Księga dżungli - Rudyard Kipling - ebook

Księga dżungli ebook

Rudyard Kipling

4,0

Opis

Księga dżungli to zbiór opowiadań, których akcja dzieje się w Indiach, a bohaterami są zazwyczaj zwierzęta o bardzo ludzkich cechach. Historią przewodnią są losy Mauliego, chłopca wychowywanego przez wilki. Każde opowiadanie niesie ze sobą jakieś przesłanie. Warto zastanowić się nad nim, gdy pozna się przygody bohaterów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 209

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Księga dżungli

Rudyard Kipling

Przełożył Franciszek Mirandola

Tekst opracowany na podstawie: Rudyard Kipling, Księga dżungli, tłum. Franciszek Mirandola, Wydawnictwo Polskie, Lwów–Poznań 1923

Autor: Rudyard Kipling

Tłumaczenie: Franciszek Mirandola

Wstęp, nota biograficzna i przypisy: Katarzyna Zioła-Zemczak

Redakcja: Katarzyna Zioła-Zemczak

Korekta: Justyna Tomas

Redaktor prowadzący: Marcin Siwiec

Konwersja do ePub i mobi: mBOOKS. marcin siwiec

Projekt okładki: Maciej Pieda

Ilustracje na okładce: Shutterstock © Yana_Iv, © Norma Meoni, © NikaYekimenko

Wydanie I

© Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

Bielsko-Biała, 2022

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. 11 Listopada 60-62

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

ISBN 978-83-8274-156-8

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49

00-052 Warszawa

tel. 795 159 275

Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl

Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon

Rudyard Kipling

Rudyard Kipling, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury, choć był z pochodzenia Anglikiem, urodził się w indyjskim mieście Bombaj 30 grudnia 1865 r. W tym czasie Indie (nazywane Indiami Brytyjskimi) były kolonią brytyjską, to znaczy stanowiły zamorską posiadłość Imperium Brytyjskiego. Ojciec przyszłego pisarza wykładał w Szkole Sztuk Pięknych w Bombaju.

Wzrastając w otoczeniu służących Hindusów, młody Rudyard uczył się lokalnego języka, poznając piękne baśnie i opowieści. One zapewne stały się inspiracją dla wielu jego utworów.

W wieku 6 lat Kipling wraz z siostrą Alice wyjechał do Anglii. Wstąpił do szkoły w mieście Southsea. Były to trudne lata dla Rudyarda ze względu na panią Holloway, pod której opieką pozostawał. Dość szybko zrozumiał, że nie jest przez nią lubiany, czego przejawem były częste kary cielesne. Pocieszenia szukał w książkach, choć opiekunka zabraniała mu i tego. Na szczęście matka Kiplinga poinformowana o zaistniałej sytuacji zabrała go z Southsea i przeniosła do miasta Devon. Tu rozkwitł talent pisarski młodego człowieka – bardzo szybko powierzono mu funkcję redaktora szkolnej gazety.

Młodzieniec wrócił do Azji, by objąć stanowisko kustosza w muzeum w Lahaur, a potem pomocnika wydawcy jednej z lokalnych gazet. Podróżując, poznał Wolcotta Balestiera, amerykańskiego wydawcę, z którym bardzo się zaprzyjaźnił. W 1892 r. ożenił się z siostrą swego przyjaciela, Caroline Balestier, i zamieszkał w Brattleboro w stanie Vermont. Tam powstała właś­nie Księga dżungli.

Książka ta i jej kontynuacja (Druga księga dżungli) zyskały tak ogromną popularność wśród młodzieży, że niektóre z opisanych przez Kiplinga pomysłów stały się elementem programu obozu szkoleniowego dla chłopców. Wiele z nich wykorzystał Robert Baden-Powell, twórca ruchu skautowskiego (poprzednika harcerstwa).

Rudyard Kipling był ojcem trojga dzieci – dwóch córek: Josephine i Elsie oraz syna Johna. Uwielbiał z nimi przebywać, a to zainspirowało go do pisania dla dzieci i młodzieży.

