęta­mi, ro­śli­na­mi i kli­ma­ta­mi. Nie­któ­rzy żyli w wy­so­kich gó­rach, gdzie było dużo śnie­gu, a inni na tro­pi­kal­nych wy­brze­żach, gdzie było dużo sło­ńca. Nie­któ­rzy świet­nie się czu­li na pu­sty­ni, inni na ba­gnach. Przez po­nad mi­lion lat lu­dzie przy­sto­so­wy­wa­li się do wy­jąt­ko­wych wa­run­ków pa­nu­jących na ka­żdym te­re­nie i stop­nio­wo sta­wa­li się co­raz bar­dziej ró­żni – tak jak nie­dźwie­dzie.

Dla­cze­go więc dzi­siaj wszy­scy lu­dzie na­le­żą tyl­ko do jed­ne­go ro­dza­ju? Co się sta­ło z in­ny­mi ro­dza­ja­mi? Wy­gi­nęły w wy­ni­ku strasz­nej ka­ta­stro­fy i po­zo­stał tyl­ko nasz ro­dzaj lu­dzi. Co to była za ka­ta­stro­fa? To wiel­ka ta­jem­ni­ca, o któ­rej lu­dzie nie lu­bią mó­wić. Za chwi­lę o niej po­roz­ma­wia­my, ale naj­pierw po­znaj­my kil­ka in­nych ro­dza­jów lu­dzi, któ­rzy kie­dyś żyli w ró­żnych częściach świa­ta.

Pod­czas gdy lu­dzie, któ­rzy za­sie­dli­li wy­spę Flo­res, ska­rło­wa­cie­li, w Eu­ro­pie i wie­lu częściach Azji ewo­lu­ował inny ro­dzaj czło­wie­ka. W tam­tych re­jo­nach było dość zim­no, więc lu­dzie ci sta­li się szcze­gól­nie przy­sto­so­wa­ni do chłod­ne­go kli­ma­tu. Na­ukow­cy na­zy­wa­ją ich „lu­dźmi z do­li­ny Ne­an­der­tal” albo kró­cej: „ne­an­der­tal­czy­ka­mi”, bo pierw­sze do­wo­dy ich ist­nie­nia zna­le­zio­no w ja­ski­ni po­ło­żo­nej w do­li­nie Ne­an­der­tal w Niem­czech. Ne­an­der­tal­czy­cy byli mniej wi­ęcej tego sa­me­go wzro­stu co my, ale ci­ężsi i znacz­nie sil­niej­si. Mie­li też wi­ęk­sze mó­zgi niż my.

Jak ne­an­der­tal­czy­cy wy­ko­rzy­sty­wa­li te wiel­kie mó­zgi? Nie pro­du­ko­wa­li sa­mo­cho­dów ani sa­mo­lo­tów, nie pi­sa­li ksi­ążek. Ale wy­ko­ny­wa­li na­rzędzia i bi­żu­te­rię, a praw­do­po­dob­nie ta­kże wie­le in­nych rze­czy. Może na­wet le­piej od nas roz­po­zna­wa­li śpiew pta­ków albo tro­pi­li zwie­rzęta, albo ta­ńczy­li i ma­rzy­li. Może... a może nie. Po pro­stu nie wie­my.

Jest wie­le rze­czy, któ­rych nie wie­my o prze­szło­ści, a je­śli cze­goś nie wie­my, za­wsze naj­le­piej po­wie­dzieć: „Nie wiem”. W na­uce ta­kie po­wie­dze­nie „nie wiem” jest szcze­gól­nie wa­żne. Od tego trze­ba za­cząć, bo do­pie­ro gdy przy­zna­jesz, że cze­goś nie wiesz, mo­żesz pró­bo­wać szu­kać od­po­wie­dzi. Je­śli twier­dzisz, że wiesz już wszyst­ko, to po co masz się męczyć?

W 2008 roku ar­che­olo­go­wie do­ko­na­li ko­lej­ne­go za­ska­ku­jące­go od­kry­cia. W cza­sie ba­da­nia De­ni­so­wej Ja­ski­ni na Sy­be­rii zna­le­źli ka­wa­łek ko­ści z pal­ca pra­daw­ne­go czło­wie­ka. Na­le­ża­ła do dziew­czyn­ki, któ­ra żyła mniej wi­ęcej 50 000 lat temu.

