Moja szalona podróż dookoła świata: Niemcy od Berlina po Bawarię - Sawicka Dorota - ebook

Moja szalona podróż dookoła świata: Niemcy od Berlina po Bawarię ebook

Sawicka Dorota

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wyrusz ze mną w kolejny odcinek podróży, gdzie pulsujący miejskim gwarem Berlin spotyka malowniczą Bawarię. Ta część książki to mieszanka miejskiego zgiełku, zabytkowych uliczek i wiejskiego spokoju, przeplatana autentycznymi spotkaniami, humorystycznymi anegdotami i refleksjami nad kulturą, sztuką i codziennym życiem.

Dołącz do mnie w tej energicznej, pełnej zaskakujących zwrotów podróży – od Berlina po Bawarię, od urbanistycznego tempa miasta po spokojny rytm niemieckiej wsi. „Moja szalona podróż dookoła świata: Przystanek 4 – Niemcy” to opowieść, która zaintryguje, zainspiruje i zachęci do odważnych wyjazdów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 213

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



DOROTA SAWICKA

MOJA SZALONA PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA

NIEMCY:

OD BERLINA PO BAWARIĘ

PRZYSTANEK 4

© Copyright by Dorota Sawicka

Projekt okładki: Jakub Nowakowski

Zdjęcia: Jakub Nowakowski

Projekt zdjęć: Jakub Nowakowski

ISBN e-book: 978-83-68469-65-3

ISBN druk: 978-83-68469-66-0

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione.

Wydanie I 2025

Moja podróż samolotem z Portugalii do Niemiec okazała się pełna komicznych sytuacji, które już od samego początku zapowiadały niezapomnianą przygodę. Wszystko zaczęło się na lotnisku, kiedy to w trakcie kontroli bezpieczeństwa mój plecak został wybrany do dodatkowej inspekcji. Okazało się, że kluczowym ‚podejrzanym’ było zestawienie przekąsek, które włożyłam na drogę. Obsługa z uśmiechem zaczęła wyciągać pojedyncze paczki żelków i batoników, żartując, że mogłabym otworzyć własny sklep spożywczy na pokładzie.

Następnie, kiedy dotarłam do bramki, mieliśmy drobne opóźnienie z powodu nieoczekiwanych manewrów pogodowych. Podczas oczekiwania nieopodal bramki dołączył do mnie starszy mężczyzna, który żywiołowo opowiadał o swoich licznych podróżach, wplatając w to swoje pokaźne doświadczenie jako domorosły meteorolog. Zasugerował, że czeka nas „niezbyt pamiętny” start, co wywołało uśmiech na twarzach zebranych pasażerów.

Kiedy wreszcie na pokładzie samolotu zajęłam swoje miejsce, siedziało obok mnie sympatyczne rodzeństwo, mniej więcej w wieku szkoły podstawowej. Po wymianie kilku słów szybko się z nimi zaprzyjaźniłam. Zanim zdążyłam się zorientować, mała Lena podzieliła się kolorowanką, z której szczęśliwie mogłam skorzystać, gdy jej brat, Jonas, uparł się, że wszystkie okna w samolocie mają być ‚prywatnymi teleskopami’ do obserwacji chmur. Bawiliśmy się doskonale, a Lena od czasu do czasu ogłaszała, że właśnie mijamy chmurę w kształcie wieloryba.

Podczas serwisu pokładowego kolejną zabawną sytuacją była próba otwarcia maleńkiego opakowania cukru do herbaty, które w moich rękach eksplodowało jak fajerwerki, pokrywając stolik drobnymi kryształkami. Obsługa nie mogła się powstrzymać od śmiechu, oferując dodatkowy zestaw serwetek i pocieszenie, że to codzienne wyzwanie każdego pasażera.

Właśnie, kiedy myślałam, że podróż nie może być bardziej zabawna, kapitan ogłosił, że przelecieliśmy właśnie nad Alpami, co wywołało kolejną emocjonującą dyskusję z moimi młodymi współpasażerami na temat, czy na pewno nie widać stamtąd zjeżdżających na nartach ludzi, jak to często bywa w bajkach.

Cała podróż była tak pełna śmiechu i humorystycznych akcentów, że kiedy wylądowaliśmy w Niemczech, czułam się jak po świetnej komedii. Niezliczone drobne przygody na pokładzie przypomniały mi, że podróż to nie tylko dotarcie do celu, ale przede wszystkim doświadczenia, które przeżywamy po drodze.

BERLIN

Podczas wizyty w Berlinie, jednym z pierwszych miejsc, które postanowiłam zobaczyć, była Brama Brandenburska. To majestatyczne dzieło architektury z XVIII wieku, niegdyś symbol podziału, a dziś jedność, przyciągało zarówno turystów, jak i mieszkańców. Już od pierwszego spojrzenia zrozumiałam, dlaczego to miejsce jest tak wyjątkowe.

Spacerując wzdłuż alei prowadzącej do bramy, zauważyłam grupki turystów, którzy robili sobie zdjęcia w najróżniejszych pozach. W pewnym momencie, obok mnie stanęła rodzina z małymi dziećmi, które najwyraźniej postanowiły, że Brama Brandenburska jest idealnym miejscu do zabawy w chowanego. Chichoty maluchów rozbrzmiewały echem w pobliżu, dodając radosnego uroku temu historycznemu miejscu.

Pod bramą zebrał się też tłumek słuchający starszego pana, lokalnego przewodnika, który barwnie opowiadał o jej historii. Zatrzymałam się, aby posłuchać, jakie opowieści kryje ten symbol Berlina. Przewodnik opowiadał o zmyślnych protestach, które odbywały się w okolicy, a jeden z jego ulubionych przytoczył jako „Protest Balonowy”. Okazało się, że wiele lat wcześniej lokalna społeczność zorganizowała protest, używając tysięcy balonów, które niesione wiatrem, przypadkowo utknęły na gzymsach bramy, dodając jej kolorów na dobrych kilka dni. Ta nietypowa opowieść wywołała uśmiechy na twarzach wszystkich zebranych.

Paul, młody artysta uliczny, który często wykonywał swoje rysunki w okolicy bramy, również dodał swoje trzy grosze. Opowiedział mi, jak podczas jednego z jego plenerów, grupa studentów sztuk pięknych zdecyduje się na spontaniczny performance artystyczny, ku zaskoczeniu przechodniów i jego samego, twierdząc, że od lat pracował blisko najróżniejszych scen, ale ta była zdecydowanie jedną z bardziej pomysłowych.

Podczas moich odwiedzin przy Bramie Brandenburskiej doświadczyłam nie tylko jej majestatycznej obecności i znaczącej roli w historii, ale także zetknęłam się z historiami i anegdotami, które przyniosły radość i ożywiły przestrzeń wokół tego wspaniałego zabytku. Każdy, kogo spotkałam, przyczynił się do zbudowania barwnej i żywej atmosfery tego miejsca, czyniąc moją wizytę niezwykle pamiętną i wyjątkową.

Brama Brandenburska

Podczas wizyty w Muzeum Pergamońskim od razu poczułam, że wkraczam do innego świata pełnego starożytnych tajemnic i fascynującej historii. Już od wejścia w oczy rzucił mi się monumentalny Wielki Ołtarz Pergamoński, który przyciągał uwagę swoją majestatyczną konstrukcją i zdobieniami. Otoczona detalami płaskorzeźb, niemal czułam, jak przenoszę się do czasów starożytnej Grecji, gdzie sztuka była jednym z kluczowych elementów kultury.

Z ciekawością słuchałam opowieści przewodnika, który nie tylko dzielił się faktami, ale także anegdotami związanymi z tym miejscem. Jedna z historii, która szczególnie zapadła mi w pamięć, dotyczyła grupy studentów archeologii, którzy podczas jednej z wizyt postanowili odtworzyć taniec starożytnych Greków, inspirując się scenami z płaskorzeźb. Wszyscy uczestnicy wycieczki, włącznie z przewodnikiem, zostali wtedy zaproszeni do przyłączenia się, co wywołało salwy śmiechu i aplauz wśród zwiedzających.

Następnie przeszłam do sali, w której znajdowała się brama Isztar. Jej głęboki niebieski kolor, ozdobiony wizerunkami smoków i byków, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Patrzenie na ten zabytek starożytnej Mezopotamii sprawiało, że czułam się, jakbym stała u wrót Babilonu. Włóczyłam się wokół, słuchając rozmów innych zwiedzających, gdy nagle dołączyła do mnie rodzina z Niemiec. Rodzice z ekscytacją tłumaczyli swoim dzieciom, że smoki nie były tylko mitycznymi stworzeniami, ale miały także symboliczne znaczenie w czasach starożytnych.

Uczestniczyłam w rozmowie z jednym z pracowników muzeum, który z humorem opowiadał o przypadkach, kiedy odwiedzający próbowali odtwarzać sceny z filmów przy bramie Isztar, zaczynając swoje inscenizacje wielkimi wejściami, niczym do królestwa magicznych stworzeń. Wszyscy śmialiśmy się, wyobrażając sobie te sceny w rzeczywistości.

Muzeum Pergamońskie nie tylko przybliżyło mi niesamowite eksponaty z odległych epok, ale także dało możliwość spojrzenia na historię z lekkością i humorem przekazywanym przez ludzi, których tam spotkałam. Te zabawne momenty oraz głębokie wrażenie, jakie zrobiła na mnie starożytna sztuka, sprawiły, że moja wizyta tam była nie tylko edukacyjna, ale również niezwykle przyjemna i niezapomniana.

Muzeum Pergamońskie

Podczas mojej wizyty na Wyspie Muzeów nie mogłam pominąć okazji, by zobaczyć Nowe Muzeum, gdzie czekało na mnie jedno z najcenniejszych dzieł starożytnego Egiptu – popiersie Nefretete. Z niecierpliwością przekroczyłam progi muzeum, niemal od razu kierując się do sali, w której eksponowano to słynne arcydzieło.

Gdy tylko znalazłam się przed popiersiem, zostałam oczarowana niezwykłą precyzją, z jaką zostało wykonane. Perfekcyjnie wymodelowane rysy twarzy królowej i jej hipnotyzujące spojrzenie, zdawały się zaglądać głęboko w duszę każdego, kto odwiedzał tę salę. Kilka osób obok mnie także zatrzymało się na chwilę, by podzielić się wrażeniami. Rozmawiałam z parą z Włoch, która przyznała, że od dawna planowali wizytę w Berlinie tylko po to, by zobaczyć Nefretete na własne oczy.

W pewnym momencie dołączyła do nas grupa studentów, którzy nie mogli oprzeć się pokusie porównania popiersia do współczesnych ikon mody. Jeden z nich zażartował, że gdyby Nefretete żyła dzisiaj, z pewnością byłaby gwiazdą Instagrama ze względu na swoją urodę i styl. Ten lekki komentarz wywołał u nas śmiech, ale jednocześnie zachęcił do refleksji nad tym, jak ponadczasowe są ideały piękna.

Podczas dalszego zwiedzania muzeum, spotkałam starszą panią, która okazała się być wielką pasjonatką historii starożytnej. Opowiedziała mi zabawną historię o swoim pierwszym spotkaniu z popiersiem na początku lat 70. Wtedy to, jako młoda studentka, próbowała naszkicować Nefretete, a jeden z kustoszy żartobliwie zauważył, że jej rysunek wygląda bardziej jak Picasso niż rzeźba starożytna. Ta anegdota sprawiła, że wyobraziłam sobie tego kustosza podziwiającego jej wysiłki, co dodało mi odwagi, by spróbować własnych sił w rysowaniu.

Moja wizyta w Nowym Muzeum była nie tylko okazją do zobaczenia znakomitego popiersia Nefretete, ale także pozwoliła mi doświadczyć różnych ludzkich spojrzeń na sztukę i historię. To miejsce, pełne zarówno powagi jak i humoru, zostawiło mnie z wdzięcznością za możliwość doświadczenia minionych czasów i niezapomnianych spotkań.

Nowe Muzeum

Wizyta na Alexanderplatz była dla mnie jak uczta dla zmysłów, którą rozpoczynała monumentalna sylwetka wieży telewizyjnej, dominującej nad placem. Gdy zbliżałam się do wejścia, poczułam się przytłoczona jak drobna mrówka obok tego kolosa wznoszącego się na wysokość 368 metrów. Tego dnia pogoda sprzyjała, co obiecywało wspaniałe widoki na panoramę Berlina.

Po wejściu do środka i krótkim oczekiwaniu w kolejce do windy, poczułam przyjemne mrowienie ekscytacji, gdy winda zaczęła swą szybką podróż w górę. Na szczycie platformy widokowej, otaczający mnie krajobraz Berlina zapierał dech w piersiach. Miasto rozpościerało się szeroko przede mną, ukazując mieszankę historycznej i nowoczesnej architektury.

Obok mnie stał mężczyzna z wielką lornetką, który z niezwykłą pasją opowiadał swojemu synowi o najważniejszych punktach, które można zobaczyć z tej wysokości. Ich rozmowa rozbawiła mnie, gdy chłopiec nagle zapytał, czy mógłby zobaczyć swojego psa biegającego po parku, co wywołało śmiech wszystkich dookoła.

W pewnym momencie spotkałam parę Polaków. Zaczęliśmy rozmowę w naszym języku, a oni zdradzili, że planują przeprowadzkę do Berlina. Z rozbawieniem opowiadali, jak poprzedniego dnia przez przypadek wzięli udział w nieplanowanej wycieczce rowerowej, próbując znaleźć skrót do hotelu, co skończyło się intensywną eksploracją miejskich zakątków. Śmialiśmy się, że taki sposób poznawania miasta z pewnością zapewni im niezatarte wspomnienia.

Pod koniec mojego pobytu na wieży, do grupki odwiedzających dołączył starszy pan, który przypominał, że zanim wieża powstała, miejsce to wyglądało zupełnie inaczej. Dowiedziałam się od niego o różnych transformacjach Alexanderplatz na przestrzeni lat oraz o tym, jak wiele ludzi, także jego przyjaciół, miało obawy, że wieża nigdy nie zostanie ukończona.

Moje doświadczenia na Alexander platz i wizyta na wieży telewizyjnej uświadomiły mi, jak dynamiczne i pełne kontrastów jest Berlin. Poznanie ludzi, którzy to miasto nazywają swoim domem, oraz ich zabawne historie, dopełniło moją wizytę, czyniąc ją niezapomnianą częścią mojej podróży.

Alexander Platz

Wizyta przy Checkpoint Charlie była jedną z najbardziej oczekiwanych części mojej podróży do Berlina. Już z daleka widziałam charakterystyczną budkę strażniczą, która niegdyś była świadkiem napięć między Wschodem a Zachodem. To miejsce, mimo iż otoczone dziś nowoczesną zabudową, wciąż emanowało duchem przeszłości i jego historyczne znaczenie było wręcz namacalne.

Rozpoczęłam spacer od dokładnego obejrzenia samego punktu kontrolnego, próbując sobie wyobrazić, jak wyglądało tu życie w czasach, gdy Berlin był podzielony. Wokół mnie kręciło się wielu turystów, którzy robili zdjęcia, niektórzy nawet w towarzystwie przebranych „żołnierzy” nawiązujących do dawnych czasów.

Gdy weszłam do pobliskiego muzeum Checkpoint Charlie, wciągnęły mnie opowieści o podziale Berlina i licznych próbach ucieczki, które często były pełne dramatyzmu i odwagi. Eksponaty, takie jak autentyczne dokumenty, ubrania, a nawet prowizoryczne narzędzia, które ludzie tworzyli, by przekroczyć granicę, fascynowały i wzruszały.

Podczas zwiedzania spotkałam starszego Niemca, który chętnie dzielił się swoimi wspomnieniami o życiu w podzielonym Berlinie. Opowiedział, jak jako młody chłopak obserwował z dachu swojego domu zmiany zachodzące po obu stronach muru. Z uśmiechem opowiadał zabawną historię o jego przyjacielu, który nieświadomie wysłał list do samego siebie, próbując przetestować, czy poczta działa sprawnie w nowym systemie – list z przygodami dotarł po kilku tygodniach, ale takie eksperymenty na zawsze pozostały w jego pamięci.

Przy wyjściu z muzeum znalazłam grupkę turystów z Australii, którzy próbowali odtworzyć słynne zdjęcie, na którym żołnierz z NRD przeskakuje przez drut kolczasty na stronę zachodnią. Widok ich nieporadnych prób i salwy śmiechu rozchodzące się w powietrzu sprawiły, że atmosfera stała się nieco lżejsza, pomimo powagi otaczającego nas miejsca.

Moja wizyta przy Checkpoint Charlie była niezwykle emocjonalnym przeżyciem. To miejsce nie tylko uświadomiło mi ogrom codziennych wyzwań i determinację ludzi żyjących w podzielonym mieście, ale także pokazało, jak poprzez humor i wspólne ludzkie przeżycia możemy lepiej zrozumieć trudną historię i jej wpływ na dzisiejszy świat.

Checkpoint Charlie

Moja wizyta w Reichstagu, ikonicznej siedzibie niemieckiego parlamentu, była jednym z najważniejszych punktów mojej podróży do Berlina. Już z daleka budynek imponował swoją majestatycznością, a umiejętne połączenie klasycznej architektury z nowoczesnymi akcentami zapowiadało niezwykłe doświadczenie.

Po przejściu przez szczegółowe kontrole bezpieczeństwa udałam się do szklanego wejścia, skąd rozpoczynała się trasa prowadząca na słynną kopułę. Z niecierpliwością wspinałam się po spiralnej rampie, podziwiając konstrukcję kopuły, która z każdą chwilą odsłaniała przede mną coraz więcej panoramicznych widoków na Berlin.

Podczas mojej wizyty w kopule, spotkałam grupę francuskich studentów, którzy z zafascynowaniem analizowali architekturę budynku. Jeden z nich zażartował, że przypomina mu ona ogromne szkło powiększające ukierunkowane na niemiecką politykę, przez co wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Ich entuzjazm udzielił mi się i razem spędziliśmy chwilę, porównując różne nowoczesne budynki Berlina widoczne z tej wysokości.

Kiedy dotarłam na szczyt kopuły, spotkałam parę starszych turystów z Wielkiej Brytanii. Opowiadali, że byli w Berlinie wiele lat temu, zanim kopuła została odbudowana, i teraz powrócili, by zobaczyć przemiany, jakie zaszły przez te lata. Z uśmiechem wspominali o chaosie remontów, które widzieli podczas swojej poprzedniej wizyty, żartując, że przewodnicy wtedy opowiadali więcej o rusztowaniach niż o samym budynku.

Wewnątrz kopuły znajduje się również oryginalnie zaprojektowany system luster, który odbija światło do wnętrza Reichstagu. Ten ciekawy element nie tylko wspierał ekologiczne oświetlenie, ale także symbolicznie ilustrował przejrzystość i otwartość władzy. Rozmawiając z przewodniczką, dowiedziałam się, że zwiedzający często komentują, iż czują się jak w środku nowoczesnego kalejdoskopu.

Moje doświadczenie w Reichstagu było zarówno inspirujące, jak i edukacyjne. Widoki na Berlin z kopuły oraz wgląd w funkcjonowanie niemieckiej demokracji wzbogaciły moją podróż i pozostawiły we mnie poczucie uznania dla historii oraz przyszłości tego niezwykłego miasta.

Reichstag

Moja wizyta w Topografii Terroru, miejscu o głębokiej historycznej wymowie, była niezwykle intensywnym doświadczeniem. Już samo położenie muzeum – na terenie byłego Gestapo i SS – wprowadzało w zadumę nad wydarzeniami, które miały tam miejsce.

Rozpoczęłam zwiedzanie od wystaw plenerowych, gdzie zachowane fragmenty muru Berlińskiego nadają otoczeniu dodatkowy kontekst historyczny. Opisy i zdjęcia na panelach przybliżały trudne czasy oraz mechanizmy władzy totalitarnej, co sprawiało, że miejsce to było przesiąknięte emocjami.

Wchodząc do głównego budynku wystawowego, poczułam powagę i szacunek towarzyszący każdemu korytarzowi. Ekspozycje były starannie zorganizowane, ukazując poszczególne etapy rozwoju nazizmu, jego konsekwencje oraz losy ofiar. Dokumenty, wspomnienia świadków oraz materiały wideo tworzyły przejmujący obraz tego mrocznego okresu w historii.

Podczas zwiedzania spotkałam parę starszych Niemców, którzy z wnikliwością przyglądali się ekspozycjom. Zaczęliśmy rozmowę, podczas której opowiedzieli, że jako dzieci, ich rodziny ukrywały sąsiadów przed władzami. Starszy pan, z typowym niemieckim humorem, powiedział, że jego ojciec używał swojej starej piwnicy do „eksperymentów z winogronami”, będących w rzeczywistości przykrywką dla działalności ukrywania przyjaciół. Słuchając tej historii, poczułam, jak ważne jest pamiętanie zarówno o cierpieniu, jak i odwadze ludzi w tamtych czasach.

W jednej z sal zetknęłam się z grupą młodych studentów z Holandii, którzy robili zdjęcia wystawie dotyczącej procesów norymberskich. Jeden z nich z uśmiechem przyznał, że ich profesor historii zakazał używania terminu „nazista” jako zamiennika słowa „zło”, co stało się w ich kółku przyjacielem w zabawny sposób przypominającym o wadze odpowiedniego wyrażania się o historii.

Moja wizyta w Topografii Terroru była głęboko refleksyjnym doświadczeniem, otwierającym oczy na wiele aspektów ludzkiej historii, których nie można zapominać. To miejsce umożliwia zrozumienie nie tylko technologii terroru, ale także niezłomności ludzi, którzy stawiali mu opór. Wychodząc z muzeum, czułam ciężar przeszłości, ale i wdzięczność za możliwość edukacji i pamięci.

Moja wizyta w Berliner Dom, majestatycznej Katedrze Berlińskiej, była pełna zachwytu i podziwu dla kunsztu architektów i artystów, którzy stworzyli to niesamowite miejsce. Już na zewnątrz, monumentalna fasada urzekała swoją barokową elegancją i bogactwem detali.

Po przekroczeniu progu katedry, znalazłam się w ogromnym wnętrzu, wypełnionym pięknymi witrażami i misternie zdobionymi elementami architektonicznymi. Na chwilę zatrzymałam się, aby podziwiać główny ołtarz, którego detale skłaniały do odstąpienia się w podziwie nad artyzmem rzeźb i obrazów. Organy, że swoją imponującą barokową fasadą, dodawały wnętrzu niepowtarzalnego uroku.

Zaintrygowana możliwością podziwiania widoków na panoramę Berlina, postanowiłam wspiąć się na kopułę. Droga na szczyt prowadziła przez wąskie spiralne schody, co było swoistym wyzwaniem, ale i atrakcją samą w sobie. W połowie drogi spotkałam grupę amerykańskich turystów, którzy z uśmiechem dzielili się anegdotami o swoich podróżach po Europie. Jeden z nich opowiedział zabawną historię, jak kiedyś w podobnym miejscu o mały włos nie utknął w windzie, ale tutaj – dzięki schodom – czuł się znacznie pewniej!

Na szczycie kopuły czekała na mnie nagroda w postaci zapierających dech w piersiach widoków na całe miasto. Panorama Berlina była przepiękna, a możliwość oglądania miasta z tej perspektywy dodawała mojej wizycie szczególnego znaczenia. Wraz z innymi turystami podziwialiśmy widok i wymienialiśmy się informacjami na temat mijanych zabytków i punktów charakterystycznych.

Kiedy schodziłam z powrotem, usłyszałam śmiech dzieci, które zwiedzając z rodzicami, próbowały udawać echo w korytarzach. Ich radość i energia przypominały mi, że to miejsce, choć pełne historii i majestatu, jest również przestrzenią dla wszystkich pokoleń do odkrywania piękna i dziedzictwa kulturowego.

Zwiedzanie Berliner Dom było dla mnie nie tylko estetycznym przeżyciem, ale także inspirującą lekcją historii i sztuki, której dopełnieniem były uśmiechy i historie napotkanych ludzi. Katedra pozostawiła we mnie wrażenie miejsca, gdzie czas, tradycja i piękno splatają się ze sobą w doskonałej harmonii.

Berliner Dom

Moja wizyta w Kreuzbergu, jednej z najbardziej intrygujących dzielnic Berlina, była prawdziwą ucztą dla zmysłów i duchem odkrywczej przygody. Już od pierwszych chwil, przemierzając jego ulice, mogłam poczuć niezwykłą atmosferę tego miejsca, pełnego kolorowych murali i artystycznych instalacji.

Spacerując wzdłuż ulicy Oranienstraße, zauważyłam kawiarnie o różnych stylach i smakach, które kusiły zapachami świeżo parzonej kawy i lokalnych przysmaków. W jednej z kawiarni, o nazwie „Süß & Salzig”, usiadłam na zewnątrz, by napić się kawy i spróbować tradycyjnego apfelstrudla. Przy sąsiednim stoliku grupa młodych artystów dyskutowała żywiołowo o najnowszej wystawie, którą planowali zorganizować. Jeden z nich śmiał się, wspominając, jak podczas poprzedniego wernisażu przypadkowo rozlał farbę na świeżo ukończony obraz, co zauważył dopiero następnego dnia. Ta anegdota dodała lekkości i spontaniczności naszej wspólnej rozmowie.

Idąc dalej, odwiedziłam kilka lokalnych galerii sztuki. W jednej z nich, znajdującej się w odrestaurowanych, starych magazynach, spotkałam artystkę prezentującą swoje abstrakcyjne prace. Opowiedziała mi, jak inspiracje czerpie z dynamicznego życia Kreuzbergu oraz, z uśmiechem, o tym, jak czasami jej malunki zaczynają od śladu przypadkowo upuszczonego pędzla, co przekłada się na wyjątkowe dzieła.

Kontynuując moją wędrówkę, trafiłam do uroczego sklepiku z rękodziełem, w którym lokalni rzemieślnicy sprzedawali swoje wyroby. Było tam wszystko, od biżuterii po ręcznie robioną ceramikę. Właścicielka, starsza pani o imieniu Ingrid, porozmawiała ze mną chwilę, opowiadając, jak od dziecka tworzyła ozdoby z wszystkiego, co znalazła w ogrodzie. Z rozbawieniem wspominała, jak jej pierwszy „artystyczny” projekt, zrobiony z kamieni i gliny, rozpadł się, gdy jej pies próbował w nim usiąść.

Dzięki swojej otwartości i wielokulturowości, Kreuzberg oferował mi nie tylko estetyczne i kulinarne doznania, ale także prawdziwie ludzkie historie i niespodziewane spotkania, które na długo pozostaną w mojej pamięci. Ta dzielnica króluje jako symbol berlińskiej różnorodności i energii, łącząc tradycję z nowoczesnością w sposób absolutnie unikalny.

Kreuzberg

Wizyta w Pałacu Charlottenburg była jak przeniesienie się do zupełnie innej epoki, gdzie elegancja i przepych królowały na porządku dziennym. Już na pierwszy rzut oka pałac imponował swoją barokową architekturą, a otaczające go ogrody zachęcały do spaceru i kontemplacji piękna natury.

Rozpoczęłam zwiedzanie od ogrodów, które były starannie zaprojektowane według francuskiego stylu, z symetrycznie ułożonymi kwietnikami oraz fontannami, dodającymi całości uroku. Wędrując po alejkach, zauważyłam młodą parę, która z zapałem wykonywała sesję zdjęciową w strojach z epoki. Ich stroje były tak wiernie odwzorowane, że na moment zostałam zdezorientowana, czy przypadkiem nie trafiłam na plan filmowy! Para z humorem opowiedziała mi, że taką sesję postanowili zrobić z okazji swoich zaręczyn, łącząc swoje zamiłowanie do historii z romantycznym akcentem.

Po spacerze po ogrodach, udałam się do wnętrza pałacu. Każde pomieszczenie zachwycało bogactwem zdobień, malowideł i rzeźb. W sali balowej, oświetlonej imponującym żyrandolem, wyobrażałam sobie huczne bale i przyjęcia, które musiały się tam odbywać. Podczas zwiedzania, towarzyszył mi przewodnik audio, który dostarczał mnóstwo ciekawostek na temat historii miejsca i życia pruskiej rodziny królewskiej.

W jednej z sal spotkałam małą grupę turystów z Włoch, którzy z entuzjazmem komentowali jedną z wystawionych kolekcji porcelany. Jeden z nich, w żartobliwym tonie, opowiedział historię jak jego babcia nigdy nie pozwalała korzystać z porcelanowej zastawy, nawet w święta, bo była „zbyt cenna, by jej używać”, co wywołało salwę śmiechu wśród zwiedzających.

Przechodząc przez kolejne komnaty, natknęłam się na starszego pana, który z pasją opowiadał pracownikowi muzeum o swojej wieloletniej fascynacji pruskimi zegarami. Z uśmiechem przyznał, że podczas swojej ostatniej wizyty nie mógł oprzeć się pokusie przestawienia jednego z wystawionych zegarów, co skończyło się tylko na żartobliwej reprymendzie ze strony strażnika.

Wizyta w Pałacu Charlottenburg była nie tylko lekcją historii, ale także pełnym uroku dniem wypełnionym pięknem i interakcjami z ludźmi, którzy dzielili się swoimi opowieściami i pasjami. To miejsce, mimo swojej monumentalnej przeszłości, emanowało ciepłem i dawało poczucie zanurzenia się w opowieści o życiu arystokracji.

Pałac Chalottenburg

Zwiedzanie berlińskiego zoo było cudownym doświadczeniem, będącym idealnym dopełnieniem mojej podróży. To historyczne zoo, jedno z najstarszych na świecie, przywitało mnie pięknie zaaranżowanymi przestrzeniami, które harmonijnie łączyły zieleń z wybiegami dla zwierząt.

Na początku mojej wizyty, skierowałam się w stronę słoniarni, gdzie miałam okazję podziwiać te majestatyczne zwierzęta. Akurat trafiłam na porę karmienia, co przyciągnęło tłumy zwiedzających. Obok mnie stała rodzina z Francji, której dzieci z zachwytem obserwowały, jak jeden ze słoni umiejętnie chwytał jabłko trąbą. Ojciec dzieci opowiadał z uśmiechem, że w domu jego córka próbowała naśladować słonia, używając do tego celu odkurzacza, co rozbawiło nas wszystkich do łez.

Kontynuując swoją wędrówkę, dotarłam do sekcji poświęconej ptakom, gdzie kolorowe pawie przechadzały się swobodnie wśród gości. W tej części ogrodu zwróciło moją uwagę zgrane trio starszych pań, które najwyraźniej regularnie odwiedzają zoo. Jedna z nich miała na głowie kapelusz ozdobiony piórami, a jej przyjaciółki żartowały, że wyglądają one tak kolorowo, że pawie mogłyby poczuć się zazdrosne. Ich dowcipy i dobry humor były zaraźliwe.

Następnie udałam się do pawilonu dla małp, gdzie młode szympansy bawiły się, skacząc z gałęzi na gałąź. W tej części zoo spotkałam parę studentów z Hiszpanii, którzy robili śmieszne selfie z małpami w tle. Opowiedzieli mi, że ta wizyta jest częścią ich europejskiej podróży i z każdym nowym miejscem starają się udokumentować swoje przygody w jak najbardziej kreatywny sposób.

Podczas zwiedzania, nie mogłam ominąć akwarium, które przyciągnęło mnie swoim różnorodnym światem podwodnym. Jednym z moich ulubionych momentów było podziwianie meduz, których taniec w wodzie przypominał magiczny balet. W tej części zoo spotkałam młodą parę z Japonii, która z pasją robiła zdjęcia każdej napotkanej rybie. Opowiadając mi o swoich doświadczeniach z innych ogrodów zoologicznych na świecie, z entuzjazmem podkreślali, jak berlińskie akwarium wyróżnia się swoim rozmiarem i różnorodnością.

Odwiedziny w zoo były prawdziwą ucztą dla zmysłów i zapewniły wspaniały relaks po intensywnym zwiedzaniu Berlina. Spotkania z ludźmi i obserwacja zwierząt w tak przyjaznym otoczeniu były przyjemnym przypomnieniem o różnorodności i pięknie naszego świata. To miejsce z pewnością zostanie na długo w mojej pamięci jako pełne życia i radości.

Berlin Zoo

Każde z tych miejsc dodało coś wyjątkowego do mojej wizyty w Berlinie, pokazując, jak wieloaspektowe i bogate kulturowo jest to miasto.

Spis treści

BERLIN

Punkty orientacyjne

Cover