Mity greckie, Księga cudów dla dziewcząt i chłopców, Opowieści z zaczarowanego lasu - Nathaniel Hawthorne - ebook

Mity greckie, Księga cudów dla dziewcząt i chłopców, Opowieści z zaczarowanego lasu ebook

Nathaniel Hawthorne

4,1

Opis

Mity greckie będące dziełem amerykańskiego pisarza Nathaniela Hawthorne’a, zapisały się do światowego kanonu literatury dziecięcej jako znakomita adaptacja mitologii dla młodszych czytelników. Narracja prowadzona jest na dwóch poziomach. Przypowieści mityczne połączone są ze sobą i zamknięte we wspólną ramę opowieścią dotyczącą Eustachego Brighta, studenta Williams College, który postanowił zapoznać grupkę drogich mu dzieci z greckimi mitami i rozpalić w nich zainteresowanie pięknymi tekstami i płynącą z nich mądrością. W pierwotnym wydaniu amerykańskim mity zebrane były w dwóch książkach: Księdze cudów dla dziewcząt i chłopców (A Wonder-Book for Girls and Boys) z 1851 roku i Opowieściach z zaczarowanego lasu (Tanglewood Tales) z 1853 roku. W połączonym wydaniu polskim znalazł się komplet dwunastu mitów z obu książek: Chimera, Głowa Meduzy, Król Midas, Laska Merkurego, Minotaur, Nasiona granatu, Pigmeje, Szkatułka Pandory, Trzy złote jabłka, W pałacu Kirke, Zęby smoka i Złote runo.

Lektura dla klasy III i V

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 516

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (45 ocen)
24
8
9
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału:A Won­der Book for Girls and BoysTan­gle­wood Ta­les
Tłu­ma­cze­nie Adam Za­bo­krzycki
Re­dak­cja Agnieszka Bel­lon
Pro­jekt okładki Ar­tur Pia­tek
Ilu­stra­cje Ar­tur Rac­khamVir­gi­nia Fran­ces Ster­rett
Lek­tura dla klasy III i V
Ża­den frag­ment książki nie może być po­wie­lany ani re­pro­du­ko­wany w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
© Co­py­ri­ght by Sied­mio­róg, Wro­cław 2015
ISBN 978-83-8279-891-3
Księ­gar­nia in­ter­ne­towa Wy­daw­nic­twa Sied­mio­rógwww.sied­mio­rog.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

TOM PIERW­SZY

KSIĘGA CU­DÓW

.

Autor od dawna wy­raża opi­nię, że wiele kla­sycz­nych mi­tów da się z po­wo­dze­niem prze­ro­bić na zna­ko­mite lek­tury dla dzieci. W tym skrom­nym to­miku, za­pre­zen­to­wa­nym tu­taj szer­szej pu­blicz­no­ści, opra­co­wał pół tu­zina mi­tów dla ta­kiego wła­śnie ad­re­sata. By zre­ali­zo­wać ten plan, ko­niecz­nym było przy­ję­cie bar­dzo swo­bod­nego po­dej­ścia do pre­zen­to­wa­nego ma­te­riału, ale też każdy, kto usi­łuje w trak­cie ob­róbki in­te­lek­tu­al­nej uczy­nić te le­gendy na tyle ko­walne, by dały się ufor­mo­wać w opo­wie­ści dla naj­młod­szych, za­uważy, że są one cu­dow­nie nie­za­leżne od wszel­kich współ­cze­snych mód i tren­dów. Po­zo­stają za­sad­ni­czo ta­kie same po prze­rób­kach, które zmie­ni­łyby istotę nie­mal wszyst­kiego in­nego.

Nie czuje się on przeto winny świę­to­kradz­twa, prze­ra­bia­jąc na nowo, zgod­nie z tym, co dyk­to­wała mu wła­sna fan­ta­zja, formy uświę­cone i po­kryte pa­tyną dwóch czy trzech ty­sięcy lat. Żadna epoka nie może zgła­szać praw au­tor­skich do tych nie­śmier­tel­nych ba­śni. Nie wy­daje się, żeby kie­dy­kol­wiek zo­stały one stwo­rzone; i z pew­no­ścią tak długo, jak czło­wiek bę­dzie ist­niał, ni­gdy nie znikną, ale dzięki sa­mej swej nie­znisz­czal­no­ści są peł­no­praw­nym przed­mio­tem dla każ­dego ko­lej­nego wieku do przy­bie­ra­nia ich w swoją wła­sną de­ko­ra­cję zwy­cza­jów i sen­ty­men­tów i na­sy­ce­nia go wła­sną mo­ral­no­ścią. Prawdą jest, że w obec­nej wer­sji mo­gły stra­cić wiele ze swego kla­sycz­nego cha­rak­teru (lub au­tor nie do­trzy­mał na­le­ży­tej sta­ran­no­ści, by go za­cho­wać) i przy­brać go­tycki bądź ro­man­tyczny ko­stium.

Przy wy­ko­ny­wa­niu tego przy­jem­nego za­da­nia – po­nie­waż było to istot­nie za­da­nie od­po­wied­nie na czas upa­łów, a przy tym jedno z naj­mil­szych przed­się­wzięć li­te­rac­kich, ja­kiego się kie­dy­kol­wiek pod­jął – au­tor nie za­wsze uwa­żał za nie­zbędne, by do­sto­so­wy­wać to, co pi­sze, do moż­li­wo­ści po­znaw­czych dzieci. Sam na ogół był skłonny ak­cep­to­wać pod­nio­słość w ma­te­riale, nad któ­rym pra­co­wał, o ile nie prze­szka­dzała mu śle­dzić da­nego wątku bez więk­szych trud­no­ści. Dzieci po­sia­dają nie­zmie­rzoną wraż­li­wość na to, co głę­bo­kie lub pod­nio­słe i wy­maga wy­obraźni oraz uczu­cio­wo­ści, pod wa­run­kiem, że jest pro­ste i jed­no­znaczne. Nie ra­dzą so­bie zaś z tym, co sztuczne i skom­pli­ko­wane.

Le­nox, 15 lipca 1851

Głowa Me­duzy

Pew­nego je­sien­nego po­ranka po­ni­żej ganku wiej­skiej re­zy­den­cji o na­zwie Tan­gle­wood za­sia­dła gro­madka dzie­cia­ków z wy­so­kim mło­dzień­cem po­środku. Za­pla­no­wali wy­prawę na orze­chy i cze­kali nie­cier­pli­wie, aż znik­nie mgła na sto­kach wzgórz i słońce ogrzeje ba­bie lato nad po­lami i pa­stwi­skami, i zaj­rzy do naj­dal­szych za­kąt­ków róż­no­barw­nego lasu. Per­spek­tywa mi­łego je­sien­nego dnia roz­we­se­lała wy­gląd tego tak pięk­nego i wy­god­nego świata. Na ra­zie jed­nak po­ranna mgła wzdłuż i wszerz wy­peł­niała do­linę, po­wy­żej któ­rej na ła­god­nym stoku wy­nie­sie­nia te­renu stał dwo­rek.

Tu­man bia­łej mgły roz­ście­lał się na od­le­głość nie­spełna stu me­trów od dworu. Za­kry­wał wszystko, co znaj­do­wało się poza tym dy­stan­sem, je­śli nie li­czyć kilku po­żół­kłych i brą­zo­wych czub­ków drzew, które tu i ów­dzie wy­chy­lały się z mgły i oświe­tlane były przez pro­mie­nie po­ran­nego słońca, tak zresztą jak i roz­le­gły płaszcz mgły. Ja­kieś pięt­na­ście mil da­lej wid­niał wyż­szy obiekt, szczyt gór Ta­co­nic Dome. Ja­wił się jako nie­zbyt wy­raźny kształt nie­bie­skiej barwy, le­d­wie tak rze­czy­wi­sty jak mo­rze opa­rów, które się prze­zeń prze­ta­czały. Bliż­sze szczyty gra­ni­czące z do­liną były na wpół za­nu­rzone we mgle i na­kra­piane drob­nymi wian­kami chmur aż do sa­mych wierz­choł­ków. Było tak wiele chmur i tak mało li­tej ziemi, iż po­wsta­wało wra­że­nie, że pa­trzący do­znaje wi­zji.

Wzmian­ko­wane dzieci, tak pełne ży­cia, jak tylko może się w ich drob­nych ciał­kach po­mie­ścić, nie­prze­rwa­nym stru­mie­niem wy­le­wały się z ganku Tan­gle­wood, po­ko­nu­jąc truch­tem żwi­rową alejkę lub bie­ga­jąc po po­kry­tej rosą zie­leni traw­nika. Nie bar­dzo umiem po­wie­dzieć, ilu fak­tycz­nie było tam tych ma­łych lu­dzi­ków, nie mniej niż dzie­wię­ciu czy dzie­się­ciu, lecz na pewno nie wię­cej niż tu­zin, wszyst­kich ro­dza­jów, roz­mia­rów, rocz­ni­ków, za­równo chłopcy, jak i dziew­częta. Byli to bra­cia, sio­stry i ku­zyni, ra­zem z kil­kor­giem ich ma­łych zna­jom­ków za­pro­szo­nych przez pana i pa­nią Prin­gle, by spę­dziły parę chwil o tak pięk­nej po­rze roku z ich wła­snymi dziećmi w Tan­gle­wood. Oba­wiam się po­dać ich na­zwi­ska lub na­wet wy­my­ślić im imiona, ja­kie kie­dy­kol­wiek nadano dzie­ciom, po­nie­waż, z tego, co wiem, różni au­to­rzy po­tra­fią na­py­tać so­bie nie­ma­łej biedy, na­da­jąc przy­pad­kowo na­zwi­ska praw­dzi­wych osób swoim książ­ko­wym bo­ha­te­rom. Z tego po­wodu za­mie­rzam na­zy­wać je: Prim­rose (Pier­wio­snek), Pe­ri­win­kle (Bar­wi­nek), Sweet Fern (Pa­protka zwy­czajna), Dan­de­lion (Mni­szek le­kar­ski), Blue Eye (Dzie­cięce oczko), Clo­ver (Ko­ni­czyna), Huc­kle­berry (Czarna ja­goda), Cow­slip (Ka­cze­niec), Squ­ash-Blos­som (Ka­ba­czek), Mil­kweed (Wil­czo­mlecz ogro­dowy), Plan­tain (Babka zwy­czajna) i But­ter­cup (Ja­skier)[1]; choć prawdę mó­wiąc, ta­kie imiona mo­głyby bar­dziej pa­so­wać grupce el­fów niż gro­madce ziem­skich dzieci.

Nie na­leży w żad­nym wy­padku przy­pusz­czać, że opie­kuń­czy oj­co­wie i matki, wuj­ko­wie, cio­cie i dziad­ko­wie po­zwa­lali tym mal­com od­da­lać się sa­mo­pas do lasu i na pola, bez opieki ja­kiejś do­ro­słej i wy­star­cza­jąco od­po­wie­dzial­nej osoby. O nie, co to, to nie! Pa­mię­ta­cie chyba, że w pierw­szym zda­niu mo­jej książki mó­wi­łem o ro­słym mło­dzieńcu sto­ją­cym po­mię­dzy dziećmi. Otóż na­zy­wał się (i zdra­dzę wam jego praw­dzi­wie na­zwi­sko, po­nie­waż po­czy­tuje on to za wielki ho­nor, iż opo­wie­dział hi­sto­rie, które mają zo­stać za­miesz­czone w tej książce), otóż na­zy­wał się Eu­sta­chy Bri­ght. Był stu­den­tem w Wil­liams Col­lege i osią­gnął w tam­tym cza­sie, o ile się nie mylę, sę­dziwy wiek ca­łych osiem­na­stu lat, więc nie bez ra­cji czuł się jak dzia­dek wo­bec wzmian­ko­wa­nych Pe­ri­win­kle, Dan­de­lion, Huc­kle­berry, Squ­ash-Blos­som, Mil­kweed i ca­łej reszty, któ­rzy byli tylko w po­ło­wie lub jed­nej trze­ciej tak sę­dziwi jak on. Pro­blemy ze wzro­kiem (ta­kie, jak wielu stu­den­tów uważa, że po­winni mieć, by udo­wod­nić swą pil­ność nad książką) wy­łą­czyły go z za­jęć na uczelni na około dwa ty­go­dnie od roz­po­czę­cia no­wego se­me­stru. Ale co do mnie, to nie­czę­sto spo­ty­ka­łem parę oczu, która wy­glą­da­łaby na taką, co po­trafi wi­dzieć da­lej lub le­piej, niż ta na­le­żąca do Eu­sta­chego Bri­ghta.

Ten stu­dent-eru­dyta był szczu­pły i ra­czej blady, tak zresztą jak i wszy­scy stu­denci z No­wej An­glii, a mimo wszystko o zdro­wym wy­glą­dzie i ak­tywny, jakby miał skrzy­dła przy obu­wiu. À pro­pos, bę­dąc pa­sjo­na­tem bro­dze­nia po stru­my­kach i prze­mie­rza­nia łąk i pa­stwisk, wzuł na tę wy­prawę buty z kro­wiej skóry. Miał na so­bie lnianą bluzę, płó­cienną czapkę, zie­lone oku­lary, które za­ło­żył praw­do­po­dob­nie w mniej­szym stop­niu do ochrony oczu, a bar­dziej ze względu na to, że przy­da­wały jego ob­li­czu do­sto­jeń­stwa. Obo­jęt­nie, jak było na­prawdę, mógł so­bie da­ro­wać wkła­da­nia ich na nos, bo oto Huc­kle­berry, małe psotne dziew­czę-elf, za­kra­dło się od tyłu do Eu­sta­chego, gdy sie­dział na schod­kach na ganku, ze­rwało je z jego nosa i za­ło­żyło na swój, a jako że stu­dent za­po­mniał je ode­brać, spa­dły z no­ska Huc­kle­berry w trawę i le­żały tam do na­stęp­nej wio­sny.

Poza tym trzeba wam wie­dzieć, że Eu­sta­chy Bri­ght cie­szył się wśród dzieci ogromną sławą jako ga­wę­dziarz, który opo­wia­dał im wspa­niałe hi­sto­rie; i cho­ciaż cza­sami uda­wał złość, kiedy dzieci do­ma­gały się wię­cej i wię­cej, to jed­nak szcze­rze wąt­pię, czy lu­bił coś rów­nie mocno, jak opo­wia­da­nie tych hi­sto­rii. Mo­gli­ście za­tem zo­ba­czyć, jak mruga po­wie­kami, kiedy Clo­ver, Sweet Fern, Cow­slip, But­ter­cup i więk­szość z ich to­wa­rzy­szy za­baw błaga go, by opo­wie­dział jedną ze swo­ich hi­sto­rii, pod­czas gdy cze­kają na to, aż pod­nie­sie się mgła.

– Tak, pa­nie ku­zy­nie Eu­sta­chy – po­wie­działa Prim­rose, która była by­strą dzie­wuszką, li­czącą dwa­na­ście wio­sen, ze śmie­ją­cymi się oczyma i za­dar­tym no­skiem – ra­nek jest zde­cy­do­wa­nie naj­lep­szą porą na twoje opo­wie­ści, któ­rymi tak wy­sta­wiasz na próbę na­szą cier­pli­wość. W mniej­szym stop­niu grozi nam nie­bez­pie­czeń­stwo zra­nie­nia twych uczuć, gdy ktoś uśnie w naj­cie­kaw­szym mo­men­cie – jak to przy­tra­fiło się ma­łej Cow­slip i mnie wczo­raj wie­czo­rem.

– Okropna Prim­rose! – krzyk­nęła Cow­slip, sze­ścio­let­nia dziew­czynka. – Ja wcale nie usnę­łam, ja tylko za­mknę­łam oczy, żeby wy­obra­zić so­bie to, co opo­wiada ku­zyn Eu­sta­chy. Jego opo­wie­ści świet­nie słu­cha się wie­czo­rem, po­nie­waż mo­żemy śnić je pod­czas snu, i także do­bre są rano, po­nie­waż mo­żemy śnić je na ja­wie. Więc mam na­dzieję, że lada chwila opo­wie nam nową.

– Dzięki, moja mała Cow­slip – od­rzekł Eu­sta­chy – na pewno opo­wiem naj­lep­szą hi­sto­rię, jaką tylko je­stem w sta­nie wy­my­ślić, choćby tylko za to, jak dziel­nie bro­ni­łaś mnie przed tą okropną Prim­rose. Ale dzie­ciaczki, opo­wie­dzia­łem wam już tak wiele ba­śni, że wąt­pię, czy jest cho­ciaż jedna, któ­rej nie sły­sza­ły­ście przy­naj­mniej dwa razy. Oba­wiam się, że na­prawdę po­za­sy­pia­cie, je­żeli po­wtó­rzę któ­rąś z nich jesz­cze raz.

– Nie, nie, nie! – za­wo­łały chó­rem Blue Eye, Pe­ri­win­kle, Plan­tain i pół tu­zina po­zo­sta­łych. – Te hi­sto­rie po­do­bają się nam jesz­cze bar­dziej, je­żeli sły­sze­li­śmy je już dwa lub trzy razy wcze­śniej.

I to prawda, że w przy­padku dzieci opo­wieść zdaje się nie­rzadko wzbu­dzać ich głęb­sze za­in­te­re­so­wa­nie nie tylko po dwóch czy trzech po­wtó­rze­niach, ale po­przez nie­zli­czoną ich ilość. Ale Eu­sta­chy Bri­ght, świa­dom bo­gac­twa środ­ków, ja­kimi dys­po­no­wał, gar­dził ucie­ka­niem się do za­so­bów już zgro­ma­dzo­nych, z czego z ra­do­ścią sko­rzy­stałby star­szy ga­wę­dziarz.

– By­łaby to duża przy­krość – mó­wił – gdyby czło­wiek z moją wie­dzą (nie mó­wiąc już o za­mi­ło­wa­niu w tym kie­runku) nie był w sta­nie zna­leźć no­wej opo­wie­ści każ­dego dnia, rok po roku, dla dzieci ta­kich jak wy. Opo­wiem wam jedną z hi­sto­rii dla przed­szko­la­ków, jaka zo­stała wy­my­ślona ku ra­do­ści na­szej pra­pra­pra­babci Ziemi, kiedy pa­ra­do­wała jesz­cze w dziew­czę­cym far­tuszku. Jest z setka ta­kich i nie mogę wyjść ze zdu­mie­nia, że już dawno temu nie zo­stały wy­dane jako ksią­żeczki ob­raz­kowe dla ma­łych dziew­czy­nek i chłop­ców. Ale za­miast tego si­wo­bro­dzi mę­drcy ślę­czeli nad tek­stami z greki w za­tę­chłych to­mi­skach i gło­wili się, pró­bu­jąc dojść, kiedy, jak i po co zo­stały one wy­dane.

– Do­bra, do­bra, do­bra, ku­zy­nie Eu­sta­chy! – za­wo­łały wszyst­kie dzieci chó­rem. – Nie mów już tyle o swo­ich opo­wia­da­niach, tylko za­czy­naj.

– Wo­bec tego sia­daj­cie grzecz­nie, cała dwu­nastka – roz­ka­zał Eu­sta­chy Bri­ght – i ma­cie być ci­cho, jak tyle samo my­szek pod mio­tłą. Naj­drob­niej­sza prze­rwa, czy to spo­wo­do­wana przez okropną Prim­rose, małą Dan­de­lion, czy ko­go­kol­wiek in­nego, a prze­gryzę opo­wia­da­nie w zę­bach, po­ły­ka­jąc nie­po­wie­dzianą część. Ale w pierw­szym rzę­dzie, czy któ­reś z was wie, kim były Gor­gony?

– Ja wiem – zgło­siła się Prim­rose.

– No to trzy­maj ję­zyk za zę­bami – od­rzekł Eu­sta­chy, który wo­lałby, żeby dziew­czynka nic nie wie­działa na ten te­mat. – Bu­zie w ciup i opo­wiem wam piękną i po­ru­sza­jącą hi­sto­rię o gło­wie gor­gony zwa­nej Me­duzą.

I tak też uczy­nił, jak mo­że­cie się prze­ko­nać, czy­ta­jąc na­stępną stronę. Zdo­by­wa­jąc swą eru­dy­cję stu­denta dru­giego roku z wiel­kim tak­tem i za­wdzię­cza­jąc ogrom­nie wiele pro­fe­so­rowi An­tho­nowi, igno­ro­wał wszyst­kie kla­syczne au­to­ry­tety, ile­kroć wy­bu­jała zu­chwa­łość jego wy­obraźni ka­zała mu tak po­stę­po­wać.

*************************************

Per­se­usz był sy­nem Da­nae, która była córką króla. A kiedy Per­se­usz był bar­dzo ma­łym chłop­cem, ja­cyś nie­go­dziwi lu­dzie wsa­dzili go wraz z jego mamą do skrzyni, za­mknęli ją i wrzu­cili do mo­rza. Wia­try za­gnały skrzy­nię na pełne mo­rze, a spie­nione bał­wany rzu­cały ją w górę i w dół, pod­czas gdy Da­nae z ca­łych sił tu­liła dziecko do piersi, tru­chle­jąc na myśl, że ja­kaś wielka fala roz­bije na nich swą spie­nioną grzywę. Skrzy­nia pły­nęła jed­nak da­lej – ani nie za­to­nęła, ani na­wet nie prze­wró­ciły jej sza­le­jące bał­wany, do chwili, gdy pod­czas za­pa­da­ją­cej nocy do­tarła tak bli­sko wy­spy, że za­plą­tała się w ry­bac­kie sieci i zo­stała wy­cią­gnięta wy­soko na piasz­czy­sty brzeg. Wy­spa no­siła na­zwę Se­ri­fos i rzą­dził nią król Po­li­dek­tes, który – jak się oka­zało – był bra­tem ry­baka, wła­ści­ciela sieci.

Ry­bak, co mó­wię z nie­kła­maną przy­jem­no­ścią, był czło­wie­kiem nad wy­raz hu­ma­ni­tar­nym i pra­wym. Oka­zał wiele serca Da­nae i jej ma­łemu syn­kowi, aż ten wy­rósł na przy­stoj­nego mło­dzieńca, krzep­kiego, żwa­wego i do­sko­nale wła­da­ją­cego bro­nią. Na długo jed­nak za­nim to się stało, król Po­li­dek­tes wi­dział dwójkę ob­cych przy­by­szów – matkę i synka, któ­rzy przy­pły­nęli na jego wy­spę w dry­fu­ją­cej skrzyni. Jako że nie był do­bry i życz­liwy jak jego brat ry­bak, ale nie­ziem­sko nik­czemny, po­sta­no­wił wy­słać Per­se­usza na bar­dzo nie­bez­pieczną mi­sję, za­kła­da­jąc, że mło­dzie­niec nie uj­dzie z niej z ży­ciem. Nie miał za­miaru oszczę­dzić też sa­mej Da­nae. I tak podły król spę­dził wiele czasu na roz­my­śla­niach, jaka jest naj­bar­dziej nie­bez­pieczna mi­sja, któ­rej mógłby się pod­jąć ten młody czło­wiek. W końcu, gdy wpadł już na to, ja­kie przed­się­wzię­cie naj­pew­niej skoń­czy się tak tra­gicz­nie, jak tylko so­bie ży­czył, po­słał po Per­se­usza.

Mło­dzie­niec przy­był do pa­łacu i za­stał króla sie­dzą­cego na tro­nie.

– Per­se­uszu – za­czął król Po­li­dek­tes, uśmie­cha­jąc się chy­trze do chłopca – wy­ro­słeś na wspa­nia­łego mło­dzieńca. Ty i twoja za­cna matka do­zna­li­ście tu­taj wielu łask ode mnie, a także od mo­jego czci­god­nego brata ry­baka i przy­pusz­czam, że nie po­ża­ło­wał­byś mi nieco wza­jem­no­ści.

– Ależ, Wa­sza Wy­so­kość – od­parł Per­se­usz. – Je­stem go­tów ry­zy­ko­wać wła­snym ży­ciem, by oka­zać mą wdzięcz­ność.

– Do­brze więc – kon­ty­nu­ował król, a per­fidny uśmiech na­dal go­ścił na jego ob­li­czu – no to wo­bec tego mam do za­pro­po­no­wa­nia małą przy­godę, a ty, bę­dąc dziel­nym i przed­się­bior­czym mło­dzień­cem, po­trak­tu­jesz jako na­der szczę­śliwe zrzą­dze­nie losu, że oto dana ci jest tak wspa­niała oka­zja, by się wy­róż­nić. Trzeba ci wie­dzieć, mój drogi Per­se­uszu, że pla­nuję po­ślu­bić piękną księżną Hip­po­da­mię i ist­nieje taki zwy­czaj, by w po­dob­nych sy­tu­acjach spra­wić pan­nie mło­dej pre­zent moż­li­wie naj­bar­dziej ele­gancki i ory­gi­nalny. Mu­szę uczci­wie przy­znać, że za­cho­dzi­łem w głowę, gdzie zdo­być coś, co spro­sta wy­ra­fi­no­wa­nemu gu­stowi księż­niczki. Ale dziś rano, po­chle­biam so­bie, wy­my­śli­łem do­kład­nie taką rzecz, o jaką mi cho­dzi.

– I czy ja mógł­bym być po­mocny Wa­szej Wy­so­ko­ści w jej zdo­by­ciu? – wy­krzyk­nął Per­se­usz z za­pa­łem.

– Mógł­byś, je­żeli je­steś tak dzielny, za ja­kiego cię uwa­żam – od­parł król Po­li­dek­tes naj­grzecz­niej, jak to moż­liwe. – Pre­zent ślubny, jaki so­bie umy­śli­łem dla pięk­nej Hip­po­da­mii, to głowa gor­gony Me­duzy, zdo­biona lo­kami z węży, i li­czę na cie­bie, drogi Per­se­uszu, że mi ją do­star­czysz. Więc tak, jak za­leży mi na za­ła­twie­niu wszyst­kich spraw z księż­niczką, tak im szyb­ciej wy­ru­szysz na po­szu­ki­wa­nie gor­gony, tym le­piej.

– Wy­ru­szę ju­tro rano – od­rzekł Per­se­usz.

– Do­sko­nale. Uczyń tak, mój dzielny mło­dzień­cze – od­rzekł król. – I pa­mię­taj, żeby od­ci­na­jąc jej głowę, zro­bić to jed­nym zde­cy­do­wa­nym ru­chem, aby nie ucier­piał jej wy­gląd. Mu­sisz przy­wieźć ją do domu w jak naj­lep­szym sta­nie, tak aby usa­tys­fak­cjo­no­wać wy­ra­fi­no­wany gust pięk­nej księż­niczki Hip­po­da­mii.

Per­se­usz opu­ścił pa­łac, ale le­d­wie od­da­lił się poza za­sięg słu­chu, gdy Po­li­dek­tes wy­buch­nął śmie­chem; tak roz­ba­wiła nie­go­dziwca gor­li­wość, z jaką po­ryw­czy mło­dzie­niec wpadł w za­sta­wione przez niego si­dła. Wieść szybko roz­nio­sła się poza gra­nice kró­le­stwa, że Per­se­usz pod­jął się od­ciąć zdo­bioną lo­kami z węży głowę Me­duzy. Wszy­scy byli roz­ra­do­wani, po­nie­waż więk­szość miesz­kań­ców wy­spy była rów­nie nik­czemna jak sam król i nie chcia­łaby ni­czego bar­dziej, niż być świad­kiem, jak ja­kieś wiel­kie nie­szczę­ście spada na Da­nae i jej syna. Je­dy­nym po­rząd­nym czło­wie­kiem na wy­spie Se­ri­fos zda­wał się ów ry­bak. Za­tem gdy Per­se­usz wra­cał od króla, lu­dzie po­ka­zy­wali go pal­cami, ro­bili wredne miny, mru­gali do sie­bie i kpili z niego na tyle gło­śno, na ile star­czało im od­wagi.

– Ho, ho! – wo­łali. – Węże Me­duzy będą miały na kim wy­pró­bo­wać zęby!

W tam­tym cza­sie żyły trzy Gor­gony i były to naj­dziw­niej­sze i naj­bar­dziej prze­ra­ża­jące po­twory, ja­kie kie­dy­kol­wiek za­miesz­ki­wały ten świat do tam­tej pory, w tam­tym cza­sie, i bar­dzo praw­do­po­dobne, że od tam­tej pory do końca świata. Sam nie bar­dzo wiem, jak na­zy­wać te kre­atury czy stra­szy­dła. Te trzy sio­stry zda­wały się wy­ka­zy­wać ja­kieś od­le­głe po­do­bień­stwo do ko­biet, ale w rze­czy­wi­sto­ści były strasz­li­wymi i nik­czem­nymi przed­sta­wi­ciel­kami ro­dziny smo­ków. Trudno na­prawdę so­bie wy­obra­zić, jak ohyd­nymi były stwo­rami. Prze­cież za­miast lo­ków, je­żeli mo­że­cie mi uwie­rzyć, każda z nich miała po sto ol­brzy­mich wę­żów wy­ra­sta­ją­cych im z głowy, wszyst­kie żywe, wi­jące się i prę­żące, ob­ra­ca­jące wo­kół wła­snej osi, skrę­ca­jące w ósemki, a z ich pasz­czy co rusz wy­strze­li­wał roz­wi­dlony ję­zyk z ja­do­wymi żą­dłami na końcu! Zęby Gor­gon były to nie­sa­mo­wi­cie dłu­gie kły, ręce wy­ko­nane były z brązu, a ciała cał­ko­wi­cie po­kryte łu­ską, je­żeli nie z że­laza, to z cze­goś rów­nie twar­dego i trud­nego do prze­bi­cia. Miały także skrzy­dła i za­pew­niam, że do tego zdu­mie­wa­jąco piękne, po­nie­waż każde w nich pióro było ze szcze­rego, ja­sno po­ły­sku­ją­cego, wy­po­le­ro­wa­nego złota, i wy­glą­dały olśnie­wa­jąco, gdy Gor­gony le­ciały gdzieś w słońcu.

Ale kiedy zda­rzyło się lu­dziom do­strzec gdzieś ich mi­go­tliwą ja­sność wy­soko na nie­bie, rzadko za­trzy­my­wali się, by po­pa­trzeć, ra­czej ucie­kali, szu­ka­jąc schro­nie­nia tak szybko, jak to moż­liwe. Po­my­śli­cie za­pewne, że oba­wiali się uką­szeń węży, które słu­żyły Gor­go­nom za włosy, lub tego, że ich pa­skudne kły po­od­gry­zają im głowy albo że ich pa­zury z brązu roz­szar­pią ich ciała na sztuki. No cóż, z pew­no­ścią były to nie­bez­pie­czeń­stwa co się zo­wie, ale w żad­nym ra­zie nie naj­po­waż­niej­sze ani nie naj­trud­niej­sze do unik­nię­cia. Po­nie­waż naj­gor­sza rzecz od­no­śnie tych pa­skud­nych Gor­gon była taka, że jak tylko ja­kiś biedny śmier­tel­nik skie­ro­wał wzrok na jedną z ich twa­rzy, to w tej sa­mej chwili jego tęt­niące ży­ciem ciało i krew zmie­niały się w zimny, mar­twy ka­mień!

A za­tem, jak nie­trudno za­uwa­żyć, była to nie­zwy­kle nie­bez­pieczna eska­pada, jaką pod­stępny król Po­li­dek­tes umy­ślił dla tego nie­win­nego mło­dego czło­wieka. Sam Per­se­usz, kiedy prze­my­ślał całą sprawę, do­szedł do wnio­sku, że ma zni­kome szanse wyjść cało z tej wy­prawy i bar­dziej praw­do­po­dobne jest, że za­mieni się w ka­mienny po­sąg, niż że przy­wie­zie kró­lowi głowę Me­duzy, zdo­bioną lo­kami z węży. Bo­wiem zo­sta­wiw­szy na boku inne trud­no­ści, była jedna, z którą pew­nie nie po­ra­dziłby so­bie ktoś star­szy od Per­se­usza. Nie tylko przyj­dzie mu wal­czyć i za­bić tę zło­to­skrzy­dłą, po­krytą że­la­znymi łu­skami be­stię z dłu­gimi i ostrymi kłami, pa­zu­rami z brązu, na gło­wie któ­rej wiły się śmier­tel­nie nie­bez­pieczne węże, ale bę­dzie mu­siał to ro­bić z za­mknię­tymi oczyma lub przy­naj­mniej na­wet bez choćby prze­lot­nego spoj­rze­nia w kie­runku nie­przy­ja­ciela, z któ­rym wal­czy. Ina­czej, pod­no­sząc ra­mię do ciosu, za­stygłby w ka­mienny po­sąg i stałby tak z tym pod­nie­sio­nym ra­mie­niem przez wieki, aż wresz­cie upływ czasu, wiatr i aura roz­kru­szy­łyby go w ni­cość. By­łoby nie­zmier­nie przy­krą rze­czą, gdyby taki wła­śnie los spo­tkał tego mło­dzieńca, któ­remu ma­rzyły się bo­ha­ter­skie czyny i który pra­gnął cie­szyć się ogrom­nym szczę­ściem na tym pięk­nym sło­necz­nym świe­cie.

My­śli te tak go stra­piły, że Per­se­usz, nie chcąc nie­po­koić matki, po­sta­no­wił trzy­mać przed nią w ta­jem­nicy, ja­kiego za­da­nia się pod­jął. Wziął za­tem tar­czę, przy­pa­sał miecz i prze­pra­wił się z wy­spy na stały ląd, gdzie zna­la­zł­szy od­ludne miej­sce, spo­czął, z tru­dem po­wstrzy­mu­jąc łzy.

Gdy tak sie­dział po­grą­żony w roz­pa­czy, usły­szał tuż obok ja­kiś głos.

– Per­se­uszu – za­wo­łał głos – dla­czego je­steś taki smutny?

Pod­niósł głowę, którą trzy­mał w dło­niach i – uwa­żaj­cie! – choć my­ślał, że wo­koło nie ma ży­wej du­szy, uj­rzał przed sobą nie­zna­jo­mego. Był to żwawo po­ru­sza­jący się, in­te­li­gentny i wy­glą­da­jący na na­der prze­ni­kli­wego mło­dzie­niec w opoń­czy na ra­mio­nach, w oso­bli­wej czapce na gło­wie, który w ręku dzier­żył dziw­nie po­wy­gi­naną la­skę, a u jego boku wi­siał krótki, mocno za­krzy­wiony miecz. Cała jego po­stać spra­wiała wra­że­nie nad­zwy­czaj­nej lek­ko­ści i wi­goru, tak jak dzieje się z osobą przy­wy­kłą do ćwi­czeń gim­na­stycz­nych, po­tra­fiącą zna­ko­mi­cie ska­kać i bie­gać. A po­nad wszystko nie­zna­jomy spra­wiał wra­że­nie czło­wieka po­god­nego, do­brze zo­rien­to­wa­nego i sko­rego do po­mocy, choć przy tym wszyst­kim skłon­nego do psot, przeto Per­se­usz cał­kiem nie­ocze­ki­wa­nie po­czuł się raź­niej, gdy pa­trzył na nie­zna­jo­mego. Poza tym, bę­dąc z na­tury od­waż­nym mło­dzień­cem, był mocno za­wsty­dzony, że ktoś na­krył go ze łzami w oczach, jak ma­łego, za­stra­szo­nego uczniaka, kiedy w końcu może nie być po­wo­dów do roz­pa­czy. Per­se­usz otarł więc łzy i od­po­wie­dział nie­zna­jo­memu bar­dzo la­ko­nicz­nie, przy­bie­ra­jąc przy tym naj­bar­dziej dziar­ską minę, na jaką było go stać.

– Nie je­stem aż tak bar­dzo smutny – po­wie­dział. – Je­dy­nie po­grą­żony w my­ślach na te­mat za­da­nia, ja­kiego się pod­ją­łem.

– Ro­zu­miem – od­rzekł nie­zna­jomy. – No to zróbmy tak: opo­wiesz mi o tym, a ja być może na coś ci się przy­dam. Po­mo­głem już w ży­ciu wielu mło­dzień­com za­koń­czyć po­myśl­nie mi­sje, które zda­wały się za­wczasu nie do wy­ko­na­nia. Być może sły­sza­łeś kiedy o mnie. Mam wię­cej niż jedno imię, ale Żywe Sre­bro[2] pa­suje mi rów­nie do­brze jak po­zo­stałe. Po­wiedz mi, w czym pro­blem, prze­dys­ku­tu­jemy sprawę do­głęb­nie i zo­ba­czymy, co da się zro­bić.

Słowa i spo­sób by­cia nie­zna­jo­mego wpra­wiły Per­se­usza w zu­peł­nie inny na­strój. Po­sta­no­wił opo­wie­dzieć do­piero co po­zna­nemu o wszyst­kich swo­ich pro­ble­mach, po­nie­waż uznał, że prze­cież i tak jego obecna sy­tu­acja jest na tyle zła, że nic jej już nie po­gor­szy, a bar­dzo moż­liwe, iż jego nowy przy­ja­ciel bę­dzie mógł mu po­ra­dzić coś, co przy­nie­sie w końcu do­bre skutki. Za­tem przed­sta­wił nie­zna­jo­memu zwięźle, ale pre­cy­zyj­nie swoją sy­tu­ację, jak to król Po­li­dek­tes za­pra­gnął głowy Me­duzy, zdo­bio­nej lo­kami z węży, na pre­zent ślubny dla pięk­nej księż­niczki Hip­po­da­mii i jak on – Per­se­usz, pod­jął się do­star­cze­nia mu jej, ale boi się, że zo­sta­nie za­mie­niony w ka­mienny po­sąg.

– No to by­łaby wielka strata – od­parł Żywe Sre­bro z fi­glar­nym uśmie­chem. – Choć prawdą jest, że nadał­byś się na wspa­niały mar­mu­rowy po­sąg i mi­nę­łoby wiele wie­ków, za­nim by on zmur­szał i ob­ró­cił się w perzynę. W su­mie jed­nak każdy wo­lałby być mło­dym czło­wie­kiem przez lata niż po­mni­kiem przez wieki.

– Zde­cy­do­wa­nie! – wy­krzyk­nął Per­se­usz, a łzy po­now­nie sta­nęły mu w oczach. – A poza tym, co zro­bi­łaby moja matka, gdyby jej uko­chany syn zo­stał za­mie­niony w ka­mień?!

– Ja­sne! Ja­sne! Miejmy na­dzieję, że ta przy­goda nie za­koń­czy się aż tak bar­dzo pe­chowo – od­parł Żywe Sre­bro po­krze­pia­ją­cym to­nem. – Je­żeli ktoś zdoła ci w tej spra­wie po­móc, to nie mo­głeś le­piej tra­fić. Je­stem do­kład­nie tą osobą, która jest w sta­nie po­dać ci rękę. Moja sio­stra i ja zro­bimy wszystko, co w na­szej mocy, by prze­pro­wa­dzić cię bez­piecz­nie przez wszyst­kie nie­bez­pie­czeń­stwa, niech bę­dzie, że tak okropne, jak te­raz wy­glą­dają.

– Twoja sio­stra? – po­wtó­rzył Per­se­usz.

– Tak, moja sio­stra – od­rzekł nie­zna­jomy. – Jest bar­dzo mą­dra, za­pew­niam cię; a co do mnie, to na ogół za­cho­wuję trzeź­wość umy­słu i mam oczy do­okoła głowy. Je­żeli ty sam oka­żesz się za­równo dzielny, jak i roz­tropny i po­stą­pisz zgod­nie z na­szymi ra­dami, to nie ma obawy, że prędko za­mie­nisz się w ka­mień. Ale w pierw­szym rzę­dzie mu­sisz wy­po­le­ro­wać tar­czę, tak aż bę­dziesz wi­dzieć w niej swe od­bi­cie rów­nie wy­raź­nie jak w lu­strze.

Wy­dało się to Per­se­uszowi dość dziw­nym po­cząt­kiem jego przy­gody, bo­wiem uwa­żał, że o wiele waż­niej­sze jest, aby tar­cza była na tyle silna, by chro­nić go przed brą­zo­wymi szpo­nami Me­duzy, niż by była na tyle wy­szli­fo­wana, aby mógł zo­ba­czyć w niej od­bi­cie wła­snej twa­rzy. Jed­nakże za­kła­da­jąc, że Żywe Sre­bro wie, co mówi, na­tych­miast za­brał się do ro­boty i po­le­ro­wał tar­czę z ta­kim za­pa­łem i prze­ję­ciem, iż wkrótce świe­ciła jak księ­życ w po­rze żniw. Żywe Sre­bro przyj­rzał się jej z uśmie­chem i kiw­nął głową na znak apro­baty. Na­stęp­nie zdjął swój krótki, za­krzy­wiony miecz i przy­pa­sał go Per­se­uszowi za­miast tego, który wcze­śniej wi­siał u jego boku.

– Ża­den inny miecz poza moim nie spełni za­da­nia – za­uwa­żył. – Ostrze ma tak har­to­wane, że prze­tnie że­lazo i mo­siądz z taką ła­two­ścią, jak naj­cień­szą witkę. A te­raz wy­ru­szymy. Na­stępny krok to od­na­leźć Trzy Siwe Nie­wia­sty, które po­wie­dzą nam, gdzie prze­by­wają te­raz nimfy.

– Trzy Siwe Nie­wia­sty! – za­krzyk­nął Per­se­usz, któ­remu ja­wiło się to je­dy­nie jako ko­lejna prze­szkoda na dro­dze do celu. – Na Zeusa, kim mogą być te Trzy Siwe Nie­wia­sty? Ni­gdy w ży­ciu o nich nie sły­sza­łem.

– To są bar­dzo dziwne star­sze pa­nie – od­parł Żywe Sre­bro, za­no­sząc się od śmie­chu. – Mają na spółkę tylko jedno oko i je­den ząb. Co wię­cej, mu­sisz od­na­leźć je w świe­tle gwiazd lub o wie­czor­nym zmierz­chu, bo ni­gdy nie uka­zują się ani za dnia, ani przy świe­tle księ­życa.

– Ale – rzekł Per­se­usz – dla­czego miał­bym mar­no­wać czas z tymi Trzema Si­wymi Nie­wia­stami? Nie le­piej by było od razu udać się na po­szu­ki­wa­nie tych strasz­li­wych Gor­gon?

– Nie, nie – od­rzekł jego przy­ja­ciel. – Są jesz­cze inne rze­czy do zro­bie­nia, za­nim spró­bu­jesz zna­leźć Gor­gony. Nie ma in­nego wyj­ścia, jak tylko od­szu­kać te star­sze damy, a kiedy je już spo­tkamy, bę­dziesz miał pew­ność, że Gor­gony są już nie­da­leko. Ru­szajmy. Nie ma czasu do stra­ce­nia.

W tym mo­men­cie Per­se­usz na­brał już ta­kiego prze­ko­na­nia co do mą­dro­ści swego to­wa­rzy­sza, że dał so­bie spo­kój z dal­szymi za­strze­że­niami i prak­tycz­nie był go­tów, by roz­po­cząć przy­godę na­tych­miast. A skoro tak, to ru­szyli w drogę i ma­sze­ro­wali żwa­wym kro­kiem, tak żwa­wym, iż Per­se­usz miał kło­poty z na­dą­ża­niem za swym szyb­ko­no­gim przy­ja­cie­lem. Prawdę mó­wiąc, wie­dział, że Żywe Sre­bro ma na so­bie buty ze skrzy­dłami, co oczy­wi­ście po­maga mu wy­dat­nie roz­wi­jać taką pręd­kość. A póź­niej rów­nież, gdy Per­se­usz spoj­rzał na niego ką­tem oka, zdało mu się, iż wi­dzi skrzy­dła po bo­kach jego głowy, cho­ciaż gdy po­pa­trzył na wprost, to już tych skrzy­deł nie było, a je­dy­nie dziwna czapka. Ale w każ­dym ra­zie po­wy­gi­nana la­ska była w spo­sób oczy­wi­sty bar­dzo po­mocna i po­zwa­lała mu po­ru­szać się tak szybko, że Per­se­usz, choć był to nad­zwy­czaj ener­giczny mło­dzie­niec, za­czy­nał tra­cić od­dech.

– Tu­taj! – za­wo­łał Żywe Sre­bro. – Na­resz­cie.

Do­brze wie­dział, choć taki był z niego so­wi­zdrzał, ja­kie pro­blemy ma Per­se­usz, żeby do­trzy­mać mu kroku:

– Weź moją la­skę, bo po­trze­bu­jesz jej o wiele bar­dziej ode mnie. Nie ma lep­szych pie­chu­rów od cie­bie na wy­spie Se­ri­fos?

– Mógł­bym cho­dzić bar­dzo do­brze – od­rzekł Per­se­usz, pa­trząc po­żą­dli­wie na obu­wie swo­jego to­wa­rzy­sza – gdy­bym tylko miał ta­kie buty jak ty.

– Mu­simy spró­bo­wać zdo­być ci taką samą parę – od­po­wie­dział Żywe Sre­bro.

Ale la­ska sta­no­wiła tak zna­czącą po­moc w dro­dze, że Per­se­usz nie czuł już dłu­żej naj­mniej­szego zmę­cze­nia. W rze­czy­wi­sto­ści Per­se­usz miał wra­że­nie, że la­ska w jego ręku żyje i uży­cza mu czę­ści swego ży­cia. On i Żywe Sre­bro parli te­raz swo­bod­nie do przodu, roz­ma­wia­jąc bar­dzo przy­jaź­nie, a Żywe Sre­bro opo­wie­dział tak wiele opty­mi­stycz­nych hi­sto­rii o swo­ich daw­nych przy­go­dach i o tym, jak nie­za­wod­nie dzia­łał jego umysł w roz­ma­itych sy­tu­acjach, że Per­se­usz za­czął po­strze­gać go jako wspa­nia­łego to­wa­rzy­sza po­dróży – ko­goś, kto zna ży­cie i świat; i uznał, iż nie ma dru­giej osoby z taką wie­dzą, która by­łaby rów­nie uprzejma i tak mu po­mocna jak ten młody czło­wiek. Tym gor­li­wiej go słu­chał w na­dziei na zdo­by­cie tą drogą bez­cen­nej wie­dzy o ży­ciu.

W końcu przy­po­mniał so­bie, że Żywe Sre­bro wspo­mi­nał coś o sio­strze, która miała udzie­lić im po­mocy w wy­pra­wie, roz­po­czę­tej te­raz na do­bre.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Wszyst­kie imiona dzieci wy­mie­nione w tek­ście są na­zwami ro­ślin.
[2] Żywe Sre­bro (ang. Qu­ick­si­lver – rtęć), czyli grecki bóg Her­mes (rzym­ski Mer­kury) – bó­stwo han­dlu, ku­piec­twa i zy­sku, a także zło­dziei i cel­ni­ków.