Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mity greckie będące dziełem amerykańskiego pisarza Nathaniela Hawthorne’a, zapisały się do światowego kanonu literatury dziecięcej jako znakomita adaptacja mitologii dla młodszych czytelników. Narracja prowadzona jest na dwóch poziomach. Przypowieści mityczne połączone są ze sobą i zamknięte we wspólną ramę opowieścią dotyczącą Eustachego Brighta, studenta Williams College, który postanowił zapoznać grupkę drogich mu dzieci z greckimi mitami i rozpalić w nich zainteresowanie pięknymi tekstami i płynącą z nich mądrością. W pierwotnym wydaniu amerykańskim mity zebrane były w dwóch książkach: Księdze cudów dla dziewcząt i chłopców (A Wonder-Book for Girls and Boys) z 1851 roku i Opowieściach z zaczarowanego lasu (Tanglewood Tales) z 1853 roku. W połączonym wydaniu polskim znalazł się komplet dwunastu mitów z obu książek: Chimera, Głowa Meduzy, Król Midas, Laska Merkurego, Minotaur, Nasiona granatu, Pigmeje, Szkatułka Pandory, Trzy złote jabłka, W pałacu Kirke, Zęby smoka i Złote runo.
Lektura dla klasy III i V
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 516
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
TOM PIERWSZY
KSIĘGA CUDÓW
Autor od dawna wyraża opinię, że wiele klasycznych mitów da się z powodzeniem przerobić na znakomite lektury dla dzieci. W tym skromnym tomiku, zaprezentowanym tutaj szerszej publiczności, opracował pół tuzina mitów dla takiego właśnie adresata. By zrealizować ten plan, koniecznym było przyjęcie bardzo swobodnego podejścia do prezentowanego materiału, ale też każdy, kto usiłuje w trakcie obróbki intelektualnej uczynić te legendy na tyle kowalne, by dały się uformować w opowieści dla najmłodszych, zauważy, że są one cudownie niezależne od wszelkich współczesnych mód i trendów. Pozostają zasadniczo takie same po przeróbkach, które zmieniłyby istotę niemal wszystkiego innego.
Nie czuje się on przeto winny świętokradztwa, przerabiając na nowo, zgodnie z tym, co dyktowała mu własna fantazja, formy uświęcone i pokryte patyną dwóch czy trzech tysięcy lat. Żadna epoka nie może zgłaszać praw autorskich do tych nieśmiertelnych baśni. Nie wydaje się, żeby kiedykolwiek zostały one stworzone; i z pewnością tak długo, jak człowiek będzie istniał, nigdy nie znikną, ale dzięki samej swej niezniszczalności są pełnoprawnym przedmiotem dla każdego kolejnego wieku do przybierania ich w swoją własną dekorację zwyczajów i sentymentów i nasycenia go własną moralnością. Prawdą jest, że w obecnej wersji mogły stracić wiele ze swego klasycznego charakteru (lub autor nie dotrzymał należytej staranności, by go zachować) i przybrać gotycki bądź romantyczny kostium.
Przy wykonywaniu tego przyjemnego zadania – ponieważ było to istotnie zadanie odpowiednie na czas upałów, a przy tym jedno z najmilszych przedsięwzięć literackich, jakiego się kiedykolwiek podjął – autor nie zawsze uważał za niezbędne, by dostosowywać to, co pisze, do możliwości poznawczych dzieci. Sam na ogół był skłonny akceptować podniosłość w materiale, nad którym pracował, o ile nie przeszkadzała mu śledzić danego wątku bez większych trudności. Dzieci posiadają niezmierzoną wrażliwość na to, co głębokie lub podniosłe i wymaga wyobraźni oraz uczuciowości, pod warunkiem, że jest proste i jednoznaczne. Nie radzą sobie zaś z tym, co sztuczne i skomplikowane.
Lenox, 15 lipca 1851
Głowa Meduzy
Pewnego jesiennego poranka poniżej ganku wiejskiej rezydencji o nazwie Tanglewood zasiadła gromadka dzieciaków z wysokim młodzieńcem pośrodku. Zaplanowali wyprawę na orzechy i czekali niecierpliwie, aż zniknie mgła na stokach wzgórz i słońce ogrzeje babie lato nad polami i pastwiskami, i zajrzy do najdalszych zakątków różnobarwnego lasu. Perspektywa miłego jesiennego dnia rozweselała wygląd tego tak pięknego i wygodnego świata. Na razie jednak poranna mgła wzdłuż i wszerz wypełniała dolinę, powyżej której na łagodnym stoku wyniesienia terenu stał dworek.
