Mieszkając z playboyem - Stephens Susan - ebook

Mieszkając z playboyem ebook

Stephens Susan

3,6

Opis

Holly Valiant poszukuje tematu do kolejnych felietonów. Jej tymczasowy współlokator, seksowny argentyński sportowiec Ruiz Acosta, mimowolnie podsuwa Holly idealny temat. Któż nie chciałby poznać sekretów o życiu z playboyem? Historia przyciąga tłumy czytelników, lecz Holly coraz trudniej zachować dystans wobec Ruiza…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 147

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (40 ocen)
16
7
5
10
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Susan Stephens

Mieszkając z playboyem

Tłumaczenie: Barbara Bryła

PROLOG

Przeciągając potężne ramiona, Ruiz Acosta odebrał telefon od swego brata Nacha z Argentyny. Podczas rozmowy spoglądał na panoramę Londynu z okna swojej eleganckiej rezydencji. Pokochał to miasto nie mniej niż dzikie bezkresy pampasów. Różnica między nimi była olbrzymia i przynosiły zupełnie odmienne wyzwania, ale były równie stymulujące. A tutejsze kobiety? Blade, zabiegane, okutane w zbyt wiele ubrań.

– Czy zdążę do domu na coroczny mecz polo? – Ruiz skupił się, żeby odpowiedzieć na pytania brata. – Dzikie konie nie odciągną mnie od tej awantury. Zadbaj tylko, żebym dostał ogiera, który może prześcignąć tego zionącego ogniem potwora, na którym jeździ Nero. Wrócę na czas, żeby chronić twoją flankę, Nacho.

– A jak tam firma? – przerwał mu brat twardym, męskim głosem.

– Świetnie. Dokończyłem reorganizację. Pozostało mi tylko przyjąć dwóch nowych pracowników. W przyszłości będę dzielił czas pomiędzy Argentynę i Londyn, ale…

– Nie zapominaj o rodzinie na drugim końcu świata – przerwał mu Nacho. – Jesteś spoiwem, które trzyma nas razem.

– Spoiwo może się rozluźnić.

Urażony Nacho szybko zmienił temat.

– Miałeś ostatnio jakieś wieści od Lucii?

– Nie. Czemu pytasz?

– Nasza siostra znowu zniknęła nam z radarów. Zmieniła numer telefonu.

– Zawsze była nieznośna. – Kto by ją zresztą za to winił, skoro czterej bracia nieustannie spoglądali jej przez ramię. Ale jej bezpieczeństwo było najważniejsze. – Zajmę się tym. Wpadnę do jej mieszkania i sprawdzę, czy wróciła albo czy zostawiła jakieś ślady.

Nacho ucieszył się i głos mu złagodniał, gdy spytał:

– Znalazłeś sobie jakąś kobietę?

Ruiz roześmiał się, a w tej samej chwili ktoś lub raczej coś musnęło jego kolana.

– Nie, za to mnie znalazł pies.

Brat zaklął po drugiej stronie linii, ale Ruiz to zignorował.

– Wielki czarny kundel przywlókł się z ulicy w momencie, kiedy przywożono mi meble. Po prostu rozłożył się wygodnie przy kominku. Prawda, Bramkarz?

– Dałeś psu imię? – Nacho wszedł mu ostro w słowo.

– Nie tylko imię. Dałem mu dom. Bramkarz jest teraz częścią umeblowania. – Potargał wielkie uszy psa.

– Jakie to do ciebie podobne. – Nacho przybrał ton starszego brata. – Zawsze miałeś miękkie serca dla bezdomnych zwierząt. Dios! Pozbądź się tego kundla.

– Odczep się! – Nie byli już chłopcami, żeby Nacho nim komenderował. Jeśli chodziło o zwierzęta, Ruiz nie uznawał kompromisów.

– Widzimy się na meczu polo – warknął Nacho. – Bez kundla.

– Do widzenia, bracie. – Nacho miał z tym problem. Przed laty po śmierci rodziców przejął odpowiedzialność za rodzeństwo. Czasami zapominał, że wszyscy są już dorośli, a Ruiz osiągał w Londynie sukcesy.

Wyczuwając irytację pana, Bramkarz zaskomlał. Ruiz pogłaskał go uspokajająco.

– Może powinienem wziąć na Nacha poprawkę? – Pełne wyrazu oczy psa zapraszały go na spacer. Brat zarządzał w Argentynie posiadłością o rozmiarach niewielkiego kraju. Miał prawo być zmęczony. – Okej, piesku, idziemy.

