Ludowe czarownictwo. Magiczne tradycje, praktyki i wierzenia z polskiego folkloru - Dobromiła Agiles - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Ludowe czarownictwo. Magiczne tradycje, praktyki i wierzenia z polskiego folkloru ebook i audiobook

Dobromiła Agiles

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

30 osób interesuje się tą książką

Opis

Magia, która wciąż żyje – odkryj sekrety ludowego czarownictwa

Czy magia naprawdę przepadła w natłoku komercji, plastikowych amuletów i gotowych formułek z internetu? A może nadal tętni życiem w tradycyjnych rytuałach, starych podaniach i przekazywanych szeptem zaklęciach?

Dobromiła Agiles, autorka bestsellerów „Słowiańska wiedźma” i „Magia naturalna”, wraca do korzeni – do autentycznej magii splecionej z życiem wiejskich społeczności. Zabiera nas w podróż po zapomnianych zaklęciach, obrzędach i zwyczajach, które jeszcze do niedawna były żywą częścią codzienności. Opowiada o tym, co przetrwało w domach naszych babek, w kapliczkach i szeptach przekazywanych z pokolenia na pokolenie. O czarownictwie bliskim, namacalnym, obecnym w tradycyjnych rytuałach, świętach, a nawet w prostych ludowych wierzeniach.

Książka łączy badania terenowe, archiwalne dokumenty oraz osobiste doświadczenia i zabiera nas w fascynującą podróż do świata wiejskiego czarownictwa. Od ochronnych bukietów ziół, przez zaklęcia na miłość i zdrowie, aż po historie polskich czarownic – to lektura, która zmienia perspektywę i uczy dostrzegać magię wokół nas.

Dowiedz się, jak chroniono dom przed złymi mocami, jakie rytuały towarzyszyły narodzinom, ślubom i śmierci oraz dlaczego to, co rodzime, często wydaje nam się mniej magiczne niż egzotyczne praktyki z odległych zakątków świata. Jeśli pragniesz wybrać się w podróż pod strzechę w poszukiwaniu czegoś prawdziwego, a czasem nawet wstrząsającego – ta książka cię nie zawiedzie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 5 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Magdalena Zając

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redaktorka prowadząca: Marta Budnik Wydawczyni: Agnieszka Fiedorowicz Redakcja: Anna Brzezińska Korekta: Kinga Dąbrowicz Projekt okładki i stron tytułowych: Urszula Gireń Ilustracje na okładce i stronach tytułowych: © Urszula Gireń

Copyright © 2025 by Dobromiła Agiles

Copyright © 2025, ILLUMINATIO an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-113-4

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska

Wstęp

Od dłuższego czasu narastało we mnie przekonanie, że potrzebuję czegoś autentycznego. Najpierw nieznaczne, prawie niedostrzegalne, pojawiało się razem z irytacją i oburzeniem na dzisiejszą duchowość i trendy w ezoteryce, jakie bacznie obserwuję od kilkunastu lat. Kiedyś byłam nimi zachłyśnięta, próbowałam każdego zaklęcia, każdej medytacji, każdej celebracji świąt o egzotycznie brzmiących nazwach. Mój dom wypełniały kompulsywnie kupowane kolorowe świece (każda na inną okazję), kadzidła sprowadzane z drugiego końca świata, posążki rozmaitych bóstw, książki o czakrach, pracy z energią, poprzednich wcieleniach, dziesiątki talii kart tarota i wyroczni. Dosłownie tonęłam w tym wszystkim. Wydawałam masę pieniędzy na duchowe kursy, naukę oświecenia, tantry, wróżenia, leczenia kryształami…

Po kilkunastu latach takiego życia poczułam nagle ogromną duchową pustkę. Spojrzałam z boku, z dystansu, na współczesny świat ezoteryczny i dotarło do mnie z całą stanowczością coś, co powinnam była zauważyć już dawno: to jedna wielka komercja. Nie umiałam już odnaleźć się w tym świecie napędzanym wieczną sprzedażą nowych ezo-przedmiotów i weekendowych praktyk w wiejskich, bogatych ośrodkach. Napawało mnie to odrazą i smutkiem.

A przecież… wciąż kochałam czarownictwo. I nie chciałam, by to okropne uczucie dojmującej, duchowej pustki trwało. Pragnęłam odnaleźć coś autentycznego, chowającego się gdzieś za fasadą całej krzykliwej, kolorowej, ezoterycznej branży. Wierzyłam, że to wciąż tam jest, że trzeba się tylko trochę bardziej postarać. Że to, co prawdziwe i wartościowe, nie będzie ogłaszane na portalach społecznościowych i grupach miłośników ezoteryki, że nie będzie reklamowane jako kurs, który ma zmienić moje życie, że nie będzie kosztować tyle pieniędzy (ceny magicznych usług nieraz wbijają w fotel).

A więc… gdzie to jest? I jakie to jest? Czy naprawdę muszę odłożyć oszczędności, by kupić bilet do Tybetu albo Indii, a następnie siedzieć tam kilka lat i medytować, jak bohaterka Jedz, módl się i kochaj? Czy duchowość i prawdziwa, nieskażona komercją magia są tam, daleko, w obcych, egzotycznych krajach? I tylko tam?

Zaczęłam więc rozglądać się, szukać, próbować tego i owego, czytać o tym i o tamtym. Zaczęłam analizować, zbierać materiały, rozmawiać z otaczającymi mnie ludźmi, bacznie ich obserwować, przechadzać się na wykłady i do bibliotek. Ci z Was, którzy czytali poprzednie moje książki dobrze wiedzą, że od zawsze ceniłam sobie kontakt z Naturą i uważałam Jej cykle i Ją samą za największą nauczycielkę rzeczy magicznych.

Nareszcie, po kilku latach zdobywania informacji i osobistych doświadczeń, udało się. Zrozumiałam, że coś prawdziwego i autentycznego było tu od zawsze, tuż obok mnie, niekoniecznie tylko w dalekich Indiach (albo ciut bliższej Wielkiej Brytanii). Że było opowieścią staruszki z Koła Gospodyń Wiejskich, z którą piłam kiedyś nalewkę i której słuchałam, jak chroni swoje wnuczęta przed kolkami. Było zaplecione w bukiecie ziół zbieranych 15 sierpnia albo przystrajających maryjne kapliczki i płoty domostw na Zielone Świątki. Było w słowach mojej matki, że musimy wynieść ze starego salonu prababci z Przybyszewa wszystkie lustra, a ją ostatni raz położyć na ławie, bo znajomi ze wsi chcą przyjść się pożegnać, zanim jeszcze odbędzie się pogrzeb w kościele. Niby wszyscy tego słuchaliśmy, wszyscy dobrze znamy to od urodzenia, wzrastamy w tym, jesteśmy tym otoczeni… A jednak tak bardzo pragniemy czegoś innego, wyobrażamy sobie, że tamto jest bardziej prawdziwe, bardziej magiczne, bardziej orientalne i nęcące. Niby wiemy, że jabłko kupione na targu będzie słodkie i pyszne, ale i tak jedziemy do supermarketu po mango, które przyjechało tu z daleka twarde, niedojrzałe i kwaśne. Nie zrozumcie mnie źle – nie chcę przez to powiedzieć, że nie wolno nam już nigdy jeść mango. Mówię tylko, że może warto bardziej docenić jabłka?

Książka, którą trzymacie w dłoniach, jest efektem kilkuletnich kwerend i poszukiwań. Były to zarówno badania terenowe, rozmowy z ludźmi i wywiady, jakie przeprowadzałam, jak i szperanie w dziesiątkach starych i nowych książek, odkopywanie archiwalnych materiałów z bibliotek i platform (jak XIX-wieczne czasopisma i almanachy, w których spisywane były autentyczne zaklęcia i podania). W efekcie udało mi się zbudować wielopłaszczyznową opowieść o naszej rodzimej, ludowej magii. Nie tej dawnej, sprzed tysiąca lat, rekonstruowanej, prasłowiańskiej – tylko o magii wiejskiego ludu, która jeszcze całkiem do niedawna była bardziej żywa, niż myślicie (a jeśli wystarczająco mocno poszukać, w wielu miejscach nadal jest).

Książka podzielona jest na kilka segmentów. Pierwszy z nich, zatytułowany CZAS, skupia się na magicznej obrzędowości rocznej. Podstawę materiału stanowią zwyczaje i wierzenia polskie, niekiedy przywołuję jednak ciekawostki związane z bardziej oddalonymi terenami Słowiańszczyzny. W kolejnej części, PRZESTRZEŃ, skupiam się na miejscach związanych z codziennym życiem, w których, jak się pewnie domyślacie, prawie na każdym kroku można było natknąć się na magiczne wierzenia i praktyki. Pojawiają się w tym rozdziale opisy domostwa, jego izb i przedmiotów, jakie się w nim znajdują, a także wiejskich budynków gospodarczych i dalej – miejsc ważnych dla zbiorowości, jak kościoły, cmentarze, rozdroża, studnie, strumienie, wzniesienia etc. W części zatytułowanej CHWILA skupiam się na najważniejszych momentach życia przedstawicieli słowiańskiego ludu, a więc narodzinach, inicjacji seksualnej, ślubie, ciąży, chorobach, pogrzebie. Jako chwile o charakterze liminalnym miały one szczególną moc magiczną, ponieważ stały pomiędzy jednym a drugim etapem życia, wyznaczając moment transformacji, zmiany, porzucenia czegoś starego na rzecz nowej jakości. Te cenne, „alchemiczne” sekundy życia od zarania dziejów stanowiły budulec ludowego czarownictwa. W książce poświęconej magii nie mog­łoby również zabraknąć rozdziału zatytułowanego UCZUCIE, w którym przywołuję odnalezione przeze mnie w źródłach zaklęcia związane z miłością, zdrowiem, dobrobytem… ale także zazdrością i nienawiścią. Dlaczego? Ponieważ jestem i zawsze byłam przeciwna takiemu dyskursowi, który zakłada, że magia może być tylko dobra i szlachetna. Magia jest dokładnie taka jak ludzie, którzy jej używają. Gdybym twierdziła tutaj, że ludowe czarownictwo nie znało klątw i uroków, nie było wypełnione praktykami złorzeczeń, wynikającymi z zazdrości i złej woli – skłamałabym. A przecież „interesuje mnie tylko prawda”. Mam nadzieję, że nikt nie zarzuci mi tym samym propagowania magii „szkodzącej”. Moja książka jest jak Peleryna Niewidka – „Używaj mądrze i rozważnie”. Albo jak książka kucharska. Czy każda książka kucharska rozpoczyna się od formuły: „Uwaga, ostrym nożem możesz pokroić marchewkę albo kogoś zabić”? Wierzę, że moi czytelnicy są mądrzy i rozsądni.

W ostatnim rozdziale przytaczam fragmenty autentycznych procesów o czary oraz opowieści o najsłynniejszych polskich czarownicach. Z przekazami dotyczącymi wiedźm od stuleci wiąże się całe spektrum historii, od świadectw negatywnych, związanych z przekonaniem, że pewne osoby czyniły zło i działały na szkodę innych (co wynikało zapewne ze strachu i niezrozumienia), po historie aprobatywne – o uzdrowieniach, nadnaturalnej pomocy, jakiej „babki” udzielają okolicznym mieszkańcom, o ich mądrości i wiedzy dotyczącej ziołolecznictwa. Granica między czarownicą a „mądrą babą” jest bardzo płynna i czasami zależy tylko od nastroju społeczności. Ta sama osoba, o której uważano, że czyni dobro, może szybko zostać oskarżona o czarną magię i trucie bydła, gdy w okolicy szaleje zaraza. Warto o tym pamiętać. Mądre babki działały lokalnie, nie pragnęły sławy i o mnóstwie z nich prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Na szczęście dysponujemy jednak pewnymi źródłami pisanymi, w których zachowały się świadectwa ich działalności.

Na koniec jeszcze kilka słów wyjaśnienia. Książka, którą trzymacie w dłoniach, jest podręcznikiem (poradnikiem dotyczącym?) magii ludowej, nie opracowaniem naukowym. Jako praktykująca czarownica traktuję to, o czym w niej mówię, serio i z wielkim szacunkiem. Jeśli nie wierzycie w magię, ale interesuje Was ona z antropologicznego punktu widzenia, może się okazać, że ta pozycja nie jest przeznaczona dla Was, ponieważ nie będziecie w stanie pozbyć się swoistego dystansu badacza, który w większości spraw magicznych widzi jedynie zabobony. Żeby parać się magią, trzeba chwilowo odłożyć do szafy oświeceniowe „szkiełko i oko”, jak w balladzie, a wyjąć z rzeczonej szafy miotłę i uzbroić się, jak młody narrator Romantyczności, w „czucie i wiarę”. Poza tym ludowe czarownictwo jest bardzo specyficzne i niekiedy współczesnemu człowiekowi, przyzwyczajonemu do zaklęć z internetu („Wysyp płatki róż na kartkę z zapisanym życzeniem”), może wydać się szokujące, intensywne i bardzo pierwotne. Opisuję je tutaj takim, jakie jest naprawdę. Nie zmieniam niczego dla uładzonych potrzeb delikatnego, wysublimowanego podniebienia, któremu niestrawne będą niektóre zaklęcia. Nie namawiam także do ich praktykowania, a już w szczególności nie namawiam do zastępowania magią współczesnej medycyny, co niekiedy absurdalnie zarzucano mi po premierze poprzednich książek.

Ale jeśli pragniecie wybrać się w podróż pod wiejską strzechę w poszukiwaniu czegoś prawdziwego, namacalnego, a czasem nawet wstrząsającego (co jest ceną za autentyczność) – zapraszam Was do zgłębienia wraz ze mną fascynujących tajników słowiańskiej magii ludowej.

Co to jest TRADCRAFT?

W dużym uproszczeniu możemy przyjąć, że współczesne ruchy związane z czarownictwem, w ciągu kilku dziesięcioleci, które minęły od XX-wiecznego „magicznego odrodzenia”, podzieliły się na dwa wielkie odłamy. Pierwszy filar stanowią nowo powstałe tradycje i kulty, takie jak brytyjskie, inicjacyjne Wicca Tradycyjne (gardneriańskie i aleksandriańskie), Clan of Tubal Cain, włoskie Stregheria, amerykańskie Feri oraz Reclaiming itd. Są to „tradycje” czarownictwa zasadniczo powstałe i zainicjowane w XX wieku – chociaż, oczywiście, poprzez swoje wierzenia i praktyki opierające się na starszych systemach i mitach. W ciągu zaledwie kilku dziesięcioleci zdołały one ewoluować w coś na kształt „religii”, a co najmniej „kultu”, przyciągającego setki, jeśli nie tysiące ludzi. Co więcej, wpłynęły na ogromne zainteresowanie czarownictwem w skali wcześniej niespotykanej, co zaowocowało powstaniem różnego rodzaju eklektycznych nurtów, stopniowo włączających w oryginalny wiccański przekaz elementy pochodzące z różnych kultur, tradycji, a nawet dziedzin nauki, jak psychologia analityczna („jungowska”).

Drugi filar czarownictwa stanowią tradycje niewywodzące się z żadnego (ujmując to w uproszczeniu) „neopogańskiego” źródła, tylko oparte na magii ludowej, rodzinnej, kontynuowanej w sposób ciągły i przekazywanej z pokolenia na pokolenie w danej grupie ludności. W tym ujęciu czarownictwo tradycyjne, a mówiąc dużo szerzej – MAGIA LUDOWA, jest produktem kulturowego dziedzictwa wielu pokoleń. Nie została zainicjowana przez żadnego konkretnego okultystę i „ojca założyciela”, nie została skonstruowana w jakiś przekazywany za pomocą sekretnych obrzędów zestaw praktyk zestawionych ze sobą przez jedną osobę – w kształcie, jaki miała i ma do dzisiaj, formowała się przez setki lat życia i wierzeń polskiego ludu (a szerzej, ludu całej Słowiańszczyzny).

TRADCRAFT (oraz Folk Witchcraft) jest, naturalnie, obco brzmiącym terminem, lecz w moim odczuciu dobrze oddaje charakter tego zjawiska: to czarownictwo tradycyjne oparte na magii ludowej danej zbiorowości, jakie wykształciło się na przestrzeni stuleci w związku z wierzeniami, świętami, obyczajami i rytuałami tam celebrowanymi. Samo zjawisko TRADCRAFTU na Zachodzie stanowiło odpowiedź na rozmaite nowo powstałe tradycje czarownictwa – i rozczarowanie ich sztucznością, eklektycznym chaosem, jaki często się z nimi wiąże, i wysokim stopniem hierarchiczności, który je charakteryzuje. Zwrot w stronę TRADCRAFTU miał przynieść ożywcze tchnienie autentyzmu, o którym pisałam we wstępie. Praktykujące TRADCRAFT brytyjskie czarownice podkreślają swój związek z rodzinną ziemią, wierzeniami, ludowymi obrzędami, duchami przodków, ale też demonologią. Duża część praktyk bazuje na pracy z rozmaitymi istotami wywodzącymi się z ludowego folkloru, także z lokalnymi diabłami / biesami / czartami / stworami / duchami natury.

W skład magii ludowej, która jest bardzo szerokim pojęciem, od zarania dziejów wchodziły rozmaite praktyki służące zapewnianiu zdrowia, płodności i pomyślności. Z biegiem czasu dawne słowiańskie wierzenia były zastępowane przez religię chrześcijańską, a ich wzajemne elementy i tradycje łączyły się, tworząc nowe, unikalne jakości. Znalazło to odbicie także w ludowym czarownictwie, które z jednej strony obficie czerpało z modlitw, z wierzeń w moce postaci związanych z katolickim uniwersum (jak Bóg Ojciec, Jezus Chrystus, Duch Święty, Maryja, święci, anioły etc.); z drugiej odwoływało się do wiary w moce postaci o bardziej demonicznych proweniencjach. Z tego powodu TRADCRAFT to zgoła inny system niż słowiańska magia, którą prezentowałam w poprzedniej książce. Trudno w przypadku reprezentantów XIX-wiecznego ludu mówić o bezpośredniej wierze w Peruna, Welesa i Mokosz (nawet jeśli ich cechy podobno częściowo przejęli św. Eliasz, św. Mikołaj czy Matka Boska). W niniejszej książce starałam się, na ile mogłam, odróżniać te zaklęcia i działania magiczne, które wykonywane były przez całą społeczność lub większość jej członków (na przykład magię urodzaju, płodności), od zaklęć zarezerwowanych wedle ludowych przekazów tylko dla czarownic, czyli osób parających się magią na co dzień (i często utrzymujących się z tego zajęcia).

Warto również mieć świadomość, że nasza tradycyjna magia ludowa to tak naprawdę jedyny system czarownictwa wykazujący historyczną ciągłość i przekazywany z pokolenia na pokolenie, do którego sięgać mogą osoby zainteresowane zgłębianiem tradycyjnej magii w Polsce. Dopiero od niedawna pojawiły się u nas wiccańskie koweny, które praktykują zgodnie z inicjacyjnym kultem misteryjnym wywodzącym się z Wielkiej Brytanii. W tym sensie SLAVIC TRADCRAFT to właściwie jedyny TRADCRAFT, jaki na terenach słowiańskich istnieje. Z tego co mi wiadomo, część polskich czarownic tworzyło przez jakiś czas tradcraftową grupę uprawiającą angielską magię ludową, ale nie wiem, czy wciąż to robią, więc nie odważę się na ich temat wypowiedzieć. Jednocześnie warto zaznaczyć z całą stanowczością, że – pomimo tego, jak bardzo byśmy sobie życzyli, by było inaczej – żadne przekonujące źródła historyczne nie wskazują na wykształcony w ciągu stuleci ścisły, zwarty i jednolity system „polskiego czarownictwa tradycyjnego”, w którym adepci byliby np. inicjowani przez członków swoich rodzin czy też przestrzegali jakiejś konkretnej hierarchii, praw i zaleceń. Pewne badania w zakresie odnalezienia śladów tego typu zwartej tradycji czarownictwa podjął Radomir Ristic w pozycji Balkan Traditional Witchcraft, na którą niekiedy się tutaj powołuję, jego książka dotyczy jednak Słowian południowych, w związku z czym jedynie częściowo pokrywa się z zagadnieniami, jakie nas interesują. Dużo bliższa naszej przestrzeni geokulturowej (choć nadal niepokrywająca się z nią w pełni) jest z kolei praca Witchcraft in Russia and Ukraine Valerie A. Kivelson i Christine D. Worbec. Ważnym źródłem okazały się także, co może w pierwszej chwili wydać się zaskakujące, materiały kaznodziejskie (na przykład kazania Stanisława ze Skarbimierza), analiza bajek magicznych, klechd, legend i podań, zachowanych opisów procesów o czary, źródeł konsystorskich etc. Oczywiście od razu należy dodać, że źródła te niekiedy prezentowały raczej propagandę władz kościelnych mającą na celu przedstawienie czarownic w złym świetle, oskarżanie ich o niecne czyny, których kobiety parające się magią miały się dopuszczać – dlatego nie należy traktować ich jako pewne źródło wiedzy, ale raczej jako kolejną cegiełkę „inspiracji”.

Naturalnie błędem byłoby sądzić, że nasza magia ludowa jest systemem, w którym zachowały się tylko rdzenne słowiańskie elementy. Przez setki lat ludzie zamieszkujący tereny Słowiańszczyzny mieszali się z innymi grupami etnicznymi, wymieniali z nimi swoje doświadczenia, wiedzę, dyskutowali o wzajemnym widzeniu świata i – mówiąc najogólniej – wpływali na siebie nawzajem. Dlatego też magiczne tradycje polskiego ludu niewątpliwie stanowią konglomerat różnego rodzaju praktyk i wierzeń, które też „zapożyczaliśmy” od innych. Z tego powodu nie powinno się mówić o „czystości” jakiejś tradycji bądź uważać jedną za lepszą/czystszą od innych. Z biegiem czasu życie naszych przodków zmieniało się, tak jak zmieniała się ich magia – coraz więcej niezrozumiałych z początku zjawisk zyskiwało wyjaśnienie naukowe, stare przedmioty i narzędzia zastępowane były przez nowe urządzenia i wynalazki, a dawne rytuały powoli odchodziły w zapomnienie. Szczęśliwie wiek XIX, ostatni moment przed wielką industrializacją, był także czasem „zbieractwa” dawnych pamiątek, spisywania tradycji, zabezpieczania powoli odchodzącej w przeszłość wiedzy. Wiedziałam, przygotowując się do pisania tej książki, że moim zadaniem będzie tę starą ludową mądrość odnaleźć w „lamusie historii” i odkurzyć. Jeśli zerkniecie na bibliografię, zauważycie, że w dużej mierze korzystam z XIX-wiecznych opracowań będących efektem terenowych badań – a dużo rzadziej sięgam po wydane niedawno podręczniki magii ludowej, których nie brak na polskim (i ogólnosłowiańskim) rynku. Mam przy tym świadomość, że przedstuletnie źródła etnograficzne można zawsze podać w wątpliwość, że ówczesny etos badacza różnił się od dzisiejszego i że – mówiąc wprost – częściowo w XIX-wiecznych źródłach napotykamy kłamstwa i wymysły. Swoją drogą to nie jedynie nasz, polski problem – ten sam kłopot mają czarownice zgłębiające TRADCRAFT brytyjski, nordycki czy włoski. Starałam się podchodzić do zebranego materiału ostrożnie i krytycznie. Gdy coś wydawało mi się wyjątkowo brutalne, niemoralne lub paskudne, zwykle o tym informowałam i ostrzegałam czytelnika. Pamiętajcie – jeśli wolicie płatki róż i perfumowany czerpany papier, zawsze możecie kupić inną książkę! Część praktyk wywodzących się z XIX wieku (i wcześniejszych) nie ma przełożenia na świat współczesny ze względu na fakt, jak bardzo nasza rzeczywistość uległa zmianie. Przykładowo – dopóki ludzie używali tylko naturalnych materiałów, mogli pewne składniki zaklęć zakopywać w ziemi lub wyrzucać do rzeki i nie narażać się tym lokalnym duchom. Dzisiaj, gdy tak wiele surowców zawiera mikroplastik trujący środowisko naturalne, byłoby to zachowanie nieodpowiedzialne i nieetyczne względem Matki Ziemi.

Warto też nadmienić, że nasza ludowa magia i rozmaite tradycje mogły znacznie się różnić w zależności od danego regionu. W wielu miejscach informuję Was, czytelnicy, o tym, skąd pochodzi dane zaklęcie czy obrzęd – w pozostałych odwołuję się do bardziej uniwersalnych, ogólnosłowiańskich tradycji. Pamiętajmy jednak, że Słowiańszczyzna, a nawet polski folklor, to nie monolit, ale raczej kalejdoskop rozmaitych form i odcieni.

Rekonstruowanie polskiej magii ludowej było dla mnie troszkę jak układanie puzzli, z tym, że nie dysponowałam gotową rozsypanką elementów, które leżały przede mną na dywanie. Musiałam sięgać do różnych źródeł: rozsianych po bibliotekach opracowań, rozmów z ludźmi, podróży po Polsce, osobistego uczestnictwa w różnych obrzędach, wypraw do archiwów i muzeów, skansenów, na folkowe festiwale, wreszcie też – do własnej praktyki. Mimo ogromnych trudności, jakie napotkałam, to odgrzebywanie, rekonstruowanie i dodawanie rozmaitych elementów sprawiło mi nieopisaną radość, którą – mam nadzieję – będziecie mogli odczuć w trakcie lektury.

Podczas badań terenowych antropolodzy od dawna natrafiali na ślady wierzeń w czarownice, rozpowszechnionych właściwie w całej Polsce. Najczęściej o czarownictwo oskarżano kobiety stare, samotne, mające jakiś brzydki defekt fizyczny. Czarownica uosabiała zagrożenie, które w dawnych czasach czyhało na człowieka właściwie na każdym kroku. Nie znano dzisiejszych sposobów przechowywania żywności, dlatego mleko kisło dość często – dla rodziny oznaczało to jednak widmo głodu. Dzieci powszechnie umierały, gospodarka rolna była dużo mniej wydajna, a higiena i wiedza medyczna na niskim poziomie. Wszystko to potęgowało strach przed mocą czarownic. W pewnej rodzinie we wsi pod Rzeszowem jeszcze do lat 70. XX wieku krążyło przekonanie, że dręczą ją nieszczęścia, ponieważ kiedyś jedna z kobiet należących do rodu została spalona na stosie jako czarownica i przeklęła swoich potomków do dziewiątego pokolenia. O innej kobiecie zamieszkującej okolice Niebylca, zwanej Długoszką, powszechnie opowiadano, że jest czarownicą i potrafi spojrzeć „złym okiem” na czyjąś krowę. Podobno gdy umarła, znaleziono w jej chacie trupie czaszki i ziemię z cmentarza, lecz podczas próby spalenia tych rzeczy rozerwało piec. Z kolei o pewnym starym mężczyźnie czarowniku mówiono, że po śmierci zamienił się w kruka. Na Nadbużu chadzano do kobiety, która potrafiła sprawić, że nielubianą osobę „skręci”. Darzono ją powszechnym szacunkiem i starano się jej nie narażać, ale jednocześnie unikano jak ognia. Takie przykłady można mnożyć. Podczas przeglądania źródeł natknęłam się na dziesiątki historii o osobach, które zajmowały się nie tylko znachorstwem i zielarstwem, ale także ludową magią. Niestety w większości były niepiśmienne, a w dodatku niezbyt skore do dzielenia się swoją wiedzą. Na szczęście niekiedy etnografom udało się zanotować rozmaite i niezwykle ciekawe sposoby rzucania zaklęć, jakie praktykowano na wsiach szokująco długo, bo jeszcze przez kilka dziesięcioleci XX wieku…

Teraz, gdy już wiecie, czym jest TRADCRAFT, zachowajcie otwarte umysły. Zapraszam do lektury!

Czas

Magiczna obrzędowość roczna

Na potrzeby naszego wywodu przyjmijmy w uproszczeniu, że cały system magiczny polskiego ludu oparty był o kategorie czasu i przestrzeni. W tradycyjnych kulturach, takich jak kultura dawnej społeczności chłopskiej w Polsce, wiedzę o otaczającym świecie czerpano głównie z obserwacji przyrody. Pozwalało to na uporządkowanie rzeczywistości zgodnie z ustalonymi zasadami. Zmiany w przyrodzie, cyklicznie następujące po sobie pory roku oraz procesy życia i śmierci stanowiły dla człowieka wzorzec zachowań i kształtowały jego obraz świata. Wierzono, że poza znanym światem istnieje „tamten świat”, zamieszkany przez byty niematerialne czy nieludzkie stworzenia – duchy, dusze, demony, anioły i diabły. Uważano, że oba te światy mogą się przenikać w określonych momentach, najczęściej związanych ze zmianami pór roku, pór dobowych, początkiem lub końcem prac w gospodarstwie lub etapami życia człowieka. Zwyczaje magiczne związane z tymi szczególnymi okresami w kalendarzu agrarnym i solarnym stanowią połączenie dawnych obrzędów słowiańskich z elementami liturgii katolickiej. W tradycji chłopskiej przetrwało wiele przedchrześcijańskich wierzeń i praktyk magicznych, szczególnie tych związanych z obrzędami ku czci przodków czy zaklęciami zapewniającymi urodzaj. W zetknięciu z doktryną Kościoła zostały one wzbogacone o nowe treści i w takiej formie zintegrowane ze starymi obyczajami świątecznymi.

Niezwykły, wyjątkowo sprzyjający praktykom magicznym CZAS powtarzał się cyklicznie. „Czas cykliczny” to pojęcie odnoszące się do kulturowego spojrzenia na czas, które charakteryzuje się postrzeganiem go jako zjawiska odradzającego się lub powtarzalnego. Koncepcja ta stopniowo zanikła w kulturze europejskiej wraz z rozprzestrzenianiem się chrześcijaństwa, które przyjęło linearny model czasu.

W wyobraźni ludu powtarzające się cyklicznie w ciągu doby/roku/życia wydarzenia rządziły się pewnymi prawami. Przykładowo zakazy i nakazy o magicznym charakterze mogły zacząć obowiązywać w określone pory i dni, za to inne były na jakiś okres znoszone, chwilowo odkładane na bok. Ich znajomość, a przede wszystkim ich prawidłowe rozumienie, było warunkiem koniecznym czynienia danych rodzajów magii, każda bowiem czynność magiczna przyporządkowana została określonym porom. W jedne święta rzucało się zaklęcia związane z płodnością, w inne czyniło wróżby dotyczące przyszłości, a w jeszcze inne odpędzało chorobę i głód za pomocą magii apotropeicznej (ochronnej). Z tego powodu w niniejszym przewodniku raz jeszcze powtarzam pewne zagadnienia, które być może są Wam już bardzo dobrze znane – ale zaufajcie mi, są one jednocześnie niezwykle istotnym warunkiem prawidłowego zrozumienia mechanizmów rządzących magią ludową.

W ciągu roku wiele czynności magicznych kumulowało się w pewnych określonych momentach przełomowych, czyli dorocznych świętach przypadających na zmiany pór roku, przesilenia i równonoce. Wiele ze starych świąt o pogańskim charakterze zyskało wtedy nowego patrona bądź patronkę (świętego, świętą, Matkę Boską), ale zachowało przy tym swój oryginalny charakter obrzędowy. Każdy wyjątkowy dzień w solarnym kalendarzu polskiego ludu musiał mieć swój jasno określony początek i koniec, który w symboliczny sposób podkreślony był za pomocą rytualnych czynności. Często świętowanie rozpoczynało się jeszcze przed wschodem słońca, a następnie przez cały dzień obwarowane było rozmaitymi magicznymi procedurami, gestami i formułami. Ludzie wiedzieli, że co roku po zimie powrócą ciepłe dni wiosenne, które przegonią głód i śmierć, pozwalając Matce Ziemi znów rodzić. Mimo to pragnęli wspomóc Ją w tym zadaniu, dlatego czynili rozmaite magiczne zabiegi, by nakłonić mieszkańców Zaświatów oraz duchy natury do współpracy. Używali w tym celu różnych przedmiotów, o których oczywiście opowiem. Działanie tych przedmiotów najczęściej oparte było na magii sympatycznej. Pamiętajmy, że ludowa magia jest bardzo pierwotna i prymitywna (nie w pejoratywnym znaczeniu, tylko w podkreśleniu jej pradawnego charakteru), ponieważ wywodzi się bezpośrednio z przedreligijnych praktyk szamańskich. Oprócz przedmiotów ludowa magia operowała także – a może przede wszystkim – słowem. Rytuał słowny stanowił nieodzowną część magii tradycyjnej. Słowo w mitycznym światopoglądzie naszych przodków jest magiczne. Jak tłumaczy Anna Engelking, przypisuje mu się byt materialny, realną, fizyczną egzystencję. Nazwa jakiegoś przedmiotu jest równoznaczna z desygnatem, a wypowiadając na głos nazwę jakiejś magicznej czynności (na przykład: „sprawiam, że…”), w istocie wprawiamy niewidzialną machinę w ruch, oddziałując na rzeczywistość samą tylko formułą językową. Moc kreacyjna jest więc logiczną konsekwencją właściwości słowa – wypowiedziana formuła staje się działaniem.

Rytuały słowne możemy w uproszczeniu podzielić na stwarzające (zaklinania), powodujące szczęście, obfitość, zdrowie, oraz na sprowadzające nieszczęście, szkody, śmierć (klątwy). Do rytuałów sprowadzających pomyślność należy na przykład wspólne kolędowanie. Te drugie, negatywne, przeklinające, polegały z kolei na wypowiedzeniu w czyimś kierunku takiego proroctwa, które miało przynieść natychmiastowy, przerażający skutek („Obyś…”, „Bodajbyś…”).

Wiara w magiczną moc słów oraz przekonanie, że można ją wykorzystać wraz z odpowiednimi praktykami, doprowadziły do powstania wielu wypowiedzi o charakterze magicznej formuły – to tak zwane „zamawiania”. Jak wspomniałam wyżej, wśród takich słownych działań znajdowały się zarówno te o pozytywnym charakterze, mające przynieść szczęście, zdrowie czy bogactwo, jak i te negatywne, mające na celu sprowadzenie nieszczęścia lub biedy (klątwy). Słowa łączono przy tym z gestami, tańcami, czynnościami, tworząc zestaw działań o charakterze rytualnym. Ważnym elementem była powtarzalność: w magii ludowej wierzy się, że kontakt z sacrum jest możliwy tylko wtedy, gdy używamy formuły znanej reszcie społeczności, zaakceptowanej przez nią, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, innymi słowy – tradycyjnej. W przeciwieństwie do wielu magicznych nurtów New Age, w TRADCRAFCIE raczej się nie eksperymentuje, tylko powtarza. Aby to pojąć, przypomnijmy sobie badania Mircei Eliadego – mit tłumaczy sens rytuału, zaś rytuał materializuje mit. Najdrobniejsza zmiana w geście i przebiegu może, wedle przekonania ludu, zniweczyć sens całego przedsięwzięcia. Warto w tym miejscu poczynić uwagę, że niektórzy czarownicy praktykujący TRADCRAFT dzisiaj w Polsce nie zgadzają się z tą opinią i czynią rozróżnienie na magię ludową, w której tradycja stanowi nienaruszalną świętość – i na czarostwo, które może nieustannie ewoluować. Taki sąd znajdziecie na przykład w niedawno wydanym podręczniku Nyxa Kainosa pt. Smoczy Skarb. Vademecum Czarostwa Tradycyjnego. Jak widać ile praktyków, tyle opinii, z którymi nie zamierzam dyskutować.

Dla człowieka wierzącego w mity, zwłaszcza w społecznościach niepiśmiennych, należały do świętych narracji, których przywoływanie w określonym czasie pełniło funkcje magiczne, sprawcze. Wspólne coroczne odgrywanie pewnych mitów natury zacieśniało więzy społeczności, definiowało ją, dawało ludziom poczucie przynależności do jakiejś grupy. Mit pozwalał zapamiętywać, ale i stwarzać co roku na nowo „boży porządek”.

Odrębną grupą rytuałów słownych (oprócz stwarzających) były rytuały ochraniające, czyli takie, które wypowiadane są w celu ochrony przed zgubnymi skutkami zaklęć rzucanych przez innych. Jedną ze strategii było unikanie wypowiadania pewnych słów, by „nie wywołać wilka z lasu”. Specyficzną podkategorię tegoż unikania stanowi tymczasowy nakaz milczenia w niektórych okresach roku/doby lub w czasie pewnych sytuacji specjalnych, granicznych. Tabu milczenia obowiązywało na przykład w czasie porodów lub pochówków, a więc wtedy, gdy dokonuje się przejście między jedną a drugą rzeczywistością. Głośne rozmowy i śmiech mogły też odstraszyć płochliwe dusze w czasie Dziadów. Ale milczeć należało także podczas rzucania określonych zaklęć lub wróżb, na przykład miłosnych, jak przekonamy się w poniższych rozważaniach. Milczenie obowiązuje również w czasie przygotowywania rytualnych, świętych potraw, jak choćby chleba, korowaja.

Innym rodzajem rytuałów ochronnych są odpędzania, służące unieszkodliwieniu, oddaleniu złej mocy. Tych również udało mi się zgromadzić dosyć sporo, teraz posłużę się jedynie kilkoma przykładami, byście zrozumieli, co mam na myśli: gdy ktoś chwali urodę niemowlęcia, matka powinna w myślach bądź głośno wypowiedzieć formułę: „Nie urzecz”, „Na psa urok” albo nawet… „Liż mi d**ę”. Przeciw złemu duchowi można wykrzyknąć: „Idź, duchu, do tego, co niebo i ziemia jego!”. Widząc czarnego kota, można splunąć przez lewe ramię i rzec: „A na lasy, a na bory” lub po prostu stare dobre „A kysz!”. Ostatnim z ludowych sposobów zażegnania złego, lub choćby poradzenia sobie z lękiem, jest wykonanie gestu krzyża i wypowiedzenie krótkiej modlitwy, na przykład: „Żegnam się krzyżem świętym przed czortem przeklętym! Żebym go nie widziała, kiedy będę umierała!”.

Pewną tyleż znamienną, co kontrowersyjną kategorią ludowego rytuału słownego jest klątwa – wypowiedzenie określonej formuły po to, by komuś stała się krzywda. Z jakiego powodu? Czasem z zemsty, jako kara za złe uczynki, które ten, na kogo chciano zesłać klątwę, popełnił. Jak dowodzi badaczka Anna Engelking, często nawet matkom zdarzało się przeklinać nieposłuszne dzieci. Kiedy indziej klątwy rzucano z zazdrości, z poczucia odrzucenia (na przykład gdy chłopiec upodobał sobie inną) i z wielu, wielu innych powodów. Ludowy świat klątw był bardzo rozbudowany. Najczęściej zaczynały się od formuły: „A bodajby cię…”, „A żeby cię…”, „A niech cię…”. Przytaczam przykładowe formuły w rozdziale „Gdy chciano czynić zło…”.

Wracając do kategorii CZASU, nie tylko święta przypadające na kolejno następujące po sobie pory roku miały wyjątkowo magiczny charakter. Nawet w ciągu dni tygodnia rozróżniano te bardziej „szczególne” i te powszedniejsze. Podobnie cykl dobowy, podzielony na dzień i noc, narzucał pewne wartościowanie czasu. Dla rzucania zaklęć najlepsze były oczywiście wszelkie momenty graniczne, liminalne, a także późna noc – „godzina czarów”, moment, gdy przestają obowiązywać ludzkie prawa i ograniczenia rządzące dniem, a ludowa wyobraźnia tworzy wtedy wizje sabatów na Łysej Górze i wszelkich spotkań czarownic, jakie miały odbywać się w leśnych ustroniach, na cmentarzach lub rozstajach dróg. Oczywiście po wejściu w krąg kultury chrześcijańskiej najświętszym dniem tygodnia była niedziela: obowiązywał w trakcie jej trwania zakaz wszelkich prac gospodarskich, obowiązkowo należało uczestniczyć w mszy świętej, a po uroczystym posiłku spędzić resztę dnia na odpoczynku. Sobotni wieczór był z kolei czasem wyjątkowo magicznym – to wtedy, szczególnie w noce pełni Księżyca, na Łysą Górę miały się zlatywać wiedźmy. Inne źródła mówią o piątkowych nocach, a jeszcze inne – o czwartku. Jak widać, dni tygodnia, w czasie których mogło dochodzić do potencjalnych sabatów, odnotowano wiele.

Magiczne praktyki towarzyszące wszystkim tym wyjątkowym chwilom – w ciągu roku, tygodnia i doby – zwyczajowo dzielimy na społeczno-rodzinne, czyli takie, które odbywały się za zgodą i z udziałem całej społeczności, oraz te wykonywane samotnie, w ukryciu, poza wiedzą reszty gromady, z zobowiązaniem do zachowania tajemnicy o ich przebiegu. Innymi słowy, pierwsza grupa magicznych działań wiązała się z kategorią obrzędów, rytuałów zbiorowych, a druga – zaklęć. W tym podręczniku opowiadam Wam o jednych i drugich, ponieważ uważam, że magia ludowa jest z tradycyjnym czarownictwem nierozerwalnie związana, toteż nie widzę sensu w tworzeniu sztucznych podziałów. Nawet jeśli obrzędy związane były ze świętami religijnymi i wypełnione ich treścią, to przecież wciąż należały do działań magiczno-rytualnych.

Wiosna

Wszystko zaczyna się wiosną. Co prawda daty w kalendarzach zmieniamy dzisiaj w środku zimy, ale czy dawna społeczność wiejska przykładała do nich wagę? Na pewno nie w równym stopniu, jak my dzisiaj. Tym, co ich istotnie zajmowało, były widoczne gołym okiem zmiany w przyrodzie. Przyjmijmy więc, że skoro wiosną nowe życie ponownie rozkwita po okresie zimowego zastoju, to ta pora roku uznawana była z dawien dawna za inicjatorkę wszelkich działań kolejnego cyklu. Ale – jak to właśnie bywa z czasem cyklicznym, kolistym – nie można było przecież wyznaczyć jakiegoś konkretnego początku, właściwego figurom linearnym. W rocznym kole bowiem każdy punkt może być zarazem początkiem, jak i końcem. Nasi wiejscy przodkowie rozróżniali zatem czas Słońca, solarny, który – rzeczywiście – inicjowało Przesilenie Zimowe; oraz czas Ziemi, Matki Ziemi, wegetacyjny – a jego początkiem była wiosna.

Powracające wiosną życie należało otoczyć troską i opieką. Aby w pełni umożliwić powrót ciepłu i słońcu, zbudzić „Mateczkę Ziemię” ze snu, w który zapadała zimą, należało ją w tym wspomóc magią płodności. Szczególnie dwa żywioły miały podówczas bardzo istotną moc magiczną – woda i ogień. Ich życiodajna siła, do której się odwoływano, rozciągała się na czas trwania całej Jasnej Połowy roku.

Pierwszy z żywiołów, woda, miał przede wszystkim moc oczyszczającą, drugi w ludowej wyobraźni reprezentował iskrę życia, dzięki której Ziemia oraz zamieszkujące ją stworzenia znów stają się płodne. Był to jednocześnie czas powracającej po zimowej przerwie pracy, czas niebezpieczny – aż do Nocy Świętojańskiej – związany z kruszejącymi na rzekach lodami, podtopami, nieprzejezdnymi drogami pełnymi błota. Nasilała się z konieczności magia apotropeiczna, druga z kolei, po magii płodności, najważniejsza magia tej pory roku. Symboliczne sprzątanie gospodarstwa oraz niwy miało przygotować ziemię na nadejście „nowego” i wszelkimi sposobami zapewnić urodzaj.

Podczas rozpoczęcia wiosennej orki gospodarz wykonywał następujący zabieg magiczny: podkładał pod skibę zioła bądź zboże zebrane w ubiegłym roku. Symboliczny sens zasadzał się na tym, by użyczyć nieco „sił witalnych” nowym ziarnom, prezentując im, jak powinny wyrosnąć, by powtórzyć poprzedni, urodzajny zbiór.

Z kolei w czasie sadzenia kapusty, które było domeną kobiet, obowiązywał magiczny zwyczaj „przewracania” wybranej kobiety na ziemię, co miało zapewnić obfite plony.

Pierwsze wiosenne wypędzanie bydła przez gospodynie odbywało się wspólnie i brały w nim udział wszystkie kobiety ze wsi. Aby ochronić zwierzęta, wykonywano następujący zabieg obrzędowy: kładziono przed progiem obory jajko, sól, siekierę, nóż, kosę albo sierp, a następnie okadzano krowy dymem z ogniska, w którym płonęły zioła poświęcone w zeszłoroczne Boże Ciało lub święto Matki Boskiej Zielnej. Rysowano także znak krzyża na krowich łbach, dzięki czemu czarownice nie mogły odebrać im mleka:

Dawniej ludzie mieli takie złe oczy, a szczególnie obce baby, które jak przechodziły przez wioskę, rzucały uroki na krowy i mogły odebrać mleko. Mężczyzna to nie, nie było takich przypadków. […] Urok mogła rzucić nawet zazdrosna o mleko sąsiadka. Z uroków leczyła „babka”, która znała się na odczynianiu uroków1.

Oprócz znaków następujących w samej przyrodzie ważnymi zwiastunami wiosny były ptaki. To właśnie z nimi wiąże się wiele ludowych magicznych opowieści, bajek atiologicznych i przesądów. Do najbardziej popularnych reprezentantów nadchodzącej wiosny należał bocian. Wierzono, że najpóźniej do święta Matki Boskiej Wiosennej (25 marca) powinny powrócić do swoich siedzib, inaczej zapowiada się nieurodzajny rok.

Samo święto, dzisiaj już trochę zapomniane, mogło stanowić wspaniały relikt dawnych wierzeń w słowiańskie boginie płodności, powracające o tej porze roku na Ziemię. Nazywano je również uroczystością Matki Boskiej Roztwornej (ponieważ „otwierała” ziemię na przyjęcie ziarna, budziła jaskółki w stawach, rozpuszczała lód), Matki Boskiej Zagrzewnej (ponieważ ogrzewała ziemię). Tego dnia modlono się do Niej w taki sposób:

Matko Boska Kwietna, która wiosnę niesiesz światu

Matko Boska Strumienna, co jaskółkom każesz latać

Matko Boska Roztworna, co otwierasz pąki kwiatów.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

1 M. Dziura, Cztery pory roku, Przemyśl 2019, s. 72.

Przestrzeń

Dostępne w wersji pełnej

Chwila

Dostępne w wersji pełnej

Uczucie

Dostępne w wersji pełnej

Człowiek

Dostępne w wersji pełnej

Zamiast zakończenia

Dostępne w wersji pełnej

Bibliografia

Dostępne w wersji pełnej