Mister Flow - Gaston Leroux - ebook

Mister Flow ebook

Gaston Leroux

0,0

Opis

Młody, niedoświadczony i niemajętny prawnik przeżywa w swoim zawodzie katusze nudy. Bardzo ożywia się więc, gdy jego przydzielony z urzędu klient prosi go o załatwienie pewnej honorowej sprawy za dodatkowym wynagrodzeniem. Adwokat ma pojechać do Deauville, by zwrócić kochance swojego mocodawcy poufne materiały. Kto by przypuszczał, że osadzony Durin (zwany Człowiekiem o Stu Twarzach) snuje zza kratek kolejne intrygi.

Lekki, dowcipny kryminał podany w konwencji pamiętnika adwokata. Książka została zekranizowana w 1936 r. przez Roberta Siodmaka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 298

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Gaston Leroux

Mister Flow

Tłumaczenie Anonymous

Saga

Mister Flow

Tłumaczenie Anonymous

Tytuł oryginału Mister Flow

Język oryginału francuski

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 1927, 2022 SAGA Egmont

Wszystkie prawa zastrzeżone

ISBN: 9788728289556

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

I.

— Śmiałość moja i szczęście w grach najniebezpieczniejszych (patrz kodeks karny) zyskały mi podziw całego świata. Jednocześnie moja przygoda, gdyby nie była zastraszająca aż do omdlenia, byłaby całkiem śmieszna, a wśród burz, które wywołała, myślę o burzy śmiechu, jakaby mnie przywitała, gdyby wiedziano całą prawdę.

(Wyjątek z Wyznań Człowieka o Stu Twarzach)

— Czy wy, moi młodzi koledzy sądowi, którzy uczęszczacie jeszcze na odczyty w sali Colonne, przeczytacie kiedy te karty, na których odtwarzam swoją prawdziwą historję najbardziej niesamowitą, jaką można wymyślić? Pragnąłbym tego dla was, bo jest ona pouczająca. Lecz wy ją poznacie, spodziewam się, dopiero po mojej śmierci, będącej najmniejszą katastrofą, jaka na mnie czyha. Niestety! czuję za memi drzwiami tę okropną przygodę gotową nanowo pochwycić mnie w swój oszałamiający wir i spędzić mnie z tego krótkiego postoju, po którym próbuję żyć pod moją ostatnią maską (sto pierwsza), maską uczciwego człowieka... Sprawiedliwi bogowie! czyście mi przeznaczyli tylko jeden etap w tym wyścigu w otchłań?

(tamże)

W tem miejscu autor, lub powiedzmy raczej kompilator, słowem, ten, kto miał osobliwe szczęście posiadania, całkiem zresztą przelotnie, tajnych papierów Człowieka o Stu Twarzach (który nie umarł), pozwala sobie opuścić dwie lub trzy strony zupełnie zbędnych rozumowań filozoficznych o nietrwałości przeznaczeń ludzkich i małem znaczeniu Dążeń w zestawieniu z Dokonaniem.

Wracajmy prędko do Pałacu Sprawiedliwości wraz z panem mecenasem. Przedstawiam wam jego rękopis.

__________

Sprawa odłożona. Rozpatrzenie po ferjach letnich.

I raz jeszcze stary Pałac Świętego Ludwika opróżnia się... Jeszcze jeden rok upłynął. Trzeci odkąd złożyłem przysięgę, odkąd po raz pierwszy zbliżyłem się do ławy adwokackiej z tem samem nabożeństwem z jakiem w młodszych jeszcze latach przystępowałem do Świętego Stołu, a może z jeszcze większą niż wówczas trwogą.

Czy nie miałem raz jeszcze wyrzec się Szatana, jego pompy i jego dzieł? Reasumując: wyrzec się na lata pieniądza, który jest wszystkiem, szczególniej dla młodego człowieka, co nic nie posiada, a był dość miękko wychowany przez to poczciwe społeczeństwo mieszczańskie Francji z przed lat dwudziestu, środowisko najmilsze w świecie.

Miałem inteligencję, dobre maniery, chętnie garnąłem się do nauki, o ile wydawała mi się przyjemną. To wszystko mogło mi było dobrze posłużyć, gdyby ojciec mój w jednym dniu nie stracił majątku na pewnej tranzakcji i z wynikłych stąd zmartwień nie zmarł w ciągu roku.

Matka moja, z pochodzenia Angielka, która bardzo ojca kochała, nie przeżyła go; i zostałem bez jednego solda ze swym tytułem doktora praw, ze wstrętem nieprzezwyciężonym do wszelkich gryzmołów oraz dość przyrodzoną elokwencją w dziedzinie tematów, nie wymagających żadnego wysiłku. Nie wątpiłem, że powiedzie mi się w polityce. Ale na razie z czego żyć!... Młody adwokat musi być niezależny, przejść przez długą aplikanturę u radcy prawnego lub w znanej kancelarji, a głównie nie... robić interesów. Nie wolno również ich poszukiwać. Bądźmy godni... Ci panowie z Rady mają rację. Przywilej jest coś wart tylko przez gwarancje jakie daje klijentom. Mam wolność wybrania sobie innego zawodu. Lecz posiadam tylko swą gadatliwość, a komu to potrzebne?

