Love is YOU - Łabuda Angelika - ebook + audiobook

Love is YOU ebook i audiobook

Łabuda Angelika

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Michael jest znanym amerykańskim modelem.Emilia, polską lekarką pracującą w warszawskim szpitalu. Oboje na pozór wiodą idealne życia, tylko garstka najbliższych osób wie z jakimi traumami-on i pustką -ona się zmagają. I gdyby nie jeden służbowy wyjazd do Zurychu i dwie przez przypadek zamienione walizki, ta dwójka pewnie nigdy nie stanęłaby na swojej drodze. Jednak los chciał inaczej…. Czy romans, który ich połączy odmieni ich życia? A może to tylko namiętna gra? I czy będą mieli odwagę w nią zagrać?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 243

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 15 min

Lektor: Emilia Cichocka

Oceny
4,2 (118 ocen)
72
17
14
11
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nadiaqwe123

Z braku laku…

Szkoda, że nie ma zakończenia.. Tylko 255 stron.. Sporo brakuje.. 😟
00
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

super
00
MariolaAndrzejczak

Z braku laku…

słabe
00
MonikaRuc
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Jak to? W takim momencie zakończyć…
00
eslteacher1101

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, przeczytałam w jeden dzień ♥️
00

Popularność




Rozdział 1. Emilia

Roz­dział 1

Emi­lia

Ni­gdy wcze­śniej tak bar­dzo się nie dener­wo­wa­łam.

Zapro­sze­nie z Mię­dzy­na­ro­do­wego Cen­trum Kon­gre­so­wego do wygło­sze­nia wykładu na temat metod lecze­nia prze­ciw­płyt­ko­wego i prze­ciw­krze­pli­wego po zabie­gach rewa­sku­la­ry­za­cji mogło być dla mnie ogromną szansą na wybi­cie się w śro­do­wi­sku leka­rzy, tym bar­dziej że spo­tka­nie miało się odbyć w Zury­chu.

– Kocha­nie, nale­jesz mi, pro­szę, kawy? – Z zadumy wyrwał mnie głos mojego męża.

– Oczy­wi­ście. – Odło­ży­łam sztućce na talerz, po czym się­gnę­łam po dzba­nek z gorącą kawą. Prze­chy­li­łam go ostroż­nie, wle­wa­jąc powoli czarny jak noc napar do fili­żanki Jana.

– Dzię­kuję – odpo­wie­dział bez­na­mięt­nie, nie pod­no­sząc głowy znad tabletu.

Sie­dzie­li­śmy przy stole w jadalni, jedząc śnia­da­nie. Za godzinę powin­nam już być na lot­ni­sku, żeby zdą­żyć z odprawą. W mojej gło­wie jed­nak co chwilę poja­wiały się wąt­pli­wo­ści. Może jed­nak nie powin­nam zosta­wiać Jana na kilka dni? A jeśli mój wyjazd tylko pogor­szy rela­cje mię­dzy nami? Już i tak od kilku mie­sięcy zamie­niamy ze sobą jedy­nie krót­kie zda­nia pozba­wione jakich­kol­wiek uczuć. Być może jed­nak krótka roz­łąka nam się przyda. Zatę­sk­nimy za sobą i doce­nimy nasze mał­żeń­stwo. Spoj­rza­łam na Jana czule, prze­cież na­dal kocham tego męż­czy­znę, a poza tym wszyst­kie pary mają pro­blemy i jakoś sobie z nimi radzą. My też sobie pora­dzimy, tylko… No wła­śnie tylko co? Wystar­czy odro­bina chęci.

– Jan, muszę się już zbie­rać, odwie­ziesz mnie na lot­ni­sko? – Wsta­łam od stołu, odsu­wa­jąc białe krze­sło.

Mój mąż nie­chęt­nie spoj­rzał na mnie znad tabletu, co nie uszło mojej uwagi. Na jego twa­rzy malo­wała się lekka iry­ta­cja. Może wcze­śniej nie zwra­ca­łam na nią uwagi, może nawet jej nie zauwa­ża­łam, ale teraz wyraź­nie kłuła mnie w oczy i powo­do­wała, że za każ­dym razem musia­łam ugryźć się w język. Tak, wyjazd zde­cy­do­wa­nie dobrze nam zrobi.

– Mam ważne spo­tka­nie za pół­to­rej godziny po dru­giej stro­nie mia­sta. – Zbli­żył się do mnie. – Kocha­nie, chciał­bym, ale wiesz, że moje spo­tka­nia są bar­dzo ważne. – Jan zna­lazł się parę cen­ty­me­trów ode mnie. Lewą dło­nią musnął mój poli­czek, a ja deli­kat­nie przy­mknę­łam powieki. Strasz­nie mi bra­ko­wało czu­ło­ści.

– Masz rację – szep­nę­łam. – Wezwę tak­sówkę, nie będę cię faty­go­wać – doda­łam, choć w środku coś bar­dzo mocno mnie ści­snęło. I nie cho­dzi tylko o to, że nie­raz przy­po­mi­na­łam mu o tym wyjeź­dzie, pyta­jąc, czy na pewno da radę mnie pod­rzu­cić, ale dla­tego, że nie ma takiej potrzeby. Nie będziemy się widzieć kilka dni, a on nawet nie stara się spę­dzić ze mną tych paru chwil.

Jan dotknął ustami czubka mojego nosa, a następ­nie usiadł i wró­cił do wcze­śniej­szych czyn­no­ści. Spoj­rza­łam na niego zasko­czona, następ­nie otu­li­łam się ramio­nami, pró­bu­jąc się pocie­szyć. Każdy z nas może mieć gor­szy dzień, prawda? Nie zawsze wstaję pełna ener­gii, opty­mi­zmu. Jan też ma prawo do swo­jego życia. Skoro przez ostat­nie dzie­sięć lat naszego mał­żeń­stwa uda­wało się nam łączyć nasze prace zawo­dowe, dla­czego mia­łoby to coś zmie­nić mię­dzy nami? Powin­nam być bar­dziej dla niego wyro­zu­miała. Powin­nam go wspie­rać. Ale kogo ja oszu­kuję?

– Będę wycho­dzić. Pocze­kam pod domem na tak­sówkę, zjedz spo­koj­nie śnia­da­nie – rzu­ci­łam, po czym uda­łam się do sypialni, skąd wzię­łam przy­go­to­waną dzień wcze­śniej walizkę. Prze­cho­dząc obok toa­letki, spoj­rza­łam na swoje odbi­cie w lustrze. Ujrza­łam w nim zmę­czoną kobietę, która pod opa­no­wa­nym wyra­zem twa­rzy skry­wała roz­go­ry­cze­nie i roz­cza­ro­wa­nie.

– Napisz, jak wylą­du­jesz – pole­cił, cał­ko­wi­cie mnie igno­ru­jąc.

– Dobrze – odpo­wie­dzia­łam, zdej­mu­jąc z półki torebkę. – Napi­szę – szep­nę­łam nie­mal nie­sły­szal­nie.

– Emi­lio… – Sły­sząc swoje imię, natych­miast się odwró­ci­łam. Moje serce zaczęło bić szyb­ciej. A może jed­nak zmie­nił zda­nie albo cho­ciaż chce mnie namięt­nie poca­ło­wać na poże­gna­nie, tak jak kie­dyś to robi­li­śmy. – Zapo­mnia­łaś dowodu oso­bi­stego.

