Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Finał uwielbianej, bestsellerowej sagi o miłości, przyjaźni, tęsknocie i sile nadziei w czasach, gdy świat podnosił się z gruzów po II wojnie światowej.
Po spotkaniu z Gustavem w Paryżu Lizkę ogarniają wątpliwości, czy będzie w stanie pokochać go tak, jak kochała Franza, za którym wciąż tęskni – i mimo wszystko nie jest w pełni gotowa, aby uwolnić się od przeszłości. Potrzebuje więcej czasu.
Gustav bardziej niż ona dąży do sformalizowania ich związku, szuka mieszkania dla rodziny, którą mają zostać, lecz w zrujnowanych Niemczech nie jest to łatwe. Jednak o wiele trudniejsze od znalezienia wspólnego kąta stanie się przezwyciężenie obaw ukochanej kobiety.
Niespodziewanie wojenna przeszłość wraca też do Bogny, najbliższej przyjaciółki Lizki. Cios, który szykuje dla nich los, kompletnie przewartościuje wszystko.
Tymczasem w Bartągu udręczony coraz cięższym życiem i tęsknotą za córką Jan Langer zdecydował się opuścić z żoną oraz synem rodzinną Warmię i wyjechać do Niemiec. Wpływowy protektor pomaga im uzyskać konieczne do tego dokumenty.
W połowie lat 50. XX wieku w komunistycznej Polsce powiało pozorowaną wolnością. W Warszawie odbywa się V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów. Parę miesięcy później do kraju z syberyjskiego zesłania wraca Zygmunt Kondracki.
Wioletta Sawicka urodziła się i mieszka na Warmii. Z wykształcenia jest pedagogiem, ale zawodowo realizuje się jako dziennikarka. Jej specjalnością są reportaże. Wyciszenia od zgiełku życia szuka w warmińskich lasach i w Bieszczadach, które niezmiennie ją fascynują. Autorka siedemnastu powieści i reportażu historycznego „Wilcze dzieci”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 438
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 12 godz. 37 min
Lektor: Anna Dereszowska
Copyright © Wioletta Sawicka, 2025
Projekt okładki
Agata Wawryniuk
Zdjęcia na okładce
© Shelley Richmond/Trevillion Images
© Bernard Bialorucki/iStock
© ewg3D/iStock
© Freepik
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Ewa Witan
Korekta
Maciej Korbasiński
ISBN 978-83-8391-822-8
Warszawa 2025
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
ROZDZIAŁ I
RFN, czerwiec, 1951 rok
Wybacz, Lizka, że znów Cię zawiodłem, wybacz, że złamałem Ci serce, ale nie potrafię i nie chcę już dłużej żyć. Dzieciom powiedz, że zginąłem na wojnie. Byłaś moją jedyną miłością, to ja wszystko spieprzyłem. O nic się nie oskarżaj. To mój wybór. Z Gustavem będziesz szczęśliwsza niż ze mną. On Cię kocha, a Ty i dzieci zasługujecie na wszystko, co najlepsze.
Franz
Lizka nieśpiesznie składała podniszczoną karteczkę. Czytała ten krótki list wcześniej już tyle razy, jakby uparcie chciała dostrzec więcej, niż było napisane. W sierpniu miną dwa lata, odkąd Franz się zastrzelił, a ona wciąż nie potrafiła do końca się z tym pogodzić ani mu wybaczyć, ani tym bardziej zapomnieć. Po dawnych marzeniach została jej tylko ta kartka.
Na zgięciach papier był poprzecierany od wielokrotnego rozkładania i składania. Tyle razy chciała go podrzeć albo spalić, gdyż wciąż sprawiał jej ból, lecz za każdym razem na powrót chowała do szuflady ostatnie słowa Franza.
Skoro ma zacząć życie z Gustavem, musi wreszcie zamknąć tamten etap. Nie można przecież zaczynać nowego rozdziału, nie kończąc poprzedniego. Ta podniszczona kartka stała się dla niej symbolicznym pomostem między tym, co było, a tym, co miało nadejść.
Najwyższa pora, aby spaliła w końcu most, na który więcej nie wejdzie. Jeszcze raz spojrzała na trzymany w ręku list, a potem przeniosła spojrzenie na dwóch starszych kamieniarzy, montujących na mogile Franza płytę nagrobną.
O tym, żeby postawić nagrobek mężowi, także nie pomyślała wcześniej. Za bardzo bolały ją wizyty na cmentarzu, żeby miała jeszcze tym się zajmować. W końcu jednak przyszedł czas, by zadbała o miejsce pochówku tego, który kiedyś kradł jej wszystkie sny.
Dzień był pochmurny i dość chłodny jak na pierwszą połowę czerwca. Siedziała na sporej skrzyni, oczy miała utkwione w prostą, nagrobną płytę, ale myślami była w zupełnie innym miejscu. W tamtej suterenie w Braniewie, gdzie na krótko przed wybuchem wojny brała sekretny ślub z Franzem.
Niedługo czeka ją ślub z Gustavem. Jeszcze nie ustalili daty ani nawet formalnie jej się nie oświadczył, ale już układał im wspólną przyszłość i szukał dla nich mieszkania w Hamburgu. Choć chciała nowego życia, gdzieś w głębi jej duszy pojawiały się obawy, czy to stare jednak za bardzo go nie przesłoni.
– Pani się nie boi – odezwał się jeden z kamieniarzy, opacznie pojmując milczenie Lizki. – Będzie zrobione jak należy.
– Od lat z bratem prowadzimy ten interes, więc znamy się na swoim fachu – dodał drugi. – Nie trzeba nas pilnować.
– Nie pilnuję panów. – Lizka otrząsnęła się z zadumy i wstała ze skrzyni. Trochę zadrżała z chłodu, gdyż była tylko w lekkiej sukience i bez pończoch, a powiał przenikliwy wiatr. – Po prostu się zamyśliłam.
– Przyjdzie pani za godzinę do dwóch, wtedy będzie gotowe – poradził ten pierwszy.
– Mąż to weteran? – spytał jednocześnie drugi.
– Tak – odrzekła, patrząc na wykuty w kamieniu napis z imieniem i nazwiskiem Franza oraz datami urodzin i śmierci. Jako tę drugą kazała wyryć rok czterdziesty trzeci, skoro życzył sobie zginąć na wojnie.
– Gdzie poległ? – zagadnął drugi z mężczyzn.
– Pod Stalingradem – odparła, odchrząknąwszy, by pokryć zmieszanie. W dłoni ściskała karteczkę, po czym dodała wyjaśniająco: – To symboliczny grób.
Tamci spojrzeli na siebie. Na ich pobrużdżonych twarzach odmalował się szacunek.
– A więc był bohaterem – podsumował jeden z nich.
– Tak – skłamała.
– Szkoda, że nie powiedziała nam pani tego wcześniej – ciągnął kamieniarz – byśmy zrobili inny napis na nagrobku. Nawet teraz możemy go poprawić i nie będzie musiała pani nic dopłacać. Choć tyle się należy naszym dzielnym chłopcom, których tak podle oszukała Trzecia Rzesza – dodał tonem rozgoryczonego wyznawcy poprzedniego systemu.
– Nie trzeba – odrzekła Lizka, nim wybrzmiał jego głos – ale mam prośbę…
– Dla wdowy po bohaterze każda prośba jest rozkazem – podsumował.
– Chciałabym… – zaczęła, jeszcze mocniej zaciskając w dłoni karteczkę. Coś ją hamowało przed dokończeniem prośby, żeby przykryć nieszczęsny list nagrobną płytą, aby zniknął razem z Franzem. Biła się chwilę z własnymi myślami, aż wreszcie wsunęła karteczkę do torebki i wyjęła z niej portmonetkę, mówiąc co innego, niż zamierzała. – Abyśmy się rozliczyli za ten nagrobek. Jutro niedziela, nie będę mogła przyjść do zakładu, więc załatwmy to teraz.
Widziała zaskoczenie na ich twarzach, ale więcej nie nalegali. Zapłaciła kamieniarzom umówioną stawkę, wsiadła na rower i pojechała do domu.
– Załatwiłaś? – zagadnęła ją Bogna, unosząc głowę znad maszyny do szycia, gdy Lizka weszła do pokoju.
W Szwecji wakacje zaczęły się wcześniej niż w Niemczech, więc Hansenowie z Eriką przyjechali przed niespełna tygodniem do Norymbergi. Jens czekał na termin wywiadu z Adenauerem o niemieckim cudzie gospodarczym, o którym pisał nawet „New York Times”. Miał dostać wiadomość depeszą na dniach, a teraz pochrapywał w drugim pokoju. Otoczona wianuszkiem dzieci Bogna szyła dziewczynkom sukienki.
– Załatwiłam – odrzekła Lizka, wkładając sweter. – Jutro będzie można obejrzeć. Namarzłam się na cmentarzu
– Za długo tam siedziałaś – powiedziała przyjaciółka. – Ugotowałam krupnik. Zjedz, jeszcze ciepły. Myśmy przed chwilą zjedli.
– Mamusiu, ciocia mi szyje najpiękniejszą sukienkę na świecie! – zawołała radośnie Marysia. Zeskoczyła z krzesła i podbiegła przytulić się do matki. Miała już prawie dziewięć lat i rosła jak na drożdżach. – Różową z falbankami! A będę mogła w niej pójść na koniec roku do szkoły? Proszę, proszę, proszę – nalegała i aż jej się oczka świeciły. Tak błękitne jak letnie niebo nad Warmią.
Marysia miała oczy swego ojca. Kolor, kształt i jego jasne spojrzenie z czasów, kiedy był dawnym Franzem. Rysy twarzy także odziedziczyła po nim. Owo podobieństwo poruszyło w Lizce niezabliźnioną jeszcze ranę.
– Pani prosiła, żebyście włożyły białe bluzeczki, bo w szkole będzie uroczysta akademia. – Pogładziła długie włosy córeczki. – Sukienkę od cioci włożysz na inną okazję. Na przykład kiedy przyjedzie wujek Gustav.
– A kiedy przyjedzie? – zainteresowała się natychmiast Marysia.
– Jak skończy swoją szkołę, ponieważ teraz ma ważne egzaminy.
Lizka pocałowała w czoło swój skarb. Jeszcze nie powiedziała dzieciom, że Gustav niebawem stanie się częścią ich życia. Czekała z tym na odpowiedni moment. A może celowo to odwlekam?, złapała się na ostatniej myśli.
– Hi, hi, wujek jest taki duży jak mój tata, a jeszcze chodzi do szkoły – zaśmiała się Erika.
Miała jedenaście lat, rozsadzała ją energia i trudno byłoby doszukać się w niej tamtej przestraszonej dziewczynki, która w czterdziestym piątym siedziała przemarznięta przy konającej matce.
– A mnie taką mamusia uszyła, zobacz, ciociu.
Też zeskoczyła z krzesła i zakręciła się w kółko, demonstrując rozkloszowaną chabrową sukienkę, miejscami jeszcze sfastrygowaną białą nicią.
Bogna nawiozła ze Szwecji różnych materiałów, pożyczyła od sąsiadki maszynę i obszywała dzieciaki. Jędrkowi także uszyła nowe spodenki i koszulę.
– Prześlicznie wyglądasz, skarbie. – Lizka przytuliła też Erikę.
Cały czas rozmawiali po niemiecku, jak zwykle, kiedy dzieci były razem. Ze swoimi na co dzień mówiła po polsku, jednak mimo jej starań zarówno Marysia, jak i Jędrek mieli już niemiecki akcent. Niemieckim posługiwali się też niestety sprawniej niż polskim, co również martwiło Lizkę.
– Obie wyglądacie jak królewny.
– Włożę ją na ślub z Andreasem – oświadczyła Erika, której jeszcze nie przeszły plany matrymonialne wobec mlecznego brata.
Kandydat do ożenku nic sobie z nich nie robił, tylko z uwagą przyglądał się maszynie do szycia. Zaglądał w każdą szparkę, by dojrzeć mechanizm, tak go interesowała technika. On też wystrzelił przez ostatnie miesiące. Jeszcze chwila, a zrówna się wzrostem z nią, Lizką. Ściemniały mu włosy i stawał się coraz bardziej podobny do Lucyny.
Lizka wciąż nie zdobyła się, żeby powiedzieć chłopcu o rodzonej matce. Wcześniej czekała z tym do powrotu Franza. Teraz już nie musiała czekać, lecz mimo to odwlekała trudną rozmowę. Trochę się obawiała reakcji chłopca, którego kochała jak własne dziecko. Podeszła do niego i ucałowała czubek ciemnej głowy Jędrka.
– Wszystko dobrze, synku? – zagadnęła go miękko.
– Nie wiem, chyba – odrzekł, nie odrywając wzroku od maszyny.
– Czemu „chyba”? – drążyła.
– Thomas dziś powiedział, że to on wygra ten rower, bo jest we wszystkim najlepszy i że jest prawdziwym Niemcem, a ja ze wschodu – mówił nieco rozżalony.
Jędrek bardzo się denerwował, czy wygra szkolny konkurs na opowiadanie o rodzinie. Ogłoszenie wyników miało się odbyć podczas akademii na koniec roku szkolnego. O czym napisał w opowiadaniu, tego Lizka nie wiedziała, gdyż dzieci przygotowywały prace na lekcjach.
– Thomas tylko się przechwala, że jest najlepszy. – Lizka jeszcze raz ucałowała go w głowę. Usunął się lekko zniecierpliwiony czułościami. – Nie przejmuj się tym. Możesz być dumny z tego, skąd jesteś i jaki jesteś. I nawet jeśli nie wygrasz tego roweru, jestem pewna, że włożyłeś w to opowiadanie całe serce. Już teraz gratuluję ci odwagi, synku, że się zgłosiłeś.
– Zgłosiłem się, bo chcę wygrać ten rower, wszyscy chłopacy będą mi go zazdrościć. Co robiłaś na cmentarzu, mamusiu?
– Byłam odwiedzić babcię i tatę. Jutro wybierzemy się tam wszyscy – odrzekła, wyjmując z szuflady skarpety, gdyż stopy też jej zmarzły.
Na komodzie, pośród innych rodzinnych fotografii, wciąż stała fotografia Franza w mundurze Wehrmachtu. Ze zdjęciem męża też nie potrafiła się rozstać. Co kilka dni wkładała je do szuflady, a później znów stawiała na dawnym miejscu. Zatrzymała wzrok na zdjęciu Franza, potem na fotografii jej i Gustava, którą Jens zrobił im w Paryżu, i uśmiechnęła się smutno.
– Jutro? – Jędrek trochę się zasępił. – Umówiłem się z chłopakami pograć w piłkę.
– Pójdziemy po piłce albo przed – uspokoiła go Lizka. – Babci i tacie będzie przyjemnie, jeśli ich odwiedzicie.
– I tak leżą w ziemi, więc nas nie zobaczą – zauważył rozsądnie chłopiec. – A zresztą taty już nie pamiętam.
– Ja pierwszego taty też nie pamiętam – włączyła się Erika. – Tylko pierwszą mamusię trochę.
– Twoja mamusia, kochanie, była bohaterką i pięknym człowiekiem. – Bogna pogładziła wierzchem dłoni policzek adoptowanej córeczki. – Opowiadałam ci o niej.
– Wiem, mamusiu, a co to znaczy, że była pięknym człowiekiem? – zainteresowała się Erika. – Że była ładna? Jak ja?
– To też, ale miała piękną duszę i była bardzo dobra dla ludzi w czasach, kiedy niebezpiecznie było być dobrym dla tych, których inni nie uważali za ludzi. Trwała wtedy wojna – wyjaśniała Bogna, a przed jej oczami, tak samo jak Lizce, przesuwały się dawne obrazy, kiedy ciężarna kobieta i jej córeczki, mimo ogromnego ryzyka, rzucały chleb głodnym i udręczonym więźniarkom obozu w Hohenbruch.
– Ty też jesteś bardzo dobra, mamusiu. – Erika przytuliła się do Bogny. – I bardzo cię kocham. Tatusia też kocham.
– Mój tatuś był bohaterem i zginął na wojnie – oświadczyła Marysia. – Tylko szkoda, że mnie nie widział. Ja go też nie.
– Na wojnie byli źli naziści, którzy skrzywdzili bardzo dużo ludzi – dodał z powagą Jędrek. – Pani w szkole tak nam mówiła. Nasz tata też był zły, skoro walczył na wojnie?
Chłopiec wbił w Lizkę spojrzenie, w którym ufność mieszała się z obawą. Marysia też patrzyła na nią w taki sposób. Cóż ma teraz powiedzieć tej dwójce? Lizka biła się z myślami. Miała ich tak bez znieczulenia pozbawić złudzeń i wyznać całą prawdę? Zafundować im traumę piętna ojca zbrodniarza?
Na to też nie czuła się jeszcze gotowa, a oni byli zbyt mali, żeby zrozumieć coś, czego sama nie pojmowała. Jak będą mogli z tym żyć, kiedy jej, dorosłej przecież, wciąż ciążył balast prawdy? Wybrała unik, by odsunąć temat na dużo później. Póki się da, będzie podtrzymywać ułudę.
– Nie – odezwała się po chwili. – Wasz tatuś nie był zły.
– Żadni naziści, tylko Niemcy, Jędrek – zaprzeczyła twardo Bogna, piorunując Lizkę wzrokiem. – Nie daj sobie nigdy wmówić nic innego. Jesteś już na tyle duży, żeby zrozumieć, że naziści nie wzięli się z powietrza ani nie wyczarowała ich zła wróżka. Byli Niemcami. Prawdziwymi, jak ten twój kolega, Thomas. Pewnie z niego też jakiś synalek hitlerowca – dodała pod nosem.
– Bogna, daj spokój, nie teraz – syknęła Lizka, widząc rozdrażnienie przyjaciółki. Nie chciała, żeby tamta nagle z czymś wyskoczyła.
Od przyjazdu Bogna zachowywała się inaczej niż zwykle. Jeszcze w maju, w Paryżu, tryskała radością życia, chciała podbijać świat mody, założyć własną pracownię, żeby mieć coś swojego, a teraz nawet o tym nie napomknęła. Natomiast stała się drażliwa, burczała na męża i jeszcze te wojenne wspominki.
Wcześniej, prócz tamtego razu, gdy wystąpiła przed kamerą Jensa, oraz zwierzeń, którymi się dzieliły, Bogna nigdy już nie wracała do tematu wojny i obozów. Przeciwnie, unikała go jak ognia.
Nie śledziła też żadnych procesów esesmanów. Nawet tych, w których sądzono załogę obozu z Ravensbrück. Od razu zastrzegła, że nie ma zamiaru zeznawać. A teraz raptem przy dzieciach mówi o nazistach. Lizkę to zastanowiło.
– Tak, masz rację. – Przyjaciółka opanowała się i wróciła do szycia. – Muszę skończyć sukienkę dla Marysi. Jeszcze dwa szwy i będzie gotowa. Biegnijcie, dziewczyny, obudzić tamtego śpiocha, niech was zabierze na spacer. Już się przejaśnia. – Wskazała głową w stronę okna. – Szkoda dnia.
Od razu pobiegły spełnić polecenie, wołając na dwa głosy:
– Tata, wstawaj!
– Wstawaj, wujek!
Z sąsiedniego pokoju dolatywały jakieś niedźwiedzie pomruki Jensa i dziecięce chichoty. Nie minęło dużo czasu, kiedy wychynął stamtąd rosły mężczyzna w samych slipkach, rozczochrany, z odciskiem poduszki na policzku. Pod obiema pachami niósł piszczące z uciechy dziewczynki.
– O, Lizka, cześć – przywitał się skonfundowany swoim niekompletnym strojem. – Nie wiedziałem, że już jesteś.
– Cześć, niedawno przyszłam.
– Mogłyście mnie uprzedzić, małe wiedźmy, że ciocia już jest – rzekł, stawiając je na podłodze, i pociągnął nosem. – Wyczuwam zapach obiadu. To dobrze, bo zgłodniałem.
– Bogna ugotowała krupnik, zaraz nam naleję. – Lizka wyjmowała z kredensu talerze i łyżki.
– Ubierz się, nim siądziesz do stołu – upomniała męża Bogna, obrzucając go krytycznym spojrzeniem. – To nie plaża.
– No chyba raczej się nie rozbiorę. – Cmoknął ją w kark. – Co robisz, słońce?
– A nie widzisz? Gram na pianinie – burknęła zniecierpliwiona, uchyliwszy się od pieszczoty.
– Bardzo śmieszne, ha, ha. – Jens skrzywił się lekko, po czym zagadnął: – Serio, tylko zupa jest? Drugiego nie ma?
– A może chciałbyś jeszcze ciasto na deser? – spytała ironicznie Bogna.
– O, tak, tak – potwierdził skwapliwie. – Bo ja, kochanie, jestem wiking, więc jem i piję jak wiking.
– Mogłeś nie pić piwa i coś ugotować, zamiast spać – wytknęła mu.
– Wypiłem tylko dwa i sam się dziwię, że mnie tak ścięło – przyznał pojednawczo. – Co by powiedzieć o Niemcach, piwo mają dobre. Jako wiking znam się na tym. To co z tym drugim, kochanie? – zagadnął nieśmiało Bognę, drapiąc się palcami w rozkudłaną czuprynę.
– Nie jestem twoją kucharką! Masz obie ręce, to sobie zrób! Nie widzisz, że pracuję?! – fuknęła rozzłoszczona.
– Rany, co cię znów ugryzło? – spytał zdziwiony. – Tylko żartowałem.
– Działasz mi na nerwy tymi żartami – skwitowała oschle. – I ubierz się wreszcie. Jak zjesz, zabierzesz dzieciaki na spacer.
– Czemu ja?
– Bo tak powiedziałam. Przymierz, Maryś, sukienkę – zwróciła się milszym tonem do dziewczynki, po czym nieco łagodniej powiedziała do męża: – Chcę pobyć trochę sama z Lizką. Czy to dla ciebie takie dziwne?
– Trzeba było od razu tak mówić. Jasne, że zabiorę gdzieś tę małą bandę. Była dziś poczta?
– Nic nie widziałam w skrzynce, a też czekam na listy – wtrąciła Lizka, przysłuchując się małżeńskiej utarczce Hansenów.
Sprzeczka nie brzmiała groźnie, właściwie wyglądała na niewinną, ale już któryś raz od przyjazdu zdarzyła im się taka szorstka wymiana zdań.
Po obiedzie, na który Lizka usmażyła jeszcze naleśniki z serem, Jens zabrał dzieci na spacer. Przyjaciółki wyrwały w ogrodzie trochę chwastów, a później, sącząc białe wino, mogły sobie porozmawiać, umościwszy się wygodnie po dwóch stronach kanapy. W radiu Nat King Cole śpiewał nostalgicznie Monę Lisę.
– Można się ogrzewać jego głosem – powiedziała Bogna, przymykając powieki.
– Wszystko u was w porządku? – zagadnęła ją Lizka.
– U mnie i Cole’a? Nawet go nie znam.
– U ciebie i Jensa.
– Między nami jest dobrze, czemu pytasz?
– Bo widzę co innego, niż widziałam w Paryżu.
– Nie może być za mdło, więc czasem muszę się z nim posprzeczać. Dla zasady.
– A tak poważnie?
– A tak poważnie… – Bogna zawiesiła głos. Otworzyła oczy, spojrzała na Lizkę i dokończyła po chwili: – Mam złe przeczucia…
– Przeczucia? Jakie? – zapytała, przysunąwszy się ku przyjaciółce.
– Nie wiem. – Bogna pokręciła głową i subtelnie gestykulowała dłonią. W drugiej trzymała kieliszek. – To takie jeszcze nie do końca uchwytne, nieokreślone, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że coś się stanie…
– Co ma się stać?
– Nie wiem, coś złego. Coś, co zburzy moje obecne szczęście. Mam takie wrażenie, że dostałam je w kredycie…
– W kredycie? Co ty opowiadasz? Zasłużyłaś na swoje szczęście jak nikt inny.
– Chyba że już wyczerpałam przyznany mi limit, bo skąd raptem we mnie takie przeczucia? Poza tym Jens stał się jakiś dziwny. Odbieram sygnały… – tłumaczyła niejasno coś, co w zachowaniu męża budziło w niej niepokój.
Zastanawiały ją na przykład listy, które do niego przychodziły, a które zamykał w szufladzie na klucz. Przez telefon też rozmawiał z kimś półsłówkami albo zaszywał się sam w pokoju, żeby nie słyszała, o czym mówi. Często rozmawiał z kimś przez telefon po angielsku. Bogna znała angielski dość słabo, tyle co z przepytywania ze słówek Eriki i jakieś pojedyncze zwroty, więc nie rozumiała, o czym Jens tak konspiracyjnie z kimś rozprawiał.
– Jakie sygnały? – ponowiła pytanie Lizka.
– Zachowuje się tak, jakby coś przede mną ukrywał – ciągnęła tamta. – Wiesz, że intuicja mnie rzadko myli.
– Niby co miałby ukrywać?
– Może kochankę?
– Czy ty zwariowałaś? Jaką kochankę? Przecież to nonsens.
– Dlaczego? Nie jestem ślepa, widzę, że podoba się kobietom. Nie wiem, czy kogoś ma, nic takiego nie zauważyłam, ale kto wie? Może mu się znudziłam, może potrzebuje innych doznań? Chce się sprawdzić, coś sobie udowodnić? Podobno faceci tak mają.
– Chyba coś sobie wymyślasz. Nie lepiej, żebyś z nim szczerze pomówiła, zamiast zadręczać się domysłami?
– Jestem za dumna, żeby go o to wypytywać, przynajmniej jeszcze nie teraz. Lecz ta sytuacja mnie rozdrażnia.
– Właśnie widzę.
Lizka przyjrzała się osowiałej przyjaciółce. Bez makijażu, trochę mizerniejsza niż przed miesiącem, w szaroniebieskiej sukience, z włosami zebranymi w kucyk, wyglądała na przygaszoną. Otoczyła Bognę ramieniem i przekonywała.
– Myślę, że chyba wyciągasz pochopne wnioski. Jens nie jest tego pokroju facetem…
– Facet to facet – przerwała jej Bogna. – Pójdzie tam, gdzie mu cieplej. Może do takiej, która urodzi mu dziecko?
– Chyba masz gorączkę. – Lizka przyłożyła dłoń do czoła przyjaciółki. – Pleciesz głupoty. Może lepiej zajmij się tym szyciem, o którym mówiłaś. To ma sens, a ty jesteś zdolna. Nie będą cię prześladować czarne myśli, jeśli się zajmiesz rozkręcaniem firmy. Sama mówiłaś, że kobieta powinna mieć swoje pieniądze, żeby nie siedzieć w kieszeni męża. Co zresztą jest słuszne.
– Jakoś na razie moda mi się odwidziała. To takie… – zrobiła nieokreślony ruch ręką – kompletnie bez znaczenia. Czy świat będzie przez to lepszy, gdy uszyję ten czy inny fason kiecki? Przecież to bzdura.
– Może nie będzie lepszy, ale na pewno piękniejszy.
– Piękny świat tworzą piękni ludzie, a nie piękne ubrania. Lucyna była pięknym człowiekiem, tak samo Inga i inne, które nam pomagały. Ty też jesteś pięknym człowiekiem, Lizka.
– I ty też…
– Wiesz, jeszcze pamiętam smak tamtego iryska, którym podzieliłaś się ze mną w Hohenbruch. – Bogna ujęła jej dłoń i uśmiechnęła się z nostalgią. – Minęło ponad dziesięć lat, a ja naprawdę wciąż to pamiętam.
– Jak to w tobie wciąż głęboko siedzi… – Lizka przyłożyła policzek do głowy Bogny opartej o jej ramię.
– I coraz częściej wraca do mnie w snach… – mówiła tamta, a głos zaczynał jej się łamać.
– Hohenbruch?
– I Soldau, i Ravensbrück… Przez sen czuję tamten strach, ból, zimno, widzę setki nagich trupów, słyszę te upiorne dźwięki, ujadanie psów. Naiwnie wierzyłam, że jeśli pełnymi garściami będę rwać nowe życie, to odetnę się od starego, ale tamto wciąż we mnie jest. Tu – dotknęła najpierw czoła, potem położyła dłoń na piersi – i tu. Teraz wiem, że nie można uciec od przeszłości, tylko trzeba nauczyć się z nią żyć. Ja próbuję. Ty też musisz.
– Staram się, ale to nie jest takie łatwe.
Bogna uniosła głowę i zapytała:
– Masz ten list od Franza, prawda? Nie wrzuciłaś go pod płytę.
– Nie.
– Dlaczego?
– Ze strachu.
– Ze strachu też łamiesz słowo, które dałyśmy Lucynie, że Jędrek będzie dorastał jako Zbyszek Mirski? Czemu nie powiesz mu prawdy?
– Bo jestem tchórzem. Boję się, jak on to przyjmie. To chciałaś usłyszeć? – zapytała Lizka, upiwszy łyk wina.
– I z tego samego strachu będziesz okłamywać dzieci, że ich ojciec był bohaterem, a nie takim samym zbrodniarzem jak ci, którzy zafundowali nam piekło, tak?
– Myślisz, że prawda będzie dla nich lepsza? – Lizka podeszła do okna i objąwszy się ramionami, patrzyła na uliczkę przed domem, gdzie dzieci sąsiadów rysowały coś kredą na chodniku. – Sama ledwo sobie z nią radzę. Kiedy cały twój świat zamykał się w jednym człowieku, a potem go tracisz i wraz z nim przepada wszystko, w co tak wierzyłaś, wtedy nic już nie jest i nie będzie takie samo.
– Będzie inne, może nawet lepsze? Właśnie to jest najpiękniejsze w życiu, że nigdy nie wiesz, co ci przyniesie. Gdy pierwszy raz zobaczyłam Jensa, właściwie nie zobaczyłam, a poczułam, jak mnie karmił zupą w tym autobusie z Ravensbrück, naprawdę myślałam, że jest aniołem, który przybył, aby mnie ocalić. Ofiarował mi wszystko, o czym wtedy tam marzyłam. Pławiłam się i pławię w tym cały czas. Dlatego tak się boję, że stanie się coś, co sprawi, że to stracę.
– A ja chyba podświadomie chcę zatrzymać tamten czas i miejsca, które były nam bliskie. Tu wszystko jest dla mnie wciąż tak strasznie obce. Ta ulica, miasto, dom, który nie jest mój…
– Ten Johann się odzywał? – wtrąciła Bogna.
– Przed rokiem przyszedł od nich list z Argentyny, że mogę tu mieszkać, póki nie postanowią, co dalej z domem. Odkąd Franz się zastrzelił, czuję się tu jeszcze gorzej niż wcześniej.
– Mówisz tylko o Franzu, jakbyś nie chciała pamiętać, że jest także Gustav. On cię kocha.
– Wiem, tylko czy ja będę w stanie pokochać go tak, jak na to zasługuje? Jest mi bliski, mogę mu ufać, chcę, żeby był obok, ale czy to już miłość?
– A co innego?
– Może uległam chwilowej fascynacji i pomyliłam pożądanie z miłością? Nie chciałabym skrzywdzić dobrego człowieka. Boję się, że prędzej czy później zacznę go porównywać z Franzem, a Gustav tego nie zniesie i odejdzie.
– Z Franzem zbrodniarzem i alkoholikiem? – W głosie Bogny zabrzmiała gorzka ironia.
– Nie mów tak, to przez wojnę stał się taki. Tęsknię za tamtym Franzem, którym był wcześniej – wyznała, zacisnąwszy na chwilę powieki. – Wciąż za nim tęsknię.
– Módl się do niego przez resztę życia, jeśli chcesz – skwitowała Bogna. – Od ciebie tylko zależy, co z nim dalej zrobisz. Nie przekonasz się, jakie będzie, jeśli nie dasz sobie szansy na szczęście. Ja sobie ją dałam i nawet jeśli teraz mam jakieś urojenia, przeżyłam z Jensem kilka najpiękniejszych lat. Obojętnie, co się jeszcze wydarzy, nie żałuję ani dnia. A może to Gustav okaże się twoim przeznaczeniem? Pomyśl o tym.
– Pewnie masz rację, ale chyba potrzebuję trochę więcej czasu, niż mi się wcześniej wydawało.
– Teraz jest twój czas. – Bogna stanęła obok niej. – Innego mieć nie będziesz. Ani ja – tłumaczyła. – To jest nasz czas, Lizka. Wiesz, dlaczego polubiłam Szwecję?
– Przez Jensa?
– Tak. Przez Jensa, Ingrid i Larsa. Oni, prócz ciebie i dzieci, są teraz moją rodziną, tak jak twoją może być Gustav. Nasze miejsce jest przy tych, których kochamy. Szerokość geograficzna nie ma znaczenia. Jeśli otworzysz się na nową miłość, przestaniesz tęsknić. Przestań oglądać się wstecz, rozpamiętywać to, co minęło. – Bogna objęła ją ramieniem. – Nie ma takiego smutku, po którym nie przychodzi radość. A my wciąż jesteśmy młode i jeszcze dużo pomieści się w nas nowych radości i nowych zgryzot.
– Jak ty wszystko rozumiesz.
– E tam, rozumiem – rzuciła lekko. – Żyję z kopniętym wikingiem, więc nabywam praktyki. Ale jeśli wyciął mi numer i ma na boku jakąś flamę, oskubię go z majątku, zabiorę Erikę i pojedziemy do Ameryki.
Lizka milczała chwilę, rozważając coś w duchu, wreszcie poprosiła:
– Jest w mojej torebce. Zniszcz go albo zrób z nim, co chcesz.
– Ten list?
– Tak.
– A więc zrobię jeszcze to. – Bogna podeszła do komody, schowała do szuflady zdjęcie Franza i ustawiła centralnie ramkę z fotografią Gustava. – No, teraz jest dobrze. I niech tak zostanie.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI
ROZDZIAŁ I. Wciąż za nim tęsknię
Okładka
