Narkotyki - Stanisław Ignacy Witkiewicz - ebook + audiobook

Narkotyki audiobook

Stanisław Ignacy Witkiewicz

4,0

Opis

NIKOTYNA

ALKOHOL

KOKAINA

PEYOTL

MORFINA

ETER

APPENDIX

Świństwo, ogłupiająca trucizna, ohyda. Tak Witkacy określał narkotyki, o których działaniu miał okazję się przekonać. Po raz pierwszy wydane w 1932 roku eseje to relacje z doświadczeń autora z każdą z używek, których szkodliwy wpływ na człowieka potępił, jeszcze zanim oficjalnie zrobiło to społeczeństwo.

Niniejsza publikacja została opatrzona wstępem dr Anny Żakiewicz – witkacolog, która w fascynujący sposób odkrywa przed czytelnikiem kulisy powstania niektórych prac artysty oraz jego eksperymentów.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 38 min

Lektor: Michał Breitenwald

Oceny
4,0 (23 oceny)
11
6
3
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Prawa au­tor­skie do tego wy­da­nia © Wy­daw­nic­two Nowa Baśń, 2025

Pod­stawą ni­niej­szego opra­co­wa­nia jest pierw­sze wy­da­nie z 1932 roku.

Ję­zyk ory­gi­nal­nej książki zo­stał uwspół­cze­śniony, aby uła­twić lek­turę dzi­siej­szemu czy­tel­ni­kowi. Styl au­tora po­zo­stał nie­na­ru­szony, a zmiany ogra­ni­czono je­dy­nie do pi­sowni i in­ter­punk­cji, do­sto­so­wa­nych do obec­nych za­sad ję­zyka pol­skiego. Dzięki temu książka za­cho­wuje swoje wa­lory me­ry­to­ryczne, a jed­no­cze­śnie staje się bar­dziej przy­stępna.

Au­to­rem wszyst­kich ob­ra­zów za­miesz­czo­nych w tej pu­bli­ka­cji jest Sta­ni­sław Ignacy Wit­kie­wicz. Ich wer­sje cy­frowe zo­stały udo­stęp­nione przez: Mu­zeum Na­ro­dowe w War­sza­wie, Mu­zeum Po­mo­rza Środ­ko­wego w Słup­sku, Mu­zeum Na­ro­dowe w Kra­ko­wie oraz Mu­zeum Sztuki w Ło­dzi.

Re­dak­tor pro­wa­dząca

Ewe­lina Bojsz­czak

Opra­co­wa­nie ję­zy­kowe

Jo­anna Misz­tal, Edyta Ma­li­now­ska-Kli­miuk

Opieka pro­mo­cyjna

An­ge­lina Gą­kow­ska

Pro­jekt okładki

Marta Ko­na­rzew­ska

Pro­jekt ty­po­gra­ficzny i ła­ma­nie

Ju­styna No­wa­czyk

Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Żadna część ni­niej­szej pu­bli­ka­cji nie może być ko­pio­wana i wy­ko­rzy­sty­wana w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez zgody wy­dawcy i/lub wła­ści­ciela praw au­tor­skich.

Wy­da­nie I

ISBN 978-83-8203-470-7

{ma­te­ria} jest marką wy­daw­ni­czą Wy­daw­nic­twa Nowa Baśń

Wy­daw­nic­two Nowa Baśń

ul. Święty Mar­cin 77/8a, 61-808 Po­znań

te­le­fon: 881 000 125

www.no­wa­basn.com

Wstęp

Eks­pe­ry­menty nar­ko­tyczne Wit­ka­cego

Na­pi­sała Anna Ża­kie­wicz

Trzy­dzie­ści lat temu mia­łam za­szczyt i przy­jem­ność roz­ma­wiać o Wit­ka­cym z Ju­liu­szem Żu­ław­skim (1910–1999), który w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym miał oka­zję po­znać ar­ty­stę oso­bi­ście. Jedna z ich kon­wer­sa­cji do­ty­czyła nar­ko­ty­ków. Pi­sarz był cie­kaw, po co Wit­kacy je za­żywa i jaki cel mają jego eks­pe­ry­menty z tymi szko­dli­wymi prze­cież sub­stan­cjami. Ar­ty­sta z prze­ko­na­niem od­parł, że dzięki nar­ko­ty­kom wi­dzi barwy, któ­rych nie ma w na­tu­rze. To na pewno do­bre wy­ja­śnie­nie dla ma­la­rza two­rzą­cego w epoce ma­ją­cej am­bi­cje po­szu­ki­wa­nia cał­kiem no­wych spo­so­bów eks­pre­sji ar­ty­stycz­nej.