Niestety, najstarsza córka Josephine zmarła w wyniku zapalenia płuc, którego nabawiła się (podobnie jak jej ojciec) podczas podróży z Anglii do Stanów Zjednoczonych. Przepełniony bólem pisarz stworzył po jej śmierci cykl Takie sobie bajeczki, w którym bohaterami są zwierzęta. Inne utwory tego autora kierowane do dzieci to: Puk z Pukowej Górki i Rewards and Fairies, nawiązujące do przeszłości Anglii.

Kipling pisał także dla dorosłych, zwłaszcza wiersze o brytyjskiej armii, z których zasłynął.

Ostatnie lata życia artysty to walka z ciężką chorobą. Pisarz zmarł 18 stycznia 1936 r. Został pochowany w opactwie westminsterskim w Londynie w tzw. Zakątku Poetów.

Wstęp

Księga dżungli powstała w roku 1894 r. To ważna do odbioru dzieła informacja, ponieważ życie ponad 100 lat temu bardzo różniło się od współczesnego, co na pewno zauważysz, czytając książkę. Przekładu, czyli tłumaczenia na język polski, dokonał Franciszek Mirandola także blisko 100 lat temu, bo w 1923 r. Dlatego też w utworze pojawia się wiele wyrazów, których możesz nie znać, ponieważ dzisiaj ich się już nie używa albo robi się to sporadycznie, czyli rzadko.

Aby ułatwić czytanie książki, do tekstu wprowadzone zostały przypisy. Jeśli dany wyraz został już raz wytłumaczony w przypisie, a pojawia się w tekście ponownie, wyróżniono go pogrubieniem. Są też słowa zapisane pismem rozstrzelonym (np. devanee), bez objaśnień. To wyrazy obce, często z języka, jakim posługiwali się kiedyś mieszkańcy Indii. Wprowadzenie ich przez autora i pozostawienie przez tłumacza są celowe – mają uwiarygodnić opowieść.

Akcja książki dzieje się w Indiach w Azji w czasach, gdy kraj ten był kolonią brytyjską. To także ważna informacja, ponieważ stanowi tło wielu wydarzeń. Nie bez znaczenia jest również fakt, że ludzie polowali wtedy na zwierzęta, i to nierzadko w bardzo okrutny sposób, czemu autor wyraźnie się sprzeciwiał.

Bohaterami Księgi dżungli są zazwyczaj zwierzęta. Nawet jeśli pojawia się człowiek, to jest nim Mauli – chłopiec wychowywany przez wilki – lub Tumai – przyjaciel słoni. To sprawia, że traktujemy utwór Kiplinga jako rodzaj bajki zwierzęcej. Jednak zwierzęta te mają bardzo „ludzkie” cechy – bywają opiekuńcze (np. pantera Bagera), złośliwe i głupie (małpy), mądre (wilk Akela), tchórzliwe i okrutne (tygrys Shere Khan lub kobra Nagina).

Opisana przez autora dżungla (a w jednym przypadku kraina zimna) rządzi się własnymi prawami, bardzo wyraźnie ustanowionymi. Panuje w niej odwieczny porządek – nieco inaczej niż w świecie ludzi. Zwierzęta potrafią też przyjaźnić się z człowiekiem, o czym mówią opowiadania Riki-Tiki-Tavi czy Tumai, przyjaciel słoni.

Każde opowiadanie niesie ze sobą jakieś przesłanie. Warto zastanowić się nad nim, gdy pozna się przygody bohaterów.

Od autora

Zazwyczaj gdy się pojawia książka tego rodzaju, specjaliści zasypują autora nader hojnie pytaniami, skąd czerpał materiał. Toteż na wstępie czynię zadość ich ciekawości i śpieszę z wyjaśnieniem oraz podziękowaniem dla mych łaskawych informatorów.

W pierwszej linii poczuwam się do gorącej wdzięczności wobec czcigodnego, uczonego i zasłużonego Bahadur Szacha, słonia jucznego rządu indyjskiego, zarejestrowanego w spisie pod liczbą 174, który wraz z uroczą swą towarzyszką, genialną Pudmini, dostarczył mi mnóstwa nieocenionych szczegółów do ustępu1 pt. Tumaj, przyjaciel słoni. Szczegóły te weszły także do opowieści pt. W służbie królowej.