Tuman białej mgły rozścielał się na odległość niespełna stu metrów od dworu. Zakrywał wszystko, co znajdowało się poza tym dystansem, jeśli nie liczyć kilku pożółkłych i brązowych czubków drzew, które tu i ówdzie wychylały się z mgły i oświetlane były przez promienie porannego słońca, tak zresztą jak i rozległy płaszcz mgły. Jakieś piętnaście mil dalej widniał wyższy obiekt, szczyt gór Taconic Dome. Jawił się jako niezbyt wyraźny kształt niebieskiej barwy, ledwie tak rzeczywisty jak morze oparów, które się przezeń przetaczały. Bliższe szczyty graniczące z doliną były na wpół zanurzone we mgle i nakrapiane drobnymi wiankami chmur aż do samych wierzchołków. Było tak wiele chmur i tak mało litej ziemi, iż powstawało wrażenie, że patrzący doznaje wizji.
Wzmiankowane dzieci, tak pełne życia, jak tylko może się w ich drobnych ciałkach pomieścić, nieprzerwanym strumieniem wylewały się z ganku Tanglewood, pokonując truchtem żwirową alejkę lub biegając po pokrytej rosą zieleni trawnika. Nie bardzo umiem powiedzieć, ilu faktycznie było tam tych małych ludzików, nie mniej niż dziewięciu czy dziesięciu, lecz na pewno nie więcej niż tuzin, wszystkich rodzajów, rozmiarów, roczników, zarówno chłopcy, jak i dziewczęta. Byli to bracia, siostry i kuzyni, razem z kilkorgiem ich małych znajomków zaproszonych przez pana i panią Pringle, by spędziły parę chwil o tak pięknej porze roku z ich własnymi dziećmi w Tanglewood. Obawiam się podać ich nazwiska lub nawet wymyślić im imiona, jakie kiedykolwiek nadano dzieciom, ponieważ, z tego, co wiem, różni autorzy potrafią napytać sobie niemałej biedy, nadając przypadkowo nazwiska prawdziwych osób swoim książkowym bohaterom. Z tego powodu zamierzam nazywać je: Primrose (Pierwiosnek), Periwinkle (Barwinek), Sweet Fern (Paprotka zwyczajna), Dandelion (Mniszek lekarski), Blue Eye (Dziecięce oczko), Clover (Koniczyna), Huckleberry (Czarna jagoda), Cowslip (Kaczeniec), Squash-Blossom (Kabaczek), Milkweed (Wilczomlecz ogrodowy), Plantain (Babka zwyczajna) i Buttercup (Jaskier)[1]; choć prawdę mówiąc, takie imiona mogłyby bardziej pasować grupce elfów niż gromadce ziemskich dzieci.
Nie należy w żadnym wypadku przypuszczać, że opiekuńczy ojcowie i matki, wujkowie, ciocie i dziadkowie pozwalali tym malcom oddalać się samopas do lasu i na pola, bez opieki jakiejś dorosłej i wystarczająco odpowiedzialnej osoby. O nie, co to, to nie! Pamiętacie chyba, że w pierwszym zdaniu mojej książki mówiłem o rosłym młodzieńcu stojącym pomiędzy dziećmi. Otóż nazywał się (i zdradzę wam jego prawdziwie nazwisko, ponieważ poczytuje on to za wielki honor, iż opowiedział historie, które mają zostać zamieszczone w tej książce), otóż nazywał się Eustachy Bright. Był studentem w Williams College i osiągnął w tamtym czasie, o ile się nie mylę, sędziwy wiek całych osiemnastu lat, więc nie bez racji czuł się jak dziadek wobec wzmiankowanych Periwinkle, Dandelion, Huckleberry, Squash-Blossom, Milkweed i całej reszty, którzy byli tylko w połowie lub jednej trzeciej tak sędziwi jak on. Problemy ze wzrokiem (takie, jak wielu studentów uważa, że powinni mieć, by udowodnić swą pilność nad książką) wyłączyły go z zajęć na uczelni na około dwa tygodnie od rozpoczęcia nowego semestru. Ale co do mnie, to nieczęsto spotykałem parę oczu, która wyglądałaby na taką, co potrafi widzieć dalej lub lepiej, niż ta należąca do Eustachego Brighta.