Aha. Uśmiech z mojej twa­rzy znik­nął rów­nie szybko, jak się na nim poja­wił. Otrzą­snę­łam się z głu­pich myśli. Jan na­dal czy­tał coś na lap­to­pie. Nie obda­rzył mnie nawet prze­lot­nym spoj­rze­niem, jedy­nie pal­cem wska­zy­wał na sto­lik kawowy, na któ­rym leżały moje doku­menty.

– Dzię­kuję. – Mach­nę­łam w powie­trzu kawał­kiem pla­stiku i ruszy­łam ku wyj­ściu. Spe­cjal­nie mocno trza­ska­jąc drzwiami. Wola­łam cze­kać przed domem na tak­sówkę, niż zga­dzać się na nie­zau­wa­ża­nie mnie.

Rozdział 2. Michael

Roz­dział 2

Michael

„Pustka”, pomy­śla­łem.

Chyba każ­dego z nas prę­dzej czy póź­niej dopada kry­zys egzy­sten­cjalny, któ­remu musimy sta­wić czoła. Każdy czło­wiek defi­niuje pustkę ina­czej. W końcu wszystko zależy od punktu widze­nia, a dla mnie ten stan to nic innego jak czarna dziura, która pochła­nia mnie kawa­łek po kawałku. Sta­ram się ją łatać, skle­jać, wypeł­niać róż­nymi czyn­no­ściami, ale ona nie­ustan­nie powraca.

Prze­ży­łem już wystar­cza­jąco dużo, aby dopa­dło mnie wypa­le­nie. Ludzie, któ­rymi się ota­czam, nie popra­wiają mojej sytu­acji. Moja branża jest wyma­ga­jąca, ale i pod­stępna. To świat, w któ­rym trzeba uwa­żać, bo tutaj każdy z zasady chce cię zli­kwi­do­wać i zająć twoje miej­sce. Dla­tego tak ważne jest to, by mieć u swo­jego boku uczci­wego mene­dżera. W moim przy­padku jest to kobieta, bli­ska mi przy­ja­ciółka, Char­lotte. Ona pierw­sza zauwa­żyła moje pro­blemy i wysłała do psy­cho­loga. Nie jestem jed­nak typem męż­czy­zny, który lubi mówić o swo­ich uczu­ciach, a tym bar­dziej żalić się obcym ludziom.

Na szczę­ście Char­lotte pomo­gła mi w inny spo­sób. Kilka dni temu wyne­go­cjo­wała przy­zwo­ity kon­trakt na pre­sti­żową sesję zdję­ciową w Szwaj­ca­rii. Dwa tygo­dnie z dala od Nowego Jorku dobrze mi zro­bią. Potrze­bo­wa­łem wytchnie­nia i czasu dla sie­bie. Ten kon­trakt był moją ostat­nią szansą przed wypa­le­niem. Od dwu­dzie­stu lat jestem mode­lem, od dzie­się­ciu znaj­duję się w pierw­szej dwu­dzie­stce w Sta­nach. Gdyby żona zna­nego foto­grafa nie zauwa­żyła mnie na jed­nej z imprez, zapewne dzi­siaj był­bym zupeł­nie kimś innym. Może miał­bym trójkę dzieci, a także wspa­niałą kobietę u swo­jego boku, tak jak sie­dzący w trze­cim rzę­dzie przede mną męż­czy­zna. Cho­lera. Naprawdę mu tego zazdro­ści­łem. Ile­kroć zer­ka­łem w jego stronę, czu­łem nie­przy­jemne ukłu­cie w sercu.

Ner­wowo odwró­ci­łem głowę i spoj­rza­łem przez okno. Pode mną roz­cią­gały się kłęby chmur. Mia­łem przed sobą ponad dzie­się­cio­go­dzinną podróż do Europy i już zaczą­łem się iry­to­wać. Oby Szwaj­ca­ria przy­nio­sła mi coś nowego, co tchnie we mnie życie.

– Prze­pra­szam, ale ja pana skądś koja­rzę? – Z zamy­śle­nia wyrwał mnie słodki kobiecy głos. Odwró­ci­łem się w prawo i zoba­czy­łem uśmie­cha­jącą się do mnie zalot­nie blon­dynkę. Na oko miała około dwu­dzie­stu pię­ciu lat. – Ma pan nie­zwy­kle syme­tryczną twarz – dodała.

– Bar­dzo mi miło. – Odwza­jem­ni­łem uśmiech, popra­wia­jąc się w fotelu. – Takiego kom­ple­mentu z ust tak pięk­nej kobiety jesz­cze nie sły­sza­łem – odpar­łem gło­sem pozba­wio­nym emo­cji. Gdyby ta baba wie­działa, ile razy sły­sza­łem te słowa, pew­nie zamknę­łaby się i nic nie powie­działa. Ale skąd miała wie­dzieć, prze­cież nie jest pie­przoną wróżką. Za to ja jestem pie­przo­nym oszu­stem, bo, pomimo roz­dzie­ra­ją­cego mnie od środka bólu i poczu­cia samot­no­ści, nie pozwa­la­łem sobie na oka­zy­wa­nie uczuć. Byłem miły dla ludzi, bo tak mnie wycho­wano. To, co naprawdę czu­łem, kisi­łem w środku. Wie­dzia­łem, że zakła­da­nie maski nie jest roz­wią­za­niem, ale gdy­bym poka­zał choć odro­binę tego, co czuję teraz, już ni­gdy nie wró­cił­bym do swo­jego daw­nego życia. A niczego innego nie mia­łem.

– Nazy­wam się Michael Gel­bero. Jestem akto­rem i mode­lem, więc cał­kiem moż­liwe, że moja twarz wydaje się zna­joma, pani…? – Zer­k­ną­łem na nią pyta­jąco, uda­jąc, że chcę poznać jej imię.

– Isa­belle. Isa­belle Rhys – przed­sta­wiła się, wycią­ga­jąc w moją stronę dłoń. – Tak, teraz już koja­rzę. –  Poki­wała głową. – Widzia­łam bil­l­bo­ard z panem na Times Squ­are. Nie­sa­mo­wite… Wygląda pan tak samo dobrze jak na zdję­ciach, a mówią, że foto­gra­fie kła­mią. – Mówiąc to, blon­dynka oparła się jedną ręką o mój fotel, a drugą figlar­nie bawiła się kosmy­kiem włosa opa­da­ją­cego na jej poli­czek. – Gra­tu­luję suk­cesu. Teraz czas na pod­bój Europy?

– Ha! – par­sk­ną­łem śmie­chem. – To chyba za dużo powie­dziane, ale nada­rzyła się oka­zja, więc łapię byka za rogi.

– A można wie­dzieć, kim jest ten byk? – zapy­tała naprawdę zain­te­re­so­wana, co mnie zaczęło wku­rzać.

– Hugo Boss – odpo­wie­dzia­łem. – Sesja zdję­ciowa odbę­dzie się w Szwaj­ca­rii.

Zdzi­wi­łem się, z jaką łatwo­ścią udaję zain­te­re­so­wa­nie tą bez­sen­sowną kon­wer­sa­cją. Biedna Isa­belle wyda­wała się cał­kiem miła. Uroku doda­wały jej dołeczki w policz­kach, od któ­rych ciężko było ode­rwać wzrok. Kie­dyś, kiedy byłem w szczy­to­wej for­mie samca alfa, pew­nie wycią­gnął­bym od niej numer tele­fonu i szybko zro­bił z niego uży­tek, ale teraz zer­k­ną­łem tylko na jej deli­kat­nie odsło­nięty brzuch i zgrabne nogi. Chcia­łem jak naj­szyb­ciej skoń­czyć tę durną poga­wędkę.

– Gdyby potrze­bo­wał pan prze­wod­nika, pole­cam się. – Isa­belle wyrwała mnie z zadumy. – Moja rodzina pocho­dzi ze Szwaj­ca­rii, z mia­steczka Thal­wil.

– Naprawdę?

– Tak, i cho­ciaż dzie­ciń­stwo spę­dzi­łam w Zury­chu, znam więk­szość oko­licz­nych miast i wsi – wyja­śniła po chwili. – Kocham tam wra­cać dla pięk­nych wido­ków i kra­jo­bra­zów ota­cza­ją­cych Jezioro Zury­skie. Mogę nawet zdra­dzić panu pewną cie­ka­wostkę. –  Przy­su­nęła się do mnie jesz­cze bli­żej.

– Niech mnie pani zasko­czy – rzu­ci­łem poiry­to­wany.

– No więc cie­ka­wostką jest to, że polo­dow­cowe Jezioro Zury­skie jest w kształ­cie… – Jej wzrok powę­dro­wał na moje kro­cze, a twarz natych­miast oblała się rumień­cem. – Banana… – dodała cicho, z tru­dem powstrzy­mu­jąc śmiech.

– Prze­pra­szam, że prze­szka­dzam, ale czy potrze­buje pan cze­goś do picia? – Roz­mowę prze­rwała nam ste­war­desa, która zatrzy­mała się w przej­ściu, ratu­jąc mnie tym samym od koniecz­no­ści udzie­le­nia odpo­wie­dzi Isa­belle. Wiem, że jestem przy­stojny, i wiem, jak kobiety na mnie reagują, ale to tak nie działa. Jestem zodia­kal­nym Skor­pio­nem, to ja jestem łowcą, to ja poluję i to ja zdo­by­wam. Ni­gdy nie odnajdę się w roli zdo­by­czy, a osa­dza­nie mnie w niej tylko mnie znie­chęca.

– Popro­szę gin z toni­kiem, cząstką limonki i dwiema kost­kami lodu – powie­dzia­łem, posy­ła­jąc jej wdzięczne spoj­rze­nie.

Ciem­no­włosa ste­war­desa przy­go­to­wała drinka w wyso­kiej szklance. Prze­pro­siła Isa­belle, która przy­su­nęła się do mnie, aby zro­bić jej miej­sce, po czym mi go podała.

„Cho­lera! Jeśli tak dalej pój­dzie, wkrótce usią­dzie mi na kola­nach”, pomy­śla­łem, upi­ja­jąc spory łyk mojego ulu­bio­nego drinka. Poczu­łem orzeź­wia­jący, cytru­sowy smak w ustach i deli­katne szczy­pa­nie języka. Uśmiech­ną­łem się sztucz­nie do Isa­belle i życzy­łem jej spo­koj­nego lotu, dając wyraź­nie do zro­zu­mie­nia, żeby spa­dała.

– Dzię­kuję i do zoba­cze­nia, tam, na dole, Micha­elu – odpo­wie­działa zasko­czona.

Kiedy znik­nęła z mojego pola widze­nia, ode­tchną­łem z ulgą, opar­łem głowę o zagłó­wek fotela i przy­mkną­łem na chwilę powieki. Czu­łem się przy­tło­czony, bo dosko­nale zda­wa­łem sobie sprawę z tego, co się sta­nie po wylą­do­wa­niu. Isa­belle będzie kro­czyć za mną jak cień, pra­gnąc ponow­nego spo­tka­nia. Musia­łem opu­ścić samo­lot znacz­nie wcze­śniej, aby uciec przed nią i jej jakże dwu­znacz­nymi cie­ka­wost­kami. Byłem pewny, że ma ich znacz­nie wię­cej w zana­drzu.

„Chło­pie, chcesz uciec przed gorącą dwu­dzie­sto­pa­ro­latką? Źle z tobą”, pomy­śla­łem i wzią­łem duży łyk drinka.

Czu­łem, jak alko­hol zaczyna we mnie krą­żyć, spo­wal­nia­jąc moje myśli. Kiedy go dokoń­czy­łem, zasną­łem wygod­nie w fotelu, dzie­sięć tysięcy metrów nad pozio­mem morza, gdzieś nad Oce­anem Atlan­tyc­kim. Dużo podró­żo­wa­łem samo­lo­tem i wiele godzin spę­dzi­łem w powie­trzu. Ten lot był nad­zwy­czaj spo­kojny, bez tur­bu­len­cji czy hała­śli­wych współ­pa­sa­że­rów. Jedy­nym moim zmar­twie­niem pozo­sta­wała bez­po­śred­nia blon­dynka i wra­ca­jące jak bume­rang wspo­mnie­nia prze­szło­ści.

Każda próba uwol­nie­nia się od nich koń­czyła się fia­skiem. Mia­łem nadzieję, że tym razem będzie ina­czej…

Rozdział 3. Emilia

Roz­dział 3

Emi­lia

Na pokła­dzie samo­lotu zaczę­łam zasta­na­wiać się nad swoim życiem. Nie było ono złe, kie­dyś nawet je lubi­łam. Dobry mąż dba­jący o mnie, sza­nu­jący mnie, zapew­nia­jący kom­fort i bez­pie­czeń­stwo. Na tyle dobry w moich oczach, że nie potra­fi­łam sobie wyobra­zić życia bez niego. Jed­nak ile­kroć sta­ra­łam się myśleć o nim jedy­nie w super­la­ty­wach, czu­łam się jak idiotka, która okła­muje sie­bie. Bo prawda jest taka, że mój mąż jest dobrym czło­wie­kiem. Po pro­stu dobrym, i kropka. Ale od dawna czu­łam, że to mi nie wystar­cza. Że więdnę przy nim jak polny kwiat.

Na początku naszego związku, który roz­po­czął się jesz­cze w liceum, mogłam powie­dzieć, że zako­cha­łam się w Janie od pierw­szego wej­rze­nia. Już jako nasto­la­tek wzbu­dzał w kobie­tach podziw. Byłam total­nie zasko­czona, kiedy zwró­cił uwagę na mnie, dziew­czynę z klasy bio­lo­giczno-che­micz­nej, szarą myszkę, kujonkę. Wtedy naprawdę się sta­rał o moje względy, dzi­siaj zacho­wuje się tak, jakby osią­gnął już wszystko. Rozu­miem, że lata wspól­nego życia rzą­dzą się wła­snymi pra­wami. Że wtedy mniej się ma ochotę na igraszki łóż­kowe, ale prze­cież nie ocze­kuję fajer­wer­ków, a jedy­nie czu­ło­ści i zwy­kłej bli­sko­ści. Nie potra­fi­łam zro­zu­mieć, dla­czego musiało to tra­fić na moje mał­żeń­stwo. Czy to był okres wypa­le­nia?

– Pro­szę zapiąć pasy, za chwilę lądu­jemy! – Moje roz­my­śla­nia prze­rwał komu­ni­kat ste­war­desy.

Otrzą­snę­łam się, czu­jąc, jak samo­lot powoli się zniża. Posłusz­nie wyko­na­łam pole­ce­nie mło­dej kobiety, zapi­na­jąc czarny pas. Lot nie trwał długo, nieco ponad dwie godziny. W tym cza­sie prze­czy­ta­łam pro­gram kon­fe­ren­cji i prze­ana­li­zo­wa­łam swoje dzie­się­cio­let­nie mał­żeń­stwo. Wnio­ski, do któ­rych doszłam, nie były zado­wa­la­jące, a raczej tra­giczne.