Z pew­no­ścią nie cho­dziło tylko o ko­lory, lecz także o spe­cy­ficzny spo­sób wi­dze­nia świata – znie­kształ­ce­nie jego form, roz­my­cie kształ­tów, ich de­for­ma­cję. Ar­ty­sta wy­ko­rzy­sty­wał swe do­świadcze­nia głów­nie pod­czas wy­ko­ny­wa­nia por­tre­tów, które pre­zen­tują przed­sta­wione osoby w za­ska­ku­jący spo­sób – kon­tury ich twa­rzy roz­my­wają się, gu­bią w gąsz­czu wie­lo­barw­nych kre­sek, na po­licz­kach po­ja­wiają się nie­na­tu­ral­nie ja­skrawe ru­mieńce, oczy mają nie­przy­tomny wy­raz. Cza­sem twarz jest uprosz­czona, po­zba­wiona mo­de­lunku, na­szki­co­wana za­le­d­wie kil­koma kre­skami. Nie­kiedy de­for­ma­cja jest tak da­leko po­su­nięta, że z tru­dem roz­po­zna­jemy osobę por­tre­to­waną. Wit­kacy po­tra­fił jed­nak tak uchwy­cić ce­chy cha­rak­te­ry­styczne mo­dela, że jego iden­ty­fi­ka­cja pra­wie za­wsze jest moż­liwa.

Oso­bli­wo­ścią nie­któ­rych por­tre­tów wy­ko­ny­wa­nych pod wpły­wem nar­ko­ty­ków jest po­łą­cze­nie głowy mo­dela z nie­ty­po­wym za­koń­cze­niem – ogo­nem ryby lub węża bądź osa­dze­nie jej na pta­sich nóż­kach. Nie­kiedy po­zba­wiona reszty ciała głowa fru­nie swo­bod­nie po­nad gór­skimi szczy­tami.

Ta­kich przed­sta­wień nie spo­sób nie sko­ja­rzyć z sur­re­aliz-mem – kie­run­kiem w sztuce, który po­ja­wił się we Fran­cji, Wło­szech i Hisz­pa­nii w tym sa­mym cza­sie, kiedy Wit­kacy two­rzył swoje naj­bar­dziej sza­lone por­trety – w la­tach dwu­dzie­stych XX wieku. Re­pre­zen­to­wany był przez ar­ty­stów, ta­kich jak Sa­lva­dor Dali, René Ma­gritte, Gior­gio de Chi­rico, Fran­cis Pi­ca­bia. Sur­re­ali­ści od­rzu­cali lo­gikę i ra­cjo­nal­ność przed­sta­wień na rzecz eks­plo­ra­cji pod­świa­do­mo­ści, po­etyki snów i fan­ta­zji. Dą­żyli do wy­ra­ża­nia we­wnętrz­nych prze­żyć i ma­rzeń, czę­sto po­przez łą­cze­nie ele­men­tów fan­ta­stycz­nych z sym­bo­licz­nymi i re­al­nymi. W efek­cie po­wsta­wały dzieła pełne za­ska­ku­ją­cych ze­sta­wień, two­rzą­cych świat cał­kiem inny od tego, z któ­rym mamy do czy­nie­nia na co dzień.

Jed­nak po­do­bień­stwo dzieł sur­re­ali­stów do prac Wit­ka­cego jest do­syć po­wierz­chowne i ar­ty­sta sam od­że­gny­wał się od tego kie­runku, a także wszel­kich in­nych „-istów”. Do­piero pod ko­niec ży­cia za­czął do­strze­gać pewne za­lety tego kie­runku, choć da­lej nie przy­zna­wał się do po­kre­wień­stwa z nim.

Nie spo­sób jed­nak za­prze­czyć, że twór­czość za­równo Wit­ka­cego, jak i sur­re­ali­stów miała wspólne źró­dła. Była kon­se­kwen­cją prze­mian w sztuce, które na­stą­piły mię­dzy prze­ło­mem XIX i XX wieku a wy­bu­chem I wojny świa­to­wej w 1914 roku. Już wtedy ar­ty­ści za­częli od­cho­dzić od pro­stego od­wzo­ro­wy­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści i szu­kali no­wych spo­so­bów przed­sta­wia­nia świata. We Fran­cji na­ro­dził się ku­bizm, który głów­nie sku­piał się na ana­li­zie formy przed­miotu, nie­miecki eks­pre­sjo­nizm był eks­plo­zją ko­loru wy­ra­ża­jącą stany emo­cjo­nalne, a wło­ski fu­tu­ryzm ma­ni­fe­sto­wał fa­scy­na­cję no­wo­cze­sno­ścią i po­stę­pem tech­nicz­nym, dy­na­mi­zmem. Re­pre­zen­tu­jący go ar­ty­ści sta­rali się w swo­ich dzie­łach po­ka­zać ruch, pęd do przodu.

Pol­scy for­mi­ści z ko­lei, któ­rzy roz­po­częli swoją dzia­łal­ność w li­sto­pa­dzie 1917 roku wy­stawą w kra­kow­skim Pa­łacu Sztuki (po­cząt­kowo pod na­zwą Eks­pre­sjo­ni­ści Pol­scy), ko­rzy­stali z tych do­świad­czeń, pro­po­nu­jąc jed­nak wła­sną wi­zję świata. Na­leży przy tym zwró­cić uwagę na to, że o ile dla Za­chodu I wojna świa­towa była nie­wy­obra­żalną ka­ta­strofą, to dla Pol­ski jej ko­niec wią­zał się z od­zy­ska­niem wła­snej pań­stwo­wo­ści. Optyka pol­skich ar­ty­stów była więc cał­kiem inna, na­sta­wieni byli przede wszyst­kim na kre­owa­nie świata i jego twór­czą eks­plo­ra­cję, a nie na po­trau­ma­tyczne ob­ser­wo­wa­nie i roz­pa­mię­ty­wa­nie jego de­struk­cji.

Za­tem twór­czość Wit­ka­cego, który w la­tach 1918–1924 na­le­żał do grupy for­mi­stów oraz sfor­mu­ło­wał swoją teo­rię Czy­stej Formy i ma­lo­wał ob­razy w myśl jej za­ło­żeń, do­brze wpi­sy­wała się w tę ten­den­cję. Ra­zem z in­nymi po­szu­ki­wał no­wych form wy­razu, ale ro­bił to w spo­sób nie­kon­wen­cjo­nalny, jako że przez całe ży­cie był skraj­nym in­dy­wi­du­ali­stą, a cała jego fi­lo­zo­fia opie­rała się na po­ję­ciu Ist­nie­nia Po­szcze­gól­nego, czyli nie­za­leż­nego i nie­po­wta­rzal­nego bytu.

Po­nadto Wit­kacy od dziecka in­te­re­so­wał się na­ukami ści­słymi i przy­rod­ni­czymi, które aku­rat za jego ży­cia bar­dzo in­ten­syw­nie się roz­wi­jały. Nie mógł więc nie sko­rzy­stać z oka­zji, by wy­pró­bo­wać na so­bie dzia­ła­nie psy­cho­ak­tyw­nych sub­stan­cji i nadać temu do­świad­cze­niu cha­rak­ter ba­daw­czy. Ce­lem eks­pe­ry­mentu było zba­da­nie ich wpływu na po­strze­ga­nie świata, a co za tym idzie – także twór­czość ar­ty­styczną.

A skoro eks­pe­ry­menty z nar­ko­ty­kami miały po­nie­kąd cha­rak­ter na­ukowy, w nocy z 27 na 28 lipca 1929 roku Wit­kacy zor­ga­ni­zo­wał spo­tka­nie, pod­czas któ­rego ob­ser­wo­wał wpływ za­ży­tych sub­stan­cji na przy­ja­ciół – dok­tora Teo­dora Bia­ły­nic­kiego-Bi­rulę i ma­la­rza Ja­nu­sza Ko­tar­biń­skiego, pod­czas gdy od strony me­dycz­nej nad eks­pe­ry­men­tem czu­wał dok­tor Zdzi­sław Ski­biń­ski. W efek­cie po­wstał pro­to­kół1 bę­dący za­pi­sem nie­sa­mo­wi­tych wi­zji obu pa­nów oraz ich ry­sunki.

Po kilku la­tach in­ten­syw­nych eks­pe­ry­men­tów nar­ko­tycz­nych ar­ty­sta pod­su­mo­wał swoje do­świad­cze­nia w książce pt. Ni­ko­tyna, al­ko­hol, ko­ka­ina, pey­otl, mor­fina, eter + ap­pen­dix, wy­da­nej w 1932roku. Jest to dzieło nie­jed­no­rodne – za­wiera bo­wiem prze­my­śle­nia ar­ty­sty na te­mat nie tylko nar­ko­ty­ków, ale też ni­ko­tyny i al­ko­holu, a dwa za­miesz­czone w nim roz­działy zo­stały na­pi­sane przez in­nych au­to­rów – Boh­dana Fi­li­pow­skiego oraz Ste­fana Glassa, ukry­tego pod pseu­do­ni­mem De­zy­dery Pro­ko­po­wicz, któ­rzy za­jęli się mor­finą i ete­rem.

Nie­wąt­pli­wie naj­cie­kaw­szy i naj­bar­dziej efek­towny jest roz­dział po­świę­cony pey­otlowi, a przy oka­zji, mar­gi­ne­sowo – me­ska­li­nie, har­mi­nie i ha­szy­szowi. O ile Wit­kacy zde­cy­do­wa­nie po­tę­piał uza­leż­nie­nie od ni­ko­tyny, al­ko­holu i ko­ka­iny, to pey­otl bu­dził jego za­chwyt, nie tylko je­śli cho­dzi o efekty jego za­ży­wa­nia, ale też uwa­żał, że po­maga on uwol­nić się od in­nych na­ło­gów.

Opis dzia­ła­nia pey­otlu jest nie tylko barwną re­la­cją z nar­ko­tycz­nych do­znań, ale w isto­cie – utwo­rem li­te­rac­kim, za­równo w jego tre­ści, jak i uży­tym ję­zyku. Już w po­przed­nio wy­da­nych po­wie­ściach – Po­że­gna­niu je­sieni (1927), a zwłasz­cza Nie­na­sy­ce­niu (1930) – ar­ty­sta za­pre­zen­to­wał swoje nie­zwy­kłe zdol­no­ści sło­wo­twór­cze, któ­rych zresztą nie umieli do­ce­nić współ­cze­śni mu kon­ser­wa­tywni kry­tycy i re­cen­zenci, bo nie po­do­bały im się kar­ko­łomne nie­kiedy zbitki efek­tow­nie znie­kształ­co­nych wy­ra­zów nie­wy­stę­pu­jące w żad­nym słow­niku, za to zna­ko­mi­cie od­da­jące nie­re­ali­styczny cha­rak­ter do­zna­wa­nych prze­żyć.

Wit­kacy en­tu­zja­stycz­nie, choć nie­kiedy z obrzy­dze­niem, ale nad­zwy­czaj eks­pre­syj­nie opi­sał swoje wi­zje, ja­kie na­wie­dzały go po uży­ciu pey­otlu. Za­wie­rały one ludz­kie po­sta­cie przy­bie­ra­jące po­tworne, nad­na­tu­ralne kształty, zmie­nia­jące się w dzi­waczne, nie­ist­nie­jące w na­tu­rze zwie­rzęta, roz­pa­da­jące się ciała, wnętrz­no­ści w ja­skra­wych ko­lo­rach, bujną eg­zo­tyczną ro­ślin­ność. Gdyby nie to, że ar­ty­sta pierw­szy raz ze­tknął się z pey­otlem do­piero w 1928 roku, można by są­dzić, że ob­razy ma­lo­wane prze­zeń na po­czątku lat dwu­dzie­stych po­wstały wła­śnie pod wpły­wem tego nar­ko­tyku. Za­wie­rają bo­wiem ta­kie wła­śnie fan­ta­styczne formy w ja­skra­wych, kon­tra­stu­ją­cych ze sobą bar­wach. Nie było to jed­nak moż­liwe, na­leży więc uznać, że Wit­kacy po pro­stu miał aku­rat taki typ wy­obraźni, a pey­otl ją tylko wy­zwo­lił i wzbo­ga­cił.

W cza­sie eks­pe­ry­men­tów z pey­otlem po­wstało wiele por­tre­tów wy­ko­na­nych pod jego wpły­wem. Do­brym przy­kła­dem mogą być liczne wi­ze­runki Neny Sta­chur­skiej z lat 1929––1931, a zwłasz­cza ten, który przed­sta­wia odłą­czoną od ciała głowę mo­delki o spe­cy­ficz­nie znie­kształ­co­nej twa­rzy pły­nącą swo­bod­nie nad gór­ską gra­nią2, lub inny – jej głowa umiesz­czona na pta­siej no­dze3.

Por­trety ta­kie mają obok sy­gna­tury ad­no­ta­cję „T. Pey­otl”, by nie było wąt­pli­wo­ści, w ja­kich oko­licz­no­ściach zo­stały wy­ko­nane.

Pod wpły­wem pey­otlu po­wsta­wały też ry­sunki, które z re­guły przed­sta­wiają splą­tane ze sobą dzi­waczne stwory z ma­łymi głów­kami na dłu­gich szy­jach po­wy­gi­na­nych w róż­nych kie­run­kach.

Nieco zlek­ce­wa­żona przez Wit­ka­cego w książce me­ska­lina za­owo­co­wała mię­dzy in­nymi efek­tow­nymi ko­lo­ry­stycz­nie por­tre­tami Neny Sta­chur­skiej i Alek­san­dry To­twe­no­wej4, zbu­do­wa­nymi z róż­no­barw­nych kre­sek, z któ­rych jed­nak wy­ła­niają się cał­kiem czy­telne i roz­po­zna­walne twa­rze obu ko­biet. Obok sy­gna­tury wid­nieją ad­no­ta­cje „Mesk. Merck”, co ozna­cza me­ska­linę wy­pro­du­ko­waną przez ist­nie­jącą do dziś fran­cu­ską firmę far­ma­ceu­tyczną Merck.

Poza li­te­rac­kim opi­sem oraz por­tre­tami dzia­ła­nie me­ska­liny do­ku­men­tują ry­sunki okre­ślone „po Iszejdawce me­ska­liny” – nie­wiel­kie kom­po­zy­cje na­ry­so­wane ołów­kiem i pió­rem 10 wrze­śnia 1929 roku, wy­peł­nione ludzko-zwie­rzę­cymi stwo­rami5.

Rów­nie mar­gi­nal­nie w książce ar­ty­sta po­trak­to­wał ha­szysz. Pew­nie dla­tego por­trety wy­ko­ny­wane pod jego wpły­wem są ra­czej rzad­kie, choć efek­towne, po­zba­wione we­wnętrz­nego mo­de­lunku od­zna­czają się zwie­lo­krot­nio­nym kon­tu­rem w ja­skra­wych bar­wach, jak np. wi­ze­runki Le­ona Rey­nela z 1928 roku6.

Mimo de­kla­ra­cji wy­raź­nej nie­chęci ar­ty­sty do al­ko­holu i ko­ka­iny oraz świa­do­mo­ści, że sub­stan­cje te są nie­zwy­kle szko­dliwe oraz bar­dzo szybko pro­wa­dzą do głę­bo­kiego uza­leż­nie­nia, de­ge­ne­ra­cji i nie­rzadko przed­wcze­snej śmierci, liczba por­tre­tów wy­ko­na­nych pod ich wpły­wem jest zde­cy­do­wa­nie naj­więk­sza. Nie da się za­prze­czyć, że spo­ży­cie al­ko­holu po­wo­duje eu­fo­rię i skraca dy­stans w kon­tak­tach mię­dzy­ludz­kich, a ko­ka­ina znacz­nie wzmaga ener­gię. W związku z tym Wit­kacy mógł na­ry­so­wać na­wet kil­ka­na­ście wi­ze­run­ków w cza­sie jed­nego spo­tka­nia to­wa­rzy­skiego w za­ko­piań­skiej willi Olma na­le­żą­cej do dok­tora Teo­dora Bia­ły­nic­kiego-Bi­ruli i jego żony He­leny. Dok­tor za­pew­niał uczest­ni­kom ko­ka­inę oraz opiekę le­kar­ską, He­lena – apro­wi­za­cję, co Wit­kacy sko­men­to­wał w nieco zło­śli­wym wier­szyku:

I tylko He­lena ba­czy wciąż tro­skli­wie,

By Jej dro­dzy go­ście nie za wiele zje­dli.

W re­wanżu go­spo­da­rze otrzy­my­wali pra­wie wszyst­kie por­trety, które ar­ty­sta wy­ko­nał pod­czas ta­kich im­prez, dzięki czemu w okre­sie od 1928 do 1931 roku zgro­ma­dzili zna­ko­mitą ko­lek­cję li­czącą po­nad 300 prac. Duża jej część (110 obiek­tów) w 1965 roku tra­fiła do Mu­zeum Po­mo­rza Środ­ko­wego w Słup­sku, sprze­dana przez Mi­chała Bia­ły­nic­kiego-Bi­rulę, syna He­leny i Teo­dora. Można je obec­nie oglą­dać na cie­ka­wie za­aran­żo­wa­nej eks­po­zy­cji sta­łej w tak zwa­nym Bia­łym Spi­chle­rzu.

Wi­ze­runki te od­zna­czają się chwiejną, nie­re­gu­larną kre­ską oraz znaczną de­for­ma­cją twa­rzy mo­dela, która mimo to za­cho­wuje mniej­sze lub więk­sze po­do­bień­stwo do swego pier­wo­wzoru. Każdy taki por­tret ma obok sy­gna­tury Wit­ka­cego i daty ozna­cze­nie „T.C + Co”, przy czym „Co” to oczy­wi­ście skrót słowa ko­ka­ina, zaś „T.C” to we­dług re­gu­la­minu stwo­rzo­nej przez ar­ty­stę w 1925 roku jed­no­oso­bo­wej Firmy Por­tre­to­wej „S.I. Wit­kie­wicz” typ C, czyli wi­ze­ru­nek wy­ko­ny­wany wy­łącz­nie dla przy­ja­ciół, bez po­bie­ra­nia ho­no­ra­rium, pod wpły­wem al­ko­holu i/lub nar­ko­ty­ków.

W sy­tu­acji prze­ciw­nej, czyli por­tre­to­wa­niu bez uży­cia ja­kich­kol­wiek uży­wek, zwłasz­cza kry­ty­ko­wa­nych przez sie­bie al­ko­holu i pa­pie­ro­sów, ar­ty­sta nie omiesz­kał się tym po­chwa­lić, umiesz­cza­jąc obok sy­gna­tury skró­to­wej in­for­ma­cji „NP NΠ”, co oznaczało „nie pił, nie pa­lił”. Je­śli zaś do­łą­czone do tego były cy­fry (za­zwy­czaj w dol­nym re­je­strze), do­ty­czyły one liczby dni abs­ty­nen­cji, a do­dat­kowe li­tery „m” lub „r” – mie­siące i lata. Wit­kacy bo­wiem słusz­nie uwa­żał, że wszystko, co spo­ży­wamy, ma wpływ na na­sze po­strze­ga­nie rze­czy­wi­sto­ści i oczy­wi­ście pro­ces twór­czy. Na­leży przy tym za­zna­czyć, że por­tre­tu­jąc klien­tów swo­jej firmy, pła­cą­cych za wi­ze­runki, ar­ty­sta na ogół był trzeźwy, uni­kał pa­le­nia (zwłasz­cza przy ko­bie­tach), cza­sem tylko pił kawę („Cof”) lub her­batę („herb.”), by się wzmoc­nić, za­ostrzyć wi­dze­nie. Ta­kie por­trety Wit­kacy pod­pi­sy­wał na ogół oficjal­nie – Ignacy Wit­kie­wicz, pod­czas gdy wi­ze­runki przy­ja­ciół wy­ko­ny­wane „pod wpły­wem” sy­gno­wane były ar­ty­stycz­nym pseudo-ni­mem.

Po­zo­stali au­to­rzy książki o nar­ko­ty­kach – Boh­dan Fi­li­pow­ski i Ste­fan Glass byli czę­stymi go­śćmi spo­tkań u Bia­ły­nic­kich oraz – a jakże – mo­de­lami efek­tow­nych por­tre­tów wy­ko­ny­wa­nych przez Wit­ka­cego. Nie­stety byli też czyn­nymi nar­ko­ma­nami i obaj przed­wcze­śnie zmarli. In­nym bli­skim zna­jo­mym ar­ty­sty uza­leż­nio­nym od nar­ko­ty­ków był za­ko­piań­ski le­karz Mar­celi Sta­ro­nie­wicz, także na­le­żący do kręgu przy­ja­ciół uczest­ni­czą­cych w spo­tka­niach u Bia­ły­nic­kich. W porę jed­nak pod­jął le­cze­nie i nie po­dzie­lił losu Fi­li­pow­skiego i Glassa.

Tekst Fi­li­pow­skiego o mor­fi­nie jest uogól­nio­nym szki­cem na te­mat dzia­ła­nia tego nar­ko­tyku i za­gro­żeń zwią­za­nych z jego uży­wa­niem, Glass zaś skon­cen­tro­wał się na opi­sie wła­snych do­świad­czeń z wdy­cha­niem eteru. Trudno się dzi­wić, że Wit­kacy, który był uczu­lony na mor­finę i miał tylko jed­no­ra­zowe, przy­kre w skut­kach do­świad­cze­nie z tym nar­ko­ty­kiem, sce­do­wał na­pi­sa­nie tego roz­działu na osobę bar­dziej kom­pe­tentną w tym za­kre­sie. Jed­nak z ete­rem ar­ty­sta sty­kał się kil­ka­krot­nie, mię­dzy in­nymi w cza­sie ope­ra­cji po od­nie­sie­niu ran w krwa­wej bi­twie nad Sto­cho­dem na te­re­nie za­chod­niej Ukra­iny w lipcu 1916 roku jako ofi­cer w ar­mii cara Mi­ko­łaja II. Po­nadto, eter był w tam­tym cza­sie dość po­pu­lar­nym, obok wódki, środ­kiem odu­rza­ją­cym wśród ro­syj­skich ofi­ce­rów. Za­cho­wały się na­wet dwie prace Wit­ka­cego z wpi­sa­nym sło­wem „eter” obok sy­gna­tury – por­tret ofi­cera w szy­nelu7, który w do­datku, we­dług ad­no­ta­cji przy sy­gna­tu­rze: „ukradł wa­chlarz pani Tro­jan”, oraz kom­po­zy­cja Hu­rys8.Obieprace zo­stały wy­ko­nane, kiedy ar­ty­sta prze­by­wał jesz­cze w Pe­ters­burgu, przed po­wro­tem do Pol­ski w po­ło­wie 1918 roku. Za­równo por­tret, jak i kom­po­zy­cja ema­nują jakby we­wnętrz­nym świa­tłem, co wy­nika z za­sto­so­wa­nia spe­cy­ficz­nego od­cie­nia oranżu.

Na nie­któ­rych wi­ze­run­kach można też zna­leźć skrót „Eu”, który ozna­cza eu­co­dal, znany obec­nie pod na­zwą oksy­ko­don. Jest to silny śro­dek prze­ciw­bó­lowy o dzia­ła­niu nar­ko­tycz­nym, sto­so­wany w ogra­ni­czo­nych daw­kach wy­łącz­nie w szpi­ta­lach, gdyż ma wła­ści­wo­ści uza­leż­nia­jące.

Je­śli zaś cho­dzi o ni­ko­tynę, to Wit­kacy, który za­czął pa­lić pa­pie­rosy jesz­cze jako na­sto­la­tek, wal­czył z tym na­ło­giem przez całe swoje do­ro­słe ży­cie. Bar­dzo skru­pu­lat­nie od­no­to­wy­wał liczbę dni, w któ­rych udało mu się po­wstrzy­mać od pa­le­nia. Ro­bił to nie tylko na por­tre­tach, ale i w li­stach, na mar­gi­ne­sach czy­ta­nych prze­zeń ksią­żek oraz na końcu swo­ich dzieł li­te­rac­kich. Uczci­wie za­zna­czał dni, w któ­rych uległ po­ku­sie. Z tych wszyst­kich pe­ry­pe­tii zwie­rzał się żo­nie, do któ­rej pi­sał li­sty pra­wie co­dzien­nie, gdyż mał­żeń­stwo za­warte 30 kwiet­nia 1923 roku, od stycz­nia 1925 po­zo­sta­wało w se­pa­ra­cji, za­cho­wało jed­nak przy­ja­zne re­la­cje.

Do „dziełka” o nar­ko­ty­kach Wit­kacy do­łą­czył Ap­pen­dix, bę­dący dość za­baw­nym po­rad­ni­kiem, za­chę­ca­ją­cym do za­cho­wy­wa­nia hi­gieny oso­bi­stej i gim­na­styki, za­wie­ra­ją­cym wska­zówki do­ty­czące co­dzien­nego my­cia (ko­niecz­nie naj­pierw cie­płą, a póź­niej zimną wodą) z uży­ciem my­dła i szczo­tek firmy Braci Son­nen­baldt z Biel­ska-Bia­łej, in­struk­taż wła­ści­wego go­le­nia oraz ra­dze­nia so­bie z he­mo­ro­idami, a na­wet re­cepty na ma­ści po­ma­ga­jące na ar­tre­tyzm i pro­blemy skórne, a także płyn do płu­ka­nia ust, gar­dła i nosa.

Osobny roz­dział po­świę­cony jest tzw. pu­sze­niu się, jako na­ro­do­wej wa­dzie Po­la­ków po­le­ga­ją­cej na nie­uza­sad­nio­nym po­czu­ciu wyż­szo­ści.

Jak wi­dać, ar­ty­sta miał nie tylko spe­cy­ficzne po­czu­cie hu­moru, ale i wy­soko roz­wi­nięte po­czu­cie mi­sji, by kształ­cić spo­łe­czeń­stwo, dzie­lić się swo­imi do­świad­cze­niami i spo­strze­że­niami – ku na­uce i prze­stro­dze. Z pew­no­ścią na­uczył się tego od swego ojca Sta­ni­sława Wit­kie­wi­cza, który wie­lo­krot­nie za­bie­rał głos w waż­nych spra­wach spo­łecz­nych i na­ro­do­wych, a na­wet an­ga­żo­wał się w dys­ku­sję do­ty­czącą cał­kiem pro­za­icz­nej, ale waż­nej w ży­ciu co­dzien­nym kwe­stii, czyli nie­spraw­nej za­ko­piań­skiej ka­na­li­za­cji.

Do­brze po­ka­zuje to nie tylko róż­nicę po­ko­le­niową, ale też cał­ko­witą od­mien­ność epok. O ile przez cały XIX wiek i do końca I wojny świa­to­wej twór­czość ar­ty­stów pol­skich była w du­żej mie­rze obar­czona obo­wiąz­kiem zaj­mo­wa­nia się kwe­stią dą­że­nia do nie­pod­le­gło­ści i za­cho­wa­nia du­cha na­rodu, to po 1918 roku ma­la­rze, pi­sa­rze i po­eci mo­gli wresz­cie cie­szyć się peł­nią wol­no­ści, zgod­nie z my­ślą wy­ra­żoną w wier­szu Jana Le­cho­nia He­ro­stra­tes (1920): „A wio­sną nie­chaj wio­snę, nie Pol­skę zo­ba­czę”.

Wit­kacy też mógł się sku­pić na po­szu­ki­wa­niu form wy­razu w sztuce, eks­pe­ry­men­tach na­uko­wych oraz tro­sce o kon­dy­cję zdro­wotną spo­łe­czeń­stwa, prze­strze­ga­jąc w nie­kiedy żar­to­bliwy spo­sób przed szko­dli­wo­ścią nie­któ­rych sub­stan­cji oraz za­chę­ca­jąc do dzia­łań sprzy­ja­ją­cych za­cho­wa­niu do­brej formy fi­zycz­nej i psy­chicz­nej.

Wiele osób mu współ­cze­snych, a także i te­raz uważa ar­ty­stę za nar­ko­mana. W świe­tle po­wyż­szego, po­dej­rze­wa­nie Wit­ka­cego, który cza­sem na­wet prze­sad­nie dbał o zdro­wie, o uza­leż­nie­nie od uży­wek jest cał­ko­wi­cie nie­uza­sad­nione. Ar­ty­sta ota­czał się le­ka­rzami, któ­rych w Za­ko­pa­nem – miej­sco­wo­ści uzdro­wi­sko­wej – było bez liku i któ­rzy chęt­nie roz­ta­czali opiekę nad Wit­ka­cym, w za­mian za por­trety swoje i swo­ich ro­dzin. Nar­ko­tyki za­ży­wał wy­łącz­nie pod ich kon­trolą, oni zresztą mu je do­star­czali. A że ar­ty­sta lu­bił ko­men­to­wać rze­czy­wi­stość żar­to­bli­wymi wier­szy­kami, tak pod­su­mo­wał te re­la­cje:

Do przy­ja­ciół le­ka­rzy

Do Was się zwra­cam z przy­ja­ciół, Le­ka­rze,

Spe­cjal­nie do WAS, nie do in­nych wła­śnie,

Za pewne rze­czy niech Was nikt nie ka­rze,

Za­raz ten pro­blem moż­li­wie prze­ja­śnię.

Wszy­scy to mó­wią, że­ście truli zdrad­nie

Mnie dla ry­sun­ków mych aż tak ba­jecz­nych,

Że było świń­stwem, a na­wet nie­ład­nie,

Da­wa­nie ja­dów mi tak nie­bez­piecz­nych.

Bied­nemu wła­śnie pseudo ach ar­ty­ście,

Co w trans po­padł­szy ry­so­wał bez liku,

Do tego prędko, źle, lecz za­ma­szy­ście

Aż do ran­nego pra­wie ku­ku­ryku (…).

Można się zgo­dzić, że „ry­so­wał bez liku”, „prędko” i „za­ma­szy­ście”, ale z całą pew­no­ścią Wit­kacy nie był pseu­do­ar­ty­stą, któ­rego dzieła można okre­ślić jako złe. Wprost prze­ciw­nie.

1Rę­ko­pis jest prze­cho­wy­wany w Bi­blio­tece Na­ro­do­wej w War­sza­wie.

2W zbio­rach Mu­zeum Ta­trzań­skiego w Za­ko­pa­nem.

3W zbio­rach Mu­zeum Na­ro­do­wego w Po­zna­niu.

4Oba por­trety wy­ko­nano w 1929 roku, ak­tu­al­nie znaj­dują się w zbio­rach Mu­zeum Po­mo­rza Środ­ko­wego w Słup­sku.

5W zbio­rach Mu­zeum Na­ro­do­wego w War­sza­wie.

6Jw.

7W zbio­rze Mu­zeum Na­ro­do­wego w War­sza­wie.

8W zbio­rze Mu­zeum Li­te­ra­tury w War­sza­wie.