Nagie teraz - Richard Rohr - ebook + książka

Nagie teraz ebook

Rohr Richard

0,0

13 osób interesuje się tą książką

Opis

W jaki sposób akceptująco przyjąć siebie samych, innych i świat?

Jak osiągnąć duchową jedność i spójność?

Dzięki czemu przeniknąć głębię codzienności i zbliżyć się do tajemnicy sensu istnienia?

 

Richard Rohr zaprasza nas, by wkroczyć na drogę duchowej przemiany, którą Jezus głosił i ucieleśniał w swoich naukach – do odkrycia wartości prostoty, miłości, przebaczenia i współczucia. Zachęca, by dzięki praktyce kontemplacji uczyć się żyć chwilą obecną. Mistrzami w tej dziedzinie byli jego zdaniem mistycy, którzy pod wpływem łaski traktowali teraźniejszość jak Nagie teraz – jako moment, w którym Chrystus tu i teraz jest blisko nas.Odwołując się do ich doświadczeń, podpowiada, jak nauczyć się patrzeć na rzeczywistość ich oczami.

 

Dojdzie do kolosalnego przełomu, kiedy uszanujesz i zaakceptujesz Boży obraz w sobie samym, a potem będziesz go widział również w każdym innym człowieku, wiedząc, że dla innych jest on równie niezasłużony, jak dla ciebie. To dlatego przestajesz oceniać i zaczynasz kochać bezwarunkowo, nie pytając, czy ktoś jest tego godny. Przełom przychodzi w jednym momencie, chociaż jego urzeczywistnienie pogłębia się i nabiera coraz większej pewności w miarę upływu czasu.

 

Jeśli potrafisz być obecny, poznasz Prawdziwą Obecność.

 

Richard Rohr (ur. 1943) – franciszkanin, kierownik duchowy, założyciel Centrum Działania i Kontemplacji w Albuquerque w Nowym Meksyku, prelegent i autor wielu książek z zakresu duchowości. W Wydawnictwie WAM ukazało się kilka jego publikacji, m.in.: Spadać w góręNieśmiertelny diamentEnneagramDzikość i mądrośćUniwersalny Chrystus.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 172

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ri­chard Rohr

Na­gie te­raz

Wi­dzieć tak, jak wi­dzą mi­stycy

tłu­macz: Woj­ciech Drą­żek

Nie­du­alne chrze­ści­jań­stwo

Ist­nieje ka­te­go­ria pi­sa­rzy re­li­gij­nych, któ­rych okre­śla się mia­nem teo­fi­lów, a więc osób pre­fe­ru­ją­cych mó­wie­nie o Bogu w kon­tek­ście opo­wie­ści o wła­snej przy­go­dzie z wiarą. Do nich za­li­cza się ame­ry­kań­ski fran­cisz­ka­nin Ri­chard Rohr, znany nie tylko z po­nad dwu­dzie­stu na­pi­sa­nych ksią­żek – z któ­rych kilka już prze­tłu­ma­czono na ję­zyk pol­ski – ale też z dzia­łal­no­ści kon­fe­ren­cyj­nej na ca­łym świe­cie. Rohr jest jed­nym ze współ­cze­snych mi­strzów du­cho­wo­ści, oj­cem za­ło­ży­cie­lem, a obec­nie dy­rek­to­rem Cen­trum dla Dzia­ła­nia i Kon­tem­pla­cji. Jest ono miej­scem du­cho­wej for­ma­cji za­równo dla kon­tem­pla­ty­ków, jak i ak­ty­wi­stów.

Prze­sła­nie Rohra za­warte w książce Na­gie te­raz może brzmieć „re­wo­lu­cyj­nie”, a na­wet „he­re­tycko” dla tych czy­tel­ni­ków, któ­rzy chrze­ści­jań­stwo utoż­sa­mili z du­ali­stycz­nym my­śle­niem, ale taki „szok” po­twier­dza je­dy­nie jego dia­gnozę – że w na­szym Ko­ściele ode­szli­śmy od na­ucza­nia mi­sty­ków. Od­po­wie­dzią chrze­ści­jan na głód du­chowy współ­cze­snego świata i we­wnętrzne po­działy po­wi­nien więc być po­wrót do kon­tem­pla­cyj­nych ko­rzeni wła­snej re­li­gii. Zda­niem Rohra re­li­gia bez kon­tem­pla­tyw­nego punktu pod­par­cia jest czę­ścią pro­blemu, a nie jego roz­wią­za­niem. Z tego po­wodu w spo­sób kry­tyczny opi­suje w książce świat re­li­gij­nych za­cho­wań, które two­rzą re­li­gię po­boż­no­ści, po­zba­wioną za­an­ga­żo­wa­nia w uzdra­wia­nie na­szego świata z prze­mocy, sek­ciar­stwa i ma­te­ria­li­zmu. Au­tor wy­ja­śnia, jak re­li­gia może stać się siłą trans­for­ma­cji czło­wieka i dla­czego tylko kon­tem­pla­tywna re­li­gia jest w sta­nie prze­mó­wić do współ­cze­snego czło­wieka. Fran­cisz­ka­ni­nowi z Ame­ryki bli­skie są słowa nie­miec­kiego je­zu­ity Karla Rah­nera, że chrze­ści­jań­stwo XXI wieku albo bę­dzie mi­styczne, albo nie bę­dzie go wcale.