Ten student-erudyta był szczupły i raczej blady, tak zresztą jak i wszyscy studenci z Nowej Anglii, a mimo wszystko o zdrowym wyglądzie i aktywny, jakby miał skrzydła przy obuwiu. À propos, będąc pasjonatem brodzenia po strumykach i przemierzania łąk i pastwisk, wzuł na tę wyprawę buty z krowiej skóry. Miał na sobie lnianą bluzę, płócienną czapkę, zielone okulary, które założył prawdopodobnie w mniejszym stopniu do ochrony oczu, a bardziej ze względu na to, że przydawały jego obliczu dostojeństwa. Obojętnie, jak było naprawdę, mógł sobie darować wkładania ich na nos, bo oto Huckleberry, małe psotne dziewczę-elf, zakradło się od tyłu do Eustachego, gdy siedział na schodkach na ganku, zerwało je z jego nosa i założyło na swój, a jako że student zapomniał je odebrać, spadły z noska Huckleberry w trawę i leżały tam do następnej wiosny.
Poza tym trzeba wam wiedzieć, że Eustachy Bright cieszył się wśród dzieci ogromną sławą jako gawędziarz, który opowiadał im wspaniałe historie; i chociaż czasami udawał złość, kiedy dzieci domagały się więcej i więcej, to jednak szczerze wątpię, czy lubił coś równie mocno, jak opowiadanie tych historii. Mogliście zatem zobaczyć, jak mruga powiekami, kiedy Clover, Sweet Fern, Cowslip, Buttercup i większość z ich towarzyszy zabaw błaga go, by opowiedział jedną ze swoich historii, podczas gdy czekają na to, aż podniesie się mgła.
– Tak, panie kuzynie Eustachy – powiedziała Primrose, która była bystrą dziewuszką, liczącą dwanaście wiosen, ze śmiejącymi się oczyma i zadartym noskiem – ranek jest zdecydowanie najlepszą porą na twoje opowieści, którymi tak wystawiasz na próbę naszą cierpliwość. W mniejszym stopniu grozi nam niebezpieczeństwo zranienia twych uczuć, gdy ktoś uśnie w najciekawszym momencie – jak to przytrafiło się małej Cowslip i mnie wczoraj wieczorem.
– Okropna Primrose! – krzyknęła Cowslip, sześcioletnia dziewczynka. – Ja wcale nie usnęłam, ja tylko zamknęłam oczy, żeby wyobrazić sobie to, co opowiada kuzyn Eustachy. Jego opowieści świetnie słucha się wieczorem, ponieważ możemy śnić je podczas snu, i także dobre są rano, ponieważ możemy śnić je na jawie. Więc mam nadzieję, że lada chwila opowie nam nową.
– Dzięki, moja mała Cowslip – odrzekł Eustachy – na pewno opowiem najlepszą historię, jaką tylko jestem w stanie wymyślić, choćby tylko za to, jak dzielnie broniłaś mnie przed tą okropną Primrose. Ale dzieciaczki, opowiedziałem wam już tak wiele baśni, że wątpię, czy jest chociaż jedna, której nie słyszałyście przynajmniej dwa razy. Obawiam się, że naprawdę pozasypiacie, jeżeli powtórzę którąś z nich jeszcze raz.
– Nie, nie, nie! – zawołały chórem Blue Eye, Periwinkle, Plantain i pół tuzina pozostałych. – Te historie podobają się nam jeszcze bardziej, jeżeli słyszeliśmy je już dwa lub trzy razy wcześniej.
I to prawda, że w przypadku dzieci opowieść zdaje się nierzadko wzbudzać ich głębsze zainteresowanie nie tylko po dwóch czy trzech powtórzeniach, ale poprzez niezliczoną ich ilość. Ale Eustachy Bright, świadom bogactwa środków, jakimi dysponował, gardził uciekaniem się do zasobów już zgromadzonych, z czego z radością skorzystałby starszy gawędziarz.