Opowieść pt. Bracia małego Mauli powstała na podstawie danych zebranych w różnych czasach i miejscach, otrzymanych od mnóstwa cnych P.T.2 informatorów, którzy pragną zachować jak najściślejsze incognito3.

W tym miejscu winien jeszcze autor wyrazić hołd swój pewnemu hindus­kiemu dżentelmenowi, którego rezydencja mieści się na stromych lesistych szczytach gór Jakko. Śpieszę tedy wyrazić mu swą, uszczypliwą może nieco, estymę4, wymownie kreśląc podziwu godne cechy charakterystyczne jego rasy, zaprawdę bardzo starej, którą nazwałbym – prezbiteriańską5.

Ogromnie dużo zawdzięczam również mędrcowi – Sachi – owemu niezmordowanemu w badaniach i przemyślnemu jeżozwierzowi, członkowi rozproszonego niedawno szczepu ludów seeoneeńskich. Ten dzielny artysta, który węszył wszędzie i wycierał wszystkie kąty, zaznajomił mnie z wieloma lokalnymi sprawami południowych Indii. Wraz ze swym mistrzem zwiedzał on wielką połać6 kraju, pociągnięty urokiem, pięknością i rodzinną kulturą wielu wiosek i osiedli i od niego właśnie otrzymałem mnóstwo ważnych wiadomości odnośnie do ludowych zwyczajów i obyczajów.

Dużo z nich weszło do opowiadań pt. Na tygrysa, Łowy węża Kaa oraz Bracia małego Mauli.

Odnośnie do ustępu Riki-Tiki-Tavi autor oświadcza, że wszystko winien jest uprzejmości jednego z najwybitniejszych herpetologów7 Górnych Indii, nieustraszonemu badaczowi, którego hasłem jest „żyć to wiedzieć”. Ów nieśmiertelnej sławy, samoistny mędrzec poświęcał nieraz swe życie, kierując się tą maksymą przy badaniu naszych wschodnich tenatofidii („jadowitych”).

Szczęśliwy przypadek w podróży sprawił również, że autor, jadąc statkiem „Cesarzowa Indii”, miał za współpasażera pewnego maleńkiego informatora. Ile wziął odeń nieocenionych szczegółów, sam czytelnik osądzić zechce, przeglądając opowiadanie pt. Biała foka.

RK

Bracia małego Mauli

Noc nadchodzi, to pora łupów sępa Chila

I nietoperza Manga, i innego zwierza.

Ludy dżungli bój zaczną lub wznowią przymierza,

Bo nadszedł czas turnieju, wielka łowów chwila.

Walczcież dzielnie, o ludy, póki dzień nie wstawa,

Szanując jednak wiernie stare dżungli prawa.

(Nocna pobudka ostępu)

Skwarny to był wieczór, kiedy około siódmej przebudził się wilk-ojciec, śpiący dotąd w położonej na płaskowzgórzu Seeonee jaskini i zaczął przeciągać powoli, z namysłem łapy, chcąc wygnać rozleniwienie senne i przywrócić gibkość kończynom. Matka-wilczyca leżała z nosem utkwionym w czeredę8 czworga wilcząt, które ruszały się niespokojnie, piszcząc. Przez otwór wejściowy jamy zaglądała pyzata twarz miesiąca9.

– Uu! – mruknął wilk. – Czas na polowanie!

Właśnie chciał ruszyć na łowy, gdy nagle w wejściu zjawił się cień jakiegoś małego stworzenia o puszystym ogonie i zaskowyczał głos:

– Bądź szczęśliwy zawsze, o wielki wodzu wilków! Niech ci się darzą dziatki10, niech mają ogromne białe kły i niech w sercu swym nie zapomną nigdy o nieszczęsnym głodomorze!

Głos ten wydawał szakal, zwany Tabaki-pieczeniarz. Marną ową stworą11 gardzą zazwyczaj wilki dżungli Hindostanu, bowiem jest to natrętny gałgan12, wywołuje intrygi, plotkuje, wadzi13 jedne rody zwierząt z innymi, a przy tym żywi się wstrętnymi odpadkami po śmietnikach wiejskich, pożerając nawet szmaty i kawałki rzemieni. Jednocześnie zwierzęta obawiają się szakala-pieczeniarza, popada on bowiem łatwo we wściekliznę, a w takim razie porzuca wrodzoną tchórzliwość, biega po całym lesie i kąsa każde stworzenie, jakie może dosięgnąć. Staje się tak straszny, że sam nawet tygrys zmyka przed nim, wścieklizna bowiem to największa hańba, jaka spaść może na zwierzę dżungli. Zwą ją one – devanee, czyli szaleństwem, i chronią się przed tym złem na wszelkie sposoby.

– Wejdź i poszukaj! – odparł oschle wilk-ojciec. – Chociaż, o ile wiem, nie ma tutaj żadnego pożywienia.

– Naturalnie! – rzekł przypochlebnie Tabaki. – Nie ma może jadła14 godnego wilka, ale mizerota15 jak ja zadowoli się byle jaką kosteczką! Czy nam – gidurlogom (ludowi szakali) – wolno przebierać i w pożywieniu?

Zaczął węszyć i niebawem wygrzebał gdzieś w kącie sarnią kostkę z odrobiną mięsa. Przykucnął i zaczął smacznie zajadać.

– Bardzo dziękuję za tak gościnny poczęstunek! – zawołał, mlaszcząc językiem. – Ach! Co za uroczy młodzieńcy! – dodał, patrząc na młode wilczki. – Jakże bystre mają oczy, i to w tak młodym wieku! Hm… hm… prawda… dzieci władcy dorastają bardzo prędko!

Tabaki wiedział dobrze, że nie należy chwalić dzieci w oczy. Zrobił to jednak, by nasycić się zakłopotaniem wilka i wilczycy. Przez chwilę siedział cicho, rozkoszując się swoją złośliwą uwagą, potem zaś rzekł:

– Wielki Shere Khan przenosi się na inne miejsce. Słyszałem, że od najbliższego nowiu16 zacznie tutaj polować.

Shere Khan, wielki tygrys, mieszkał dotąd nad rzeką Wajgungą, odległą o jakichś dwadzieścia mil.

– Nie wolno mu tego zrobić! – zawarczał wilk gniewnie. – Prawa dżung­li zabraniają nachodzenia cudzych obszarów łowieckich bez zawiadomienia i pozwolenia właścicieli. Przepłoszy nam zwierzynę w obrębie przynajmniej dziesięciu mil17, i to jak na złość właśnie teraz, gdy ja muszę polować za dwoje.

– Matka moja – rzekła łagodnie wilczyca – słusznie zwała go „kuternogą18”… lungri… Od małego utyka na jedną łapę i dlatego poluje tylko na bydło domowe. Musiał pewnie doprowadzić do wściekłości farmerów znad Wajgungi, ucieka przed nimi i zjawia się, by tutaj zrobić to samo. Oczywiście niebawem przetrząsną w poszukiwaniu za nim całą dżunglę. Zapewne ucieknie, ale mściwi ludzie podpalą trawę i my, i nasze dzieci będziemy się musieli również wynosić. To wszystko będziemy zawdzięczać przeklętemu Shere Khanowi.

– Czy mam mu powiedzieć, co o nim myślicie? – spytał Tabaki.

– Milcz! – szczeknął wilk gwałtownie. – Wynoś mi się stąd razem z twym kulawym chlebodawcą19! Dość łajdactw i tak dziś narobiłeś!

Tabaki odrzekł spokojnie:

– Idę. Mogłem, co prawda, oszczędzić sobie przynoszenia wam wieści, bo oto, jak sami słyszycie, zapewne Shere Khan przybył osobiście i siedzi w pobliskich zaroślach.

Wilk nastawił uszu.

Od strony łąki zbiegającej w dół ku strumieniowi doleciał gniewny, donoś­ny wrzask podrażnionego tygrysa, który chybił w skoku na zdobycz i nic sobie nie robi z tego, że dowie się o jego porażce cała dżungla.

– Dureń – powiedział wilk. – Kto zaczyna robotę od takiego krzyku? Czy sądzi, że nasze jelenie są podobne do jego spasionych byków znad Wajgungi?

Przerwała mu wilczyca:

– Cicho bądź! Tej nocy nie poluje on na wołu czy jelenia, ale na człowieka!

Ryk tygrysa przemienił się w pomruk, a głos dolatywał nie z jednego punktu, ale jakby zewsząd. Jest to sztuczka dobrze znana, a wprawia w takie osłupienie ludzi spędzających noc w dżungli i tak ich myli, że często chcąc uciekać, sami wpadają tygrysowi w szpony.

– Poluje na człowieka? – zdziwił się wilk, szczerząc kły. – Czy zabrakło już glist i żab w bagniskach, że zabiera się za ludzi, i to w dodatku na naszym obszarze?

Słuszne i mądre prawa dżungli wzbraniają zwierzętom zabijać człowieka. Dozwolone to jest tylko, gdy idzie o pokazanie dzieciom, jak należy walczyć z ludźmi, a i wtedy polowanie takie musi się odbywać z dala od rodzimego lasu, poza terytorium gminy20 własnej czy rodu. Prawo to uzasadnione jest względami natury praktycznej. Zamordowanie człowieka wywołuje niechybnie najście na dżunglę białych ludzi, z karabinami, siedzących na słoniach, otoczonych krajowcami uzbrojonymi w hałaśliwe gongi, pochodnie21 i inne straszne przyrządy. Gdy taka czereda zwali się do lasu, źle się dzieje mieszkańcom dziewiczych22 borów. Zwierzęta tłumaczą sobie owo prawo inaczej. Nie wypada, powiadają, dzielnemu łowcy uganiać się za człowiekiem, który jest najsłabszym ze stworzeń i nie posiada naturalnych narządów obrony. W dodatku ponoć wszyscy zjadacze ludzi parszywieją23 rychło i wypadają im zęby.

Pomruk tygrysi rósł coraz bardziej, aż przemienił się w potężny okrzyk bojowy. Widocznie zwierz rzucił się na zdobycz.

Ale niezwłocznie zabrzmiało przeraźliwe, naprawdę niegodne tygrysa wycie Shere Khana.

– Nie powiodło mu się coś! – powiedziała wilczyca.

Wilk-ojciec wychylił się z jamy i usłyszał wyraźnie dziki pomruk gniewu i warczenie Shere Khana miotającego się w zaroślach.

– Niedołęga. Skoczył na ognisko rozłożone przez drwali i poparzył sobie łapy. Tabaki jest przy nim.

– Ktoś idzie wzgórzem! – powiedziała wilczyca, nastawiając jedno ucho. – Uważaj!

W zaroślach rozległ się trzask gałęzi. Wilk zebrał się w sobie i złożył do skoku. Szkoda, drodzy czytelnicy, że nie mogliście widzieć, co się teraz stało. Oto wilk-ojciec odrzucił się od ziemi potężnie i cisnął wprzód całe ciało, ale nagle wywinął się prosto w górę, podleciał jak ptak w powietrze na kilka stóp i spadł na to samo niemal miejsce. Zatrzymał się tedy w skoku, zmieniwszy zamiar.

– To człowiek! – warknął ze złością. – Maleńki człowiek! Popatrz no, matko!

Zobaczyli tuż przed sobą małego brunatnego chłopca, wspartego na kijku. Był tłusty, nagusieńki i stąpał z niemałym trudem. Naprawdę nic chyba podobnego nie zjawiło się dotąd w wilczym osiedlu. Malec stał już przed wilkiem z podniesioną głową i śmiał się w najlepsze.

– To ma być człowiek? – zdziwiła się wilczyca. – Nie widziałam nigdy takiego człowieka! Przynieś go do jamy.

Wilki, przyzwyczajone przenosić swe małe, umieją to robić tak delikatnie, że mogłyby wziąć w paszczę jajko, nie uszkadzając go. Toteż, mimo że zęby zwierzęcia objęły małe ciałko, nie zadrasnęły skóry dziecka, które za chwilę leżało pośród wilcząt u łona24 karmicielki.

– Jaki ładniutki! Jaki golutki! Jaki śmiały! – dziwiła się wilczyca.

Dziecko szukało wolnej sutki u ciepłej piersi przybranej matki.

