Myśl i bogać się - Napoleon Hill - ebook + audiobook + książka

Myśl i bogać się ebook i audiobook

Hill Napoleon

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Książka N. Hilla tłumaczona na wiele języków i wydana w milionowych nakładach w wielu krajach świata, stała się nie kwestionowanym, klasycznym dziełem literatury motywującej działania ludzkie. Napisana z inspiracji Andrew Carnegiego, przez swych niezliczonych czytelników uważana jest za "kartę powołania", która - na przekór trudnościom ocenianym przez inne systemy motywacyjne jako niepokonalne - skierowała ich na droge wiodącą do sławy i bogactwa. Książka Myśl i bogać się wraz z PODRĘCZNYM PORADNIKIEM odmieniła życie milionów meżczyzn i kobiet, zarówno dorosłych, jak i wkraczających w dojrzałe życie i stworzyła wspaniałe dziedzictwo osiągnieć dokonanych przez dzisiejszych i wczorajszych czołowych działaczy w dziedzinie biznesu, administracji rządowej i życia publicznego. Czytając tę książke pamiętaj, że przedstawia ona fakty, a nie zmyślenia, a jej celem jest przekazanie prawdy uniwersalnej, z której wszyscy przygotowani na jej przyjęcie dowiedzą się, co robić ze swym życiem i jak osiągnąć życiowy cel. Znajdą też w niej bodziec potrzebny do rozpoczecia nowego życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 393

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 10 min

Lektor: Krzysztof Ibisz

Oceny
4,3 (669 ocen)
436
119
58
17
39
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Qbba69

Nie polecam

bardzo słaba jakość nagrania
20
Ramzi83

Nie polecam

banały...
10
Anusiak123

Nie polecam

nie dowiedziałam się niczego konkretnego..
00
JOHANNALIND

Nie oderwiesz się od lektury

Książka prista, a zasady genialne. Takie, że każdy może się z nimi zapoznać i bez większych problemów zacząć wdrażać😁. Lektor super😉.
00
Rafalec

Nie polecam

Audiobook to tylko pierwszy rozdział
00

Popularność




Pu­bli­shed by the Pen­gu­in Gro­up

Pen­gu­in Bo­oks USA Inc 375 Hud­son Stre­et

New York, New York 10014 USA

Ty­tuł ory­gi­na­łu

Think and Grow Rich Ac­tion Pack

Prze­kład

Wa­cław Sad­kow­ski

Re­dak­cja i ko­rek­ta

Ze­spół

Pro­jekt okład­ki

Ma­rek Za­dwor­ny

Co­py­ri­ght © 1972 by Haw­thorn Bo­oks Inc.

Think and Grow Rich New and Re­vi­sed Edi­tion

Co­py­ri­ght © 1937, 1960, 1966, 1967 by Na­po­le­on Hill Fo­un­da­tion

Co­py­ri­ght © 1968 by Haw­thorn Bo­oks Inc.

© Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion Wy­daw­nic­two Stu­dio EMKA

Wszel­kie in­for­ma­cje, włącz­nie z pra­wem do re­pro­duk­cji tek­stu w ca­ło­ści lub w ja­kiej­kol­wiek for­mie, za­strze­żo­ne.

Wszel­kich in­for­ma­cji udzie­la:

Wy­daw­nic­two Stu­dio EMKA

ul. Kró­lo­wej Al­do­ny 6, 03-928 War­sza­wa

tel./faks 22 628 08 38,616 00 67

wy­daw­nic­two@stu­dio­em­ka.com.pl

www.stu­dio­em­ka.com.pl

ISBN 978-83-62304-66-0

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

… Każ­de do­ko­na­nie, wszyst­kie zdo­by­te przez lu­dzi bo­gac­twa mają swe źró­dła w ich my­ślach…

An­drew Car­ne­gie

Oto tra­fia Wam do rąk jed­na z tych ksią­żek, któ­re wy­war­ły naj­więk­szy wpływ na czy­tel­ni­ków. Przed­sta­wia ona spraw­dzo­ny plan pro­wa­dzą­cy do zdo­by­cia bo­gac­twa. Wy­ja­śnia, w jaki spo­sób za­sto­so­wać ten plan w prak­ty­ce, po­czy­na­jąc od tej chwi­li, od dziś.

Co spra­wia, że nie­któ­rzy lu­dzie idą przez ży­cie prze­bo­jem, od suk­ce­su do suk­ce­su, po­mna­ża­jąc swe do­cho­dy i ży­cio­we szczę­ście – a inni na­wet nie pró­bu­ją o nie za­bie­gać?

Co spra­wia, że ktoś uzy­sku­je po­waż­ne wpły­wy oso­bi­ste, a ktoś inny po­zo­sta­je jed­nost­ką bez zna­cze­nia? Co jest przy­czy­ną po­wo­du­ją­cą, iż je­den czło­wiek znaj­du­je wyj­ście z każ­dej sy­tu­acji, to­ru­je so­bie dro­gę przez prze­ciw­no­ści ży­cia, uzy­sku­jąc speł­nie­nie swych naj­droż­szych ma­rzeń – a dru­gi za­ła­mu­je się, prze­gry­wa, nie do­cho­dzi do ni­cze­go?

Przed laty au­tor tej książ­ki, Na­po­le­on Hill, za­siadł do roz­mo­wy z jed­nym spo­śród naj­bo­gat­szych wów­czas lu­dzi na świe­cie, An­drew Car­ne­giem, i uzy­skał odeń pierw­szą za­po­wiedź wy­ja­wie­nia tej wiel­kiej Ta­jem­ni­cy. Car­ne­gie za­chę­cił wte­dy Hil­la do ba­da­nia, w jaki spo­sób inni lu­dzie z tej Ta­jem­ni­cy ko­rzy­sta­li, do stu­dio­wa­nia ich me­tod po­słu­gi­wa­nia się nią – i do opra­co­wa­nia pro­ste­go pla­nu wio­dą­ce­go do zdo­by­cia bo­gac­twa, któ­ry moż­na by przed­sta­wić świa­tu jako Plan Mi­strzow­ski.

MYŚL I BO­GAĆ SIĘ ujaw­nia tę Ta­jem­ni­cę i przed­sta­wia ów Plan. Od pierw­sze­go wy­da­nia tej książ­ki w roku 1937 uka­za­ły się 42 jej ko­lej­ne edy­cje, dru­ko­wa­ne w mak­sy­mal­nym po­śpie­chu, ja­kie­go wy­ma­ga­ło za­po­trze­bo­wa­nie na nią. Wy­da­nie ni­niej­sze do­sto­so­wa­ne jest do wy­mo­gów chwi­li obec­nej, wy­po­sa­żo­no je w spe­cjal­ne udo­god­nie­nia w ko­rzy­sta­niu z tek­stu książ­ki, w tym tak­że w krót­kie wnio­ski za­my­ka­ją­ce każ­dy z jej roz­dzia­łów, słu­żą­ce od­świe­że­niu tre­ści da­ne­go roz­dzia­łu w pa­mię­ci.

Tak więc mamy na­resz­cie pro­stą, pew­ną dro­gę do po­ko­na­nia wszel­kich prze­ciw­no­ści, speł­nie­nia wszel­kich dą­żeń, zdo­by­cia ży­cio­we­go suk­ce­su. Książ­ka ta wstrzą­śnie Tobą dzię­ki swej mocy do­ko­na­nia w Twym ży­ciu głę­bo­kiej prze­mia­ny. Zro­zu­miesz dzię­ki niej, dla­cze­go nie­któ­rzy lu­dzie do­cho­dzą do wiel­kich pie­nię­dzy i suk­ce­sów ży­cio­wych – bo sam sta­niesz się jed­nym z nich.

W każ­dym roz­dzia­le tej książ­ki oma­wiam jed­ną z przy­no­szą­cych pie­nią­dze ta­jem­nic, któ­re umoż­li­wi­ły zdo­by­cie for­tu­ny set­kom naj­bo­gat­szych lu­dzi na świe­cie – lu­dziom, któ­rych do­ko­na­nia ży­cio­we ana­li­zo­wa­łem przez dłu­gie lata.

Na ta­jem­ni­cę ich suk­ce­su zwró­cił mi uwa­gę przed po­nad pól wie­kiem An­drew Car­ne­gie. Ten ob­rot­ny, miły w obej­ściu sta­ry Szkot, cier­pli­wie wbi­jał mi ją do gło­wy, kie­dy by­łem jesz­cze ma­łym chłop­cem. A po­tem osu­wał się w głąb swe­go fo­te­la i z bły­skiem roz­ba­wie­nia w oku spraw­dzał, czy mam dość ole­ju w gło­wie, aby w peł­ni do­ce­nić to, co mi wy­ja­wił.

A kie­dy się już upew­nił, że po­ją­łem jego myśl, za­py­tał, czy był­bym go­tów po­świę­cić ja­kieś dwa­dzie­ścia lat, albo i wię­cej, by się przy­go­to­wać do przed­sta­wie­nia tej my­śli świa­tu, ko­bie­tom i męż­czy­znom, któ­rzy bez po­zna­nia tej my­śli mo­gli­by za­znać ży­cio­wej klę­ski. Od­rze­kłem, że się tego po­dej­mę i oto, przy współ­pra­cy pana Car­ne­gie­go, do­trzy­mu­ję tego zo­bo­wią­za­nia.

Książ­ka ni­niej­sza wy­ja­wia tę ta­jem­ni­cę, do­wie­dzio­ną do­świad­cze­niem ży­cio­wym ty­się­cy lu­dzi z róż­nych dzie­dzin ży­cia. To wła­śnie od pana Car­ne­gie­go po­cho­dzi po­mysł, by ową ma­gicz­ną for­mu­łę, któ­ra jemu sa­me­mu przy­nio­sła wspa­nia­ły ży­cio­wy suk­ces, od­nieść do do­ko­nań lu­dzi, któ­rzy nie mie­li cza­su za­sta­na­wiać się nad spo­so­bem, w jaki do­cho­dzi się do bo­gac­twa; miał on też na­dzie­ję, że będę mógł do­wieść słusz­no­ści tej for­mu­ły, po­twier­dzo­nej do­świad­cze­niem każ­de­go z tych męż­czyzn i każ­dej z tych ko­biet. Pan Car­ne­gie są­dził, że jego teo­rię bę­dzie się wy­kła­da­ło we wszyst­kich szko­łach i wy­ra­żał prze­ko­na­nie, iż gdy­by uczo­no jej w na­le­ży­ty spo­sób, zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wa­ła­by cały sys­tem oświa­to­wy w tak znacz­nym stop­niu, że czas prze­zna­czo­ny na kształ­ce­nie mło­dzie­ży moż­na by zre­du­ko­wać do po­ło­wy.

Au­ten­tycz­ne ży­cio­ry­sy do­wo­dzą za­dzi­wia­ją­cej siły Ta­jem­ni­cy Suk­ce­su

W roz­dzia­le IIIpo­świę­co­nym Wie­rze w sie­bie znaj­dzie­cie za­dzi­wia­ją­cą hi­sto­rię two­rze­nia gi­gan­tycz­ne­go kon­cer­nu Uni­ted Sta­tes Ste­el Cor­po­ra­tion, po­wo­ła­ne­go do ży­cia i kie­ro­wa­ne­go przez mło­de­go czło­wie­ka, na któ­re­go przy­kła­dzie pan Car­ne­gie do­wo­dzi, iż jego teo­ria spraw­dza się na każ­dym czło­wie­ku, któ­ry ją przyj­mie. Wier­ne za­sto­so­wa­nie tej ta­jem­ni­cy przy­nio­sło Char­le­so­wi M. Schwa­bo­wi ogrom­ne pie­nią­dze i wpły­wy. Mó­wiąc otwar­cie, za­sto­so­wa­nie tej for­mu­ły przy­spo­rzy­ło panu Schwa­bo­wi sześć­set ty­się­cy do­la­rów.

Fak­ty ta­kie – do­brze zna­ne nie­mal wszyst­kim, któ­rzy zna­li pana Car­ne­gie­go – dają czy­tel­ni­ko­wi ja­sne wy­obra­że­nie o tym, co może mu za­ofe­ro­wać lek­tu­ra tej książ­ki, w ja­kim stop­niu może mu ona uświa­do­mić, cze­go na­praw­dę pra­gnie.

Ta­jem­ni­cę suk­ce­su prze­ka­za­no ty­siąc­om męż­czyzn i ko­biet, któ­rzy zgod­nie z ży­cze­niem pana Car­ne­gie­go wy­ko­rzy­sta­li ją dla wła­sne­go po­żyt­ku. Nie­któ­rzy z nich zdo­by­li dzię­ki niej for­tu­nę. Inni wy­ko­rzy­sta­li ją osią­ga­jąc har­mo­nię w ro­dzi­nie. Pe­wien urzęd­nik sto­so­wał ją tak sku­tecz­nie, że za­pew­nia­ła mu ona do­chód prze­kra­cza­ją­cy 75 ty­się­cy do­la­rów rocz­nie1.

Kra­wiec z Cin­cin­na­ti, Ar­thur Nash, po­sta­no­wił wy­ko­rzy­stać swe ban­kru­tu­ją­ce przed­się­bior­stwo jako „kró­li­ka do­świad­czal­ne­go”, na któ­rym chciał spraw­dzić dzia­ła­nie for­mu­ły. Przed­się­bior­stwo roz­kwi­tło i przy­nio­sło wła­ści­cie­lom znacz­ne do­cho­dy. I nadal zna­ko­mi­cie pro­spe­ru­je, mimo iż pan Nash już zmarł. Eks­pe­ry­ment prze­zeń do­ko­na­ny uzna­no za wy­jąt­ko­wy, a ga­ze­ty i cza­so­pi­sma po­świę­ci­ły mu tyle miej­sca, iż za jego wy­ko­rzy­sta­nie na re­kla­my mu­sia­no by wy­dać ok. mi­lio­na do­la­rów.

Ta­jem­ni­cę tę po­znał rów­nież Stu­art Au­stin Wier, miesz­ka­niec mia­sta Dal­las w Tek­sa­sie. Przy­jął ją z ta­kim za­pa­łem, że po­rzu­cił uprzed­ni za­wód i pod­jął stu­dia praw­ni­cze. Czy mu się po­wio­dło? I o tym zda­rze­niu opo­wiem.

Kie­dy pra­co­wa­łem jako akwi­zy­tor ogło­sze­nio­wy w La­Sal­le Exten­sion Uni­ver­si­ty, mia­łem moż­ność przy­glą­dać się, jak rek­tor tego uni­wer­sy­te­tu, J. G. Cha­pli­ne, sto­su­jąc tę for­mu­łę prze­kształ­cił go w jed­ną z naj­znacz­niej­szych w ska­li kra­ju uczel­ni dla stu­den­tów za­ocz­nych.

Ta­jem­ni­cę, o któ­rej tu mó­wię, cha­rak­te­ry­zu­ję w książ­ce przy­najm­niej sto razy. Nie na­zy­wam jej wprost, po­nie­waż wy­da­je się, iż jest sku­tecz­niej­sza, kie­dy po­zo­sta­je czę­ścio­wo uta­jo­na, choć znaj­du­je się w za­się­gu wzro­ku i kie­dy ci, któ­rzy doj­rze­li do jej przy­ję­cia, mogą do niej do­trzeć wła­snym wy­sił­kiem.

Wła­śnie dla­te­go pan Car­ne­gie za­wie­rzał mi ją tak cier­pli­wie, nie na­zy­wa­jąc jej po imie­niu.

Ta­jem­ni­ca prze­ma­wia do tych, któ­rzy chcą słu­chać

Je­śli je­steś go­tów ją przy­jąć, od­naj­dziesz ją przy­najm­niej w jed­nym frag­men­cie każ­de­go roz­dzia­łu. Mógł­bym sko­rzy­stać z przy­wi­le­ju uświa­do­mie­nia ci, w jaki spo­sób mo­żesz stwier­dzić, że już je­steś przy­go­to­wa­ny na jej przy­ję­cie, ale po­zba­wi­ło­by cię to więk­szo­ści ko­rzy­ści, ja­kie pły­ną z do­ko­na­nia tego od­kry­cia na wła­sną rękę.

Je­śli pod­da­łeś się znie­chę­ce­niu, je­śli przy­pa­dło ci w udzia­le zma­gać się z prze­ciw­no­ścia­mi ży­cia, któ­re przy­ga­si­ły w to­bie du­cha, je­śli pró­by spro­sta­nia wy­zwa­niom ży­cia, ja­kie po­dej­mo­wa­łeś, za­koń­czy­ły się klę­ską, albo też je­śli do­zna­łeś upo­śle­dzeń w wy­ni­ku cho­ro­by lub fi­zycz­nych oka­le­czeń, niech przy­kład mo­je­go syna i jego spo­sób za­sto­so­wa­nia teo­rii Car­ne­gie­go wyda ci się oazą na „pu­sty­ni stra­co­nych na­dziei”.

Ta­jem­ni­cę tę wy­ko­rzy­sty­wał w sze­ro­kim za­kre­sie pre­zy­dent Wo­odrow Wil­son w cza­sie I woj­ny świa­to­wej. Prze­ka­zy­wa­no ją żoł­nie­rzom w cza­sie szko­le­nia, ja­kie od­by­wa­li przed wy­ru­sze­niem na front. Pre­zy­dent Wil­son zwie­rzył mi się, że w znacz­nym stop­niu do­po­mo­gła ona w zbie­ra­niu fun­du­szów na cele wo­jen­ne.

Szcze­gól­ną wła­ści­wo­ścią tej ta­jem­ni­cy jest to, że ci, któ­rzy ją po­zna­li i za­sto­so­wa­li się do niej, zo­sta­li wcią­gnię­ci na dro­gę do ży­cio­we­go suk­ce­su. Je­śli w to wąt­pisz, przy­patrz się na­zwi­skom lu­dzi, ja­kich tu wspo­mi­nam; weź z nich przy­kład, a prze­ko­nasz się, że to praw­da.

Na świe­cie ni­cze­go nie do­sta­je się za dar­mo!

Ta­jem­ni­cy, o któ­rej mó­wię, nie moż­na uzy­skać za dar­mo, ale cena, jaką trze­ba za nią za­pła­cić, jest nie­współ­mier­na do jej war­to­ści. I za żad­ną cenę nie moż­na tej ta­jem­ni­cy udo­stęp­nić tym, któ­rzy jej z wła­snej woli nie po­szu­ku­ją. Nie może też być ona ni­ko­mu od­stą­pio­na ani sprze­da­na, po­nie­waż w isto­cie skła­da się z dwóch czę­ści. Jed­na z tych czę­ści znaj­du­je się już w po­sia­da­niu tych, któ­rzy są we­wnętrz­nie przy­go­to­wa­ni na przy­ję­cie ca­łej ta­jem­ni­cy.

Ta­jem­ni­ca ta od­po­wia­da po­trze­bom i moż­li­wo­ściom wszyst­kich, któ­rzy przy­go­to­wa­ni są na jej przy­ję­cie. Po­ziom wy­kształ­ce­nia nie ma tu nic do rze­czy. Na dłu­go przed mym przyj­ściem na świat, ta­jem­ni­cę tę po­siadł T.A. Edi­son i po­słu­żył się nią tak mą­drze, że stał się czo­ło­wym w ska­li świa­to­wej wy­na­laz­cą, choć tyl­ko przez trzy mie­sią­ce cho­dził do szko­ły.

Ta­jem­ni­cę tę przy­jął rów­nież Edwin C. Bar­nes, przed­się­bior­ca po­wią­za­ny z Edi­so­nem. Za­sto­so­wał ją tak sku­tecz­nie, że cho­ciaż pier­wot­nie nie za­ra­biał wię­cej niż 12 ty­się­cy do­la­rów rocz­nie, prze­szedł na wcze­śniej­szą eme­ry­tu­rę jako po­sia­dacz ol­brzy­miej for­tu­ny. Hi­sto­rię jego ży­cia przed­sta­wiam w po­cząt­ko­wej czę­ści roz­dzia­łu I. Prze­ko­na cię ona, że bo­gac­two nie jest dla cie­bie nie­osią­gal­ne, że mo­żesz stać się tym kim chcesz, że pie­nią­dze, sła­wa, uzna­nie i szczę­ście mogą się stać udzia­łem tych, któ­rzy są na­praw­dę zde­cy­do­wa­ni je zdo­być.

Skąd o tym wiem? Od­po­wiedź na to py­ta­nie znaj­dziesz za­nim do­czy­tasz tę książ­kę do koń­ca. Mo­żesz ją zna­leźć rów­nie do­brze w pierw­szym roz­dzia­le, jak i na ostat­niej stro­nie.

W trak­cie pro­wa­dzo­nych, na ży­cze­nie Car­ne­gie­go, przez dwa­dzie­ścia je­den lat ba­dań prze­ana­li­zo­wa­łem do­ko­na­nia ży­cio­we se­tek zna­nych lu­dzi, z któ­rych wie­lu wy­zna­ło, iż zbi­ło ma­ją­tek dzię­ki ta­jem­ni­cy Car­ne­gie­go; wy­mie­nię tu przy­kła­do­wo kil­ka­dzie­siąt na­zwisk:

Hen­ry Ford

Wil­liam Wri­gley ju­nior

John Wa­na­ma­ker

Ja­mes J. Hill

Geo­r­ge S. Par­ker

E. M. Sta­tler

Hen­ry L. Do­her­ty

Cy­rus H. K. Cur­tis

Geo­r­ge East­man

Char­les M. Schwab

Har­ris F. Wil­liams

King Gil­let­te

Da­niel Wil­lard

dr Frank Gun­sau­lus

Ralph A. We­eks

Ar­thur Nash

John D. Roc­ke­fel­ler

Tho­mas A. Edi­son

Frank A. Van­der­lip

The­odo­re Ro­ose­velt

John W. Da­vis

El­bert Hub­bard

Wil­bur Wri­ght

J. G. Glia­pli­ne

dr Frank Cra­ne

J. Od­gen Ar­mo­ur

Ar­thur Bris­ba­ne

Wo­odrow Wil­son

Wil­liam Ho­ward Taft

Lu­ther Bur­bank

Edward W. Bok

Frank A. Mun­say

Ebert H. Gary

Geo­r­ge M. Ale­xan­der

Cla­ren­ce Dar­row

John H. Pat­ter­son

Ju­lius Ro­sen­wald

Stu­art Ar­thur Wier

F. W. Wo­ol­worth

płk Ro­bert A. Dol­lar

Edward A. Fi­le­ne

Edwin C. Bar­nes

Wil­liam Jen­nigs Bry­an

dr Da­vid Starr Jor­dan

sę­dzia Da­niel T.Wri­tht

se­na­tor Jen­nings Ran­dolph

dr Ale­xan­der Gra­ham Bell

Na­zwi­ska te sta­no­wią tyl­ko małą część owych se­tek wy­bit­nych Ame­ry­ka­nów, któ­rych do­ko­na­nia fi­nan­so­we oraz inne do­wo­dzą, iż ci, co po­ję­li i za­sto­so­wa­li w swym dzia­ła­niu ta­jem­ni­cę Car­ne­gie­go, osią­ga­ją wy­so­ki po­ziom ży­cia. Nie zda­rzy­ło mi się usły­szeć o ni­kim ta­kim, kto przyj­mu­jąc tę ta­jem­ni­cę nie osią­gnął­by suk­ce­su w ja­kiejś wy­bra­nej przez sie­bie dzie­dzi­nie. I nie znam też ni­ko­go, kto by się wy­bił lub do­szedł do bo­gac­twa nie w wy­ni­ku za­sto­so­wa­nia tej ta­jem­ni­cy. Wy­cią­gną­łem z tych dwóch fak­tów wnio­sek, iż owa ta­jem­ni­ca jest – jako część wie­dzy nie­zbęd­nej dla ufor­mo­wa­nia zde­cy­do­wa­nej po­sta­wy ży­cio­wej – waż­niej­sza od wszyst­kie­go, co moż­na uzy­skać po­przez to, co się po­pu­lar­nie na­zy­wa „wy­kształ­ce­niem”.

Cóż to bo­wiem jest wy­kształ­ce­nie? Py­ta­nie to wy­ma­ga­ło­by szcze­gó­ło­wej od­po­wie­dzi.

Zwrot­ny mo­ment w two­im ży­ciu

Tak więc ta­jem­ni­ca, o któ­rej mó­wię, w ten czy w inny spo­sób wy­ło­ni się z kart tej książ­ki i sta­nie do twej dys­po­zy­cji, je­śli tyl­ko je­steś przy­go­to­wa­ny na jej przy­ję­cie. Roz­po­znasz ją, kie­dy tyl­ko ci się ob­ja­wi. A kie­dy się to zda­rzy, czy sta­nie się to za spra­wą roz­dzia­łu pierw­sze­go czy ostat­nie­go, za­trzy­maj się na chwi­lę, prze­stań czy­tać, po­zwól, aby ci się przed­sta­wi­ła – i wy­pij z tej oka­zji kie­li­sze­czek cze­goś, co lu­bisz, dla uczcze­nia naj­waż­niej­szej chwi­li twe­go ży­cia, jego zwrot­ne­go mo­men­tu.

Czy­ta­jąc tę książ­kę pa­mię­taj też, że przed­sta­wia ona fak­ty a nie zmy­śle­nia, a jej ce­lem jest prze­ka­za­nie praw­dy uni­wer­sal­nej, z któ­rej wszy­scy przy­go­to­wa­ni na jej przy­ję­cie do­wie­dzą się, co ro­bić ze swym ży­ciem i jak osią­gnąć ży­cio­wy cel. Znaj­dą też w niej bo­dziec po­trzeb­ny do roz­po­czę­cia no­we­go ży­cia.

Czy mogę ci, Czy­tel­ni­ku, ty­tu­łem ostat­nie­go sło­wa tej przed­mo­wy za­pro­po­no­wać spo­sób, w jaki bę­dziesz mógł roz­po­znać ta­jem­ni­cę Car­ne­gie­go? Otóż każ­de do­ko­na­nie, wszyst­kie zdo­by­te przez lu­dzi bo­gac­twa mają swe źró­dła w ich my­ślach! Je­śli je­steś przy­go­to­wa­ny na przy­ję­cie tej ta­jem­ni­cy, już po­sia­dłeś ją w po­ło­wie, dru­gą po­ło­wę roz­po­znasz z pew­no­ścią w chwi­li, gdy do­trze do twe­go umy­słu.

Na­po­le­on Hill

I MYŚL JEST REALNĄ SIŁĄ

Siłą, któ­ra przy­no­si suk­ces, jest po­tę­ga twe­go umy­słu. Jak spra­wić, by ży­cie od­po­wia­da­ło TAK na two­je za­mie­rze­nia i am­bi­cje.

„Myśl jest re­al­ną siłą” i na­praw­dę sta­je się po­tę­gą, kie­dy słu­ży ści­słe­mu wy­zna­cza­niu celu, dys­cy­pli­ny po­stę­po­wa­nia i go­rą­cej żą­dzy prze­two­rze­nia po­my­słów w bo­gac­two lub inne do­bra ma­te­rial­ne.

Edwin C. Bar­nes prze­ko­nał się przed pa­ro­ma laty, jak głę­bo­ką praw­dą jest to, że lu­dzie są w sta­nie sku­pić myśl na doj­ściu do bo­gac­twa i zdo­być je. To prze­świad­cze­nie wy­ro­bił w so­bie nie w wy­ni­ku prze­sia­dy­wa­nia w fo­te­lu i du­ma­nia. Doj­rze­wa­ło ono w nim stop­nio­wo, krok po kro­ku, od chwi­li, kie­dy go­rą­co za­pra­gnął zwią­zać się in­te­re­sa­mi z wiel­kim Edi­so­nem.

Głów­ną ce­chą tego pra­gnie­nia ży­wio­ne­go przez Bar­ne­sa było to, iż mia­ło ono okre­ślo­ny cha­rak­ter. Chciał on współ­pra­co­wać z Edi­so­nem, a nie pra­co­wać dla Edi­so­na. Pro­szę się uważ­nie przy­pa­trzyć, w jaki spo­sób za­brał się on do prze­two­rze­nia swych za­my­słów w rze­czy­wi­stość; po­zwo­li to le­piej zro­zu­mieć za­sa­dy, któ­rych sto­so­wa­nie do­pro­wa­dza do bo­gac­twa.

Kie­dy zro­dzi­ło się w nim owo pra­gnie­nie, czy też im­puls my­ślo­wy, nie miał moż­no­ści zre­ali­zo­wa­nia go. Sta­ły mu na prze­szko­dzie dwie po­waż­ne trud­no­ści. Nie znał Edi­so­na i nie miał pie­nię­dzy na bi­let do East Oran­ge w sta­nie New Jer­sey.

Więk­szość lu­dzi, któ­rzy mo­gli­by od­czuć po­dob­ne pra­gnie­nie, po­czu­ła­by się w ob­li­czu tych trud­no­ści nie­zdol­na do jego zre­ali­zo­wa­nia. Ale to co zro­dzi­ło się w my­śli Bar­ne­sa nie było zwy­kłą za­chcian­ką!

Edi­son spoj­rzał mu w oczy…

Zja­wił się w la­bo­ra­to­rium Edi­so­na i przed­sta­wił jako czło­wiek, któ­ry chce ro­bić z wy­na­laz­cą wspól­ne in­te­re­sy. Po la­tach pan Edi­son tak wspo­mi­nał ich pierw­szą roz­mo­wę:

„Wy­glą­dał jak zwy­kły włó­czę­ga, miał coś w wy­ra­zie twa­rzy, co spra­wia­ło wra­że­nie, że jest czło­wie­kiem zde­cy­do­wa­nym osią­gnąć cel, dla któ­re­go do mnie przy­był. Po la­tach do­świad­czeń z róż­ny­mi ludź­mi prze­ko­na­łem się, że je­śli ktoś po­żą­da cze­goś tak moc­no, że dla osią­gnię­cia tego celu go­tów jest po­sta­wić na sza­li całą swą przy­szłość, to z pew­no­ścią osią­gnie to, cze­go pra­gnął. Da­łem mu moż­li­wość przed­sta­wie­nia jego za­mia­rów, po­nie­waż po­ją­łem, że całą swą ener­gię we­wnętrz­ną pod­po­rząd­ko­wał ce­lo­wi, od któ­re­go nie od­stą­pi, aż go osią­gnie. Póź­niej­sze wy­da­rze­nia do­wio­dły, że się nie my­li­łem”.

Prze­cież nie wy­gląd ze­wnętrz­ny tego mło­de­go czło­wie­ka do­po­mógł mu w po­zy­ska­niu zgo­dy Edi­so­na – prze­ciw­nie, wy­gląd ten prze­ma­wiał prze­ciw nie­mu. Zde­cy­do­wa­ła o tym siła jego my­śli.

Bar­nes nie stał się wspól­ni­kiem Edi­so­na w wy­ni­ku pierw­szej z nim roz­mo­wy. Naj­pierw do­stał pra­cę w biu­rze u Edi­so­na z pen­sją ra­czej skrom­ną.

Mi­ja­ły mie­sią­ce. Nic nie zda­wa­ło się przy­bli­żać Bar­ne­sa do re­ali­za­cji za­mia­ru, któ­ry uzna­wał za głów­ny cel ży­cio­wy. Coś się jed­nak zmie­nia­ło w umy­śle Bar­ne­sa. Upo­rczy­wie po­głę­biał w so­bie wolę sta­nia się wspól­ni­kiem Edi­so­na.

Psy­cho­lo­go­wie słusz­nie twier­dzą, iż „kie­dy ktoś jest na­praw­dę we­wnętrz­nie przy­go­to­wa­ny do cze­goś, ob­ja­wia tę go­to­wość swym za­cho­wa­niem”. Bar­nes był we­wnętrz­nie przy­go­to­wa­ny do za­wią­za­nia spół­ki z Edi­so­nem, co wię­cej, był zde­cy­do­wa­ny trwać w tej go­to­wo­ści aż do chwi­li, w któ­rej bę­dzie mógł speł­nić swój za­miar.

Nig­dy so­bie nie wma­wiał: A po cóż mi wła­ści­wie to wszyst­ko? Zmie­nię pla­ny i po­szu­kam so­bie po­sa­dy sprze­daw­cy. Po­wta­rzał na­to­miast: Przy­je­cha­łem tu, aby ro­bić in­te­re­sy z Edi­so­nem i osią­gnę ten cel, choć­bym miał na to po­świę­cić całe ży­cie. Tak wła­śnie my­ślał! Ja­kież wspa­nia­łe hi­sto­rie mie­li­by o so­bie do opo­wie­dze­nia róż­ni lu­dzie, gdy­by umie­li wy­tknąć so­bie wy­raź­ny cel i trwać przy nim aż do cza­su, kie­dy wy­peł­ni on cał­ko­wi­cie ich świat we­wnętrz­ny!

Być może mło­dy wów­czas Bar­nes nie zda­wał so­bie jesz­cze z tego spra­wy, ale jego upór i wy­trwa­ła wier­ność wy­raź­nie okre­ślo­ne­mu pra­gnie­niu, do­pro­wa­dzi­ły do usu­nię­cia wszel­kich trud­no­ści i zre­ali­zo­wa­nia jego za­mia­rów.

Szczę­ście puka do ku­chen­nych drzwi

Moż­li­wość tej re­ali­za­cji po­ja­wi­ła się pod inną po­sta­cią niż Bar­nes ocze­ki­wał i na­de­szła z nie­spo­dzie­wa­nej stro­ny. Ta­kie to by­wa­ją ka­pry­sy szczę­ścia. Po­tra­fi ono za­pu­kać do ku­chen­nych drzwi albo po­ja­wić się pod po­sta­cią nie­szczę­ścia czy też przej­ścio­we­go nie­po­wo­dze­nia. Być może dla­te­go wła­śnie tak wie­lu lu­dzi nie umie roz­po­znać szczę­śli­wej szan­sy.

Edi­son koń­czył wła­śnie pra­ce nad udo­sko­na­le­niem no­we­go urzą­dze­nia biu­ro­we­go, któ­re na­zy­wa­no wów­czas dyk­ta­fo­nem Edi­so­na. Dys­try­bu­to­rzy jego wy­ro­bów nie byli tym urzą­dze­niem za­chwy­ce­ni. Nie wie­rzy­li w moż­li­wość sprze­da­wa­nia go z po­waż­niej­szym zy­skiem.

Bar­nes był prze­ko­na­ny, że po­tra­fi sku­tecz­nie sprze­da­wać dyk­ta­fon Edi­so­na. Za­pro­po­no­wał wy­na­laz­cy swe usłu­gi i uzy­skał jego zgo­dę. Pod­jął się sprze­da­ży tego urzą­dze­nia i sprze­da­wał je tak sku­tecz­nie, że Edi­son pod­pi­sał z nim kon­trakt na roz­pro­wa­dza­nie dyk­ta­fo­nu na cały kraj. W wy­ni­ku tego kon­trak­tu Bar­nes stał się czło­wie­kiem bo­ga­tym, ale do­ko­nał rze­czy znacz­nie więk­szej. Do­wiódł, że czło­wiek może sam dojść do bo­gac­twa.

Nie wiem do­kład­nie, ile Bar­nes za­ro­bił na tym kontr­ak­cie i nie ma spo­so­bu, żeby się tego do­wie­dzieć. Może były to dwa, a może trzy mi­lio­ny do­la­rów, ale nie­za­leż­nie od tego, jak znacz­na była ta suma, nie da się ona po­rów­nać do znacz­nie więk­sze­go do­ko­na­nia, ja­kim było uzy­ska­nie do­kład­nej wie­dzy o tym, że nie­uchwyt­ny im­puls my­ślo­wy może być prze­two­rzo­ny w wa­lo­ry ma­te­rial­ne po­przez za­sto­so­wa­nie pew­nych zna­nych za­sad.

Bar­nes po pro­stu wy­my­ślił sie­bie jako part­ne­ra wiel­kie­go Edi­so­na! Wy­my­ślił so­bie wiel­ką for­tu­nę. U po­cząt­ków swej ka­rie­ry nie roz­po­rzą­dzał ni­czym oprócz świa­do­mo­ści tego, cze­go pra­gnie i zde­cy­do­wa­nia w dą­że­niu do tego celu, aż do jego osią­gnię­cia.

O czło­wie­ku, któ­ry przed­wcze­śnie zre­zy­gno­wał

Jed­ną z naj­pow­szech­niej­szych przy­czyn klę­ski ży­cio­wej jest zwy­czaj od­stę­po­wa­nia od za­mie­rzeń pod wpły­wem przej­ścio­wych po­ra­żek. Każ­dy z nas ma na su­mie­niu przy­najm­niej je­den taki grzech.

Wuj R.U. Dar­by’ego ogar­nię­ty zo­stał „go­rącz­ką zło­ta” w okre­sie jej wy­bu­chu i wy­ru­szył na Za­chód, aby je wy­do­by­wać i wzbo­ga­cić się w ten spo­sób. Nikt mu nig­dy nie wy­tłu­ma­czył, że wię­cej zło­ta od­kry­to w umy­słach lu­dzi niż wy­do­by­to kie­dy­kol­wiek z zie­mi. Wy­ty­czył so­bie dział­kę i roz­po­czął ko­pa­nie.

Po ty­go­dniu po­ra­zi­ło go od­kry­cie lśnią­cej rudy. Po­trzeb­na była mu ma­szy­na do wy­do­by­wa­nia jej na po­wierzch­nię. Za­ma­sko­wał więc szyb i wy­ru­szył do swe­go ro­dzin­ne­go Wil­liams­bur­ga w sta­nie Ma­ry­land, aby po­wia­do­mić o swym od­kry­ciu krew­nych i są­sia­dów. Zło­ży­li się wspól­nie na za­kup od­po­wied­nich urzą­dzeń i wy­sła­li je na Za­chód. Wuj wraz z Dar­bym przy­stą­pi­li do pra­cy w ko­pal­ni.

Kie­dy pierw­szy wóz wy­peł­nio­ny wy­ko­pa­ną rudą do­tarł do wy­ta­pia­cza, oka­za­ło się, że jest to naj­bo­gat­sza ruda w ca­łym Co­lo­ra­do! Kil­ka dal­szych wo­zów z rudą po­twier­dzi­ło tę opi­nię. Spo­dzie­wa­no się nie­praw­do­po­dob­nych wręcz zy­sków.

Po­głę­bio­no wy­ko­py, a na­dzie­je Dar­by’ego i wuja pię­ły się co­raz bar­dziej w górę. Aż sta­ło się coś nie­ocze­ki­wa­ne­go. Żył­ki zło­tej rudy za­ni­kły! Do­tar­li do koń­ca zło­ża i nie od­na­leź­li już wię­cej zło­tej rudy. Ryli w zie­mi co­raz roz­pacz­li­wiej po­szu­ku­jąc żyły – bez skut­ku.

W koń­cu zde­cy­do­wa­li się zre­zy­gno­wać z dal­szych po­szu­ki­wań.

Za kil­ka­set do­la­rów sprze­da­li po­śred­ni­ko­wi wszyst­kie urzą­dze­nia wy­do­byw­cze i wy­ru­szy­li po­cią­giem w dro­gę po­wrot­ną. Po­śred­nik zle­cił in­ży­nie­ro­wi gór­nic­twa obej­rze­nie ko­pal­ni i prze­pro­wa­dze­nie pew­nych ob­li­czeń. In­ży­nier ów uznał, że po­szu­ki­wa­nia pro­wa­dzo­ne przez po­przed­nich wła­ści­cie­li nie przy­nio­sły re­zul­ta­tu, po­nie­waż nie wie­dzie­li oni o tzw. zwod­ni­czych li­niach. Jego wy­li­cze­nia wska­zy­wa­ły, że żyła po­win­na się znaj­do­wać o nie­ca­ły metr pod miej­scem, w któ­rym wuj Dar­by’ego za­nie­chał dal­sze­go drą­że­nia. I tam wła­śnie ją od­na­le­zio­no!

Po­śred­nik za­ro­bił na tej żyle mi­lio­ny do­la­rów, po­nie­waż wie­dział przy­najm­niej tyle, że trze­ba za­się­gnąć rady u fa­chow­ca, za­nim się zre­zy­gnu­je.

Suk­ces są­sia­du­je o mie­dzę z po­raż­ką

Pan Dar­by wie­lo­krot­nie roz­my­ślał nad swą stra­tą, za­nim do­ko­nał od­kry­cia, że pra­gnie­nie cze­goś może być za­mie­nio­ne na zło­to. Od­kry­cia tego do­ko­nał, kie­dy za­jął się sprze­da­żą ubez­pie­czeń na ży­cie.

Dar­by miał w pa­mię­ci utra­tę wiel­kiej for­tu­ny wsku­tek przed­wcze­snej re­zy­gna­cji z po­szu­ki­wań i wspo­ma­gał się te­raz wy­nie­sio­ną z tych do­świad­czeń me­to­dą, po­le­ga­ją­cą na po­wta­rza­niu so­bie: Zre­zy­gno­wa­łem wte­dy znaj­du­jąc się o metr od zło­tej żyły, ale nig­dy nie zre­zy­gnu­ję z prze­ko­na­nia ko­goś do za­ku­pu ubez­pie­cze­nia, kto mi na po­cząt­ku mówi – nie.

Dar­by stał się jed­nym z tych nie­wie­lu agen­tów ubez­pie­cze­nio­wych, któ­rzy po­tra­fią sprze­dać po­li­sy za sumę po­nad mi­lio­na do­la­rów rocz­nie. Za­wdzię­czał to swe­mu przy­wią­za­niu do „lek­cji”, jaką wy­cią­gnął z przed­wcze­snej re­zy­gna­cji w prze­my­śle wy­do­byw­czym.

Jest rze­czą do­wie­dzio­ną, że za­nim się od­nie­sie ży­cio­wy suk­ces, na­tknąć się wy­pad­nie na przej­ścio­we po­raż­ki, a może na­wet i na bo­le­sną klę­skę. Kie­dy czło­wie­ka przy­gnia­ta­ją nie­po­wo­dze­nia, naj­prost­szą i naj­lo­gicz­niej­szą re­ak­cją wy­da­je się re­zy­gna­cja. I tak wła­śnie za­cho­wu­je się więk­szość lu­dzi.

Po­nad pię­ciu­set naj­szczę­śliw­szych w in­te­re­sach lu­dzi w Ame­ry­ce wy­zna­ło au­to­ro­wi, że naj­po­myśl­niej­sze suk­ce­sy osią­ga­li znaj­du­jąc się o krok od po­ra­żek, któ­re by ich po­wa­li­ły. Klę­ska jest prze­bie­głym ka­wa­la­rzem o wy­ro­bio­nym zmy­śle iro­nii; znaj­du­je ona szcze­gól­ne upodo­ba­nie w do­pa­da­niu lu­dzi w chwi­li, gdy wy­da­ją się mieć suk­ces w za­się­gu ręki.

O dziec­ku, któ­re zdo­by­ło prze­wa­gę nad do­ro­słym

W nie­dłu­gi czas po tym, jak pan Dar­by zdo­był ów dy­plom w „In­sty­tu­cie Moc­nych Kop­nia­ków Losu” i zde­cy­do­wał się wy­ko­rzy­stać swe do­świad­cze­nie z prze­my­słu wy­do­byw­cze­go, zda­rzy­ło mu się być świad­kiem pew­nej sy­tu­acji, któ­ra go prze­ko­na­ła, że „NIE” nie­ko­niecz­nie musi ozna­czać od­mo­wę.

Pew­ne­go po­po­łu­dnia do­po­ma­gał swe­mu stry­jo­wi przy mie­le­niu zbo­ża w dość sta­ro­świec­kim mły­nie. Stryj za­rzą­dzał dużą far­mą, na któ­rej pra­co­wa­ła też pew­na licz­ba ko­lo­ro­wych dzier­żaw­ców, W ja­kiejś chwi­li drzwi otwo­rzy­ły się i we­szło mu­rzyń­skie dziec­ko, có­recz­ka jed­ne­go z dzier­żaw­ców.

Stryj spo­strzegł dziec­ko i za­py­tał szorst­kim to­nem:

– Cze­go chcesz?

Dziec­ko od­po­wie­dzia­ło nie­pew­nie:

– Ma­mu­sia mnie przy­sła­ła, żeby pan dał mi dla niej pięć­dzie­siąt cen­tów.

– Nie ma mowy. Zmy­kaj do domu.

– Do­brze, psze pana – od­po­wie­dzia­ło dziec­ko. Ale nie ru­szy­ło się z miej­sca.

Stryj pana Dar­by’ego tak był po­chło­nię­ty pra­cą, że nie zwró­cił uwa­gi na to, iż dziec­ko nie wy­szło z mły­na. Kie­dy je wresz­cie spo­strzegł, ofuk­nął dziew­czyn­kę:

– Mó­wi­łem ci, że­byś wra­ca­ła do domu. Zmy­kaj stąd, bo ci przy­ło­żę.

Dziew­czyn­ka od­po­wie­dzia­ła – Do­brze, psze pana – ale na­wet nie drgnę­ła.

Stryj od­sta­wił na bok wo­rek zbo­ża, któ­ry za­mie­rzał wła­śnie wsy­pać do bęb­na młyń­skie­go, zła­pał ja­kiś kij le­żą­cy pod ręką i z groź­ną miną ru­szył w stro­nę dziec­ka.

Dar­by wstrzy­mał od­dech. Był pe­wien, że za chwi­lę sta­nie się świad­kiem mor­der­stwa. Znał gwał­tow­ne uspo­so­bie­nie stry­ja.

Kie­dy ten zna­lazł się przy wej­ściu, gdzie sta­ło dziec­ko, dziew­czyn­ka po­stą­pi­ła o krok na­przód i za­wo­ła­ła roz­pacz­li­wie:

– Ma­mu­sia musi do­stać te pięć­dzie­siąt cen­tów!

Stryj za­trzy­mał się na­prze­ciw dziec­ka, przez do­brą mi­nu­tę mu się przy­glą­dał, a po­tem odło­żył kij, się­gnął do kie­sze­ni, wy­jął z niej pół­do­la­rów­kę i po­dał dziew­czyn­ce.

Dziec­ko wzię­ło mo­ne­tę do ręki, od­wró­ci­ło się po­wo­li w stro­nę drzwi nie spo­glą­da­jąc ani razu na męż­czy­znę, nad któ­rym wła­śnie zdo­by­ło prze­wa­gę. Kie­dy dziew­czyn­ka wy­szła, stryj pana Dar­by’ego przy­siadł na jed­nej ze skrzyń sto­ją­cych na pod­ło­dze i przez ja­kieś dzie­sięć mi­nut ga­pił się przez okno. Roz­my­ślał z na­boż­ną czcią o na­ucz­ce, ja­kiej mu udzie­lo­no.

Pan Dar­by rów­nież roz­my­ślał o tym zda­rze­niu. Po raz pierw­szy w ży­ciu ze­tknął się oto z sy­tu­acją, w któ­rej mu­rzyń­skie dziec­ko po­kie­ro­wa­ło po­stę­po­wa­niem do­ro­słe­go bia­łe­go czło­wie­ka. W jaki spo­sób ta dziew­czyn­ka tego do­ko­na­ła? Co się ta­kie­go zda­rzy­ło w umy­śle stry­ja, co spra­wi­ło, że za­pa­no­wał nad swą gwał­tow­no­ścią i stał się ła­god­ny jak ba­ra­nek? Ja­kiej to ta­jem­nej mocy uży­ło dziec­ko, aby za­pa­no­wać nad sy­tu­acją? Ta­kie oto py­ta­nia drą­ży­ły myśl Dar­by’ego, ale od­po­wiedź na nie zna­lazł do­pie­ro po la­tach, kie­dy mi opo­wia­dał o ca­łym zda­rze­niu.

Dziw­nym tra­fem opo­wieść o tym nie­zwy­kłym zda­rze­niu przed­sta­wił au­to­ro­wi tej książ­ki w sta­rym mły­nie, w tej sa­mej sie­ni, w któ­rej jego stryj ode­brał swą na­ucz­kę.

„TAK” ukry­te za „NIE”

Kie­dy­śmy tak so­bie roz­ma­wia­li w owym sta­rym mły­nie, pan Dar­by za­koń­czył swą opo­wieść o nie­zwy­kłym zwy­cię­stwie dziec­ka: „Jaki pan z tego wy­cią­gnie wnio­sek? Ja­kiej ta­jem­nej siły uży­ło to dziec­ko, aby tak cał­ko­wi­cie po­ko­nać mo­je­go stry­ja?”

Od­po­wiedź na to py­ta­nie za­wie­ra się w za­sa­dach przed­sta­wio­nych w tej książ­ce. Jest to od­po­wiedź peł­na i wy­czer­pu­ją­ca. Mie­ści w so­bie szcze­gó­ło­we za­le­ce­nia, wy­star­cza­ją­ce na tyle, by każ­de­go uczy­nić zdol­nym do uzy­ska­nia i za­sto­so­wa­nia tej siły, któ­rą owo dziec­ko za­wład­nę­ło przez przy­pa­dek.

Skup my­śli, a do­strze­żesz wy­raź­nie, jaka to siła po­śpie­szy­ła dziec­ku z po­mo­cą. W na­stęp­nym roz­dzia­le znaj­dziesz ko­lej­ny prze­błysk tej siły. Jesz­cze w in­nym miej­scu tej książ­ki na­tkniesz się na myśl, któ­ra po­bu­dzi twe moż­li­wo­ści po­znaw­cze i po­sta­wi ci do dys­po­zy­cji, dla twe­go wła­sne­go po­żyt­ku, tę nie­po­ko­nal­ną siłę. Świa­do­mość tej siły może się w to­bie zro­dzić już po prze­czy­ta­niu pierw­sze­go roz­dzia­łu tej książ­ki, ale może owład­nąć twym umy­słem po lek­tu­rze któ­re­goś z roz­dzia­łów na­stęp­nych. Może cię na­wie­dzić pod po­sta­cią od­ręb­ne­go po­my­słu. Ale może też przy­brać for­mę ja­kie­goś pla­nu dzia­ła­nia albo za­my­słu. Iznów skło­nić cię może do po­wro­tu my­ślą do daw­nych twych do­świad­czeń, mi­nio­nych klęsk i za­ła­mań, byś wy­cią­gnął z nich na­uki, dzię­ki któ­rym od­zy­skasz to wszyst­ko, coś utra­cił w wy­ni­ku owych prze­gra­nych.

Po okre­śle­niu prze­ze mnie na­tu­ry tej siły, któ­rą nie­ja­ko mimo woli po­słu­ży­ła się mu­rzyń­ska dziew­czyn­ka, pan Dar­by do­ko­nał w my­ślach szyb­kie­go prze­glą­du swych do­świad­czeń ze­bra­nych w cią­gu trzy­dzie­stu lat pra­cy w cha­rak­te­rze agen­ta ubez­pie­cze­nio­we­go i otwar­cie przy­znał, że swe suk­ce­sy na tym polu za­wdzię­cza w pew­nym stop­niu lek­cji, jaką po­brał od tego dziec­ka.

Przy­po­mniał też so­bie swą ży­cio­wą po­mył­kę, wy­ni­kłą z za­nie­cha­nia po­szu­ki­wań o metr od zło­tej żyły. Oświad­czył jed­nak: „To do­świad­cze­nie oka­za­ło się bło­go­sła­wio­ne w swych tra­gicz­nych skut­kach. Na­uczy­ło mnie dą­żyć wy­trwa­le, nie ba­cząc na żad­ne tru­dy i ta lek­cja była nie­zbęd­na dla osią­gnię­cia cze­go­kol­wiek w ży­ciu”.

Do­świad­cze­nia pana Dar­by’ego są do­sta­tecz­nie po­wszech­ne i ja­sne, by nadać kie­ru­nek ca­łe­mu jego ży­ciu; sta­ły się więc dla nie­go rów­nie waż­ne, jak samo ży­cie. Wy­cią­gnął ko­rzyść z obu tych do­świad­czeń, po­nie­waż oba prze­ana­li­zo­wał i wy­cią­gnął z nich na­uki, ja­kie w so­bie kry­ły. Ale co po­cząć z ludź­mi, któ­rzy albo nie mają cza­su, albo skłon­no­ści do tego, by prze­my­śleć po­nie­sio­ną klę­skę w celu wy­cią­gnię­cia z niej na­uki, któ­ra może im przy­nieść ży­cio­wy suk­ces? Gdzie i w jaki spo­sób na­uczył się on sztu­ki prze­ku­wa­nia klę­ski w szcze­ble wio­dą­ce do po­wo­dze­nia?

Książ­ka ni­niej­sza po­wsta­ła wła­śnie po to, by udzie­lić od­po­wie­dzi na te py­ta­nia.

Dzię­ki cen­ne­mu po­my­sło­wi osią­gniesz suk­ces

Od­po­wiedź ta wy­ma­ga okre­śle­nia trzy­na­stu za­sad, ale czy­ta­jąc tę książ­kę pa­mię­taj, że od­po­wiedź na py­ta­nia, ja­kie ka­za­ły ci się za­sta­na­wiać nad oso­bli­wo­ścia­mi ży­cia, od­na­leźć mo­żesz w swym wła­snym umy­śle, w ja­kimś po­my­śle, pla­nie dzia­łań lub za­mie­rze­niu, któ­re zro­dzi się w my­ślach pod­czas czy­ta­nia tej książ­ki.

Roz­sąd­ny po­mysł jest tym, cze­go po­trze­ba do osią­gnię­cia po­wo­dze­nia. Za­sa­dy przed­sta­wio­ne w tej książ­ce do­ty­czą spo­so­bów i środ­ków for­mu­ło­wa­nia uży­tecz­nych po­my­słów.

Za­nim przy­stą­pi­my do cha­rak­te­ry­zo­wa­nia tych za­sad, mu­si­my się upew­nić, że je­steś go­tów na przy­ję­cie na­stę­pu­ją­ce­go waż­ne­go twier­dze­nia:

Kie­dy bo­gac­twa za­czy­na­ją spły­wać, gro­ma­dzą się tak szyb­ko i w ta­kiej ob­fi­to­ści, że czło­wiek za­czy­na za­cho­dzić w gło­wę, gdzie też się ukry­wa­ły przez wszyst­kie po­przed­nie chu­de lata.

Jest to stwier­dze­nie za­dzi­wia­ją­ce, tym bar­dziej, im bli­żej przy­pa­tru­je­my się przy­ję­te­mu ogól­nie prze­ko­na­niu, że bo­gac­twa przy­pa­da­ją w udzia­le tyl­ko tym, któ­rzy pra­co­wa­li na nie dłu­go i cięż­ko.

Kie­dy za­czy­nasz my­śleć o bo­gac­twie i zdo­by­wać je, stwier­dzasz, że bo­gac­two bie­rze po­czą­tek z pew­ne­go sta­nu umy­słu, ze ści­śle okre­ślo­ne­go za­mie­rze­nia, przy nie­wiel­kim lub wręcz żad­nym na­kła­dzie pra­cy. Za­rów­no ty, jak każ­dy inny czło­wiek na two­im miej­scu, bę­dzie się chciał do­wie­dzieć, w jaki spo­sób osią­gnąć ten stan umy­słu, któ­ry przy­spa­rza bo­gactw. Sam po­świę­ci­łem dwa­dzie­ścia pięć lat na od­po­wied­nie ba­da­nia, po­nie­waż chcia­łem się do­wie­dzieć, w jaki spo­sób „osią­gnę­li ów stan ci, któ­rym się po­wio­dło”.

Przy­pa­truj się bar­dzo uważ­nie, jak w mia­rę tego, jak bę­dziesz opa­no­wy­wał za­sa­dy tej fi­lo­zo­fii i roz­po­czy­nał wy­peł­niać za­le­ce­nia co do spo­so­bu sto­so­wa­nia tych za­sad, za­cznie się po­pra­wiać two­ja sy­tu­acja fi­nan­so­wa, a wszyst­ko, cze­go się tkniesz, za­cznie ci przy­no­sić ko­rzy­ści. My­ślisz, że to nie­moż­li­we? Otóż nie, to jest moż­li­we!

Jed­ną z głów­nych sła­bo­ści my­śle­nia ludz­kie­go jest ty­po­we dla prze­cięt­nych jed­no­stek zży­cie z po­ję­ciem „nie­moż­li­we”. Każ­dy prze­cięt­niak zna wszyst­kie re­gu­ły, któ­re się nie spraw­dza­ją w ży­ciu. I wszyst­kie spra­wy, któ­rych nie moż­na do­ko­nać. Książ­kę ni­niej­szą na­pi­sa­łem dla tych, któ­rzy po­szu­ku­ją re­guł, ja­kie in­nym lu­dziom przy­nio­sły ży­cio­wy suk­ces i któ­rzy pra­gną oprzeć całe swo­je ży­cie na tych re­gu­łach.

Suk­ces ży­cio­wy przy­pa­da tym, któ­rzy wy­twa­rza­ją w so­bie świa­do­mość suk­ce­su.

Klę­ska ży­cio­wa spa­da na tych, któ­rzy bier­nie pod­da­ją się świa­do­mo­ści klę­ski. Za­ło­że­niem tej książ­ki jest do­po­mo­że­nie tym wszyst­kim, któ­rzy pra­gną na­uczyć się sztu­ki prze­twa­rza­nia swych umy­słów z ule­głych świa­do­mo­ści klę­ski w prze­po­jo­ne świa­do­mo­ścią suk­ce­su.

Inną sła­bo­ścią wy­stę­pu­ją­cą u zbyt wie­lu lu­dzi, jest na­wyk mie­rze­nia wszyst­kich i wszyst­kie­go miar­ką ich wła­snych wra­żeń i wie­rzeń. Nie­któ­rzy czy­tel­ni­cy tej książ­ki będą są­dzi­li, że nie mogą my­śleć o bo­gac­twie i dą­żyć do nie­go, po­nie­waż na­wy­ki my­ślo­we przy­ku­ły ich do bie­dy, nie­do­stat­ku, klę­ski i za­ła­ma­nia.

Ci nie­szczę­śli­wi lu­dzie przy­po­mi­na­ją mi pew­ne­go Chiń­czy­ka, któ­ry przy­był do Ame­ry­ki, aby uzy­skać ame­ry­kań­skie wy­kształ­ce­nie. Za­pi­sał się na uni­wer­sy­tet w Chi­ca­go. Któ­re­goś dnia rek­tor Har­per na­tknął się w cam­pu­sie na owe­go mło­de­go czło­wie­ka ze Wscho­du, za­trzy­mał się, by z nim przez chwi­lę po­ga­wę­dzić i za­py­tał, któ­ra z cech Ame­ry­ka­nów, ja­kie zdo­łał już za­ob­ser­wo­wać, wy­war­ła na nim naj­sil­niej­sze wra­że­nie. „Dziw­ny układ wa­szych oczu – od­po­wie­dział stu­dent – wa­sze oczy w ogó­le nie są sko­śne”.

No i co po­wie­cie o tym Chiń­czy­ku?

Wzdra­ga­my się uwie­rzyć w to, cze­go nie ro­zu­mie­my. Przyj­mu­je­my głu­pie za­ło­że­nie, że na­sze wła­sne ogra­ni­cze­nia są wła­ści­wym za­kre­sem ogra­ni­czeń. Pew­nie, że oczy in­nych lu­dzi „wca­le nie są sko­śne”, sko­ro nie są ta­kie same, jak na­sze oczy.

„Chcę tego i będę to miał”

Kie­dy Hen­ry Ford po­sta­no­wił zbu­do­wać swój słyn­ny sil­nik V-8, przy­jął jako wstęp­ny pro­jekt sil­nik z ośmio­ma cy­lin­dra­mi w jed­nym rzę­dzie i po­le­cił in­ży­nie­rom za­pro­jek­to­wać ta­kie urzą­dze­nie. Pro­jekt wy­kre­ślo­no na pa­pie­rze, ale wszy­scy in­ży­nie­ro­wie, jak je­den mąż, uzna­li za po pro­stu nie­moż­li­we zbu­do­wa­nie ośmio­cy­lin­dro­we­go sil­ni­ka rzę­do­we­go jako jed­nost­ki.

Ford po­le­cił:

– Skon­stru­uj­cie go za wszel­ką cenę.

– Ależ to nie­moż­li­we – od­po­wie­dzie­li.

– Bierz­cie się do ro­bo­ty -– roz­ka­zał Ford – i nie prze­ry­waj­cie jej, aż do chwi­li, kie­dy go zbu­du­je­cie, nie­waż­ne ile to wam za­bie­rze cza­su.

In­ży­nie­ro­wie przy­stą­pi­li do dzie­ła. Nie mie­li in­ne­go wyj­ścia, je­śli chcie­li po­zo­stać pra­cow­ni­ka­mi For­da. Przez sześć mie­się­cy nie do­ko­na­no ni­cze­go. Po dal­szych sze­ściu mie­sią­cach nadal nie było żad­ne­go po­stę­pu. In­ży­nie­ro­wie sta­ra­li się wy­peł­nić po­le­ce­nie sze­fa na wszel­kie moż­li­we spo­so­by, ale spra­wa wy­da­wa­ła się nie­wy­ko­nal­na – „nie­moż­li­wa”.

Pod ko­niec roku Ford spraw­dził z in­ży­nie­ra­mi stan ro­bót i znów po­in­for­mo­wa­li go, że nie zna­leź­li spo­so­bu, aby speł­nić jego po­le­ce­nie.

– Pra­cuj­cie da­lej – po­wie­dział Ford – chcę tego i będę to miał.

Pod­ję­li pra­cę i na­gle, jak­by za do­tknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdż­ki, od­kry­to cały se­kret.

Zde­cy­do­wa­nie For­da znów zwy­cię­ży­ło.

Może ta hi­sto­ria nie jest ści­sła w szcze­gó­łach, ale jej sens i isto­ta zo­sta­ły tu przed­sta­wio­ne do­kład­nie. Wy, któ­rzy chce­cie my­śleć o bo­gac­twie i dą­żyć do nie­go, wy­snuj­cie z niej, je­śli po­tra­fi­cie, wnio­ski do­ty­czą­ce mi­lio­nów Hen­ry’ego For­da. Nie bę­dzie­cie mu­sie­li się­gać my­ślą zbyt da­le­ko.

Hen­ry Ford od­niósł ży­cio­wy suk­ces, po­nie­waż po­jął i za­sto­so­wał za­sa­dy osią­ga­nia po­wo­dze­nia. Jed­ną z tych za­sad jest pra­gnie­nie, świa­do­mość tego, ku cze­mu się dąży. Przy­po­mnij­cie so­bie tę opo­wieść, któ­rą prze­czy­ta­li­ście i pod­kre­śl­cie zda­nia, w któ­rych przed­sta­wio­na jest ta­jem­ni­ca jego zdu­mie­wa­ją­ce­go osią­gnię­cia. Je­śli po­tra­fi­cie tego do­ko­nać, je­śli wasz pa­lec wska­zu­ją­cy zdo­ła od­na­leźć ten szcze­gól­ny ze­spół za­sad, któ­re uczy­ni­ły Hen­ry’ego For­da bo­ga­tym, je­ste­ście zdol­ni do do­ko­na­nia osią­gnięć rów­nych jego osią­gnię­ciom w każ­dej do­wol­nej dzie­dzi­nie, któ­ra wam od­po­wia­da.

Po­eta wy­po­wie­dział praw­dę

W sło­wach: „Je­stem ko­wa­lem swe­go losu, ka­pi­ta­nem mej du­szy” Hen­ley wy­ja­śnił nam, że je­ste­śmy twór­ca­mi wła­sne­go losu i do­wód­ca­mi na­szych dusz, po­nie­waż je­ste­śmy wład­ni kon­tro­lo­wać na­sze my­śli.

Pra­gnął nam za­ko­mu­ni­ko­wać, iż na­sze umy­sły na­ma­gne­so­wa­ne są tymi prze­wod­ni­mi my­śla­mi, któ­re pia­stu­je­my w du­chu i że – za po­mo­cą środ­ków, z któ­ry­mi nikt z nas nie jest do­sta­tecz­nie oswo­jo­ny – ten „ma­gne­tyzm” przy­cią­ga do nas siły, lu­dzi oraz oko­licz­no­ści ży­cio­we, któ­re od­po­wia­da­ją na­tu­rze tych na­szych prze­wod­nich my­śli.

Pra­gnął nas prze­ko­nać, że za­nim za­cznie­my gro­ma­dzić bo­gac­twa w wiel­kiej ob­fi­to­ści, mu­si­my na­ma­gne­ty­zo­wać na­sze my­śli sil­nym po­żą­da­niem bo­gactw, wy­ro­bić w so­bie „świa­do­mość pie­nią­dza”, po­nie­waż po­żą­da­nie pie­nię­dzy zro­dzi w nas okre­ślo­ny plan ich uzy­ska­nia.

Ale jako po­eta, a nie fi­lo­zof, Hen­ley ogra­ni­czył się do wy­ra­że­nia wiel­kiej praw­dy w po­etyc­kiej for­mie, po­zo­sta­wia­jąc fi­lo­zo­ficz­ną in­ter­pre­ta­cję swych słów tym, któ­rzy za nimi po­dą­żą.

Tak oto krok po kro­ku praw­da sama uchy­la przed nami rąb­ka swej ta­jem­ni­cy, za­nim ob­ja­wi się, pew­na tego, iż za­sa­dy przed­sta­wio­ne w tej książ­ce za­wie­ra­ją w so­bie ta­jem­ni­cę za­pa­no­wa­nia nad na­szym lo­sem ma­te­rial­nym.

Mło­dy czło­wiek ja­sno wi­dzi swój ży­cio­wy cel

Je­ste­śmy już przy­go­to­wa­ni do roz­pa­trze­nia pierw­szej z tych za­sad. Utrzy­muj umysł w trak­cie czy­ta­nia zdań do­ty­czą­cych praw­dy w peł­nej go­to­wo­ści i pa­mię­taj, że za­sa­dy owe nie są wy­na­laz­kiem żad­nej kon­kret­nej oso­by. Dzia­ła­ły one na rzecz wie­lu lu­dzi. Mo­żesz je za­sto­so­wać i ty dla wła­sne­go po­żyt­ku.

Stwier­dzisz, że da się tego do­ko­nać ła­two, bez wy­sił­ku.

Przed kil­ku laty wy­gła­sza­łem wy­kład in­au­gu­ra­cyj­ny w Sa­lem Col­le­ge, w Sa­lem w Za­chod­niej Wir­gi­nii. Za­sa­dę przed­sta­wio­ną w na­stęp­nym roz­dzia­le cha­rak­te­ry­zo­wa­łem z ta­kim unie­sie­niem, że pe­wien stu­dent przed­dy­plo­mo­we­go rocz­ni­ka przy­jął ją za swo­ją i włą­czył do swej fi­lo­zo­fii ży­cio­wej. Zo­stał po­tem człon­kiem Kon­gre­su i jed­ną z waż­nych oso­bi­sto­ści w rzą­dzie Fran­kli­na D. Ro­ose­vel­ta. I wte­dy na­pi­sał do mnie list, w któ­rym w tak ja­sny spo­sób wy­ra­ził swe zda­nie o za­sa­dzie przed­sta­wio­nej w na­stęp­nym roz­dzia­le, że zde­cy­do­wa­łem się przy­to­czyć jego list jako wstęp do tego roz­dzia­łu. Daje on bo­wiem wy­obra­że­nie o na­gro­dzie, jaka przy­pad­nie w udzia­le tym, któ­rzy się do tej za­sa­dy za­sto­su­ją:

„Dro­gi Mój Na­po­le­onie, moja dzia­łal­ność w Kon­gre­sie, da­ją­ca mi wgląd w pro­ble­my, ja­ki­mi żyje wie­lu męż­czyzn i ko­biet, upo­waż­nia mnie do sfor­mu­ło­wa­nia pew­nej rady, któ­ra może oka­zać się przy­dat­na ty­siąc­om za­słu­gu­ją­cych na nią lu­dzi.

W roku 1922, kie­dy od­by­wa­łem ostat­ni rok stu­diów w Sa­lem Col­le­ge, wy­gło­si­łeś tam wy­kład in­au­gu­ra­cyj­ny. Wy­kła­dem tym za­sia­łeś w mym umy­śle pew­ną ideę, któ­rej za­wdzię­czam to, iż słu­żę obec­nie mo­je­mu kra­jo­wi i któ­rej w znacz­nym stop­niu za­wdzię­czać będę wszyst­kie me przy­szłe suk­ce­sy ży­cio­we.

Pa­mię­tam tak do­kład­nie, jak­bym to usły­szał wczo­raj, Two­ją świet­ną cha­rak­te­ry­sty­kę me­to­dy, dzię­ki któ­rej Hen­ry Ford, ma­ją­cy na­der ubo­gie wy­kształ­ce­nie i nie ma­ją­cy ani do­la­ra w kie­sze­ni, po­zba­wio­ny wpły­wo­wych przy­ja­ciół, wspiął się na szczy­ty. Do­sze­dłem wów­czas do prze­ko­na­nia, za­nim jesz­cze za­koń­czy­łeś wy­kład, że i ja zdo­bę­dę tam dla sie­bie miej­sce, na­wet gdy­by mi przy­szło po­ko­nać nie wiem ja­kie prze­ciw­no­ści.

Tego roku ty­sią­ce mło­dych lu­dzi ukoń­czą stu­dia, po­dob­nie bę­dzie w na­stęp­nych la­tach. Każ­dy z nich roz­glą­dać się bę­dzie za sło­wa­mi kon­kret­nej za­chę­ty, ta­ki­mi jak te, któ­re To­bie za­wdzię­czam. Będą chcie­li wie­dzieć, w któ­rą się zwró­cić stro­nę, jaką obrać ży­cio­wą dro­gę. Mo­żesz im ta­kiej po­ra­dy udzie­lić, po­nie­waż ob­da­rzy­łeś nią już tak wie­lu lu­dzi.

Są dziś w Ame­ry­ce ty­sią­ce lu­dzi, któ­rzy chcie­li­by wie­dzieć, jak prze­two­rzyć po­my­sły w żywe pie­nią­dze, lu­dzi, któ­rzy za­czy­na­ją od zera, bez fi­nan­so­wych środ­ków i chcą wy­rów­nać po­nie­sio­ne w wy­ni­ku ban­kruc­twa stra­ty. Je­śli kto­kol­wiek może im w tym po­móc, to tym kimś je­steś ty.

Kie­dy wy­dasz swą książ­kę, chciał­bym otrzy­mać jej pierw­szy eg­zem­plarz, jaki wyj­dzie z dru­ku, i to opa­trzo­ny Two­im au­to­gra­fem…

Z naj­lep­szy­mi – jak do­brze wiesz – ży­cze­nia­mi ser­decz­nie Ci od­da­ny – JEN­NINGS RAN­DOLPH”

Po trzy­dzie­stu pię­ciu la­tach, ja­kie upły­nę­ły od mego in­au­gu­ra­cyj­ne­go wy­kła­du, mia­łem przy­jem­ność zna­leźć się znów w Sa­lem Col­le­ge, w roku 1957 i wy­gło­sić wy­kład pod­czas uro­czy­sto­ści wrę­cza­nia dy­plo­mów koń­czą­cym stu­dia ab­sol­wen­tom. Sam otrzy­ma­łem ty­tuł dok­to­ra ho­no­ris cau­sa w dzie­dzi­nie li­te­ra­tu­ry.

Od roku 1922 śle­dzi­łem prze­bieg ka­rie­ry za­wo­do­wej Jen­ning­sa Ran­dol­pha, któ­ry stał się jed­nym z naj­wy­bit­niej­szych w kra­ju za­rząd­ców li­nii lot­ni­czych, a tak­że wspa­nia­łym mów­cą i se­na­to­rem ze sta­nu Za­chod­nia Wir­gi­nia.

WNIO­SKI POD ROZ­WA­GĘ:

Mo­żesz być bied­nie ubra­ny i bez gro­sza, jak Edwin Bar­nes, ale go­rą­ca żą­dza suk­ce­su może ci stwo­rzyć ży­cio­wą szan­sę.

Im wy­trwa­łej po­dą­żasz wła­ści­wą dro­gą, tym bar­dziej się zbli­żasz do suk­ce­su. Bar­dzo wie­lu lu­dzi re­zy­gnu­je w chwi­li, kie­dy ów suk­ces mają już w za­się­gu ręki. Po­zo­sta­wia­ją go do wzię­cia in­nym.

Wy­tknię­ty cel jest pod­sta­wą wszel­kich osią­gnięć, za­rów­no mniej­szych, jak i więk­szych. Na­wet sil­ny męż­czy­zna może zo­stać po­ko­na­ny przez dziec­ko, któ­re zdą­ża do celu. Pod­po­rząd­kuj swe na­wy­ki my­ślo­we wa­dze twe­go ży­cio­we­go za­da­nia, a zdo­łasz osią­gnąć na­wet to, co się wy­da­je nie­moż­li­we.

Za przy­kła­dem Hen­ry’ego For­da za­szczep swą wia­rę i wy­trwa­łość in­nym, a „nie­moż­li­we” zo­sta­nie speł­nio­ne.

Mo­żesz osią­gnąć wszyst­ko,

co umysł ludz­ki zdo­ła, wy­my­ślić i w co zdo­ła uwie­rzyć.

II Pierwszy krok do bogactwa:ŻĄDZA BOGACTWA

Ma­rze­nia sta­ją się rze­czy­wi­sto­ścią, gdy żą­dza bo­gac­twa prze­kształ­ca się w kon­kret­ne dzia­ła­nie. Żą­daj od ży­cia wiel­kich da­rów, a ośmie­lisz je do tego, by ci je przy­nio­sło.

Kie­dy przed po­nad pięć­dzie­się­ciu laty Edwin C. Bar­nes wy­siadł z po­cią­gu to­wa­ro­we­go na sta­cji w East Oran­ge w sta­nie New Jer­sey, przy­po­mi­nał wy­glą­dem włó­czę­gę, ale jego gło­wę wy­peł­nia­ły my­śli god­ne mo­nar­chy!

Umysł jego pra­co­wał in­ten­syw­nie, pod­czas gdy on ma­sze­ro­wał ze sta­cji ko­le­jo­wej do biu­ra Tho­ma­sa A. Edi­so­na. Wy­obra­żał so­bie, jak sta­nie twa­rzą w twarz z Edi­so­nem. W my­ślach prze­po­wia­dał so­bie proś­bę, z jaką się do nie­go zwró­ci, aby Edi­son dał mu szan­sę speł­nie­nia ob­se­syj­nie wręcz żar­li­we­go pra­gnie­nia: aby mógł stać się part­ne­rem wiel­kie­go wy­na­laz­cy w in­te­re­sach.

Pra­gnie­nie to nie było na­dzie­ją! Nie było też ży­cze­niem! Była to żą­dza, któ­ra za­wład­nę­ła ca­łym jego je­ste­stwem. Była to żą­dza doj­rza­le ukształ­to­wa­na.

W kil­ka lat póź­niej Edwin C. Bar­nes zno­wu sta­nął twa­rzą w twarz z Edi­so­nem, w tym sa­mym ga­bi­ne­cie, w któ­rym spo­tkał wy­na­laz­cę po raz pierw­szy. Ale wte­dy jego żą­dza sta­ła się już rze­czy­wi­sto­ścią. Pro­wa­dził z Edi­so­nem wspól­ne in­te­re­sy. Naj­go­ręt­sze ma­rze­nie jego ży­cia sta­ło się rze­czy­wi­sto­ścią.

Bar­nes osią­gnął ży­cio­wy suk­ces, po­nie­waż wy­zna­czył so­bie wy­raź­ny cel i po­świę­cił całą swą ener­gię ży­cio­wą, skon­cen­tro­wał wszyst­kie swe siły na re­ali­za­cji tego celu.

Nie wol­no się wy­co­fać

Pięć lat mu­sia­ło mi­nąć, za­nim za­ry­so­wa­ła się przed nim szan­sa speł­nie­nia ży­czeń. In­nym lu­dziom wy­da­wał się w tym cza­sie je­dy­nie drob­nym try­bi­kiem w ogrom­nej ma­szy­ne­rii Edi­so­now­skich przed­się­wzięć, ale we wła­snych my­ślach przez cały ten czas, od pierw­sze­go dnia po przy­by­ciu do East Oran­ge, był już wspól­ni­kiem wy­na­laz­cy.

Jest to wspa­nia­ły przy­kład zde­cy­do­wa­ne­go po­żą­da­nia suk­ce­su ży­cio­we­go. Bar­nes osią­gnął swój cel, po­nie­waż tego, by stać się part­ne­rem Edi­so­na w in­te­re­sach po­żą­dał go­rę­cej niż cze­go­kol­wiek in­ne­go na świe­cie. Opra­co­wał też plan po­stę­po­wa­nia dla osią­gnię­cia tego celu. I spa­lił za sobą mo­sty. Trwał przy swej żą­dzy, któ­ra sta­ła się do­mi­nu­ją­cą nad całą oso­bo­wo­ścią ob­se­sją jego ży­cia, aż – w koń­cu – sta­ła się ona fak­tem.

Kie­dy wy­ru­szał do East Oran­ge, nie wma­wiał w sie­bie: „Spró­bu­ję wy­jed­nać so­bie ja­kąś po­sa­dę u Edi­so­na”. Po­wta­rzał so­bie: „Spo­tkam się z Edi­so­nem i po­wia­do­mię go, że przy­by­wam, żeby z nim wspól­nie ro­bić in­te­re­sy”.

Nie zwo­dził się też wy­mów­ka­mi w ro­dza­ju: „Będę miał oczy sze­ro­ko otwar­te, żeby do­strzec ja­kieś inne moż­li­wo­ści, gdy­by mi się nie uda­ło do­łą­czyć do przed­się­bior­stwa Edi­so­na”. Utwier­dzał się na­to­miast w swym po­sta­no­wie­niu: „Jest tyl­ko jed­na, waż­na spra­wa na świe­cie i je­stem zde­cy­do­wa­ny ją osią­gnąć, a jest nią part­ner­stwo w in­te­re­sach z Tho­ma­sem A. Edi­so­nem. Spa­lę za sobą wszyst­kie mo­sty i po­sta­wię na sza­li całą swą przy­szłość, aby osią­gnąć to, cze­go pra­gnę”.

Za­mknął za sobą wszel­ką dro­gę od­wro­tu. Po­zo­sta­ło mu tyl­ko zwy­cię­żyć lub ulec cał­ko­wi­tej za­tra­cie!

Oto cała ta­jem­ni­ca suk­ce­su ży­cio­we­go Bar­ne­sa!

Spal za sobą mo­sty

Pe­wien wiel­ki wódz, ży­ją­cy daw­no temu, sta­nął w ob­li­czu sy­tu­acji, któ­ra zmu­si­ła go do pod­ję­cia de­cy­zji roz­strzy­ga­ją­cej o zwy­cię­stwie na polu bi­twy. Mu­siał wy­słać swe woj­ska prze­ciw po­tęż­ne­mu wro­go­wi, któ­re­go siły znacz­nie prze­wyż­sza­ły jego wła­sne. Roz­ka­zał żoł­nie­rzom wsiąść na okrę­ty, po­że­glo­wać do nie­przy­ja­ciel­skiej kra­iny, wy­lą­do­wać tam wraz z ca­łym ekwi­pun­kiem, a na­stęp­nie po­le­cił okrę­ty spa­lić. Prze­ma­wia­jąc do żoł­nie­rzy przed pierw­szą bi­twą, po­wie­dział: „Wi­dzie­li­ście oto na­sze okrę­ty sto­ją­ce w pło­mie­niach. Ozna­cza to, że nie mo­że­my tych wro­gich wy­brze­ży opu­ścić żywi, aż zwy­cię­ży­my! Nie mamy wy­bo­ru – zwy­cię­ży­my – albo po­le­gnie­my!”

I zwy­cię­ży­li.

Każ­dy czło­wiek od­no­szą­cy suk­ces w ja­kimś przed­się­wzię­ciu musi być go­tów spa­lić swo­je okrę­ty i od­ciąć wszel­ką moż­li­wość od­wro­tu. Tyl­ko w ten spo­sób osią­gnąć może stan umy­słu zwa­ny żą­dzą zwy­cię­stwa, któ­ry ma klu­czo­we zna­cze­nie dla uzy­ska­nia suk­ce­su.

Na­za­jutrz po wiel­kim po­ża­rze Chi­ca­go, gro­mad­ka kup­ców sta­ła na Sta­te Stre­et po­pa­tru­jąc na dy­mią­ce zglisz­cza, któ­re wczo­raj jesz­cze były ich skle­pa­mi. Od­by­li na­stęp­nie na­ra­dę ma­ją­cą zde­cy­do­wać o tym, czy będą pró­bo­wa­li od­bu­do­wać Chi­ca­go, czy też mają je opu­ścić i za­cząć od nowa w ja­kichś bar­dziej obie­cu­ją­cych miej­sco­wo­ściach w kra­ju. Wszy­scy – z wy­jąt­kiem jed­ne­go – po­sta­no­wi­li z Chi­ca­go wy­je­chać.

Ku­piec, któ­ry zde­cy­do­wał się zo­stać, wska­zał pal­cem zglisz­cza po swo­im skle­pie i po­wie­dział: „Pa­no­wie, do­kład­nie w tym miej­scu zbu­du­ję naj­więk­szy sklep na świe­cie, choć­by jesz­cze nie wiem ile razy miał go­rzeć”.

Dzia­ło się to przed stu nie­mal laty. Zbu­do­wał sklep. Stoi on do dziś, bę­dąc wy­nio­słym po­mni­kiem owe­go sta­nu umy­słu, któ­ry na­zy­wa­my żą­dzą zwy­cię­stwa. A prze­cież ła­twiej by­ło­by Mar­shal­lo­wi Fiel­do­wi po­stą­pić tak, jak jego ko­le­dzy. Kup­cy owi ugię­li się przed trud­no­ścia­mi, ulę­kli nie­pew­nej przy­szło­ści, spa­ko­wa­li ma­nat­ki i wy­je­cha­li tam, gdzie ży­cie wy­da­wa­ło się ła­twiej­sze.

Pod­kre­śl­cie so­bie róż­ni­cę po­sta­wy Mar­shal­la Fiel­da i po­sta­wy owych kup­ców, po­nie­waż jest to ta sama róż­ni­ca, któ­ra w prak­ty­ce dzie­li tych co zwy­cię­ża­ją od tych co prze­gry­wa­ją w ży­ciu.

Każ­da isto­ta ludz­ka osią­ga­ją­ca wiek, w któ­rym poj­mu­je się przy­dat­ność pie­nię­dzy, za­czy­na ich pra­gnąć. Pra­gnie­nie nie przy­no­si bo­gac­twa. Ale żą­dza bo­gactw ro­dzą­ca stan umy­słu bli­ski ob­se­sji, a na­stęp­nie za­pla­no­wa­nie okre­ślo­nych dróg i spo­so­bów do­cho­dze­nia do bo­gac­twa, wspar­te wy­trwa­ło­ścią, któ­ra nie uzna­je klę­ski, bo­gac­two przy­nie­sie.

Sześć kro­ków wio­dą­cych od żą­dzy bo­gac­twa do zdo­by­cia pie­nię­dzy

Ustal so­bie

do­kład­ną

sumę pie­nię­dzy, któ­rej po­żą­dasz. Nie wy­star­czy po­wie­dzieć so­bie tyl­ko „Chcę mieć dużo pie­nię­dzy”. Bądź do­kład­ny w okre­śle­niu tej sumy. (Jest pe­wien po­wód psy­cho­lo­gicz­ny tej do­kład­no­ści, któ­ry omó­wię w na­stęp­nym roz­dzia­le).

Określ so­bie do­kład­nie, co za­mie­rzasz dać z sie­bie w za­mian za pie­nią­dze, któ­rych po­żą­dasz. (Nie ma tak w ży­ciu, aby zy­skać „coś za nic”).

Wy­znacz do­kład­ną datę, w któ­rej bę­dziesz

po­sia­dał

pie­nią­dze, któ­rych łak­niesz.

Opra­cuj do­kład­ny plan re­ali­za­cji swej żą­dzy i przy­stąp

od razu

do jego

re­ali­za­cji

nie­za­leż­nie od tego, czy już je­steś, czy nie je­steś go­tów do dzia­ła­nia.

Na­pisz so­bie ja­sne, zwię­złe oświad­cze­nie okre­śla­ją­ce sumę pie­nię­dzy, któ­rą za­mie­rzasz zdo­być, ter­min, w któ­rym mu­sisz tego do­ko­nać, zo­bo­wią­za­nia do­ty­czą­ce tego, co za­mie­rzasz dać z sie­bie w za­mian za te pie­nią­dze i przed­staw w nim ja­sno plan pro­wa­dzą­cy do zdo­by­cia tych pie­nię­dzy.

Od­czy­tuj so­bie to oświad­cze­nie na głos dwa razy dzien­nie, raz przed snem, dru­gi raz – rano po prze­bu­dze­niu. W trak­cie czy­ta­nia czuj się i za­cho­wuj, jak­byś wie­rzył, że już te pie­nią­dze zdo­by­łeś.

Jest rze­czą bar­dzo waż­ną, abyś do­kład­nie wy­peł­niał wszyst­kie za­le­ce­nia za­war­te w po­wyż­szych punk­tach. Szcze­gól­nie waż­ne jest wy­peł­nia­nie po­le­ceń za­war­tych w punk­cie szó­stym. Pew­nie w pierw­szej chwi­li wyda ci się nie­moż­li­we, by się „po­czuć po­sia­da­czem pie­nię­dzy”, za­nim je na­praw­dę zdo­bę­dziesz. Ale w tym wzglę­dzie żą­dza bo­gactw po­śpie­szy ci z po­mo­cą. Je­śli na­praw­dę po­żą­dasz pie­nię­dzy, nie spra­wi ci trud­no­ści prze­ko­na­nie się, że je­steś w sta­nie je zdo­być. Kwe­stią de­cy­du­ją­cą jest pra­gnie­nie pie­nię­dzy i zde­cy­do­wa­ne po­sta­no­wie­nie ich zdo­by­cia, a wte­dy zdo­łasz wy­two­rzyć w so­bie prze­ko­na­nie, że je zdo­bę­dziesz.

Za­sa­dy po­stę­po­wa­nia war­te 100 000 000 do­la­rów

Tym oso­bom, któ­re nie prze­cho­dzi­ły kształ­ce­nia z za­kre­su sku­tecz­nych za­sad funk­cjo­no­wa­nia umy­słu ludz­kie­go, za­le­ce­nia po­wy­żej przed­sta­wio­ne mogą się wy­dać nie­prak­tycz­ne. Może więc tym, któ­rzy po­wąt­pie­wa­ją w słusz­ność tych sze­ściu za­sad, po­moc­ne oka­że się przy­po­mnie­nie, że po­cho­dzą one od An­drew Car­ne­gie­go, któ­ry roz­po­czy­nał ka­rie­rę ży­cio­wą jako zwy­kły ro­bot­nik w sta­low­ni, ale za­sto­so­wał je z taką sku­tecz­no­ścią, iż za­sa­dy owe po­zwo­li­ły mu dojść od owe­go skrom­ne­go punk­tu star­tu, do for­tu­ny prze­wyż­sza­ją­cej sto mi­lio­nów do­la­rów.

Dal­szą po­mo­cą oka­zać się może in­for­ma­cja, że kwin­te­sen­cję owych sze­ściu za­sad z peł­nym prze­ko­na­niem po­twier­dził Tho­mas A. Edi­son, któ­ry uznał je nie tyl­ko za naj­sku­tecz­niej­sze kro­ki wio­dą­ce do zdo­by­cia pie­nię­dzy, ale w ogó­le do osią­gnię­cia każ­de­go waż­ne­go celu ży­cio­we­go.

Kro­ki te nie wy­ma­ga­ją wca­le żad­nej „cięż­kiej pra­cy”. Nie wzy­wa­ją też do żad­nych po­świę­ceń. Nie trze­ba sta­wać się w ich kon­se­kwen­cji ani śmiesz­nym, ani na­iw­nym. Ale sku­tecz­ne za­sto­so­wa­nie tych sze­ściu za­sad wy­ma­ga wy­obraź­ni nie­zbęd­nej po to, by czło­wiek był w sta­nie po­jąć, iż zdo­by­cia pie­nię­dzy nie moż­na po­zo­sta­wić sa­me­mu lo­so­wi, szczę­ściu ani przy­pad­ko­wi. Trze­ba so­bie uzmy­sło­wić, że lu­dzie, któ­rzy do­szli do wiel­kich for­tun, naj­pierw o nich ma­rzy­li, ży­czy­li ich so­bie, po­żą­da­li i pla­no­wa­li ich zdo­by­cie, a do­pie­ro po­tem po­sie­dli owe for­tu­ny.

Po­wi­nie­neś już te­raz uświa­do­mić so­bie, że nig­dy nie doj­dziesz do wiel­kich bo­gactw je­śli nie po­sie­jesz i nie wy­ho­du­jesz w so­bie ziar­na żą­dzy bo­gac­twa i praw­dzi­wej wia­ry w to, że je zdo­bę­dziesz.

Śmia­łe ma­rze­nia mogą się prze­kształ­cić w rze­czy­wi­stość

My, któ­rzy dą­ży­my do bo­gac­twa, po­win­ni­śmy po­czuć się wspar­ci na du­chu świa­do­mo­ścią, że świat, w któ­rym ży­je­my, wy­ma­ga no­wych idei, no­wych me­tod na­ucza­nia, no­wych spo­so­bów mar­ke­tin­gu, no­wych ksią­żek, no­wej li­te­ra­tu­ry, no­wych fil­mów te­le­wi­zyj­nych, no­wych po­my­słów fil­mo­wych. Za tą po­trze­bą rze­czy no­wych i lep­szych kry­je się pew­na war­tość, któ­rą trze­ba uznać za swo­ją, jest nią mia­no­wi­cie okre­ślo­ny cel, świa­do­mość tego, co się chce osią­gnąć i żą­dza osią­gnię­cia tego celu.

Ten, kto dąży do bo­gac­twa, po­wi­nien pa­mię­tać, że wszy­scy wiel­cy przy­wód­cy tego świa­ta byli ludź­mi, któ­rzy od­kry­li i za­sto­so­wa­li w prak­ty­ce nie­uchwyt­ne, nie­wi­dzial­ne moce nie wy­ko­rzy­sta­nych moż­li­wo­ści i prze­ku­li te moce (lub też im­pul­sy albo idee) w dra­pa­cze chmur, osie­dla miej­skie, fa­bry­ki, sa­mo­lo­ty, sa­mo­cho­dy i wszel­kie inne udo­god­nie­nia czy­nią­ce ży­cie przy­jem­niej­szym.

Kie­dy bę­dziesz so­bie pla­no­wał zdo­by­cie wła­sne­go udzia­łu w ogól­nym bo­gac­twie, nie po­zwól ni­ko­mu po­gar­dzać twy­mi ma­rze­nia­mi. Aby zdo­być po­waż­ną po­zy­cję w zmie­nia­ją­cym się świe­cie, mu­sisz wzbu­dzić w so­bie du­cha daw­nych wiel­kich pio­nie­rów, któ­rych ma­rze­nia nada­ły cy­wi­li­za­cji wszel­kie war­to­ści, ja­ki­mi się od­zna­cza, któ­rych duch stał się od­żyw­czą krwią po­bu­dza­ją­cą roz­wój na­sze­go kra­ju – i stwo­rzył to­bie i mnie szan­sę na wy­ko­rzy­sta­nie na­szych ta­len­tów.

Kie­dy spra­wa, któ­rej pra­gniesz do­ko­nać, jest słusz­na i wie­rzysz w nią, dąż do jej osią­gnię­cia! Wy­peł­nij nią swe ma­rze­nia i nie zwra­caj uwa­gi na przej­ścio­we po­raż­ki, po­nie­waż „one same” za­pew­ne nie wie­dzą, że każ­da po­raż­ka mie­ści w so­bie za­lą­żek rów­no­wa­żą­ce­go ją po­wo­dze­nia.

Tho­mas Edi­son ma­rzył o lam­pie elek­trycz­nej, za­czął to ma­rze­nie wcie­lać w ży­cie, kie­dy sta­ło się to moż­li­we i trwał przy nim na prze­kór ty­sięcz­nym nie­po­wo­dze­niom, aż swe ma­rze­nia speł­nił. Ma­rzy­cie­le prak­tycz­ni nig­dy się nie za­ła­mu­ją!

Whe­la­no­wi ma­rzy­ła się sieć skle­pów z cy­ga­ra­mi, prze­kształ­cił to ma­rze­nie w rze­czy­wi­stość i dziś łań­cuch Uni­ted Ci­gar Sto­res opla­ta całą Ame­ry­kę.

Bra­cia Wri­ght ma­rzy­li o ma­szy­nie, któ­ra wzbi­je się w po­wie­trze. Cały świat prze­ko­nał się już daw­no, że było to ma­rze­nie twór­cze.

Mar­co­ni snuł ma­rze­nia o spo­so­bie wy­ko­rzy­sta­nia nie­uchwyt­nych sił za­war­tych w ete­rze. Do­wo­dem na to, że nie było to ma­rze­nie ja­ło­we, jest każ­dy z nie­zli­czo­nych od­bior­ni­ków ra­dio­wych i te­le­wi­zyj­nych. Może cię za­cie­ka­wić in­for­ma­cja o tym, że „przy­ja­cie­le” Mar­co­nie­go, kie­dy ten ogło­sił pu­blicz­nie, iż od­krył spo­sób prze­ka­zy­wa­nia na od­le­głość ko­mu­ni­ka­tów bez uży­cia ka­bli ani żad­nych in­nych fi­zycz­nych środ­ków ko­mu­ni­ko­wa­nia się, osa­dzi­li go w od­osob­nie­niu i pod­da­li ba­da­niom psy­chia­trycz­nym. Dzi­siej­si ma­rzy­cie­le znaj­du­ją się w lep­szej sy­tu­acji.

Świat dzi­siej­szy wy­peł­nio­ny jest bo­gac­twem moż­li­wo­ści, któ­rych ist­nie­nia daw­ni ma­rzy­cie­le na­wet nie po­dej­rze­wa­li.

Żą­dza suk­ce­su ośmie­la ma­rze­nia

Żą­dza za­ist­nie­nia i do­ko­na­nia jest punk­tem wyj­ścia dla ma­rzy­cie­la. Ma­rze­nia nie ro­dzą się bo­wiem z obo­jęt­no­ści, le­ni­stwa ani bra­ku am­bi­cji.

Miej w pa­mię­ci tych, któ­rzy od­nie­śli ży­cio­wy suk­ces za­czy­na­jąc od trud­nych po­cząt­ków, sta­cza­jąc z prze­ciw­no­ścia­mi ży­cia licz­ne wy­czer­pu­ją­ce po­tycz­ki, aż „osią­gnę­li” cel. Mo­men­tem zwrot­nym w ży­ciu tych lu­dzi była za­zwy­czaj ja­kaś sy­tu­acja kry­zy­so­wa, w wy­ni­ku któ­rej od­kry­wa­li w so­bie „nową oso­bo­wość”.

Ja­mes Bu­ny­an na­pi­sał „Wę­drów­kę piel­grzy­ma”, któ­ra jest jed­nym z naj­wspa­nial­szych dzieł li­te­ra­tu­ry an­giel­skiej, po wtrą­ce­niu do wię­zie­nia z su­ro­wym wy­ro­kiem za jego prze­ko­na­nia re­li­gij­ne.

O. Hen­ry od­krył ge­niusz li­te­rac­ki tkwią­cy w jego umy­śle, kie­dy spo­tka­ło go wiel­kie nie­szczę­ście i osa­dzo­ny zo­stał w wię­zie­niu w mie­ście Co­lum­bus w sta­nie Ohio. Zmu­szo­ny oko­licz­no­ścia­mi do wy­pra­co­wa­nia so­bie „no­wej oso­bo­wo­ści” i do wy­tę­że­nia wy­obraź­ni, stwier­dził, iż jest wiel­kim pro­za­ikiem, a nie więź­niem i wy­rzut­kiem spo­łe­czeń­stwa.

Char­les Dic­kens roz­po­czy­nał ży­cio­wą ka­rie­rę od przy­kle­ja­nia na­le­pek na pu­deł­kach z czer­ni­dłem do bu­tów. Tra­ge­dia mi­ło­sna prze­ora­ła mu głę­bo­ko du­szę i uczy­ni­ła go jed­nym z naj­więk­szych pi­sa­rzy świa­ta. Wy­da­ła ona na świat naj­pierw „Da­wi­da Cop­per­fiel­da”, a na­stęp­nie wie­le utwo­rów, któ­re tym, co je czy­ta­li, uczy­ni­ły świat bo­gat­szym i lep­szym.

Hel­len Kel­ler nie­dłu­go po przyj­ściu na świat stra­ci­ła słuch, mowę i wzrok. Mimo tego naj­okrut­niej­sze­go nie­szczę­ścia wpi­sa­ła swe imię w kro­ni­kę świa­to­wych wiel­ko­ści. Całe jej ży­cie sta­no­wi do­wód, iż ni­ko­go nie spo­sób po­ko­nać, je­śli sam nie uzna się za po­ko­na­ne­go.

Ro­bert Burns był nie­okrze­sa­nym, nie­pi­śmien­nym wiej­skim chło­pa­kiem. Tra­pio­ny bie­dą wy­ra­stał na kar­czem­ne­go pi­ja­czy­nę. Ale świat wzbo­ga­cił się dzię­ki jego my­ślom odzia­nym w po­etyc­kie pięk­no, któ­re usu­wa­ło z serc ludz­kich cier­nie i po­zwa­la­ło roz­kwit­nąć w ich miej­sce ró­żom.

Beetho­ven był głu­chy, Mil­ton ociem­nia­ły, ale na­zwi­ska ich żyć będą aż po kres wszech cza­sów, po­nie­waż ma­rzy­li i umie­li ująć te ma­rze­nia w zor­ga­ni­zo­wa­ną myśl.

Za­cho­dzi istot­na róż­ni­ca po­mię­dzy pra­gnie­niem ja­kiejś rze­czy i go­to­wo­ścią na jej przy­ję­cie. Nikt nie jest go­tów na przy­ję­cie żad­nej rze­czy, do­pó­ki nie uwie­rzy, że może ją osią­gnąć. Sta­nem jego umy­słu musi być wia­ra, nie po­wierz­chow­na na­dzie­ją czy pra­gnie­nie. Peł­na otwar­tość umy­słu ma dla osią­gnię­cia wia­ry zna­cze­nie klu­czo­we. Umy­sły za­mknię­te, za­lęk­nio­ne nie ro­dzą ani wia­ry, ani od­wa­gi.

Pa­mię­taj, że w grun­cie rze­czy do osią­gnię­cia am­bit­nych ce­lów ży­cio­wych po­trze­ba mniej wy­sił­ku niż do zno­sze­nia ubó­stwa i bie­dy.

Żą­dza prze­kra­cza gra­ni­ce „nie­moż­li­we­go”

Jako kon­klu­zję tego roz­dzia­łu chcę przed­sta­wić jed­ną z naj­nie­zwy­klej­szych po­sta­ci, z ja­ki­mi się ze­tkną­łem w ży­ciu. Po raz pierw­szy zo­ba­czy­łem tego czło­wie­ka w kil­ka mi­nut po jego przyj­ściu na świat. Jako no­wo­ro­dek nie miał ani śla­du uszu i dok­tor za­gad­nię­ty o opi­nię o tym fe­no­me­nie uznał, że dziec­ko po­zo­sta­nie na całe ży­cie głu­cho­nie­me.

Od­rzu­ci­łem tę le­kar­ską opi­nię. Mia­łem do tego pra­wo; by­łem oj­cem tego dziec­ka. Ja też pod­ją­łem pew­ną de­cy­zję i wy­ro­bi­łem so­bie w tej spra­wie opi­nię, ale wy­ra­ża­łem ją tyl­ko w naj­więk­szej ta­jem­ni­cy w głę­bi wła­sne­go ser­ca.