Kie­dy na­ukow­cy za­częli od­czy­ty­wać DNA ne­an­der­tal­czy­ków, od­kry­li coś nie­sa­mo­wi­te­go: oka­za­ło się, że nie­któ­rzy ży­jący dziś lu­dzie mają w swo­im DNA część in­struk­cji po­cho­dzącą od pra­daw­nych ne­an­der­tal­czy­ków! Ozna­cza to, że cho­ciaż wszy­scy ży­jący dziś lu­dzie są przed­sta­wi­cie­la­mi sa­pien­sów, to przy­naj­mniej nie­któ­rzy z nas mają pra­pra­dzia­da ne­an­der­tal­czy­ka.

Dość ła­two jest spraw­dzić, czy ma się ne­an­der­tal­skie­go przod­ka. Wy­star­czy na­pluć do pro­bów­ki i wy­słać ją do la­bo­ra­to­rium. Na­wet jed­na kro­pla śli­ny za­wie­ra mi­lio­ny ko­pii two­je­go DNA. La­bo­ra­to­rium może zba­dać śli­nę, od­czy­tać DNA i stwier­dzić, czy jego frag­men­ty po­cho­dzą od ne­an­der­tal­czy­ka, któ­ry miał dzie­ci z two­ją pra­pra­przod­ki­nią 50 000 lat temu.

Ale dla­cze­go two­ja pra­pra­przod­ki­ni chcia­ła­by mieć dzie­ci z ne­an­der­tal­czy­kiem? Tego nie wie­my na pew­no, ale być może za­ko­cha­li się w so­bie i na­wet je­śli wszy­scy jego przy­ja­cie­le go wy­śmie­wa­li, a wszy­scy jej przy­ja­cie­le ją ostrze­ga­li, żeby nie uma­wia­ła się z ne­an­der­tal­czy­kiem, ich mi­ło­ść oka­za­ła się sil­niej­sza niż te prze­szko­dy.

A może gru­pa sa­pien­sów ad­op­to­wa­ła ne­an­der­tal­skie osie­ro­co­ne dziec­ko, któ­re­go wszy­scy krew­ni po­umie­ra­li. Może pew­ne­go razu sa­pien­si schwy­ta­li ne­an­der­tal­ską dziew­czyn­kę i mimo że chcia­ła wró­cić do swo­ich, zmu­si­li ją, by po­szła z nimi. Je­śli w wy­ni­ku ta­kich zda­rzeń mło­de ne­an­der­tal­ki i mło­dzi ne­an­der­tal­czy­cy do­ra­sta­li wśród sa­pien­sów, mo­gli mieć dzie­ci z part­ne­rem sa­pien­sem czy part­ner­ką sa­pien­ską. Wy­da­je się jed­nak, że ta­kie przy­pad­ki były rzad­kie. Naj­częściej nasi przod­ko­wie prze­pędza­li wszyst­kich na­po­tka­nych ne­an­der­tal­czy­ków.

A więc jak ci się wy­da­je? Co ta­kie­go wy­da­rzy­ło się 50 000 lat temu? Jaką su­per­moc zy­ska­li sa­pien­si, że dziś to my mo­że­my rządzić na­szą pla­ne­tą? Od­po­wie­dź nie jest oczy­wi­sta. Su­per­man, Spi­der-Man, Won­der Wo­man i wszy­scy inni ko­mik­so­wi su­per­bo­ha­te­ro­wie mają ró­żne moce: są bar­dzo sil­ni, szyb­cy i od­wa­żni. Ale sa­pien­si nie są sil­niej­si, szyb­si ani od­wa­żniej­si od ne­an­der­tal­czy­ków – ani od wie­lu in­nych zwie­rząt. W star­ciu z wil­kiem, kro­ko­dy­lem czy szym­pan­sem sa­piens mia­łby bar­dzo małe szan­se na wy­gra­ną. Na­wet sta­ra bab­cia szym­pan­si­ca mo­gła­by po­ko­nać mi­strza świa­ta w bok­sie.

Jest je­den je­dy­ny po­wód, dla któ­re­go po­tra­fi­my od­stra­szać wil­ki i za­my­kać szym­pan­sy w ogro­dach zoo­lo­gicz­nych: wspó­łpra­cu­je­my w bar­dzo du­żych gru­pach. Po­je­dyn­czy czło­wiek nie po­ko­na po­je­dyn­cze­go szym­pan­sa, ale ty­si­ąc lu­dzi może do­ko­nać rze­czy nie­wia­ry­god­nych, o któ­rych szym­pan­sy na­wet nie ma­rzą. To wła­śnie dzi­ęki na­szej se­kret­nej su­per­mo­cy po­tra­fi­my wspó­łpra­co­wać le­piej niż ja­kie­kol­wiek inne zwie­rzę. Po­tra­fi­my wspó­łpra­co­wać na­wet z zu­pe­łnie ob­cy­mi lu­dźmi.

Po­my­śl na przy­kład o ja­ki­mś zje­dzo­nym przez cie­bie ostat­nio owo­cu. Może to był ba­nan. Skąd się wzi­ął? Jako szym­pan­si­ca czy szym­pans mu­sia­ła­byś/mu­sia­łbyś sa­mo­dziel­nie pó­jść do lasu i ze­rwać tego ba­na­na. Po­nie­waż jed­nak je­steś czło­wie­kiem, zwy­kle po­le­gasz na po­mo­cy in­nych lu­dzi. Mało kto sam zry­wa ba­na­ny dla sie­bie. W wi­ęk­szo­ści przy­pad­ków jest tak: ktoś, kogo w ogó­le nie znasz i ni­g­dy nie spo­tkasz, ho­du­je ta­kie­go ba­na­na ty­si­ące ki­lo­me­trów od cie­bie. Po­tem inni obcy lu­dzie wsa­dza­ją go na ci­ęża­rów­kę, do po­ci­ągu, a może na sta­tek i trans­por­tu­ją do skle­pu w two­jej oko­li­cy. Do­pie­ro wte­dy idziesz do tego skle­pu, wy­bie­rasz so­bie ba­na­na, za­no­sisz go

po­je­dyn­cze­go ne­an­der­tal­czy­ka – z cza­sem sa­pien­si osi­ąga­li znacz­nie lep­sze re­zul­ta­ty w wy­my­śla­niu na­rzędzi i po­lo­wa­niu na zwie­rzęta. A gdy przy­cho­dzi­ło do wal­ki, 500 sa­pien­sów mo­gło z ła­two­ścią po­ko­nać 50 ne­an­der­tal­czy­ków.

DLA­CZE­GO MRÓW­KI MAJĄ KRÓ­LO­WE, ALE NIE MAJĄ PRAW­NI­KÓW

Poza nami tyl­ko je­den ro­dzaj zwie­rząt po­tra­fi wspó­łpra­co­wać w bar­dzo du­żych gru­pach: owa­dy spo­łecz­ne, ta­kie jak mrów­ki, psz­czo­ły i ter­mi­ty. Po­dob­nie jak my ży­je­my w wio­skach i mia­stach, mrów­ki i psz­czo­ły żyją w mro­wi­skach i gniaz­dach, któ­re cza­sa­mi li­czą wie­le ty­si­ęcy osob­ni­ków. Ty­si­ące mró­wek wspó­łpra­cu­ją ze sobą, żeby zdo­by­wać po­ży­wie­nie, opie­ko­wać się mło­dy­mi, bu­do­wać mo­sty, a na­wet to­czyć woj­ny.

Ale jest jed­na za­sad­ni­cza ró­żni­ca mi­ędzy lu­dźmi a mrów­ka­mi. W prze­ci­wie­ństwie do lu­dzi mrów­ki po­tra­fią or­ga­ni­zo­wać się tyl­ko w je­den spo­sób. Ist­nie­je na przy­kład pe­wien ro­dzaj mró­wek, któ­re na­zy­wa­ją się mrów­ka­mi żni­wiar­ka­mi. Ob­ser­wu­jąc mro­wi­ska żni­wia­rek w do­wol­nym miej­scu na świe­cie, mo­żesz za­uwa­żyć, że ka­żde jest zor­ga­ni­zo­wa­ne w do­kład­nie taki sam spo­sób. W ka­żdym z nich mrów­ki dzie­lą się na pięć grup: zbie­racz­ki, bu­dow­ni­cze, żo­łnier­ki, pia­stun­ki i kró­lo­we.

Zbie­racz­ki szu­ka­ją na­sion i po­lu­ją na małe owa­dy, któ­re zno­szą do mro­wi­ska jako po­ży­wie­nie. Bu­dow­ni­cze ko­pią tu­ne­le i bu­du­ją mro­wi­sko. Żo­łnier­ki chro­nią mro­wi­sko i wal­czą z in­ny­mi ar­mia­mi mró­wek. Pia­stun­ki opie­ku­ją się mło­dy­mi mrów­ka­mi. Kró­lo­we rządzą mro­wi­skiem i skła­da­ją jaja, z któ­rych po­wsta­ją ko­lej­ne mło­de mrów­ki.

Te mrów­ki po­tra­fią się or­ga­ni­zo­wać tyl­ko w taki spo­sób. Ni­g­dy nie bun­tu­ją się prze­ciw­ko kró­lo­wej, ni­g­dy nie or­ga­ni­zu­ją wy­bo­rów mrów­cze­go pre­zy­den­ta. Bu­dow­ni­cze i zbie­racz­ki ni­g­dy nie straj­ku­ją, by do­ma­gać się wy­ższych płac. Żo­łnier­ki ni­g­dy nie de­cy­du­ją się na za­war­cie trak­ta­tu po­ko­jo­we­go z sąsied­ni­mi mro­wi­ska­mi. Pia­stun­ki ni­g­dy nie po­rzu­ca­ją pra­cy, by zo­stać praw­nicz­ka­mi, rze­źbiar­ka­mi albo śpie­wacz­ka­mi ope­ro­wy­mi. Ni­g­dy nie wy­my­śla­ją no­wych po­traw, no­wej bro­ni ani no­wych gier, ta­kich jak te­nis. Mrów­ki żni­wiar­ki żyją dziś do­kład­nie tak samo jak przed ty­si­ąca­mi lat.

W prze­ci­wie­ństwie do mró­wek my, lu­dzie, nie­ustan­nie zmie­nia­my spo­sób, w jaki ze sobą wspó­łpra­cu­je­my. Wy­my­śla­my nowe gry, pro­jek­tu­je­my nowe ubra­nia, two­rzy­my nowe za­wo­dy i prze­pro­wa­dza­my mnó­stwo re­wo­lu­cji. 300 lat temu lu­dzie w za­ba­wie łu­ka­mi i strza­ła­mi ce­lo­wa­li do tar­czy, a dziś gra­my w gry kom­pu­te­ro­we i pró­bu­je­my osi­ągnąć w nich jak naj­lep­szy wy­nik. 300 lat temu wi­ęk­szo­ść lu­dzi była rol­ni­ka­mi. Dziś pra­cu­je­my jako kie­row­cy au­to­bu­sów, fry­zje­rzy psów, pro­gra­mi­ści kom­pu­te­ro­wi i tre­ne­rzy per­so­nal­ni. 300 lat temu wi­ęk­szo­ścią kra­jów rządzi­li kró­lo­wie i kró­lo­we. Dziś w wi­ęk­szo­ści kra­jów rządy spra­wu­ją par­la­men­ty i pre­zy­den­ci.

A więc my, sa­pien­si, pod­bi­li­śmy świat, bo po­tra­fi­my wspó­łpra­co­wać w bar­dzo du­żych gru­pach, jak mrów­ki, oraz po­tra­fi­my sta­le zmie­niać spo­sób wspó­łpra­cy, co po­ma­ga nam wy­my­ślać nowe rze­czy. Czy to jest na­sza su­per­moc? Nie do ko­ńca. Żeby zro­zu­mieć na­szą wy­jąt­ko­wą su­per­moc, któ­rą cie­szy­my się jako sa­pien­si, mu­si­my za­dać so­bie ostat­nie py­ta­nie: jak nasi przod­ko­wie na­uczy­li się wspó­łpra­co­wać w du­żych gru­pach? I jak to się sta­ło, że po­tra­fi­my nie­ustan­nie zmie­niać swo­je za­cho­wa­nie? Na­szą praw­dzi­wą su­per­moc ujaw­ni od­po­wie­dź na to po­dwój­ne py­ta­nie. Jak my­ślisz, jak ona brzmi?

Tak wła­śnie nasi przod­ko­wie pod­bi­li świat: za po­mo­cą opo­wie­ści. Żad­ne inne zwie­rzę nie wie­rzy w opo­wie­ści. One wie­rzą tyl­ko w rze­czy, któ­re rze­czy­wi­ście mogą zo­ba­czyć, usły­szeć, po­wąchać, któ­rych mogą do­tknąć albo po­sma­ko­wać. Szym­pans wie­rzy, że jest w nie­bez­pie­cze­ństwie, kie­dy wi­dzi zbli­ża­jące­go się węża: le­piej wte­dy ucie­kać! Wie­rzy, że nad­cho­dzi bu­rza, kie­dy sły­szy grzmot: czas na prysz­nic! Wie­rzy, że w po­bli­żu są lwy, kie­dy czu­je za­pach ich kupy: fuuu! Wie­rzy, że ogień jest go­rący, kie­dy do­ty­ka pło­nącej ga­łęzi: aua! I wie­rzy, że ba­na­ny są smacz­ne, kie­dy je zja­da: mmm, py­cha!

My, sa­pien­si, oczy­wi­ście też to wszyst­ko po­tra­fi­my, ale po­nie­waż wie­rzy­my w opo­wie­ści, po­tra­fi­my o wie­le wi­ęcej. Na przy­kład kie­dy nasi przod­ko­wie roz­prze­strze­nia­li się po świe­cie, za ka­żdym ra­zem, gdy na­po­ty­ka­li ne­an­der­tal­czy­ków, ka­rły z Flo­res albo ja­kieś bar­dzo gro­źne zwie­rzę, wiel­ki wódz mógł opo­wia­dać im ró­żne hi­sto­rie, żeby do­dać im otu­chy. „Wiel­ki Duch Lwa chce, że­by­śmy po­zby­li się ne­an­der­tal­czy­ków – mógł mó­wić wódz. – Ne­an­der­tal­czy­cy są bar­dzo sil­ni, ale nie mar­tw­cie się. Na­wet je­śli ne­an­der­tal­czyk cię za­bi­je, to i tak do­brze, bo tra­fisz do kra­iny du­chów po­nad chmu­ra­mi, a tam przyj­mie cię z ra­do­ścią Wiel­ki Duch Lwa i da ci do je­dze­nia mnó­stwo ja­gód i ste­ków ze sło­nia”.

I lu­dzie wie­rzy­li w tę opo­wie­ść, więc wspó­łpra­co­wa­li, żeby po­zbyć się ne­an­der­tal­czy­ków. Tak, ne­an­der­tal­czy­cy byli bar­dzo sil­ni, ale 50 ne­an­der­tal­czy­ków nie mo­gło się rów­nać z 500 wspó­łpra­cu­jący­mi ze sobą sa­pien­sa­mi.

Ta wia­ra w opo­wie­ści dała na­szym pra­pra­dzia­dom tak wiel­ką wła­dzę, że roz­prze­strze­ni­li się po ca­łym świe­cie i pod­bi­li ka­żdy skra­wek Zie­mi, ka­żdą do­li­nę i ka­żdą wy­spę na na­szej pla­ne­cie.

Ale co ro­bi­li po­tem, kie­dy już pod­bi­li ka­żde z tych no­wych miejsc i się w nich osie­dli­li? Jak wy­gląda­ło ich ży­cie ty­si­ące lat temu? Oprócz ne­an­der­tal­czy­ków mie­li jesz­cze wie­le in­nych pro­ble­mów. Co ro­bi­li, kie­dy bu­dzi­li się rano? Co je­dli na śnia­da­nie? Co na obiad? Ja­kie mie­li hob­by? Może lu­bi­li ma­lo­wać? W ja­kich ubra­niach cho­dzi­li, w ja­kich do­mach miesz­ka­li? Czy star­si bra­cia do­ku­cza­li młod­szym sio­strom? Czy się za­ko­chi­wa­li? I czy ich ży­cie było lep­sze czy gor­sze od na­sze­go?

W na­stęp­nym roz­dzia­le po­sta­ra­my się od­po­wie­dzieć na te py­ta­nia i na wie­le in­nych. Wy­ja­śni­my, jak żyli nasi przod­ko­wie ty­si­ące lat temu i jak to, co oni ro­bi­li wte­dy, wpły­wa na to, co my ko­cha­my, cze­go się bo­imy i w co wie­rzy­my dzi­siaj.

Tysi­ące lat temu nasi pra­pra­dzia­do­wie żyli zu­pe­łnie ina­czej niż my. Ale spo­sób, w jaki żyli, ukszta­łto­wał na­sze dzi­siej­sze za­cho­wa­nie. Kie­dy w nocy bo­isz się po­two­rów, jest to pa­mi­ęć prze­ka­za­na ci przez przod­ków. Po­dob­nie kie­dy wsta­jesz rano, jesz śnia­da­nie i ba­wisz się z przy­ja­ció­łmi, często na­śla­du­jesz na­wy­ki, któ­re ukszta­łto­wa­li nasi przod­ko­wie na afry­ka­ńskich sa­wan­nach w epo­ce ka­mie­nia.

Za­sta­na­wiasz się może cza­sem, dla­cze­go mamy ocho­tę ob­ja­dać się aku­rat tym, co szko­dzi zdro­wiu, na przy­kład lo­da­mi i tor­tem cze­ko­la­do­wym? Dla­cze­go wszyst­ko, co złe, sma­ku­je tak do­brze?

A oto od­po­wie­dź: na­sze­mu or­ga­ni­zmo­wi wy­da­je się, że na­dal żyje w epo­ce ka­mie­nia – wte­dy ob­ja­da­nie się słod­ki­mi i tłu­sty­mi po­tra­wa­mi mia­ło sens. Nasi przod­ko­wie nie mie­li su­per­mar­ke­tów i lo­dó­wek. Kie­dy byli głod­ni, cho­dzi­li po la­sach i wzdłuż rzek w po­szu­ki­wa­niu cze­goś do je­dze­nia. I ra­czej nie mie­li szans na­tknąć się na lody ro­snące na drze­wach ani na rze­kę, w któ­rej pły­nęła cola! Je­dy­nym do­stęp­nym wów­czas słod­kim po­ży­wie­niem były doj­rza­łe owo­ce albo miód. Kie­dy znaj­do­wa­li słod­kie owo­ce, sta­ra­li się zje­ść ich jak naj­wi­ęcej – i to jak naj­szyb­ciej.

Bo za­łó­żmy, że gru­pa na­szych przod­ków z epo­ki ka­mie­nia wy­szła szu­kać po­ży­wie­nia i na­tra­fi­ła na drze­wo ugi­na­jące się od słod­kich, doj­rza­łych fig. Nie­któ­rzy zbie­ra­cze zje­dli tyl­ko po kil­ka, po czym po­wie­dzie­li so­bie: „Tyle nam wy­star­czy. Dba­my o li­nię”. Inni nic nie mó­wi­li, bo mie­li usta wy­pcha­ne fi­ga­mi. Je­dli i je­dli, mało nie pękli. Na­stęp­ne­go dnia wszy­scy wró­ci­li pod drze­wo, ale oka­za­ło się, że owo­ców już nie ma, bo przy­szła gru­pa pa­wia­nów i wszyst­kie zja­dła. Ci z na­szych przod­ków, któ­rzy dzień wcze­śniej je­dli figi bez opa­mi­ęta­nia, ci­ągle czu­li się so­lid­nie na­je­dze­ni, ale ci,

sza­ła­sie, pe­łnym naj­roz­ma­it­sze­go ro­bac­twa. Pa­mi­ętaj­cie: nie było do­mów, w któ­rych mo­żna było się schro­nić za so­lid­ny­mi ścia­na­mi i okna­mi.