Mię­dzy mną a moim mężem nie ukła­dało się tak, jak­bym tego chciała. Zrzu­ca­łam to z jed­nej strony na ślub w mło­dym wieku, z dru­giej – na tempo życia. Mimo że sami obra­li­śmy taką drogę, to naj­wi­docz­niej musie­li­śmy gdzieś pobłą­dzić. Mając trzy­dzie­ści dwa lata, mogłam się jedy­nie pochwa­lić dobrą pracą w naj­lep­szym szpi­talu w War­sza­wie, apar­ta­men­tem w cen­trum mia­sta oraz luk­su­so­wym samo­cho­dem, który spre­zen­to­wał mi Jan na moje trzy­dzie­ste uro­dziny. Poza rze­czami mate­rial­nymi prze­sta­wało nas cokol­wiek łączyć. Nie mie­li­śmy dzieci, zwie­rząt ani wspól­nych zna­jo­mych. Ja pra­co­wa­łam po dwa­na­ście godzin, czę­sto bio­rąc nad­go­dziny na szpi­tal­nym oddziale ratun­ko­wym, a Jan spę­dzał noce i dnie w kan­ce­la­rii. Czę­sto też wyjeż­dżał w dele­ga­cje, z któ­rych wra­cał po dwóch tygo­dniach.

Choć nie­raz pró­bo­wa­łam z nim roz­ma­wiać na temat naszej przy­szło­ści, on zasła­niał się pracą. Odsu­wał się ode mnie, a ja go nie zatrzy­my­wa­łam. Zaczy­na­łam mieć dość mono­to­nii i uda­wa­nia, że wszystko jest w naj­lep­szym porządku. Potrze­bo­wa­łam męż­czy­zny, który zwróci na mnie uwagę i dostrzeże we mnie sek­sowną kobietę. Marzy­łam o czu­ło­ści, wraż­li­wo­ści, wspar­ciu, o kimś, kto ni­gdy nie prze­sta­nie mnie kochać.

* * *

„Zacho­wa­nie ludzi na lot­ni­skach wciąż wpra­wia mnie w zdu­mie­nie”, pomy­śla­łam, wycho­dząc z rękawa lot­ni­czego do hali przy­lo­tów. Rozej­rza­łam się dookoła. Pierw­szy raz mia­łam oka­zję być w Szwaj­ca­rii. Zanim ruszy­łam za tłu­mem w kie­runku odbioru bagaży, pode­szłam do szkla­nej ściany, by spoj­rzeć na zachód słońca. Wyglą­dało prze­pięk­nie, jego poma­rań­czowo-żółta otoczka wyraź­nie odzna­czała się na nie­bie, pod­kre­śla­jąc hory­zont.

– Tu jesteś! – Nie­mal pod­sko­czy­łam ze stra­chu, kiedy poczu­łam czy­jeś dło­nie na ramio­nach. – Wszę­dzie cię szu­ka­łam, Emi­lio.

Odwró­ci­łam się w kie­runku kole­żanki z pracy, która przy­le­ciała ze mną do Zury­chu.

– Wyszłam pierw­sza, mia­łam dość tej zamknię­tej prze­strzeni – wes­tchnę­łam, lekko się uśmie­cha­jąc.

– W samo­lo­cie cią­gle mil­cza­łaś. Czy coś się stało? –  zapy­tała Mag­da­lena, bacz­nie mi się przy­glą­da­jąc.

– Nie, wszystko w porządku – odpar­łam. Nie byłam z Magdą zaprzy­jaź­niona do tego stop­nia, by zwie­rzać się jej ze swo­jego życia pry­wat­nego.

Zna­ły­śmy się kilka lat. Razem roz­po­czę­ły­śmy spe­cja­li­za­cję z kar­dio­lo­gii, ale rzadko spo­ty­ka­ły­śmy się pry­wat­nie. Nasze roz­mowy opie­rały się głów­nie na oma­wia­niu cie­ka­wych przy­pad­ków medycz­nych oraz pla­no­wa­niu kolej­nych ope­ra­cji. Zdzi­wi­łam się więc, kiedy dyrek­tor szpi­tala oznaj­mił mi, że Magda leci ze mną. Chciał, aby pod­cią­gnęła się z kar­dio­mio­pa­tii roz­strze­nio­wej, gdyż tra­fił się jej pacjent z takim scho­rze­niem, a ona błęd­nie go zdia­gno­zo­wała. Powinna bar­dziej uwa­żać na stu­diach, niż nara­żać zdro­wie, a nawet życie pacjen­tów w trak­cie pracy. Szef jest jed­nak wyro­zu­miały i posta­no­wił dać jej szansę, wysy­ła­jąc ją ze mną tutaj. Miała słu­chać i się uczyć.

– Chodźmy po nasze bagaże – pona­gliła mnie, chwy­ta­jąc za nad­gar­stek i cią­gnąc w kie­runku taśmy. –  Musimy jesz­cze zła­pać tak­sówkę, a popatrz, ile tutaj ludzi.

– Idź pierw­sza. Mam jesz­cze coś do zała­twie­nia – skła­ma­łam. – Spo­tkamy się w hotelu.

– Jesteś pewna?

– Tak, jedź. Masz wszyst­kie doku­menty ze szpi­tala?

Magda wycią­gnęła z torebki pla­sti­kową prze­źro­czy­stą saszetkę, w któ­rej zauwa­ży­łam pasz­port oraz plik bia­łych kar­tek.

– Uhm. – Poki­wała głową. – Wszystko trzy­mam w jed­nym miej­scu, więc dam sobie radę.

– Dobrze, wkrótce dojadę.

Przez chwilę patrzy­łam, jak Magda znika w tłu­mie, a póź­niej odwró­ci­łam się w stronę prze­szklo­nej ściany. Spoj­rza­łam przed sie­bie, sku­pia­jąc się na pod­cho­dzą­cym do lądo­wa­nia samo­lo­cie z ame­ry­kań­ską flagą. Przez moment poczu­łam prze­szy­wa­jący moje ciało dziwny dreszcz. Wzdry­gnę­łam się i zer­k­nę­łam w kie­runku taśmy, przy któ­rej stało mniej osób. Pode­szłam do niej, aby zdą­żyć przed kolej­nymi pasa­że­rami.

Rozdział 4. Michael

Roz­dział 4

Michael

Po wylą­do­wa­niu nie od razu pod­nio­słem się z fotela. Wola­łem prze­pu­ścić spie­szą­cych się ludzi, niż prze­ci­skać się mię­dzy nimi. Gdy pierwsi pasa­że­ro­wie wyszli z samo­lotu, wsta­łem i ruszy­łem prze­szkloną tubą w kie­runku holu.

Pod­sze­dłem do taśmy z baga­żami, ner­wowo się roz­glą­da­jąc. Oba­wia­łem się ataku kocicy Isa­belle i tego, że nie będę dla niej tak miły jak pod­czas lotu. Kątem oka zauwa­ży­łem swój bagaż i jak z procy wystrze­li­łem w jego stronę. Tuż za nim leżała walizka, która wyglą­dała dokład­nie tak jak moja. Zła­pa­łem za uchwyty oba bagaże, sta­ra­jąc się roz­po­znać moją wła­sność. Led­wie zdą­ży­łem zdjąć obie walizki z taśmo­ciągu, gdy usły­sza­łem za sobą kobiecy głos:

– Prze­pra­szam, ale to chyba mój bagaż.

Odwró­ci­łem się. Za mną stała prze­piękna kobieta o dużych brą­zo­wych oczach. Jej deli­katna uroda, pełne usta, mały, zgrabny nos wzbu­dziły we mnie dziwne uczu­cia.

– Słu­cham? – wydu­si­łem.

W tym momen­cie mnie zamu­ro­wało, nie mogłem ode­rwać od niej oczu. Wpa­try­wa­łem się w nią i zasta­na­wia­łem, jak, do jasnej cho­lery, ktoś może być tak podobny do mojej byłej narze­czo­nej?! Jakim pie­przo­nym cudem odno­szę wra­że­nie, że stoi przede mną moja pierw­sza miłość? Czy to w ogóle jest moż­liwe?

– Ma pan dwie takie same walizki. – Wska­zała pal­cem. – O! Ta jest moja! Poznaję po tym małym prze­tar­ciu – powie­działa nie­zna­joma, uśmie­cha­jąc się uro­czo.

– Tak oczy­wi­ście. Dwie takie same walizki, jedna jest pani. Jasna sprawa. Pro­szę bar­dzo. – Odda­łem jej wła­sność, bacz­nie przy­glą­da­jąc się kobie­cie.

– Dzię­kuję.

Nim zdą­ży­łem zare­ago­wać, wzięła walizkę, odwró­ciła się i ode­szła, zosta­wiw­szy mnie w osłu­pie­niu. Czu­łem się jak palant. Nie, jak totalny palant. Patrzy­łem, jak odcho­dzi, i choć chcia­łem pod­biec za nią i zapy­tać, kim jest i skąd pocho­dzi, nie mogłem ode­rwać stóp od posadzki, aż piękna nie­zna­joma znik­nęła w tłu­mie ludzi.

* * *

Wycho­dząc z lot­ni­ska, roz­glą­da­łem się w poszu­ki­wa­niu nie­zna­jo­mej, lecz ta znik­nęła. Mój wzrok przy­cią­gnął star­szy męż­czy­zna w sza­rym gar­ni­tu­rze sto­jący przy aucie. Trzy­mał kartkę z moim nazwi­skiem. Pod­sze­dłem do niego i bez słowa wsia­dłem do tak­sówki, po czym wyją­łem tele­fon z kie­szeni mary­narki. Gdy w dro­dze do hotelu prze­glą­da­łem skrzynkę pocz­tową, zadzwo­niła do mnie Char­lotte. Roz­ma­wia­li­śmy chwilę o podróży i moim samo­po­czu­ciu, po czym prze­szli­śmy do oma­wia­nia szcze­gó­łów kam­pa­nii i sesji zdję­cio­wej. Char­lotte nie tylko ogar­niała kwe­stie zwią­zane z moimi wystę­pami, lecz także zaj­mo­wała się mar­ke­tin­giem i pro­mo­cją w social mediach. Dzięki niej byłem znany w Sta­nach Zjed­no­czo­nych i w więk­szo­ści kra­jów Europy.

– Muszę koń­czyć, wła­śnie dojeż­dżam do hotelu – powie­dzia­łem, patrząc przez przy­ciem­nianą szybę.

– Dobrze, zdzwo­nimy się jutro. Zdasz mi rela­cję z pierw­szego dnia.

– Jak sobie życzysz – odpar­łem łagod­nie, wie­dząc, że Char­lotte się o mnie mar­twi.

– A! – krzyk­nęła, kiedy mia­łem już zakoń­czyć połą­cze­nie. – Na pewno wszystko w porządku, Michael? Twój głos… Nie brzmisz tak jak zwy­kle, czy coś się stało?

– Wszystko w porządku, zwy­kły jet lag. – Prze­tar­łem zmę­czone oczy.

Poże­gna­łem się ze swoją mene­dżerką i się roz­łą­czy­łem. Mówie­nie jej o tym, co mnie gry­zie, nie przy­nie­sie nic dobrego. Znowu by się mar­twiła i zasta­na­wiała, jak mi pomóc. Nie potrze­bo­wa­łem tego, chcia­łem sam sobie z tym pora­dzić.

Rozdział 5. Emilia

Roz­dział 5

Emi­lia

Sorell Zürichberg to naj­pięk­niej­szy hotel, w jakim kie­dy­kol­wiek byłam i jaki dotych­czas widzia­łam. Znaj­duje się nie­całe trzy kilo­me­try od cen­trum mia­sta w spo­koj­nej oko­licy, nie­opo­dal Jeziora Zury­skiego. Jego oto­cze­nie wpra­wiło mnie w zachwyt. Poczu­łam się po raz pierw­szy od kilku lat wolna, bez­pieczna i szczę­śliwa.

Zanim weszłam do recep­cji, opar­łam się o meta­lową balu­stradę na tara­sie przed hote­lem. Wzię­łam głę­boki wdech, po czym powoli wypu­ści­łam powie­trze zgro­ma­dzone w płu­cach. Mimo że byłam pod­eks­cy­to­wana kon­gre­sem, który miał się roz­po­cząć następ­nego poranka, nie potra­fi­łam się sku­pić. Coś zaprzą­tało moje myśli.

– Dobry wie­czór, pani Mazur? – Usły­sza­łam za ple­cami przy­jemny męski głos.

– Tak. – Odwró­ci­łam się i odpo­wie­dzia­łam po angiel­sku bojowi hote­lo­wemu.

Nie widzia­łam go zbyt dobrze, gdyż stał w przed­sionku mię­dzy recep­cją a tara­sem. Deli­katne świa­tło pada­jące z lampy oświe­tlało jedy­nie połowę jego twa­rzy. Męż­czy­zna ubrany w czer­wono-złoty uni­form miał około trzy­dzie­stu lat. Zro­bił krok w moją stronę.

– Popro­szono mnie, bym spraw­dził, czy już pani przy­je­chała, i prze­ka­zał prze­pustkę na kon­gres. – Zbli­żył się do mnie, wyła­nia­jąc się z cie­nia, i wrę­czył mi iden­ty­fi­ka­tor.

– Dzię­kuję bar­dzo. – Wzię­łam kawa­łek pla­stiku. Przyj­rza­łam się swo­jej foto­gra­fii, na któ­rej zoba­czy­łam młodą, szczę­śliwą dziew­czynę wie­dzącą, czego chce od życia. Trudno było mi zaak­cep­to­wać to, jak bar­dzo zmie­ni­łam się w ciągu kilku lat, jak zmie­niły się moje pra­gnie­nia, potrzeby, a naj­bar­dziej moje mał­żeń­stwo.

– Wszystko w porządku, pani Mazur? – Z zamy­śle­nia wyrwał mnie zna­jomy głos. Pod­nio­słam lekko głowę, czu­jąc wzbie­ra­jące łzy pod powie­kami. Zamru­ga­łam ner­wowo kilka razy, bo nie chcia­łam się roz­pła­kać.

– Tak, chyba coś mi wpa­dło do oka. Możemy wejść już do środka? Robi się dość chłodno – powie­dzia­łam odru­chowo, marząc o tym, aby odpo­cząć po podróży.

– Oczy­wi­ście, pro­szę za mną.

Prze­kro­czy­łam próg i onie­mia­łam. Wnę­trze hotelu było wręcz baj­kowe. Z zewnątrz budy­nek fak­tycz­nie przy­po­mi­nał zamek, ale nie przy­pusz­cza­łam, że w środku jest podob­nie. Na pod­ło­dze leżał czer­wony dywan ze zło­tymi wzo­rami. Po lewej stro­nie znaj­do­wała się recep­cja, a po pra­wej – kanapa z małym kawo­wym sto­li­kiem, na któ­rym stał wazon z bia­łymi liliami. Z sufitu zwi­sał krysz­ta­łowy żyran­dol, na ścia­nach wid­niały por­trety i pej­zaże. Wszystko wpi­sy­wało się w kli­mat Zury­chu.

– Pro­szę podejść do recep­cji, kole­żanka wrę­czy pani klucz do pokoju, a ja w tym cza­sie zaniosę pani bagaż na górę – poin­for­mo­wał mnie.

Po dopeł­nie­niu for­mal­no­ści uda­łam się do pokoju, który znaj­do­wał się na trze­cim pię­trze. Pod­czas roz­mowy z recep­cjo­nistką dowie­dzia­łam się, że Magda dostała pokój na dru­gim pię­trze. Ucie­szy­łam się, bo nie mia­łam chęci na inte­gro­wa­nie się z kole­żanką z pracy. Chcia­łam ten czas prze­zna­czyć na naukę i wyci­sze­nie. Potrze­bo­wa­łam chwili dla sie­bie, aby prze­my­śleć pewne kwe­stie zwią­zane z Janem. Moje mał­żeń­stwo prze­cho­dziło kry­zys, ale naj­wi­docz­niej tylko ja to dostrze­ga­łam, i coraz bar­dziej tra­ci­łam nadzieję, że coś się w tej kwe­stii zmieni.

* * *

Marzy­łam o prysz­nicu. Dłu­gim, cie­płym, piesz­czą­cym moje ciało. Zrzu­ci­łam nie­dbale ubra­nia na pod­łogę i naga pode­szłam do walizki. Po kilku minu­tach moco­wa­nia się z zam­kiem, pod­czas któ­rych wście­kła soczy­ście prze­klę­łam, moim oczom uka­zały się męskie koszule, spodnie, a nawet kilka par bok­se­rek. Jak mogłam pomy­lić swój bagaż? Czy to się dzieje naprawdę?! Z wście­kło­ści i bez­rad­no­ści zaczę­łam kopać nogą łóżko.

– Bar­dzo roz­sądne zacho­wa­nie, pani dok­tor – skar­ci­łam sie­bie.

Pode­szłam do sto­lika noc­nego i wybra­łam numer recep­cji. Po dwóch sygna­łach usły­sza­łam zna­jomy głos.

– Dzień dobry, z tej strony Emi­lia Mazur. Jestem uczest­niczką kon­gresu medycz­nego i dzwo­nię z pokoju numer sześć­dzie­siąt pięć…

– Tak, pamię­tam panią. W czym mogę pomóc? – prze­rwała mi recep­cjo­nistka, a ja zaci­snę­łam moc­niej palce na słu­chawce tele­fonu.

– Na lot­ni­sku musiało dojść do pomyłki. Mój bagaż należy do jakie­goś męż­czy­zny. – „Cho­ler­nie sek­sow­nego męż­czy­zny”, pomy­śla­łam.

– Rozu­miem, a czy pamięta pani, z któ­rego taśmo­ciągu odbie­rała pani walizkę?

Prze­cze­sa­łam włosy, sta­ra­jąc się przy­po­mnieć sobie numer, który wid­niał nad taśmą baga­żową, ale byłam tak pochło­nięta swo­imi kło­po­tami mał­żeń­skimi, że nie zwró­ci­łam na niego uwagi.

– Nie­stety, nie pamię­tam, ale była to chyba łączona taśma, bo tuż po moim samo­lo­cie wylą­do­wał praw­do­po­dob­nie samo­lot z USA. Przy­naj­mniej tak mi się wydaje.

– Posta­ram się to spraw­dzić, popro­szę też per­so­nel lot­ni­ska o pomoc. Jak cze­goś się dowiem, od razu to pani prze­każę. Czy mogę jesz­cze pani w czymś pomóc?

– Czy mogę gdzieś w oko­licy kupić jakieś ubra­nia? –  zapy­ta­łam, zer­ka­jąc na swoje nagie ciało w lustrze.

– Dzi­siaj to już nie­moż­liwe. Lokalne butiki pra­cują do szes­na­stej.

– Dzię­kuję pani za pomoc i pro­szę mnie infor­mo­wać, będę na dole w barze – popro­si­łam recep­cjo­nistkę, po czym się roz­łą­czy­łam.

Była dopiero dwu­dzie­sta, posta­no­wi­łam zejść na dół do baru, aby uczcić mój udział w kon­gre­sie i choć na chwilę zapo­mnieć o przy­krym incy­den­cie. Musia­łam się roz­luź­nić, w czym na pewno pomoże mi kilka drin­ków. Szybko zgar­nę­łam z pod­łogi swoje rze­czy, ubra­łam się i wyszłam z pokoju, kie­ru­jąc się do windy.

Rozdział 5. Michael

Roz­dział 5

Michael

– Pana pokój znaj­duje się na trze­cim pię­trze, numer sześć­dzie­siąt cztery – poin­for­mo­wała mnie zbyt miło jak na mój par­szywy humor recep­cjo­nistka.

– Dzię­kuję – odpo­wie­dzia­łem i pocią­gną­łem walizkę w stronę windy. Zre­zy­gno­wa­łem z pomocy boja hote­lo­wego, który stał przy wej­ściu do hotelu.

Wjeż­dża­jąc na trze­cie pię­tro, wciąż myśla­łem o nie­zwy­kłej kobie­cie z lot­ni­ska. Ona coś we mnie poru­szyła, obu­dziła prze­szłość, o któ­rej tak bar­dzo chcia­łem zapo­mnieć. Nie mogłem pojąć, co wła­ści­wie się wyda­rzyło, bo przed oczami mia­łem tylko ją. Cho­lera! Co się ze mną dzieje?! Dla­czego nie potra­fię zapo­mnieć o przy­pad­ko­wej kobie­cie, któ­rej zapewne ni­gdy wię­cej nie spo­tkam? Przez głowę prze­la­ty­wały mi różne myśli. Nie wie­dzia­łem, jak je upo­rząd­ko­wać, aby utwo­rzyły logiczną całość.

Mimo że zmę­cze­nie podróżą dawało mi o sobie znać, chcia­łem wejść pod lodo­waty prysz­nic. Kiedy otwo­rzy­łem walizkę i wyją­łem z niej czarny koron­kowy biu­sto­nosz, zanie­mó­wi­łem. Wście­kłość i nadzieja prze­bie­gły jed­no­cze­śnie mi przez głowę. Wie­dzia­łem, do kogo należy walizka, i czu­łem, że dzięki tej pomyłce odnajdę piękną nie­zna­jomą. Zadzwo­ni­łem do recep­cji.

Pew­nym kro­kiem wysze­dłem z pokoju i skie­ro­wa­łem się do windy. Zje­cha­łem na dół z zamia­rem wej­ścia do baru. Ale kiedy prze­kra­cza­łem jego próg, zatrzy­mała mnie krót­ko­włosa blon­dynka.

– Prze­pra­szam, czy pan Michael Gel­bero? Nazy­wam się Saman­tha i to ze mną pan roz­ma­wiał w spra­wie zagi­nio­nej walizki. Kole­żanka z recep­cji poin­for­mo­wała mnie, że gościem w naszym hotelu jest pewna pani, która rów­nież zgło­siła zamianę bagażu –  powie­działa.

– Czyżby? – zapy­ta­łem wyraź­nie zain­te­re­so­wany.

– Tak. – Kiw­nęła głową. – Praw­do­po­dob­nie zamie­nili się pań­stwo baga­żami, ale to należy natu­ral­nie spraw­dzić. Ta pani… – odwró­ciła się i wska­zała pal­cem na ciemną postać przy barze – sie­dzi tam. Może pan podejść do niej i wyja­śnić całą sytu­ację.

– Dzię­kuję – odpo­wie­dzia­łem.

Poże­gna­łem się z recep­cjo­nistką, która bły­ska­wicz­nie wró­ciła na swoje sta­no­wi­sko. Kiedy zosta­łem sam, przy­sta­ną­łem na chwilę przy fra­mu­dze drzwi i przyj­rza­łem się sie­dzą­cej przy barze kobie­cie. Nie mogłem uwie­rzyć, że los jest dla mnie taki łaskawy. To ta pięk­ność z lot­ni­ska, któ­rej pozwo­li­łem znik­nąć. Nagle nie­zna­joma odwró­ciła się w moją stronę. Poczu­łem, że robi mi się gorąco. Co się ze mną dzieje? Prze­cież przy­zwy­cza­iłem się do bycia w cen­trum uwagi.

Świa­tło lampki padało wprost na jej twarz. Widzia­łem ją dokład­nie. Kobietę z lot­ni­ska, która przy­po­mi­nała mi kogoś, kogo bar­dzo kocha­łem. Kogoś, kogo stra­ci­łem. Kogoś, o kim chcia­łem z jed­nej strony zapo­mnieć, z dru­giej – nie mogłem na to pozwo­lić. Miała nie­spo­ty­kaną urodę. Oczy mie­niły się niczym bry­lanty, a gdy uśmiech­nęła się do mnie sze­roko, poczu­łem, że nogi się pode mną ugi­nają i zaraz wyrżnę orła jak kre­tyn.

Musia­łem się otrzą­snąć. Odgar­ną­łem kłę­biące się w mojej gło­wie myśli i zro­bi­łem kilka kro­ków, lawi­ru­jąc mię­dzy sto­li­kami wprost do niej.

– A jed­nak ponow­nie się spo­ty­kamy – zaczą­łem żar­to­bliwe, sia­da­jąc obok. – Chyba nie obrazi się pani, jeśli się dosiądę.

– Wydaje mi się, że jest to wręcz wska­zane – odparła płyn­nie po angiel­sku, zakła­da­jąc kosmyk wło­sów za ucho. – W końcu ma pan moją walizkę.

– A pani moją – doda­łem.

– Co dla pana? – zapy­tał bar­man, który bły­ska­wicz­nie poja­wił się przy nas.

– To samo. – Wska­za­łem ręką na szklankę pięk­nej nie­zna­jo­mej.

– Oczy­wi­ście.

– Pan też jest fanem kla­sycz­nej whi­sky? – zain­te­re­so­wała się, upi­ja­jąc łyk bursz­ty­no­wego trunku. Dwie kostki lodu w kształ­cie kul odbiły się od dna krysz­ta­ło­wej szklanki, gdy odsta­wiała ją na blat.

– Kone­se­rem nie jestem, ale bar­dzo ją lubię – przy­zna­łem, gdy bar­man przy­niósł moje zamó­wie­nie. Wzią­łem spory łyk. – Mocna… – zdzi­wi­łem się, czu­jąc pie­cze­nie w prze­łyku.

– To pew­nie przez kan­dy­zo­wany imbir. Grant’s 25YO to według mnie naj­lep­sza whi­sky, która łączy wiele walo­rów sma­ko­wych, poczy­na­jąc od cyna­monu, przez miód, przy­prawy korzenne, koń­cząc na imbi­rze.

– Sporo wiesz… – pochwa­li­łem. Jej słodki ton głosu spra­wiał, że chcia­łem, aby mówiła do mnie bez prze­rwy. Cho­ler­nie mocno intry­go­wała mnie ta kobieta.

– Emi­lia… – szep­nęła, wycią­ga­jąc w moją stronę dłoń. – Emi­lia Mazur.

– Michael Gel­bero – przed­sta­wi­łem się, odwza­jem­nia­jąc uścisk. Poczu­łem cie­pło jej skóry, a moje ciało prze­szył deli­katny prąd. Od dawna tak się nie czu­łem, już zapo­mnia­łem, jak to jest zako­chać się od pierw­szego wej­rze­nia. Cho­lera, znowu mnie to spo­tkało! Cie­szyć się czy ucie­kać?

Rozdział 6. Emilia

Roz­dział 6

Emi­lia

Michael Gel­bero. Nie­zwy­kle sek­sowny, elo­kwentny, pełen wdzięku męż­czy­zna. Pod­czas naszego spo­tka­nia na lot­ni­sku zwró­cił moją uwagę, jak zapewne więk­szo­ści kobiet. Taki przy­stoj­niak rzadko się zda­rza, nawet za gra­nicą. Moje myśli były jed­nak zaprząt­nięte pro­ble­mami z Janem, że jego obraz natych­miast wyma­za­łam z pamięci. I nagle zrzą­dze­nie losu! A do tego Michael miał pokój obok mojego.

– Nie wie­rzę! Czyli można powie­dzieć, że jeste­śmy sąsia­dami! – Zaśmia­łam się gło­śno, koń­cząc pią­tego drinka.

Sie­dzie­li­śmy w barze od dwóch godzin, roz­ma­wia­jąc o swo­ich doświad­cze­niach życio­wych. Wiele dowie­dzia­łam się o Micha­elu, ale jemu sta­ra­łam się przed­sta­wić jedy­nie skrawki mojego życia, i to ostro pod­ko­lo­ry­zo­wane. On zresztą też chyba dodał filtr do wła­snych opo­wie­ści. No, chyba że fak­tycz­nie praca modela jest taka nie­wia­ry­godna, pełna wra­żeń i emo­cji.

– Uwierz mi, jestem w szoku! – oznaj­mił. – W całej mojej mode­lin­go­wej karie­rze ni­gdy coś takiego mi się nie zda­rzyło, a dużo podró­żuję po świe­cie.

– To pew­nie nie­sa­mo­wite uczu­cie być wol­nym, speł­niać swoje marze­nia, zwie­dzać cały świat… – szep­nę­łam, wpa­tru­jąc się w jego nie­ska­zi­telne piękne oczy.

– Tak, to coś, za co bez­gra­nicz­nie kocham swoją pracę. Pozna­wa­nie ludzi, zwie­dza­nie nowych miejsc… – Zatrzy­mał się w pół słowa, obser­wu­jąc mnie uważ­nie. – A ty? Podró­żu­jesz? Zwie­dzasz? Robisz to, na co masz ochotę?

– Śred­nio. Wiesz, jako lekarka nie mam zbyt wiele czasu na podró­żo­wa­nie. To nie­stety man­ka­ment tego zawodu. Mój mąż jest praw­ni­kiem, więc oboje poświę­camy całe dnie, a cza­sami nawet noce na poma­ga­nie innym ludziom – odpo­wie­dzia­łam pew­nie. Tylko zamiast być dumna z tego, co mówię, czu­łam żal i roz­cza­ro­wa­nie.

– O! Nie wie­dzia­łem, że masz męża. Prze­pra­szam za bez­po­śred­niość, ale nie zauwa­ży­łem obrączki na twoim palcu.

– Zdję­łam ją na lot­ni­sku. – Prze­wró­ci­łam oczami. –  Tak, od dzie­się­ciu lat jestem szczę­śliwą mężatką. Pozna­łam mojego przy­szłego męża w liceum. Był moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem, a z cza­sem stał się kimś wię­cej, ale…

– Ale? – zapy­tał zain­try­go­wa­nym gło­sem.

– Ale to nie jest to, czego ocze­ki­wa­łam od życia.

– A czego pra­gniesz?

– Tro­ski, miło­ści, zaspo­ko­je­nia, uczuć… Pra­gnę, aby na wszel­kie spo­soby poka­zy­wał mi, jak bar­dzo mnie kocha, jak bar­dzo mnie pra­gnie.

Nie wie­rzy­łam, że obcemu face­towi mówię o takich spra­wach. Że otwie­ram się przed nim bar­dziej niż przed Janem. Czy to za sprawą alko­holu słowa same pły­nęły z moich ust, czy po pro­stu pod­skór­nie poczu­łam, że chcę się komuś zwie­rzyć? Nie komuś. Micha­elowi. Bo skoro los tak z nas zakpił, to musi mieć w tym jakiś plan. Szcze­rze opo­wia­da­łam, czego bra­kuje mi w mał­żeń­stwie. Pod­czas naszej roz­mowy zro­zu­mia­łam, jak bar­dzo jestem nie­szczę­śliwa w tym związku. Pasje Micha­ela, jego prawo do speł­nia­nia swo­ich marzeń było czymś, czego cho­ler­nie mu zazdro­ści­łam. Wyda­wał się szczę­śliwy, speł­niony. Chcia­łam, żeby cho­ciaż nie­wielka część mojego życia była rów­nie dobra jak jego.

Michael dokoń­czył drinka, odsta­wił pustą szklankę na blat, splótł dło­nie i spoj­rzał na mnie z tro­ską.

– Emi­lio, może powin­naś mu powie­dzieć, co czu­jesz? Roz­mowa to pod­stawa każ­dego uda­nego mał­żeń­stwa, przy­naj­mniej tak mi się wydaję.

Przy­mknę­łam na chwilę oczy, pocie­ra­jąc lewą dło­nią obo­lałe mię­śnie karku. Pokrę­ci­łam głową.

– Cza­sami, gdy za bar­dzo się sta­rasz, to moc­niej i głę­biej odczu­wasz roz­cza­ro­wa­nie, gdy nic z tego nie wycho­dzi. – Zer­k­nę­łam w dół, wzdy­cha­jąc. – Ale nie musisz się tym mar­twić, to moje pro­blemy, które na pewno z cza­sem miną.

– I tego życzę ci z całego serca. – Michael zro­bił coś, czego kom­plet­nie się nie spo­dzie­wa­łam. Jego dłoń deli­kat­nie ści­snęła moją, doda­jąc mi w ten spo­sób otu­chy. Taki pro­sty nie­winny gest, a poczu­łam się, jakby ktoś zro­zu­miał i uznał mój pro­blem. – Na pewno wszystko się ułoży.

– Dzię­kuję – odpar­łam i się uśmiech­nę­łam. Patrzy­li­śmy sobie w oczy, by ujrzeć w nich prawdę i zro­zu­mie­nie. Szu­ka­li­śmy w nich sie­bie, jed­nak każde z nas widziało kogoś zupeł­nie innego.

– Pamię­taj, że życie jest tu i teraz, tylko od cie­bie zależy, jak będzie ono dalej wyglą­dało.

– Na razie pamię­tam jedy­nie, że jutro mam pre­zen­ta­cję, a jest… – Odsu­nę­łam od niego rękę i wyję­łam z kie­szeni spodni tele­fon. Zer­k­nę­łam na wyświe­tlacz i się zdzi­wi­łam. – Jest pra­wie dwu­dzie­sta trze­cia. Bar­dzo cię prze­pra­szam, Micha­elu, ale na mnie czas. –  Wsta­łam i odsu­nę­łam pustą szklankę na bok.

– Tak, oczy­wi­ście. – Michael zro­bił to samo, jed­no­cze­śnie popra­wia­jąc mary­narkę. – Chodźmy już, przy oka­zji zamie­nimy się waliz­kami.

– Dobry pomysł. – Zażar­to­wa­łam, idąc w kie­runku windy.

W dro­dze do naszych pokoi oboje mil­cze­li­śmy. Od czasu do czasu jed­nak przy­ła­py­wa­li­śmy się na ukrad­ko­wych spoj­rze­niach. Jakaś więź, która powstała mię­dzy nami, zmu­szała nas do tego. Mimo że sta­ra­łam się przed tym bro­nić, cią­gnęło mnie w jego stronę. I nie było to pożą­da­nie. To było coś znacz­nie potęż­niej­szego. Czu­łam, jakby w win­dzie stała obok mnie brat­nia dusza. Jak­bym tutaj, w Zury­chu, zna­la­zła coś, co nale­żało do mnie, tylko zgu­bione błą­dziło po świe­cie. Prze­ra­ziło mnie to uczu­cie. Poczu­łam zimny pot na ple­cach.

– Długo zosta­jesz w Zury­chu? – zapy­tał Michael, kiedy przy­niósł walizkę do mojego pokoju.

– Kilka dni, a ty?

– Dwa tygo­dnie. Może uda nam się jesz­cze spo­tkać? – dodał, pod­cho­dząc do drzwi.

– Będzie mi bar­dzo miło. Chęt­nie posłu­cham o two­ich podró­żach i pracy modela, to naprawdę inte­re­su­jące – zapew­ni­łam go, żegna­jąc się. – Dobra­noc, Micha­elu.

– Dobra­noc, Emi­lio.

Kiedy drzwi pokoju zamknęły się, padłam na łóżko, zakry­wa­jąc twarz dłońmi. Co się ze mną dzieje? Dla­czego z taką łatwo­ścią przy­szło mi nawią­za­nie kon­taktu z zupeł­nie obcym mi czło­wie­kiem? Dla­czego po roz­mo­wie z nim zaczy­na­łam coraz bar­dziej kry­tycz­nie oce­niać swój zwią­zek? Dla­czego mój mąż nie może oka­zać mi takiego zain­te­re­so­wa­nia, jakim obda­rzył mnie dzi­siaj Michael? Czy tak trudno w dzi­siej­szych cza­sach być po pro­stu miłym, uprzej­mym i cza­ru­ją­cym? A może to tylko kry­zys, chwila zwąt­pie­nia? Tak, to na pewno to. Zde­cy­do­wa­nie to ten gor­szy okres, po któ­rym będzie już tylko lepiej.

Na pewno…

Musi być.

Rozdział 7. Michael

Roz­dział 7

Michael

Rano poje­cha­łem do cen­trum Zury­chu, do pre­sti­żo­wego ate­lier Hugo Bossa, który znaj­do­wał się przy Bahn­ho­fstrasse 39. Moje myśli jed­nak cały czas wra­cały do ubie­głej nocy. Do Emi­lii, która nie­ocze­ki­wa­nie otwo­rzyła się przede mną i w któ­rej zako­cha­łem się bez pamięci. Ta kobieta była nie­sa­mo­wita, a jej praca w szpi­talu tak bar­dzo potrzebna i ważna. Moje życie w porów­na­niu do jej wyda­wało się pro­za­iczne i nie­istotne: ubra­nia, small talk, wyścig szczu­rów…

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki