Little Big Horn 1876 - Grzegorz Swoboda - ebook + książka

Little Big Horn 1876 ebook

Swoboda Grzegorz

4,8

Opis

17 maja 1876 roku rząd Stanów Zjednoczonych wysłał na pogranicze Montany i Wyoming trzy kolumny wojska przeciwko Indianom, którzy wbrew zarządzeniom władzom opuścili rezerwaty. Pierwszą kolumną w sile 1316 żołnierzy dowodził gen. bryg. George Crook, drugą liczącą około 1200 ludzi dowodził gen. bryg. Alfred Terry. Główną siłą uderzeniową kolumny Terry’ego był 7 Regiment Kawalerii US Army pod komendą podpułkownika George’a A. Custera, liczący 32 oficerów i 718 żołnierzy.

Do bitwy doszło 25 czerwca 1876 roku pomiędzy żołnierzami 7 Regimentu Kawalerii a Indianami północnoamerykańskimi, głównie z plemienia Dakota, pod wodzą Szalonego Konia, Siedzącego Byka i innych wodzów. Indianie bitwę wygrali, wszyscy uczestniczący w niej żołnierze czołowych kompanii 7. Regimentu oraz towarzyszący im cywile zginęli, ale nie powstrzymało to podboju przez Amerykanów Wielkich Równin i Gór Czarnych przez Amerykanów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 682

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (6 ocen)
5
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Zapraszamy na stronę Wydawnictwawww.bellona.pl

Księgarnia internetowawww.swiatksiazki.pl

Dołącz do nas na Facebookuwww.facebook.com/Wydawnictwo.Bellona

Ilustracja na okładce: Łukasz Mieszkowski Redaktor prowadzący: Zofia Gawryś Redaktor merytoryczny: Jacek Biernacki Redaktor techniczny: Beata Jankowska Korekta: Wiesława Zaniewska-Orchowska, Bogusława Jędrasik

Wydanie II poprawione i uzupełnione

Copyright © by Bellona Spółka Akcyjna, Warszawa 1998–2017 Copyright © by Grzegorz Swoboda, 1998

ISBN 978-83-11-15294-6

Generał Custer pozostanie na zawsze wzorem dla każdego kawalerzysty. Kiedy bitwa nad Little Big Horn zostanie przeanalizowana bez emocji, okaże się, że zrobił on właśnie to, co powinien był zrobić.

Generał George B. McClellan

Poznaj fakty i pisz, jak było.

George Forsyth

Pewne wydarzenia historyczne są rzeczami aktualnymi, bo dalej się nimi przejmujemy. Między aktualnością a wiecznością istnieje ścisły związek.

Od autora

„Rząd USA stosuje politykę segregacji rasowej wobec rdzennych Amerykanów i zamyka ich w rezerwatach, w wyniku czego żyją oni w chronicznej biedzie i zacofaniu”.

Z odpowiedzi Rady Państwa Chińskiej Republiki Ludowej na raport Departamentu Stanu USA, krytykujący stan praw człowieka w Chinach (marzec 1996 r.)

Custer nad Little Big Horn? Czy warto temu poświęcać osobną książkę? Przecież wszyscy świetnie znają tę historię. Oto garść cytatów z najnowszej literatury.

„W czerwcu 1876 r. potężne oddziały armii amerykańskiej zostały wysłane do południowo-wschodniej Montany, aby spacyfikować Siuksów i Czejenów. Najważniejszym oddziałem w kampanii był siódmy pluton (sic!) kawalerii”[1].

„Setki białych tratowały świętą ziemię Siuksów, zapominając o układzie, który wyraźnie mówił, że tereny Dakoty będą należały do Indian «tak długo, jak będzie rosła trawa i będą płynęły rzeki». […] Szalony Koń i Siedzący Byk wezwali wodzów Siuksów i sprzymierzonych Czejenów na naradę. Zdecydowali rozbić obóz w dolinie Little Big Horn i odpierać ataki, nawet gdyby mieli zginąć”[2].

„Nastąpiło zgromadzenie wojsk amerykańskich nad rzeką Big Horn u ujścia potoku Little Big Horn. Tu wojownicy Sioux dokonali pogromu wojsk amerykańskich. Amerykańscy żołnierze zostali wycięci, a garstka z nich ocalała tylko dzięki korzystnemu zbiegowi okoliczności. Jednakże dobrze umocniony (sic!) obóz wojowników Sioux już wkrótce uległ silnym oddziałom federalnym”[3].

„Elitarna jednostka, Siódma Kawaleryjska (sic!), pod dowództwem płka Custera, zaprawiona w boju i przeznaczona specjalnie do zabijania Indian, została doszczętnie wybita […] przez połączone siły Siuksów i Czejenów w bitwie pod (sic!) Little Big Horn”[4].

„Oddział Custera był pierwszym, który zjawił się w Little Bighorn Valley. Nie czekając na posiłki, dowódca poprowadził żołnierzy na indiańską wioskę nad rzeką Little Bighorn, uchodzącą za największe osiedle Indian na obszarze Wielkich Równin. Kiedy część jego ludzi ruszyła w pościg za uciekającymi kobietami i dziećmi, 2000 wojowników otoczyło kotlinę, odcinając oddziałowi drogę ucieczki. Żołnierze zsiedli z koni i próbowali, strzelając, utorować sobie drogę, jednak wkrótce zostali pokonani. Jednocześnie został zlikwidowany posterunek dowodzenia Custera (sic!) na pobliskim wzgórzu. […] Jedynie Custer zdołał wyjść żywy (sic!)[5].

„Custer miał przy sobie pisemny rozkaz, aby wyprzedzić kolumnę, przeprowadzić zwiad i zlokalizować indiańskie stanowiska nad Little Big Horn. […] Prowadził swe oddziały do celu z niebezpieczną prędkością, jadąc nawet nocami, co doprowadziło ludzi i konie do skrajnego wyczerpania. Na miejsce dotarł 22 czerwca i do 27 czerwca miał czekać na przybycie pozostałych wojsk. Zakładano, że Indianie zaczną w popłochu uciekać, stając się łatwym celem dla strzelców. […] Custer odkomenderował jedną kompanię do ochrony wolno jadącego pociągu towarowego (sic!). Zignorował rozkazy – miał czekać na połączone natarcie przewidziane na 27 czerwca. […] Custer absolutnie nie nadawał się na oficera kawalerii, był bowiem próżny, brakowało mu rozsądku i lubił brawurę. Nigdy nie zdradzał jakichkolwiek talentów militarnych ani przywódczych. […] Siedząc w siodle, przyjmował bohaterską postawę. Wzniósł swoją szablę w zwyczajowym geście rozpoczynającym atak i skierował żołnierzy na zgubne spotkanie z Indianami. […] Batalion Reno rozproszył się w panice. Tuzin tych, którzy zostali w tyle, rozproszył się później. […] Benteen wycofał się w stronę pociągu towarowego. […] Custer ze sztabem wyruszył na rekonesans w dół rzeki. Indianie szybko odkryli stanowiska kawalerzystów i zaatakowali. Gdy Custer po krótkim zwiadzie powrócił na wzgórze, mogło dołączyć do niego tylko 20 ludzi. Kilku ludzi prawdopodobnie wysłano, aby sprowadzili pomoc, 15 innych zginęło w wąwozie, próbując ratować się ucieczką na wzgórza. Custer został pojmany wraz z ok. 40 żołnierzami, gdy, ukryci za swymi zabitymi końmi, próbowali odpowiadać na ogień. […] Indian oskarżono o zamordowanie Custera. […] Zostali uwięzieni lub wywiezieni do Kanady (sic!)”[6].

„Custer był jednym z najwięcej niezdyscyplinowanych oficerów. […] Chciał kandydować na urząd prezydenta i dlatego usilnie zabiegał o udział w wyprawie przeciwko Dakotom i Szejenom w 1876 r. Wiedział, że Amerykanie chętnie oddawali swe głosy na bohaterów walk z Indianami. Wyruszając na wyprawę, wbrew rozkazowi zabrał korespondenta wojennego «New York Herald», który wysyłał do dziennika entuzjastyczne depesze. One to z zadufanego oficera uczyniły bohatera narodowego”[7].