Rohr pi­sze więc o tym, jak może wy­glą­dać po­wrót do źró­deł, który nie jest je­dy­nie bier­nym przy­wo­ła­niem tra­dy­cji; o tym, jak może wy­glą­dać du­cho­wość, która nie jest odłą­czona od co­dzien­no­ści; o re­li­gii, która nie jest tylko formą spo­łecz­nej iden­ty­fi­ka­cji i „ple­mien­nych po­dzia­łów”. Jest to książka o prze­mia­nie umy­słu i serca, które ży­jąc w chwili obec­nej – uobec­niają osta­teczną na­turę rze­czy­wi­sto­ści. Wtedy „Bóg” prze­staje być pu­stym albo od­le­głym „sło­wem”; a czło­wiek sy­no­ni­mem „ego”, które go ogra­ni­cza, bo „du­szy po­trzebny jest sens”. „Ludz­kie ego – pi­sze Rohr – woli wszystko, pra­wie wszystko, niż upa­dek, zmianę czy śmierć. Ego jest tą czę­ścią nas, która uwiel­bia sta­tus quo, na­wet je­śli trwa­nie w nie­zmien­nym ukła­dzie nic nam nie daje. Ego przy­wią­zuje się do prze­szło­ści i te­raź­niej­szo­ści, a przy­szło­ści się oba­wia”. Jed­nak „du­szy po­trzebny jest sens”. Au­to­rowi bli­skie jest sta­no­wi­sko C.G. Junga, że „naj­więk­sze i naj­waż­niej­sze pro­blemy w ży­ciu są w za­sa­dzie nie do roz­wią­za­nia. Nie można ich ni­gdy roz­wią­zać, można z nich je­dy­nie wy­ro­snąć”. Du­cho­wość „chwili obec­nej”, o ja­kiej pi­sze i na­ucza Rohr, do tej prze­miany pro­wa­dzi i w niej się stresz­cza.

Ja­cek Pru­sak SJ

Dla­czego pi­szę tę książkę

Nie na­syci się oko pa­trze­niem ani ucho na­pełni słu­cha­niem.

– Księga Ko­he­leta 1,8

Je­stem czło­wie­kiem, który żyje na prze­ło­mie wie­ków, który po­ru­sza się po­mię­dzy kul­tu­rami i re­li­giami, a jed­no­cze­śnie jest szczę­śliwy jako chrze­ści­ja­nin. Ko­cham to, co wi­dzę: ży­cie mnie eks­cy­tuje. Jed­no­cze­śnie wiem, że wciąż mam wiele do zo­ba­cze­nia i do usły­sze­nia, wiele do po­zna­nia i do zro­bie­nia. To patrz nie jest rów­nież bo­le­sne, po­nie­waż nie­któ­rych rze­czy wo­lał­bym nie wi­dzieć ani nie po­znać.

Uro­dzi­łem się w 1943 roku w Kan­sas, w nie­miec­kiej, ka­to­lic­kiej ro­dzi­nie far­me­rów o głę­bo­kich kon­ser­wa­tyw­nych ko­rze­niach. A jed­nak zo­sta­łem po­słany do szkół, by zdo­być wy­kształ­ce­nie w wiel­kim, szybko zmie­nia­ją­cym się i re­for­mu­ją­cym świe­cie lat sześć­dzie­sią­tych. So­bór Wa­ty­kań­ski II sta­rał się zre­for­mo­wać ka­to­li­cyzm; ruch te­ra­peu­tyczny sta­rał się zre­for­mo­wać psy­chikę, a wojna z ubó­stwem i walka o prawa spo­łeczne oraz ru­chy an­ty­wo­jenne sta­rały się zre­for­mo­wać Ame­rykę.

Po­wie­dziano mi, że mam ma­nię spo­glą­da­nia pra­wie na wszyst­kie rze­czy z wielu per­spek­tyw, czę­sto prze­ciw­nych. Mam to chyba za­pi­sane w ge­nach – moje naj­więk­sze po­myłki były kon­se­kwen­cją braku rów­no­wagi. Je­śli wie­rzysz w znaki astro­lo­giczne, to uro­dzi­łem się pod zna­kiem Ryb (po­ru­szają się w prze­ciw­nych kie­run­kach) – w dniu rów­no­wagi po­mię­dzy zimą i wio­sną, w roku, w któ­rym Zmar­twych­wsta­nie było ce­le­bro­wane naj­póź­niej, jak to tylko moż­liweI. Za­wsze cze­kam na Wiel­ka­noc, ale rów­nież ocze­kuję, że się wy­da­rzy. Przy­ją­łem świę­ce­nia ka­płań­skie w ka­to­lic­kim ko­ściele nie­da­leko willi Stone’s Folly w To­peka (Kan­sas), sie­dem­dzie­siąt lat po tym, jak grupa lu­dzi w 1900 roku za­częła w niej mó­wić róż­nymi ję­zy­kamiII. Szczę­śli­wie za­wsze by­łem ka­to­li­kiem, ale też z cie­ka­wo­ści pro­te­stan­tem i zie­lo­no­świąt­kow­cem. Wie­dzia­łem dość wcze­śnie, że są różne ro­dzaje po­zna­nia. Słowa po­dzie­liły rze­czy­wi­stość na „albo-albo”, ale moje żywe do­świad­cze­nie za­wsze było „i-jedno-i-dru­gie”.

Mogę prze­trwać, bu­du­jąc mo­sty, dzięki za­równo afir­mo­wa­niu, jak i ne­go­wa­niu więk­szo­ści idei mo­ich oraz in­nych lu­dzi. Więk­szość osób po­strzega mnie jako bar­dzo po­stę­po­wego, a ja ra­czej po­wie­dział­bym, że w rze­czy­wi­sto­ści je­stem kon­ser­wa­tywny, je­śli cho­dzi o war­to­ści, i li­be­ralny, je­śli cho­dzi o spo­sób dzia­ła­nia. Wie­rzę w spra­wie­dli­wość, prawdę, do­trzy­my­wa­nie słowa, uczci­wość, oso­bi­stą i fi­nan­sową od­po­wie­dzial­ność, wierną mi­łość i po­korę – wszystko to bar­dzo tra­dy­cyjne war­to­ści. Jed­nak we­dług mnie trzeba być po­my­sło­wym, ra­dy­kal­nym, go­to­wym do dia­logu, a na­wet na prze­kór swo­jej wła­snej kul­tu­rze żyć tymi war­to­ściami. Czy w po­li­tyce, czy w Ko­ściele, za­równo kon­ser­wa­ty­ści, jak i li­be­ra­ło­wie nie po­tra­fią tego zbyt do­brze. Obie grupy są zbyt du­ali­styczne, nie wi­dzą i nie my­ślą jak mi­stycy.