Taki duży pies jak Bramkarz wymagał wielogodzinnego ruchu. Tak jak jego pan, pomyślał Ruiz, dostrzegając w lustrze odbicie swojej smagłej, nieogolonej twarzy. Jeszcze jedna długa i rozczarowująca noc. Nie pociągała go żadna z poznanych w Londynie kobiet, z tymi ich kościstymi figurami, ciężkim makijażem i jednakowo ufarbowanymi na blond włosami. Niewątpliwie był trochę zblazowany. Może Nacho miał rację? Może Ruiz powinien wrócić do Argentyny i znaleźć tam jakąś doświadczoną czarnooką piękność? Pełną ognia i południowoamerykańskiej pasji, z którą byłoby mu dobrze w łóżku i która umiałaby dzielić z nim radość życia. Taka kobieta przydałaby się jego bratu. Może wtedy złagodniałby, pomyślał Ruiz cierpko, zamykając frontowe drzwi. Nie przyszło mu do głowy, że tuż za rogiem podobne wyzwanie czeka na niego…

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Pamiętnik prowadzę od zawsze. Można powiedzieć, że pisuję nałogowo. Ponoć ludzie zapisują swoje myśli z braku kogoś, komu mogliby się zwierzać. To pierwszy dzień mojego nowego życia w Londynie. Mój pociąg właśnie dojeżdża do stacji, więc muszę się streszczać. Istnieją dwie podstawowe zasady:

1. Polegać wyłącznie na sobie.

2. Żadnych mężczyzn. Przynajmniej dopóki nie zostanę wziętą dziennikarką, która może dyktować warunki.

Po karku spływał jej deszcz ze śniegiem. Jakiś mocno starszy pan uznał, że Holly potrzebuje pomocy.

– Czy szuka pani autobusu jadącego na dworzec? – zagadnął.

– Nie, ale dziękuję za zainteresowanie. Właśnie tu przyjechałam. – Uniosła wysoko brodę i uśmiechnęła się szeroko. Przestań wklepywać zapiski i odłóż komórkę, powiedziała do siebie. – Czekam na przyjaciółkę – dodała, uspokajając wiekowego samarytanina. Cóż, to była prawie prawda. Czekała, aż uda jej się złapać przyjaciółkę przez telefon.

Starszy pan pożyczył jej powodzenia i ruszył w swoją stronę. Zrywając ten przelotny kontakt z drugim człowiekiem, Holly poczuła się zagubiona w dwójnasób. Hałaśliwy Londyn, nieustanny ruch i tłumy przyzwyczajonych do tego ludzi, a ona – dziewczyna z małego miasteczka. Przemokła całkiem i zmarzła.

Jak sprawy mogły się potoczyć aż tak źle? Zaplanowała przecież w najdrobniejszych szczegółach przyjazd do Londynu do pracy w magazynie „Rock!”. Podstawą tych zamierzeń był hojny gest jej najlepszej przyjaciółki ze szkoły. Do czasu znalezienia własnego lokum Holly miała się zatrzymać w jej mieszkaniu w centrum Londynu. Ale dom, przed którym wysiadła z taksówki, nie okazał się gościnny. Stojąca w drzwiach nieznajoma nie znała nawet jej imienia.

Ocierając krople deszczu z twarzy, Holly wyciągnęła telefon, próbując po raz kolejny dodzwonić się do przyjaciółki.

– Lucia? – wykrzyknęła. – Słyszysz mnie?

– Holly – odwrzasnęła Lucia równie podekscytowana. – To naprawdę ty?

– Gdzie jesteś, Lucia?

– W St Barts. Nie słyszysz szumu morza? Tu jest cudownie. Spodobałoby ci się.

– W St Barts na Karaibach? – Holly przerwała z drżeniem, uchylając głowę przed kolejnym atakiem wiatru i lodowatego deszczu ze śniegiem. Lucia pochodziła z bardzo zamożnej argentyńskiej rodziny, więc wszystko było możliwe. – Pewnie jest tam teraz u ciebie jakaś upiorna godzina?

– Nie mam pojęcia, jestem na imprezie!

– Czyli… nie dostałaś mojego esemesa?

– Jakiego esemesa? – W głosie Lucii brzmiało zdziwienie.

– Tego, w którym napisałam, że chętnie zamieszkam u ciebie, zanim sobie coś znajdę.

– Nie słyszę cię. Fatalne połączenie, Holly. Dlaczego po prostu nie złapiesz najbliższego samolotu i tu nie przylecisz?

Hm, bo nie mam kasy? Ani kostiumu bikini? Ani ochoty, bo moje życie właśnie przechodzi przez niszczarkę? Może i uczyły się w tej samej szkole, ale ona znalazła się tam tylko dzięki pełnemu stypendium. Zaś obecność Lucii oznaczała dla szkoły nową halę sportową, basen o wymiarach olimpijskich i stajnie z krytą ujeżdżalnią. Szkoła dla dziewcząt w St Bede miała bardzo zaradną dyrektorkę.

– Gdzie właściwie jesteś, Holl? – W tle słychać było brzęk kieliszków.

