Mleko z miodem - Joanna Jagiełło - ebook + książka

Mleko z miodem ebook

Joanna Jagiełło

4,6

Opis

Związek Linki i Adriana od zawsze był burzliwy, jak to w relacji dwójki indywidualistów. Teraz przed nimi najtrudniejsza próba. Dwie kreski na teście ciążowym są dla nich szokiem. Czy ich relacja wyjdzie z tej próby zwycięsko? Przecież to nie tak miało być…

Autorka bestsellerowej serii dla młodzieży, Joanna Jagiełło, w czwartej i ostatniej książce cyklu, podejmuje trudny temat nastoletniej ciąży.W swojej wielowymiarowej powieści opowiada historię starą jak świat, która wciąż na nowo zaskakuje młodych ludzi i ich najbliższych. Historię, która w tej powieści zatacza krąg. Linka, teraz oczekująca na to, co w jej życiu będzie najważniejsze, musi też uporać się z przeszłością własnej rodziny. Znowu. I tym razem – być może – skutecznie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 540

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (38 ocen)
27
7
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MNadia

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka! Nie można było sobie wyobrazić lepszego zakończenia tej historii
00
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

dobra książka trzyma w rękach...
00
aniaiirmina

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze się czyta. Polecam .
00

Popularność




Joanna Jagiełło

Mleko z miodem

 

© by Joanna Jagiełło

© by Wydawnictwo Literatura

 

Redakcja i korekta:

Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska

ebook przygotowany na podstawie wydania I

 

ISBN 978-83-8208-959-2

 

Wydawnictwo Literatura, Łódź 2016

91-334 Łódź, ul. Srebrna 41

[email protected]

tel. (42) 630-23-81

faks (42) 632-30-24

www.wyd-literatura.com.pl

Skład wersji elektronicznej na zlecenie Wydawnictwa Literatura

Monika Lipiec, Woblink

PROLOG

 

 

Nie tak to miało być.

To ten moment. Komórka jajowa dostaje się do jajowodu, by zapłodnił ją plemnik, który wygra wyścig. Czeka. W tym samym czasie trzysta, a nawet pięćset milionów plemników (więcej niż cała populacja Stanów Zjednoczonych!) odbywa podróż w stronę komórki z prędkością nawet kilkudziesięciu kilometrów na godzinę. Garstka będzie blisko, ale tylko jednemu uda się wniknąć do jej wnętrza. Czasem szczęście niektórych to pech innych. Nie tak to miało być, ale się stało.

Moment połączenia. Wtedy wiadomo już wszystko. Jaka będzie płeć, jakie włoski, jaki nos, jakie zdolności, jaki temperament.

W pierwszych czterech tygodniach życia twoje przyszłe dziecko mierzy niecały milimetr, waży gram, jest jak ziarenko maku, a potem ziarnko gorczycy. Jajeczko zagnieżdża się, dzieli. Zarodek podwaja długość, jest już jak pestka jabłka.

Ma pięć tygodni, a ty po raz pierwszy biegniesz do toalety, żeby zwymiotować śniadanie. Myślisz, że to zatrucie. Twoje dziecko ma już głowę, tułów i ogon. Jeszcze nie wiesz, że jest. Zaczynają kształtować się mózg i serce. To już nie jest nic. Tylko czeka, aż ty się dowiesz.

Nie masz miesiączki. Najpierw myślisz, że się opóźnia, kupujesz test ciążowy, z niepokojem sikasz na plastikowe okienko, czekasz, drepcząc w miejscu, wciągasz powietrze do płuc, patrzysz. Dwie czerwone kreski nie pozostawiają wątpliwości. Owijasz test w kilka warstw papieru toaletowego, wkładasz w torebkę z Biedronki i wciskasz na sam dół kosza na śmieci. Albo chowasz na dno szuflady, przechowasz go, to w końcu pierwsza taka pamiątka.

Zaczyna bić serce. Twoje dziecko rośnie w ciągu każdej nocy o jedną trzecią swojego rozmiaru, wydłużają się pączki kończyn, powstaje pępowina. Bolą cię piersi. Dziecko jest jak jagoda, jak kijanka, z chrząstką tam, gdzie rozwinie się kręgosłup, z głową większą niż reszta ciała, ale z rękami, które już zginają się w łokciach. Człowiek. I może to jest ten moment, kiedy chciałabyś, żeby dowiedziała się o tym najważniejsza osoba. Ojciec dziecka.

 

Warszawa, lipiec 2017

Nie tak to wszystko miało być – pomyślał Adrian już po tym, jak mu powiedziała. Niczego się nie domyślał. Dzień był zupełnie zwyczajny, jak na lipiec może chłodny i pochmurny, dlatego nie chcieli nigdzie iść, tylko poprzytulać się w domu. Zresztą – tak długo na to czekali… Spędził dwa tygodnie w Londynie, ona siedziała w Warszawie, odwiedzała Natalię w ośrodku, a poza tym nie robiła nic. W sierpniu mieli jechać na Hel, pod namiot. A pozostały czas spędzić tutaj. Jeździć nad Zegrze, siedzieć nad Wisłą, być razem.

– Chcesz gdzieś iść? Kino, te sprawy? – zapytał, ale nie miała ochoty, on zresztą też nie.

Chmury zebrały się nad miastem, wiał zimny wiatr, kusiły go dom i łóżko. Ojca na szczęście nie było. Błogosławione konferencje lekarskie! Ostatnio wyjeżdżał częściej, jakby specjalnie dla niego. Bo ojciec wiedział, że są razem tak naprawdę, zapytał go wprost, a Adrian tylko kiwnął głową.

– Ale zabezpieczacie się?

– Przestań – odpowiedział wtedy. – Oczywiście.

Bo przecież się zabezpieczali, zawsze. Kiedy Linka zaczęła brać tabletki, bardzo się uspokoił. Zawsze bał się wpadki. Teraz już nie musiał się o to martwić.

Przyszła od razu, kiedy przyjechał, nawet nie zdążył się rozpakować. Wpadła mu prosto w ramiona, w sukience zbyt cienkiej na tę pogodę, cała drżała od wiatru i deszczu, który rozpadał się nie wiadomo kiedy. Boże, jak on za nią tęsknił! Nie mógł się doczekać, ale przynajmniej dzisiaj nie zwlekała, już tu była. Jego piękna.

– Lisku – mruknął.

– Lisku? – zapytała. – To coś nowego.

I zaczęła się śmiać. Uwielbiał jej śmiech.

– Tak mi się powiedziało – westchnął. – Ale pasuje. Szczególnie do twoich nowych włosów.

Linka przefarbowała swoje piękne loki na rudo. Cóż, wyglądała teraz tak kusząco, że nie mógł się opanować.

– Nie wiem, czy chcę być lisem – zaczęła się droczyć. – To przecież szkodnik! Porywa kury! Wolałabym, żebyś ty był lisem i zaraz mnie porwał!

I wtedy ją pocałował, a potem od razu poszli do łóżka, a właściwie na kanapę, nie zadali sobie nawet trudu, żeby wyciągnąć pościel. Potem patrzył, jak leży naga na szarym obiciu, z włosami rozrzuconymi jak wachlarz. To był moment czystego szczęścia. I prawie go to zabolało, tak piękny był ten jej obraz, niczym niezmącony. Jeszcze przez chwilę.

Wstał, okrył się T-shirtem, a ona się śmiała, że po co, ale jakoś nie potrafił zupełnie wyluzować. Była otwarta, świadoma swojej cielesności i chociaż go zapewniała, że jest pięknie zbudowany, że jej się podoba, to on zawsze się trochę wstydził. Poszedł do kuchni, żeby przygotować jakieś przekąski i wino, żeby mogli uczcić powrót do siebie, poczuć, że teraz naprawdę mają wakacje. Na chwilę przestać myśleć o przyszłości.

Nie wiedział, jak to będzie. Ciotka kusiła studiami w Londynie, właściwie to się na nie już dostał dzięki jej znajomościom. Niestety w Warszawie jego teczka po raz drugi nie ujęła profesorów ASP, co sprawiło, że wybór mógł być tylko jeden. Myślał, że jeśli wyjedzie, to sam, bo ona musi najpierw zdać maturę. Za niespełna rok nic nie powinno jej stanąć na przeszkodzie, żeby do niego dojechać. Mogliby się tam lepiej urządzić niż w Polsce. Ciotka obiecała, że załatwi mu porządną pracę, wtedy mógłby przyjeżdżać właściwie na każdy weekend, loty są takie tanie, ona też mogłaby go odwiedzać. Wiadomo, jak to jest, w Polsce trudno zrobić karierę, wszystko jest ustawione.

Zastanawiał się, czy powiedzieć jej to dzisiaj, czy później, nie chciał psuć tego wieczoru. Ale i tak jakoś się… zepsuło. To znaczy… Nie, po prostu naprawdę na coś takiego nie był gotowy, przecież trudno było oczekiwać, że się po prostu ucieszy i powie: Jasne, super! Nalał dwa kieliszki wina, wyciągnął orzeszki i czipsy, czuł się wspaniale – ach, mężczyzna, który po seksie przynosi pożywienie, prawie jak neandertalczyk ze zwierzyną w zębach.

– Jak Natalia? – zagaił.

– Twoje tiramisu było absolutnym hitem. To znaczy… w każdym razie Natka zjadła trochę. Czuje się lepiej. Jeżdżę do niej prawie codziennie, to nie tak daleko. A ty?

– Ja? – spanikował. Powiedzieć jej czy nie? – No, w Londynie to wiesz… zawsze jest super… Myślałem, że może kiedyś pojedziemy tam razem?

Zmarkotniała.

Pociągnął łyk wina. Niezłe.

– Spróbuj – zachęcił ją. – Tak się zastanawiałem, czy będzie dobre. Moim zdaniem jakość w stosunku do ceny…

– Tak… – zawahała się. – Może za chwilę. A z tym Londynem… Muszę ci coś powiedzieć.

Odetchnął z ulgą, bo on przecież też miał jej coś do zakomunikowania.

– Ja też muszę ci coś powiedzieć.

– To mów – zaproponowała.

– Kobiety mają pierwszeństwo.

– Nie tym razem – odparła.

Dziwne. Wydawała się jakaś zdenerwowana, ale i podekscytowana. Jakaś inna.

– Ty mów – powtórzyła.

– No dobra… Wiesz, że się nie dostałem na ASP. Znowu.

– No wiem. Ale przecież masz tamtą szkołę.

– No tak, ale ciotka… ma znajomości, ktoś obejrzał moją teczkę, mogę studiować w Londynie.

– Ale dlaczego nie tu? Czy ta szkoła jest zła?

– Nie, tylko… jeśli naprawdę mam zrobić karierę, potrzebuję czegoś lepszego, no wiesz, Londyn to Londyn.

– Już się zdecydowałeś? – zapytała go tak chłodno, że aż się przestraszył.

– Nie, absolutnie nie! – krzyknął. Choć przecież właściwie zdecydował, nawet powiedział ciotce, przecież to jasne, że to dla niego szansa. – No co ty, najpierw chciałem z tobą porozmawiać.

– To dobrze. Bo tu nastąpiła pewna zmiana planów.

O czym ona mówi? Jaka zmiana? Jaki to ma związek z Londynem?

Długo się zbierała, wreszcie wydusiła:

– Adrian, jestem w ciąży.

Nagle poczuł się tak, jakby w całym całym jego ciele zgasło światło. Albo przeciwnie: jakby wszystkie lampy się w nim zapaliły. Albo jakby rozgrzany słońcem skoczył do lodowatego jeziora. Albo obudził się na kacu na betonowej podłodze.

Miał wrażenie, że zaraz umrze, że się udusi, że dostanie zawału, udaru, że nagle dozna wszystkich ataków świata.

– Co? – jęknął. – Ale jak to?

A potem poczuł, że jest mu niedobrze, że cały świat wiruje jak na karuzeli, że chyba zaraz zwariuje. A ona tylko na niego patrzyła. I nic już nie mówiła.

 

Nie tak to wszystko miało być – myślała Linka. – Nie tak.

Długo się zastanawiała, jak mu powiedzieć. Na razie wiedziała tylko Natalia. I cieszyła się, że będzie przyszywaną ciocią. No cóż, łatwiej się cieszyć z bycia ciocią niż matką. Albo ojcem… Bała się, jak to będzie, kiedy w końcu mu powie. Ale marzyła. Wierzyła. Spodziewała się. Po tym wszystkim, co razem przeszli. Wierzyła, że to będzie dla niego piękne i wyjątkowe. Że choć się tego nie spodziewał, będzie to jak spełnienie najskrytszych marzeń. Przecież jeśli mężczyzna jest z kobietą… Gdzieś tam, podświadomie, powinien tego pragnąć. I jak powiedział o tym Londynie, to nawet uśmiechnęła się pod nosem, bo co tam Londyn przy takiej wiadomości, prawda? Są rzeczy ważne i ważniejsze. Sprawy doczesne i mistyczne, jak połączenie dwojga dusz, ale i połączenie plemnika i komórki jajowej, i to, co z niego powstało. I kiedy zaproponował jej wino, to też na początku się spłoszyła, a potem uśmiechnęła, bo wiedziała, że zaraz zrozumie, dlaczego nie może pić wina, że zaraz to wino wyleje i będzie ją nosił na rękach, ją, matkę jego dziecka!

Nawet myślała, żeby kupić takie malutkie, mikroskopijne buciki, bo wiedziała, że tak się robi, tak pisały dziewczyny na forach, i w ten sposób oznajmić mu, że będzie ojcem, ale nie starczyło jej czasu, tak się do niego spieszyła. Wierzyła też, że to nieistotne, że sama ta wiadomość będzie jak najwspanialszy prezent. Nawet jeśli żartowała z Natalią, że on ją zabije, jak się dowie, bo to była jej wina, przecież nie mówiła poważnie. Znała Adriana, wiedziała, że na pewno się ucieszy. A w każdym razie tak jej się wydawało.

Teraz jej nawet nie dotknął. Siedział na drugim brzegu łóżka z głową w dłoniach, zupełnie jakby świat mu się zawalił. Chciała zawołać: „Hej, jestem tu! Jestem tu”. Ale głos uwiązł jej w krtani. Kiedy w końcu podniósł twarz, a wyglądał wtedy jak górnik po dwóch nocnych zmianach, jakby dowiedział się właśnie, że ktoś mu umarł (czy tak wyglądał, kiedy umarła mu matka?), kiedy wreszcie zdecydował się coś powiedzieć, nie było to wcale to, czego oczekiwała.

– I co z tym zrobimy?

I wtedy, chociaż wcale tego nie chciała, zaczęła płakać. I nie pozwoliła, żeby ją pocieszał. Bo ta wymarzona chwila umarła, to oczekiwanie, napięcie, i te marzenia, to, na co czekała być może całe życie. I kiedy próbował ją objąć, odsunęła się.

– To znaczy? – odważyła się zapytać.

– Linka… to nie jest najlepszy czas – wychrypiał. – Przecież wiesz, że są możliwości… Który to miesiąc?

Wtedy wstała i się ubrała. A potem wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.

 

Nie tak to miało być. Wcale nie chciał, żeby tak to zrozumiała. Wyszła, zanim zdążył coś zrobić, po prostu był w szoku, a potem już było za późno. Dzwonił, wysyłał esemesy, ale wyłączyła telefon, a do jej domu bał się iść, bał się konfrontacji z jej matką. Zrobił Lince dziecko i jej matka na pewno o tym wie. Co więcej, na pewno już wie, jak zareagował. Wyszedł na dupka, chociaż wcale nie chciał. Błagał ją w esemesach o spotkanie, o kontakt, miał nadzieję, że kiedy włączy wreszcie telefon i je przeczyta, wszystko będzie jak dawniej.

Ale czy będzie? Z dzieckiem? On jako młody ojciec? Trudno mu było to sobie wyobrazić. W końcu powinni przedyskutować to razem, to ich wspólne dziecko, ich wspólna wpadka. No, w pewnym sensie, on sam przecież nie czuł się winny. Dlaczego mówiła, że bierze tabletki? Kłamała? Przecież gdyby nie to, sam pomyślałby, jak się zabezpieczyć, przecież nie chciał żadnego dziecka! To nie jest jego wina! Poza tym – jego pytanie było chyba fair? Czy naprawdę muszą mieć je teraz? Przecież wystarczy trochę pieniędzy i już można się łatwo pozbyć problemu i zdecydować się na dziecko wtedy, kiedy się jest na to gotowym, a nie w momencie, kiedy ona robi maturę, a on zaczyna studia w Londynie! Żeby mieć dziecko, powinni najpierw zapewnić sobie ustabilizowane życie, pracę i tak dalej! To idiotyzm tak się z tym spieszyć! Nie, na pewno dojdą do porozumienia, tylko niech ona się uspokoi. Przecież nie można wszystkiego brać tak emocjonalnie! W końcu chodzi o ich przyszłość!

 

A Linka? Wbiegła do domu, cisnęła w kąt plecak i zmoczoną deszczem kurtkę, nawet nie troszcząc się o jej powieszenie na wieszaku.

– Coś ty taka? – spytała mama.

– Nic, boli mnie głowa, położę się – mruknęła, a mama tylko skinęła głową. O niczym nie wiedziała.

Linka skuliła się na swoim panieńskim łóżku, pamiętającym różne smutki, ale takiego jak ten to nie. Łóżku, które pod jej smutkiem zaczęło się uginać. Zaskrzypiały deski, materac jęknął, a Linka zapłakała, jakby w tej chwili właśnie świat się skończył. Nie tak to miało być.

 

 

Warszawa, luty 2000

Nie tak to miało być. Ewa Barska, mama Linki, przez rodzinę nazywana Marysią, wysiadła z autobusu i weszła w czeluści Dworca Centralnego. Śmierdziało sikami i kebabem i od tego smrodu zrobiło jej się niedobrze. Siłą woli powstrzymała wymioty. W poprzedniej ciąży nie czuła się aż tak źle jak teraz. Prawdopodobnie wynikało to z emocji. Odkręciła butelkę wody, wzięła duży łyk i szybkim krokiem ruszyła w stronę peronu. Nagle z megafonów usłyszała jakieś piski, a potem głos, który brzmiał, jakby mówiący facet był całkowicie pijany: „Pociąg TLK do Krakowa odjedzie z opóźnieniem około sześćdziesięciu minut. Opóźnienie może ulec zmianie”. Jasna cholera, jeszcze to. Cóż, pójdzie na herbatę i przemyśli to wszystko.

Tak naprawdę wcale nie spieszyło jej się do domu. Cofnęła się, przeszła pasażem. Przeczytała na drzwiach udekorowanych niezbyt apetycznymi zdjęciami schabowego z ziemniakami i zupy pomidorowej, że bar oferuje również herbatę i kawę, i pchnęła drzwi. Nie miała siły ani ochoty szukać jakiegoś przyjemniejszego lokalu. W środku siedział smutny facet i wcinał rosół. Zamówiła herbatę i usiadła jak najdalej od niego, w samym rogu. Łzy popłynęły, kiedy próbowała łyżeczką wycisnąć cytrynę do szklanki. Jakby to od tej cytryny.

Oczywiście, to jej wina. Była taka głupia! Czego się spodziewała? Że on powie, że teraz będą razem, że adoptuje Halinę? Ale przecież ona miała męża, a on miał żonę. I przecież jej mąż nic nie wiedział. Jego żona też na pewno nie.

– Jesteś pewna, że to moje dziecko? – zapytał Jerzy.

Była pewna, oczywiście. Bo z mężem nie sypiała, prawie. Tylko wtedy, kiedy nalegał. No i on zawsze się zabezpieczał. Oczywiście kiedyś było zupełnie inaczej, wtedy, na początku. Ale nie teraz. Bardzo oddalili się od siebie. I Ewa wiedziała, że to nie była tylko jego, Żbika, wina.

– Każda tak mówi, że nie sypia z mężem – stwierdził Jerzy.

Jak to: każda? – pomyślała. Jaka każda? Są jakieś inne?

– Dziecko urodzone w małżeństwie z automatu jest dzieckiem męża, przecież wiesz. Ale chyba nie jest tak, że wy w ogóle …? – nagle się zaniepokoił.

Przedtem go to nie interesowało – pomyślała gorzko. Bo gdyby oni w ogóle…, nie mogłaby przecież nikomu wmówić…

– Prawie nie – przełknęła ślinę. – A jak już, to on się zabezpiecza.

– Kiedy ostatnio? – zapytał.

Pragmatyzm! Niewiarygodne!

– Daj mi spokój. Przecież to chodzi o nas. Ja cię kocham – próbowała spojrzeć mu w oczy, ale on już odwrócił wzrok i napotkała tylko jego ucho.

Patrzyła na nie błagalnie, jakby ten płatek skóry, lekko pofalowany i owłosiony, mógł jej coś odpowiedzieć. Na przykład, że też ją kocha. Że wszystko będzie dobrze. Że on się może rozwieść i ona się rozwiedzie, i będą żyli razem długo i szczęśliwie.

Ucho odsunęło się.

– Jeśli nie, to musisz zadbać… Który to tydzień? Piąty czy szósty? Albo usuń, albo… no wiesz. Dziecko zawsze może urodzić się wcześniej.

– Namawiasz mnie do oszustwa?

– Tylko do tego, żebyś była rozsądna. Przecież wiesz, że nie mogę zostawić żony!

– Bo?

Zachciało jej się płakać.

– Bo… mam honor.

To po co w ogóle ze mną spałeś? – chciała go zapytać. Honor! – chciała go wyśmiać. Uwodził ją przy każdej okazji, ciągle mówił, jaka jest inteligentna, zachwycał się jej analitycznym umysłem, a potem, na konferencji w Zakopanem, zwyczajnie ją uwiódł… Zwierzała mu się z każdej myśli, a teraz nagle jest taki zimny, jakby to wszystko było jakimś snem, jakby nigdy między nimi nic nie było.

SIERPIEŃ

 

 

Z aplikacji dla kobiet w ciąży:

 

10 tydzień ciąży

orzech włoski, 5 gramów, 3–4 cm

Serduszko twojego dziecka ma cztery komory! Mózg rozwija się coraz szybciej, dziecko ma powieki, uszy wędrują na swoje miejsce. Może to wydawać się dziwne, ale początkowo rozwijały się na szyi. Twoje dziecko potrafi już połykać płyn owodniowy. Wkrótce, kiedy poczujesz jego ruchy, zorientujesz się, że niektóre smaki lubi bardziej (najczęściej słodkie), a niektóre mniej (ostre).

 

11 tydzień ciąży

śliwka, 8 gramów, 4–6 cm

W tym tygodniu obserwujemy dynamiczny rozwój głowy. Głowa to połowa długości ciała twojego dziecka!

 

12 tydzień ciąży

limonka, 18 gramów, 6 cm

Mała istota coraz bardziej przypomina dziecko, ma już nawet malutkie paznokietki! Wszystkie narządy są na swoim miejscu. Prawdopodobnie zaczniesz się lepiej czuć.

 

13 tydzień ciąży

brzoskwinia, 18–20 gramów, 6–8 cm

W tym tygodniu powinny ustać mdłości (choć nie u każdej kobiety), pojawiają się za to zachcianki. Twoje dziecko wygląda coraz bardziej jak noworodek, choć jego powieki wciąż są zrośnięte, nogi i ręce zaczynają się poruszać, może już ssać kciuk.

 

14 tydzień ciąży

cytryna, 25 gramów, 8–9 cm

Twarz twojego dziecka kształtuje się i zyskuje ludzki wygląd, dziecko jest bardzo ruchliwe, ale nie jesteś jeszcze w stanie tego poczuć. Całe ciało twojego dziecka pokrywa się włoskami, mogą też pojawić się brwi, a dziecko może już mieć czkawkę.

 

 

Linka myślała o tym, że Zwierzak jest wielkości orzeszka, a jednocześnie ma już uformowane serce. Jak to możliwe, że coś wielkości orzeszka może już mieć serce? Nigdy nie była dobra z biologii. Czy mrówki i komary też mają serca? Wygooglowała to.

Mrówka ma serce w odwłoku. Komar też ma serce. Jego układ krwionośny to długa rura, a serce zajmuje dwie trzecie jej długości. Co więcej, owady mają przezroczystą krew.

O rany – pomyślała i nagle to wszystko stało się bardziej realne. – Tylko jak to możliwe, że to coś wielkości orzeszka czy śliwki sprawiło, że moje spodnie już na mnie nie wchodzą?

Wyglądała, jakby się objadła. Co zresztą było prawdą, bo ostatnio jadła jak szalona, wiedząc, że to przecież dla Zwierzaka.

Obudziła się o siódmej z myślą, że jest strasznie, koszmarnie wprost głodna. Ale nie głodna po prostu. Musi koniecznie zjeść kurczaka w sosie słodko-kwaśnym. Wyobrażała go sobie: nieduże kawałki miękkiego kurczaka, warzywa i obłędnie pachnący sos. Pomarańczowoczerwony. Z tego chińczyka przy rondzie. Tylko skąd to wziąć w sobotę o siódmej rano?

Otworzyła lodówkę. Serek wiejski, ser żółty, szynka, pomidory, jogurt, pomarańcze, mleko. Okropne, wszystko okropne. Nie miała ochoty na żadną z tych rzeczy. Musiała zjeść kurczaka w sosie słodko-kwaśnym! Wygooglowała chińczyki w okolicy, budy były czynne od dziesiątej. Wróciła do łóżka, czując łzy wzbierające pod powiekami. Nawet gdyby mogła komuś o tym powiedzieć, nikt by jej przecież nie zrozumiał. Przez chwilę pomyślała, że gdyby Adrian był inny, toby jej takiego chińczyka przywiózł nawet z bieguna północnego. Ale on nie będzie inny.

Nie rozmawiała jeszcze z mamą, choć zdawała sobie sprawę, że już czas. Wolała, żeby to nie było tak, że najpierw zauważy jej brzuch albo ją przyłapie na wymiotowaniu i się domyśli. Choć na razie rzadko rzygała.

– Rzadko rzygam – wychrypiała, a potem rozejrzała się dookoła z niepokojem, czy nikt nie słyszał. Ale przecież była sama.

Roześmiała się. To zabrzmiało jak z hiphopowej piosenki. Albo jak tytuł zespołu muzycznego. Zespół Rzadko Rzygam. Ale tak było. Trochę ją mdliło i kilka razy rzeczywiście puściła pawia, ale wiedziała, że niektóre dziewczyny wymiotują cały czas, więc w sumie nie było tak źle.

 

Z forum dla młodych matek:

 

Hej, smuci mnie, że mało utyłam. Dziewczyny, w którym miesiącu nie mogłyście na siebie włożyć swoich rzeczy? Bo ja się martwię, że dziecko nie rozwija się prawidłowo. A jestem już w szóstym tygodniu i nadal wchodzę w dżinsy.

Bunia

 

Dziewczyny, niby wszystko jest dobrze, a ja cały czas czuję, że coś się nie uda. Że dziecko urodzi się chore i wtedy sobie nie poradzę. Albo że umrę przy porodzie.

Luiza

Dziewczyny, niedawno zaszłam w ciążę, a w tym roku mam maturę. Chodzę do technikum. Mój chłopak nie chce mnie znać, ale mi zależy i na dziecku, i żeby skończyć szkołę. Nie powiedziałam jeszcze rodzicom, a jestem już w czwartym miesiącu. Myślicie, że to się uda?

Paula

 

Linka każdy dzień zaczynała od sprawdzenia informacji w aplikacji dla kobiet w ciąży, a potem przeglądała fora dla matek. Była w kilku grupach. Na przykład w grupie „Dzieci zimowe” (bo dziecko miało urodzić się w lutym) albo „Młode matki”. Wydawało jej się krzepiące, że tyle dziewczyn ma podobne problemy. Głównie z facetami, którzy nagminnie robili uniki, nie chcieli brać odpowiedzialności za to, co się stało, i próbowali się ze wszystkiego wymiksować. Linka nie wiedziała, czy to ją pocieszało, czy wręcz przeciwnie. Co za świat!

Napisała do Pauli z forum. Może się z nią spotka, zawsze to fajnie sobie pogadać z kimś, kto ma podobne problemy, a Paula była w jej wieku.

Przestała pisać blog. Nie mogła przecież pisać o tym, co przeżywa, a tylko na to miała ochotę. W końcu nikt jeszcze nie wiedział. Może potem do tego wróci. Kiedyś. Teraz zresztą i tak nie miała do tego głowy. W ogóle niespecjalnie miała głowę do czegokolwiek.

Był sierpień, upały, tak jakby lato przypomniało sobie, że musi lepiej wykonywać swoją robotę. Lipiec był chłodny i deszczowy, a teraz było nie do wytrzymania. Do tego ostatnio Linkę ciągle mdliło. I w dodatku musiała to ukrywać przed matką. Jedyną pociechą były wizyty u Natalii, tylko z nią była w stanie szczerze rozmawiać. Kaśce nie powiedziała. W sumie nie wiedziała dlaczego. Udawała, że to dlatego, że Kaśka jeszcze nie wróciła z wakacji, ale czuła, że to wymówka. Tak naprawdę było jej jakoś głupio. Z Adrianem nie rozmawiała. Zablokowała jego numer w komórce. Był tu raz, ale nie otworzyła drzwi. Nie miała ochoty go oglądać. Ale może powinna. Może powinna go okłamać, powiedzieć, że dziecka już nie ma, niech jedzie do tego Londynu, niech spieprza.

 

Natalia siedziała pod lipą i piłowała sobie paznokcie. Wygląda jak ktoś, kto nie ma żadnych trosk – pomyślała Linka. Ech, tak pod lipą robić sobie manikiur… Może też powinna? Chociaż na chwilę zapomnieć? Ale to, że Natalia wydobrzała, nie znaczyło, że była ślepa na jej problemy.

– Źle wyglądasz – oceniła, gdy tylko podniosła wzrok.

– Ach, no wiesz, wbrew pozorom lato to wcale nie jest najlepszy czas dla kobiety w ciąży – zażartowała Linka.

– Przestań. Co jest? Rozumiem, że Adrianek nie zmienił zdania?

– Nie.

– Myślałam… – Natalia upuściła lakier, ale nawet tego nie zauważyła.

Linka też tak myślała. Oczywiście, zablokowała go w telefonie i tak dalej, ale przecież gdyby coś się zmieniło, znalazłby sposób, żeby jej o tym powiedzieć.

– No ale w ogóle odzywał się? – zapytała Natalia.

– Nie wiem. Zablokowałam go przecież. Nie chcę z nim rozmawiać.

– Przestań. Po prostu się przestraszył. A może już zmądrzał?

– Nie obchodzi mnie to.

– Oj, Linka… Nie mów tak. Przecież nie możesz tak sama…

– Wszystko mogę – zacięła się Linka. – Dam sobie radę. Niektórzy nie zasłużyli na to, żeby być ojcami.

– Musicie porozmawiać. Choćby w sprawie finansów. Poza tym ja nie wierzę, nie Adrian… Przecież znam go od dziecka, zawsze był taki porządny… Moja mama to mówiła: „Bierz przykład z Adrianka. Taki grzeczny chłopiec”.

– Zawsze był grzeczny. I co z tego? Wszyscy takie same fiuty, mówię ci. Wiesz, o ilu takich facetach czytałam na forach?

– Za dużo internetu. Daj mu szansę.

– Szansę? Na co? Że będzie ze mną z litości? W czymś, czego sam nie chce? Przecież on chce studiować w Anglii, chce robić tam karierę! Dziecko mu tylko pokrzyżowało plany!

– To nie znaczy, że nie chce być ojcem!

– Ty też jesteś przeciwko mnie? Też uważasz, że przesadzam?

– Też? A kto jeszcze?

Linka westchnęła.

– Nikt. Tylko ty wiesz i Adrian.

– A mama?

– Jeszcze nie.

– No to niech się lepiej dowie. A teraz… jak chcesz, zrobię ci paznokcie.

– Żartujesz sobie?

– Nie. Potrzebujesz czegoś dla siebie. – Natalia dopiero teraz zauważyła, że otwarty lakier leży na trawie, więc podniosła go i odlepiła źdźbło, które przykleiło się do butelki.

 

Adrian zadzwonił domofonem. W końcu się odważył. Nawet jeśli jej mama coś mu powie, to trudno. Po prostu musi zobaczyć się z Linką. Ale jej mama otworzyła jakby nigdy nic i powiedziała, że Linka pojechała do Natalii i będzie wieczorem, i zdziwiła się, czemu do niej nie zadzwonił. Wytłumaczył, że chyba coś ma z telefonem, bo co miał powiedzieć? Że go zablokowała, wyklęła, że nie chce nawet z nim rozmawiać? Widocznie ona o niczym nie wiedziała, może o dziecku też nie. Chyba że… Przez chwilę pomyślał, to był ułamek sekundy, ale wystarczająco długi, żeby przyniósł chwilową nadzieję, że może tego dziecka jednak nie ma, że to był jakiś fałszywy alarm! Oby, Boże, oby!

Nie wiedział, dlaczego nie chce tego dziecka. Po prostu. Nie chciał, żeby jego życie zmieniło się aż tak i aż tak nagle. Nie chciał już być ojcem. Dopiero co wyszedł na prostą. Boże, spraw, żeby go nie było! Przecież zdarza się, że dziewczyny mają jakieś problemy, że tylko im się wydaje, że są w ciąży, spraw, żeby to był właśnie taki przypadek! Wkrótce o wszystkim zapomną i będzie jak dawniej. On pojedzie do Londynu, zacznie studia, ona zrobi maturę i przyjedzie do niego, przecież też może tam studiować, czemu nie? Na przykład fotografię. Uwielbia to, on może się zaraz dowiedzieć od ciotki, które uczelnie są najlepsze, mogliby być takim supermałżeństwem, on malarz, ona fotografka, robić razem kupę fajnych rzeczy, a nie pakować się w dzieci, zobowiązania, zostawać tutaj, przecież tu nie ma przyszłości! Boże, żeby jej się to tylko wydawało!

Usiadł na ławce przed blokiem. Poczeka na nią. Nawet kilka godzin, co tam. Miał nadzieję, że ona przyjdzie i powie: „Hej, to był żart, sorry, ale czy może być po staremu?”. Więc czekał. Robiło się coraz później. Było gorąco, mimo że już wieczór. To właśnie sierpień jest najcieplejszy – pomyślał – wcale nie lipiec. Gorące wieczory, chociaż lato przecież niedługo miało się skończyć. Nagle zobaczył ją, jak idzie od przystanku autobusowego.

Szła niespiesznie w obcisłej, białej sukience, i wtedy pomyślał, że chyba już coś widać. Linka zawsze była taka szczupła. Może gdyby ktoś jej nie znał, toby nie wiedział, ale on spostrzegł lekko zarysowujący się pod sukienką brzuszek i tę powolność, która była jakby nie jej. Zawsze była szybka jak puma, jak tygrys, teraz szła tak leniwie. Jakby wcale się nie przejmowała. Tylko jej twarz była smutna.

– Co tu robisz? – zapytała prosto z mostu, jakby nie zablokowała go w telefonie i nie usunęła na fejsie. Jakby naprawdę nie rozumiała, że może warto porozmawiać.

– Czekam na ciebie – przełknął ślinę. – Musimy porozmawiać. Przecież wiesz.

– Proszę bardzo. Co masz mi do powiedzenia? Bo ja mam zamiar urodzić to dziecko!

A więc jednak. Ten zarysowujący się pod sukienką brzuszek nie był przywidzeniem.

– Linka… ja przecież nie chciałem…

– Czego?

Jezu, może porusza się wolniej, ale charakter ma nadal taki sam.

– Przecież ja nie mówiłem, że nie chcę, ja…

– Serio? – jej głos brzmiał, jakby gałąź wkręciła się w szprychę roweru. – To co? Może mi teraz powiesz, że chcesz tego dziecka? Że je razem ze mną wychowasz, że się cieszysz, że pójdziesz ze mną kupić ubranka, wózek i pieluchy, że zostaniesz tutaj, w Polsce, bo jesteś ojcem? No? Powiesz mi to wszystko? Bo jakoś nie było widać tego po tobie, szczerze mówiąc, a i teraz – naprawdę widywałam szczęśliwszych ludzi! Co ty mi ściemniasz?! Po co w ogóle przyszedłeś?

Milczał. Nie wiedział, co ma powiedzieć, zbiła go z tropu. Chciał jej wyjaśnić, że musi się z tym jakoś oswoić, ale przecież nigdy nie zrobi jej krzywdy, że się nią zaopiekuje. Ale nie potrafił. Miał wrażenie, że ona go atakuje, od samego początku. Że to wymknęło mu się spod kontroli, a ona jeszcze sobie z niego robi jaja. Że nie dorósł, że nie da rady. Może skoro ona tak uważa, to rzeczywiście tak jest?

Już sam nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Kiedy tutaj szedł, wydawało mu się, że wie, ale teraz to nie było takie jasne.

– Wiesz co? – wycedziła. – Jedź sobie do tej Anglii. Nie chcę takiego ojca dla mojego dziecka. Poradzę sobie.

– Ciekawe jak? – zapytał, choć to na pewno nie było to, co powinien był powiedzieć.

– Nie wiem jeszcze.

To było szczere. Wyglądała na zmęczoną.

– A zresztą – dodała. – Przecież ty taki jesteś. Przecież nawet do tego Londynu mnie nie zaprosiłeś.

– Och, no wiesz, ciotka…

– Srotka. Taki jesteś, Adrian. Myślisz tylko o sobie. Zawsze tak było.

– A właśnie… co… Co z naszymi wakacjami? Kupiłem przecież namiot i…

– Naszymi czym? Wakacjami? Wiesz co? Żałosny jesteś. Nie ma już niczego naszego, nie rozumiesz? – umilkła. – Zastanów się – dodała nagle zmęczonym głosem – czy w ogóle chcesz w tym brać udział, jakoś pomóc… i daj znać. Ja nie mam zamiaru być z kimś, kto swojego własnego dziecka nie kocha.

Dotknęła ręką brzucha, tak czule go pogłaskała. Zdał sobie sprawę, że to taki zwyczajny dotyk, zwyczajna pieszczota, którą zapewne codziennie ten brzuch obdarza. A on nie potrafi. Chciało mu się wyć. Wiedział, że gdyby wtedy, w tym momencie, coś zrobił, to może by się to wszystko jeszcze naprawiło, wyprostowało, ale on stał jak wmurowany w chodnik, niezdolny do żadnego ruchu, żadnego gestu.

I zrozumiał, że nie będzie dalszego ciągu, że ich drogi się rozejdą, że dawno się rozeszły. Choć nie wiedział dokładnie kiedy.

I dwie rzeczy jeszcze zrozumiał. Że nie zarabia żadnych pieniędzy, a to dziecko trzeba jakoś utrzymać! I że jest najgorszym człowiekiem na świecie. I nikt ani nic już tego nie zmieni.

 

Linka obudziła się, jak to często bywało, z wrażeniem, że ma kaca. Szkoda tylko, że nic nie piła, ale od kiedy była w ciąży, nic jej już nie dziwiło. Przemknęła do łazienki i puściła wodę. Wszyscy będą myśleli, że się kąpie. Zdrowo sobie porzygała i poczuła się lepiej, ale wiedziała, że to się wkrótce wyda. Jak długo może jeszcze ukrywać ciążę? Bardziej ją jednak martwiło, że jak będzie tak rzygać, to dziecko nie będzie rozwijało się prawidłowo. Znowu weszła na fora.

 

Dziewczyny, rzygam nawet, jak nic nie jem. Rano, w południe i wieczorem. Jak poczuję jakiś zapach, na przykład ktoś smaży kapustę. Albo po prostu. Jak coś zjem, ale i na głodniaka. Już tak rzygam od trzech miesięcy, martwię się, co będzie z dzidziusiem. Lekarz powiedział, że to normalne. Ale czy to znaczy, że jeśli ja nic nie mogę jeść, to jak dzidziuś rośnie, to on wszystko bierze ze mnie? Słyszałam, że w ciąży robią się zmarszczki i wypadają zęby, czy to prawda?

Marta

 

Linka obśmiała się z tego posta, ale potem sobie pomyślała, że to jest przerażające. Bo co, jeśli rzeczywiście tak jest? Że dziecko odżywia się jej kosztem? A jeśli dziecko urośnie, a ona umrze? Może gdyby zwierzyła się mamie, to mama by coś na to poradziła? Zbierała się już kilka razy, żeby jej powiedzieć, ale… To musi jeszcze poczekać – pomyślała. Podobnie jak wizyta u lekarza… Przecież w końcu musi się do tego lekarza wybrać… Jest pełnoletnia, może pójść normalnie na NFZ. Ale bała się. Bo co będzie, jak lekarz ją zapyta, co na to jej rodzice i jak w ogóle wyobraża sobie, że to dziecko wychowa? Co, jeśli będzie robił jej jakieś nieprzyjemne uwagi? Wiedziała, że tego nie zniesie, już i tak ledwo trzymała się psychicznie. Albo jeśli okaże się, że z dzieckiem coś nie tak? Jedna dziewczyna na forum napisała, że poszła do lekarza, który stwierdził, że serce dziecka w ogóle nie bije i musiała mieć zabieg. Oczywiście takie myślenie było głupie, ale Linka zdawała sobie sprawę, że cokolwiek by się stało, musiałaby przez to przechodzić sama.

Więc… najpierw powie mamie. Ale znów dochodziła do wniosku, że nie jest na to gotowa. Może jak minie sierpień. W końcu – pomyślała – to jej ostatnie wakacje w życiu. Dlaczego ma się teraz zadręczać tymi problemami, zamiast chociaż trochę użyć wakacji? Co prawda po raz pierwszy nigdzie nie wyjechała. Miała jechać na obóz, ale zrezygnowała, wolała być z Adrianem. He, he. Moje cudowne wakacje z Adrianem – pomyślała. Wyjazd na Hel… Ech. Dupa z Helu, dupa z Adriana, dupa z tego wszystkiego.

– Tylko nie płacz – powtarzała sobie ostrym tonem. – Nie wolno ci płakać. Skup się na tym, jak powiedzieć mamie. I ojczymowi.

A jeśli wyrzucą ją z domu? Nie, nie mogą – uspokajała się, ale czuła lęk. Nie miała pojęcia, jak zareagują.

Na razie pomyślała, że wreszcie napisze do tej dziewczyny, do Pauli, która była w podobnej sytuacji.

 

Jak tam? Jak Twoja sytuacja? Bo ja też tak mam, w sensie, że mój facet nie chce dziecka i się na mnie wypiął. Ale u mnie… nawet moja mama jeszcze nie wie i nie mam pojęcia, jak jej o tym powiedzieć. Jestem załamana, a jednocześnie chcę tego dziecka.

Linka

 

Ja też chcę tego dziecka, chociaż to bez sensu. Wszyscy są przeciwko, cała moja rodzina, już nie wiem, co mam robić. Chodzi o kasę, nie zarabiam, bo jestem w technikum, teraz rzucać szkołę to głupota.

Paula

 

Boże – pomyślała Linka – a co ze szkołą? W ogóle o tym nie pomyślała. Jakoś tak, wydawało jej się… że musi jej się udać zdać maturę, ale co, jeśli nie? Jak się będzie uczyć? Przecież to dziecko będzie takie malutkie? Czy ktoś jej pomoże?

No nic, to następna rzecz, o której będzie musiała pomyśleć. Na razie umówiła się z Paulą, że do niej wpadnie. W sumie fajnie mieć jakąś koleżankę w ciąży. Jej znajomym to pewnie nie grozi – pomyślała Linka z goryczą. Albo z nikim nie sypiają, albo lepiej się zabezpieczają.

Czy żałowała? Oczywiście, trochę tak, bo bała się tego wszystkiego. Adrian ją rozczarował, właściwie powinna być całkowicie załamana, zdołowana i w ogóle się zabić, ale jednocześnie czuła, że obecność tej istoty w brzuchu jakoś ją napędza, daje nadzieję. Nie wiedziała na co, ale jednak. To, że tam w środku siedział Zwierzak, sprawiało, że życie wcale nie wydawało się bezcelowe i bezwartościowe.

 

Adrian próbował malować, bez skutku. Choć wiedział, że musi. Jeśli chce komuś udowodnić, że to było po coś, musi zająć się malowaniem. Jeśli chce udowodnić, że jego bunt, chęć kontynuowania tego, co zaplanował, opór przed ustawianiem jego życia przez innych, ma jakiś sens, musi się postarać. Sęk w tym, że nic mu już nie wychodziło. Wszystko wydawało się płaskie, pozbawione życia. Ciągle widział Linkę, kiedy przyjechała do niego, nagą Linkę na kanapie, która oznajmia: „Jestem w ciąży”. Czuł, jak nagle jego świat się rozsypuje. Cały czas mu się rozsypywał, i na jawie, i w snach, w których przerabiał tę sytuację wciąż od nowa.

Wściekły zamalował całe płótno na czerwono, a potem na czarno. Miał to w dupie. Skoro już jest złym człowiekiem, może równie dobrze być złym malarzem, kogo to obchodzi. Na pewno nie jego.

Zadzwonił do kumpla jeszcze z gimnazjum, z którym kiedyś spotkali się na ulicy i obiecali sobie, że będą w kontakcie. Umówił się z nim na piwo. Zamierzał się upić. Miał wszystkiego dość. Przecież tak robią mężczyźni, czyż nie? Prawdziwi mężczyźni piją w barze, kiedy mają problemy. A Adrian bardzo chciał czuć się mężczyzną.

 

Maciek wszedł do knajpy, a Adrian ledwo go poznał, bo kumpel strasznie utył i w ogóle wyglądał staro.

– Co u mnie? Super! – zagrzmiał. – Robię w firmie ojca, budowlanka, nie narzekam. Cztery lane – zwrócił się do drobnej, rudowłosej kelnerki, która przez to przypominała Adrianowi Linkę i była jak żywy wyrzut sumienia. – I orzeszki do tego. No, nie będziemy przecież zamawiać bez przerwy. Albo po trzy od razu, nie? No… – kontynuował. – Dom stawiamy, Karolina nie pracuje, dzieckiem się zajmuje.

– Masz żonę i dziecko?

– No – Maciek pękał z dumy. – Pamiętasz Karolinę? Chodziła do naszej szkoły. Taka czarnula. Pokażę ci.

Wyciągnął telefon i po chwili Adrian oglądał zdjęcia ładnej, szczupłej dziewczyny i bobasa na jej rękach. Kurczę – pomyślał. Może on by mi coś doradził?

Ale nic nie powiedział, sączył tylko już drugie piwo. Dobrze wchodziło. Czuł się jak spragniony koń w upale, który pije wodę z wiadra.

– Syn ma na imię Aleksander. Ładnie, co?

– Ładnie. A nie żałujesz… no wiesz? W końcu to tak… wcześnie na rodzinę.

– Nie żartuj, stary, im wcześniej, tym lepiej, mężczyzna musi syna spłodzić…

– Dom posadzić i drzewo zbudować. Czy tam na odwrót – przypomniał sobie Adrian i czknął głośno. Nie był przyzwyczajony do takiej ilości alkoholu.

– Drzew to akurat będziemy mieć mnóstwo. Już zaplanowane. Jabłonie będą, grusze, morele posadzimy. Swoje przetwory będziemy robić, a nie kupować te sklepowe. Mój wujek ma sady, pomoże nam.

Maciek zamówił jeszcze po dwa.

– No a studia?

– A po co studia? Ludzie po studiach nie mogą znaleźć pracy, a ja mam, co chcę. Na dom nas stać, na wakacje nas stać, Karolina znowu w ciąży. Chcemy mieć trójkę, wcześnie, odchować, a potem jeszcze pożyć. A ty? – zapytał wreszcie. – Co u ciebie?

– Malarstwo będę w Londynie studiował.

– Faaajnie. To się tam urządzisz, tam są perspektywy. A ta twoja laska, widziałem na fejsie, jedzie z tobą?

– Nie. Ma w tym roku maturę.

– Fajna jest, nie? Takie loki, i szczupła. Karolcia to utyła po dziecku. No, przynajmniej jest za co złapać. Ja to ci powiem – nagle zrobił się poważny – że dla mnie rodzina jest najważniejsza. Wiesz, że ja byłem jej pierwszym, nie? No. I to jest, stary, ważne.

Szedł potem na piechotę, nie chciało mu się jechać nocnym. Myślał, że spacer dobrze mu zrobi i chciał zebrać myśli, ale też bał się, że w autobusie się porzyga, bo wypił zdecydowanie za dużo. Dobrze, że ojca nadal nie było, ale by mu zmył łeb! Boże, jak on ma ojcu powiedzieć, przecież musi, musi, przecież nie może tego tak trzymać w tajemnicy! Nikomu się nie zwierzył, ani jednej osobie, nigdy nie potrafił być otwarty. Może na razie nie musiał. Dopóki ojciec nie wróci. Póki nie skończą się wakacje…

Stanął na moście przy koszu na śmieci i zwrócił chyba wszystkie sześć piw, które wypił. Skąd w ogóle ten idiotyczny pomysł z piciem? Żeby zapomnieć? To i tak nie pozwalało zapomnieć, nawet na chwilę. Tylko podsycało ten lęk i poczucie, że jest najgorszym człowiekiem świata. I że cokolwiek by teraz zrobił, to i tak nim pozostanie. Nie chciał kłamać: nie chciał dziecka, nie chciał być ojcem, co ma z tym zrobić? Ma udawać, mimo wszystko?

 

Linka wysiadła na Wolskiej i sprawdziła jeszcze raz adres na messengerze. Poczuła się nieswojo, chociaż już zdarzało się jej spotykać z osobami, których właściwie nie znała. Ale teraz nie wiedzieć czemu czuła niepokój.

Kiedy Paula otworzyła drzwi, Linka pomyślała: Ona jest taka jak ja, tylko jeszcze dalej. Nie do końca wiedziała, co to miało znaczyć. Chyba że Paula ma większy brzuch. Ale było jeszcze coś. To mieszkanie: zapuszczone, straszne, wszędzie walały się ciuchy, puszki, opakowania po mrożonej pizzy.

Paula wzruszyła ramionami.

– Kiedyś więcej sprzątałam, ale teraz nie mam siły. No wiesz – uśmiechnęła się.

Podały sobie ręce jak wspólniczki w jakimś czarnym interesie.

– Nie no, on się wyparł, mówi, że nie jego. – Wypuściła dym przez okno. Linka nie rozumiała, jak można palić w ciąży, ale Paula nie miała z tym problemu. – Matka wściekła, ojczym też, że nie ma jak dzieciaka wychować! Normalnie żałuję, a ty?

– Ja?

– No ty. Jak tam ten twój?

– Nijak – Linka wzruszyła ramionami. – Nie rozmawiam z nim. Niech sobie jedzie do Londynu na studia.

– A z nim nie możesz się zabrać?

– Mam maturę. Poza tym on chyba nie chce dziecka i mnie.

– Ale hajs będzie dawał?

– Nie wiem.

Tak naprawdę to niewiele na razie myślała o pieniądzach. Wydawało jej się to upokarzające.

– Niech płaci, jak będzie w Londynie, to zarobi, nie?

– No nie wiem, będzie tam studiował…

Paula spojrzała na nią, jakby urwała się z choinki.

– Ale w jakiejś knajpie może dorobić, nie? Na dziecko.

– Może…

– Ten mój to dzieciorób. Już na trójkę alimenty płaci, moje czwarte. Kasę to chyba we śnie zobaczę.

Jezu, ta to ma naprawdę przerąbane – pomyślała Linka. – Facet ma czworo dzieci?

– Dlaczego nie jest z żadną z tych kobiet?

– Jakbym to wiedziała – skomentowała Paula – tobym nie była następna.

– No tak.

Linka rozejrzała się jeszcze po zaśmieconym mieszkaniu i pomyślała, że chyba już chce stąd iść, choć nie do końca wiedziała dlaczego. Po prostu przy tym lokum jej własny dom rodzinny wydał jej się bezpieczną przystanią. Z mamą, ojczymem, Kajem. Bała się, że jak im powie, zburzy tę przystań.

I jeszcze czegoś się bała. Chodziło o mamę i o Kaśkę. Przecież ciąża Linki sprawi, że mama wróci do tamtych wydarzeń. A co, jeśli znowu zachoruje? Linka wiedziała, że depresja to podstępny potwór i potrafi zaatakować w każdym momencie życia. Sporo o tym czytała, kiedy już dowiedziała się, co wtedy działo się z mamą. I było jeszcze coś. Linka bała się, że będzie jak mama. Że i ona zawali sprawę, że odda dziecko, że po prostu złamie się jak brzózka. Co wtedy? Bo dziecko nie będzie miało ojca, podobnie jak Kaśka nie miała ojca, który by jej bronił. Co, jeśli ona nie da rady, a jej rodzina nie będzie chciała wychowywać jej bachora? Czy wtedy jej dziecko też trafi do domu dziecka? To może rzeczywiście lepiej byłoby… Nie! Nawet tak nie myśl, przestań! Wszystko będzie dobrze! Miliony kobiet rodzą dzieci i wiele z nich wychowuje je same i dają radę! Przestań! Te złe myśli zabijają ciebie, zabijają wszystko, co dobre!

Ale jak z nimi walczyć? To nie opryszczka ani chore gardło, nikomu jeszcze nie udało się wynaleźć lekarstwa na niechciane myśli. Więc panoszyły się teraz po jej głowie i było ich coraz więcej.

 

Przez połowę sierpnia były tylko we dwie: mama i Linka. Kaj i Adam spędzali ten czas u wujka, brata Adama. To miały być „męskie wakacje”, bo wujek wynajął cały dom na Mazurach. Łowili ryby, pływali w jeziorze, pogodę zresztą mieli bajkową. Mama chodziła co rano do pracy, Linka się wysypiała, a potem albo nie robiła nic specjalnego, albo jeździła do Natalii. Na szczęście mama nie wypytywała jej o nic. Linka powiedziała jej, że jednak nie pojadą z Adrianem na wakacje, bo znalazł sobie pracę, a ona kiwnęła tylko głową i niespecjalnie się tym przejęła. Nie pytała też, dlaczego w ogóle się nie spotykają. Zresztą, nie wiadomo nawet, czy to zauważyła, zazwyczaj wracała późno. Tłumaczyła, że teraz, kiedy ich nie ma, może podgonić projekty. Jasne. Biedna mama, całe życie tyle pracowała, Linka nawet nie wiedziała, czy oprócz pieniędzy ma z tego jakąś satysfakcję. Odnosiła wrażenie, że ta wielka firma wysysa z mamy całe życie.

Rzadko wracały do sprawy Kaśki, w zasadzie – nigdy. Dopiero trzy lata temu Linka dowiedziała się, że ma siostrę. Że mama miała jeszcze jedno dziecko, które urodziła tuż po tym, jak w wypadku samochodowym zginął ojciec Linki. I że nie poradziła sobie z tym, więc oddała je do „bidula”, gdzie Kaśka długo czekała na adopcję. Miała problemy zdrowotne, nikt nie chciał słabego i chorowitego dziecka. Teraz Kaśka miała rodziców adopcyjnych, a po porażeniu mózgowym nie było śladu. Mama Linki próbowała ją odnaleźć, w końcu stało się to przypadkiem – dzięki Lince, bo już wtedy chodziły do jednej klasy…

Linka wówczas niewiele o tym myślała, ale teraz zastanawiała się coraz częściej, dlaczego właściwie nikt z rodziny mamie nie pomógł. Dlaczego krakowska babcia nic nie zrobiła? Czy naprawdę nie mogła zaopiekować się maleństwem? Bała się pytać. Z mamą niełatwo się rozmawiało. Niby wszystko było dobrze, ale Linka zawsze czuła, że jest w niej jakiś cień. Że te wydarzenia z przeszłości, nawet jeśli ujawnione i rozwiązane, pozostaną w niej na zawsze. Może po prostu pewnych rzeczy nie można sobie wybaczyć?

Dzwonek do drzwi był zwiastunem powrotu Kaja i Adama. Zaraz w domu znowu będzie tłoczno i wesoło. Kaj niczym torpeda wleciał do środka, skoczył na Fikusa, potem na Linkę, mało się nie przewróciła. No, oczywiście Kaj nie ma pojęcia, że teraz nie można na nią skakać, bić się z nią ani jej popychać. Skąd ma to wiedzieć?

– Kaj, zwariowałeś?! – krzyknęła.

Ale on nie słuchał, bo wciągał do środka dwie wielkie, pomarańczowe walizy, próbując się przed nią popisać.

Jej wielki brat. Kiedy tak wyrósł? Przecież niedawno prowadzała go do przedszkola. A teraz niedługo już będzie w trzeciej klasie. Oby sobie poradził… Ostatnio okazało się, że ma dysleksję, trzeba z nim robić specjalne ćwiczenia. Obiecała pomóc, co oznaczało, że resztę wakacji spędzi na uczeniu Kaja czytać.

Kaj był nieziemsko brudny i megaszczęśliwy. Ech, fajnie byłoby na chwilę wrócić do takiego dzieciństwa, kiedy najważniejsze było wyszaleć się, wybiegać, a człowiek nie musiał stawać ani przed trudnymi wyborami, ani wiadomościami zmieniającymi całe życie.

Adam wyglądał na zmęczonego podróżą i trudno się było temu dziwić: wypakowany po brzegi samochód i dziecko, które może łatwo było prześcignąć w czytaniu, ale trudno we wszystkich innych aktywnościach.

– Ma sraczkę, niestety – obwieścił i wszyscy zrozumieli, że mówi o Kaju, a Linka instynktownie odskoczyła na bok.

– Już nie mam – zaprotestował Kaj. – Miałem, bo dziadek kazał mi jeść stare elementy z kurczaka. Mówiłem, że są ohydne.

Linka parsknęła śmiechem.

– Elementy z kurczaka? – zapytała zdziwiona mama, próbując jednocześnie wytrzeć Kajowi nos. Wyrywał się, nie znosił tego.

– Kupiliśmy kurczaka na zupę i na opakowaniu było napisane „elementy z kurczaka” – wyjaśnił Adam. – Ale wcale nie były stare.

– A w aucie rzygałem, bo tata dał mi tylko suchą bułkę i utkwiła mi w żołądku. Mówiłem, żebyśmy poszli do KFC.

– Może zmienimy temat? – westchnął Adam. – Zaraz sam chyba dostanę… Od samego gadania.

– Nie ma gorączki – stwierdziła mama.

– Oczywiście, że nie mam gorączki, dlaczego mam mieć? – zdziwił się mały i zawołał psa, który pośliznął się na dywaniku i zaczął szczekać wniebogłosy.

Cóż, Linka wiedziała, że na co jak na co, ale na nudę nie będzie teraz narzekać.

 

Szybko okazało się, że musi zapomnieć nie tylko o świętym spokoju, ale i o prywatności, której przestrzeganiem Kaj w ogóle się nie przejmował. Właśnie rozebrała się, żeby się wcześniej wykąpać, bo czuła się strasznie tym dniem zmęczona, kiedy Kaj wparował do łazienki. Próbowała się zasłonić, ale był szybszy.

– Gruba jesteś – rzucił, a ona zmartwiała. Więc to jednak widać?

– Jadłam pizzę – skłamała. – Dużo pizzy.

– Aha.

Dalej stał i na nią patrzył, i dopiero kiedy minął pierwszy szok, wypchnęła go z łazienki. Miała nadzieję, że z nikim nie podzieli się swoimi spostrzeżeniami.

Zamknęła dokładnie drzwi i przyjrzała się sobie w lustrze. Czy rzeczywiście było coś widać? Czy to możliwe?

Dziewczyny na forach pisały, że przez pierwsze trzy miesiące nic nie widać, a inne, że to tylko jeśli jest się pulchnym, a u chudych dziewczyn brzuch wychodzi wcześniej. A ona przecież zawsze była chuda. Cholera jasna!

Wściekła wzięła prysznic i przebrała się w dres. Usłyszała pukanie do łazienki, więc otworzyła.

– Nie masz podpasek? – wyszeptała mama. – Skończyły mi się.

Poczuła, że robi się czerwona. Podpasek? Rzeczywiście, na pewno ma podpaski, chyba stare i zakurzone. Nie używała ich już przecież od jakiegoś czasu.

– Zobaczę w pokoju.

Szybko wyszła z łazienki, żeby mama nie zauważyła jej zmieszania. Na szczęście nigdy nie była szczególnie spostrzegawcza.

Znalazła w pokoju kilka i wcisnęła jej do ręki. Miała nadzieję, że nie ma już wypieków. Od tego wszystkiego zrobiło jej się niedobrze. Powiedziała Kajowi, że jadła pizzę, ale tak naprawdę to nic nie jadła, bo były tak przejęte przygotowaniami do przyjazdu wakacjowiczów, że zapomniały o obiedzie. Mama obiecała, że coś fajnego ugotuje na kolację, pytanie tylko, czy ona będzie w stanie to tknąć.

 

– Chciałam zrobić w panierce, jak w KFC, ale skoro Kaj ma chory żołądek, udusiłam – mama postawiła na stole miskę z duszonym kurczakiem. – Tylko z marchewką i odrobiną śmietany.

Kaj wyglądał na zawiedzionego.

– Mamo! Nie mam żadnych problemów z żołądkiem.

– Jak jutro będziesz zdrowy, to nawet zabiorę cię do KFC.

To go uspokoiło i zaczął dziobać marchewkę.

Linka poczuła, że ta potrawa pachnie ohydnie. Nic nie mogła na to poradzić, ale tak teraz miała, i zupełnie nie zależało to ani od jakości dania, ani od zdolności kucharza. Z drugiej strony wiedziała, że powinna jeść, dla siebie i dziecka, i że to, co ugotowała mama, na pewno jest zdrowe. Ale nie miała ochoty na mdłą potrawkę. Kiedy wzięła łyżkę kurczaka z sosem do ust, poczuła, że żołądek przewraca jej się na drugą stronę. Ledwo zdążyła do łazienki. Puściła wodę, ale i tak na pewno wszystko słyszeli. Wyszorowała starannie zęby i wróciła do stołu.

– Jak się czujesz? – zapytała z troską mama.

– Lepiej. Jakoś… nie czułam się dobrze. Nie będę nic jadła.

– Widzisz, jednak to wirus – mama zwróciła się do Adama. – Mówiłam ci. Mamy stoperan, jakby co?

– Nie wirus! Przejadła się pizzą! Dlatego jest taka gruba, a teraz rzygała – paplał Kaj. – Ja też rzygam, jak się przejem.

– Kaj, przestań! – krzyknęła mama. – Co to w ogóle znaczy?

Adam patrzył w telefon. Mogła się założyć, że już ma dość rodzinnego życia.

Linka wzięła głęboki wdech.

– To nie wirus, ani się niczym nie przejadłam. Jestem w ciąży. Będę miała dziecko.

Zapadła cisza. Wszyscy zamarli, jakby ktoś zrobił pauzę w oglądanym serialu.

Nagle Kaj wrzasnął, aż wszyscy podskoczyli:

– Linka będzie miała dziecko! Linka będzie miała dziecko!

– Zamknij się – fuknęła mama, a Kaj, do którego nigdy tak nie mówiła, zaraz się rozpłakał, ale poskutkowało: przestał wrzeszczeć.

Linka czekała przez chwilę, co powiedzą, ale ponieważ nikt nic nie mówił, wstała i poszła do swojego pokoju. Też już miała tego wszystkiego po dziurki w nosie. I mimo iż wiedziała, że długo nie będzie sama, musiała choć przez chwilę przygotować się do tej rozmowy.

 

– Jak to w ogóle możliwe?

Co za pytanie? – pomyślała Linka.

– Ja nawet nie wiedziałam, że wy…

– Mamo, mam osiemnaście lat – powiedziała spokojnie. – Nie sądzisz chyba, że miałam zamiar zostać zakonnicą?

– Tylko żarty ci w głowie. A jak jesteś taka mądra, to jak mogłaś dopuścić… Nie zabezpieczaliście się?

– Owszem – bąknęła. – Brałam tabletki.

– Tabletki! Od kiedy? Kto ci je przepisał?! Dlaczego nie zapytałaś mnie o radę!

– Mamo… – zaczęło ją to irytować. Spodziewała się awantury, ale miała nadzieję, że porozmawiają jednak jak człowiek z człowiekiem. – To naprawdę nieistotne. Brałam, ale coś poszło nie tak. No dobra, schrzaniłam sprawę – poczuła, że zaraz się rozpłacze. Przecież i tak było jej ciężko, nie miała ochoty wchodzić w szczegóły.

– Który to w ogóle miesiąc?

– Trzeci – westchnęła Linka.

– A Adrian? Co wy właściwie zamierzacie?

Tak, to był jednak ten moment, którego bała się najbardziej. Jak ma jej to powiedzieć?

– Chcecie wziąć ślub?

Och, mamo, gdyby wzięcie lub niewzięcie ślubu było tutaj największym problemem, skakałabym pod sufit – pomyślała Linka.

– I co z twoją maturą?

– No, to zależy.

– Od czego zależy?! – Teraz mama już wrzeszczała.

– No jak to od czego. Od tego, czy ktoś mi pomoże, czy nie.

– Trzeba natychmiast porozmawiać z ojcem Adriana! No i z samym Adrianem!

Och, mamo, żebyś nie przeżyła szoku!

– Daj mi do niego telefon, do jego ojca.

– Nie mam do niego numeru.

– No dobrze… – wyciągnęła telefon z kieszeni. – To Adrian mi go da.

– Jest po dziesiątej, mamo. Poza tym… jego ojciec jest na jakiejś konferencji.

Boże, co za szczęście, że jest późno – pomyślała.

– Źle się czuję. Chcę iść spać. Możesz iść? – poprosiła.

Mama jeszcze kilka razy westchnęła, a potem sobie poszła. No tak, tak naprawdę to nigdy nie potrafiły ze sobą rozmawiać.

Linka była zmęczona. Umyła zęby, założyła stary T-shirt i wsunęła się pod koc. W pewnym sensie czuła ulgę, że ta rozmowa już się odbyła. Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła.

Ewa Barska, matka Linki, nie czuła ulgi. Usiadła na sofie i schowała twarz w dłoniach.

– Położyłem Kaja – powiedział Adam. – Chcesz… chcesz o tym porozmawiać? A może zrobię ci herbaty?

– Nie, dzięki. Mam wodę. Muszę to przemyśleć.

– Hej, głowa do góry. Przecież to nie koniec świata. Adrian to dobry chłopak, dojrzały, jakoś to sobie ułożą. A może smutno ci, że zostaniesz babcią? W twoim wieku… – spróbował zażartować.

– Przestań. To po prostu… Ona jest taka młoda.

– Ty też byłaś młoda!

– Ale nie aż tak, a poza tym…

Pogłaskał ją po dłoni, ale cała zesztywniała.

– Też miałaś problemy, i to gorsze – szepnął. Bo przecież miała. Tylko że prawie o tym nie rozmawiali. On wiedział, że przeszłość tkwi w niej jak drzazga, która tak wrosła w ciało, że prawie się jej nie czuje, ale gdyby próbować ją wyciągnąć, ból mógłby okazać się zbyt duży, żeby go znieść.

– Nie chcę o tym rozmawiać, przepraszam – powiedziała, ale przytrzymała jego dłoń. To przecież nie miało z nim nic wspólnego. On był wszystkim tym, co najlepsze. To dla niego wyrzekła się przeszłości i kiedyś postanowiła do niej nie wracać. Przez jakiś czas, ile mogła. Dla niego żyła w kłamstwie, bo za bardzo się bała, że jeśli dowie się o Kasi, nie będzie chciał z nią być. – Kocham cię, Adam – dodała. – Dziękuję, że jesteś.

– W porządku. Ja też cię kocham. Mam nadzieję, że kiedyś… bardziej się otworzysz.

Kiwnęła tylko głową. A potem udawała, że czyta, ale jej myśli dryfowały w przeszłość. Długo siedziała w ciemności i przypominała sobie, jak czekała na pierwsze dziecko. A potem następne. Może mogłaby być dla Linki czulsza, niż jej matka była dla niej.

 

 

Kraków, marzec 1999

– Musisz im powiedzieć, to w końcu twoi rodzice! – Żbik wychylił jednym haustem resztkę piwa i zgniótł puszkę. Po piwie robił się strasznie gadatliwy. – Jesteś już w piątym miesiącu, co, może im powiesz, jak dziecko się urodzi?

– Może. Są na mnie obrażeni, a szczególnie ojciec. Przecież wiesz.

– Wiem. To ja mógłbym być obrażony, i w sumie jestem, ale to twoi rodzice! Cholera, trzeba mieć szacunek do rodziców! Powiedz chociaż matce. No chyba możesz do niej po prostu zadzwonić.

Pewnie ma rację – pomyślała wtedy. Mówił z sensem. Chyba rzeczywiście to ona powinna ustąpić, szczególnie że matka i tak… Dobrze wiedziała, jak wygląda życie z jej ojcem.

– Okej – powiedziała. – Nie pij więcej, proszę – poprosiła, bo widziała, że znowu otwiera lodówkę.

– Nie przesadzaj – wzruszył ramionami. – Dwa piwa mogę wypić. W końcu jeszcze nie rodzisz.

Westchnęła. Jakoś to wszystko było… inaczej. Inaczej niż na początku.

Zbyszka, zwanego przez kumpli Żbikiem, poznała w punkcie ksero. Ona, studentka trzeciego roku polonistyki, właśnie kończyła kserować notatki, on wpadł, żeby wydrukować jakieś faktury, bo jego domowa drukarka odmówiła posłuszeństwa. I kiedy odchodziła od samoobsługowego ksero z całym plikiem skserowanych kartek, potknęła się o wycieraczkę i te wszystkie kserówki spadły mu prosto pod nogi. Natychmiast rzucił się, by je pozbierać, ona też rzuciła się prawie na kolana i tak się spotkali na tej wycieraczce.

To było jak grom z jasnego nieba. Żbik: piękny, z brązowymi, kręconymi włosami, wysoki. Już po studiach, informatyk z pieniędzmi i pozycją. A jednocześnie wciąż taki chłopięcy i tak niezwykle pociągający. I ona była niezwykle pociągająca, ze swoimi ciemnymi włosami prawie do pasa, smukła jak łania, o przejrzystych, szarych oczach i pięknie wykrojonych ustach. Z tego spotkania musiało, po prostu musiało coś wyniknąć. Charaktery co prawda mieli różne: on był głośny, ona nieśmiała, on gadatliwy, ona raczej introwertyczna, on uwielbiał sport, adrenalinę, imprezy, ona wolała się uczyć. On marzył o ekscytującym życiu, wyjazdach, ale i o założeniu rodziny, zbudowaniu domu, posadzeniu drzewa, a jeszcze lepiej wielu drzew. Ona… cóż, marzyła o tym, żeby się rozwijać. A najbardziej skrycie: żeby zostać na uczelni, zrobić doktorat. Kręciła ją nauka. Ale przecież przeciwieństwa się przyciągają, każdy to wie.

Wkrótce Żbik i Ewa byli nierozłączni. Najczęściej spotykali się u niego albo gdzieś razem łazili, bo on nie umiał zbyt długo wysiedzieć w domu. Imprezy, koncerty… U niej byli tylko dwa razy. I o te dwa razy za dużo.

Za pierwszym razem tak po prostu wpadł. Niezobowiązująco. Ale uważała, że pora, żeby rodzice go poznali. Tak bardzo się bała, co powie ojciec. Właściwie to ze sobą nie rozmawiali ani przez chwilę, ale ojciec znielubił Żbika, nawet nic jeszcze o nim nie wiedząc.

– Wybij go sobie z głowy – rzucił wtedy, a matka przytaknęła, jak zawsze.

– Dlaczego? – zapytała.

Ale on nie chciał z nią rozmawiać. Machnął tylko ręką. Wtedy już rzadko otwierał usta. Siedział w swoim pokoju, patrząc tępo w ścianę. Albo pił. Albo spał po lekach. Nawet na matkę wrzeszczał mało i dawno nie podniósł na nią ręki. Tak jakby nie miał siły. Tabletki odbierały mu chęć nawet do tego. Ewa takiego ojca bała się bardziej. Był jak zombie. Z tamtym umiały sobie radzić, nauczyły się przez lata. Trzeba było schodzić mu z drogi, nasłuchiwać, patrzeć, w jakim jest humorze. Kiedy był w dobrym, dało się żyć. Nawet fajny był, z poczuciem humoru, fantazją. Czasem. A kiedy wpadał we wściekłość, potrafił pchnąć matkę czy ją uderzyć. Niby nic poważnego, ale Ewa zawsze się bała. Na nią nigdy nie podniósł ręki. Tylko krzyczał. Ewa nawet myślała, że gdyby i ją źle traktował, to może matka by się z nim rozwiodła. Ale ona uważała, że tyle przeszedł… Gdyby można było mieć doktorat z wybaczania, to na pewno by go już miała. Przedtem znały jego humory, jego wściekłość i powrót do krainy łagodności. A teraz… Prawie się nie odzywał, to było jak żyć przy tygrysie gotującym się do skoku.

Dlaczego powiedział, żeby wybiła go sobie z głowy? Było jej przykro. Jednak ojciec to ojciec. Myślała, że się może nawet ucieszy. Że jest normalna, że ma chłopaka. Ale on już zniknął w swoim pokoju.

A Ewa sobie Żbika z głowy nie wybiła. Wręcz przeciwnie – wbijała go sobie do głowy coraz bardziej. Szczególnie że był nadzieją na wyniesienie się z domu. Na normalność.

No a ten drugi raz, kiedy postanowili powiedzieć o ślubie i o tym, że się wyprowadza, i przyszli razem z matką Żbika, która specjalnie przyjechała spod Warszawy, to już była prawdziwa katastrofa. Prawdziwy wybuch. I dlaczego? Jest straszny – pomyślała wtedy. Jest jak… nazista.

– No, to jest wasza decyzja – odcięła się matka. Światło lampy odbijało się w jej okularach jak w dwóch lustrach. – Obyście jej nie żałowali.

Po tym wybuchu ojciec już tylko milczał. Milczał na dzień dobry, potem wrzeszczał, potem znowu milczał, a jak powiedzieli o ślubie, to po prostu wyszedł z pokoju.

Żbik siedział wbity w fotel, a Ewa się wstydziła, tak bardzo się wstydziła.

– Dlaczego pani mnie nie lubi? – zapytał, jak to Żbik, całkiem otwarcie. – Bo mąż… To rozumiem. To nie jest łatwe.

– Ależ nie. Ja?

Ewa nie mówiła nic, jak to ona. Dalej się tylko wstydziła.

– Może nie powinniście się tak spieszyć. Ślub to poważna rzecz.

– Jestem poważny – wygłosił Żbik. – I kocham Ewę.

– Jesteś w ciąży, Marysiu? – matka zignorowała Żbika i wbiła w nią spojrzenie jak laser.

I wtedy Ewa jednak coś powiedziała. Jak nie ona.

– Nie, nie jestem, mamo. A jak masz tak traktować mojego narzeczonego, to w ogóle na nasz ślub nie przychodź! Ani ty, ani ojciec! Aha, i nie mów do mnie: „Marysiu”. Jestem Ewa. Idziemy – pociągnęła go za rękę.

Zostawili błyszczące ślubne zaproszenie. Młoda para, ona w welonie i pięknej białej sukni, on elegancki, w ciemnym garniturze, otoczeni serduszkami i kwiatkami. Na zaproszeniu, a niedługo później w rzeczywistości.

I co – miała do niej teraz ot tak zadzwonić? Wtedy, zaraz po tej rozmowie, zebrała się na odwagę, przeprosiła. I jeszcze raz zaprosiła matkę na uroczystość. Samą, bo o ojcu oczywiście nie było mowy. Ale nie przyszła. Nie pomagała wybierać jej sukni ani bukietu, ani menu. Nie przytuliła nawet. I nie pojawiła się, choć Ewa do ostatniej chwili miała nadzieję, że zmieni zdanie.

A ślub… Był naprawdę piękny. Tyle że Ewie czegoś, a raczej kogoś na tym ślubie brakowało. Ani razu ze sobą nie rozmawiały od tego telefonu. Ani o ślubie, ani o jej życiu. A już na pewno nie o tym, co jej powiedział ojciec.

 

Zadzwoniła. Pojechała. Ojca na szczęście nie było. I wykrztusiła to z siebie.

– Jestem w ciąży, mamo.

Nie tak to miało być… Myślała, że może jednak mama się ucieszy. W końcu byli razem, zaślubieni, wierni sobie i szczęśliwi. Mieli rodzinę. Mieszkanie.

– Och, co za wspaniała wiadomość!

Czy wydawało jej się tylko, że w jej głosie słyszy drwinę?

– A co ze studiami?

– Kończę studia, mamo. Bronię się w maju. Jeszcze zdążę.

– No to pięknie.

Chciała jej jeszcze powiedzieć, że zamierza zostać na uczelni, robić doktorat, ale jakoś nie miała odwagi. Bała się, że matka ją wyśmieje.

– A przyszły tatuś się cieszy?

– Tak – odparła Ewa.

– To dobrze. Aha… i żebyś sobie nie myślała, że będę się opiekować twoim dzieckiem. Wiesz, że pracuję.

Jasne. Dziennikarka w dużym, ogólnopolskim dzienniku. Praca zawsze była najważniejsza, również wtedy, gdy Ewa była mała. Praca i ojciec. Tylko te dwie rzeczy były dla matki istotne. Nie, nie myślała, że matka będzie zajmowała się jej dzieckiem, raczej, że… powie jej coś miłego. Cokolwiek.

Nie tak to miało być. Ewa po tej rozmowie wróciła do domu zdruzgotana.

– Jak poszło? – zapytał Żbik.

Ewa tylko pokręciła głową.

– Wiesz, jaka ona jest. Przecież widziałeś. Ojciec ją nastawił przeciwko tobie, a ona nie umie mieć własnego zdania.

– Wiem – westchnął. – Chodź tutaj. I już się nie martw. Będziemy mieli dziecko, to jest najważniejsze. Chcę wziąć kredyt na dom, wiesz? Dziecko musi mieć ogród, przestrzeń. Oczywiście z dobrym dojazdem do Krakowa, ale gdzieś poza miastem. Co ty na to?

Nie wiedziała, co ona na to. Trochę ją to wszystko przerastało. Myślała o upragnionym doktoracie. Ale w tej sytuacji chyba trzeba będzie o nim zapomnieć…

 

 

Natalia oglądała zdjęcia, które przywiozła jej Linka. Przedstawiały dziewczyny z ośrodka, a raczej to, co było w nich najpiękniejsze. U jednej to były usta, u innej dłonie, a nawet ucho. Ale nie mogła się na nich skupić, bo słuchała relacji z rodzinnego dramatu.

– Wiesz, o co ona mnie zapytała? Wiesz, jakie było pierwsze pytanie?

– No? – odparła Natalia, wpatrzona w zdjęcie przedstawiające jej oczy. Piękne oczy, z gęstymi rzęsami i brwiami. Lekko przesłonięte woalką.

– Jak to się w ogóle stało. Rozumiesz: jak to się W OGÓLE stało!

– W sensie nie wiedziała, że z nim sypiasz?

– Wydawało mi się, że to jasne.

– Chyba nie dla matek. – Natalia tym razem ustawiła bliżej do światła zdjęcie przedstawiające dłonie Agnieszki, dziewczyny, która walczyła z bulimią. Czerwony lakier na czarno-białym zdjęciu był ciemnoszary, ale dobrze oddawało ono urodę pięknych i starannie pomalowanych paznokci.

– Daj spokój. Była w szoku. W końcu nie codziennie człowiek dowiaduje się, że zostanie babcią. Ale… Jak zareagowała na to, co jest między tobą a Adrianem?

Linka wzruszyła ramionami.

– Nijak. Nie powiedziałam jej. Tak mnie zdenerwowała, że chciałam tylko, żeby sobie poszła.

– Oj, Linka, przecież musi się dowiedzieć.

– Wiem. A najbardziej boję się, że sama do niego zadzwoni, albo do jego ojca, choć na szczęście nie ma do niego numeru. Wiesz, że dobrze mi tutaj? – spróbowała zmienić temat. Rozejrzała się po terenie ośrodka. Kontakt z naturą musiał być kojący dla wszystkich, którzy mieli problemy. – Pięknie tu, naprawdę.

– Tak. Wcale mi się nie chce stąd wyjeżdżać. Wiem, że to dziwne. Wydawałoby się, że każdy marzy tylko o tym, żeby być w domu, ale tak nie jest. Po pierwsze, tu jest pomoc, codziennie jakieś zajęcia, wsparcie, wszystkie mamy podobne problemy, jest z kim pogadać. Po drugie, sama mówiłaś, że jest tu pięknie. Ten spokój i natura naprawdę działają jak balsam. A po trzecie: hm, mam wrażenie, że powrót do szkoły i do normalnego życia będzie niełatwy. Boję się, że nie sprostam, że nie dam rady.

– Daj spokój. Dlaczego?

– Ta szkoła jest trudna, jest wysoki poziom, przecież wtedy sobie nie radziłam i od tego się to wszystko zaczęło. A w każdym razie na pewno mi to nie pomogło. Co, jeśli znowu się zacznie?

– A gdybyś zmieniła szkołę?

– Jeszcze raz?

– No na tę poprzednią?

– To chyba nie wchodzi w grę.

– Dlaczego?

Natalia westchnęła.

– W sumie to nie wiem. Ale to przecież jakoś głupio.

– Wcale nie głupio. Dużo opuściłaś, masz zaległości, może nie musisz być taka ambitna?

– Może nie. A co z twoją szkołą?

– A co ma być? Jeszcze przecież nie urodziłam, a potem się zobaczy. Nie ma co robić wielkiego halo. U mnie są sami luzacy, może podejdą do tego jakoś ulgowo?

– Ja bym na twoim miejscu już poszła porozmawiać z dyrektorką.

– Natalia, na wszystko przyjdzie czas, przecież ja nawet nie byłam jeszcze u lekarza…

– Co takiego? Jak to nie byłaś u lekarza? – Natalia odłożyła zdjęcia i wstała.

Chce mi zrobić wykład, czy co? – pomyślała Linka.

– No nie. – Wzruszyła ramionami. – Bo nie wiem, co mu powiedzieć.

– Co ty mu masz mówić oprócz tego, że jesteś w ciąży i że powinien cię zbadać?

– Nie no, a jak zapyta, gdzie ojciec dziecka i tak dalej?

– To powiesz, że w pracy. A co go to, do cholery, obchodzi! Linka, naprawdę musisz iść.

– Aha – westchnęła. Wiedziała, że przyjaciółka ma rację.

 

Kiedy zadzwoniła jej matka, Adrian czuł, że mleko się wylało. Że już wiedzą. Że teraz to już kwestia czasu. Odłożył szkicownik. I tak nie miał weny.

– Dzień dobry, Adrian. Chyba musimy porozmawiać.

– Oczywiście – wybąkał.

– A na razie, proszę, daj mi telefon do twojego taty.

– Taty nie ma w Warszawie.

– Kiedy wraca?

Przecież nie mógł kłamać.

– Dzisiaj. Wraca dzisiaj.

– Aha, no to dobrze. Podyktujesz mi numer?

Podyktował. Co miał zrobić?

Rozłączyła się. A on siedział w pokoju, myśląc, co właściwie ma zrobić. Uciec? Wyskoczyć przez balkon? Znowu się upić? Co on ma do cholery zrobić? Był ranek, ojciec wracał po południu. Do tego czasu był bezpieczny. Postanowił poczekać na rozwój wydarzeń, a w międzyczasie nie poddawać się.

Odłożył szkicownik i wziął się za malowanie. Może mu to pomoże nie myśleć i przeczekać. I nie robić nic głupiego. Już wystarczająco nabroił…

Pomyślał, że ojciec jakoś go od tego… uratuje. Uwolni. A przynajmniej powie mu, co dalej. Do cholery, jeśli będzie uważał, że ma nie studiować w Londynie, to trudno, on się dopasuje! Nawet jeśli każe mu się z nią ożenić… Nie no, bez przesady, to nie dziewiętnasty wiek, żeby w takich przypadkach trzeba było się żenić.