To, co we mnie do­bre i złe, ufor­mo­wała ame­ry­kań­ska kul­tura XX wieku, teo­lo­gia ka­to­licka, tra­dy­cje mą­dro­ściowe In­dian ame­ry­kań­skich oraz świa­towe re­li­gie – w szcze­gól­no­ści fran­cisz­ka­nizm, który ukształ­to­wał we mnie przede wszyst­kim to, co do­bre. To jest ta „fi­lo­zo­fia wie­czy­sta”, jak na­zywa ją Al­dous Hux­ley, na któ­rej mam na­dzieję oprzeć tę książkę. Czer­pię także in­spi­ra­cje z psy­cho­lo­gii roz­wo­jo­wej, teo­lo­gii, fi­lo­zo­fii, hi­sto­rii, z nauk mi­sty­ków wszyst­kich re­li­gii, do­świad­czeń bu­do­wa­nia wspól­noty oraz z do­świad­cze­nia da­wa­nia i otrzy­my­wa­nia ­du­cho­wego kie­row­nic­twa.

W pierw­szym rzę­dzie in­te­re­suje mnie, dla­czego lu­dzie nie wi­dzą zbyt do­brze – i jak ewen­tu­al­nie mo­gliby to po­pra­wić. Co po­wstrzy­muje nas od re­ali­stycz­nego, po­kor­nego i uży­tecz­nego od­czy­ty­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści? Dla­czego my – łącz­nie z oso­bami peł­nią­cymi naj­wyż­sze funk­cje w Ko­ściele, edu­ka­cji i pań­stwach – tak mocno je­ste­śmy uwię­zieni w nas sa­mych? Dla­czego świa­towe re­li­gie prze­stały wy­peł­niać swoje za­da­nie w du­cho­wej prze­mia­nie lu­dzi i kul­tur? Dla­czego po­wie­dzie­li­śmy lu­dziom, że mu­szą „uwie­rzyć” w Boga, aby móc Go do­świad­czyć, pod­czas gdy Bóg ewi­dent­nie działa w spo­sób, któ­rego „ani oko nie wi­działo, ani ucho nie sły­szało, ani serce czło­wieka nie zdo­łało po­jąć” (1 Kor 2,9)?

Oprócz źró­deł, które już wy­mie­ni­łem, będę czer­pał rów­nież z do­świad­cze­nia mo­ich wła­snych sta­rań o to, by wi­dzieć sie­bie i wła­sny świat szcze­rze i bar­dziej ko­cha­jąco, a także w co­raz szer­szym i mniej ego­istycz­nym kon­tek­ście. Wiele tych do­świad­czeń po­cho­dzi z mo­ich wła­snych błę­dów, zbyt wielu, by je po­li­czyć. Prze­grana, grzech, upo­ko­rze­nie, praca dla sie­bie to bar­dzo do­brzy na­uczy­ciele, je­śli tylko po­zwo­limy im na to. Pre­zen­tuję moje do­cie­ka­nia na różne spo­soby, włą­cza­jąc w to re­flek­sje, opo­wia­da­nia, po­wie­dze­nia, in­ter­pre­ta­cję he­braj­skiej i chrze­ści­jań­skiej Bi­blii, wresz­cie kon­kretne prak­tyki. Można tę książkę prze­czy­tać od de­ski do de­ski, ale rów­nież wy­brać je­den frag­ment i pod­dać go re­flek­sji, od­nieść jego prze­sła­nie do oso­bi­stego do­świad­cze­nia. Można wy­brać je­den roz­dział, któ­rego ty­tuł naj­bar­dziej in­try­guje – wiele z nich to za­mknięte ca­ło­ści.

Wszyst­kie wy­mie­nione wy­żej kwe­stie do­pro­wa­dziły mnie do ogól­nego prze­sła­nia tej książki: wszystko, co po­wie­dziane, musi być w rów­no­wa­dze z nie­wy­po­wie­dzia­nym – a po­zna­nie musi się uko­rzyć przed nie­po­zna­nym. Bez ta­kiej rów­no­wagi re­li­gia nie­odmien­nie staje się aro­gancka, wy­klu­cza­jąca, a na­wet pełna prze­mocy.

Każde świa­tło musi być świa­dome ciem­no­ści, a każdy suk­ces – cier­pie­nia. Święty Jan od Krzyża na­zywa to „świe­tli­stą ciem­no­ścią”, św. Au­gu­styn „ta­jem­nicą pas­chalną” lub „ko­nieczną Pas­chą”, a ka­to­licy gło­śno ją wy­znają na każ­dej Eu­cha­ry­stii jako ta­jem­nicę wiary. Jed­nak rzadko staje się to cen­tralną prawdą na­szego ży­cia.

Te wcze­sne, ale do­brze wy­uczone sche­maty du­ali­stycz­nego my­śle­nia nie mogą nas za­pro­wa­dzić zbyt da­leko, za­tem wszyst­kie re­li­gie od­kryły w pew­nym mo­men­cie swo­jego roz­woju inne „opro­gra­mo­wa­nie”, aby spro­stać tak wiel­kim kwe­stiom, jak śmierć, mi­łość, nie­skoń­czo­ność, cier­pie­nie i Bóg. Wielu z nas na­zywa taką dys­po­zy­cję „kon­tem­pla­cją”. To wła­śnie jest nie­du­alny spo­sób spoj­rze­nia na tu i te­raz. Pier­wot­nie to słowo okre­ślało po pro­stu „mo­dli­twę”.

To wła­śnie ży­cie w na­gim te­raz, w „sa­kra­men­cie chwili obec­nej”, na­uczy nas, jak na­prawdę do­świad­czać tego, czego do­świad­czamy – do­brego, złego czy brzyd­kiego – i jak po­zwo­lić, by to do­świad­cze­nie nas prze­mie­niało. Słowa same w so­bie za­wsze będą tylko dzie­lić chwilę obecną, czy­sta obec­ność po­zwala być temu, co jest, i być ta­kim, ja­kim jest.

Je­śli po­tra­fisz byćobec­nym, po­znasz Praw­dziwą Obec­ność. Przy­rze­kam, że to prawda.

I że jest nie­mal tak pro­sta.

20 marca 2008 roku, Wielki Czwar­tek

CZĘŚĆPIERW­SZA

ROZ­DZIAŁPIERW­SZY

Dar już zo­stał udzie­lony

A na­dzieja za­wieść nie może, po­nie­waż mi­łość Boża roz­lana jest w ser­cach na­szych przez Du­cha Świę­tego, który zo­stał nam dany.

– List do Rzy­mian 5,5

Ale wy Go zna­cie, po­nie­waż u was prze­bywa i w was bę­dzie.

– Ewan­ge­lia św. Jana 14,17

Przy­szłość z de­fi­ni­cji nie pod­daje się kon­troli ani słow­nym opi­som, jest pełna pa­ra­dok­sów, ta­jem­nic i nie­pew­no­ści. To świat nie­do­sko­nały pod każ­dym wzglę­dem i dla­tego za­wsze w ja­kiś spo­sób prze­raża. Usi­łu­jemy za­tem na różne spo­soby za­bez­pie­czyć się przed tą nie­do­sko­na­ło­ścią, rów­nież w na­szym spo­so­bie my­śle­nia. Ta nie­moż­liwa do prze­wi­dze­nia przy­szłość, która bu­dzi obawy i do któ­rej sta­ramy się przy­go­to­wać, de­ter­mi­nuje znaczną część na­szego ży­cia. Dla­tego po­szu­ku­jemy prze­wi­dy­wań, wy­ja­śnień i po­rządku, aby za­cho­wać ja­kieś po­czu­cie spo­koju i kon­troli.

Re­li­gia rów­nież w du­żej mie­rze stała się po­szu­ki­wa­niem po­rządku, spój­no­ści gru­po­wej i god­no­ści oso­bi­stej lub też drogą ucieczki do in­nego świata, przez co nie­stety stra­ciła więk­szość ze swo­jej prze­mie­nia­ją­cej mocy. Praw­dziwa du­cho­wość nie jest po­szu­ki­wa­niem do­sko­na­ło­ści lub kon­troli czy też drzwi do in­nego świata; to po­szu­ki­wa­nie zjed­no­cze­nia z tym, co Boże, wła­śnie te­raz. Wciąż naj­więk­szym od­kry­ciem jest zro­zu­mie­nie, że to, czego szu­kamy, już po­sia­damy! Nie ja to zna­la­złem; to mnie zna­la­zło. To Ja­ku­bowy okrzyk „Eu­reka!” u stóp dra­biny do nieba w Księ­dze Ro­dzaju (Rdz 28,16–17).

Zjed­no­cze­nie i do­sko­na­łość są dwiema róż­nymi dro­gami, na któ­rych spraw­dzają się cał­ko­wi­cie od­mienne stra­te­gie. Re­li­gia po­pu­larna po­szu­kuje oso­bi­stej do­sko­na­ło­ści; mi­stycy cie­szą się po­szu­ki­wa­niem tego, co naj­waż­niej­sze – bo­skiego zjed­no­cze­nia, cał­ko­wi­cie po­da­ro­wa­nego. Oso­bi­sta do­sko­na­łość kła­dzie na­cisk na po­zna­wa­nie sie­bie i pew­ność. O dziwo, zjed­no­cze­nie jest o wiele lep­szym spo­so­bem po­zna­wa­nia. To wspólne po­zna­wa­nie, znacz­nie do­kład­niej­sze i da­jące więk­sze uko­je­nie. Obie­cuję, że w miarę czy­ta­nia tej książki sta­nie się to bar­dziej oczy­wi­ste, tym­cza­sem za­py­taj ko­goś za­ko­cha­nego, czy nie jest to prawdą.

Naj­bar­dziej zdu­mie­wa­jącą prawdą o Je­zu­sie, która wy­róż­nia Go spo­śród in­nych za­ło­ży­cieli re­li­gii, jest fakt, że znaj­do­wał On Boga w nie­do­sko­na­ło­ści i nie­po­rządku. Co wię­cej – po­wie­dział nam, że mu­simy czy­nić po­dob­nie albo ni­gdy nie za­znamy sa­tys­fak­cji na tym świe­cie. To wła­śnie czyni Je­zusa tak bar­dzo sprzecz­nym z in­tu­icjami nie­mal wszyst­kich epok oraz kul­tur i dla­tego więk­szość lu­dzi ni­gdy nie po­zna wspa­nia­łej do­brej no­winy jako cał­ko­wi­tej prze­miany świa­do­mo­ści. Ta po­rażka w zro­zu­mie­niu za­równo głów­nego prze­sła­nia Je­zusa, jak i kon­kret­nego pro­gramu, który po­zwala do­świad­czyć tej prawdy we wła­snym ży­ciu, jest dzi­siaj cen­tral­nym pro­ble­mem re­li­gij­nym. Po­szu­ki­wa­li­śmy na­dziei w miej­scach, w któ­rych ni­gdy jej nie obie­cy­wano, a nikt nie prze­ka­zał nam wła­ści­wego „opro­gra­mo­wa­nia”, by­śmy mo­gli do­świad­czyć na­dziei oso­bi­ście, zwłasz­cza w nie­po­rządku i w nie­do­sko­na­ło­ści! A co naj­gor­sze – nie wie­dzie­li­śmy, że zjed­no­cze­nie i na­dzieja są tym sa­mym i że praw­dziwa na­dzieja nie ma nic wspól­nego z ro­zu­mową pew­no­ścią.

Kiedy pod­da­jesz się lę­kowi i roz­pro­sze­niu

Kiedy nie­pew­ność na­pełni cię lę­kiem, ży­cie może za­mie­nić się w plik po­lis ubez­pie­cze­nio­wych. Twój krótki czas na ziemi staje się marną sa­mo­obroną, czymś w ro­dzaju ko­lejki z wa­go­ni­kami, krą­żą­cej wo­kół tego, czego je­steś pe­wien, oraz tego, nad czym twoim zda­niem masz kon­trolę – włącz­nie z Bo­giem. Daje ci to ilu­zję, że sie­dzisz na miej­scu kie­rowcy, bez­piecz­nie po­ru­szasz się bocz­nymi dro­gami, zwy­kle w jed­nym, z góry okre­ślo­nym kie­runku, pro­wa­dzą­cym do miejsc do­brze ci zna­nych.