– Pod twoim domem. „Do zobaczenia dwudziestego listopada, mieszkanie numer dwanaście” – zacytowała esemes Lucii. Ominęła ten fragment, jak to przyjaciółka nie może się już doczekać.

– Tak napisałam?

– Tak, ale to żaden problem – skłamała Holly lekko.

Lucia jęknęła.

– Tak! Mówiłam, że możesz się u mnie zatrzymać. Teraz sobie przypominam. I oczywiście możesz. Przynajmniej mogłabyś, gdybym tam była. Tylko że właśnie wynajęłam moją część domu. Ojej, moje biedactwo, zupełnie o tym zapomniałam. Ale chyba możesz wziąć pokój w hotelu?

– Oczywiście. Przepraszam, że zawracam ci głowę na wakacjach, Luce…

– Nie, czekaj. Penthouse!

– Penthouse?

– Londyński penthouse mojej rodziny jest wolny. Na pewno. Pod tym samym adresem. – Głos Lucii zabrzmiał triumfalnie. – Dodatkowe klucze są w skrzynce przy bocznym wejściu. Daj mi dziesięć minut. Upewnię się tylko, czy na pewno jest wolny, i ustalę kod wejściowy.

– Jesteś pewna?

– Czy słońce świeci w St Barts? – Lucia była podekscytowana możliwością rozwiązania problemu. – Naprzeciwko domu jest kafejka. Widzisz ją? Napij się kawy i czekaj na mój telefon.

Tylko klan Acostów mógł trzymać pusty apartament w Londynie, pomyślała Holly cierpko. Po drugiej stronie ulicy dostrzegła kawiarnię z zaparowanymi szybami. Lokal sprawiał wrażenie gościnnego i dobrze ogrzanego. A także bardzo eleganckiego. Zaczęła tracić pewność siebie. Ciemne szkło i brąz. W takich miejscach bywał jej chłopak, w przerwach między spektakularnymi interesami, które, jak twierdził, prowadził. Były chłopak, przypomniała sobie samej, taszcząc nieporęczną walizę. Nie tylko znużone kobiety w średnim wieku mogą stracić wszystko za sprawą przystojnego oszusta. Także te młode i ambitne. Ale nie zamierzała pozwolić, aby jeden błąd rządził jej życiem. Wyrzuci z pamięci Pana Mendę w Spodniach, sięgającego chciwymi łapskami do jej konta. Zacznie wszystko od nowa. W tym momencie miała za cel dotrzeć do kawiarni i w oczekiwaniu na telefon od Lucii napić się czegoś gorącego i wysuszyć.

Kiedy ruszyła, by przejść przez ulicę, waliza utknęła na krawężniku na wystarczająco długo, by nadjeżdżająca ciężarówka mogła ją ochlapać od stóp do głów. Nie zdążyła otrząsnąć się z szoku, kiedy nie wiadomo skąd, pojawił się ogromny czarny pies i zaczął ją lizać. Do tego młyna dołączył przystojniak w dżinsach.

– Pani pozwoli – powiedział głębokim zachrypniętym głosem z intrygującym akcentem. Unosząc jednocześnie walizkę i psa, próbował usunąć Holly z jezdni.

– Odczep się! – zabełkotała, nadal w szoku, każdą sylabę artykułując coraz wyżej i usiłując go odepchnąć. Ale ten był nieugięty jak skała, a, co gorsza, niesamowicie wręcz przystojny. Brunet w typie egzotycznym, schludny i bardzo wysoki. Holly natychmiast poczuła się strasznie niezdarna, ubłocona i zirytowana.

– Przepraszam – nieznajomy próbował uspokoić nadmiernie podekscytowanego psa.

– Najwyraźniej nie panuje pan nad tym zwierzakiem. Może lepiej radziłby pan sobie z jakimś mniejszym?

Przytyk nie osiągnął celu. Facet wydawał się tylko ubawiony. Jakimś cudem wyglądał jeszcze seksowniej.

– Bramkarz jest ulicznym psem ratunkowym – wyprostował się, górując nad otoczeniem. – Muszę go tylko nauczyć manier. Mam nadzieję, że mu wybaczysz.

Ten głos brzmiał niezwykle zmysłowo. O wiele za długo patrzyła w te czarne, wymowne oczy. Zamiast zachować resztkę godności i natychmiast zakończyć tę znajomość, usłyszała swój głos:

– Mógłbyś postawić mi kawę, a wtedy się zastanowię.

– Mógłbym. – Zasada numer dwa „żadnych mężczyzn” wylądowała w koszu.

Mężczyzna był piękny surową męską urodą, bez cienia pozy, z kilkudniowym zarostem i doskonałymi zębami. Intrygujący był zarówno jego egzotyczny akcent, jak i sposób, w jaki na nią patrzył. Nie ześlizgiwał spojrzenia niedbale po jej twarzy, jak były chłopak. Wpatrywał się w nią z uwagą.

– Wyglądasz na przemarzniętą.