Moje potrzeby wyzuły mnie z wszelkiej nieśmiałości, a sumienie przy życiu głodowem straciło troszkę ze swej delikatności i cnoty. Rozmyślania o prawidłowych i fałszywych zasadach Sprawiedliwości są piękną lekturą i posłużą mi gdy kiedyś zostanę pisarzem hipotecznym. Tymczasem pozawczoraj porwałem sto franków przekupce jarzyn, która miała dość burzliwą rozmowę ze stróżem porządku publicznego. Nie ukradłem jej pieniędzy, ponieważ prawie że ją wyciągnąłem z opresji. Nieszczęściem moim jest, że byłem zmuszony dać pięćdziesiąt franków woźnemu sądowemu, który przy przeglądaniu wezwania na sprawę zapytał przekupki czy nie ma adwokata. Właśnie przechodziłem jakby wypadkowo. Dyskretny znak. Słynny prawnik wysłuchiwał tę oskarżoną kobietę. Prowizja... honorarjum wypłaca się z góry. Przepisy naszego Stanu, proszę pani, zabraniają nam stawać przed sądem... Dziękuję za gotóweczkę... Niektórzy gażyści są tak zachłanni! A oprócz tego są niebezpieczni!... To jest kawał, za który staje się przed Radą Adwokacką!

Mam jeszcze w kieszeni piętnaście franków i klucze... Kroki moje wywołują wstydliwy odgłos w pustych korytarzach.

Te wakacje dłużą się okrutnie. Przypuszcza się, że trwają one dwa miesiące: otóż mają cztery. Zaczynają się one przed ferjami i ciągną się długo po nich. Terminy spraw zaczyna się odraczać już od końca czerwca. W lipcu wielki adwokat się pomniejsza o ile pokaże swą szatę w kuluarach. W końcu tegoż miesiąca widać go tam w marynarce, on pokazuje już swój strój wiejski, jest już na wyjezdnem. Wyjeżdża. Pozostają już tylko jego sekretarze, aby zabiegać o odroczenie spraw, czego im się nigdy nie odmawia. Adwokat uprawiający jeszcze swój zawód w tym okresie jest hetką-pętelką...

Jestem hetką-pętelką. Paraduję w swej todze Nie rozstaję się z nią. Ją tylko widać w krużganku Harlay’a Izby Dyscyplinarnej. Może ktoś będzie jej potrzebował za dwadzieścia franków, za dziesięć, za sto sous! Wzbudzam litość woźnych pałacowych, którzy odwracają głowy.

Wchodzę do sal wydziału karnego. Pozostały czynne tylko dwie, w których ekspedjują na kolanie drobne występki bez znaczenia, mizerne sprawy nie wymagające przewodu sądowego, świadectw, przemówień stron, ani szeroko motywowanych wyroków. Do tych małych spraw są mali adwokaci, którzy wstają, unoszą biretów, skłaniają się i mówią: Proszę Wysoki Sąd o pobłażliwość!... Są oni wyznaczeni z urzędu.

Ja również zapisałem się do sprawy z urzędu na czas wakacyjny. To mi przypomina, że dziś rano otrzymałem dwa czy trzy papierki. Przejdźmy się kawałek do Prokuratorji, jest tam świeżo. Poproszę o przekazanie mi akt. Pogawędzę z urzędnikami. Czasami łapie się fuksa w ten sposób... Lecz tak strasznie jest się strzeżonym, denuncjonowanym... Najlepsze jest jeszcze posmarować łapę starszym dozorcom więziennym o ile się chce nabrać powagi, w oczach przestępców, prawdziwego przestępcy! Niestety! brak mi na pierwszą stawkę, prócz tego teraz nie jest odpowiedni sezon!.... Z zacnemi siostrzyczkami u Świętego Łazarza przy pomocy jakiegoś sprzęcika kościelnego można było przecież dojść do ładu. Lecz to wszystko nigdy nie było odpowiednie dla mnie. Jestem zerem, a potrzebuję wszystkiego.

Cóż za nędzę dają mi w Sekretarjacie. Posłuchajcie oto najpoważniejsza ze spraw! Ta, w której mam możność najbardziej uwydatnić moją wysoką krasomówczość: Kradzież i nadużycie zaufania... pewien służący skradł swemu panu szpilkę do krawata. Chłop nie zaprzecza faktu. Przyłapano go za rękę: jest durniem na dodatek. Nazywa się Karol Durin.

Ot i wszystko!

A przecież istnieją pchnięcia nożem! Te nigdy nie są dla mnie! Zbrodnie wspaniałe, zadziwiające oszustwa! Żadna epoka sądowa nie była tak płodna cudami. Otwórzcie gazetę. Od pierwszej do ostatniej kolumny (wyłączając Z Ostatniej Chwili) macie tam same wyczyny wielkoświatowych apaszów. Bo inni już nie istnieją... Opuścili spelunki, porzucili dżokiejki. Dziś nauczyli się tańczyć i ubierają się u krawców na placu Vendôme. A co za wolty widzi się ze sznurami pereł!... z oczyszczeniem biżuterji! A w bankach, w wielkich domach handlowych, laureaci Szkoły Handlowej popisują się niezwykłą księgowością!... Miljony znikają na wyścigach! Urzędnik za osiemnaście tysięcy rocznie prowadzi grę na szalone stawki u bookmacherów! A wielkie damy co wychodzą zamąż za alfonsów! A alfonsi, którzy oszukują wielkie damy w przerwie między dwoma jazz’ami! W policji brak jest inspektorów, inspektorom braknie kajdanek. Lecz ja? Nic... szpilka do krawata!... Karol Durin, służący, kradzież i nadużycie zaufania... Ah! to jeszcze nie ten, którego fotografja ukaże się w gazetach ponad podobizną jego obrońcy!...

Pójdźmy, jednakże, do niego z małą wizytką. Poproszę sędziego o przepustkę na widzenie...

No i wracam... Nie trwało to długo!... Głowa idjoty, nawet gorzej, najzupełniejsza nieznaczność, on żałuje... Nie wiedział co uczynił... to go wzięło tak niechcący, ta chęć zwędzenia szpilki do krawata. Zapytał mnie czy niema dla takich spraw jakiej choroby? Musiałem mu powiedzieć nazwę choroby. I zaczął lamentować... Ach! gilotyny, gilotyny dla mego kleptomana!

Słyszałem starszych, wspominających z rozczulającem wzruszeniem w swych latach spędzonych w Dzielnicy Łacińskiej, gdy przed nimi, bogatemi nadzieją, otwierało się życie. Rozpytałem ich, wielu z nich w tym czasie nie było godniejszych zazdrości niż ja i nie mniej ode mnie nic nie wiedziało dokąd skierować swe kroki. Gdy mówią jak gdyby z żalem o tych czasach pełnych niepokoju, jestem przekonany, że kłamią.

Nie znam gorszej męczarni niżeli czuć się zdolnym do wszystkiego, nie wiedząc ściśle do czego, a nie móc się o nic zaczepić. Dnie ohydne. Obmierzłe wieczorne powroty do dwuch biednych pokoików, które na rogu ulicy Bernardynów stanowią mieszkanie pana mecenasa. Rzucam się w ubraniu na łóżko, pełen obrzydzenia do wszystkiego i w szczególności do samego siebie.

Stukanie maszyny do pisania w mieszkaniu sąsiedniem. Mieszkają tam dwie siostry Natalja i Klotylda. Natalja, steno-daktylografka niezbyt ładna. Pracuje dla agencji przy ulicy Henner. Kopje tekstów dramatycznych. Klotylda słucha wykładów w Szkole Prawa. Już zapisała się do palestry. Nic nam więcej nie brakowało jak tylko: kobiet!... Posiada ona niezwykłą wiarę w siebie, w swoją pracę, w swoją wytrwałość. Oświadcza nam ona bezapelacyjnie: wybiję się. Tymczasem aby mieć co jeść zajmuje się tak jak i siostra przepisywaniem dla pp. autorów. I to jest w porządku! Co za czasy! Mają one brata którego znam, jest tancerzem w Cambridge’u i zamierza poślubić starszą kobietę. Wczoraj nastąpiło u nich z tego powodu starcie i wyrzuciły go za drzwi. Brat ma rację, szczególniej jeżeli zadławi starą panią i weźmie mnie na obrońcę. Czuję, że zdołam zyskać mu uniewinnienie.

Dziś rano otrzymałem słówko od mego klijenta Prosi o widzenie się ze mną po południu. Jeszcze jeden, który się nie przejmuje. Wychodząc z mego pensjonatu, stary wuj opłaca mój pobyt, poszedłem na spacer do ogrodu Luksemburskiego. Nie zabawiłem długo. Królowe Francji działają mi na nerwy, a płakałem na widok stateczków puszczanych na stawie przez malców. Ach! jakbym pragnął być nad morzem. Nie znam Deauville. Myślę, że nie uda mi się nigdy opuścić Dzielnicy Łacińskiej.

Od dwuch dni za ścianą remingtonistka zamilkła. Panienki wyjechały na wakacje. To panna Klotylda oznajmiła mi tę dobrą wiadomość. One są nadzwyczajne: ofiarowują sobie rok tocznie dwa miesiące wakacji w swojej willi w Lion sur Mer. Poprosiłem kolegę w pończochach ze sztucznego jedwabiu o zaproszenie mnie. Odpowiedziała mi śmiejąc się, że jest tylko jeden pokój w ich willi: Będę spal w salonie! Ale niema salonu w ich willi, niema również jadalnego pokoju. Są tylko dwie izby. Pokazała mi fotografję ich posiadłości bo to do nich należy!... Chatka wybudowana przez nie ze skrzynek od towarów kolonjalnych i papy smołowanej, leży w fałdzie piaszczystej dziury wraz z ogrodem warzywnym. Tak moja pani!... gdzie rosną wyłącznie skorupy mięczaków. Wyjechały, szalone radością...

Ja pozostałem zajęty czyszczeniem obuwia. Dzisiaj widziałem się znowu ze swym klijentem. Badanie u sędziego śledczego. Znowu beki. To istna fontanna, ten człowieczyna! Sędzia śledczy otrzymał list od okradzionego pana. Jest to pan z dobrej sfery. English baronet, który w głębi Szkocji, dokąd powrócił hodować swą neurastenję, znajduje czas na zaimowanie się losem swego nicponia lokaja. Błaga on sędziego o litość nad nim, baronetem, za moment słabości, nie powinien był nigdy składać doniesienia, to on jest winowajcą! Miałże prawo wystawiać swą szpilkę do krawata na pokuszenie służącemu? On pragnie: Zbawienia swej duszy. Ach! ci prezbiterjanie! Po wyjściu Durin’a z więzienia przyjmie go z powrotem do służlby. Gdyby nie ważne sprawy, zatrzymujące go w Edynburgu, jużby nanowo przebył kanał, lecz przybędzie do Francji w październiku. Prosi Durin’a o przebaczenie i posyła mu Biblję.

Sędzia pęka ze śmiechu. Durin otworzył znowu swe śluzy. Dociągnie się sprawę do października. Baronet przyjedzie odebrać swego chłopa. Odda mu się go wraz z sześcioma miesiącami więzienia i zawieszeniem na dwa lata (pierwszy wyrok). Obrońca nie będzie nawet potrzebował wstać. Rzecz załatwiona, mecenasie... Wynoszę się trzaskając drzwiami.

Nazajutrz znowu list od Durin’a. Zawracanie głowy! Odpieczętowuję:

— Mecenasie, chciałbym powiedzieć Panu słówko o Jego honorarjum.

Jak to człowiek nie zna własnego serca! Kocham Durin’a. Biegnę: Już chciałbym znaleść się w jego towarzystwie, nie mogę się obejść bez niego!... Opatrzność, której on jest w tej chwili najużyteczniejszem akcesorjum zesłała mi go. Zastaję innego Durin’a. Nie płacze. Nie poznaję go. Wygląda inteligentnie. Prosi bym usiadł. Co mówię? On mi rozkazuje, bym zajął miejsce przed nim. I to ja wyglądam na przyjmującego odwiedziny swego adwokata w jego więzieniu. Interesik mój stawia on jasno, nie trwa to długo.

— Panie, żałuję, że nie mówiłem z Nim o honorarium zaraz na początku. Byłby Pan przyszedł wcześniej na moje wezwanie.

Przerywam bardzo onieśmielony: Jestem wyznaczony z urzędu. Mowy być nie może o sprawie honorarjum.

— Blagujesz Karolku: Powiedzmy, że będzie to kwestja tylko mojej wdzięczności za małą przysługę o jaką Pana poproszę.

— O co więc chodzi, Panie?

— Wyczytałem w pańskich oczach, że nudzi się Pan w Paryżu i nie pogniewałby się zbytnio, gdyby wypadło mu zrobić małą przejażdżkę do Deauville!

Podskakuję na krześle. On uśmiecha się. Nawet nie domyśla się jak dobrze trafił. To jest wręcz przygniatające. On patrzy na moje buty i przestaje się śmiać. Już jest rozczulony litością. Znając jego skłonność do łez, oświadczam krótko, czerwieniejąc po same uszy:

— Panie, ubóstwiam Paryż w lecie!

On wzrusza ramionami.

— W takim razie nie mówmy o niczem.

Pot występuje na mnie grubemi kroplami: Czuję, że straciłem wszelkie prawa do jego wdzięczności, czuję również, że o ile rozmowa na tem się nie skończy, zajdzie ona daleko. Dalej, dużo dalej, niż przepisy regulaminu na to pozwalają. Ten człowiek chce prosić mnie o przysługę, przysługę, której ja, jego adwokat, nie mam prawa mu oddać. Nie pozostaje mi nic, jak tylko uciec...

— Tysiąc franków! — odzywa się Durin.

Rzężę: tysiąc franków, za co?

— Za podróż do Deauville.

— Stanowczo panu na tem zależy!

— Tak! mam tam w tej chwili przyjaciółkę... przyjaciółkę bardzo szyk... kobietę z towarzystwa! Mój Boże, panu, który jesteś moim adwokatem, to znaczy tak, jakby spowiednikiem, mogę wszystko powiedzieć.

— Wszystko!

— Ta kobieta z towarzystwa miała specjalne względy dla mnie...

— Powinszowania!

— Od czasu, gdy wie o moim areszcie, musi przeżywać niepokoje.

— Wiadomo! jeżeli pana kocha.

— Nie wątpię o jej uczuciach, lecz tu nie o to chodzi. Posiadam jej listy, listy dość kompromitujące, fotografje, kilka wśród nich dosyć intymnych, ponieważ w wolnych chwilach jestem fotografem i mam poczucie sztuki. Jeżeli te dokumenty dostaną się w obce ręce, lub prościej do akt śledztwa, kobieta ta jest zgubiona... W mojej rozterce myślę tylko o niej. Chodzi o dostarczenie jej tego wszystkiego, zachowując największą tajemnicę. Czy pan to chce uczynić?

Patrzyłem na niego z podełba.

— Czy panu wiadomo, że postępuje pan tu jak prawdziwy gentleman?

— Kochany mecenasie, gdybym chciał by ona... śpiewała nie byłbym się zwracał do pana!

— Dziękuję.

Zrozumieliśmy się.

— Kiedy pan wyjeżdża?

— Gdy już będę miał listy i fotografje.

— Oczywiście nie potrzebuję pana objaśniać, że nie mam tego wszystkiego w kieszeni... Osoba ta spotykała się ze mną w małej antresoli przy ulicy Chalgrin, niedaleko od alei Lasu Bulońskiego.

— Znam, elegancka dzielnica. Dama ta dobrze załatwiała te sprawy...

— Za kogo pan mnie bierze — odpowiada Durin. Jestem tam u siebie. Ja tylko posiadam klucz, doręczę go panu. Antresola, drzwi na prawo. Nie rozmawia się z portjerem, lecz jeśliby pana wypytywał, coby mnie bardzo zdziwiło, powiedziałby pan, że jest przysłany przez p. Van Houten, który powierzył mu klucz. Widzi Pan jakie to proste!

— Potem?

— Później, pomyszkuje pan w mieszkaniu i po szufladach i znalezione fotografje i papiery złoży pan do swej teki, a jutro odniesie mi je tutaj. Tu rozsegreguję je i wręczę panu pakiet do odwiezienia do Deauville.

— To wszystko?

— Nie!

To mówiąc wyciągnął z za podszewki marynarki dwa kluczyki, które mieściły się we wgłębieniu jego dłoni.

— To jest klucz od mieszkania, ten otwiera otomanę małego salonu. Proszę zrozumieć. Podnosi pan frendzlę od kanapy i wymacuje miejsce, gdzie znajduje się zamek. Otwiera pan. Wewnątrz otomany znajdzie pan walizę podróżną dość zgrabną. Jest prezent, na którym mi bardzo zależy.

— Stanowczo, jest pan Don-Juanem, mój panie klijencie!

— Pan nawet nie przypuszcza, jak to trafnie powiedziane. Waliza ta pełna jest pamiątek i byłoby okrutne dla wielu rodzin, gdyby je zmarnotrawić. Szczęście, że znam tajemnicę zamknięcia i że pomyślałem o panu dla przechowania tego cennego przedmiotu do czasu mego wyjścia z więzienia.

— Ach! na ten przykład! To pan liczy na to, że ja przeniosę ten przedmiot do siebie... Ale pan nie zdaje sobie sprawy czego odemnie żądasz? Pan chce zepsuć moją karjerę? Przepisy regulaminu są zupełnie ścisłe.

Przy tych słowach wybuchnął śmiechem. Piękna jest ta pańska karjera!

Miał wyraz twarzy nikczemny i patrzył znowu na moje buty.

— Warta jest pańskiej! — wykrzyknąłem.

— Ja na swoją się nie skarżę! Niech mnie pan posłucha i zrobi o co go proszę. Nikt się o tem nie dowie. Odda pan usługę wielu osobom... i zarobi dwa tysiące franków...

Och! ten Durin! zmienił jeszcze raz wyraz twarzy... Durin od dwuch tysięcy nie był Durin’em od tysiąca. On miał w sobie coś bardziej... jakby to wyrazić? coś bardziej nieodpartego.

— Sto Ludwików! — dodał chłodno, — które podniesie pan dziś wieczór.

Przestał, przyglądał się moim trzewikom. Wyglądał jakby już myślał o czem innem.

— No i cóż? — odezwał się nagle, jakby sobie przypomniał o mojej obecności.

— Cóż! Jak ja je podniosę?

— Najpierw należy oporządzić swoją brodę, kochany mecenasie! Pójdzie więc pan do Glorji róg ulicy Vivienne. Poprosi pan o Wiktora. Da mu pan ten papierek i dwa franki napiwku, a on wręczy panu dwa tysiące franków. A teraz, do jutra, o tej samej porze i proszę nie myśleć o tych regulaminach, o ile nawet pan je naruszył, to przecież dla honoru dam!

Wyszedłem z więzienia z kluczami, z kawałkiem zapisanego papieru, na którym rozróźniłem tylko dobrze te dwa słowa: Sto Ludwików.

Na razie mi wystarczają, nie chce mi się rozmyślać. Józef de Maistre powiedział: Jeden się żeni, drugi wydaje bitwę, trzeci buduje, nie myśląc o tem zapewne, że nie zobaczy swych dzieci, nie usłyszy Te Deum i nie zamieszka nigdy u siebie. Nie szkodził wszystko się posuwa i to wystarcza! Ja też się posuwam... posuwam się do ulicy Vivienne.

Sklep modnego fryzjera. Wiktor jest bardzo zajęty. Muszę czekać. Nareszcie następuje moja kolejka. Wsuwam mu papierek. On odczytuje:

— W porządku, powiada i nakrywa mnie fartuchem.

— Zaraz pozbędziemy się tego wszystkiego.

— Co takiego? To wszystko, to moja broda.

— Upewniam pana, że tego już się nie nosi!

Chcę zrobić kilka uwag, on się uśmiecha i szepce mi do ucha:

— Rozkaz szefa!

Unicestwiony, pozwalam się operować. Snać p. Wiktor i ja mamy teraz wspólnego szefa.

Wstaję z nową twarzą. Wiktor pozostawił mi pod nosem małą szczoteczkę a la Chaplin. Koledzy by mnie nie poznali i to mnie wcale nie raduje. Wyglądam, jakbym się ucharakteryzował, by zrobić sztosa. A czy to rzeczywiście nie tak się rzecz przedstawia? Jeżeli to przyjmie zły obrót, jeżeli jest jaki haczyk, już nie mogę przed Radą bronić się nieświadomością, zgadzając się na tę maskę, dałem się zaangażować do szajki! Jakiej szajki? Cóż to! czy nie mam prawa jak każdy kazać się ogolić?

Opróżniłem kieszenie i dałem te dwa franki napiwku. Wiktor otwiera swój portfel i daje mi ostentacyjnie dwa tysiące franków.

— Myślę, że rachunek się zgadza. Proszę mi niezbyt późno przysłać rozporządzenie co do Deauville. Będę na Grand Prix. Znajdzie mnie pan na mojem zwykłem miejscu.

Odprowadza mnie do drzwi.

— Niech pan idzie się ogarnąć!

Wiktor pracuje u booków. Ma bogatą klijentelę, giełdziarzy. Ja przynoszę mu wstyd swemi łachmanami. Dwa tysiące franków! Dwa tysiące franków! Wydaje mi się, że mogę kupić cały Paryż. Tymczasem ofiaruję sobie parę trzewików. Następnie wchodzę do wielkiego magazynu na bulwarach. Figurę mam manekina. Gotowe ubranie będzie mi pasować jak rękawiczka. W dwie godziny później znajduję się przed moją szafą lustrzaną w zachwycie przed lalką z wystawy. Och, jako wdzięczny młodzieńczyk nie do poznania, ale całkiem śmieszny.

A teraz, przebrany, odegram swą rolę? Nastała godzina. A oto ulica Chalgrin. Nadszedł wieczór. Wślizguję się pod sklepienie gmachu i przechodzę jak cień około dyżurki portjera. Puste schody. Kilka stopni. Drzwi na prawo. Ręka moja drży na kluczu. Dwa obroty. Skończone. Wchodzę i zamykam się. Jestem zziajany. Panują ciemności. Parę sekund wypoczynku, w czasie których słyszę tylko moje ciężko i głucho bijące serce. Zapalam zapałkę. Nie śmiem przekręcić kontaktu. W pierwszym pokoju, na małym stoliku biureczku zauważam tkwiący w piórniku kawałek świeczki obok leżącej pałeczki laku do pieczętowania. To wszystko czego mi potrzeba. I padam bezwładnie na fotel.

A przecież nie jestem ani złodziejem, ani włamywaczem. Jestem tu na prośbę lokatora. Sumiennie, nie można mi nic zarzucić. Nawet przed starszym zgromadzenia, mógłbym jeszcze się wykręcać: Całkiem słusznie, panie prezesie, są regulaminy, lecz istnieje również prócz adwokata człowiek, uczciwy człowiek, który przyszedł tu, by zbawić honor matki rodziny!... Darmo przyznaję tej kobiecie posiadanie dzieci. Ostatecznie mogłaby je mieć. Rola moja staje się od tego bardziej rozczulającą, bardziej bohaterską. W istocie, gdy pomyśleć co ja ryzykuję, jak wzniosłemi stają się me czyny. Więc, podnieś się mecenasie Rose (to kwietne nazwisko to właśnie moje) i dokończ potrzebnych jeszcze ruchów.

Dwadzieścia minut później byłem ustrojony. Fotografje i papiery w tece, waliza w ręku (troszkę ciężka ta zgrabna, mała waliza podróżna) zamknąłem drzwi za sobą i wiałem nie jak bohater dumny ze spełnionego obowiązku, ale jak ktoś, któryby chętnie dał dwadzieścia pięć ludwików z pięćdziesięciu, jakie mi zostawały, aby nie być zauważony, a głównie za to by zmusić jakiś nieznośny głos dźwięczący mu w uszach tą okropną zwrotką: Ty należysz! należysz! należysz! do bandy Van Housen’a! Czy po tem wszystkiem szef nie jest z ciebie zadowolony?

Ale Opatrzność czuwa, Święta Opatrzność: I docieram z powrotem do mojej nory przy ulicy Bernardynów uniknąwszy tego, by ktoś mógł się pochwalić, że mnie spotkał, wpadam bez sił, taszcząc na swój czwartak przeklętą małą walizę podróżną. I zasypiam snem ołowianym.

Nazajutrz ptaszęta śpiewały w koronach drzew przed Świętym Mikołajem z Chardoueret. Otworzyłem okno. Szczere słońce oświetlało część mej mansardy. Zanurzyłem głowę w miednicy i wziąłem się do rozmyślań. Był czas po temu.

Wczoraj, mój chłopcze, myślę, żeś zrobił ze siebie durnia. W wyniku tej drobnej historji zostaniesz przygnieciony szeregiem nieszczęść bez liku; rwany przez tysiące wrogów, pozbawiony wolności, oskarżony o przywłaszczenie, a może i o współudział w szantażu. By wyjść z tej sprawy zaszczytnie pójdę odważnie rzucić się do nóg twego batonnier’a!

Nie należałoby nigdy rozmyślać w życiu, bo to nie służy do niczego. Sądzę obecnie, że to właśnie dopiero z chwilą, gdybym odważnie poszedł rzucić się do nóg swego batonniera zaczęłyby się moje przykrości, bo narazie niema o nich żadnej mowy. Jestem ubrany w nowy garnitur. Mam jeszcze tysiąc franków w kieszeni z których nikomu nic nie jestem winien, postępuję jak człowiek honoru i wybieram się na wycieczkę do Deauville, podczas której obiecuję sobie zapomnieć o wszystkich mych biedach z Dzielnicy Łacińskiej!

I miałbym skwitować z tego wszystkiego dlatego tylko, że wbrew regulaminom przeniosłem do swego mieszkania worek podróżny, którego nikt nigdy nie zobaczy! Durin miał rację, to przecież nie u jego adwokata będą poszukiwać jego rzeczy! No, ubierajmy się!... stańmy się znowu człowiekiem światowym.

A teraz zamknę na dnie mego kufra małą walizę i nie będzie już o niej mowy!

Podnoszę ją i wydaje mi się jeszcze cięższą niż wczoraj, ponieważ dziś już strach mi nie sekunduje.

W każdym razie walizka ta zawierać musi zgoła inne rzeczy niż przedmioty toaletowe i listy kobiece! Chciałbym bardzo wiedzieć. Po co? Ależ na moje nieszczęście: Człowiek staje się dopiero wtedy zadowolony, gdy nakarmi się smutkiem i goryczą. Los, gdy nie jest zły, lecz tylko dokuczliwy otwiera mu szczęśliwą drogę. Pozostaje tylko po niej pójść. Ale człowiek po drodze natrafia na małą skrzynkę i porzuci wszystko, by tę małą skrzynkę otworzyć. Wiemy co z niej wyjdzie. To się powtarza od czasów Epimeteusza. Wyobraźcie sobie, że nie otworzyłem małej zakazanej walizki; nie przytrafiłoby mi się nic prócz drobnej, zabawnej przygody, tak przynajmniej chciałbym wierzyć. Przyjemna przejażdżka z naruszeniem mych obowiązków adwokackich, tych obowiązków włożonych mi przez mecenasa Cresson. Gdy zaś obecnie... och! obecnie!

To zbyt głupie jednak. Po co Durin zapomniał zatrzasnąć tajny zamek? Miałem tylko do odpięcia zwyczajne paski pokrowca z płótna khaki, przykrywającego prostokątną walizę z bogatego groszkowanego safjanu. Tu już pozostawał tylko zwykły zamek. Nacisnąłem guzik środkowy odciągając miedziane zawiasy. Byłem zdziwiony, że to się otwierało, lecz bardziej jeszcze zdumiałem się, patrząc na wspaniały komplet narzędzi do włamań!

Do licha, panie kochany! co za luksus! Nikiel, srebro, a co za robota! Prawdziwe dzieła sztuki. Cęgi wszelkich rozmiarów, piły, mesle, rodzaj korkociągów, zapewne przeznaczonych do wiercenia dziur w drzwiach, dźwignie, kozie stópki, różne narzędzia nieznane, niektóre cienkie jak sprężyny zegarków i zamknięte w naczyniach kryształowych. Prócz tego komplet apteczny, wata hygroskopijna, chloroform i inne pachnidła. Ach bydlę! Oto co kazał mi przechowywać u siebie!

Teraz śmiałem się z jego czelności, bo żart ten trwał już dość długo i postanowiłem postawić mu kres.

Po podniesieniu ostatniej przegrody znalazłem plikę akt dosyć grubą i rzuciłem ją na me biurko! Nareszcie, będę wszystko wiedział!

Wszystko! Wiesz wszystko: fotografje, jakie tam znalazłem, nie są podobiznami kobiet, ale to on, wszystkie jego profile, to on we wszystkich jego rolach, w jego niezliczonych przeistoczeniach; to człowiek, który wprowadza w ruch od lat dziesięciu wszystkie policje świata, którego niewiarogodne przygody zapełniły kroniki obu półkul i którego pogrzebano uroczyście w rubryce: Z Ostatniej Chwili, opisując zatonięcie Britanic’a w okolicy Halifax! To człowiek o stu twarzach, którego ostatni jest Durin... Durin aresztowany jako służący za kradzież szpilki do krawata swego pana... sir Archibalda Skarlett, baronneta, ex-gubernatora prowincji Tybetu, Durin, klijent mecenasa Antonina Rose, adwokata przy Paryskiej Izbie Apelacyjnej!

Byłem oszołomiony radością. Od dwudziestu czterech godzin przeżywam tyle wzruszeń! Przedewszystkiem śpieszmy do kancelarji więzienia. Muszę zobaczyć Durin’a. Z tem wszystkiem, nie znam jego prawdziwego nazwiska! Ale on mi je wyjawi, musi obecnie wszystko mi powiedzieć! Trzeba się dobrze rozmówić. Sprawa jego jest bardzo poważna: Czyliż ten chłopak sobie wyobraża, że będzie długo jeszcze zwodził policję i sprawiedliwość? Już sędzia śledczy musiał czegoś domyśleć się, jeżeli pozwolił na przeciąganie sprawy! Cała prasa będzie z pewnością poruszona. Już ja nad tem będę czuwał, znam małego Rusquin z Przebudzenia Gallów. On nie jest dzieckiem, wystarczy krótka ale zgrabna rozmowa, a wnet przewącha w moim klijencie Człowieka o Stu Twarzach. Trzeba wszystko przewidzieć! Ach! jeżeli chodzi o sprawę, to jest piękna sprawa. Nareszcie!

Zstępuję ze schodów ze swoją cenną walizą. Szczęściem nie spotykam nikogo. Wołam taksówkę. Spotykam mego Durin’a, tak spokojnego, ile ja jestem podniecony!

— Dziękuję, wiem, że to jest zrobione! Pan mi przynosi fotografje i listy...

— Tak, wybucham, i zaraz odwiozę walizę do pańskiego przyjaciela Van Housen’a!...

Durin podnosi głowę. Widzę twarz drapieżną.

— Po co?

— Ponieważ widziałem co się w niej znajduje. Innym razem będzie ją pan zamykał!

Durin siada.

— Zbyteczne odnosić walizę! Jej jest bardzo dobrze tam, gdzie jest. Myśli pan chyba, że musiałem zabezpieczyć, aby jej już tam nie odniesiono. Była zanadto kompromitująca!

— Jak?

Uśmiechał się. Byłbym go chętnie udusił.

— Durin, rzuciłem, ze mną nie trzeba bawić się kto chytrzejszy! Tu nie ma pan nic do wygrania. Nie będę już taił przed panem, że dla wszystkich sprawa pańska jest mniej wyraźna, niżby się to mogło panu zdawać! Wiem, że jest wszczęte śledztwo dodatkowe. Nie omieszkają ustalić pańskiej rzeczywistej osobowości. Będzie wiadome, że Człowiek o Stu Twarzach, ten którego Anglicy nazywają sławnym Mister Flow, nie umarł. Lecz ja będę pana bronił i uratuję go!

— Nie, panie, nie! Pan będzie bronił Durina, służącego. Niech się pan ani sekudy nie łudzi, że sławny Mister Flow wybierze do swej obrony małego, nieznanego aplikanta, mecenasie Rose! Jemu potrzebny będzie jakiś dawny batonnier, jak Mc Henri Robert, albo garde des Sceaux, jak Mc de Norurie, lub dawny minister i Mc Andre Hesse, lub też były Prezydent Republiki, jak Mc Millerand. Widzę przyjacielu, że to cię bardzo zasmuca. Mnie również. Przeto też trzeba pragnąć dla szczęśliwego zachowania ciągłości naszych stosunków, by sławny Mister Flow nie przestał być nieboszczykiem... co panu pozwoli zachować moją walizę i mnie jako klijenta... oraz to śliczne ubranko, które zachwycająco na panu leży! Najlepsze moje powinszowania, kochany mecenasie, widzę, że nie tracił pan czasu napróżno. Nie mówiąc już o tem, że Wiktor jest prawdziwym artystą. Nie poznaje się pana zupełnie. Przepowiadam panu niejedno powodzenie u dam w Deauville!

Wykpiwał mnie cynicznie. Wstałem zdecydowany z tem skończyć.

— Nie będę bronił, oświadczyłem tonem pełnym odzyskanej przezemnie godności, ani sławnego Mister Flow’a, a szczególnie tego dużego głupca, jakim jest Durin, co nie potrafi nawet ściągnąć szpilki do krawata swego pana, pozwalając się nakryć jak żak Urobiono sobie mnóstwo złudzeń co do osoby Człowieka o Stu Twarzach. Ja znam tylko jedno i przyznam się, że mnie nie olśniło. Za dwie godziny będzie pan miał swe pieniądze cokolwiekby mnie spotkało!

I patrzę nań bez trwogi. Los jego jest przesądzony.

On się uśmiecha. Mam wrażenie, daję słowo, że go to bawi.

— Niech pan nie udaje dziecka, powiada. Przyznaję, że taki Durin nawet dla aplikanta nie jest zbyt błyskotliwym klijentem. Czego pan chce? Najwięksi kapitanowie mieli swe chwile słabości. Duma ich gubi. Trudności ich nęcą. Myślą, że wszystko im jest dozwolone. Ten mały klejnocik od krawata sir Archibalda nie miał w mych oczach innej ceny, prócz tej chwili przyjemności, jaką mi dostarczył, kiedy pozbawiałem go, baroneta, cennego przedmiotu pod jego nosem i przy dziesięciu innych osobach, nie zauważony przez nikogo, przysięgam panu! Lecz jestem hojny z przyrodzenia i niepotrzebnie podarowałem ten przedmiot pokojówce jednej z przyjaciółek lady, która to pokojówka okazywała mi pewne względy. Była to uczciwa dziewczyna. Ona mnie wydała. Co za lekcja! Uczy się człowiek w każdym wieku... Lecz zostawmy to, będzie to miało tylko przejściowe znaczenie w chwili, gdy stanę przed Izbą Dyscyplinarną... Gdzie jest worek z narzędziami?

— Pańska waliza? Oczekuje na mnie w taksówce.

— Ma pan zamiar odwieźć ją na ulicę Malgrin?

— Tak!

— Nie! mówiłem panu, że się zabezpieczyłem. Nie czytał pan jeszcze dzienników?

— Rzeczywiście, przyznaję...

— To niech pan czyta.

I wyciągnął pismo poranne (wydanie specjalne). Wskazywał mi na pewną wzmiankę w rubryce z ostatniej chwili:

Zmartwychwstanie słynnego Mister Flow’a. Człowiek o Stu Twarzach nie umarł!

Zerwałem się.

— Proszę czytać! Proszę czytać!

Przeczytałem. Przeczytałem ku przerażeniu: Niechaj się pocieszą liczni admiratorzy słynnego Flow’a (człowieka, którego policja wciąż nie może schwytać i przytrzymać, jak niepodobna utrzvmać w garści wodę). Uratował się on Podczas zatonięcia Britanic’a i powrócił do Francji powiększyć szereg swych uczynków: Oczekujemy więc jakiegoś nowego sensacyjnego włamania lub też jednego z tych skandalów towarzyskich, jakie on potrafi tak genjalnie prowokować, ku wielkiej radości tych, co w nich nie są zamieszani. Służba bezpieczeństwa publicznego świeżo została uprzedzona, że mister Flow, pełen życia i w świetnej formie jak nigdy, znajduje się w Parvżu. Wczorai rano policja wiedziała, że podał się on za niejakiego Van Housen’a, przybywającego z Amsterdamu i że widziano go w paru lokalach gdzie się ludzie bawią. W południe dokonano rewizji w jednym z palace‘ów na Polach Elizejskich, gdzie po zapłaceniu rachunków, pozostawiwszy kufer podróżny, nie pokazał się od trzech tygodni. Nie znaleziono w tym kufrze nic prócz bielizny i kilku sztuk garderoby.

Późno w nocy doniesiono policji, że niejaki Van Housen wynajął mały pied a terre w jednym z domów umeblowanych przy ulicy Chalgrin. O świcie ajenci zgłosili się do tego hotelu i zażądali otwarcia mieszkania zajętego przez niepożądanego lokatora, którego nie widziano od dni piętnastu.

— Podług mnie, nie znajdziecie nic, — oświadczył portjer. — Jeden z jego przyjaciół, którego widziałem nieraz z nim przyszedł wczoraj. Miał on klucz od mieszkania i wyszedł z niego z walizą wyglądającą bardzo ciężko. Van Housen musiał wiedzieć, że jest śledzony i z pewnością polecił przyjacielowi swemu zabrać z mieszkania wszystko co tylko mogło się tam znajdować kompromitującego.

— Jeszcze jeden szczegół, który mi się wydał dziwnym — dodał portjer — to to, że ten przyjaciel, który dotychczas nosił brodę obecnie ją zgolił, pozostawiając jedynie mały wąsik a la Chaplin.

Niema żadnych wątpliwości, że chodzi tu o wspólnika. Dla dokonania niezupełnie bezpiecznej czynności postanowił on zmienić swą twarz. Lecz portjer oświadczył stanowczo, że mimo wszystko go poznał i orzy okazji pozna go powtórnie!

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.