„George Armstrong Custer […] został dowódcą Siódmej Brygady (sic!) Kawalerii i walczył przeciw Siuksom. Nie podporządkowawszy się pisemnym rozkazom oraz wbrew radom zwiadowców, zaatakował przeważające siły Indian. […] Poniósł śmierć wraz z całą swą brygadą”[8].

„Custer George Armstrong […], sławny z powodu bezwzględności; 1876 zginął wraz z ok. 250 żołnierzami 7 pk w bitwie nad rzeką Little Big Horn; po śmierci wokół C. powstała legenda ekstrawaganckiego i nieustraszonego pogromcy Indian”[9].

„Little Big Horn, bitwa 1876 […]; Custer, ignorując rozkazy zakazujące mu samodzielnej potyczki, rozdzielił swój oddział, liczący 265 ludzi, na 3 części (sic!), aby zaatakować duży obóz indiański nad rzeką Little Big Horn, u podnóża Black Hills (sic!); w wyniku walki około 200 żołnierzy amerykańskich wraz z Custerem poniosło śmierć; była to największa klęska armii amerykańskiej w walkach z Indianami”[10].

„Sitting Bull […]; organizator oporu przeciwko zawłaszczaniu ziem plemiennych przez białych; połączył wojowników Sioux, [i?] Arapaho i podjął walkę przeciwko białym osadnikom, gdy 1875–76 wkroczyli oni do Black Hills; 1876 doprowadził do zwycięskiej dla Indian bitwy pod Little Big Horn”[11].

„To znaczące zwycięstwo rdzennych Amerykanów dowodzonych przez Sitting Bulla było też wielkim pokazem oporu Indian wobec nowych przybyszów. Rozwścieczony prezydent Grant zgromadził olbrzymie siły do kampanii wojskowej”[12].

„Zemsta Amerykanów była bezlitosna. Armie pogranicza ruszyły z fortów, tropiąc Indian od wodopoju do wodopoju, wybijając całe plemiona, nie szczędząc kobiet ani dzieci. […] Ci, którzy przeżyli, bywali zapędzani do rezerwatów, by wieść tam życie na pograniczu głodu i w ciągłym upokorzeniu”[13].

„Kiedy Kara Mustafa, wielki wódz Krzyżaków, prowadził swoje wojska przez Alpy na Kraków…”

Czy warto poświęcać książkę wydarzeniu istniejącemu w powszechnej świadomości jako stereotyp, nad którego utrwaleniem pracują pospołu autorzy encyklopedii, przewodników, literatury popularnej, dzieł naukowych i pseudonaukowych? Jako niestrawny klops przeinaczeń, schematów, zmyśleń, półprawd, fałszów i zwykłych andronów, niegdyś podawany w ostrym sosie antyamerykańskim i „antyimperialistycznym”, a dziś odsmażany na fryturze politycznej poprawności?

Czy warto przypominać, że to nie Europejczycy przynieśli do Ameryki wojnę, lecz na kontynencie amerykańskim miała ona charakter endemiczny? Indiańskie plemiona nieustannie toczyły ze sobą walki, których bezwzględność miała cechy eksterminacji; ich ślady sięgają 1325 r., kiedy w obecnej Dakocie Południowej została starta z powierzchni ziemi osada indiańska, a 426 mieszkańców obojga płci, od niemowląt do starców, zostało zabitych, okaleczonych i oskalpowanych (nie było wśród nich młodych kobiet, które prawdopodobnie uprowadzono)[14]. Wojny o supremację trwały do połowy XIX wieku; jeszcze w 1830 r. plemię Wron wybiło około 500 Pieganów. Takich strat Indianie z rąk białych nigdy nie ponosili.

Indianie potraktowali Europejczyków jak jeszcze jedno plemię – obce, a więc wrogie. Już w 1675 r. Metacomet, wódz Wampanoagów, oświadczył, że „tylko martwy biały jest dobrym białym”, i puścił z dymem dziesięć miast w Massachusetts. W 1861 r. wódz Apaczów Cochise zawyrokował, że „tylko martwy Amerykanin jest dobrym Amerykaninem”[15]. W 1862 r. w Minnesocie Sjuksowie Santee wymordowali prawie tysiąc farmerów i zrównali z ziemią miasto New Ulm. Przykłady wskazujące, jak bezradni okazywali się biali w konfrontacji z niepojętą dla nich agresywnością, brutalnością i okrucieństwem, można by mnożyć. Ale po co?

Czy ma sens przypominanie, że chociaż odpowiedzialny za bezpieczeństwo zachodu gen. Philip Sheridan wygłaszał bezkompromisowe poglądy (przypisuje mu się osławione apokryficzne słowa: „Jedyni dobrzy Indianie, jakich znam, to martwi Indianie”[16]), fakty mówiły co innego? W ciągu 26 lat walk w latach 1865–1891, od Teksasu po Oregon i od Kansas po Kalifornię, w wojnach z Apaczami, Szejenami, Sjuksami, Modokami, Komanczami, Nez Percé, Bannockami i Utesami rozegrało się 1065 bitew i potyczek (z tego 592 zostały stoczone przez oddziały w sile kompanii i mniejsze, a 70 przez 5 lub więcej kompanii). Zginęło w nich 932 żołnierzy i oficerów oraz 461 cywilów (zwiadowców, taborytów itp.), a 1061 żołnierzy i oficerów oraz 116 cywilów odniosło rany. Stosunek liczby zabitych i rannych (2570) do liczby zaangażowanych sił przewyższał wojnę secesyjną.

Według tych samych źródeł wojskowych liczba zabitych i rannych Indian wyniosła 5519. Jest ona raczej zawyżona (według Sjuksów ich straty w 12 bitwach w latach 1875–1876 wyniosły 69 zabitych i 102 rannych). Ale nawet gdyby pomnożyć przybliżoną liczbę Indian zabitych w ciągu 25 lat przez dwa, to i tak – ani w stosunku do około miliona Indian mieszkających w tym okresie w USA, ani do 250 tysięcy Indian prerii i równin – nie uzasadniałaby ona określenia „eksterminacja”.

Trudno sądzić, że dla rządu USA pokonanie Indian siłą byłoby technicznie niewykonalne, lecz nie czynił tego; chcąc godzić potrzeby rozwoju kraju z interesami Indian, zawierał z nimi traktaty, nie bacząc, że traktowanie koczowniczych plemion jak równorzędnego partnera dla nowoczesnego państwa jest ponurą groteską. Gdy dochodziło do konfliktu, groteska zamieniała się w schizofrenię; jeden organ rządowy wysyłał przeciw Indianom wojsko, drugi zaś dostarczał tymże Indianom broni i amunicji.

Traktat z Sjuksami nie zawierał tak poetyckich zwrotów jak „dopóki trawa rośnie” etc., był to drętwy dokument, w dodatku ograniczony czasowo, a rząd stosował się do niego nawet wtedy, gdy utracił ważność. Legenda „złota Czarnych Gór” budzi romantyczne skojarzenia, ale nie złoto było przyczyną wojny lat 1876–1877, lecz prozaiczny konflikt interesów, będący jednocześnie konfliktem cywilizacyjnym. Na równinach Ameryki przybysze z ery kapitalizmu zastali relikty z ery łowiectwa i zbieractwa, koczowników, których jedynymi zajęciami były polowanie i wojna. Co roku, gdy wyrosła trawa, nomadzi łączyli się w wielki obóz, celebrowali uroczystości, odbywali polowanie na bizony, staczali bitwę z wybranym wrogim plemieniem, a następnie rozdzielali się, aby na własną rękę napadać na wrogów – do jesieni, do końca sezonu polowania i wojowania. Jak czambuły tatarskie „po świeżej trawie”, rajdy Indian nieuchronnie spadały na osadników kresowych. Tak jak one, nie miały celów strategicznych – chodziło o zdobywanie łupów i branie jasyru. Nie mogły na jednym obszarze współistnieć cywilizacje, z których jedna opierała się na hodowli, a w drugiej kradzież bydła i koni uchodziła za czyn chwalebny.

Po co wskazywać, że ogromny rezerwat Sjuksów nie był przez wojsko naruszany, a wojna toczyła się poza nim, o setki mil od Czarnych Gór? Dlaczego tłumaczyć, że Sjuksowie opuszczali go nie, jak chce jeden z cytowanych autorów, „aby upolować nieco zwierzyny”, lecz w innych celach? Że bitwa nad Little Big Horn została stoczona… w rezerwacie Wron?

Kiedy rozgrywały się opisywane wydarzenia, większość Indian zamieszkiwała rezerwaty. Lecz na równinach Dakoty i w górach Montany 10 tysięcy Indian kultywowało tryb życia, który nosił w sobie zarzewie konfliktu. Paradoksem jest, że swoim stosunkowo krótkim oporem tak zdominowali zbiorową wyobraźnię, że przez ten pryzmat postrzega się całą epokę. Do masowej świadomości przeszły nie imiona Indian, którzy, jak wódz Wron Mnóstwo Ciosów, akceptowali cywilizację, lecz jej nieprzejednanych wrogów: Czerwonej Chmury, Szalonego Konia i Siedzącego Byka. „Większość cywilizowanych przyjaciół Indian kocha ich za szlachetne występki, wspaniałe wykroczenia, olśniewające przestępstwa. Dla sentymentalistów genialna zbrodnia jest zawsze godna podziwu, pospolita praca zasługuje tylko na pogardę”, podsumował znawca Zachodu[17].

Czy można odważyć się na zakwestionowanie obowiązującego obrazu, na którym żołnierze wyszkoleni „specjalnie w zabijaniu Indian” gonią kobiety i dzieci, a gdy Indianie nie chcą „stać się łatwym celem dla strzelców”, mogą tylko rzucić się do ucieczki albo się ukryć, a jeśli „garstka z nich ocaleje”, to tylko „dzięki korzystnemu zbiegowi okoliczności”?

Przedstawianie jednej strony w ciemnych kolorach, aby na ich tle druga wypadła lepiej, to zabieg propagandowy. Jednak po przekroczeniu pewnych granic zamienia się on w zwykłą hucpę. Czy trzeba więcej zuchwalstwa, czy ignorancji, aby z całkowitą dezynwolturą oświadczyć, że gen. George Armstrong Custer, najwybitniejszy dowódca jazdy Unii, zwycięzca spod Gettysburga, który wygrał wszystkie swoje bitwy wojny secesyjnej (i wszystkie walki z Indianami – oprócz ostatniej…), „absolutnie nie nadawał się na oficera kawalerii” i „nigdy nie zdradzał żadnych talentów militarnych”? Czy nie wystarczy gloryfikować jego przeciwników?

Walka z obowiązującymi wersjami historii bywa beznadziejna; odmienny głos tonie w beczeniu orwellowskich owiec. Autor nie rości sobie pretensji do zmiany ustalonych poglądów. Jego zamiarem było tylko oddanie sprawiedliwości gen. George’owi Armstrongowi Custerowi przez opisanie wydarzeń na podstawie źródeł, relacji i wspomnień uczestników. Dwa miejsca, w których ze względu na ich brak, autor pozwolił sobie na domysł, zostały wyróżnione kursywą.

Autor nie pretenduje do obiektywizmu, nie uważa bowiem, że rok 1492 zapoczątkował pasmo nieszczęść. Stada bizonów były z pewnością piękne, a pędzący za nimi łowcy w barwnych pióropuszach godni podziwu. Ubolewanie z powodu ich braku ma jednak podobny sens jak ubolewanie nad tym, że w Wiślicy nie zasiada „pogański książę silny wielce”, a żubry spacerują po małym skrawku puszczy. Mówiąc słowami Stanisława Lema, „trzeba się obawiać, że nie będzie już nigdy takich wspaniałych zjawisk jak pćmy i murkwie – po wieki wieków”.

1USA – zachód. Praktyczny przewodnik, Bielsko-Biała 1994, s. 221.

2Wielkie zagadki przeszłości. Eksperci ujawniają kulisy wydarzeń historycznych, „Reader’s Digest” 1996, s. 406.

3 E. Nowicka, I. Rusinowa, Wigwamy, rezerwaty, slumsy, Warszawa 1988, s. 228.

4 J. Gąssowski, Indianie Ameryki Północnej, Warszawa 1996, s. 166.

5USA – zachód…, s. 222.

6Wielkie zagadki przeszłości…, s. 407–409.

7 K. i A. Szklarscy, Ostatnia walka Dakotów, Katowice 1979, przypis na s. 300.

8 Gąssowski, op. cit., s. 167.

9 A. Bartnicki, K. Michałek, I. Rusinowa, Encyklopedia historii Stanów Zjednoczonych Ameryki, Warszawa 1992, hasło „Custer”.

10Ibidem, hasło „Little Big Horn, bitwa”.

11Ibidem, hasło „Sitting Bull”.

12USA – zachód…, s. 222.

13 Gąssowski, op. cit., s. 166.

14 P. Willey, Prehistoric warfare on the Great Plains: skeletal analysis of the Crow Creek massacre victims, New York 1990.

15 H.J. Stammel, Der Indianer. Legende und Wirklichkeit von A–Z, München 1989, ss. 86, 157.

16 R. Keim De Bennevile, Sheridan’s troopers on the border, etc., Glorieta 1977, s. 16; P. L. Hedren, ed., The Great Sioux War 1876–77, Helena 1991, s. 103. Sheridan zaprzeczał, jakoby wypowiedział takie słowa.

17 R.I. Dodge, Our Wild Indians: 33 Years Personal Experience, etc., Hartford 1882, s. 259.

Żywi i dobrzy

„Tylko martwy biały jest dobrym białym”.

Metacomet (Król Filip), 1675 r.

„Tylko martwy Amerykanin jest dobrym Amerykaninem”.

Cochise, 1861 r.

Po wojnie secesyjnej rozpoczęła się emigracja na uważane przedtem za mało atrakcyjne prerie i równiny. Nowa edycja osadników nie przypominała tych, którzy byli od kilku pokoleń obyci z „wojną na podwórku” w Kentucky i Ohio. Ludzie tamtejszego pogranicza uczyli się strzelać, gdy tylko mogli unieść broń, a ich kobiety w chwili zagrożenia sięgały po siekierę tak odruchowo jak mężczyzna po strzelbę[18]. Teraz na zachód szli imigranci z Irlandii, Niemiec i Skandynawii, którzy o Indianach nie wiedzieli nic, oraz mieszkańcy wschodu Ameryki, którzy Indian znali z mrożących krew w żyłach opowieści przodków. Obie te grupy były bezradne i podatne na strach. Nawet Mark Twain wysłał Tomka Sawyera i Hucka Finna na zachód[19], lecz swej opowieści nie ukończył. Chłopcy znad Missouri na prerii spotkali Indian, przy których straszny „Indianin Joe” był łagodnym barankiem, a wtedy autorowi bezsilnie opadły ręce.

Na drodze imigrantów stanął, mówiąc słowami Kiplinga, „posępny lud, pół diabły i pół dzieci” – Dakotowie, przez białych zwani Sjuksami. Na północnych równinach, za Missouri, przebywał ich zachodni odłam, Lakotowie, czyli Sjuksowie Teton. Składał się z siedmiu plemion – Brulé, czyli Poparzone Uda (przydarzyło im się to kiedyś podczas pożaru prerii); Oglala, czyli Rzucający Błotem (wyrażali w ten sposób pogardę); Minneconjou, czyli Obozujący Koło Wody; Sans Arcs, czyli Bez Łuków (jedni mówili, że wrogowie odebrali im kiedyś łuki, inni zaś, że zawsze ponad łuki przedkładali włócznie); Oohenonpa, czyli Dwa Kotły (lubili dobrze zjeść i zawsze mieli dwa kotły jadła); Hunkpapa, czyli Obozujący u Wejścia Do Obozu; Sjuksowie-Czarne Stopy (chodzili kiedyś po spalonej prerii boso).

Niegdyś byli ludem osiadłym i uprawiali ziemię po wschodniej stronie Missouri. W drugiej połowie XVIII wieku dosiedli koni, uzbroili się w maza wakan (strzelby) i przekroczyli rzekę, ruszając na leżące za nią równiny. Nie mieli domów, mieszkali w skórzanych namiotach, jak plemiona azjatyckie, i ciągnęli na zachód, jak ongiś Dżyngis-chan. Na początku XIX wieku podbili rolniczych Mandanów i Hidatsa (nie pozabijali wszystkich, ponieważ nie mieliby z kim handlować)[20]. Wojowniczych, lecz słabszych liczebnie Arikarów uczynili swymi helotami. W 1804 r. najechali Ponków i zmusili ich do szukania schronienia u pokrewnych Omahów. Jednak w bitwie ze Sjuksami zginęło ponad 60 Ponków i nawet razem z Omahami nie mogli się oprzeć najeźdźcom. Jedno po drugim małe plemiona – Osagowie, Missouri, Otosi – musiały ustępować ze swoich terenów. Sjuksowie współdziałali z mniejszym plemieniem Szejenów. Około 1820 r. na północy razem zadali miażdżący cios Wronom: kiedy większość ich wojowników była na polowaniu, napadli na ich obóz[21], zabili pozostałych w nim mężczyzn i uprowadzili kilkaset kobiet i dzieci. Dzięki mobilności i dobremu uzbrojeniu Sjuksowie ponieśli wojnę na całe północne równiny. Na ich południowym skraju opierało się im osiadłe plemię Paunisów, lecz w 1839 r. Sjuksowie zabili około 100 Paunisów, w 1843 r. około 70, a w 1847 ostatecznie zniszczyli ich wieś, zabijając 83 mieszkańców. Na zachodzie w podobnej sytuacji znaleźli się Szoszoni.

Indianin od dzieciństwa przygotowywał się do wojny, bawił się w nią jako dziecko, strzelał z łuku do ciał zabitych wrogów, w wieku chłopięcym zaś pomagał starszym podczas wypraw wojennych i kradzieży koni. Polowanie na bizony, które było organizowane tak samo jak wyprawa wojenna, wdrażało go do działania zespołowego i kształciło w używaniu broni. Hartował ducha, uczestnicząc w torturowaniu jeńców i poddając się rytualnym męczarniom tańca słońca. Potem co roku walczył i polował, doskonaląc się w tym rzemiośle. Celem „małej” wojny były przede wszystkim osobiste korzyści. Pozycja Indianina w społeczności zależała niemal wyłącznie od umiejętności wojennych. Kto zdobył więcej łupów, zwłaszcza koni, mógł poślubić więcej żon i dzięki temu wygodnie żyć. Kto wykazał się męstwem i brawurą, cieszył się wyższym prestiżem w swoim stowarzyszeniu wojowników. Kto wykazał się umiejętnością zorganizowania i przeprowadzenia rajdu, w którego wyniku wielu wojowników zdobyło łupy, nadawał się na przywódcę stowarzyszenia.

Podstawowym kryterium oceny Indianina jako wojownika była liczba „zaliczonych ciosów”. Dosłownie chodziło o dotknięcie wroga (lub jego tipi) ręką lub specjalną laską (ciosem nazywano również zdobycie na wrogu konia, broni etc.). Wartość ciosu określały reguły, zależnie od tego, czy wróg był żywy, czy martwy, i czy Indianin dotknął go jako pierwszy, czy w następnej kolejności. Ciosy świadczyły o osobistej odwadze. Skalpowanie zabitych miało na celu zdobycie dowodu zadania nieprzyjacielowi strat – skalpy kobiet i dzieci były więc tak samo ważne jak skalpy wojowników.

Aby wojownicy mogli wykazać się męstwem, a ich stowarzyszenia współzawodniczyć ze sobą, organizowano doroczne wyprawy wojenne przeciw innym plemionom. Na wyprawę całe plemię szło razem, prowadzone przez wodzów, zgrupowane w stowarzyszenia. Porządku pilnowali żołnierze psy (hotamitaniu) – rodzaj żandarmów; służbę tę z reguły stowarzyszenia pełniły po kolei. Podczas dużej bitwy, która była właściwie serią popisów i pojedynków, Indianie dokonywali rozmaitych wyczynów, uważnie obserwowani przez innych, czy znają reguły wojowania i stosują się do kodeksu wojownika. Wojna była w dużym stopniu zabawą i rozrywką.

Po zakończeniu dużej wyprawy wojownicy rozchodzili się w celu zdobycia łupów w indywidualnych rajdach lub w małych grupach. Dlatego nie narażali się zbytnio w walce. Bitwa indiańska polegała na ciągłych atakach i odskokach: gdy jedna strona atakowała, druga cofała się, czekając, aż przeciwnik zrobi błąd, który umożliwi zadanie mu ciosu bez strat własnych. Stąd zaskakujące połączenia demonstracyjnego męstwa ze skłonnością do unikania walki, gdy nie rokowała ona sukcesu, zwłaszcza gdy mogła przynieść straty.

Rolą wodza wojennego, czyli przywódcy stowarzyszenia wojowników, było dawanie osobistego przykładu, a jednocześnie kształcenie młodych adeptów i pilnowanie, by się lekkomyślnie nie narażali. Wódz ani nie dowodził bitwą, ani tym bardziej nie wydawał rozkazów – nie miał takich uprawnień. Indiańską „armię” cechowały skrajny indywidualizm oraz pragmatyzm, czyli nieuznawanie zasad absolutnego dobra i zła. Męstwo nie miało nic wspólnego z bohaterstwem – nikt nie ryzykował dla żadnych ideałów. Kradzież koni była uważana za czyn bardziej chwalebny niż zwycięstwo w bitwie, a strzelenie komuś w plecy po wypaleniu z nim fajki pokoju i zjedzeniu razem posiłku w oczach Indianina nie było zdradą, lecz uprawnionym podstępem wojennym.

Jeśli Indianie mieli nad wrogiem przewagę, wykorzystywali ją bezlitośnie. Zabijani byli wszyscy, a jeńców torturowano: w przypadku wojowników miewało to cechy rytualne, w innych wypadkach były to po prostu obostrzona egzekucja lub zabawa. Zwłoki wrogów cięto na sztuki i okaleczano w celu gruntownego fizycznego zniszczenia przeciwnika – tym dokładniejszego, im był groźniejszy. Podnosiło to morale i ośmieszało wroga; często w tym celu okaleczone zwłoki i części ciała układano w humorystyczny sposób[22].

Zachowanie Indian bywało dla białego niezrozumiałe. Jak pisze znawca Zachodu, cechowała je huśtawka nastrojów: dumps – depresja, podczas której nie reagowali na bodźce zewnętrzne, i notions – postępowanie często nierozumne, od którego jednak Indianie nie dawali się odwieść. Zdarzało się, że przechodziło ono w podniecenie i morderczy amok – rampage. Prawdopodobnie była to psychoza maniakalno-depresyjna, spowodowana okresami nieróbstwa w przerwach pomiędzy pełnymi napięcia wyprawami wojennymi i polowaniami na bizony (na inne zwierzęta, zwłaszcza małe, na które Indianin musiałby polować pieszo, polować nie lubił). Potwierdza to fakt, że u zajętych pracą kobiet dumps i notions nie występowały[23].

Antropolodzy dyskutują, czy powodem nieustającej indiańskiej wojny było „militarystyczne zafiksowanie interesów” – w małych starciach chodziło o prestiż i dobra materialne, powodem dużych bitew były „etnocentryzm plemienny” i żądza zemsty – czy też czynniki ekologiczne: migracje i konkurencja w eksploatacji zasobów naturalnych (terenów łowieckich)[24]. Zapewne występowały jednocześnie oba czynniki, przy czym u Indian leśnych większe było nasilenie pierwszego, u Indian prerii zaś – drugiego. Dla białych motywacja Indian była nieistotna, oni byli tylko skonfrontowani z niepojętą agresywnością. „W amerykańskiej kampanii wszystko jest straszne – pisał w XVIII wieku gen. Bouquet – krajobraz, klimat, nieprzyjaciel… Zwycięstwa nie są rozstrzygające, ale klęski są zgubą, zaś zwyczajna śmierć jest jeszcze najmniejszym pechem, jaki może się przytrafić”[25].

Kiedy Indianie napotkali ciągnących na równiny białych, potraktowali ich tak jak obce plemiona: jako konkurentów i jako obiekty nadające się do złupienia. Nikt nigdy nie zliczył ograbionych wozów, spalonych chat, zabitych osadników, porwanych kobiet i dzieci[26]. Amerykanie, czyli wasichun (Washington), byli atrakcyjnym przeciwnikiem, zasobnym w dobra materialne, a przy tym niezbyt groźnym. Przybysz z Europy nie mógł w walce dorównać Indianinowi. Musiał liczyć na pomoc.

Mieli go bronić dragoni, strzelcy konni, od 1855 r. zwani kawalerią, a przez Indian milahanska, Długimi Nożami. Po wojnie secesyjnej kawaleria liczyła sześć pułków. W 1866 r. utworzono jeszcze cztery, w tym dwa murzyńskie. Armia oprócz kawalerii miała 45 pułków piechoty i 5 pułków artylerii i liczyła 57 tysięcy oficerów i żołnierzy.

Pułk kawalerii składał się z 12 kompanii (pułk piechoty miał ich 10). Oprócz dowódcy w stopniu pułkownika sztab pułku składał się z 7 oficerów, 6 podoficerów (starszy sierżant, sierżant kwatermistrz, sierżant intendent, sierżant siodlarz, główny muzyk, główny trębacz), chirurga, 2 asystentów i sanitariusza szpitala pułkowego. Pułk miał weterynarza, który nie występował oficjalnie w strukturze organizacyjnej. W każdej kompanii było 4 oficerów (kapitan, porucznik i podporucznik; nadliczbowy porucznik mógł pełnić funkcję adiutanta pułku lub kwatermistrza), 15 podoficerów (sierżant szef, sierżant kwatermistrz, 5 sierżantów, 8 kaprali) i od 60 do maksymalnie 78 szeregowców. W 1876 r. zmniejszono ich liczbę do 54 (w piechocie 34). Kompania miała 2 podkuwaczy (w praktyce podkuwacz zwykle pełnił funkcję kompanijnego weterynarza), 2 kowali, 2 trębaczy, siodlarza i woźnicę.

W pułkach murzyńskich oficerowie byli biali, a organizacyjnie różniły się one od innych tym, że miały kapelana, który oprócz obowiązków duszpasterskich kształcił żołnierzy na poziomie podstawowym (normalnie kapelani byli przydzielani do posterunków wojskowych).

Około roku 1868 większość kawalerii stacjonowała na zachodzie – 92 kompanie w 59 posterunkach, rozrzuconych na ogromnej przestrzeni: od Kanady do Meksyku i od Kansas do Kalifornii. Warunki panujące na tym obszarze narzucały jej działanie w małych jednostkach. Zwykle załogę posterunku stanowiły dwie kompanie – kawalerii i piechoty – ale często była to tylko jedna kompania.

Typowy fort nie miał palisady (wyjątkiem był Fort Phil Kearny). Jego centrum stanowił plac parad z masztem do flagi i działem salutacyjnym. Po jednej stronie placu stał szereg kwater oficerskich, a po drugiej kwatery szeregowców. Podoficerowie mieli kwatery w sąsiedztwie pralni (ich żony najczęściej pełniły funkcje praczek). Na terenie fortu znajdowały się też: budynek dowództwa, wartownia, kaplica, szpital, apteka, magazyn kwatermistrzostwa, zbrojownia, stajnie i sklep markietana. Czasem markietan prowadził kasyno oficerskie i klub żołnierski.

Zapasy umundurowania, sprzętu i uzbrojenia zgromadzone w okresie wojny secesyjnej wystarczały na kilka lat, toteż przez dłuższy czas nie wprowadzano w nich żadnych zmian. Początkowo bronią strzelecką kawalerii był siedmiostrzałowy karabinek powtarzalny spencer kal. 52 (13,2 mm), których 60 tysięcy dostarczono armii Unii podczas wojny. W 1873 r. do uzbrojenia wprowadzono jednostrzałowy karabin i karabinek springfield kal. 45 (11,43 mm), przerobiony z broni odprzodowej na system trapdoor (zamek klinowy). Kawaleria używała go przez cały okres walk z Indianami, do 1892 r. Zdania o jakości Springfielda są podzielone. Chwalono jego celność i skuteczność, krytykowano zaś skłonność do zacinania się; czasem, gdy broń się rozgrzała, a miedziana łuska była zabrudzona, pazur wyciągu rozdzierał kryzę i pozostawiał łuskę tkwiącą w komorze. Karabinek z boku był zaopatrzony w kółko i przyczepiony za nie karabińczykiem do szerokiego skórzanego pasa, którym na ukos przepasany był żołnierz. Miało to umożliwić szybki i łatwy dostęp do broni w każdej sytuacji. Bronią boczną kawalerzysty od 1871 r. był rewolwer colt kal. 45, na naboje z łuską metalową. Etatowym uzbrojeniem były też szable, ale uważano je za mało przydatne i często z nich rezygnowano. Lanca, sporadycznie występująca podczas wojny, nie była używana.

Innowacją w uzbrojeniu był wielolufowy karabin Gatlinga, wprowadzony w 1867 r.; w walkach z Indianami wystąpił on zaledwie sześciokrotnie, zresztą z miernym sukcesem. Karabin ten miał 6 lub 8 luf, które wprawiane korbą w ruch obrotowy strzelały kolejno, ze zmienną szybkostrzelnością. Wielkokalibrowy gatling o kal. 1 cala był przystosowany do strzelania loftkami i skuteczny na odległość do 200 jardów. Gatling kal. 50 miał większy zasięg, lecz był niedoskonały: lufy nie były chłodzone, czarny proch przy spalaniu pozostawiał zanieczyszczenia, broń miała skłonność do zacinania się. Trudno było korygować jego celność, gdyż na większą odległość nie było widać, gdzie padają kule. Standardowa artyleryjska laweta nie pozwalała na strzelanie ogniem poszerzanym – kąt w poziomie zmieniano, przesuwając ogon lawety. Największym problemem był ciężar i związana z nim mała mobilność: gatling z lawetą i przodkiem ważył 2 tony i musiał ciągnąć go zaprzęg czterech koni. W 1868 r. mjr Alfred Gibbs z 7 pułku kawalerii zaproponował zamontowanie gatlinga na resorowanym podwoziu ambulansu wojskowego, dzięki czemu mógłby się on poruszać z taką prędkością jak kawaleria, nawet w trudnym terenie. Jego projekt został przyjęty w 1874 r., lecz nigdy go nie zrealizowano[27]. Próbowano opracować lekkiego gatlinga, nadającego się do transportu w jukach, ale problem ciężaru, wynikający przede wszystkim z wielolufowej konstrukcji, nigdy nie został zadowalająco rozwiązany.

Kawalerzyści nie mieli się gdzie szkolić; dopiero w 1892 r. w Forcie Riley utworzono Szkołę Kawalerii i Artylerii Lekkiej. Redukcja armii w latach 1869–1870 (liczbę pułków piechoty zmniejszono do 25, a liczebność całej armii do 25 tysięcy), w której wyniku zmniejszono liczbę podoficerów w kompanii, pogłębiła dodatkowo główny problem kawalerii, jakim było niedostateczne wyszkolenie. Typowy szeregowiec był imigrantem, najczęściej z Irlandii lub Niemiec, byli także Francuzi i Włosi. Tacy rekruci najczęściej nie znali języka angielskiego. Kierowani bez przeszkolenia do posterunków wojskowych na odludziu, które niekiedy dopiero powstawały, nie mieli możliwości podniesienia swoich wojskowych kwalifikacji. „Biedny nieszczęśnik, który zaciągnął się z mętnym wyobrażeniem, że jego kraj go podziwia i potrzebuje jego służby przeciw wrogim Indianom, nagle stawał się honorowym architektem, noszącym szafliki i wykonującym różne dorywcze prace jak tynkowanie i bielenie ścian. […] Żołnierz był niezadowolony, ponieważ nie było o tym mowy ani w biurze rekrutacyjnym, ani w jego kontrakcie, i zdarzało się, że rozwiązywał problem, urywając się zaraz po pierwszej wypłacie żołdu”[28], który wynosił 13 dolarów miesięcznie.

Wiele do życzenia pozostawiało wyszkolenie strzeleckie. W 1874 r. Departament Wojny zarządził, ze względu na cięcia budżetowe, oszczędności w zużyciu amunicji do ćwiczeń. W pierwszym roku szkolenia dozwolone było tylko strzelanie ślepymi nabojami (które nie dawały odrzutu broni), a w następnym przydzielano w tym celu 10 naboi ostrych miesięcznie (120 rocznie). Nawet schodzący z posterunku wartownik nie mógł, jak to wcześniej praktykowano, oddać strzału do celu, tylko musiał nabój schować do ładownicy. W efekcie nawet po roku służby rekrut nie umiał strzelać do celu. Pozwalano wprawdzie na zakup amunicji do polowania, ale polowali żołnierze, którzy i tak już umieli strzelać.

Po wojnie pozostały znaczne rezerwy koni (ponad 100 tysięcy sprzedano, pozostawiając 4645, w tym 3829 dla kawalerii), przez kilka lat nie kupowano więc nowych. W 1868 r. zlikwidowano Biuro Kawalerii i jego stadniny, które dostarczały remontów. Wkrótce kawalerii zaczęło brakować ujeżdżonych i przeszkolonych koni. Niewiele lepiej było z jeźdźcami, którzy zwykle po raz pierwszy dosiadali konia dopiero po przybyciu na prerię. Często „szczytem ambicji ludzi było utrzymanie się na grzbiecie konia między jednym biwakiem a drugim, a wielu miało z tym trudności podczas ostrego kłusa”[29]. Trudno było w takiej sytuacji mówić o szkoleniu w dokonywaniu ewolucji konnych; nawet konna służba wartownicza bywała pełniona nieregularnie. Braki umiejętności lub obojętność jeźdźca szkodziły również koniowi.

Ze względu na rozproszenie oddziałów nie prowadzono manewrów zespołowych nawet w sile batalionu, nie mówiąc już o pułku. Brakowało szkoleń taktycznych i ćwiczeń w warunkach zbliżonych do bojowych, ćwiczebnych marszów i biwaków. Żołnierz poznawał warunki przyszłego pola walki, wytyczając i patrolując szlak dyliżansu, naprawiając zerwane linie telegraficzne i strzegąc budowniczych kolei.

Jednostką podstawową była kompania, która wyznaczała horyzonty myślowe i umiejętności większości oficerów. Na domiar złego teorii wojny indiańskiej nie wykładano w West Point, jakby jej dowództwo hołdowało opinii wyrażonej przez gen. R.S. Ewella, iż „na pograniczu oficer nauczy się wszystkiego o dowodzeniu czterdziestoma dragonami, a zapomni wszystko inne”. Praktycznej pomocy udzielali wojsku znający zachód westmani – zwiadowcy i przewodnicy, z którymi kwatermistrzostwo zawierało kontrakty. W 1866 r. utworzono korpus Zwiadowców Indiańskich (Indian Scouts), co pozwoliło na zaciągnięcie tysiąca Indian (przedtem wojsko mogło korzystać z usług indiańskich przewodników i zwiadowców, ale nie byli oni oficjalnie częścią armii). Zaciągali się: Paunisi, Arikarowie, Wrony i Szoszoni, nie tyle zwabieni żołdem, który wynosił 18 dolarów miesięcznie, ile widząc w białych sojuszników przeciw najeźdźcom.

Dowództwo armii po doświadczeniach wojny secesyjnej uważało wojny z Indianami za drobiazg niewarty uwagi, a według Kongresu nie były to w ogóle wojny. Doktryna wojenna zakładała udział kawalerii w wojnie z wrogiem zewnętrznym, mimo że z powodu jej dyslokacji w praktyce było to niemożliwe. Nie stworzono doktryny wojny indiańskiej, sądząc, że konflikty na pograniczu wkrótce się skończą. W 1876 r. gen. W.S. Hancock poinformował Kongres, że dla reformy armii, określenia jej pożądanej siły, organizacji i składu kwestia indiańska nie ma znaczenia. Zgodnie z zasadą, że generałowie przygotowują się do tej wojny, która się ostatnio skończyła, uważano, że tak jak w wojnie secesyjnej, kawaleria ma walczyć pieszo, wykorzystując konia jako środek transportu, chociaż dopuszczano szarże. Konsekwentnie więc w 1873 r. za regulamin walki kawalerii przyjęto regulamin piechoty.

Armia myślała wyłącznie o wojnie „konwencjonalnej” i taką też prowadziła z Indianami. Długie kolumny kawalerii i piechoty, zlepione z kompanii należących do różnych pułków, przykute do powolnych karawan wozów, czasem ciągnąc ze sobą nawet mosty pontonowe, pełzły po nieznanych terenach w poszukiwaniu Indian. Większość takich ofensyw kończyła się wyczerpaniem zapasów, załamaniem koni, przyzwyczajonych do owsa i stajni, i niechlubnym powrotem bez spotkania z nieprzyjacielem. Lotni koczownicy, nieobciążeni taborami, unikali ich bez trudu. Kiedy zaś wojsku udało się dopaść jakąś grupę, nie mogło zadać jej ciosu, ponieważ Indianie rozpraszali się i uciekali. Nie było to tchórzostwo – Indianin uważał, że narażanie się bez potrzeby jest nierozsądne. Nie atakował, jeśli nie był pewien przewagi liczebnej; rzucał się w pościg, kiedy nieprzyjaciel się cofał, a cofał się, kiedy nieprzyjaciel atakował. Jeśli Indianie mieli przewagę, to najczęściej potrafili ją wykorzystać. Wprawdzie zwykle strzelali jeszcze gorzej od przeciętnego żołnierza, ale byli lepiej od niego uzbrojeni. W okresie, któremu poświęcamy uwagę, Indianie mieli dość broni palnej, karabinów i rewolwerów, a szesnastostrzałowy winchester dawał im nad wojskiem przewagę w sile ognia. Do uzbrojenia dodać też należy łuk, zwykły lub refleksyjny – opowieściami o jego celności i sile rażenia przepełnione są wspomnienia żołnierzy. Indianin lepiej też jeździł konno – robił to codziennie od dziecka, a ewolucje były dla niego drobnostką.

Po spotkaniach z Indianami w polu oficerowie i żołnierze nabierali skłonności do przeceniania poziomu ich sztuki wojennej. Grubą przesadą było nagminne określanie mianem „indiańskiego Napoleona” każdego wodza plemiennego, który potrafił pokonać zagubioną na bezdrożach kompanię wojska. Jedyną indiańską strategią było wciąganie przeciwnika w zasadzkę, najczęściej przez pozorowanie małą grupą ucieczki (w dawnych czasach prowokowali białych, profanując na ich oczach Biblię lub torturując jeńców). Dziwne, ale zawsze znajdowali się ludzie, gotowi się nabrać na ten odwieczny trick.

Słabą stroną indiańskiej sztuki wojennej było jej nastawienie na bezpośrednie i natychmiastowe korzyści. Nie byli zdolni do żadnej bardziej złożonej i długotrwałej akcji, która miałaby przynieść efekty dopiero w przyszłości. Walczyli, jeśli mieli wizję łupów i sławy, i to tylko dopóty, dopóki im się nie znudziło. Z tego samego powodu nie prowadzili zwiadu (z wyjątkiem tropienia nieprzyjaciela) ani szpiegostwa, nie mieli w marszu ubezpieczeń (z wyjątkiem straży tylnej, której zadaniem było zwalczanie nieprzyjacielskich tropicieli). Nie mogli zrozumieć, że akicita – żołnierze – mogą ich ścigać długo, nawet w zimie, po sezonie wojowania, kiedy jest pora, by spać. Często nie wystawiali wart, dzięki czemu możliwe było zaskoczenie ich w obozie.

Indianie najczęściej nienawidzili akicita i gardzili nimi, ponieważ w ich pojęciu walczyli niehonorowo, atakując Indian z niewiadomych powodów – bo nie dla łupów albo osobistej zemsty – i nie stosując się do ich zasad prowadzenia wojny. Nawet skalp zdobyty na akicita się nie liczył. Już sam wygląd białych, ich brody, łyse czaszki, woń, obyczaje – wszystko to budziło odrazę[30]. Indianie uważali ich za słabeuszy i tchórzy. Nie rozumiejąc sformułowań urzędowych dokumentów, interpretowali je na swój sposób, a w wypadku sporu dyskwalifikowali białych jako kłamców o podwójnych językach.

Żołnierze i oficerowie z reguły nie wyrażali się o Indianach z pogardą ani z lekceważeniem. Nie głosili też poglądów, które określa się dziś jako rasistowskie. Choć czasem nazywali Indian „diabłami” lub „demonami”, było to raczej wyrazem grozy i podziwu. Ponadto wielu oficerów sympatyzowało z Indianami, wyrażając zrozumienie dla ich problemów i krytykując postępowanie wobec nich władz cywilnych[31].

Ponieważ mieszkańcy Zachodu nie mieli zaufania do rządu, który, ich zdaniem, zbyt często brał stronę Indian, traciło na tym również wojsko. Nie podnosił w ich oczach jego autorytetu również bezstronny, pozbawiony wrogości sposób traktowania Indian, który zbytnio przypominał im indyferentyzm. Dobrze ilustruje to przykład panny Box z Teksasu, która wykupiona ze swą siostrą za 2 tysiące dolarów z niewoli Kiowów, zamiast okazać za to wdzięczność, powiedziała oficerowi, wskazując na niejakiego Tonanenko:

– Tam stoi człowiek, który zabił mojego ojca. Widziałam, jak wbił mu nóż w pierś. Jeszcze teraz ma na sobie ubranie mojego ojca, a pan, o mój Boże!, pan daje mu mąkę, cukier i srebrny medal. Powinien się pan wstydzić!

Dlatego też na Zachodzie podejmowano próby formowania ochotniczych oddziałów lub milicji, po których spodziewano się większego zaangażowania po stronie białych osadników. Zaangażowanie emocjonalne prowadziło jednak do bezwzględności, a tego właśnie rząd i dowództwo armii chciały uniknąć i przeciwstawiały się takim inicjatywom. Wojsko regularne z zasady nie zabijało umyślnie kobiet ani dzieci, choć mogło się to zdarzyć przez przypadek, w gorączce walki podczas ataku na obóz Indian, albo z tej przyczyny, iż kobiety brały często udział w walce na równi z mężczyznami i trudno je było odróżnić od wojowników (inne obyczaje mieli zwiadowcy indiańscy, którzy wojowali na własną modłę). Oddział ochotniczy natomiast, złożony z ludzi mających z Indianami osobiste porachunki, mógł się dopuścić ekscesów, jak stało się w bitwie nad Sand Creek w 1864 r., kiedy zabijano wszystkich bez wyboru, profanując przy tym zwłoki.

Generał Schofield nie był daleki od prawdy, kiedy nazwał kawalerię zwykłą siłą policyjną[32]. W pewnym sensie jednak kawaleria była wojskiem; w takim, w jakim plemiona indiańskie na mocy dziwacznej konstrukcji prawnej były podmiotem prawa międzynarodowego, zdolnym do zawierania międzypaństwowych traktatów.

USA zawarły ich z plemionami indiańskimi prawie 370. Sprowadzały się one z reguły do dwóch ustaleń: rząd przyrzekał, że pewien teren zostanie pozostawiony do wyłącznego użytku Indian, bez białego osadnictwa, Indianie zaś przyrzekali powstrzymać się od napadania na białych poza jego granicami. Rząd marzył o „królu” Indian, który mógłby taki dokument podpisać. Ponieważ Indianie jeszcze do feudalizmu nie doszli, musiał zadowalać się gromadzeniem jak największej liczby wodzów i namawianiem ich, by „dotknęli pióra”. Decydującym argumentem było rozdawanie podarków i obietnice przydziału „dóbr traktatowych”. Co o tym sądzili wodzowie, można się domyślać: kiedy delegat rządu, wręczając jednemu z nich nowy winchester, wyraził nadzieję, że nie posłuży on do uśmiercania jego rodaków, usłyszał lekceważące mruknięcie, iż do tego wystarczy maczuga. Wojownicy nie rozumieli, dlaczego nagle mieliby zmieniać odwieczny sposób życia. Białych zaś trudno było przekonać, że jakiś teren, nadający się do górnictwa lub wypasu bydła, miałby leżeć odłogiem. Konflikt był zaprogramowany już w chwili podpisywania traktatu. Po dyplomatach nadchodził czas kawalerzystów.

W połowie XIX w. północne równiny zostały zdominowane przez „alians Sjuksów”, złożony z Tetonów, Północnych Szejenów i Północnych Arapahoe, wspomaganych przez mieszkających na stałe na wschód od Missouri Sjuksów Yankton i Yanktonnai. Razem liczyli ponad 20 tysięcy ludzi, w tym ponad 5 tysięcy wojowników; ich liczba była większa od populacji niejednego małego plemienia. W 1851 r. Amerykanie zawarli z Sjuksami traktat z Laramie, uznając ich supremację nad podbitymi przez nich plemionami, od kraju Paunisów aż po kraj Wron, który obejmował Czarne Góry i całą dolinę Yellowstone. Cudzym kosztem mieli nadzieję okupić uczynienie szlaków do Oregonu i Kalifornii bezpiecznymi dla białych podróżnych. Tak się jednak nie stało. Karawany wozów były napadane w pobliżu samego Fortu Laramie. Była to niedobra wróżba. W lecie 1864 r. Indianie w ciągu 6 tygodni spustoszyli tereny od Colorado do Nebraski, tak że ruch na nich ustał, a pocztę do Kalifornii przesyłano przez Panamę. W styczniu 1865 r. ponowili tę akcję, niszcząc 100 mil drogi dla dyliżansów, rabując i paląc wszystkie leżące na niej stacje i rancza, ścinając słupy telegraficzne i zabierając „szepczący drut”[33]. W ciągu kilku lat po podpisaniu traktatu z Laramie Sjuksowie wspierani przez Szejenów wyparli Wrony z ich terenów aż po dolinę Big Horn. W ten sposób od północy bezpośrednio zagrozili osadnikom w Montanie i Wyomingu, a także budowanej wzdłuż rzeki Platte kolei Union Pacific.

Wśród białych zaczęły stawać się głośne nieznane dotąd imiona Siedzącego Byka[34], szamana Hunkpapów, Czerwonej Chmury, wodza Oglalów, Tępego Noża i Małego Wilka, wodzów Szejenów. Wymieniano też młodego Szalonego Konia[35], wodza Oglalów.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

18 D. Van Every, Ark of Empire: The American Frontier 1784–1803, New York 1964, s. 160–165.

19 R. Slotkin, op. cit., s. 521. Manuskrypt Twaina nosi tytuł „Tom and Huck Among the Indians”.

20 A. MacGinnis, Counting Coup and Cutting Horses: Intertribal Warfare on the Northern Plains 1738–1889, Evergreen 1990, s. 102. Powiedział tak wódz Hunkpapów Niedźwiedzie Żebro.

21 W tłumaczeniach tekstów źródłowych autor zachowuje przyjęte w nich określenie „wioska” (village), chociaż właściwym słowem w odniesieniu do koczowników jest „obóz”.

22 R.I. Dodge, Our Wild Indians: 33 Years’ Personal Experience, etc., Hartford 1882; G.B. Grinnell, Pawnee,Blackfeet and Cheyenne, New York 1961; J.L. Humfreville, Twenty Years Among Our Hostile Indians, etc., New York 1899.

23 T.H. Tibbles, Buckskin and Blanket Days, New York 1962, s. 242–257.

24 T. Biolsi, Ecological and Cultural Factors in Plains Indian Warfare, [w:] R.B. Ferguson ed., Warfare, Culture and Environment, New York 1984, s. 141–145.

25 R. Slotkin, The Fatal Environment, New York 1985, s. 60.

26 Słynny reporter Henry Morton Stanley w reportażu z Kansas w 1867 r. napisał: „Morderstwa z powodu swojej masowości wydają się tak nudne, że nikt na nie nie zwraca uwagi”; A.W. Hoopes, The Road to Little Big Horn – and Beyond, New York 1975, s. 105.

27 D.A. Armstrong, Bullets and Bureaucrats. The Machine Gun and the United States Army, 1861–1916, Westport and London 1981, s. 52–54, 67.

28 J.G. Bourke, On the Border with Crook, Glorieta 1971, s. 7. Miesięczna płaca kowboja wynosiła zwykle 30 dolarów.

29 Kapitan C.B. Throckmorton, w 1878 r., [w:] J.P. Tate, ed., The American Military on the Frontier, Washington 1978, s. 130.

30 L. Standing Bear, My People, the Sioux, Boston 1928, s. 57–66.

31 S.L. Smith, The View From Officers’ Row: Army Perception of Western Indians, Tucson 1990; R.M. Utley, Frontier Regulars: The United States Army and the Indian, 1866–1891, New York 1973, passim.

32 M.L. Stubbs, S.R. Connor, Armor-Cavalry, Part II: Army National Guard, Washington 1972, s. 22.

33 G.E. Hyde, Red Cloud’s Folk. A History of the Oglala Sioux Indians, Oklahoma 1957, s. 104–113.

34 Jego imię, Tatanka Iyotonka, bywa w opracowaniach tłumaczone na „Byk, Który Przebywa Między Nami” lub podobnie. Należy jednak rozumieć je dosłownie (sj. iyotanka – siedzieć, iyotonka – siedzący). Na wykonanych przez siebie rysunkach Siedzący Byk zawsze identyfikował siebie z postacią bizona siedzącego na zadzie z czterema nogami wyciągniętymi do przodu. F.M. Hans pisze, że Siedzący Byk powiedział mu, iż imię to nadano mu w młodości, ponieważ czaił się w krzakach na kobiety i gwałcił je (The Great Sioux Nation: A Complete History of Indian Life and Warfare in America, Minneapolis 1906, s. 81–82). Trudno powiedzieć, czy jest to prawda, czy dowód indiańskiego poczucia humoru. Za tym, że podana przez Siedzącego Byka etymologia jest prawdziwa, przemawia fakt, iż liczne źródła potwierdzają jego zamiłowanie do płci przeciwnej.

35 Podobnie imię Tashunka (popr. Shunktanka) Witko bywa upiększane jako „Nieposkromiony Koń”. Jednak dosłownie sj. witko – głupi (witkotkoka – głupiec). Wódz ten miał w młodości wizję, w której wysłannik Wielkiego Ducha objawił mu między innymi, że nie zginie od kuli. Znany był z szarżowania konno na nieprzyjaciół, w czasie którego narażał się na ostrzał bardziej niż przeciętny wojownik. Już wcześniej jednak nazywano go „dziwnym człowiekiem”. Autor zachowuje przyjęte w literaturze dosłowne tłumaczenie anglojęzycznej wersji imienia.

W popularnonaukowej serii pt. „Historyczne bitwy” ukazały się ostatnio:

P. Korzeniowski, FLANDRIA 1940 • M. Franz, A. Pastorek, TEXEL 1673 • Ł. Migniewicz, kleidion 1014 • P. Groblewski, ANTIETAM 1862 • P. Rochala, VERCELLAE 101 p.n.e. • L. Kania, WILNO 1944 • P. Zarzycki, Iłża 1939 • T. Fijałkowski, ATLANTYK 1939–1945 • R. Warszewski, Cuzco 1536–1537 • J. Wojtczak, Minnesota 1862 • Ł. Burkiewicz, Aleksandria 1365 • K. Plewako, CAMBRAI 1917 • M. Kuczyński, WOJNA CZU Z HAN 209–202 P.N.E. • L. Wyszczelski, LWÓW 1920 • M.A. Piegzik, HOLENDERSKIE INDIE WSCHODNIE 1941–1942 • W. Polakiewicz, LIMANOWA 1914 • A. Lorbiecki, M. Wałdoch, CHOJNICE 1939 • M. Leszczyński, pomorze 1945 • G. Lach, IPSOS 301 p.n.e. • R. Warszewski, KONGO 1965 • A. Toczewski, FESTUNG KÜSTRIN 1945 • J. Wojtczak, CALLAO 1866 • R. Dzieszyński, KRAKÓW 1768–1772 • T. Jarmoła, KRETA 1941 • R.F. Barkowski, CROTONE 982 • Z. Stąpor, BERLIN 1945 • S. Kaliński, BOLIMÓW 1915 • W. Zawadzki, POMORZE 1920 • A. Zieliński, MALTA 1565 • M. Grzeszczak, IGNACEWO 1863 • R.F. Barkowski, POŁABIE 983 • D. Kupisz, PSKÓW 1581–1582 • J. Wojtczak, FILIPINY 1898–1902 • S. Rek, MANZIKERT 1071 • R. Rabka, MACEDONIA–EPIR–ALBANIA 1912–1913 • R.F. Barkowski, POITIERS 732 • S. Rek, KOSOWE POLE 1389 • R. Warszewski, KUBA 1958–1959 • J. Dobrzelewski, INDIE–PAKISTAN 1971 • P. Krukowski, NAD WIEPRZEM 1920 • R.F. Barkowski, LECHOWE POLE 955 • M.A. Piegzik, MORZE KORALOWE 1942 • W. Włodarkiewicz, WOŁYŃ 1939 • T. Romanowski, Massilia 49 p.n.e. • A.A. Majewski, MOSKWA 1617–1618 • T. Greniuch, NATAL 1899–1900 • R.F. Barkowski, KRUCJATA POŁABSKA 1147 • T. Kubicki, GETTO WARSZAWSKIE 1943 • R. Marcinek, KANAŁ SUESKI 1956 • J. Wojtczak, La Plata 1806–1807 • Robert F. Barkowski, SYBERIA 1581–1697 • D. Kupisz, SMOLEŃSK 1632–1634 • T. Fijałkowski, Północny Atlantyk 1914–1918 • J. Wojtczak, BOSWORTH 1485 • P. Rochala, NIEMCZA 1017 • R. Dzieszyński, BYCZYNA 1588 • Ł. Czarnecki, KONSTANTYNOPOL 626 •

W przygotowaniu: R.F. Barkowski, BUDZISZYN 1002–1018