Mroczno - Tomasz Wandzel - ebook + audiobook

Mroczno ebook i audiobook

Wandzel Tomasz

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Gdzie jesteś Wiki? Gdy pewnego czerwcowego dnia siedemnastoletnia Wiktoria Herman nie wraca ze szkoły do domu, jej matkę ogarniają złe przeczucia. Kobieta kierowana macierzyńskim instynktem natychmiast rozpoczyna poszukiwania. Już pierwsze ustalenia policji zdają się potwierdzać, że dziewczynę mogło spotkać coś złego. Z każdym kolejnym dniem na jaw wychodzą nowe, coraz bardziej mroczne tajemnice. W końcu Dorota Herman zaczyna sobie uświadamiać, że tak naprawdę wcale nie zna swojej córki, a wszystko, co o niej wie, ma niewiele wspólnego z rzeczywistością...

 

Tomasz Wandzel ma na swoim koncie powieści sensacyjne, kryminalne, obyczajowe oraz historyczne. Polecamy m.in. również "Chłopiec z Kresów". Autor wielokrotnym stypendystą różnych instytucji, wspierających rozwój kultury m.in. Marszałka Województwa Pomorskiego oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Mieszka w Prabutach, które często pojawiają się w jego twórczości. Zawodowo pracuje jako copywriter.

 

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 396

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 10 min

Lektor: Ilona Chojnowska, Zbigniew Moskal
Oceny
4,5 (26 ocen)
15
8
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bejulek

Dobrze spędzony czas

zgrabna historia ale z psem to lipa może warczeć ale swojemu ręki nie odgryzie
00
katerina2

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajna, polecam.
00
WiktorKaczmarek

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakująca. Polecam
00
Adella60
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Nie jest niestety najlepszą pozycją tego autora. Za drętwa, niespójna. Pomimo wszystko warta wysłuchania
00

Popularność




Tomasz Wandzel

Mroczno

LIND & CO

LIND & CO

@lindcopl

e-mail: [email protected]

Tytuł oryginału:

Mroczno

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.

Wydanie I, 2024

Projekt okładki: Paweł Pytel Studio

Copyright © dla tej edycji: 

Wydawnictw0 Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2024

ISBN 978-83-67718-64-6

Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics

Rozdział pierwszy

DOROTA

Gdzie jesteś Wiki? To pytanie zadaję sobie niemal bez przerwy od trzech godzin, czyli od chwili, gdy moja siedemnastoletnia córka nie wróciła ze szkoły do domu. Początkowo jej nieobecność tylko mnie zdziwiła. Dlatego próbowałam wyjaśnić ją na różne sposoby. Przecież mogła wstąpić do sklepu lub zagadać się z kimś z klasy, ale gdy mijały kolejne minuty, a Wiktorii wciąż nie było, zaczęłam odczuwać trudny do wytłumaczenia niepokój. Nigdy wcześniej nic podobnego nie miało miejsca. Owszem zdarzało się, że córka wracała później, niż planowała, lecz w takich przypadkach zawsze uprzedzała telefonicznie o spóźnieniu. Dzisiaj niczego takiego nie zrobiła. Już samo to wydało mi się dziwne. Dodatkowo jej telefon jest poza zasięgiem, co oznacza, że celowo został wyłączony albo wyczerpała się w nim bateria. Mocno wierzę w drugie wyjaśnienie. W końcu nowoczesne smartfony, choć oferują znacznie więcej możliwości, niż telefony komórkowe, jakie pamiętam z czasów swojej młodości, wymagają ładowania baterii przynajmniej raz na dobę, podczas gdy kultowe nokie z początku lat dwutysięcznych wystarczyło podłączyć do gniazdka raz na dziesięć dni. Wiktoria nie zawsze o tym pamięta, tłumacząc, że korzysta z telefonu sporadycznie. Rzeczywiście w przeciwieństwie do swoich rówieśników nie traktuje go jak życiodajnego tlenu. Na tle innych nastolatków wygląda to dość osobliwie. W końcu dla dzisiejszej młodzieży smartfon jest najlepszym przyjacielem, z którym spędzają znaczną część dnia, a bywa, że i nocy. Moja córka używa smartfonu w bardzo ograniczonym zakresie, a co więcej – sama tak postanowiła. Podejrzewam nawet, że gdyby wydarzyła się katastrofa technologiczna i ludzie zostaliby odcięci od sieci, Wiktorii specjalnie by to nie zmartwiło. Podobny stosunek ma do internetu, bez którego doskonale potrafi funkcjonować. Choć posiada konto na Facebooku, będące jednym z wyznaczników wirtualnego życia, to jej aktywność ogranicza się do kilku wpisów w miesiącu. Niemniej jednak przypominam sobie dwie lub trzy sytuacje, kiedy jej smartfon rozładował się i nie mogłam do niej zadzwonić. Tyle że wtedy punktualnie wróciła do domu, a dzisiaj po raz pierwszy w życiu tego nie zrobiła.

– Uważam, że powinniśmy pojechać na policję i zgłosić zaginięcie – mówię do męża, który nieruchomo stoi przy oknie i spokojnie wypatruje, czy na drodze biegnącej do naszego zagubionego wśród pól, lasów i łąk domu nie pojawi się znajoma postać. Ja w przeciwieństwie do niego nie potrafię ustać w miejscu. Nerwowo krążę po salonie, palę jednego papierosa za drugim, nie zwracając nawet uwagi na fakt, że szary popiół spada na ciemny parkiet, wykonany z egzotycznego drewna lapacho. Co chwilę wybieram numer Wiktorii, w nadziei, że zamiast automatycznej informacji, usłyszę sygnał połączenia i znajomy głos córki, która wyjaśni powód swojej nieobecności. Niestety za każdym razem w słuchawce rozbrzmiewa ten sam, złowrogi, bezduszny komunikat: „Abonent ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem”. Czuję, jak każda kolejna minuta wybudza uśpiony w moim sercu niepokój, a ten nieubłaganie ewoluuje, osiągając w końcu poziom panicznego przerażenia. Przecież chodzi o moją córkę, więc nawet nie próbuję bagatelizować rosnącego we mnie strachu. Strachu, towarzyszącego każdej kochającej matce, która instynktownie czuje, że jej dziecku coś zagraża.

– Poczekajmy jeszcze godzinę – ze stoickim spokojem odpowiada Marek, nawet nie odwracając do mnie głowy.

Nie wiem, czy jego opanowanie to efekt wrodzonej umiejętności zachowania zimnej krwi w każdej, nawet najbardziej stresującej sytuacji, czy też ta ograniczona troska rodzicielska wynika z faktu, że nie jest biologicznym ojcem Wiktorii. Bez względu na powód zachowanie męża, zamiast dodać mi otuchy, jeszcze bardziej potęguje emocjonalne rozdygotanie, które powoli sięga zenitu.

– Co to nam da? – pytam podniesionym głosem, stając za jego plecami. Zaciągam się łapczywie, naiwnie wierząc, że kolejna porcja nikotyny podziała jak tabletka uspokajająca. Dopiero wyczuwając moją bliskość , spogląda na mnie przez ramię. Na jego gładkiej opalonej twarzy nie dostrzegam żadnego napięcia. W dużych oczach o niebiesko–szarych tęczówkach widzę wyłącznie spokój, a głos emanuje autentycznym optymizmem.

– Może zagadała się z jakąś koleżanką, straciła poczucie czasu, a jej telefon padł. Przecież już kilka razy zapomniała go naładować – przypomina. – Poza tym mamy już połowę czerwca, oceny są wystawione, a za tydzień kończy się rok szkolny – dodaje, używając argumentów, którym trudno odmówić logiki.

Jednak ja wiem, że to niemożliwe. Zawsze po szkole od razu wracała do domu, odgrzewała przygotowany poprzedniego wieczoru obiad, bawiła się z naszym psem i słuchała swojej ulubionej muzyki. Dziś gdy wróciłam z pracy, Marcepan leżał w cieniu rzucanym przez boczną ścianę domu, jego miski były puste, a on sam dziwnie ospały, zapewne przez pogodę, która, jak kiedyś przeczytałam, oddziałuje również na zwierzęta. Dopiero na moje wołanie przybiegł, okazując psią bezwarunkową radość i przywiązanie. Z kolei w domu panowała pustka i cisza.

Choć Marek prawdopodobnie zdaje sobie sprawę, że takie zachowanie jest do Wiktorii niepodobne, to jednak nie wiedzieć czemu próbuje zaklinać rzeczywistość. Skutek jest taki, że czarne myśli, które przetaczają się przez moją głowę, stają się jeszcze bardziej mroczne. Znam swoją córkę i wiem, że jest mało prawdopodobne, aby poszła do jakiejś koleżanki, nie informując mnie o tym. Biorąc pod uwagę fakt, że Wiktoria ma charakter samotnika i rzadko gdzieś bywa, ta ewentualność jest jeszcze mniej realna.

– Jadę na policję – oznajmiam zdecydowanym tonem. Czuję, że dalsza bezczynność, a tym według mnie jest czekanie, nie ma najmniejszego sensu. Muszę działać, a chodząc po wymuskanym salonie, odpalając papierosa od papierosa, wybierając co chwilę numer Wiktorii i tęsknie spoglądając w okna, tylko marnuje czas, który mogę, a przede wszystkim muszę wykorzystać na szukanie mojej córki.

– Zostań w domu. Gdyby Wiki w międzyczasie wróciła, natychmiast do mnie zadzwoń – proszę męża, który najpierw bezradnie wzrusza ramionami, czym wyraźnie sygnalizuje, że skoro już postanowiłam, to on nie będzie przekonywał mnie do swoich racji. Następnie ruchem głowy komunikuje, że spełni moją prośbę.

Opuszczam salon, ze stolika w holu zgarniam torebkę, kluczyki do samochodu oraz powerbank, aby podładować smartfon, od kilku minut sygnalizujący niski poziom naładowania baterii, i szybkim krokiem wychodzę z domu. Duszne wilgotne powietrze, zwiastujące nadejście burzy, jest nieruchome i lepkie jak pajęczyna. Wokół panuje nienaturalna cisza, pozbawiona odgłosów z lasu i łąk rozciągających się wokół domu. Nie wiedzieć czemu ucichły wszystkie ptaki. Milczą nawet żaby okupujące bagniste bajoro przy lesie, choć zazwyczaj ich kumkanie słychać aż na podwórku. Podnoszę głowę, przeczesuję wzrokiem niebo, które coraz bardziej zaciąga się granatowymi chmurami, a następnie wsiadam do swojej terenowej toyoty i ostatni raz wybieram numer Wiktorii. Jednak słysząc bezosobowy komunikat, natychmiast przerywam połączenie, podłączam telefon do powerbanku, kładę go na siedzeniu pasażera i przekręcam kluczyk w stacyjce. Rozrusznik próbuje ożywić silnik, a deska rozdzielcza rozbłyska kolorowymi symbolami. Po sekundzie zapada cisza, a wskaźniki na kokpicie gasną. Znowu przekręcam kluczyk, przytrzymując go nieco dłużej, lecz silnik nadal milczy. Po chwili próbuję ponownie, ale on wciąż nie odpala. Dopiero po kilku kolejnych podejściach zaskakuje, a ja oddycham głęboko i wyjeżdżam z podwórka.

Droga prowadząca do szosy jest wąska i nierówna, co zmusza mnie do jazdy z prędkością poniżej trzydziestu kilometrów na godzinę. Kusi mnie, aby przyśpieszyć, wiem jednak, że może się to skończyć awarią, a przecież teraz nie mogę sobie na coś takiego pozwolić. Utrzymuję zatem optymalną prędkość, a gdy wjeżdżam w ciemny, gęsty las, od którego, jak mówi legenda, Mroczno wzięło swoją nazwę, zmniejszam ją jeszcze bardziej, uważając na wystające korzenie. Na szczęście od tygodnia nie padał deszcz, więc jest w miarę sucho i nie muszę obawiać się ugrzęźnięcia w błocie. Dopiero gdy po kilkunastu minutach docieram do asfaltu, przyśpieszam. Po dwóch kilometrach ponownie zwalniam i przez wieś jadę z przepisową prędkością. Wiedząc, że Wiki miała rano pojechać do Mroczna rowerem, sprawdzam plac przed kościołem, gdzie zawsze zostawiała rower, ale wśród jednośladów przypiętych do stojaka nie ma pomarańczowego roweru mojej córki. Zbliżając się do działającego od kilku tygodni marketu, dostrzegam Kingę Gawłowską oraz Lenę Kaczmarek. Dziewczyny stoją przed sklepem i popijają jakieś świństwo z puszek. Chociaż z moją córką nie łączy ich żadna zażyłość, to jednak chodzą do tej samej klasy. Właśnie dlatego postanawiam z nimi porozmawiać. Zatrzymuję auto na parkingu, wysiadam i podchodzę do licealistek.

– Cześć dziewczęta – zagaduję przyjaźnie, skupiając na sobie ich zaskoczone spojrzenia, oderwane nagle od smartfonów. Gdyby nie fakt, że wiem, w jakim są wieku, wzięłabym je za dziewczyny grubo po dwudziestce. Wszystko przez makijaż, jak na mój gust ocierający się o wulgarność, a także strój, który przekracza granicę przyzwoitości. Szczególnie widoczne jest to u Leny, która zapewne próbuje tym sposobem podrasować swoją przeciętną urodę. W przypadku Kingi wyróżniającej się urodą takie sztuczki są zbędne. Jej naturalne długie kasztanowe włosy i duże orzechowe oczy potrafią zapewne wzbudzić zazdrość niejednej nastolatki. Rozumiem, że młodość ma swoje prawa, ale dekolt do pasa i krótkie spodenki, bardziej przypominające erotyczną bieliznę, trudno uznać za odpowiednie dla nastolatek. W głębi duszy cieszę się, że Wiki unika takich znajomości. Nie wyobrażam sobie własnej córki paradującej w podobnych ciuchach, wystającej pod marketem, popijającej energetyk prosto z puszki i wpatrzonej w ekran smartfonu.

– Dzień dobry – odpowiadają jednocześnie, a na ich twarzach maluje się wyraz zdziwienia, połączonego z zaciekawieniem. Wiem, że pytając o Wiktorię, uruchomię spiralę plotek oraz domysłów, a za godzinę, najwyżej dwie o naszej rozmowie będzie wiedziała połowa Mroczna.

– Nie wiecie, czy Wiktoria wracała z Nowego Miasta szkolnym autobusem? – pytam bez niepotrzebnych wstępów.

Dziewczyny milczą przez dłuższą chwilę i wymieniają ukradkowe spojrzenia. Jednym słowem zachowują się tak, jakby wietrzyły w moim pytaniu jakiś spisek. Podczas gdy ja chcę się tylko dowiedzieć, czy moja córka wróciła dzisiaj do Mroczna autobusem.

– Nie wiem – odpowiada Kinga, dochodząc zapewne do wniosku, że w moim pytaniu nie kryje się żaden podstęp.

– Wróciłyśmy samochodem z moim bratem – wyjaśnia Lena. – A coś się stało? – pyta, stawiając mnie w sytuacji, której wolałabym uniknąć. Muszę jakoś zareagować, choć najchętniej pożegnałabym się i bez słowa odeszła do samochodu.

– Chyba nie. Po prostu Wiki nie wróciła jeszcze do domu i zastanawiam się, co ją zatrzymało – odpowiadam, za wszelką cenę próbując ukryć zdenerwowanie. Udawany spokój musi wyglądać dość przekonująco, bo dziewczyny tracą zainteresowanie moją osobą.

– Proszę zapytać Martę Okorską. Przed chwilą weszła do sklepu, a wiem, że miała wracać autobusem – radzi Kinga, skupiając wzrok na ekranie swojego telefonu.

Dziękuję dziewczynom za pomoc i szybko wchodzę do marketu. Natychmiast otula mnie przyjemny chłód, będący miłą odmianą od duchoty panującej na zewnątrz. W środku jest zaledwie kilku klientów, więc bez trudu dostrzegam niską brunetkę o lekkiej nadwadze i dużych zielonych oczach, okolonych gęstymi, lekko podwiniętymi rzęsami. Dziewczyna stoi przy chłodni i zastanawia się nad wyborem jogurtu. Gdy podchodzę i zagaduję, Marta obdarza mnie ciepłym uśmiechem. Jednak kiedy zadaję jej to samo pytanie, które przed chwilą zadałam Kindze i Lenie, serdeczny uśmiech momentalnie znika z jej opalonej twarzy.

– Wiktoria nie wracała szkolnym autobusem – poważnie oznajmia nastolatka.

Paradoksalnie taka wiadomość trochę mnie uspokaja. Oznacza, że skoro Wiki nie wsiadła do autobusu, to coś musiało zatrzymać ją w Nowym Mieście. Nie mam pojęcia, co to mogło być, ale teraz nie ma to większego znaczenia. Córka jest już prawie pełnoletnia, więc może umówiła się z chłopakiem albo postanowiła wykorzystać duszne upalne popołudnie na shopping, a teraz siedzi na przystanku i czeka na kolejny autobus, plując sobie w brodę, że zapomniała naładować komórkę. Gdyby to zrobiła, mogłaby do mnie zadzwonić i poprosić, abym po nią przyjechała.

aMoże to ją czegoś nauczy – myślę, dziękując Marcie za informację. Zamierzam odejść, gdy dziewczyna delikatnie łapie mnie za rękę.

– Proszę pani, Wiktorii w ogóle nie było dziś w szkole – mówi tym samym poważnym tonem, a ja czuję, jak lodowaty dreszcz przebiega przez moje ciało, serce nagle zamiera, aby po chwili rozpocząć szalony galop. Próbuję coś powiedzieć, ale z wyschniętych na wiór ust nie wydostaje się żaden dźwięk. Dopiero po chwili jestem w stanie wydusić z siebie dwa krótkie słowa:

– Jesteś pewna? – mówię tak cicho, że nie wiem, czy Marta usłyszała moje pytanie. Nieobecność córki w szkole natychmiast kojarzy mi się z wagarami. Ja pod tym względem nie byłam przykładną uczennicą. Kilkanaście razy zamiast lekcji, wybierałam bardziej rozrywkowe zajęcia. Następstwem ostatnich wagarów, na które poszłam ze swoim chłopakiem, były narodziny Wiktorii. Jednak córka w przeciwieństwie do mnie, traktowała szkołę bardzo poważnie. Zdawała sobie sprawę, że jedynie edukacja może zapewnić jej odpowiedni start w dorosłość. Miała wyraźnie sprecyzowane plany co do studiów, więc wagary zupełnie do niej nie pasowały. Zamierzała studiować medycynę, a ten kierunek jest przecież wymagający.

– Tak, na pewno nie było jej w szkole – zapewnia nastolatka, a mnie zalewa fala lęku, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłam. Wybiegam z marketu, dopadam samochodu, który na szczęście odpala za pierwszym razem, i odjeżdżam.

Rozdział drugi

DOROTA

Trasę z Mroczna do Nowego Miasta, na której przebycie zazwyczaj trzeba poświęcić piętnaście minut, ja pokonuję w czasie krótszym o połowę. Ignoruję wszystkie znaki drogowe. Nie zwracam uwagi na zacinające strugi deszczu. Kurczowo trzymam kierownicę, dociskam do oporu pedał gazu, a moja drogowa brawura ociera się o głupotę. Jednak dla swojej córki jestem gotowa zawrzeć pakt z najgorszym wrogiem, a nawet podpisać cyrograf z diabłem. Kiedy parkuję na Grunwaldzkiej, ulewa osiąga apogeum. Z każdej strony samochód otacza ściana deszczu. Moje wahanie trwa zaledwie kilka sekund. Wiem, że czekając na poprawę pogody, zmarnuję kolejne cenne minuty. Zdecydowanym ruchem otwieram drzwi, wysiadam i smagana wodnymi biczami biegnę do budynku komendy policji. Gdy wreszcie staję oko w oko z dyżurującym policjantem, wiem, że właśnie wszystkie moje czarne myśli stały się rzeczywistością. Oto mam przed sobą diabła i najgorszego wroga w jednej osobie.

Trzeba mieć kurewskiego pecha, aby z kilkunastu policjantów los postawił dziś na mojej drodze właśnie tego – myślę, zastanawiając się gorączkowo, co powinnam teraz zrobić. Doskonale wiem, że rozmowa z Andrzejem Wilczyńskim, któremu jeszcze w odległych czasach licealnych dałam kosza, nie będzie łatwa. Facet zwyczajnie nie był w moim typie. Choć podobny los spotkał wielu innych chłopaków, on jeden nigdy mi tego nie zapomniał. Tak naprawdę nie wiem nawet dlaczego. Przecież wkrótce potem znalazł sobie dziewczynę, a jak słyszałam od kilku znajomych ze szkolnych lat, stworzyli udane i szczęśliwe małżeństwo. Jako policjant również miał dobrą opinię, ale ilekroć nasze drogi się przecinały, dawał mi odczuć, że wciąż ma do mnie żal. Nie były to jakieś drobiazgi w postaci krzywych spojrzeń, złośliwych plotek czy niepochlebnych komentarzy, ale konkretne i namacalne działania, dotykające mnie bezpośrednio. Najpierw doświadczyłam tego, gdy pracował jeszcze w drogówce. Jedyne trzy mandaty, jakie w życiu musiałam zapłacić, wystawił właśnie Wilczyński. Chociaż było to kilka lat temu, wciąż o tym pamiętam. Zawsze chodziło o jakąś pierdołę. Pierwszym razem przyczepił się do przeterminowanej gaśnicy. Przy kolejnej kontroli zabuliłam za brak kamizelki odblaskowej, a ostatni mandat dotyczył przekroczenia prędkości w terenie zabudowanym o dziesięć kilometrów.

– Dzień dobry, chciałabym zgłosić zaginięcie córki – wyrzucam z siebie, mając nadzieję, że powaga sytuacji i sprawa, z jaką przychodzę, zmieni jego nastawienie do mojej osoby.

Andrzej patrzy na mnie, jakby miał przed sobą przedstawiciela nieznanego dotąd gatunku. Wiem, że zupełnie przemoczona, z rozmazanym makijażem i włosami w kompletnym nieładzie, wyglądam koszmarnie, lecz szczerze mówiąc, mało mnie to obchodzi. W tej chwili ważna jest tylko Wiktoria i jej odnalezienie.

– A zaginięcie czyjej córki chce pani zgłosić? – pyta, sugerując, że nie wyraziłam się zbyt jasno. Mam wielką ochotę poczęstować go tekstem w stylu: „Jeśli masz problemy ze zrozumieniem tego, co się do ciebie mówi, to zmień robotę”. Powstrzymuje mnie jedynie świadomość, że od tego palanta, bo dla mnie Wilczyński jest żałosnym dupkiem, rozpamiętującym dawne niepowodzenia miłosne, w pewnym sensie zależy los Wiktorii.

– Mojej córki – wyjaśniam, siląc się na spokój, lecz moje dłonie samoistnie zaciskają się w pięści. Na szczęście są one poza zasięgiem wzroku Wilczyńskiego, więc nie może odczuwać satysfakcji z faktu, że niemal wyprowadził mnie z równowagi.

– Jest pani pewna, że córka zaginęła?

– Tak! – odpowiadam zdecydowanie, choć w rzeczywistości opieram się wyłącznie na matczynym przeczuciu.

– A ile córka ma lat?

– We wrześniu skończy osiemnaście.

– Więc jest prawie dorosła – zauważa, a jego ton oraz forma, jaką przybiera nasza rozmowa, zmusza mnie do bardziej radykalnej reakcji.

– Po pierwsze prawie to nie to samo, co pełnoletnia, a po drugie, jeśli z jakichś osobistych powodów zamierza pan utrudniać mi zgłoszenie zaginięcia, to żądam natychmiastowego spotkania z pana przełożonym.

– Po pierwsze wcale nie utrudniam, tylko chcę ustalić jak najwięcej szczegółów, a po drugie o tej porze mój przełożony jest już w domu – ripostuje, dając mi do zrozumienia, że jestem skazana na jego łaskę. – Mogło się przecież zdarzyć, że córka postanowiła zrobić sobie odpoczynek od rodziców i wyjechała gdzieś na kilka dni. Takie rzeczy są na porządku dziennym, o czym pani doskonale wie – dodaje, leniwym ruchem sięgając po jakiś formularz i długopis.

Jego ostatnie słowa nie są przypadkowe. Facet chce mi w ten sposób przypomnieć, że gdy byłam w wieku Wiktorii, dwa razy uciekłam z domu. Tyle że moja córka ma ciepły dom i kochających rodziców, a ja miałam ojca, dla którego liczył się wyłącznie alkohol, oraz matkę żyjącą w alternatywnej czasoprzestrzeni wykreowanej przez wielokrotne pobyty w szpitalu psychiatrycznym, podtrzymywanej kilogramami psychotropów, jakie przyjmowała, będąc w domu. Trudno się więc dziwić, że chciałam wydostać się z takiego świata.

– Długo jeszcze będzie trwała ta szopka? – mój podniesiony głos odbija się echem od ścian, nie robiąc jednak na Wilczyńskim żadnego wrażenia, a na pewno nie takie, na jakie liczyłam. Jego szeroka facjata o kwadratowej szczęce i ostrych, męskich rysach, jest rozluźniona. Na grubych mięsistych wargach błąka się cyniczny uśmiech, a spojrzenie brązowych oczu jest sarkastyczne. W tej chwili czuję, że go nienawidzę. Najchętniej plunęłabym mu w twarz i wyszła, lecz tego zrobić nie mogę.

– Jaka szopka? – słyszę za sobą głęboki męski głos i w jednej chwili całe moje ciało tężeje. Szok jest tak silny, że nie potrafię wykonać żadnego ruchu. Chcę odwrócić głowę, aby sprawdzić, czy za mną rzeczywiście ktoś stoi, lecz zesztywniałe mięśnie stawiają opór, którego nie umiem przełamać. Wilczyński również wygląda na zaskoczonego. Dzięki temu wiem, że o pomyłce nie może być mowy. Najwyraźniej nie przypuszczał, że ktoś trzeci obserwuje rozgrywającą się scenę. Ja też, jednak w moim przypadku zdziwienie jest podwójne. Po pierwsze doskonale znam ten głos, a po drugie tego mężczyzny nie powinno tu być. Gdy wreszcie odzyskuję władzę w nogach, odwracam się powoli i po chwili staję twarzą w twarz z Adamem Ochnikiem, mężczyzną, dla którego trzy lata temu byłam gotowa na wszystko. Gdyby wtedy poprosił: „Odejdź od męża”, „Wyjedź ze mną na drugi koniec świata” lub o inną równie rewolucyjną rzecz, zrobiłabym to bez zastanowienia. Jednak on nie poprosił, a opuszczając Nowe Miasto, oznajmił, że z nim nie byłabym szczęśliwa.

– Dzień dobry – mówi z taką obojętnością, jakbyśmy się w ogóle nie znali i rusza w moją stronę.

– Pani przyszła zgłosić zaginięcie córki – bąka Wilczyński, a jego pewność siebie, arogancja i zarozumiałość ustępują miejsca potulności. Nagle z pełnym zaangażowaniem zaczyna wypełniać leżący przed sobą formularz, nawet nie pytając mnie o informacje, które powinny się w nim znaleźć.

– Ja się tym zajmę – rzuca Ochnik, sięgając po dokument.

– Ale panie komisarzu, zacząłem już przyjmować zawiadomienie – próbuje protestować Wilczyński.

– Ja się tym zajmę – powtarza Adam, zdecydowanym ruchem zabierając kartkę. Następnie patrząc mi prosto w oczy, prosi, abym z nim poszła, i nie czekając na moją reakcję, rusza do schodów.

Idę, zastanawiając się, od kiedy Ochnik znowu pracuje w Nowym Mieście. Nikt ze znajomych nie wspominał o jego powrocie, więc albo ominęła mnie jakaś wzmianka na ten temat, albo wrócił niedawno. Gdy docieramy do jednego z pomieszczeń na pierwszym piętrze, Adam wskazuje mi biurowy fotel i prosi, abym usiadła. Sam w tym czasie zamyka drzwi, a potem sadowi się za biurkiem, kładąc na blacie częściowo wypełniony formularz zgłoszenia zaginięcia. Patrzymy na siebie w milczeniu, słuchając, jak krople deszczu uderzają o blaszany parapet. Sądząc po odgłosie, gwałtowna ulewa zmieniła się już w jednostajny deszcz. Studiując mapę jego twarzy, zauważam, że od naszego ostatniego spotkania przybyło mu kilka zmarszczek, a w czarnych jak smoła włosach dostrzegam pierwsze jaśniejsze nitki. Tylko szarostalowe oczy nadal są tak samo hipnotyzujące i tajemnicze, jak kiedyś. Zamierzam właśnie zapytać, dlaczego nie pracuje już w Toruniu. Przecież przeprowadzkę traktował jak awans, więc co skłoniło go do powrotu na stare śmieci? Jednak on, jakby wyczuwając moje intencje, kieruje rozmowę na temat mojej córki.

– Kiedy po raz ostatni widziałaś Wiktorię? – pyta, przywołując mnie do rzeczywistości.

– Dziś rano. Nim wyjechałam do pracy, zamieniłam z nią kilka zdań – wyjaśniam, nie wdając się jednak w szczegóły. Wątpię, aby rozmowa o tak przyziemnych sprawach, jak tworzenie listy zakupów, mogła mieć znaczenie.

– Czy przez ostatnie dni lub tygodnie dostrzegłaś w jej zachowaniu jakieś zmiany?

Kolejne pytanie zmusza mnie do zastanowienia się, jak w ciągu minionych dwóch miesięcy wyglądało życie mojej córki. Po namyśle dochodzę do wniosku, że nic nie zakłóciło codziennej rutyny, tak powszechnej dla większości ludzi. Rano wyjście do szkoły, przez kolejne kilka godzin lekcje, później powrót do domu. Czasami weekend spędzony na zakupach.

– Wszystko było normalnie – odpowiadam.

– A dzisiaj?

– Dzisiaj nie. To znaczy rano zachowywała się tak jak zwykle. Powiedziała, że zamierza pojechać do Mroczna rowerem. Dopiero gdy nie wróciła po szkole do domu, zaczęłam mieć złe przeczucia, a kiedy jedna z jej koleżanek powiedziała mi, że Wiktorii nie było w szkole, a nawet nie jechała porannym autobusem z Mroczna do Nowego Miasta, wpadłam w totalną panikę – wyznaję, w kilku zdaniach opowiadając o swojej szaleńczej jeździe.

Adam słucha w skupieniu, tylko gdy wspominam o swoich drogowych wyczynach, uśmiecha się nieznacznie, marszczy brwi i z niedowierzaniem kręci głową.

– Dobrze, zaczniemy od standardowych procedur – oznajmia zdecydowanym tonem, w którym słychać gotowość do działania.

– Czyli? – Posyłam mu pytające spojrzenie. Zupełnie nie mam pojęcia, co znaczy określenie „standardowe procedury”. Jestem tylko pracownikiem działu marketingu w firmie produkującej meble, więc nie znam tych wszystkich terminów, jakimi operuje policja.

– Najpierw sprawdzimy okoliczne szpitale – wyjaśnia. – Być może Wiktoria miała wypadek – dodaje, widząc przerażenie malujące się w moich oczach.

– Ale jaki wypadek? – pytanie z trudem przechodzi przez moje gardło, ściśnięte paraliżującym strachem. W jednej chwili wyobraźnia podsuwa mi obraz Wiki leżącej na szpitalnym łóżku.

– Musimy wykluczyć wszystkie możliwości, a wypadek jest jedną z nich. Dopiero wtedy będziemy mogli rozpocząć poszukiwania – tłumaczy łagodnie. Następnie sięga po słuchawkę stojącego na biurku telefonu i zaczyna dzwonić do okolicznych szpitali. Najpierw telefonuje do szpitala w Nowym Mieście, później Brodnica, Iława, Ostróda, a na końcu Olsztyn. Gdy okazuje się, że Wiktoria nie przebywa w żadnym z nich, oddycham z ulgą. Jednak jest ona tylko chwilowa, bo jej miejsce natychmiast wypełnia lęk. Wciąż nie wiem, gdzie jest Wiki.

– Masz przy sobie jakieś zdjęcie córki?

– Tak, nawet kilkadziesiąt – odpowiadam, wyjmując z torebki smartfon. Odblokowuję ekran, wchodzę w galerię, odnajduję folder o nazwie „Wiki” i wręczam urządzenie Adamowi. Gdy je ode mnie odbiera, nasze palce stykają się na moment, a ja czuję, jakbym dotknęła rozżarzonego węgla. Adam nie odczuwa niczego podobnego, a jeśli nawet, to nie daje tego po sobie poznać. Odbiera smartfon, umieszcza go w swojej dłoni i zaczyna szybko przeglądać zdjęcia, jakie przy różnych okazjach robiłam Wiktorii. W końcu zatrzymuje się na jednym z nich.

– To będzie dobre – oznajmia, prosząc, abym mu je przesłała. Zdjęcie, które wybrał, zrobiłam Wiktorii kilka tygodni temu, gdy wyjechałyśmy we dwie na babski weekend do Warszawy. W piątek poszłyśmy do kina, sobotę spędziłyśmy w galerii handlowej, a niedziela była dniem relaksu w hotelowej strefie SPA. Gdy zapisuję adres e–mail, na który mam przesłać zdjęcie, rozlega się ostry dzwonek telefonu stacjonarnego. Adam przerywa dyktowanie, przeprasza, patrzy na wyświetlacz, a następnie odbiera, uciekając spojrzeniem gdzieś za okno. Przez dłuższą chwilę słucha w milczeniu. Z każdą sekundą coraz mocniej przyciska słuchawkę do ucha. Choć intuicja podpowiada mi, że ten telefon ma związek z Wiktorią, to z twarzy Adama nie mogę niczego wyczytać.

– Musimy jechać do szpitala – oznajmia, podnosząc się z fotela, a ja czuję, jakby ktoś wymierzył mi właśnie silny cios w żołądek. Tracę oddech, nie mogę wydobyć słowa, a pokój zaczyna wirować.

Rozdział trzeci

ADAM

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Polecamy również

Tomasz Wandzel

Chłopiec z Kresów – historia prawdziwa

Hycel

Dom w chmurach

Blanka L – Sława, pieniądze i seks

Kłamstwa i sekrety – historia Róży Wittelsbach

Chwila prawdy – niewiarygodna historia Krystyny Górskiej

Chłopiec, który przeżył Auschwitz – historia prawdziwa

Grzeczna dziewczynka

Żółty długopis

Córka zakonnika

Zwłoki przy molo.

Cykl Komisarz Andrzej Papaj

Dotrzeć do prawdy

, tom 1

Uciec od prawdy

, tom 2.

Cykl Róża Wielopolska

Czyste zło

, tom 1

Święte zło

, tom 2.

Cykl Sopockie tango

Sopockie tango

, tom 1

Ostatnie tango w Sopocie

, tom 2.

Cykl Komisarz Oczko

Pierwsza sprawa

, odcinek 1

Skutek śmiertelny

, odcinek 2

Przerwać milczenie

, odcinek 3

Córka milionera

, odcinek 4

Świąteczny wampir

, odcinek 5

Śmierć na służbie

, odcinek 6

Ostatni samobójca

, odcinek 7

Czas śmierci

, odcinek 8

Śmiertelny turnus

, odcinek 9

W obronie własnej

, odcinek 10

Krwawe party

, odcinek 11

..i kolejne…