Zde­cy­do­wa­nie zbyt wielu lu­dzi nie wy­ru­sza w ży­ciową drogę, po­nie­waż uważa, że nie ma ta­kiej po­trzeby, skoro już na sa­mym jej po­czątku wszyst­kie od­po­wie­dzi są znane: „Ko­ściół mówi…”; „Bi­blia mówi…” itd.

Druga grupa pró­buje in­nego po­dej­ścia. Zde­cy­do­wali się uda­wać choj­ra­ków, igno­ro­wać to, co nie­wy­godne, nie­ustan­nie po­szu­ki­wać spo­so­bów by­cia waż­nym albo – jak okre­ślił to Je­zus – „bu­do­wać więk­sze spi­chle­rze”. Z ży­cia uczy­nili ze­staw wła­sno­ręcz­nie skon­stru­owa­nych tra­ge­dii, roz­rywki i tak­tyk dy­wer­syj­nych, które mają im po­móc uciec od naj­waż­niej­szych py­tań. Tym spo­so­bem czę­sto to, co nie­któ­rzy na­zy­wają in­ten­syw­no­ścią, staje się me­todą na uni­ka­nie tego, co będę na­zy­wał obec­no­ścią – w in­tym­no­ści ze sobą, z ży­ciem, z in­nymi. Sym­bo­lem tej ucieczki jest tak zwana kul­tura kon­sump­cyjna, która wy­daje się do­bie­gać kresu.

Ta grupa rów­nież jest liczna, szcze­gól­nie w kra­jach roz­wi­nię­tych. Rządy za­chę­cają do ta­kiej po­stawy, roz­pra­sza­jąc uwagę roz­ma­itymi me­to­dami, co po­tocz­nie na­zy­wane jest „da­wa­niem chleba i igrzysk”. Rzą­dzący wie­dzą, że w ten spo­sób sta­niemy się oso­bami mało zna­czą­cymi, ale za­do­wo­lo­nymi i zu­peł­nie nie­za­in­te­re­so­wa­nymi tym, co „waż­niej­sze w Pra­wie: spra­wie­dli­wość, mi­ło­sier­dzie, wiara” (Mt 23,23), tak istot­nym dla lu­dzi wiel­kich du­chem.

Trze­cia grupa po­szu­kuje róż­nych form du­cho­wo­ści i trans­cen­den­cji, ale mie­sza jej doj­rzałe i nie­doj­rzałe formy. Jed­nym z naj­waż­niej­szych te­ma­tów tej książki jest to, że – nie­stety – wiele re­li­gij­nych po­szu­ki­wań w dzi­siej­szych cza­sach to trans­cen­den­cja nie­doj­rzała, ode­rwana od au­ten­tycz­nego do­świad­cze­nia jed­no­ści z Bo­giem, ze sobą, z in­nymi – Owen Bar­field na­zwałby to „pu­sty­nią braku współ­uczest­nic­twa”1.

Au­ten­tycz­nie prze­ży­wane chrze­ści­jań­stwo jest osta­tecz­nym po­ko­na­niem od­dzie­le­nia od Boga! Przy­kro to stwier­dzić, ale u więk­szo­ści lu­dzi ro­zu­mowe for­muły i re­li­gijny żar­gon pod­trzy­mują ten we­wnętrzny po­dział, w któ­rym nie da się od­na­leźć trwa­łej na­dziei, nie mó­wiąc już o ra­do­ści. Mu­simy opu­ścić pu­sty­nię i zna­leźć znacz­nie lep­szą kra­inę, „osta­teczne współ­uczest­nic­two”, któ­rym czę­ściowo mo­żemy cie­szyć się już te­raz.

Kiedy ra­do­śnie pod­da­jesz się Bogu

Doj­rzała trans­cen­den­cja jest fak­tycz­nym „za­nu­rze­niem się w” i „pod­da­niem się” Bogu, jak zna­ko­mi­cie na­zwał to Ja­mes Ali­son2. Bóg „się nam daje” i wszystko, co mo­żemy uczy­nić, to po­zwo­lić, by stało się za­dość Jego woli, jak to ja­sno po­ka­zują za­równo mo­dli­twa Ma­ryi pod­czas Zwia­sto­wa­nia, jak i mo­dli­twa Je­zusa w Get­se­mani. W ten spo­sób za­głę­biamy się w coś, co chrze­ści­jań­stwo na­zywa jed­no­cze­śnie „bez­denną głę­bią” i „praw­dzi­wym fun­da­men­tem”. Cóż za pa­ra­doks! Ale w Bogu to nie są prze­ci­wień­stwa. Gdy się tam znaj­dziemy, zdu­mieni roz­my­ślamy, jak mo­gło do tego dojść. Je­ste­śmy rów­nie mocno prze­ko­nani za­równo o tym, że sami nic nie uczy­ni­li­śmy, jak i o tym, że to zo­stało nam uczy­nione. Je­ste­śmy sta­now­czo, ale przy­jaź­nie pod­trzy­my­wani i rów­no­cze­śnie upa­damy bez­rad­nie w prze­ra­ża­jącą ta­jem­nicę, po­chwy­ceni po­mię­dzy głę­bo­kim pra­gnie­niem i py­ta­niem: „Do­kąd mnie to do­pro­wa­dzi?”. Nie­zwy­kle rzadko od­czu­wamy trans­for­ma­cję jako od­na­le­zie­nie cze­goś, ra­czej czu­jemy się przez Ko­goś od­na­le­zieni.

Spo­strze­gasz, że je­steś po­chwy­cony, pod­trzy­my­wany, przez Ko­goś umi­ło­wany. Po­cząt­kowo na­wet nie wiesz, co się dzieje. Wiesz je­dy­nie, że to cu­downa ule­głość, ale ule­głość. Wiesz, że zo­sta­łeś „wzięty w po­sia­da­nie” (zo­bacz Księgi Je­re­mia­sza 20,7–9 lub Iza­ja­sza 6,4–7). Je­steś w ob­ję­ciach Ko­goś In­nego. Czy kto­kol­wiek bez przy­musu re­zy­gnuje z kon­troli? Nie. Na­wet re­li­gia może zo­stać wy­ko­rzy­stana jako ukryty spo­sób jej spra­wo­wa­nia, a do­bre za­cho­wa­nie jako próba kon­tro­lo­wa­nia Boga.

Na­resz­cie stań przed je­dy­nym lu­strem, które od­zwier­cie­dla twoją toż­sa­mość – pod­daj się na­giemu te­raz praw­dzi­wej mo­dli­twy i peł­nej obec­no­ści. Sta­jesz się Kimś wo­bec wiel­kiego JE­STEM. To osta­teczne od­bi­cie da ci od­wagę, by po­rzu­cić wszyst­kie inne ob­razy sie­bie. „Nie od­bie­ram chwały od lu­dzi”, mó­wił Je­zus. „Jak mo­że­cie wie­rzyć, skoro od sie­bie wza­jem­nie od­bie­ra­cie chwałę, a nie szu­ka­cie chwały, która po­cho­dzi od sa­mego Boga?” (J 5,41.44). Od tej chwili, jak mówi Te­resa z Ávili, „wi­dzisz Boga w so­bie i sie­bie w Bogu” – to od­kry­cie wy­prze­dza, prze­wyż­sza i pod­cina wszystko, co naj­lep­sze we współ­cze­snej psy­cho­lo­gii. Po­myśl o ty­sią­cach zło­tych za­osz­czę­dzo­nych na te­ra­pii!

Więk­szość lu­dzi w na­szej dzi­wacz­nej kul­tu­rze żyje w sali lu­ster, w któ­rej kru­cha i nie­ustan­nie zmie­nia­jąca się toż­sa­mość stale wy­maga po­twier­dze­nia. Wi­dać to szcze­gól­nie u lu­dzi mło­dych – oni bu­dują ob­raz sie­bie na uczu­ciach, na­stro­jach, na ide­ach, któ­rymi ła­two każdy może ma­ni­pu­lo­wać, łącz­nie ze sprze­da­jącą po­wierz­chowne ob­razy re­klamą3.

Otrzy­ma­łeś coś znacz­nie lep­szego, ra­do­śniej­szego, kon­kret­niej­szego! Boża obec­ność, wiara, na­dzieja i mi­łość, które temu to­wa­rzy­szą, są da­rem – nie mo­żesz go kon­tro­lo­wać, ale mo­żesz i po­wi­nie­neś o niego pro­sić (Łk 11,13). Pro­sze­nie Boga o co­kol­wiek nie ozna­cza na­kła­nia­nia Go do tego; ozna­cza roz­bu­dze­nie daru, który już w so­bie mamy. Pro­sisz o to, czego już po­sma­ko­wa­łeś! Dar już zo­stał udzie­lony. Więk­szość lu­dzi nie zdaje so­bie sprawy z jego po­sia­da­nia – to smutne i nie­sie ka­ta­stro­falne kon­se­kwen­cje. Na­uczy­ciele pierw­szych wie­ków chrze­ści­jań­stwa oraz wielu póź­niej­szych świę­tych i mi­sty­ków nie mieli co do tego wąt­pli­wo­ści. Cóż, więk­szość chrze­ści­jan dzi­siaj wciąż wy­daje się jak miesz­kańcy Efezu w cza­sach apo­stol­skich, któ­rzy mó­wili: „Na­wet nie sły­sze­li­śmy, że ist­nieje Duch Święty” (Dz 19,2).

Od­kryj przy­ro­dzone prawo

Ry­zy­kowne by­łoby mó­wie­nie lu­dziom z nie­doj­rzałą lub du­ali­styczną świa­do­mo­ścią o Wiel­kim Za­miesz­ki­wa­niu, za­nim do­świad­czą go oso­bi­ście, po­nie­waż z pew­no­ścią nad­użyją tego do­świad­cze­nia lub je stry­wia­li­zują, po­wo­do­wani po­czu­ciem wyż­szo­ści lub chę­cią kon­troli. O tym za­pewne mó­wił Je­zus, uży­wa­jąc jed­nego z bar­dziej do­sad­nych ob­ra­zów – „rzu­ca­nia pe­reł przed wie­prze” (Mt 7,6). Jed­no­cze­śnie z pew­no­ścią nie po­win­ni­śmy za­prze­czać temu do­świad­cze­niu ani ukry­wać go przed in­nymi! Coś ta­kiego może się zda­rzyć, po­nie­waż wielu du­chow­nych ni­gdy oso­bi­ście nie do­świad­czyło Bo­żego zjed­no­cze­nia, więc nie może też prze­ka­zać tego do­świad­cze­nia in­nym. Ka­to­licy i pra­wo­sławni uza­leż­niają obec­ność Du­cha Świę­tego od przy­na­leż­no­ści re­li­gij­nej i sa­kra­men­tów; pro­te­stanci uza­leż­niają ją od oso­bi­stej de­cy­zji lub wiary. W obu przy­pad­kach to my przej­mu­jemy kon­trolę, to my je­ste­śmy wy­ko­naw­cami. Nie ma mowy o ule­gło­ści.

Tylko o tych, któ­rzy do­świad­czyli w ja­kimś stop­niu na­wró­ce­nia, można po­wie­dzieć, że mają Du­cha Świę­tego, i ocze­ki­wać od nich, że zro­zu­mieją te słowa. Wów­czas ży­cie „roz­pali w nich na nowo cha­ry­zmat Boży” (2 Tm 1,6), lecz oni będą za­wsze i wciąż wie­dzieli, że ogień po­cho­dzi Ską­d­inąd. Nie można zro­bić ab­so­lut­nie nic, by za­słu­żyć na Du­cha Świę­tego czy też Go otrzy­mać; nic też nie można zro­bić, by zdo­być Boga i uzy­skać Jego za­miesz­ka­nie w so­bie (np. Rz 8,10; Ga 3,15)4. Nie sta­raj się uwie­rzyć w Du­cha Świę­tego, tak jak wie­rzysz w różne dok­tryny. Za­miast tego prak­ty­kuj czer­pa­nie z głę­bo­kiej studni, którą masz w so­bie, a uwie­rzysz w spo­sób na­tu­ralny. Za­przę­gnij ko­nia, a po­cią­gnie wóz.

Nie można też nic zro­bić, żeby utra­cić Du­cha Świę­tego; naj­wy­żej, jak to stwier­dza List do Efe­zjan, można „za­smu­cić” ist­nie­jącą w nas Obec­ność, którą zo­sta­li­śmy „opie­czę­to­wani” (Ef 4,30). Można bo­wiem nie zda­wać so­bie sprawy z przy­ro­dzo­nego prawa. Można za­nie­dbać ten dar, a w efek­cie nie do­świad­czyć ra­do­ści z Jego wspa­nia­łych owo­ców. Wy­daje się, że do­ty­czy to wielu lu­dzi, któ­rych na ogół na­zy­wamy „grzesz­ni­kami”. Słowo to nie od­nosi się do lu­dzi sto­ją­cych ni­żej mo­ral­nie, ale do tych, któ­rzy nie wie­dzą, kim są i czy­imi są na­prawdę, któ­rzy nie mają do­stępu do swo­jej wro­dzo­nej god­no­ści oraz zna­cze­nia. Mu­szą o nią wal­czyć, się­ga­jąc po różne bez­pro­duk­tywne me­tody. Ja­każ strata! Dla­tego nie oka­zuj nie­na­wi­ści „grzesz­ni­kom” i nie spo­glą­daj na nich z góry. Ra­czej okaż im współ­czu­cie, po­nie­waż tak wiele ich omija!

Dla­czego nie zda­jemy so­bie sprawy z po­sia­da­nia tego daru? Być może Bóg nie chce zmu­szać nas do ni­czego, czego by­śmy sami nie pra­gnęli lub nie wy­brali. W ten spo­sób na­wią­zuje się piękny ta­niec Boga z du­szą, który za­cho­wuje wol­ność każ­dej ze stron.

Obiek­tyw­nie je­ste­śmy już w po­sia­da­niu daru, ale trzeba go jesz­cze za­pra­gnąć i prze­bu­dzić. Bez tego ni­gdy nie bę­dziemy świa­domi jego ist­nie­nia. To na­stępny pa­ra­doks. Czę­sto wiara staje się ja­sna i ra­do­sna do­piero po fak­cie – po tym, jak już do­świad­czymy wła­snych prze­żyć. Ale droga wiary wciąż wy­maga kro­cze­nia z uf­no­ścią, po­dej­mo­wa­nia ry­zyka i po­ko­ny­wa­nia ciem­no­ści. Od­tąd jed­nak bę­dziesz pa­mię­tał w ciem­no­ściach to, czego do­świad­czy­łeś w świe­tle. Ale droga, którą masz przed sobą, za­wsze bę­dzie mie­szanką świa­tła i mroku. W ju­de­ochrze­ści­jań­skiej hi­sto­rii stwo­rze­nia lu­dzie zo­stali ukształ­to­wani na ob­raz i po­do­bień­stwo Boga (Rdz 1,26). Na­sze DNA jest bo­skie. Na Bożą obec­ność w nas ni­gdy nie za­słu­żymy żad­nym za­cho­wa­niem czy ry­tu­ałem, mo­żemy je­dy­nie ją roz­po­znać, uświa­do­mić so­bie (Rz 11,6; Ef 2,8–10) i po­ko­chać. Kiedy bę­dziesz go­towy, do­świad­czysz jed­no­cze­śnie roz­cza­ro­wa­nia i ocza­ro­wa­nia bez­kre­sną ta­jem­nicą swo­jego wła­snego czło­wie­czeń­stwa. Po­znasz, że sto­isz pod tym sa­mym wo­do­spa­dem mi­ło­sier­dzia, pod któ­rym stoją inni, i otrzy­mu­jesz tę samą nie­za­słu­żoną, fun­da­men­talną ła­skę, która sięga pod­staw wszyst­kiego. Nie ma­jąc tego pod­sta­wo­wego do­świad­cze­nia Boga jako ot­chłani i fun­da­mentu jed­no­cze­śnie, wła­ści­wie nie można żyć chwilą obecną, peł­nią tego, kim się jest, peł­nią zna­cze­nia, a tym bar­dziej nie można do­świad­czyć Obec­no­ści, która – pa­ra­dok­sal­nie – za­wsze wy­peł­nia ot­chłań i wstrząsa fun­da­men­tami.

Mo­dli­twa – do­świad­cze­nie nieba już te­raz

„Wszystko co staje się jawne, jest świa­tłem”, mówi List do Efe­zjan (Ef 5,13). W mo­dli­twie nie­ustan­nie po­wra­camy do bo­skiego spoj­rze­nia i sta­jemy się jego od­bi­ciem, nie­mal wbrew so­bie (2 Kor 3,18). Mo­dli­twa była czę­sto ba­na­li­zo­wana, zwłasz­cza gdy trak­to­wano ją jako spo­sób na uzy­ska­nie tego, czego się po­trze­buje. W tej książce uży­wam słowa „mo­dli­twa” na okre­śle­nie każ­dej we­wnętrz­nej po­dróży lub prak­tyki, która po­zwala na do­świad­cze­nie wiary, na­dziei i mi­ło­ści w so­bie. Nie jest to tech­nika zdo­by­wa­nia róż­nych rze­czy ani po­bożne ćwi­cze­nie, które ma za­do­wo­lić Boga, nie jest to też wa­ru­nek wej­ścia do nieba. Mo­dli­twa zde­cy­do­wa­nie bar­dziej przy­po­mina prze­ży­wa­nie nieba te­raz.

Pod­sta­wowe do­świad­cze­nie re­li­gijne po­lega bar­dziej na tym, że sta­jesz się „cał­ko­wi­cie po­znany”, niż na tym, że ty co­kol­wiek po­zna­jesz, a szcze­gól­nie sie­bie sa­mego. Po­mimo tej róż­nicy masz po­czu­cie praw­dzi­wego po­zna­nia. Od po­czątku do końca tej książki bę­dziemy za­mien­nie na­zy­wali ten nowy spo­sób po­zna­nia kon­tem­pla­cją, nie­du­al­nym my­śle­niem lub wi­dze­niem „trze­cim okiem”. Taka mo­dli­twa, ta­kie spoj­rze­nie sku­tecz­nie usuwa lęk przed ko­niecz­no­ścią cał­ko­wi­tego oso­bi­stego zro­zu­mie­nia czy po­praw­no­ści uży­wa­nych sfor­mu­ło­wań. W tym mo­men­cie Bóg staje się bar­dziej cza­sow­ni­kiem niż rze­czow­ni­kiem, bar­dziej pro­ce­sem niż koń­co­wym wnio­skiem, bar­dziej do­świad­cze­niem niż do­gma­tem, bar­dziej oso­bi­stą re­la­cją niż ideą5. Jest Ktoś, kto z tobą tań­czy, a ty nie bo­isz się po­peł­niać błę­dów.

Nic dziw­nego, że wszyst­kie li­tur­giczne mo­dli­twy koń­czą się tą samą frazą: „Przez Chry­stusa Pana na­szego. Amen”. Nie mo­dlimy się do Chry­stusa, ale przez Chry­stusa, a jesz­cze pre­cy­zyj­niej to Chry­stus mo­dli się przez nas. Je­ste­śmy za­wsze i na za­wsze ka­na­łami, in­stru­men­tami, ka­mer­to­nami, sta­cjami od­bior­czymi (Rz 8,22–27). Po­woli uczymy się do­stra­jać do wła­ści­wego sy­gnału. Pod­sta­wo­wym za­da­niem każ­dej do­brej du­cho­wo­ści jest ucze­nie nas „współ­pracy” z tym, co Bóg chce zro­bić, i z tym, co już za­czął ro­bić (Rz 8,28). I rze­czy­wi­ście, nic war­to­ścio­wego nie po­jawi się w na­szym umy­śle, do­póki Bóg nie „po­ru­szy” tego w nas. My sami mo­żemy je­dy­nie po­twier­dzać to, co już się wy­da­rza.

Żyć w ten spo­sób to żyć w na­dziei, któ­rej nie da się wy­tłu­ma­czyć, po­nie­waż twoje ży­cie jest te­raz o wiele więk­sze niż ty sam. W isto­cie to nie jest twoje wła­sne ży­cie, ale pa­ra­dok­sal­nie je­steś w nim bar­dziej sobą niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Tego wła­śnie do­świad­czają mi­stycy – te­raz ich wi­zja może być rów­nież twoją. „Praw­dzi­wie Pan jest na tym miej­scu, a ja nie wie­dzia­łem” (­Księga Ro­dzaju 28,16).

Przy­pisy koń­cowe

1  Gre­gory Wolfe, The New Re­li­gious Hu­ma­ni­sts, Free Press, New York 1997.

2  Ja­mes Ali­son, Un­der­go­ing God: Di­spat­ches from the Scene of a Break-In, Con­ti­nuum, New York 2006.

 3 John J. Pren­der­gast (ed.), The Sa­cred Mir­ror: Non­dual Wis­dom and Psy­cho­the­rapy, Pa­ra­gon, St Paul, Min­ne­sota, 2003. Zna­ko­mite i po­nad­cza­sowe jest rów­nież wszystko, co na­pi­sał Ge­rald May. Ge­rald był mi dro­gim przy­ja­cie­lem i praw­dzi­wie świę­tym czło­wie­kiem.

4  Za­łą­czy­łem Li­ta­nię do Du­cha Świę­tego przy końcu tej książki. Jej od­ma­wia­nie może być po­mocną prak­tyką w czer­pa­niu z nie­za­wod­nego Źró­dła, które jest w to­bie sa­mym.

 5 Zob. „The Di­vine Dance” (Bo­ski Ta­niec), na­gra­nie mo­jej kon­fe­ren­cji na te­mat cen­tral­nego zna­cze­nia Boga jako Trójcy osób i wy­ni­ka­ją­cych z tego kon­se­kwen­cji, do­stępne na www.cac.org.

I  W 1943 roku Wiel­ka­noc była ob­cho­dzona 25 kwiet­nia. Kilka dni wcze­śniej – 19 kwiet­nia – w war­szaw­skim get­cie wy­bu­chło po­wsta­nie (przyp. red.).

II Stone’s Folly – słynna willa, w któ­rej na­ro­dził się ame­ry­kań­ski ruch pen­ta­ko­stalny, znany też jako cha­ry­zma­tyczny lub zie­lo­no­świąt­kowy. Ri­chard Rohr przy­po­mina wy­da­rze­nie z nocy syl­we­stro­wej 1900/1901 roku, kiedy to Agnes Ozman, uczen­nica dzia­ła­ją­cej w willi szkoły Be­thel Bi­ble, za­częła się mo­dlić w in­nym ję­zyku (kon­kret­nie chiń­skim). To wy­da­rze­nie przyj­muje się za po­czą­tek ru­chu zie­lo­no­świąt­kow­ców (przyp. red.).

Spis tre­ści

Nie­du­alne chrze­ści­jań­stwo

Dla­czego pi­szę tę książkę

CZĘŚĆ PIERW­SZA

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Dar już zo­stał udzie­lony

Przy­pisy koń­cowe

Ty­tuł ory­gi­nału

Ri­chard Rohr, The Na­ked Now. Le­ar­ning to See as the My­stics See

Co­py­ri­ght © by Ri­chard Rohr

Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion by Wy­daw­nic­two WAM, 2024

The book is pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment

with The Cros­sroad Pu­bli­shing Com­pany

Opieka re­dak­cyjna: Jo­anna Pa­kuza

Kon­sul­ta­cja me­ry­to­ryczna: dr Ja­cek Pru­sak SJ

Ko­rekta: Mal­wina Ko­złow­ska

Skład: Lu­cyna Ster­czew­ska

Pro­jekt okładki: Mar­cin Ja­ku­bio­nek

ePub e-ISBN: 978-83-277-4222-3

Mobi e-ISBN: 978-83-277-4223-0

WY­DAW­NIC­TWO WAM

ul. Ko­per­nika 26 • 31-501 Kra­ków

tel. 12 62 93 200

e-mail: wam@wy­daw­nic­two­wam.pl

DZIAŁ HAN­DLOWY

tel. 12 62 93 254-255

e-mail: han­del@wy­daw­nic­two­wam.pl

KSIĘ­GAR­NIA WY­SYŁ­KOWA

tel. 12 62 93 260 • fax 12 629 34 96

www.wy­daw­nic­two­wam.pl