I była. Pod uporczywym spojrzeniem przystojniaka poczuła się nieswojo. Zwykle tacy się nią nie interesowali. Oczywiście musiało się to zdarzyć akurat wtedy, kiedy tak fatalnie wyglądała.

– Kawa chyba mi nie zaszkodzi.

– Mocna i gorąca, właśnie tego ci trzeba. Zanim wejdziemy do środka, czy wybaczysz mojemu kudłatemu przyjacielowi? – Jak mogłaby odmówić takiej prośbie? Wielki pies wpatrywał się w nią z pełnym nadziei ziajaniem. – Bramkarz nieźle urządził twoją garderobę.

– Owszem. – Choć to nie była żadna garderoba, ot, zbieranina z wyprzedaży. Trzymała te ciuchy na dnie szafy zbyt długo, żeby móc je zwrócić do sklepu.

– Może zapłacę za pralnię?

– O, nie. Nie ma problemu. Błoto się spierze.

– Jesteś pewna? Z przyjemnością pokryję koszty.

Facet gotowy płacić za byle co, to także była nowość.

– Naprawdę, nie ma sprawy. – Zawstydzona odwróciła się do psa. – Hej, Bramkarz. – Jak się można było spodziewać, natychmiast zakochała się w jego wilgotnym spojrzeniu. Zaczęła głaskać go po uszach, co pies uznał za zachętę do przewrócenia się na plecy i machania olbrzymimi łapami w powietrzu.

– Masz podejście do zwierząt.

– Tylko jeśli nie próbują zalizywać mnie na śmierć.

– Wejdziemy? – powiedział, kierując się w stronę drzwi kawiarni. Był typem mężczyzny, który może przewrócić życie dziewczyny do góry nogami. Dowartościowanie samej siebie po niszczącym romansie na pewno nie oznaczało ucieczki. W końcu chodziło tylko o kawę. Facet był tak ogromny, że idąc za nim, poczuła się filigranowo. Kolejne nowe doświadczenie. W dodatku był dobrze wychowany, zauważyła, kiedy przytrzymał dla niej drzwi.

W środku powitało ich ciepło wypełnione aromatem kawy. Holly straciła czujność na tyle, że otarła się o mężczyznę, mijając go w przejściu. To dotknięcie spowodowało dreszcz, który ją otrzeźwił. Powinna bardziej uważać. Ale przecież nie znalazła się w kawiarni z jego powodu. Był wprawdzie pięknie opalony i przystojny jak gwiazdor filmowy, a ona blada i mało interesująca. Coś ich jednak łączyło. Holly czuła się w Londynie zupełnie nie na miejscu, on zaś wydawał się tu zadomowiony niczym niedźwiedź polarny na plaży. I równie niebezpieczny.

Sięgnął za kontuar i rzucił jej ręcznik.

– Niezły refleks – powiedział, kiedy go złapała. – Zetrzyj z ubrania błoto.

– Nie będą mieli pretensji? – Rzuciła pełne poczucia winy spojrzenie na barmana.

– Na pewno będą mieli, jeśli nie wytrzesz się porządnie, zanim usiądziesz. – Ktoś tak przystojny jak on zawsze robi to, co mu się podoba, stwierdziła, patrząc, jak zwraca ręcznik z podziękowaniem. Nie było żadnych wymówek. Kiedy ściągnął z siebie kurtkę, wszyscy się obejrzeli. Komu nie podobałby się widok takiego ciała? Śledziła wzrokiem pośladki w obcisłych dżinsach i wykrochmaloną białą koszulę z podwiniętymi rękawami, odsłaniającymi imponująco umięśnione ramiona. Nieoczekiwanie ten dzień stawał się całkiem udany.

– Pójdę po kawę. A ty znajdź jakiś stolik. – Zadrżała, kiedy dotknął jej ramienia. – Może zetrzesz też błoto z pupy, zanim usiądziesz? – wyszeptał dyskretnie. To, że obejrzał ją sobie z tyłu, było podniecające.

– Damska toaleta jest tam – podpowiedziała jedna z kelnerek.

– Zaopiekuję się twoją walizką. – Spojrzała z niepokojem. Nie chciała jednak taszczyć walizy przez zatłoczoną kawiarnię. – Możesz mi zaufać – chyba czytał jej w myślach.

Zostawiła walizę. Próbując ignorować rozbawione spojrzenia, przepchnęła się z pałającą twarzą przez lokal. I tak nie zamierzała więcej tu przychodzić. Za latte liczyli sobie pewnie dwa razy drożej niż w popularnej sieciówce na końcu ulicy. Ale nowa Holly miała nigdy nie uciekać. Miałaby użyć jakiejś żałosnej wymówki i zostawić tak atrakcyjnego mężczyznę? Oczyściła płaszcz i wróciła na miejsce, zastając go nad gazetą finansową i lunchem, z walizką bezpiecznie stojącą przy nodze.

– Musiałem zgadywać, na co masz ochotę. – Odłożył gazetę.

– Latte z chudym mlekiem i grzanka z ciabatty z serem i pomidorem. Rozpieszczasz mnie.

– Zamawiałem po prostu lunch. Pomyślałam, że też miałabyś ochotę.

– Dziękuję. Wygląda apetycznie…

– Ruiz. – Wyciągnął nad stołem rękę.

– Holly.

– Bardzo mi miło, Holly.

Nie powinna gapić się na niego w taki sposób.

– Ruiz? Podoba mi się to imię. Niespotykane.

– Mama pożerała romantyczne powieści, gdy była ze mną w ciąży. No wiesz, śródziemnomorscy bohaterowie…

– A ja się urodziłam w Boże Narodzenie.

Roześmiali się. Kiedy ostatnio czuła się równie swobodnie w towarzystwie mężczyzny? Jej były chłopak oczekiwał, że będzie się śmiała z jego dowcipów. Wręcz tego żądał. Gdy jednak śmiała się, bo było jej po prostu wesoło, słyszała, że ryczy jak osioł. Więc przestała.

– Smakuje ci kawa?

– Jest pyszna. Dziękuję.

Czarne oczy pełne były ciepła i prawdziwego zainteresowania. Chciała się czegoś o nim dowiedzieć.

– Pewnie masz teraz przerwę między sezonami i dlatego siedzisz w Londynie?

– Między sezonami? Co masz na myśli?

– Narty i surfowanie? Ta opalenizna, muskulatura…

– Odbiegam od szablonu?

– Owszem – Powstrzymała uśmiech, kiedy rozejrzał się dookoła. W pomieszczeniu pełnym osobników bladych i wymiętych wyróżniał się opalenizną i elegancją. – Ale masz psa, więc musisz mieszkać w okolicy.

– Ach tak? Zawsze bawisz się w detektywa, kiedy kogoś poznajesz?

– Przepraszam, to nie moja sprawa.

– Nic się nie stało, Holly.

Podobał jej się sposób, w jaki wymawiał jej imię. Przynajmniej je zapamiętał. Stwierdziła jednak, że najlepiej będzie dopić kawę i wyjść.

– Hej, a gdzie się podział ten ogień? – spytał, gdy wychyliła filiżankę do dna.

Jak ktoś mógł wyglądać tak niebezpiecznie, uśmiechając się?

– Naprawdę powinnam już iść – powiedziała, przytomniejąc. Dlaczego nie dzwonił jej telefon? Co się dzieje z Lucią?

– Skąd ten pośpiech?

– Myślałam, że ucieszy cię zakończenie tego śledztwa.

– Nie, podobają mi się twoje pomysły. Masz wyobraźnię, Holly. Czy przypadkiem nie pracujesz w reklamie?

– Mam nadzieję, że zostanę dziennikarką. – Czy jednak dotrwa do pierwszej wypłaty? Pałała chęcią przeprowadzania wywiadów. Nadal nie miała pojęcia, skąd Ruiz pochodzi, czym się zajmuje…

– Masz na oku jakąś posadę?

Na samą myśl rozjaśniła się.

– Tak, w poniedziałek zaczynam staż w magazynie „Rock!”.

– Gratulacje. Nie każdemu dana jest taka szansa.

– To nic takiego. Najniższy możliwy szczebel.

– Powiedz mi o sobie coś więcej.

– Zatrudniono mnie jako gońca w zespole redagującym rubrykę porad sercowych. Stanowisko tak skromne, że aż niewidoczne. Jeśli spodoba im się moja technika parzenia kawy, to sobie poradzę.

– Cóż, przynajmniej prowadzisz poszukiwania.

– A ty? – Zarumieniła się. – Przepraszam, znowu to robię, prawda? Pewnie myślisz, że jestem niegrzeczna, zadając te wszystkie pytania, skoro dopiero co się poznaliśmy.

– Ależ nie. Uroczy z ciebie dzieciak. To znaczy, pewnego dnia będziesz znakomitą dziennikarką.

– Elegancko sugerujesz, że mam w genach wścibstwo?

– Nie. Interesuje cię świat i ludzie naokoło.

Nie chciała się spierać, zwłaszcza że teraz jej świat ograniczał się do rozmiaru ich stolika.

– A zatem, Holly, przyszła dziennikarko, dla twojej wiadomości, uwielbiam narty i deskę. Co do tego miałaś rację. Ale nie obijam się po świecie.

– A czym się zajmujesz?

Znowu ten uśmieszek.

– Spójrz na to w ten sposób: twoja technika prowadzenia wywiadów może być z czasem tylko lepsza niż w tej chwili.

Będzie musiała, bo w przeciwnym razie nie będzie miała o czym pisać.

– Cóż, dzięki, że pozwoliłeś mi ją na sobie wypróbować.

– Drobiazg.

W tym momencie kelnerka wręczyła im rachunek. Kawiarnia pęka w szwach, wyjaśniła, wzruszając przepraszająco ramionami.

– To czas lunchu, ludzie chętnie wchodzą, żeby się schronić przed deszczem. – Holly wstała. Zabrała Ruizowi już wystarczająco dużo czasu. Sięgnęła po rachunek, ale on był szybszy. – Ja stawiam, pamiętasz? A jeśli zmienisz zdanie w kwestii pralni…

– Nie zmienię. – Sięgała właśnie po walizkę, kiedy w końcu zadzwonił telefon. Z ulgą rozpoznała numer. Odebrała i szybko powiedziała – Dasz mi minutę? – Trzymając telefon przy piersi, spławiła Ruiza najgrzeczniej, jak umiała. – Wszystko w porządku, naprawdę. Muszę odebrać, przepraszam.

– Znowu przepraszasz? Dużo czasu zajmuje ci przepraszanie, Holly…

Miała nadzieję, że zapamięta to wymowne spojrzenie i tę rozkoszną reakcję zmysłów, jaką w niej budziło.

– Do widzenia, Ruiz. Dzięki za lunch.

– Do widzenia, Holly – zawołał za nią, kiedy wybiegała na zewnątrz, żeby odebrać telefon.

Lucia wymieniła pięć cyfr.

– Zapamiętałaś?

– Tak – potwierdziła Holly, z ciężkim sercem z powodu rozstania z Ruizem.

– Słyszę, że jesteś zdyszana – zauważyła Lucia podejrzliwie. – Chyba nie przeszkodziłam ci w czymś ważnym?

– Nic z tych rzeczy, które masz na myśli. W kafejce było gwarno. Musiałam wybiec na dwór, żeby odebrać telefon.

– Zapamiętałaś kod?

Holly powtórzyła. Wspaniała przygoda rozpoczyna się, pomyślała, patrząc na imponującą rezydencję Palladium po drugiej stronie ulicy.

Miła. Bardzo miła. Może ciut naiwna jak na jego gust. Różnorodność nadaje jednak życiu smak, przypomniał sobie, wracając do domu z Bramkarzem na smyczy. Czy ją jeszcze kiedyś zobaczy? Może zniknęła w wielkim tyglu metropolii. Podobała mu się. Nie pamiętał, żeby jakaś kobieta zrobiła kiedyś na nim tak wielkie wrażenie w tak krótkim czasie. Może dlatego, że go rozśmieszała. A może to te jej czyste zielone oczy, szeroko otwarte i pełne wyrazu. Zapamiętał nawet zapach jej perfum. Świeży, cytrusowy, z delikatną nutą wanilii. Podobały mu się jej usta, zwłaszcza kiedy je przygryzała, próbując nie zadawać mu kolejnych pytań. A kiedy się uśmiechnęła…

– Hej, piesku, tobie też się spodobała, prawda?

Smutne psie oczy przypomniały mu o konieczności znalezienia rozwiązania w jego sprawie przed wyjazdem na mecz polo. Nie. Zapomnij. To idiotyczny pomysł. Ledwo znał Holly, a szanse, że ją jeszcze kiedyś zobaczy, były nikłe. Ale nie mógł nic na to poradzić, że chciałby tego.

Nie zważając na paskudną pogodę, poszedł z psem do parku. To nie pampasy, ale przynajmniej duży zielony teren w środku miasta, gdzie pies mógł cieszyć się odrobiną swobody. Kiedy Bramkarz zjawił się w życiu Ruiza, zamierzał początkowo odprowadzić go na policję. Jednak jakoś nie mógł jednak się zebrać, by to zrobić. Uznał ostatecznie psa za znajdę i zabrał go do domu. Odtąd byli nierozłączni. Trafienie na miłośnika psów w tym świecie, gdzie w ogóle nie widywało się zwierząt, było dla Bramkarza swoistą nagrodą, pomyślał, sięgając do kieszeni po piłkę i rzucając ją na skraj parku. Musiał przyznać bratu rację. Nie mógł zabrać ze sobą w podróż wielkiego psa. Musiał urządzić go wygodnie w Londynie.

– Czas ucieka, staruszku. – Na widok radośnie pędzącego w jego stronę zwierzaka poczuł drgnienie serca. Czy los się do nich uśmiechnie? Przypomniał sobie Holly. Może to już się stało?

ROZDZIAŁ DRUGI

Dziennik londyński: Jeśli nie powiedzie ci się od razu, ODPUŚĆ. Nie!

Nie to miała na myśli, decydując się na pisanie. Wyrzuć to więc i zacznij od nowa. Okej…

Można by pomyśleć, że mieszkanie w penthousie rodziny Acosta z całą tą przestrzenią, dziełami sztuki, gadżetami i umeblowaniem autorstwa czołowych projektantów to pobyt w siódmym niebie. Ale to oznacza nieużywanie niczego w kuchni z obawy przed zadrapaniem, spaleniem lub stłuczeniem. Nie wspominając już o łazience. Przede wszystkim mam dość ciągłego chodzenia wszędzie na paluszkach. Czuję się tu jak yeti w dziale ze szkłem w Harrodsie. A co do tej pracy w magazynie „Rock!”, najpopularniejszym piśmie w mieście, powinna być spełnieniem marzeń, prawda? Błąd. Gorzej już być nie może. Oczywiście nie doszłam jeszcze do tematu mojego życia miłosnego. Nadal zero takowego, chociaż pożądliwych myśli cała masa, a to za sprawą spotkanego w kafejce faceta o imieniu Ruiz, wyglądającego niczym bóg seksu. On uważa mnie za uroczego dzieciaka. Och, dobrze, jestem dwudziestotrzyletnim dzieciakiem z biustem jak Brazylijka. Entuzjazm? Zawsze byłam typem dziewczyny, dla której szklanka była w połowie pusta. A Ruiz mógłby tę szklankę napełnić.

Nie oznaczało to, że szukała faceta. Ale jej czytelnicy nie musieli wiedzieć, że raz sparzona dmucha na zimne. Powinna dopatrywać się pozytywów, a nie rozpamiętywać błędy. Bo w magazynie „Rock!” sprawy szły kiepsko. Wymarzona praca w rubryce porad sercowych, nieważne na jak niskim stanowisku, wisiała na włosku. Wpatrywała się w ostatni okólnik na ekranie komputera. Wyglądało na to, że straci robotę. Zanim nawet dostała szansę pokazania, co potrafi.

Ostatnie statystyki są tragiczne. Rubryka porad sercowych padnie, chyba że liczba czytelników znacząco wzrośnie. Żeby ją podźwignąć, potrzebny jest felieton w odcinkach. Coś pikantnego. Do roboty, zespole. Pamiętajcie: ostatni zostaje, pierwszy wypada. Czyli ty, Holly.

Błysnęła do szefa uśmiechem w stylu „obiecuję, że bardzo się postaram”. Co niby miała zrobić, żeby sprawy przybrały lepszy obrót? Czytelników raczej nie zainteresuje sensacyjny materiał typu „Niezwykłe znikające skarpety” czy „Znajdź biały stanik pośród różnych odcieni szarości”.

– Pracuję nad tym – zapewniła szefa, wychodząc wieczorem z biura z zatroskaną miną.

– Nie chcemy cię stracić, Holly, ale… – Miał rację. Rubryka padała, chyba że ktoś szybko wpadnie na jakiś pomysł.

Chowanie się za cudzymi problemami, zamiast ryzyka kolejnego „Holly znowu schrzaniła sprawę z niewłaściwym facetem”, miało sens w momencie przyjazdu do Londynu, myślała. Przedzierała się właśnie w stronę przystanku autobusowego przez robiący świąteczne zakupy tłum. Czuła, że chce chwycić swoje życie za kark i odnieść sukces. Chowanie się za cudzymi problemami tak czy inaczej nie było możliwe, ponieważ listy od czytelników, na które miała odpowiadać, nie przychodziły. Rubryka porad sercowych upadała, bo nikt nie chciał się przyznać, że potrzebuje rady. To nie było trendy. Musiała wykombinować coś oryginalnego. W przeciwnym razie grozi jej katastrofa, jaką była jej pierwsza posada. Zaraz po studiach dostała pracę w znanym magazynie „Desperat”. Znanym w pewnych kręgach, poprawiła się, machając na autobus. Uważała się za szczęściarę. Ale redakcja okazała się kiepsko oświetloną telefoniczną agencją towarzyską. Pracujące tam dziewczyny były zbyt zajęte rozmową przez telefon, żeby zauważyć jej pojawienie się. Początkowo nie mogła zrozumieć, dlaczego posługują się skryptami z oślimi uszami i dyszą do mikrofonu. Przebiegła w myślach strony magazynu. „Desperat” był dosyć niesmacznym pismem, ale w granicach normy. Dopóki nie doszło się do ostatnich stron, z ogłoszeniami typu „Czytanie tarota we dwoje”, „Masaż przez najsilniejszą kobietę na Wyspach” czy „Intymna pogawędka z Chantelle”. Och!

– Hm. Czy mogę rozmawiać z kierownikiem? – I tak to się skończyło. Nie wróci do telefonicznego sekslochu, obiecała sobie, wchodząc do penthouse’u, nieba klanu Acostów, jak zaczęła myśleć o swoim tymczasowym lokum. Zostanie w redakcji „Rocka!” i osiągnie sukces. Wchodząc, ostrożnie zdjęła buty, by chronić nieskazitelny blask starannie wyfroterowanego parkietu. Zdjęła płaszcz, rzuciła go na krzesło, niedbale rzuciła też torbę, aktówkę, gazetę, magazyny i szalik. Jeśli mi się powiedzie, pewnego dnia może sama będę miała coś takiego na własność, pomyślała, obracając się w wielkim wyłożonym marmurem hollu. Nad głową miała szklany dach z cudownym widokiem na gwiazdy. Dwa naturalnej wielkości rzymskie popiersia, najwyraźniej autentyczne, stały po obu stronach olbrzymich podwójnych drzwi. Nic dziwnego, że czuła się nieswojo wśród tego splendoru. Jedno nieopaczne kichnięcie i mogła zostać bankrutem do końca życia. Ale póki co penthouse był jej domem i mogła równie dobrze napawać się tym luksusem. Dziś wieczór zafunduje sobie zieloną maseczkę na twarz. Zawsze najlepiej myślało jej się w kąpieli. Zaplanowała długą sesję w wannie.

Dziwne bywają zrządzenia losu. Ruiz bez skutku próbował odszukać siostrę, a tu Lucia nieoczekiwanie sama do niego zadzwoniła. Mógł się spodziewać, że lojalność wobec przyjaciółki każe siostrze poświęcić swoją kryjówkę. Nastąpiła szybka wymiana informacji i zawarli umowę. Chciał, żeby Lucia przestała wreszcie tracić czas na imprezowanie. Zgodziła się na powrót do realnego życia pod warunkiem, że on zachowa milczenie o miejscu jej pobytu.

– Ale wracaj szybko do domu. Pierwszym samolotem – podkreślił.

– Czyli nie masz nic przeciwko temu, żeby moja przyjaciółka Holly zamieszkała w penthousie?

– Nic a nic. – Los najwyraźniej mu sprzyjał, pomyślał, kiedy Bramkarz, mrucząc z zadowoleniem, umościł swoje kudłate cielsko na jego stopie. Nie tylko przyszłość psa malowała się w jaśniejszych kolorach. Holly, którą spotkał w kawiarni, okazała się przyjaciółką, o przyjeździe której siostra zapomniała. Podekscytowana Lucia aż pisnęła na wieść, że brat zdążył już poznać Holly. On zaś nie mógł się wprost doczekać kolejnego z nią spotkania.

– Jest pewien problem, Ruiz… Pozwoliłam jej sądzić, że będzie miała penthouse do własnej dyspozycji.

– Skąd mogłem przypuszczać, że mój dom zostanie zalany?

– Oczywiście, nie mogłeś, ale…

– Przecież muszę gdzieś mieszkać. To kilka kroków od mojego domu, a tam właśnie przeprowadzają remont. Z tak bliska będę mógł dopilnować fachowców. Twoja przyjaciółka musi zrobić dla mnie miejsce. – Lucia wiedziała, że w apartamencie jest dość przestrzeni. Bez trudu zmieściłby w swoich ścianach średnich rozmiarów dom. – Oczywiście. Proszę cię tylko, żebyś załatwił to dyplomatycznie.

– A zwykle nie jestem uprzejmy?

– Hm.

– Kiedyś musi być ten pierwszy raz.

– Bądź miły, Ruiz.

To będzie łatwe.

– Obiecuję.

– Ale nie przesadź. – W jej głosie znowu pojawiła się troska. – Postaraj się pamiętać, że to moja najlepsza przyjaciółka.

– Jak mógłbym zapomnieć… Idziemy, Bramkarz. Założę się, że jest tam nowiutka designerska sofa dla ciebie do pogryzienia. – Wyczuwając zmianę nastroju, pies podniósł łeb i spojrzał na pana. – Słusznie – Ruiz przytaknął. – Na co jeszcze czekamy? Wprowadzamy się.

Sadowiąc się w jacuzzi wypełnionym cudownie pachnącą pianą, Holly uświadomiła sobie, że to jej pierwsza od przyjazdu do Londynu chwila prawdziwego relaksu. Po raz pierwszy wypróbowała też jaskrawozieloną maskę do twarzy. Kiedy zastygła, nie mogła poruszać ustami, żeby maska nie popękała. Na włosy nałożyła odżywczy olejek, a na oczy chłodzące plasterki ogórka. Wszystkie te przygotowania miały oczyścić jej umysł w oczekiwaniu na pojawienie się Genialnego Pomysłu. Jak dotąd jednak żaden pomysł, genialny czy inny, się nie objawił…

Co to było? Zaalarmował ją odgłos otwieranych drzwi frontowych. Zrzuciła plasterki ogórka z oczu i wyłączyła jacuzzi, nasłuchując. Gdy rozpoznała głos intruza, maska pękła jej na twarzy. Co on tu, u diabła, robi? Gdyby miała jakiekolwiek wątpliwości, rozległo się szczekanie wielkiego psa.