I oczy­wi­ście nie cho­dzi­ło tyl­ko o owa­dy – lu­dzie ci­ągle mu­sie­li się też oba­wiać ty­gry­sów, węży i kro­ko­dy­li. Pa­trząc na ty­gry­sy w te­le­wi­zji albo na­wet wi­dząc je na żywo w zoo, czu­je­cie się bez­piecz­ni, bo z te­le­wi­zo­ra nie mogą was za­ata­ko­wać, a z klat­ki nie mogą uciec. Ale jak by to było, gdy­by ty­gry­sy znaj­do­wa­ły się na wol­no­ści i gra­so­wa­ły po oko­li­cy? Czu­li­by­ście się bez­piecz­nie, wy­cho­dząc z domu, idąc do szko­ły albo na spo­tka­nie z przy­ja­ció­łmi?

Do tego jesz­cze ta po­go­da. Kie­dy pa­da­ło, zbie­ra­cze mo­kli. Do­słow­nie prze­ma­ka­li. W zi­mie było im zim­no, a w le­cie go­rąco. Nie mo­gli też przez cały dzień cho­wać się gdzieś w głębi ja­ski­ni. Je­śli nie wy­szli szu­kać je­dze­nia – albo je­śli je­dze­nia nie zna­le­źli – byli głod­ni.

Nie­ste­ty dość często zda­rza­ły się wy­pad­ki, a po­nie­waż zbie­ra­cze nie mie­li szpi­ta­li ani no­wo­cze­snych le­ków, na­wet mała rana czy zła­ma­nie mo­gły być bar­dzo gro­źne. Po­wiedz­my, że ja­kiś chło­pak wspi­ął się na drze­wo, żeby ze­rwać owo­ce, spa­dł i zła­mał nogę; prze­cież nie mógł le­żeć w łó­żku przez mie­si­ąc (bo i tak zresz­tą nie było łó­żek). Inni lu­dzie z gro­ma­dy po­ma­ga­li mu, jak tyl­ko mo­gli, ale je­śli nie nadążał, gdy prze­no­si­li się do no­we­go obo­zu, albo nie da­wał rady ucie­kać przed ty­gry­sa­mi, to miał duży kło­pot. Duży jak ty­grys.

Szcze­gól­nie dzie­ci były na­ra­żo­ne na ró­żne nie­bez­pie­cze­ństwa. Żeby ro­snąć i na­bie­rać siły, po­trze­bo­wa­ły dużo je­dze­nia, a nie umia­ły jesz­cze do­brze wspi­nać się na drze­wa i ra­dzić so­bie z gro­źny­mi zwie­rzęta­mi. Co­dzien­nie mu­sia­ły zda­wać nowe te­sty: w po­nie­dzia­łek spraw­dzian pod ty­tu­łem „uwa­żaj na węże”. We wto­rek test z od­naj­dy­wa­nia dro­gi w ciem­nym le­sie, a w śro­dę – z po­lo­wa­nia na ma­mu­ty. W czwar­tek trze­ba było prze­pły­nąć przez lo­do­wa­tą rze­kę, a w pi­ątek od­ró­żniać do­bre grzy­by od tru­jących. Nie mia­ły też prze­rwy w week­end, bo w so­bo­tę cze­ka­ło je za­li­cze­nie ze wspi­nacz­ki po drze­wach, a w nie­dzie­lę z wy­kra­da­nia mio­du – tak, żeby nie dać się użądlić set­kom psz­czół.

Kto nie zda­wał któ­re­goś z ta­kich te­stów, nie tyl­ko otrzy­my­wał złą oce­nę – ale też mógł umrzeć. Może jed­nak nasz świat nie jest taki strasz­ny!

Jakie za­sa­dy mie­li zbie­ra­cze? Nie wszędzie były one ta­kie same, bo nie usta­lił ich je­den wiel­ki bóg na nie­bie. Na ka­żdym te­re­nie żyły inne zwie­rzęta, ro­sły inne drze­wa i ist­nia­ły inne ska­ły czy ka­mie­nie, więc lu­dzie wie­rzy­li w ró­żne za­sa­dy. Za­sa­dy obo­wi­ązu­jące w Sun­gi­rze ró­żni­ły się od tych obo­wi­ązu­jących w Oha­lo, a te z Oha­lo ró­żni­ły się od tych z La­scaux i Sta­del. Dziś mo­że­my po­znać za­sa­dy ludu Naja­ka, bo mo­że­my roz­ma­wiać z Naja­ka i ich o nie wy­py­tać. Nie wie­my jed­nak do­kład­nie, ja­ki­mi za­sa­da­mi kie­ro­wa­li się pra­daw­ni lu­dzie w Sun­gi­rze, Oha­lo, La­scaux i Sta­del, bo nie mamy wy­star­cza­jąco dużo do­wo­dów. A te, któ­re mamy, mo­żna bar­dzo ró­żnie in­ter­pre­to­wać.

No bo po­patrz na to ma­lo­wi­dło. Zbie­ra­cze na­ma­lo­wa­li je w ja­ski­ni La­scaux oko­ło 17 000 lat temu. Jak my­ślisz, co przed­sta­wia?

Wie­le osób po­wie, że wi­dać tu czło­wie­ka z jak­by pta­sią gło­wą, obok nie­go stoi żubr, a po­ni­żej wi­dać ja­kie­goś pta­ka. No do­brze, ale co to ozna­cza? We­dług nie­któ­rych ar­che­olo­gów na­ma­lo­wa­no tu sce­nę, w któ­rej żubr za­ata­ko­wał czło­wie­ka, a ten czło­wiek wła­śnie

Na po­cząt­ku lu­dzie nie za­miesz­ki­wa­li ca­łe­go świa­ta, tyl­ko nie­któ­re jego części. Nasi przod­ko­wie sa­pien­si żyli w Afry­ce, ne­an­der­tal­czy­cy – w Eu­ro­pie i na Bli­skim Wscho­dzie, de­ni­so­wia­nie – w Azji, a ka­rły z wy­spy Flo­res – na wy­spie Flo­res.

W wie­lu in­nych częściach świa­ta lu­dzi w ogó­le nie było. Nie było ich w Ame­ry­ce, Au­stra­lii i na wie­lu wy­spach, ta­kich jak Ja­po­nia, Nowa Ze­lan­dia, Ma­da­ga­skar i Ha­wa­je. Lu­dzi tam nie było, bo nie byli zbyt do­bry­mi pły­wa­ka­mi. Cza­sa­mi uda­wa­ło im się do­trzeć do wysp ta­kich jak Flo­res, któ­re znaj­do­wa­ły się bar­dzo bli­sko lądu, ale nie po­tra­fi­li prze­pły­nąć otwar­te­go mo­rza, żeby do­trzeć do ta­kich miejsc jak Au­stra­lia czy Ha­wa­je.

Kie­dy ja­kieś 70 000 lat temu nasi przod­ko­wie sa­pien­si opu­ści­li Afry­kę, wszędzie do­cie­ra­li pie­szo. Po­szli do Eu­ro­py, gdzie spo­tka­li ne­an­der­tal­czy­ków; po­szli do Azji, gdzie spo­tka­li de­ni­so­wian; szli da­lej i da­lej, aż do­tar­li na naj­dal­szy kra­niec Azji... a da­lej już iść nie mo­gli. To ich jed­nak nie po­wstrzy­ma­ło, bo wte­dy mie­li już pe­wien świet­ny po­my­sł. Wie­dzie­li, że drew­no uno­si się na wo­dzie, więc wi­ąza­li ze sobą kło­dy i ro­bi­li tra­twy albo wy­drąża­li pnie drzew i ro­bi­li czó­łna – po czym wy­pły­wa­li w mo­rze.

To było nie­sa­mo­wi­te osi­ągni­ęcie. Ist­nie­ją inne zwie­rzęta, któ­re po­cząt­ko­wo żyły na lądzie, a po­tem ewo­lu­owa­ły do ży­cia w mo­rzu. Na przy­kład pra­daw­ni przod­ko­wie wie­lo­ry­bów byli zwie­rzęta­mi lądo­wy­mi o wiel­ko­ści du­że­go psa. Ja­kieś 50 mi­lio­nów lat temu część tych po­dob­nych do psów zwie­rząt za­częła prze­by­wać w rze­kach i je­zio­rach, gdzie po­lo­wa­ła na ryby i inne małe stwo­rze­nia. Szkie­let jed­ne­go z tych zwie­rząt na­ukow­cy od­kry­li w Pa­ki­sta­nie – i dla­te­go na­zwa­li je pa­ki­ce­tus.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki