11,99 zł
Joan Santos jedzie do Anglii na wesele przyjaciółki. Ma być druhną, a drużbą – przyjaciel pana młodego Ivo Faulkner. Przyjaciółka liczy na to, że Joan i Ivo spodobają się sobie, ale Joan nie jest zainteresowana żadną relacją. Wciąż przeżywa swój niedawny wypadek i kontuzję, która uniemożliwia jej karierę sportową. Jednak gdy poznaje Iva, przystojnego i tajemniczego, nie może się oprzeć jego urokowi. Choć sądziła, że takie rzeczy dzieją się tylko na filmach, spędza z nim weselną noc…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 155
Rok wydania: 2025
Louise Fuller
Nie w głowie mi romans
Tłumaczenie:
Przemysław Przychodniak
Tytuł oryginału: Undone in the Billionaire’s Castle
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2024
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2024 by Louise Fuller
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2025
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-291-1647-3
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
– Nie mogę uwierzyć, że naprawdę jesteś w Anglii. Nie uwierzę, dopóki cię nie zobaczę. – Piskliwy głos Cassie drżał z podekscytowania.
– Kochana, wierz mi, że nie chciałabyś mnie teraz oglądać – powiedziała Joan, otwierając drzwi wynajętego samochodu i wrzucając walizkę na tylne siedzenie. – Po ośmiu godzinach lotu nie wyglądam najlepiej. – W słuchawce usłyszała śmiech przyjaciółki.
– Widziałam cię przed i po treningu na siłowni, pamiętasz? Wiem, jak źle możesz wyglądać.
Poznała Cassie pierwszego dnia, kiedy przyjechała na Florydę z Bermudów jako zdenerwowana zagraniczna studentka z zbyt dużą ilością bagażu i stypendium sportowym. Najpierw były współlokatorkami, by wkrótce zostać najlepszymi przyjaciółkami.
Cassie widziała ją w najgorszych momentach. Była przy niej, gdy wszystkie jej nadzieje i marzenia obróciły się w niwecz. Utrata wszystkiego w tym samym tygodniu, w którym dostała się do narodowej drużyny Bermudów, była najokrutniejszym zrządzeniem losu. Zgłosiła się do niej wtedy nie jedna, ale dwie firmy z ofertą sponsoringu, co oznaczałoby, że w końcu mogłaby dać coś w zamian swojej rodzinie, która tak bezinteresownie ją wspierała.
Może byłoby łatwiej, gdyby osiągała gorsze wyniki, ale to był jej najlepszy sezon w życiu. Zajęła pierwsze miejsce w każdym wyścigu tego roku. Trudno było zaakceptować, że jeden błąd mógł zmienić całe jej życie.
Gdyby nie kobieta, z którą właśnie rozmawiała, nigdy nie ukończyłaby studiów. Nigdy nie wstałaby z łóżka ani się nie ubrała.
Teraz jednak nie było czasu na myślenie o tych długich, pozbawionych radości dniach.
– Wiem, że widziałaś. Wiesz też, jak szybko potrafię się doprowadzić do porządku.
– Dobrze, że Jonathan o tym nie wie – zaśmiała się Cassie.
– Jonathan za tobą szaleje i doskonale o tym wiesz.
– Wiem… – Cassie zawahała się. – Tak bardzo go kocham, Joanie. Nigdy nie myślałam, że to mi się przydarzy. Że znajdę kogoś, kto mnie pokocha i zechce dzielić ze mną życie.
– To on ma szczęście, że cię znalazł, Cass – powiedziała szczerze Joan. – Ja też. – Bez swojej przyjaciółki nadal tkwiłaby w rozpaczy i smutku. – Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie.
Jej palce sięgnęły po bransoletkę schowaną pod mankietem swetra.
– To lapis lazuli. Kamień przyjaźni i uzdrawiania – powiedziała Cassie, kiedy jej ją wręczała. Było to dwa miesiące po wypadku. Cassie zabrała ją wtedy na weekend do Vegas. – Podobno pomaga też w kłótniach i mówieniu prawdy. Może będę musiała go pożyczyć, kiedy następnym razem mama poprosi mnie o pieniądze.
Uśmiechnęła się słabo, na który to uśmiech Cassie tak liczyła. Bo to nie bransoletka miała właściwości uzdrawiające, tylko jej przyjaciółka.
Jeśli chodzi o mówienie prawdy… Cassie podejrzewała, że Joan nie całkowicie zrezygnowała z kariery sportowej. Wiedziała też, że przyjaciółka myśli, że czas ruszyć z miejsca.
Tyle że Cassie nie wiedziała o operacji. Nikt o niej nie wiedział. Joan dopiero co się o niej dowiedziała i nie było sensu o tym wspominać. Wszyscy martwiliby się, że wciąż trzyma się przyszłości, która nie istnieje. Musiała to zachować dla siebie, dopóki nie przyjdzie odpowiedź z kliniki. Dopiero wtedy będzie mogła znowu poukładać sobie życie.
Śmiech Cassie w słuchawce przywrócił ją do rzeczywistości.
– Bo wiem, co jest dla ciebie najlepsze – powiedziała.
Choć była zajęta regulowaniem fotela, Joan wyostrzyła słuch. W głosie przyjaciółki było coś dziwnego. Drażniącego. Brzmiała jak podekscytowane, ale i czujące się winne dziecko, które ukrywa coś za plecami.
– Co masz na sumieniu, Cassido Marshall? Proszę, powiedz mi, że nie umówiłaś mnie z kimś na wesele.
– Tak właściwie to nie ja. To Jonathan.
– Co? – Joan aż podskoczyła. – Kłamiesz!
Jonathan był w typie jeżdżącego na rowerze po kampusie intelektualisty. Był ostatnią osobą, jaką mogła sobie wyobrazić w roli swatki. Cassie westchnęła.
– Oczywiście, że nie wie, że to zrobił. Mówimy przecież o Jonathanie. Ivo jest jego drużbą, a ja wiem na pewno, że jest singlem.
Joan jęknęła.
– Jesteś szalona. Nie zamierzam się umawiać z żadnym drużbą.
– Nie mogę się doczekać chwili, gdy odszczekasz te słowa. Jest totalnym przystojniakiem. Dziewczyno, on jest niesamowity. Szczerze mówiąc, gdyby to nie było moje wesele i gdybym nie była szaleńczo zakochana w moim przyszłym mężu, to sama goniłabym go z siecią i dzidą.
– Nie chcę żadnego przystojniaka – zaprotestowała Joan, pochylając się, żeby podkręcić ogrzewanie. Wiedziała, że Cassie miała dobre intencje, ale związki wymagały wzajemności, na którą teraz nie była gotowa. Właśnie dlatego, gdy po studiach wróciła na Bermudy, zaoferowała pomoc swojej siostrze Gii przy opiece nad dziećmi, gdy ta zakładała firmę.
– Wiem, że chcesz, żebym znalazła swojego Jonathana – powiedziała ostrożnie. – Ale nie poradzę sobie teraz w żadnym związku.
– To się nie wiąż – odparła Cassie rzeczowo. – Po prostu się zabaw. Poflirtuj trochę. Może nawet przeżyj jakiś niesamowity, bezsensowny seks z nieznajomym. Czy nie na tym właśnie polegają wesela?
– Nie. W weselach chodzi o to, żeby szczęśliwa para stanęła przed wszystkimi i wymieniła przysięgi o wiecznej miłości. Poza tym przypadkowy seks na weselach to taki sam mit jak utrata dziewictwa na balu maturalnym.
Cassie się zaśmiała.
– Ja straciłam dziewictwo na balu.
Joan jęknęła.
– Seks na weselach zdarza się tylko w filmach.
– Nieprawda, Joanie. Podobno dwadzieścia procent gości weselnych łączy się w pary.
– Kto tak twierdzi? – zaprotestowała Joan. – Od kiedy to po weselach rozdają ankiety?
– Nie trzeba ankiet, żeby wiedzieć, że wesela z łatwością można porównać do studenckiej imprezy. Wszyscy się znają, piją, dobrze się bawią i nikt nie musi się martwić o powrót do domu.
– Bardzo romantyczne – zaśmiała się Joan.
– A, czyli jednak szukasz romansu?
– Nie – odpowiedziała stanowczo. – Chcę ten wieczór spędzić cały z moją najlepszą przyjaciółką, a następnego dnia patrzeć, jak wychodzi za mężczyznę, którego kocha. Nie chcę żadnego uczelnianego kumpla Jonathana w tweedowej marynarce.
– Ivo Faulkner nie chodzi w tweedzie i nie pracuje na uczelni. Jest prezesem Raptora.
– Tej firmy technologicznej?
Joan zmarszczyła brwi. Raptor to była sławna firma. Prawie zawsze powodowała awarię internetu, kiedy wypuszczała nowy produkt.
– Co oznacza – kontynuowała Cassie, jakby nie słyszała jej pytania – że jest bardzo bogaty i przystojny.
– Skoro jest taki bogaty i przystojny, to czemu nadal jest singlem?
– Z tego samego powodu, z którego był nim Jonathan. Po prostu nie spotkał odpowiedniej kobiety.
– Mogę ci od razu powiedzieć, że to nie ja.
Joan nie była gotowa, by wiązać się z kimkolwiek; szczególnie z kimś, kto zostanie uwieczniony na wszystkich zdjęciach z wesela Cassie.
– Kochana, jesteś kobietą, która ma swoje potrzeby.
– Wiem, ale na razie mężczyzna nie jest jedną z nich. Zwłaszcza jakiś bogaty dziwak.
– On nie jest dziwakiem. Po prostu jest trochę specyficzny.
– Trochę jak ostrygi? – skrzywiła się Joan.
– Nie. Po prostu nie jest jak Algee czy Jonathan. Trudno go rozgryźć.
Joan zmarszczyła czoło. Jej były, Algee, od początku dawał jasno do zrozumienia, że chciał się spotykać z kimś o ciele lekkoatletki. To ona nie chciała tego zauważyć. Tak samo, jak nie chciała przyznać, że był zazdrosny o czas, który spędzała na treningach.
– Jest najlepszym przyjacielem Jonathana i, uwaga, na wesele przylatuje z Nowego Jorku swoim prywatnym odrzutowcem.
– Nie słucham cię.
– Ale jesteś uparta.
Kąciki ust Joan drgnęły. Cassie miała rację. Była uparta. Długo chciała wierzyć, że może nadal biegać przez płotki, nawet kiedy straciła stypendium i stało się jasne, że nie wróci do drużyny. Ale jej upór musi się opłacić. Jeśli operacja się uda, będzie mogła wrócić do treningów w mniej niż rok.
– Czy to znaczy, że przestaniesz mieszać się w moje życie uczuciowe?
– Jakie życie uczuciowe? Od wieków nie byłaś na randce.
Chodziło jej o czas po Algee. Randkowanie z kimś, kto chciał mieć ciastko i zjeść ciastko, nie tylko złamało jej serce, ale i zniszczyło wiarę w związki. Próby utrzymania Algee’ego w dobrym nastroju i jednocześnie trzymanie się rygorystycznego planu treningowego, były nie do pogodzenia. W noc przed wypadkiem sprowokował kolejną kłótnię o miłość i lojalność. Prawie nie spała, a rano nie była w stanie zebrać myśli.
– Jestem szczęśliwa, jadąc solo, okej? – Pokręciła głową. – Obiecaj mi, że nic mu nie powiesz.
– Dobrze, obiecuję. Ale się nie poddaję, Joan Santos.
Widząc swoje odbicie w lusterku wstecznym, Joan pokręciła głową.
– Kończę rozmowę.
Dwuipółgodzinna podróż do Edale była pewnym wyzwaniem. Pozytywną stroną było to, że miała okazję posłuchać playlisty, która nie składała się z piosenek dla dzieci śpiewanych przez wiewiórki.
Dwie godziny później najgorszą część podróży miała za sobą.
Było warto, pomyślała, wpatrując się w eleganckie zielone wzgórza przecięte szarymi kamiennymi murami. Zawsze chciała odwiedzić Anglię, a szczególnie Londyn. Kto nie chciałby zobaczyć Parlamentu, Pałacu Buckingham i tych facetów w czerwonych mundurach i wysokich futrzanych czapkach?
Prawdziwym powodem, dla którego Joan była w Anglii, było wesele Cassie. Nie mogła się doczekać, by zobaczyć swoją przyjaciółkę. Zasługiwała na miłość i troskę, a bycie jej druhną było zaledwie namiastką sposobu na odwdzięczenie się za wszystko, co Cassie dla niej zrobiła.
Po tym, jak Joan upadła na zawodach, wszyscy byli dla niej niesamowicie mili.
– Sportowcy są na szczycie tylko przez krótki czas – przekonywała ją ciotka Winnie. – Doświadczenie porażki będzie wielką pomocą, gdy skończysz studia i zostaniesz psychologiem sportowym. – Jakby bycie zmuszoną do porzucenia swoich marzeń było czymś pozytywnym.
Joan mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy. Wiedziała, że ciotka starała się ją wspierać, ale tylko Cassie rozumiała, że praca jako psycholog sportowy miała być jedynie planem awaryjnym. Tylko Cassie nie naciskała, by ruszyła ze swoim życiem naprzód. To sprawiło, że ostatni rok studiów był do zniesienia. Skończyła studia, wróciła na Bermudy, a Cassie poznała Jonathana.
Pewnego dnia natrafiła na krótki artykuł o doktor Sarze Webster i jej pionierskiej operacji ścięgien u pewnej wieloboistki. Wiedziała, że to jest to, na co czekała przez te wszystkie miesiące. Nie powiedziała o tym nikomu. Czekała, aż gdzieś w Los Angeles doktor Webster przejrzy jej dokumentację medyczną. Może nie dzisiaj, ale na pewno w poniedziałek.
Joan zerknęła na telefon, marszcząc czoło. Na ekranie awatar samochodu unosił się nad drogą, jakby nie mógł zdecydować, w którą stronę pojechać. Zacisnęła zęby. Dlaczego sygnał musiał zniknąć właśnie teraz, gdy nie było żadnych znaków drogowych? Jemima ostrzegała ją, że tak się może stać, sugerując kupienie mapy, ale Joan nie do końca wierzyła, że w Anglii istnieją miejsca całkowicie pozbawione zasięgu.
Na szczęście sygnał wrócił. Nacisnęła mocniej pedał gazu, zmieniając bieg, i wróciła myślami do rozmowy z Jemimą Friday, w której domu miała zamieszkać przez najbliższe dziesięć dni. Według nawigacji Joan była teraz dalej od celu niż pięć minut temu.
W pobliżu musiało być coś, co zakłócało sygnał. A może to przez to, że była u stóp wzgórza? Może jeśli wjedzie wyżej, to będzie mogła zobaczyć, gdzie jest, i dokończyć podróż z pamięci, skoro była już tak blisko. Oczywiście oznaczałoby to, że musiałaby zawrócić.
Droga była wąska, a dodatkowo musiałaby manewrować przy niskim nasypie. Z drugiej strony, nie widziała żadnego samochodu od co najmniej piętnastu minut.
Zauważywszy otwartą przestrzeń prowadzącą na pole, zwolniła, wycofała między żywopłotami, a potem skręciła z powrotem na drogę. Było ciasno, a przez chwilowy atak paniki przyspieszyła bardziej, niż zamierzała.
Nie miałoby to większego znaczenia, gdyby nie fakt, że dokładnie w tym momencie zza zakrętu wyłonił się samochód. Ogromny, czarny, zajmujący całą szerokość drogi, z włączonymi światłami, które rozświetliły szare powietrze między nimi. Przez kilka sekund Joan patrzyła na zbliżający się pojazd z ciałem sztywnym od paniki i strachu. Potem nagle docisnęła pedał hamulca i gwałtownie skręciła kierownicę. Opony wpadły w poślizg, a ona krzyknęła, gdy samochód z lekkim wstrząsem wjechał na nasyp, a impet tylnego koła wypchnął go na trawiastą skarpę.
Oddychając ciężko, rozluźniła dłonie zaciśnięte na kierownicy i wyłączyła silnik. Nie była ranna, tylko zszokowana. Jej samochód stał skierowany w dół rowu, jakby próbował pić wodę na jego dnie. Serce biło jej tak głośno, że ledwo słyszała dudniący silnik drugiego samochodu. Zaciągnęła hamulec ręczny. Całość wydawała się mieć dramatyczny przebieg, ale nic nie mogło się równać z tamtym upadkiem podczas treningu.
Poczuła, jak jej ścięgno udowe się napina. Blizna miała sześć cali długości, ale prawdziwe zniszczenia były głęboko pod skórą. Ścięgno czasami było sztywne i napięte. Nawet po miesiącach rehabilitacji wciąż czuła, jakby pod skórą ktoś napinał niewidzialną nić. Sięgnęła, by rozmasować łydkę.
To wszystko wydarzyło się w tak krótkim czasie, jaki zajmuje uniesienie nogi nad poprzeczką. W jednej chwili szybowała w powietrzu, a w następnej zaplątała się w przeszkodę i uderzyła o czerwony asfalt. Wcześniej wielokrotnie z dużym zapasem pokonywała przeszkody o tej samej wysokości. Tego dnia była rozproszona i zmęczona furią Algee’ego dzień wcześniej.
Drzwi samochodu nagle się otworzyły, a jego wnętrze wypełnił zimny wiatr.
– Jesteś ranna? Uderzyłaś się w głowę? – usłyszała głęboki męski głos, który poza troską wyrażał też nutkę złości. Nie miał prawa być zły. W końcu to nie jego samochód wylądował w rowie.
– Wszystko w porządku.
– Jesteś pewna?
Spojrzała na niego ze złością. A może wcale nie była wściekła? Może po prostu się gapiła. Był od niej starszy, miał może trzydzieści lat. Niektórzy mogliby uznać go za przystojnego, a nawet pięknego, gdyby… się uśmiechnął. Ale teraz się nie uśmiechał.
Po prostu tam stał. Jego twarz niczego nie wyrażała i intensywnie, niemal groźnie się w nią wpatrywał. Nie mogła od niego oderwać wzroku. Niezaprzeczalnie był piękny. Z niebieskimi oczami, zakrzywionymi ustami, jego uroda była dużo bardziej szokująca i niespodziewana niż nagłe pojawienie się jego ogromnego samochodu na tej cichej wiejskiej drodze. Miał wysokie kości policzkowe, których kontury w miękkim, zimowym świetle nadawały mu mroczny wygląd. Jego blond włosy unosiły się na wietrze niczym trawy otaczające piaskowe wydmy na Bermudach.
Jej serce biło jak uwięziony motyl, a ona, zdezorientowana, niemal oburzona swoją zagadkową i niepokojącą reakcją na nieznajomego, powiedziała chłodno:
– Mówiłam, że wszystko w porządku. Po prostu muszę się wydostać z tego rowu.
– Pewnie w innej sytuacji też bym o tym pomyślał – powiedział, marszcząc brwi. – Tyle że nie jestem pewien, czy poradzisz sobie z powrotem na drogę lepiej niż z pozostaniem na niej.
Jej wzrok przesuwał się po kurtce, która była idealnie dopasowana do kształtu jego torsu. Zacisnęła zęby. To, że nosił szyte na miarę garnitury i prowadził luksusowy samochód, nie oznaczało, że może jej mówić, co może, a czego nie może robić!
– Na szczęście nie prosiłam cię o opinię – powiedziała chłodno, przerywając mu w połowie zdania.
Zmarszczył czoło, a wyraz jego twarzy stał się jeszcze bardziej surowy.
– To nie jest opinia, to fakt.
– Nie ma faktów, są tylko interpretacje – odparła gniewnie.
Jego usta wykrzywiły się w coś, co można opisać jedynie jako wyraz szyderstwa.
– Masz to napisane na magnesie na lodówkę? A może przeczytałaś to na Facebooku?
– Nie sądzę, żeby Nietzsche często wrzucał posty. – Obdarzyła go chłodnym, delikatnym uśmiechem. – To filozof, nie influencer.
To było wszystko, co wiedziała o Nietzschem.
– Wiem, kim jest Nietzsche. – Jego oczy się zwęziły. Pochylił się w kierunku szczeliny między nią a drzwiami. – I z tego, co pamiętam, nie był ekspertem od wyciągania pojazdów z rowów.
– A ty jesteś? To może zechciałbyś mi pomóc.
Tym razem to on obdarzył ją czymś , co mogło być zarówno uśmiechem, jak i grymasem, a ona poczuła, że jest rozdarta między chęcią zobaczenia jego pełnego uśmiechu a zatrzaśnięciem mu drzwi przed nosem.
– Chciałbym ruszyć w dalszą drogę. Trochę się spieszę. – Odchylając rękaw eleganckiego garnituru, odsłonić drogi zegarek.
– Czyli nie jesteś dżentelmenem. – Spojrzała na niego z pogardą. – Cóż, nie będę cię zatrzymywać – dodała, kiedy chciał jej przerwać. – Nie potrzebuję pomocy – skłamała.
Prawda była taka, że nie miała pojęcia, jak wyciąga się samochody z rowów. Obecność tego mężczyzny sprawiała, że jej ciało zaczęło drżeć z paniki i podekscytowania, którego nie rozumiała. Prawdopodobnie była to reakcja na wypadek. Adrenalina to potężny hormon, który z mózgiem i ciałem potrafi robić szalone rzeczy. Podobnie czuła się przed zawodami.
Nie miała czasu, żeby tu siedzieć i gapić się na tego obcego faceta. Jutro jest ślub, a dziś wieczorem ona i Cassie miały celebrować wieczór panieński: maseczki na twarz, komedie romantyczne i lody rumowo-rodzynkowe.
Skupiwszy się na tej myśli, wrzuciła bieg wsteczny. Zanim zdążyła nacisnąć pedał gazu, mężczyzna sięgnął do auta i wyciągnął kluczyki ze stacyjki.
– Co ty, do diabła, wyprawiasz? – zapytała ostro, odwracając się do niego.
– Jest zbyt mokro. – Jego głos był chłodny i krystaliczny niczym wiosenny deszcz. – Zakopiesz się jeszcze głębiej. Odpowiadając na twoje pytanie, powstrzymuję cię przed pogorszeniem sytuacji. Nie ma za co – dodał, kiedy w milczeniu wpatrywała się w niego.
Drażnił ją ostry ton jego głosu, ale to łatwo było zignorować. W przeciwieństwie do tego, jak na nią patrzył. Jej gardło się zacisnęło. Przy innym mężczyźnie mogłaby się bać lub czuć irytację, ale nie czuła nic z tych rzeczy. Zamiast tego jej ciało wydawało się gorące, napięte i obolałe.
– Przede wszystkim, to nie znaleźlibyśmy się w tej sytuacji, gdybyś patrzył, gdzie jedziesz – warknęła, gdy zdołała wydusić z siebie te kilka słów. To prawda, że jej manewr był ryzykowny, ale także on nie był bez winy. Jechał za szybko i nie zamierzała pozwolić, by obwiniał wyłącznie ją.
– Czy naprawdę próbujesz sugerować, że to była moja wina? – Mówił cicho, ale ostry ton głosu sprawił, że zakręciło jej się w głowie. – Zapewniam cię, że wina leży wyłącznie po twojej stronie. W przeciwieństwie do twojego samochodu, który znajdował się po mojej stronie drogi.
Spojrzała na niego z oburzeniem.
– O czym ty mówisz? Tu nie ma żadnych stron drogi. Dlatego nie powinieneś jeździć tutaj tym czołgiem. Jest za duży, a ty jechałeś stanowczo za szybko. – Jej serce zaczęło bić mocniej, gdy jego usta wykrzywiły się, wyrażając pogardę. – Wypadłeś zza tego zakrętu jak wariat!
Jego oczy zwęziły się niczym dwie niebieskie, ostre jak brzytwa strzały, zdobiące twarz o wyrazistych liniach z blond zarostem.
– Nie zamierzam dawać się pouczać Amerykance, jak mam prowadzić samochód w Anglii.
– Nie jestem Amerykanką. Pochodzę z Bermudów.
Spojrzał na nią, a na jego czole pojawiły się dwie pionowe zmarszczki. Jakby ta informacja była zupełnie absurdalna.
– Musisz włączyć światła awaryjne – powiedział w końcu. – Będziesz potrzebowała profesjonalnej pomocy w wyciągnięciu samochodu z rowu. Masz ubezpieczenie assistance, prawda?
Zastanawiała się nad wykupieniem ubezpieczenia, ale to wiązało się ze sporą dodatkową opłatą. Teraz żałowała, że się na to nie zdecydowała. Nawet gdyby chciała je mieć, to i tak nie mogła sobie na nie pozwolić. Za bilet na samolot zapłaciły jej siostry, a sukienkę kupiły druhny. Nie mogła ich prosić o więcej.
– Właściwie to nie mam – powiedziała szybko.
Cisza ze strony mężczyzny była okraszona ledwie zauważalnym przewróceniem oczami, które sprawiło, że miała ochotę wyjąć walizkę z samochodu i zatłuc go nią na śmierć. Zamiast tego rzuciła mu wieloznaczne spojrzenie, starając się powstrzymać drżenie rąk. Teraz, gdy słońce powoli zachodziło, wyczuwało się wyraźny chłód, a całe ciepło wnętrza samochodu zdawało się wyparować.
– Jest pani daleko od domu, pani…? – Mężczyzna czekał w ciszy, aż poda swoje nazwisko.
– Santos – powiedziała niechętnie, włączając światła awaryjne.
Nie zapytała o jego imię. Ta wiedza mogłaby sprawić, że imię zostałoby w jej głowie dłużej, niż powinno.
– Jestem niedaleko od wynajętego domu – dodała. – Zanim nawigacja przestała działać, pokazywała, że to zaledwie pięć minut stąd.
– Przyjechałaś tu na wakacje?
W jego głosie pojawiła się nuta zaskoczenia. Nie było w tym nic dziwnego. Była daleko od Bermudów, a przecież większość turystów przyjeżdżała do Anglii, żeby zobaczyć Londyn, a nie jakieś małe miasteczko w Peak District.
– Odwiedzam przyjaciółkę. Przyleciałam dziś rano. – Wytrzymała jego spojrzenie, wstrzymując oddech, gdy jego oczy się w nią wwiercały.
– Może mogłabyś do niej zadzwonić i poprosić o pomoc?
Nie było nic w jego głosie, co mogłoby wyjaśniać nagłe mrowienie na jej skórze, ale mimo to je poczuła.
– Jest zajęta.
Nie tylko zajęta. Cassie miała wyjść za mąż za mniej niż dwadzieścia cztery godziny.
– Rozumiem – powiedział, wciąż nie odrywając od niej oczu.
Wyprostował się, a kiedy to zrobił, porzuciła myśl, że to jego bliskość sprawiała, że czuła się tak nieswojo. Nawet gdy zwiększył dystans między nimi, jego przenikające niebieskie spojrzenie sprawiało, że każda komórka jej ciała niemal boleśnie drżała.
– To pech, bo twój samochód sam z tego rowu nie wyjedzie.
Bez ostrzeżenia odwrócił się i poszedł z powrotem w kierunku swojego auta. Patrzyła za nim, a potem odpięła pas, wysiadła z samochodu i ruszyła za nim. Jej puls gwałtownie przyspieszył z szoku, niedowierzania i czegoś jeszcze, czego nie potrafiła nazwać.
– To tyle? Po prostu odjedziesz i zostawisz mnie tutaj? – krzyknęła, kierując swą złość w jego szerokie plecy.
Odwrócił się gwałtownie i wbił w nią wzrok.
– Kusząca wizja, ale nie – powiedział cicho i uniósł kąciki ust. – Nie zamierzam tego zrobić, pani Santos. – Wskazał kluczykami w stronę swojego stojącego na środku drogi samochodu. Otworzył bagażnik i wyciągnął dwa trójkąty odblaskowe. – Samochody jadące pod górę zobaczą światła awaryjne, ale te wyjeżdżające zza zakrętu nie dostrzegą ich w porę.
To miało sens. W przeciwieństwie do wypełniającego ją gorąca, które wywołane było obecnością tego mężczyzny. Nie rozumiała swoich emocji.
Wróciła do samochodu, by sprawdzić, czy nie ma żadnych uszkodzeń. Poza tym, że był solidnie oblepiony błotem, nie wydawało się, żeby cokolwiek było z nim nie tak. Poczuła ulgę. Gdy się odwróciła, zobaczyła, że mężczyzna wraca, rozmawiając z kimś przez telefon. Kiedy stanął przed nią, zakończył rozmowę.
– Załatwiłem kogoś, kto się tym zajmie.
Czyli jednak jej pomagał. Ponownie zmarszczyła brwi, zaskoczona i trochę zawstydzona, że źle go oceniła. Ale tak naprawdę, co było tu do oceny? Mówił niewiele, a to, co ujawniał, było trudne do interpretacji.
– Nie musiałeś tego robić. Miło z twojej strony. Dziękuję. – Zaczęła grzebać w kieszeni kurtki. – Ile kosztuje wezwanie pomocy? Mam trochę gotówki, mogę też zrobić przelew.
– Nie potrzebuję twoich pieniędzy i nie ma żadnej opłaty za wezwanie pomocy. To po prostu ktoś z gospodarstwa obok. – Wskazał niedbale w stronę pól w kolorze khaki. – Nazywa się Paul, a jego syn Ben mu pomoże. Przyjadą traktorem, wyciągną samochód i później odstawią. Zostawię kluczyki na przedniej oponie. A jeśli chodzi o ciebie… – zawiesił głos. Jego spojrzenie zawisło na jej twarzy. – Mogę cię podwieźć.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji