Moja szalona podróż dookoła świata: Holandia Amsterdam i tulipany - Sawicka Dorota - ebook

Moja szalona podróż dookoła świata: Holandia Amsterdam i tulipany ebook

Sawicka Dorota

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wyrusz ze mną na spacer wąskimi uliczkami Jordaanu i po malowniczych polach kwiatowych Tulipanowej krainy. „Moja szalona podróż dookoła świata: Przystanek 5 – Holandia” to kolejny, porywający odcinek, który otworzy przed Tobą drzwi do nowych marzeń i niezapomnianych chwil.

Tutaj miejski szum Amsterdamu spotyka spokojny urok holenderskiej wsi. W tej części zabieram czytelników na wyjątkowy spacer, ukazując Holandię oczami podróżnika, który nie boi się nieszablonowych wydarzeń i niespodziewanych spotkań.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 189

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



DOROTA SAWICKA

MOJA SZALONA PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA

HOLANDIA:

AMSTERDAM I TULIPANY

PRZYSTANEK 5

© Copyright by Dorota Sawicka

Projekt okładki: Jakub Nowakowski

Zdjęcia: Jakub Nowakowski

Projekt zdjęć: Jakub Nowakowski

ISBN e-book: 978-8368469-67-7

ISBN druk: 978-83-68469-68-4

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione.

Wydanie I 2025

AMSTERDAM

Podróż z Niemiec do Amsterdamu była prawdziwą komedią pomyłek, które w niewytłumaczalny sposób układały się w idealną całość pełną przygód i śmiechu. Gdy wsiadłam do pociągu na stacji w Niemczech, początkowo wydawało się, że wszystko przebiega zgodnie z planem. Jednak już po kilkunastu minutach okazało się, że przez przypadek zajęłam miejsce w wagonie klasy biznesowej, co zauważyłam dopiero, gdy do pociągu wsiadł elegancko ubrany mężczyzna i z uśmiechem wskazał mi właściwe miejsce.

Gdy znalazłam się na swoim miejscach w przeciągającej się konwersacji z moim współtowarzyszem podróży – starszym panem Hans’em, który z pasją opowiadał o swoich licznych podróżach do Amsterdamu w młodości. Jego humorystyczne historie o tym, jak kiedyś zgubił się na rowerze w dzielnicy Jordan czy przypadkiem wdał w znajomość z grupą ulicznych artystów, były tak wciągające, że ledwo zauważyłam, jak szybko mijał czas.

Podczas podróży przez Niemcy, pociąg zatrzymał się na chwilę w malowniczej miejscowości, co Hans wykorzystał, by zaopatrzyć nas w lokalne przysmaki sprzedawane na peronie. Zakupione przez niego bretzle i kiełbaski były przepyszne, dodatkowo umilając naszą podróż. Niestety, kiedy pociąg ruszył dalej, odkryłam, że jeden z bretzli przypadkowo wylądował na podłodze i tocząc się niepostrzeżenie znalazł schronienie pod siedzeniem.

Gdy dotarliśmy do granicy z Holandią, pociąg niespodziewanie stanął z powodu przejściowych trudności technicznych. Wszyscy pasażerowie wysiedli, co stało się okazją do spontanicznego pikniku na poboczu torów. W tej zabawnej scenerii poznałam grupę studentów z Włoch, którzy, podobnie jak ja, zdawali się cieszyć nieoczekiwanym postojem. Zaczęliśmy zabawę przy muzyce z telefonu, a Hans zaszczycił nas paroma imponującymi anegdotami z lat 60-tych.

W końcu dotarliśmy do Amsterdamu, gdzie czekało mnie jeszcze jedno wyzwanie – znalezienie hotelu z mapą, która, jak się okazało, była odwrócona do góry nogami. Po kilkunastu minutach marszu w nieodpowiednim kierunku, dzięki pomocy serdecznego rowerzysty, udało mi się odkryć właściwą drogę.

Wieczorem, relaksując się w hotelu, zdałam sobie sprawę, że ta podróż, mimo wszystkich nieoczekiwanych zwrotów akcji, była pełna niezapomnianych przygód i śmiechu. Przywiozłam do Amsterdamu nie tylko swoje bagaże, ale także całą masę wspomnień, które jeszcze długo będą wywoływały u mnie uśmiech.

Zwiedzanie Muzeum Van Gogha w Amsterdamie było jednym z najbardziej wzbogacających doświadczeń mojej podróży. Już od momentu, gdy przekroczyłam próg budynku, poczułam, że wchodzę do świata pełnego historii i emocji, które skrywają się w każdym pociągnięciu pędzla Vincenta van Gogha.

Przy wejściu powitała mnie serdeczna przewodniczka o imieniu Sophie, której pasja do sztuki była zaraźliwa. Opowiadała z zaangażowaniem o życiu i twórczości Van Gogha, zdradzając ciekawostki, jakie można było przeoczyć bez jej znajomości tematu. Dowiedziałam się na przykład, że „Słoneczniki” powstały w okresie pobytu artysty w Arles, kiedy stworzył kilka różnych wersji tego obrazu, co miało symbolizować cykl życia i śmierci.

W trakcie zwiedzania spotkałam parę starszych turystów z Francji, którzy przyjechali do Amsterdamu specjalnie po to, by zobaczyć wystawę dzieł Van Gogha. Podzielili się ze mną historią swojej podróży – okazało się, że mężczyzna, Jean, jest emerytowanym nauczycielem sztuki, który od lat marzył, by zobaczyć „Gwiaździstą noc” na żywo, choć niestety ten obraz znajduje się w Nowym Jorku. Mimo wszystko znalazł się tu, by cieszyć się innymi dziełami mistrza. Jego żona, Marie, z uśmiechem wspominała swoją pierwszą wizytę w muzeum jako młoda studentka.

Podczas zwiedzania sali z autoportretami Van Gogha, doszło do niecodziennego zdarzenia – przez pomyłkę przewodniczka skierowała nas do prywatnej części muzeum, gdzie spotkaliśmy pracowników przygotowujących nową ekspozycję. Początkowe zaskoczenie szybko ustąpiło miejsca ciekawości, a jeden z pracowników, zauważywszy nasze zainteresowanie, opowiedział nam o procesie konserwacji obrazów i wyzwaniach, jakie temu towarzyszą. Było to niezwykle fascynujące, choć nieplanowane doświadczenie, które dodatkowo wzbogaciło moją wizytę.

Gdy dotarłam do słynnego obrazu „Pokój Van Gogha w Arles”, nie mogłam oderwać oczu od szczegółów przedstawionych na płótnie. Wyjątkowo poruszyła mnie prostota i zarazem intymność tego dzieła, co skłoniło mnie do refleksji nad życiem i twórczością artysty.

Pod koniec wizyty, jeszcze raz podziękowałam Sophie za inspirującą podróż po świecie Van Gogha. Jej opowieści i anegdoty o artyście pozostawiły we mnie głęboki ślad, a emocje związane z odkrywaniem każdego obrazu pielęgnuję do dziś. Wyjątkowa atmosfera muzeum i napotkani tam ludzie sprawili, że było to nie tylko zwiedzanie, ale prawdziwa podróż w głąb sztuki i ludzkich losów.

Muzeum Van Gogha

Zwiedzanie Rickshaw museum w Amsterdamie było niezapomnianym przeżyciem, które dostarczyło mi wielu wrażeń estetycznych i duchowych. Już przed wejściem do muzeum oczarował mnie majestatyczny budynek w stylu neogotyckim, którego niezwykła architektura zwiastowała bogate wnętrza.

Po wkroczeniu do środka, wzięłam mapę muzeum, by zorientować się w ogromie dostępnych zbiorów. Moim pierwszym celem była Galeria Honorowa, gdzie znajdują się najcenniejsze dzieła holenderskich mistrzów. Już na wstępie napotkałam grupkę studentów historii sztuki z Włoch, którzy przyjechali do Amsterdamu w ramach wymiany studenckiej. Rozmawialiśmy chwilę o ich ulubionych artystach, a jedna z dziewcząt, Claudia, podzieliła się swoją fascynacją Rembrandtem, szczególnie jego grą światła i cieni, która nadaje głębi jego obrazom.

Kiedy dotarłam do „Straży nocnej” Rembrandta, byłam pod ogromnym wrażeniem rozmiaru i szczegółowości tego dzieła. W tym momencie podszedł do mnie przewodnik muzealny o imieniu Pieter, który opowiedział mi historię tego obrazu – od momentu jego powstania, przez uszkodzenia, których doznał w ciągu wieków, aż po proces jego konserwacji. Jego barwne opowieści sprawiły, że obraz ożył przed moimi oczami, a ja mogłam lepiej zrozumieć kunszt artysty.

Wędrując dalej po muzeum, zatrzymałam się przy jednym z obrazów Vermeera – „Mleczarce”. Subtelność i spokój bijące z tego dzieła były niemal namacalne. Obok mnie stanął starszy mężczyzna z Ameryki, który, jak się okazało, odwiedzał muzea sztuki na całym świecie. Z entuzjazmem opowiadał o swojej miłości do Vermeera, szczególnie do sposobu, w jaki ten uchwycił skrawki codziennego życia z taką precyzją i elegancją.

Przy jednym z mniej znanych obrazów natknęłam się na parę podróżników z Japonii, którzy z ogromnym zainteresowaniem studiowali szczegóły renesansowego malarstwa. Jeden z nich, Yuki, próbował odtworzyć w swoim szkicowniku fragment dzieła, co przypomniało mi, jak sztuka potrafi inspirować ludzi na różne sposoby.

Na zakończenie wizyty w muzeum odwiedziłam przestrzeń poświęconą sztuce azjatyckiej, gdzie niespodziewanie spotkałam moją koleżankę ze studiów z Hiszpanii, Maríę. Okazało się, że również była w Amsterdamie na krótkim urlopie. Razem podziwiałyśmy misternie wykonane rzeźby i ceramikę, dzieląc się wspomnieniami z naszych wcześniejszych podróży.

Zwiedzanie Rickshaw museum było dla mnie niezwykłą podróżą przez czas i przestrzeń, podczas której mogłam podziwiać nie tylko dzieła wielkich mistrzów, ale także spotkać pasjonatów sztuki z różnych zakątków świata. Każda sala tego muzeum kryła w sobie historię, a każda osoba napotkana podczas zwiedzania dodawała nowy wymiar do mojego doświadczenia.

Rickshaw Museum

Spacerując po urokliwych uliczkach Amsterdamu, z entuzjazmem zabrałam się za odkrywanie Dzielnicy Jordan, której artystyczny klimat i malownicze kanały przyciągają jak magnes. Świadomie zgubiłam się w labiryncie wąskich uliczek, które kusiły mnie swoimi ukrytymi skarbami.

Moje odkrywanie dzielnicy rozpoczęłam od wizyty w małej, przytulnej kawiarni na rogu ulicy. Wnętrze było wypełnione zapachem świeżo parzonej kawy i ciepłem, które przypominało domową atmosferę. Tam poznałam baristę o imieniu Lars, który z pasją opowiadał mi o lokalnych ziarnach kawy i o tym, jak stara się tworzyć unikalne mieszanki, które przyciągają klientów nie tylko z Amsterdamu, ale i z całego świata. Lars, zauważywszy moje zainteresowanie, zaproponował mi, bym spróbowała jego autorskiego specjału – kawy z dodatkiem cynamonu i wanilii. Aromat i smak tej kawy towarzyszył mi przez resztę dnia.

Podążając dalej uliczkami, trafiłam na małą galerię sztuki, gdzie swoje prace wystawiał młody artysta o imieniu Willem. Wystawa była pełna nowoczesnych, kolorowych obrazów, które łączyły tradycyjne techniki z nowoczesnymi inspiracjami. Willem chętnie opowiedział mi o swojej twórczości, zdradzając, że inspiruje się zarówno życiem codziennym w Amsterdamie, jak i podróżami po dalekich krajach. Jego opowieści o odnajdowaniu piękna w codziennych chwilach sprawiły, że na obrazy spojrzałam z innej perspektywy.

W jednej z butikowych galerii, w której zatrzymałam się na dłużej, spotkałam starszą panią, Anneke, która od wielu lat prowadziła ten niewielki sklepik. Z uśmiechem opowiadała mi, jak Jordan zmieniło się na przestrzeni dekad – od dzielnicy robotniczej po artystyczne serce Amsterdamu. Anneke z dumą pokazywała mi ręcznie robione artykuły dekoracyjne, które sama tworzyła, używając tradycyjnych technik przekazywanych z pokolenia na pokolenie.

Podczas mojego spaceru przez Jordan napotkałam również ulicznego muzyka, grającego na skrzypcach. Jego muzyka niosła się echem po wąskich uliczkach, przyciągając przechodniów. Zatrzymałam się chwilę, by posłuchać jego gry, a on, zauważywszy moje zainteresowanie, po chwili przerwy opowiedział mi o swojej pasji do muzyki i marzeniach o wielkiej scenie.

Każde z tych spotkań było niczym rozdział książki pełen ludzkich historii, które dodawały głębi temu wyjątkowemu miejscu. Odkrycie Dzielnicy Jordan w taki sposób sprawiło, że poczułam się częścią tej społeczności, choć na krótką chwilę. Spacer wśród malowniczych kanałów i tętniących życiem uliczek stał się jednym z najważniejszych punktów mojej wizyty w Amsterdamie, pozostawiając trwały ślad w moim sercu.

Moja wizyta w słynnej Dzielnicy Czerwonych Latarni była zainspirowana czystą ciekawością. To miejsce, choć kontrowersyjne, jest integralną częścią historycznego i nowoczesnego krajobrazu Amsterdamu, a jego niepowtarzalny charakter przyciąga turystów z całego świata.

Spacerując wąskimi uliczkami dzielnicy, która tętniła życiem nawet późnym popołudniem, starałam się zrozumieć, co tak naprawdę czyni to miejsce tak wyjątkowym. Z jednej strony, dostrzec można było czerwone neony i liczne witryny, z drugiej – piękno starych, kilkusetletnich budynków i charakterystyczne kanały, które przeplatały się z nowoczesnością.

Podczas mojej wyprawy spotkałam przewodnika, Holendra o imieniu Thomas, który prowadził małą grupę turystów. Pozwolił mi dołączyć do swojej wycieczki i zaczął opowiadać o historii dzielnicy, która sięga XIII wieku. Dowiedziałam się, że była początkowo dzielnicą portową, co w naturalny sposób wpisało ją w specyficzny rozwój. Thomas podzielił się także ciekawostkami dotyczącymi współczesnych zmian w tej części miasta, między innymi o rosnącej liczbie inicjatyw mających na celu przekształcenie tego tętniącego życiem miejsca w bardziej przyjazne i zrównoważone środowisko.

Po zakończeniu wycieczki z Thomasem, postanowiłam przysiąść w jednej z pobliskich kawiarni, aby chwilę odpocząć. Tam poznałam młodą parę z Hiszpanii, którzy podobnie jak ja, byli ciekawi tej unikalnej części Amsterdamu. Rozmawialiśmy o różnicach kulturowych i o tym, jak różnorodne i liberalne miasta Europy wpływają na postrzeganie kwestii wolności osobistej i obyczajów.

Podczas dalszego spaceru natknęłam się jeszcze na artystę ulicznego, który malował na chodniku kredowe obrazy inspirowane dziełami wielkich mistrzów malarstwa. Zaintrygowana jego talentem, chwilę obserwowałam jego pracę, a on opowiedział mi, że swoją działalnością stara się przyciągać uwagę na piękno i sztukę w każdej jej formie, nawet w takim miejscu jak Dzielnica Czerwonych Latarni.

Moją wizytę w tej nietypowej dzielnicy zakończyłam krótką rozmową z właścicielką małego sklepu z pamiątkami, której rodzina od pokoleń mieszkała w Amsterdamie. Opowiadała z dumą o zmianach, jakie zachodzą w tej części miasta, oraz o tym, jak mieszkańcy starają się, by Dzielnica Czerwonych Latarni nie była jedynie synonimem rozrywki dla dorosłych, ale także miejscem kultury i historii Amsterdamu.

Zwiedzanie Dzielnicy Czerwonych Latarni okazało się dla mnie nie tylko fascynującym doświadczeniem, ale także możliwością spojrzenia na to miejsce z innej strony – jako miejsca pełnego kontrastów, w którym przeszłość styka się z teraźniejszością w wyjątkowy sposób.

Dzielnica Czerwonych Latarnii

Decyzja o rejsie po kanałach Amsterdamu była jedną z najlepszych podczas mojej wizyty w tym urokliwym mieście. Z pokładu łodzi świat wygląda zupełnie inaczej – kamienice i mosty nabierają nowego, niepowtarzalnego charakteru, który można docenić jedynie z perspektywy wody.

Gdy wsiadłam na pokład niewielkiego statku wycieczkowego, powitał mnie kapitan o imieniu Hans. Jego doświadczenie i entuzjazm były zauważalne już od pierwszych chwil. Hans z dumą opowiadał o historii kanałów, przypominając, że Amsterdam cieszy się mianem „Wenecji Północy” nie bez powodu. Rzekł, że sieć kanałów została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, co podkreśla ich kulturową i historyczną wartość.

Wśród pasażerów znajdowała się grupa emerytowanych nauczycieli z Wielkiej Brytanii, którzy wybrali się w podróż po Europie. Jedna z nauczycielek, Margaret, z pasją opowiadała o wcześniejszych wizytach w Amsterdamie sprzed lat. Przyznała się, że zawsze fascynowały ją historyczne budynki i architektura miasta, a kanały to dla niej najlepszy sposób na poznanie ukrytej strony Amsterdamu.

Płynąc spokojnie po kanałach, mijałam majestatyczne kamienice o wąskich fasadach i niezwykłych frontonach, charakterystycznych dla XVII-wiecznego Złotego Wieku Holandii. Hans zwrócił naszą uwagę na jeden z piękniejszych domów – dom nad kanałem Herengracht, który był niegdyś własnością znanego holenderskiego kupca. Mikroskopijne detale architektoniczne i bogato zdobione fasady tych domów mówiły wiele o ich bogatej historii.

Nieoczekiwanie, podczas rejsu, kapitan Hans skręcił ku jednemu z mniej uczęszczanych kanałów, gdzie mieliśmy okazję zobaczyć tzw. „pływającą wioskę łodzi mieszkalnych”. Ludzie zamieszkujący te przestrzenie to prawdziwi pionierzy sztuki życia na wodzie, co zrobiło na mnie ogromne wrażenie. W jednej z łodzi mieszkalnych zauważyłam młodą rodzinę, która z radością machała do naszej łodzi. Okazało się, że zamieszkują swoją artystycznie udekorowaną łódź od kilku generacji, adaptując ją na nowoczesne potrzeby, co podkreśla ich związek z wodnym dziedzictwem miasta.

Po przyjemnym rejsie, kiedy słońce już było nisko na horyzoncie, dotarliśmy do przystani. Wracając na ląd, czułam się wzbogacona nie tylko o wiedzę na temat amsterdamskich kanałów, ale także o liczne opowieści usłyszane podczas podróży. Ten rejs był niczym podróż w czasie, która pozwoliła mi spojrzeć na Amsterdam z innej, niezwykle urokliwej perspektywy.

Odwiedziny w Domu Anny Frank były jednym z najbardziej poruszających doświadczeń podczas mojego pobytu w Amsterdamie. Przy wejściu do muzeum powitał mnie spokojny gwar turystów z różnych części świata, każdy pogrążony w myślach i gotowy na skonfrontowanie się z historią, która odegrała się w tym miejscu.

Już od pierwszej chwili, gdy weszłam do środka, poczułam atmosferę powagi i skupienia. Przechadzając się po ciasnych pomieszczeniach, gdzie Anna Frank i jej rodzina ukrywali się przez ponad dwa lata, uderzała mnie cisza i świadomość tragicznych wydarzeń, które miały tu miejsce. Wystawa w muzeum była wzbogacona o fragmenty dziennika Anny, które dodatkowo potęgowały emocje towarzyszące zwiedzaniu.

Podczas wizyty spotkałam starsze małżeństwo z Niemiec, którzy wspólnie odwiedzali miejsca pamięci związane z II wojną światową. Rozmawialiśmy chwilę o znaczeniu zachowywania pamięci o przeszłości, a oni podzielili się swoim zaangażowaniem w edukację młodszego pokolenia o historii tamtych czasów. Ich determinacja, by zrozumienie historii stało się kluczem do lepszej przyszłości, była głęboko poruszająca.

Przemieszczając się z pokoju do pokoju, natrafiłam na grupę studentów z Ameryki, którzy przyjechali tutaj w ramach studiów nad Holocaustem. Jeden z nich, imieniem David, opowiedział mi o swoim projekcie badawczym dotyczącym wpływu diaspory żydowskiej na kulturę Europy. Był pełen emocji i podkreślał, jak ważne jest, by miejsca takie jak Dom Anny Frank były dostępne dla odwiedzających, by mogli oni uczyć się i wyciągać wnioski z przeszłości.

Najbardziej poruszające było jednak zobaczenie oryginalnych kartek z dziennika Anny, które były wyeksponowane w jednej z sal. Te osobiste zapiski młodej dziewczyny, przepełnione marzeniami i nadzieją pomimo trudnych czasów, przypominały o sile ludzkiego ducha w obliczu tragedii. Pośród wszechobecnej refleksji towarzyszyła mi świadomość, jak jedna młoda osoba potrafiła wpłynąć na pokolenia dzięki swoim słowom.

Na zakończenie wizyty udałam się jeszcze na chwilę na dziedziniec muzeum, gdzie w promieniach zachodzącego słońca rozmawiałam z przewodniczką muzealną, Elsą, która podzieliła się ze mną swoją perspektywą na temat roli, jaką odgrywa Dom Anny Frank we współczesnym świecie jako źródło wiedzy i refleksji.

Opuściłam to miejsce z poczuciem głębokiej zadumy nad tym, jak historia jednej rodziny wpisuje się w szerszy kontekst ludzkich doświadczeń wojennych. Wizyta w Domu Anny Frank była nie tylko podróżą w czasie, ale także inspiracją, by nieść dalej przesłanie pamięci i pokoju.

Dom Anny Frank

Moja wizyta na Bloemen markt, jedynym pływającym targu kwiatowym na świecie, była jak wkroczenie do żywego obrazu wypełnionego kolorami i zapachami. Położony wzdłuż kanału Singel, targ przyciągał swoją wyjątkowością i historycznym urokiem, będąc nieodłączną częścią amsterdamskiego krajobrazu od XIX wieku.

Już z daleka czułam intensywny zapach kwiatów, który unosił się w powietrzu. Stragany, ustawione na barkach, uginały się pod ciężarem różnorodnych kwiatów – od tulipanów we wszystkich możliwych kolorach, przez żonkile i krokusy, aż po egzotyczne rośliny, które przyciągały wzrok swoimi fantazyjnymi kształtami.

Podczas spaceru między stanowiskami, zatrzymałam się przy jednym z licznych stoisk, prowadzonym przez uśmiechniętą kobietę o imieniu Marikę. Z entuzjazmem witała każdego klienta i opowiadała o różnych odmianach tulipanów, które miała w ofercie. Dowiedziałam się od niej, że kwiaty i cebulki, które sprzedaje, pochodzą z ogrodów jej rodziny, która od kilku pokoleń zajmuje się ich uprawą. Marikę z pasją opowiadała o sekretach, jak dbać o tulipany, by cieszyły oko przez długi czas. Będąc pod wrażeniem jej wiedzy i pasji, zdecydowałam się kupić kilka cebulek tulipanów jako pamiątkę z tej niezapomnianej wizyty.

Nieopodal, przy stoisku z egzotycznymi roślinami, zagadnął mnie młody mężczyzna o imieniu Felix, który szukał roślin do swojego nowego mieszkania. Rozmawialiśmy chwilę o naszych ulubionych kwiatach i o tym, jak architektura miasta pięknie współgra z zielenią. Felix z entuzjazmem podzielił się swoimi wrażeniami z pobytu w Keukenhof, słynnym ogrodzie kwiatowym, który stał się dla niego inspiracją do stworzenia własnego małego ogrodu na balkonie.

Przez cały czas wędrówki po targu towarzyszyła mi muzyka ulicznych grajków, którzy nieopodal targu roztaczali swoje brzmienia, nadając miejscu jeszcze większy urok. Zatrzymałam się na chwilę przy jednym z nich, gitarzyście, który grał znane melodie, przyciągając uwagę przechodniów. W jego utworach można było wyczuć lekkość i radość, które doskonale komponowały się z kolorowym, żywym otoczeniem Bloemen markt.

Na koniec mojej wizyty, zanim odeszłam chwiejnym krokiem od morza kwiatów, podeszłam jeszcze do stoiska z pamiątkami, gdzie zakupiłam magnes z motywem tulipana – drobiazg, który miał przypominać mi o przepięknym dniu spędzonym wśród kwiatów i uśmiechniętych ludzi.

Odwiedzając Bloemen markt, nie tylko uległam urokowi kwiatów i historii Amsterdamu, ale także spotkałam ludzi, których pasja i radość z kontaktu z naturą pozostawiły w moim sercu ciepły ślad. To miejsce pełne życie i barw stało się dla mnie symbolem amsterdamskiego ducha, który łączy tradycję z nowoczesnością.

Bloemen markt

Moja wizyta w EYE Film museum była wyjątkowym doświadczeniem, które wzbogaciło mój pobyt w Amsterdamie o nowe, niezapomniane przeżycia. Museum znajduje się po drugiej stronie rzeki IJ i żeby się tam dostać, musiałam skorzystać z krótkiej przeprawy promowej, co samo w sobie było przyjemną przygodą, oferującą piękne widoki na panoramę miasta.

Gdy dotarłam na miejsce, zachwyciła mnie nowoczesna architektura budynku, który wyglądał jak futurystyczna rzeźba z betonu i szkła, harmonijnie wpisująca się w otoczenie nadbrzeża. Wchodząc do środka, poczułam przyjemny chłód klimatyzowanego wnętrza i zobaczyłam przestronne, minimalistycznie urządzone pomieszczenia, które zachęcały do eksploracji.

Na początku swojej wizyty postanowiłam zwiedzić interaktywne wystawy związane z historią kina. Spotkałam tam entuzjastycznego przewodnika, Michaela, który opowiadał o początkach sztuki filmowej i ewolucji technik reżyserskich. Jego wiedza oraz pasja były zaraźliwe. Michael z dumą pokazał mi stare kamery i projektory, które były świadkami niesamowitą historii kina, oraz wyjaśnił, jak zmieniało się podejście do produkcji filmowej wraz z postępem technologicznym.

Podczas zwiedzania wystaw spotkałam także grupę studentów szkół filmowych z Francji, którzy przyjechali do Amsterdamu na specjalne warsztaty. Rozmawiając z nimi, dowiedziałam się o ich projektach i fascynacjach związanych z kinematografią. Jeden ze studentów, Antoine, wyraził zainteresowanie starymi technikami animacji i zdradził, że pracuje nad swoim pierwszym filmem krótkometrażowym, który zamierza zaprezentować na festiwalu filmowym.

Po zwiedzeniu wystaw postanowiłam obejrzeć jeden z filmów wyświetlanych w muzealnej kinowej sali. Zdecydowałam się na klasyczny film noir, który był częścią retrospektywy poświęconej złotym latom Hollywood. Atmosfera panująca w sali kinowej przeniosła mnie w inny czas, a precyzyjnie odrestaurowany obraz oraz dźwięk pozwoliły w pełni zanurzyć się w filmowej rzeczywistości.

Na zakończenie wizyty udałam się na taras widokowy, skąd roztaczał się zapierający dech w piersiach widok na Amsterdam i wodną taflę rzeki IJ. Podziwiając panoramę miasta, poczułam, jak wyjątkowe i dynamiczne jest to miejsce, które łączy tradycję z nowoczesnością. Na tarasie poznałam starszego pana, Hansa, który był zawodowym operatorem filmowym. Opowiadał mi o swojej karierze oraz o zmianach, jakie zaszły w kinematografii na przestrzeni jego życia zawodowego. Jego opowieści były inspirujące i wzbogaciły moje wrażenia z wizyty.

Opuszczając EYE Film museum, byłam pełna inspiracji i nowych perspektyw. Było to miejsce, które nie tylko celebrowało historię kina, ale także podkreślało jego wpływ na kulturę i społeczeństwo. Moje spotkania z pasjonatami sztuki filmowej pozostawiły we mnie trwałe wrażenie, a widoki i architektura muzeum na długo pozostaną w mojej pamięci jako jedno z najważniejszych miejsc, jakie odwiedziłam w Amsterdamie.

EYE Film museum

Moja wizyta w Vondel park była doskonałym sposobem na spędzenie spokojnego popołudnia w sercu Amsterdamu. Ten rozległy park, zajmujący około 47 hektarów, jest prawdziwą oazą zieleni w mieście. Zaczęłam swoją wędrówkę od głównego wejścia, gdzie przywitał mnie szmer liści i kojący śpiew ptaków.

Spacerując po krętych ścieżkach parku, zauważyłam, jak różnorodne i pełne życia jest to miejsce. Po drodze mijałam zarówno miejscowych, jak i turystów korzystających z uroków zielonej przestrzeni. Widać było ludzi jeżdżących na rowerach, biegających, a także tych, którzy rozłożyli koce na trawie, by cieszyć się piknikiem w promieniach słońca.

W pewnym momencie usiadłam na jednej z ławek z widokiem na malownicze jezioro, wokół którego pływały kaczki i łabędzie. W tym urokliwym zakątku poznałam parę starszych państwa z Holandii, Marlene i Petera, którzy z uśmiechem opowiadali mi o swoich regularnych wycieczkach do parku. Marlene wspomniała, że Vondelpark jest dla nich miejscem wspomnień – to tutaj ponad czterdzieści lat temu Peter oświadczył się jej podczas wspólnego spaceru. Para z sentymentem opowiadała mi o licznych wydarzeniach, które odbywają się w parku, w tym o letnich koncertach, które przyciągają zarówno mieszkańców, jak i turystów.

Kiedy kontynuowałam spacer, przyciągnęły mnie dźwięki muzyki dobiegające z jednego z trawników. Okazało się, że młodzi artyści uliczni zorganizowali tam mały koncert. Grali różne gatunki muzyczne – od folku po akustyczne covery znanych utworów. Zatrzymałam się, by posłuchać chwilę i zauważyłam, jak obok mnie tańczyła grupa młodzieży, co dodawało niesamowitej atmosfery temu miejscu. Jeden z muzyków, Leon, podszedł do mnie po występie, żeby zapytać, jak mi się podobało ich granie. Z entuzjazmem podzieliłam się swoimi wrażeniami, a on opowiedział mi o swojej pasji do muzyki i planach na najbliższą trasę koncertową po Europie.

Idąc dalej, trafiłam na piękny ogrodzony ogród różany, który był w pełnym rozkwicie. Aromat róż wypełniał powietrze, a kolory kwiatów tworzyły malowniczy obraz. Spacerując wśród alejek, natknęłam się na fotografa amatora, który robił zdjęcia naturze. Rozmawialiśmy przez chwilę o jego ulubionych miejscach w Amsterdamie, a on polecił mi kilka miejsc w parku, gdzie można spotkać różnorodne gatunki ptaków.

Spędziłam jeszcze kilka godzin na relaksie, czytając książkę i delektując się kawą zakupioną w jednej z parkowych kawiarni. Wreszcie, z poczuciem odnowienia i spokojem w sercu, opuściłam Vondelpark, wdzięczna za te chwile spokoju i spotkania z fascynującymi ludźmi, które uczyniły ten dzień naprawdę wyjątkowym. Park stał się jednym z moich ulubionych miejsc w Amsterdamie, do którego z pewnością chciałabym powrócić podczas przyszłych wizyt.

Vondel Park

Moja wizyta w Muzeum Heineken Experience była niezwykle ciekawą przygodą, która pozwoliła mi zanurzyć się w świat warzenia piwa i dobrodziejstw związanych z jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek na świecie. Muzeum mieści się w dawnej browarni Heinekena, niedaleko centrum Amsterdamu, i już od samego wejścia przyciągało swoją nowoczesną aranżacją i zapowiedzią interaktywnego doświadczenia.

Tuż przy wejściu przywitał mnie przewodnik o imieniu Jeroen, który od razu zarażał swoim entuzjazmem i wiedzą na temat produkcji piwa. Zza jego pleców widać było duże miedziane kadzie, których wysoki połysk i imponujące rozmiary robiły wrażenie. Jeroen rozpoczął oprowadzanie od opowieści o historii firmy, założonej w 1864 roku przez Gerarda Adriaana Heinekena, która z czasem przekształciła się w globalny koncern.

Podczas zwiedzania miałam okazję dotknąć i poczuć podstawowe składniki piwa – chmielu i jęczmienia, co było doświadczeniem nie tylko edukacyjnym, ale także sensorycznym. Dowiedziałam się, jak ważna jest równowaga pomiędzy ich smakami oraz poznałam tajniki procesu fermentacji, który odbywał się kiedyś w tej właśnie browarni.

W jednym z interaktywnych pomieszczeń spotkałam parę turystów z Australii, Lucy i Jamesa, którzy podobnie jak ja byli zafascynowani całą historią i procesem produkcji. Rozmawialiśmy o naszych ulubionych rodzajach piwa i miejscu, jakie piwo Heineken zajmuje na świecie w kulturze konsumpcji tego trunku. James, będący miłośnikiem piwowarstwa, dzielił się ciekawostkami na temat nowoczesnych metod produkcji, a Lucy szczególnie interesowała historia marki i jej reklamy.

Jedną z najbardziej ekscytujących chwil podczas zwiedzania była możliwość stworzenia własnej wersji piwa w wirtualnej strefie, gdzie interaktywne ekrany i aplikacje umożliwiały eksperymentowanie z różnymi recepturami i smakami. Choć było to jedynie symulacja, poczułam się jak prawdziwy piwowar.

Na samym końcu trasy znalazłam się w stylowym barze degustacyjnym, gdzie zaproponowano mi możliwość spróbowania świeżo nalewanego piwa Heineken. Piwo serwowane było w specjalnych szklankach, a jego smak był rześki i orzeźwiający, idealnie korespondujący z funkcją miejsca, które właśnie zwiedziłam. Przy jednym ze stolików poznałam Johna, Amerykanina odwiedzającego Amsterdam ze swoimi przyjaciółmi. Opowiedział mi o swojej pasji do podróży i odwiedzania browarów na całym świecie, wymieniliśmy się wrażeniami i rekomendacjami dotyczącymi lokalnych piw, co było miłym zwieńczeniem dnia.

Opuszczając Muzeum Heineken Experience, byłam nie tylko bogatsza o wiedzę dotyczącą produkcji piwa i historii marki, ale także o nowe znajomości i wspomnienia. To interaktywne, edukacyjne i niezwykle przyjemne doświadczenie z pewnością pozostanie jednym z ważniejszych punktów mojej wizyty w Amsterdamie.

Wizyta w NEMO Science Museum była niezwykle inspirującym i ekscytującym doświadczeniem. Już z oddali budynek muzeum przyciągał uwagę swoją nowoczesną architekturą przypominającą kadłub ogromnego statku, wznoszącego się nad wodami portu amsterdamskiego.

Wchodząc do środka, od razu poczułam atmosferę kreatywności i odkrywania, która panowała w całej przestrzeni muzeum. Na pięciu piętrach rozmieszczone były różnorodne interaktywne wystawy, poświęcone różnym zagadnieniom z zakresu nauki i technologii. Zdecydowałam się rozpocząć swoją przygodę od poziomu, który koncentrował się na odkrywaniu zasad fizyki.

Pierwszym stanowiskiem, które przykuło moją uwagę, była ogromna kula plazmowa. Obserwując wyładowania elektryczne, przypominałam sobie swoje szkolne lekcje fizyki i byłam pod wrażeniem możliwości bezpośredniego kontaktu z tak widowiskowym zjawiskiem. Przy tym stanowisku spotkałam rodzinę z Niemiec – rodziców z dwójką dzieci, którzy z entuzjazmem eksperymentowali razem z dziećmi, tłumacząc im podstawowe zasady działania prądu. Rozmawialiśmy o tym, jak ważne jest edukowanie dzieci poprzez zabawę, a ich 10-letni syn Max opowiadał mi o swoim własnym projekcie skonstruowania prostego obwodu elektrycznego do domowych eksperymentów.

Kolejnym ekscytującym punktem zwiedzania była strefa poświęcona biologii i chemii, gdzie mogłam samodzielnie przeprowadzać eksperymenty chemiczne pod czujnym okiem obecnych tam edukatorów. W trakcie jednej z tych aktywności, dotyczącej identyfikacji substancji chemicznych przez reakcję z różnymi odczynnikami, poznałam Anę, studentkę chemii z Hiszpanii, która odwiedzała muzeum podczas swojej praktyki w Amsterdamie. Ana z pasją opowiadała mi o swoich studiach i fascynacji postępem nauk biomedycznych, dzieląc się anegdotami o przełomowych odkryciach w tej dziedzinie.

Jednym z najbardziej zachwycających elementów mojej wizyty była wystawa dotycząca energii odnawialnej i zrównoważonego rozwoju. W tym dziale, mogłam na własne oczy zobaczyć działanie miniaturowych modeli farm wiatrowych i paneli słonecznych, co uzmysławiało mi, jak olbrzymi potencjał tkwi w nowoczesnych technologiach energii alternatywnej.

Na zakończenie mojej wizyty weszłam na taras widokowy znajdujący się na dachu muzeum. Taras oferował panoramiczny widok na miasto, a jego wyjątkowa konstrukcja umożliwiała relaksowanie się na rozległych schodach, będących rodzajem amfiteatru pod gołym niebem. Tutaj spotkałam grupę uczniów z Holandii, którzy wraz ze swoim nauczycielem odwiedzali muzeum w ramach szkolnej wycieczki. Rozmawiając z nimi, cieszyłam się ich entuzjazmem i radością z nauki w tak niesztampowy sposób.

Ostatecznie, opuszczając NEMO Science Museum, byłam pełna podziwu dla pomysłowości i staranności, z jaką przygotowano interaktywne wystawy. To miejsce okazało się nie tylko pouczające, ale także niezwykle angażujące, umożliwiające naukę poprzez zabawę i interakcję z innymi fascynatami nauki. Było to jedno z tych doświadczeń, które pobudza do refleksji nad naszym miejscem w świecie technologii i nauk przyrodniczych, a także zachęca do dalszego odkrywania.

Spacerując po tętniącej życiem dzielnicy De Pijp, trafiłam na jeden z najbardziej znanych targów w Amsterdamie – Albert Cuyp Market. Już z daleka czułam zapachy świeżych produktów, które wypełniały powietrze, mieszając się z aromatami przypraw i słodkich wypieków.

Gdy weszłam na teren targu, od razu zrozumiałam, dlaczego jest on tak popularny. Stragany ciągnęły się niemal w nieskończoność, każdy oferując coś wyjątkowego. Zdecydowałam się zacząć od stoiska z lokalnymi serami, gdzie sprzedawca, sympatyczny mężczyzna o imieniu Hugo, z uśmiechem zapraszał do degustacji. Hugo entuzjastycznie opowiadał o serach, które produkowane są w małych, rodzinnych gospodarstwach, i z dumą prezentował różne odmiany goudy, od młodej i kremowej, po starą, o intensywnym, głębokim smaku. Podczas degustacji dowiedziałam się od niego, że jego rodzina zajmuje się produkcją serów od pokoleń, a on sam zajmuje się sprzedażą na targach od ponad 20 lat.

Poszłam dalej, a moją uwagę przykuł stragan z kolorowymi owocami i warzywami. Stary Holender o imieniu Jan z prawdziwą pasją opowiadał mi, jak ważne jest pochodzenie produktów i sposób ich uprawy. Kupując u niego kilka soczystych pomarańczy, usłyszałam historię o tym, jak jego gospodarstwo przeszło na ekologiczną uprawę, co mimo początkowych trudności, zakończyło się sukcesem.

Nie mogłam się oprzeć i podeszłam do stoiska, gdzie unosił się zapach świeżych stroopwafels, cienkich, syropem przekładanych wafli, które można uznać za obowiązkowy punkt każdej wizyty na Holenderskim targu. Rozmawiałam tam z młodą sprzedawczynią, Elsą, która w przerwach między obsługiwaniem klientów zdradziła mi, że każdy wafelek przekłada specjalnym syropem przygotowywanym według rodzinnej receptury.

Zwiedzając kolejne stoiska, spotkałam turystkę z Belgii, Lisę, która była w Amsterdamie po raz pierwszy i również nie mogła napatrzeć się na różnorodność i barwność targowych produktów. Razem spróbowałyśmy holenderskich śledzi na jednym z rybnych stoisk, co było dla mnie nowym i dość odważnym doświadczeniem kulinarnym, ale nie mniej ekscytującym.

Na końcu mojej wizyty natrafiłam na stoisko z nietypowymi ubraniami i dodatkami, prowadzonym przez młodą projektantkę z Amsterdamu, Clarę. Zachwyciły mnie ręcznie robione szale, pełne intensywnych kolorów i abstrakcyjnych wzorów. Clara opowiedziała mi, że inspiracją do jej prac są marokańskie motywy, które odkryła podczas swoich podróży.

Pełna nowych zakupów, smaków i historii, powoli opuszczałam Albert Cuyp Market, szczęśliwa i wzbogacona o nowe doświadczenia. Targ ten nie tylko dał mi możliwość zakupu lokalnych specjałów, ale także pozwolił na spotkanie z ludźmi pełnymi pasji do swojej pracy, którzy chętnie dzielili się swoimi opowieściami i tradycjami. Było to niezapomniane zanurzenie w lokalnej kulturze i tradycji Amsterdamu.

Moja wizyta w Begijnhof była wyjątkowym doświadczeniem, które pozwoliło mi poczuć atmosferę starego Amsterdamu, z dala od zgiełku i hałasu współczesnego miasta. Begijnhof, usytuowany w samym sercu stolicy, to ukryty klejnot, który można przegapić, jeśli się nie wie, gdzie go szukać. Wejście do tego urokliwego dziedzińca znajduje się za niepozorną bramą, i od razu po jej przekroczeniu poczułam, jak czas zwalnia.

Begijnhof to jeden z nielicznych zachowanych przykładów sredniowiecznych hofjes, czyli dziedzińców mieszkalnych, które były niegdyś schronieniem dla beginek – pobożnych kobiet, które żyły w sposób zbliżony do zakonnego, ale bez ślubów zakonnych. Przechadzając się po urokliwym dziedzińcu, otoczonym charakterystycznymi, wysokimi, ceglastymi budynkami z XVII wieku, poczułam się jak przeniesiona do innej epoki.

Na środku dziedzińca znajdował się dobrze utrzymany trawnik, otoczony kwiatowymi rabatami, które o tej porze roku były pełne kolorów. Przysiadłam na chwilę na jednej z ławek, aby cieszyć się spokojem tego miejsca. Obok mnie siedziała starsza kobieta o imieniu Marianne, która okazała się być lokalną przewodniczką po dziedzińcu. Zaczęłyśmy rozmawiać, a ona z pasją opowiedziała mi o historii Begijnhof, podkreślając szczególną rolę beginek w średniowiecznym społeczeństwie Amsterdamu.

Marianne wskazała mi również na jeden z najstarszych budynków w całym Amsterdamie, Het Houten Huis, który pochodzi z końca XV wieku. Zafascynowana historią tego miejsca, zapytałam ją również o kaplicę, która znajdowała się na terenie dziedzińca. Marianne wyjaśniła, że w czasach, gdy katolicyzm był zakazany w Amsterdamie, beginki potajemnie praktykowały swoją wiarę w tym właśnie miejscu, co dodało całej opowieści dodatkowego wymiaru historycznego.

Podczas dalszego zwiedzania natknęłam się na młodą parę z Włoch, Annę i Marca, którzy również zwiedzali Amsterdam po raz pierwszy. Dyskutowaliśmy o naszych wrażeniach z miasta i jego ukrytych zakątkach, takich jak Begijnhof. Anna, będąca architektem, z fascynacją opowiadała o unikalnym stylu architektonicznym widocznym na dziedzińcu i porównywała go do innych europejskich miast, które odwiedzili wspólnie z Markiem.

Pod koniec wizyty odkryłam protestancki kościół, Engelse Kerk, znajdujący się również na terenie Begijnhof. Było to miejsce, gdzie mogliśmy zobaczyć piękne witraże i spokojne wnętrze sakralne, które potęgowało poczucie wyciszenia i refleksji.

Opuszczając Begijnhof, czułam głęboki spokój i wdzięczność za możliwość doświadczenia tego niezwykłego miejsca. Było to niczym podróż w czasie, która pozwoliła mi zanurzyć się w bogatej historii Amsterdamu i spotkać niezapomnianych ludzi pełnych pasji do dzielenia się wiedzą i doświadczeniami.

Begijnhof

Wizyta w Zuiderkerk była jednym z najbardziej inspirujących momentów mojego pobytu w Amsterdamie. Już z daleka kościół przyciągał swoją strzelistą wieżą, która góruje nad okolicą. Znajdujący się w sercu dzielnicy Centrum, Zuiderkerk jest nie tylko pięknym zabytkiem architektury, ale także miejscem o bogatej historii i znaczeniu dla miasta.

Gdy zbliżyłam się do kościoła, moją uwagę przykuły eleganckie fasady i piękne detale architektoniczne charakterystyczne dla stylu renesansowego. Postanowiłam najpierw zajrzeć do środka, gdzie przywitano mnie w głównej nawie programem aktualnych wydarzeń i wystaw organizowanych w przestrzeni świątyni. Wnętrze kościoła, choć już od dawna nie pełni swojej pierwotnej funkcji religijnej, jest starannie utrzymane i pełni rolę centrum kulturalnego.

Podczas mojego spaceru po wnętrzu natknęłam się na niewielką wystawę poświęconą historii kościoła i jego znaczeniu dla miasta. To właśnie tutaj spotkałam pana Hansa, emerytowanego nauczyciela historii, który z pasją opowiadał odwiedzającym o związkach Zuiderkerk z lokalną społecznością. Hans wyjaśnił, że kościół był pierwszą dużą świątynią protestancką zbudowaną w Amsterdamskiej Gouden Eeuw (złotym wieku), a także wspomniał, że słynny malarz Rembrandt van Rijn pochował tutaj trójkę swoich dzieci.

Najbardziej ekscytującą częścią wizyty była możliwość wejścia na wieżę kościoła, z której rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na panoramę Amsterdamu. Wspinaczka na górę była dość stroma, ale na każdym poziomie można było zrobić krótką przerwę na podziwianie zegarowego mechanizmu i elementów konstrukcji. Na szczycie wieży spotkałam małżeństwo z Kanady – Sarah i Michaela, którzy podobnie jak ja byli zachwyceni widokiem czerwonych dachów i sieci kanałów przecinających miasto. Porównywaliśmy wrażenia z różnych miejsc widokowych, a Michael opowiadał o swoich doświadczeniach jako fotograf podróżujący po Europie.

Z wieży można było zobaczyć wiele znanych punktów Amsterdamu, takich jak Pałac Królewski czy wieżę kościoła Westerkerk, co stanowiło wspaniałe tło dla pamiątkowych zdjęć. Wspólne chwile z Sarą i Michaelem były też świetną okazją do wymiany wskazówek dotyczących kolejnych must-see w Holandii.

Po zejściu z wieży jeszcze chwilę spędziłam na placu przed kościołem, gdzie atmosfera była pełna życia, z grupami turystów i mieszkańców cieszących się słonecznym dniem. Opuszczając Zuiderkerk, czułam się wzbogacona o głębsze zrozumienie historii Amsterdamu oraz o nowe znajomości z ludźmi, z którymi dzieliłam chwilę kontemplacji nad pięknem tego miasta. To było doświadczenie, które na długo pozostanie w mojej pamięci jako szczególny moment łączący historię, kulturę i ludzkie historie w jedną, spójną całość.

Zuiderkerk

Te miejsca, wraz z innymi odwiedzonymi przeze mnie atrakcjami, uczyniły moją podróż do Amsterdamu wyjątkowo bogatą i pełną różnorodnych doświadczeń.

Spis treści

AMSTERDAM

Punkty orientacyjne

Cover