– Byłaby to duża przykrość – mówił – gdyby człowiek z moją wiedzą (nie mówiąc już o zamiłowaniu w tym kierunku) nie był w stanie znaleźć nowej opowieści każdego dnia, rok po roku, dla dzieci takich jak wy. Opowiem wam jedną z historii dla przedszkolaków, jaka została wymyślona ku radości naszej prapraprababci Ziemi, kiedy paradowała jeszcze w dziewczęcym fartuszku. Jest z setka takich i nie mogę wyjść ze zdumienia, że już dawno temu nie zostały wydane jako książeczki obrazkowe dla małych dziewczynek i chłopców. Ale zamiast tego siwobrodzi mędrcy ślęczeli nad tekstami z greki w zatęchłych tomiskach i głowili się, próbując dojść, kiedy, jak i po co zostały one wydane.
– Dobra, dobra, dobra, kuzynie Eustachy! – zawołały wszystkie dzieci chórem. – Nie mów już tyle o swoich opowiadaniach, tylko zaczynaj.
– Wobec tego siadajcie grzecznie, cała dwunastka – rozkazał Eustachy Bright – i macie być cicho, jak tyle samo myszek pod miotłą. Najdrobniejsza przerwa, czy to spowodowana przez okropną Primrose, małą Dandelion, czy kogokolwiek innego, a przegryzę opowiadanie w zębach, połykając niepowiedzianą część. Ale w pierwszym rzędzie, czy któreś z was wie, kim były Gorgony?
– Ja wiem – zgłosiła się Primrose.
– No to trzymaj język za zębami – odrzekł Eustachy, który wolałby, żeby dziewczynka nic nie wiedziała na ten temat. – Buzie w ciup i opowiem wam piękną i poruszającą historię o głowie gorgony zwanej Meduzą.
I tak też uczynił, jak możecie się przekonać, czytając następną stronę. Zdobywając swą erudycję studenta drugiego roku z wielkim taktem i zawdzięczając ogromnie wiele profesorowi Anthonowi, ignorował wszystkie klasyczne autorytety, ilekroć wybujała zuchwałość jego wyobraźni kazała mu tak postępować.
Perseusz był synem Danae, która była córką króla. A kiedy Perseusz był bardzo małym chłopcem, jacyś niegodziwi ludzie wsadzili go wraz z jego mamą do skrzyni, zamknęli ją i wrzucili do morza. Wiatry zagnały skrzynię na pełne morze, a spienione bałwany rzucały ją w górę i w dół, podczas gdy Danae z całych sił tuliła dziecko do piersi, truchlejąc na myśl, że jakaś wielka fala rozbije na nich swą spienioną grzywę. Skrzynia płynęła jednak dalej – ani nie zatonęła, ani nawet nie przewróciły jej szalejące bałwany, do chwili, gdy podczas zapadającej nocy dotarła tak blisko wyspy, że zaplątała się w rybackie sieci i została wyciągnięta wysoko na piaszczysty brzeg. Wyspa nosiła nazwę Serifos i rządził nią król Polidektes, który – jak się okazało – był bratem rybaka, właściciela sieci.
Rybak, co mówię z niekłamaną przyjemnością, był człowiekiem nad wyraz humanitarnym i prawym. Okazał wiele serca Danae i jej małemu synkowi, aż ten wyrósł na przystojnego młodzieńca, krzepkiego, żwawego i doskonale władającego bronią. Na długo jednak zanim to się stało, król Polidektes widział dwójkę obcych przybyszów – matkę i synka, którzy przypłynęli na jego wyspę w dryfującej skrzyni. Jako że nie był dobry i życzliwy jak jego brat rybak, ale nieziemsko nikczemny, postanowił wysłać Perseusza na bardzo niebezpieczną misję, zakładając, że młodzieniec nie ujdzie z niej z życiem. Nie miał zamiaru oszczędzić też samej Danae. I tak podły król spędził wiele czasu na rozmyślaniach, jaka jest najbardziej niebezpieczna misja, której mógłby się podjąć ten młody człowiek. W końcu, gdy wpadł już na to, jakie przedsięwzięcie najpewniej skończy się tak tragicznie, jak tylko sobie życzył, posłał po Perseusza.
Młodzieniec przybył do pałacu i zastał króla siedzącego na tronie.
– Perseuszu – zaczął król Polidektes, uśmiechając się chytrze do chłopca – wyrosłeś na wspaniałego młodzieńca. Ty i twoja zacna matka doznaliście tutaj wielu łask ode mnie, a także od mojego czcigodnego brata rybaka i przypuszczam, że nie pożałowałbyś mi nieco wzajemności.
– Ależ, Wasza Wysokość – odparł Perseusz. – Jestem gotów ryzykować własnym życiem, by okazać mą wdzięczność.
– Dobrze więc – kontynuował król, a perfidny uśmiech nadal gościł na jego obliczu – no to wobec tego mam do zaproponowania małą przygodę, a ty, będąc dzielnym i przedsiębiorczym młodzieńcem, potraktujesz jako nader szczęśliwe zrządzenie losu, że oto dana ci jest tak wspaniała okazja, by się wyróżnić. Trzeba ci wiedzieć, mój drogi Perseuszu, że planuję poślubić piękną księżną Hippodamię i istnieje taki zwyczaj, by w podobnych sytuacjach sprawić pannie młodej prezent możliwie najbardziej elegancki i oryginalny. Muszę uczciwie przyznać, że zachodziłem w głowę, gdzie zdobyć coś, co sprosta wyrafinowanemu gustowi księżniczki. Ale dziś rano, pochlebiam sobie, wymyśliłem dokładnie taką rzecz, o jaką mi chodzi.
– I czy ja mógłbym być pomocny Waszej Wysokości w jej zdobyciu? – wykrzyknął Perseusz z zapałem.
– Mógłbyś, jeżeli jesteś tak dzielny, za jakiego cię uważam – odparł król Polidektes najgrzeczniej, jak to możliwe. – Prezent ślubny, jaki sobie umyśliłem dla pięknej Hippodamii, to głowa gorgony Meduzy, zdobiona lokami z węży, i liczę na ciebie, drogi Perseuszu, że mi ją dostarczysz. Więc tak, jak zależy mi na załatwieniu wszystkich spraw z księżniczką, tak im szybciej wyruszysz na poszukiwanie gorgony, tym lepiej.
– Wyruszę jutro rano – odrzekł Perseusz.
– Doskonale. Uczyń tak, mój dzielny młodzieńcze – odrzekł król. – I pamiętaj, żeby odcinając jej głowę, zrobić to jednym zdecydowanym ruchem, aby nie ucierpiał jej wygląd. Musisz przywieźć ją do domu w jak najlepszym stanie, tak aby usatysfakcjonować wyrafinowany gust pięknej księżniczki Hippodamii.
Perseusz opuścił pałac, ale ledwie oddalił się poza zasięg słuchu, gdy Polidektes wybuchnął śmiechem; tak rozbawiła niegodziwca gorliwość, z jaką porywczy młodzieniec wpadł w zastawione przez niego sidła. Wieść szybko rozniosła się poza granice królestwa, że Perseusz podjął się odciąć zdobioną lokami z węży głowę Meduzy. Wszyscy byli rozradowani, ponieważ większość mieszkańców wyspy była równie nikczemna jak sam król i nie chciałaby niczego bardziej, niż być świadkiem, jak jakieś wielkie nieszczęście spada na Danae i jej syna. Jedynym porządnym człowiekiem na wyspie Serifos zdawał się ów rybak. Zatem gdy Perseusz wracał od króla, ludzie pokazywali go palcami, robili wredne miny, mrugali do siebie i kpili z niego na tyle głośno, na ile starczało im odwagi.
– Ho, ho! – wołali. – Węże Meduzy będą miały na kim wypróbować zęby!
W tamtym czasie żyły trzy Gorgony i były to najdziwniejsze i najbardziej przerażające potwory, jakie kiedykolwiek zamieszkiwały ten świat do tamtej pory, w tamtym czasie, i bardzo prawdopodobne, że od tamtej pory do końca świata. Sam nie bardzo wiem, jak nazywać te kreatury czy straszydła. Te trzy siostry zdawały się wykazywać jakieś odległe podobieństwo do kobiet, ale w rzeczywistości były straszliwymi i nikczemnymi przedstawicielkami rodziny smoków. Trudno naprawdę sobie wyobrazić, jak ohydnymi były stworami. Przecież zamiast loków, jeżeli możecie mi uwierzyć, każda z nich miała po sto olbrzymich wężów wyrastających im z głowy, wszystkie żywe, wijące się i prężące, obracające wokół własnej osi, skręcające w ósemki, a z ich paszczy co rusz wystrzeliwał rozwidlony język z jadowymi żądłami na końcu! Zęby Gorgon były to niesamowicie długie kły, ręce wykonane były z brązu, a ciała całkowicie pokryte łuską, jeżeli nie z żelaza, to z czegoś równie twardego i trudnego do przebicia. Miały także skrzydła i zapewniam, że do tego zdumiewająco piękne, ponieważ każde w nich pióro było ze szczerego, jasno połyskującego, wypolerowanego złota, i wyglądały olśniewająco, gdy Gorgony leciały gdzieś w słońcu.
Ale kiedy zdarzyło się ludziom dostrzec gdzieś ich migotliwą jasność wysoko na niebie, rzadko zatrzymywali się, by popatrzeć, raczej uciekali, szukając schronienia tak szybko, jak to możliwe. Pomyślicie zapewne, że obawiali się ukąszeń węży, które służyły Gorgonom za włosy, lub tego, że ich paskudne kły poodgryzają im głowy albo że ich pazury z brązu rozszarpią ich ciała na sztuki. No cóż, z pewnością były to niebezpieczeństwa co się zowie, ale w żadnym razie nie najpoważniejsze ani nie najtrudniejsze do uniknięcia. Ponieważ najgorsza rzecz odnośnie tych paskudnych Gorgon była taka, że jak tylko jakiś biedny śmiertelnik skierował wzrok na jedną z ich twarzy, to w tej samej chwili jego tętniące życiem ciało i krew zmieniały się w zimny, martwy kamień!
A zatem, jak nietrudno zauważyć, była to niezwykle niebezpieczna eskapada, jaką podstępny król Polidektes umyślił dla tego niewinnego młodego człowieka. Sam Perseusz, kiedy przemyślał całą sprawę, doszedł do wniosku, że ma znikome szanse wyjść cało z tej wyprawy i bardziej prawdopodobne jest, że zamieni się w kamienny posąg, niż że przywiezie królowi głowę Meduzy, zdobioną lokami z węży. Bowiem zostawiwszy na boku inne trudności, była jedna, z którą pewnie nie poradziłby sobie ktoś starszy od Perseusza. Nie tylko przyjdzie mu walczyć i zabić tę złotoskrzydłą, pokrytą żelaznymi łuskami bestię z długimi i ostrymi kłami, pazurami z brązu, na głowie której wiły się śmiertelnie niebezpieczne węże, ale będzie musiał to robić z zamkniętymi oczyma lub przynajmniej nawet bez choćby przelotnego spojrzenia w kierunku nieprzyjaciela, z którym walczy. Inaczej, podnosząc ramię do ciosu, zastygłby w kamienny posąg i stałby tak z tym podniesionym ramieniem przez wieki, aż wreszcie upływ czasu, wiatr i aura rozkruszyłyby go w nicość. Byłoby niezmiernie przykrą rzeczą, gdyby taki właśnie los spotkał tego młodzieńca, któremu marzyły się bohaterskie czyny i który pragnął cieszyć się ogromnym szczęściem na tym pięknym słonecznym świecie.
Myśli te tak go strapiły, że Perseusz, nie chcąc niepokoić matki, postanowił trzymać przed nią w tajemnicy, jakiego zadania się podjął. Wziął zatem tarczę, przypasał miecz i przeprawił się z wyspy na stały ląd, gdzie znalazłszy odludne miejsce, spoczął, z trudem powstrzymując łzy.
Gdy tak siedział pogrążony w rozpaczy, usłyszał tuż obok jakiś głos.
– Perseuszu – zawołał głos – dlaczego jesteś taki smutny?
Podniósł głowę, którą trzymał w dłoniach i – uważajcie! – choć myślał, że wokoło nie ma żywej duszy, ujrzał przed sobą nieznajomego. Był to żwawo poruszający się, inteligentny i wyglądający na nader przenikliwego młodzieniec w opończy na ramionach, w osobliwej czapce na głowie, który w ręku dzierżył dziwnie powyginaną laskę, a u jego boku wisiał krótki, mocno zakrzywiony miecz. Cała jego postać sprawiała wrażenie nadzwyczajnej lekkości i wigoru, tak jak dzieje się z osobą przywykłą do ćwiczeń gimnastycznych, potrafiącą znakomicie skakać i biegać. A ponad wszystko nieznajomy sprawiał wrażenie człowieka pogodnego, dobrze zorientowanego i skorego do pomocy, choć przy tym wszystkim skłonnego do psot, przeto Perseusz całkiem nieoczekiwanie poczuł się raźniej, gdy patrzył na nieznajomego. Poza tym, będąc z natury odważnym młodzieńcem, był mocno zawstydzony, że ktoś nakrył go ze łzami w oczach, jak małego, zastraszonego uczniaka, kiedy w końcu może nie być powodów do rozpaczy. Perseusz otarł więc łzy i odpowiedział nieznajomemu bardzo lakonicznie, przybierając przy tym najbardziej dziarską minę, na jaką było go stać.
– Nie jestem aż tak bardzo smutny – powiedział. – Jedynie pogrążony w myślach na temat zadania, jakiego się podjąłem.
– Rozumiem – odrzekł nieznajomy. – No to zróbmy tak: opowiesz mi o tym, a ja być może na coś ci się przydam. Pomogłem już w życiu wielu młodzieńcom zakończyć pomyślnie misje, które zdawały się zawczasu nie do wykonania. Być może słyszałeś kiedy o mnie. Mam więcej niż jedno imię, ale Żywe Srebro[2] pasuje mi równie dobrze jak pozostałe. Powiedz mi, w czym problem, przedyskutujemy sprawę dogłębnie i zobaczymy, co da się zrobić.
Słowa i sposób bycia nieznajomego wprawiły Perseusza w zupełnie inny nastrój. Postanowił opowiedzieć dopiero co poznanemu o wszystkich swoich problemach, ponieważ uznał, że przecież i tak jego obecna sytuacja jest na tyle zła, że nic jej już nie pogorszy, a bardzo możliwe, iż jego nowy przyjaciel będzie mógł mu poradzić coś, co przyniesie w końcu dobre skutki. Zatem przedstawił nieznajomemu zwięźle, ale precyzyjnie swoją sytuację, jak to król Polidektes zapragnął głowy Meduzy, zdobionej lokami z węży, na prezent ślubny dla pięknej księżniczki Hippodamii i jak on – Perseusz, podjął się dostarczenia mu jej, ale boi się, że zostanie zamieniony w kamienny posąg.
– No to byłaby wielka strata – odparł Żywe Srebro z figlarnym uśmiechem. – Choć prawdą jest, że nadałbyś się na wspaniały marmurowy posąg i minęłoby wiele wieków, zanim by on zmurszał i obrócił się w perzynę. W sumie jednak każdy wolałby być młodym człowiekiem przez lata niż pomnikiem przez wieki.
– Zdecydowanie! – wykrzyknął Perseusz, a łzy ponownie stanęły mu w oczach. – A poza tym, co zrobiłaby moja matka, gdyby jej ukochany syn został zamieniony w kamień?!
– Jasne! Jasne! Miejmy nadzieję, że ta przygoda nie zakończy się aż tak bardzo pechowo – odparł Żywe Srebro pokrzepiającym tonem. – Jeżeli ktoś zdoła ci w tej sprawie pomóc, to nie mogłeś lepiej trafić. Jestem dokładnie tą osobą, która jest w stanie podać ci rękę. Moja siostra i ja zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by przeprowadzić cię bezpiecznie przez wszystkie niebezpieczeństwa, niech będzie, że tak okropne, jak teraz wyglądają.
– Twoja siostra? – powtórzył Perseusz.
– Tak, moja siostra – odrzekł nieznajomy. – Jest bardzo mądra, zapewniam cię; a co do mnie, to na ogół zachowuję trzeźwość umysłu i mam oczy dookoła głowy. Jeżeli ty sam okażesz się zarówno dzielny, jak i roztropny i postąpisz zgodnie z naszymi radami, to nie ma obawy, że prędko zamienisz się w kamień. Ale w pierwszym rzędzie musisz wypolerować tarczę, tak aż będziesz widzieć w niej swe odbicie równie wyraźnie jak w lustrze.
Wydało się to Perseuszowi dość dziwnym początkiem jego przygody, bowiem uważał, że o wiele ważniejsze jest, aby tarcza była na tyle silna, by chronić go przed brązowymi szponami Meduzy, niż by była na tyle wyszlifowana, aby mógł zobaczyć w niej odbicie własnej twarzy. Jednakże zakładając, że Żywe Srebro wie, co mówi, natychmiast zabrał się do roboty i polerował tarczę z takim zapałem i przejęciem, iż wkrótce świeciła jak księżyc w porze żniw. Żywe Srebro przyjrzał się jej z uśmiechem i kiwnął głową na znak aprobaty. Następnie zdjął swój krótki, zakrzywiony miecz i przypasał go Perseuszowi zamiast tego, który wcześniej wisiał u jego boku.
– Żaden inny miecz poza moim nie spełni zadania – zauważył. – Ostrze ma tak hartowane, że przetnie żelazo i mosiądz z taką łatwością, jak najcieńszą witkę. A teraz wyruszymy. Następny krok to odnaleźć Trzy Siwe Niewiasty, które powiedzą nam, gdzie przebywają teraz nimfy.
– Trzy Siwe Niewiasty! – zakrzyknął Perseusz, któremu jawiło się to jedynie jako kolejna przeszkoda na drodze do celu. – Na Zeusa, kim mogą być te Trzy Siwe Niewiasty? Nigdy w życiu o nich nie słyszałem.
– To są bardzo dziwne starsze panie – odparł Żywe Srebro, zanosząc się od śmiechu. – Mają na spółkę tylko jedno oko i jeden ząb. Co więcej, musisz odnaleźć je w świetle gwiazd lub o wieczornym zmierzchu, bo nigdy nie ukazują się ani za dnia, ani przy świetle księżyca.
– Ale – rzekł Perseusz – dlaczego miałbym marnować czas z tymi Trzema Siwymi Niewiastami? Nie lepiej by było od razu udać się na poszukiwanie tych straszliwych Gorgon?
– Nie, nie – odrzekł jego przyjaciel. – Są jeszcze inne rzeczy do zrobienia, zanim spróbujesz znaleźć Gorgony. Nie ma innego wyjścia, jak tylko odszukać te starsze damy, a kiedy je już spotkamy, będziesz miał pewność, że Gorgony są już niedaleko. Ruszajmy. Nie ma czasu do stracenia.
W tym momencie Perseusz nabrał już takiego przekonania co do mądrości swego towarzysza, że dał sobie spokój z dalszymi zastrzeżeniami i praktycznie był gotów, by rozpocząć przygodę natychmiast. A skoro tak, to ruszyli w drogę i maszerowali żwawym krokiem, tak żwawym, iż Perseusz miał kłopoty z nadążaniem za swym szybkonogim przyjacielem. Prawdę mówiąc, wiedział, że Żywe Srebro ma na sobie buty ze skrzydłami, co oczywiście pomaga mu wydatnie rozwijać taką prędkość. A później również, gdy Perseusz spojrzał na niego kątem oka, zdało mu się, iż widzi skrzydła po bokach jego głowy, chociaż gdy popatrzył na wprost, to już tych skrzydeł nie było, a jedynie dziwna czapka. Ale w każdym razie powyginana laska była w sposób oczywisty bardzo pomocna i pozwalała mu poruszać się tak szybko, że Perseusz, choć był to nadzwyczaj energiczny młodzieniec, zaczynał tracić oddech.
– Tutaj! – zawołał Żywe Srebro. – Nareszcie.
Dobrze wiedział, choć taki był z niego sowizdrzał, jakie problemy ma Perseusz, żeby dotrzymać mu kroku:
– Weź moją laskę, bo potrzebujesz jej o wiele bardziej ode mnie. Nie ma lepszych piechurów od ciebie na wyspie Serifos?
– Mógłbym chodzić bardzo dobrze – odrzekł Perseusz, patrząc pożądliwie na obuwie swojego towarzysza – gdybym tylko miał takie buty jak ty.
– Musimy spróbować zdobyć ci taką samą parę – odpowiedział Żywe Srebro.
Ale laska stanowiła tak znaczącą pomoc w drodze, że Perseusz nie czuł już dłużej najmniejszego zmęczenia. W rzeczywistości Perseusz miał wrażenie, że laska w jego ręku żyje i użycza mu części swego życia. On i Żywe Srebro parli teraz swobodnie do przodu, rozmawiając bardzo przyjaźnie, a Żywe Srebro opowiedział tak wiele optymistycznych historii o swoich dawnych przygodach i o tym, jak niezawodnie działał jego umysł w rozmaitych sytuacjach, że Perseusz zaczął postrzegać go jako wspaniałego towarzysza podróży – kogoś, kto zna życie i świat; i uznał, iż nie ma drugiej osoby z taką wiedzą, która byłaby równie uprzejma i tak mu pomocna jak ten młody człowiek. Tym gorliwiej go słuchał w nadziei na zdobycie tą drogą bezcennej wiedzy o życiu.
W końcu przypomniał sobie, że Żywe Srebro wspominał coś o siostrze, która miała udzielić im pomocy w wyprawie, rozpoczętej teraz na dobre.
Przypisy