– Ho… ho… jaki mądry! Zabiera się do ssania! Więc to jest małe szczeniątko ludzkie? Chyba nie ma na świecie drugiej wilczycy, która by się mogła poszczycić takim wychowankiem!

– Podobno stało się tak już raz, doszły mnie słuchy, ale nie zdarzyło się to ani w rodzie naszym, ani w tych czasach! – powiedział ojciec poważnie. – Jest goły, słaby, mógłbym go po prostu rozdeptać nogą, a jednak patrzy mi prosto w oczy, nie odczuwając strachu.

W tej chwili zaćmiło się wejście do jamy, ponieważ cały otwór wypełnił olbrzymi, kanciasty łeb i potworny kark Shere Khana. Tygrys starał się wcis­nąć do środka, a Tabaki stojący za nim skomlił:

– Władco dżungli, malec tutaj się schował!

– Co widzę? To Shere Khan! – zawołał wilk-ojciec, błyskając wściekle oczyma. – Wielki to dla mnie zaszczyt! Czego sobie życzysz, kuternogo?

– Oddaj mi łup! Mały człowiek schował się tutaj… Oddaj mi go zaraz!

Shere Khan rzeczywiście poparzył sobie łapy, skoczywszy na ognisko drwali, dlatego był wściekły. Ojciec-wilk jednak nie obawiał się go, wiedząc dobrze, że dla tygrysa otwór jamy jest za mały. Tkwił on też w nim głową i karkiem i nie mógł się ruszać, podobnie jak by nie mógł zachowywać się zaczepnie człowiek wtłoczony w beczułkę.

– Wilki są wolnym ludem! – zawołał ojciec-wilk. – Słuchają tylko wodza własnego rodu, nie robią sobie natomiast nic z bydłobójców, choćby byli pomalowani w pręgi. Mały człowiek jest naszym łupem i zrobimy z nim, co nam się spodoba!

– Ho… ho…! – zaryczał tygrys. – Cóż to za głupie przechwałki! Czy mam tkwić nosem w tej śmierdzącej budzie? Oddaj mi natychmiast, co moje! Słyszysz, parszywy psie? Shere Khan do ciebie mówi!

Głos tygrysa roztętnił się donośnie w jamie. Matka-wilczyca zerwała się z posłania, poskoczyła ku napastnikowi, utopiła świecące niby księżyce ślepia w rozgorzałych źrenicach jego i zawarczała:

– Słuchaj, lungri, słuchaj, kuternogo, tego co ci powiem ja, raksha, wilczyca zwana szatanem. Mały człowiek jest mój, będzie żył i na złość tobie będzie polował razem z naszym rodem. Przekonasz się, skrytobójco, pożeraczu niemowląt, łowco zdechłych ryb i śmierdzących żab, że niedługo ten malec rozpocznie polowanie na ciebie! Wynoś mi się precz! Słyszysz? Inaczej klnę się na sambara25, którego dziś upolowałam – nie żywię się bowiem jak ty padliną – że będziesz zmykał za chwilę, oparzony niedołęgo, kulejąc lepiej jeszcze, jak to robisz od chwili, kiedy cię matka na świat wydała. Wynoś mi się stąd zaraz, mówię!

Wilk-ojciec spojrzał ze zdumieniem. Wspomniał te czasy, kiedy zdobył swą żonę w uczciwej, a zaciekłej walce z pięcioma rywalami. Nie darmo zyskała ona od czasu wypraw łowieckich całego rodu miano szatana, czy­­li rakshy. Zrozumiał to i Shere Khan, że nie da rady wilczycy, zwłaszcza w tej sytuacji, bo będzie walczyła do upadłego. Wycofał się więc z ciasnego otworu, a gdy znalazł się na wolnej przestrzeni, warknął zaciekle:

– Każdy pies śmiały jest na własnym śmietniku! Przekonamy się, co powie wasz ród o tym głupim pomyśle hodowania człowieka w wilczej jamie. Malec jest mój i prędzej czy później wpadnie w moją paszczę! Zapamiętajcie to sobie, złodzieje o puszystych ogonach!

Wilczyca wróciła do małych, pomrukując z irytacji, a wilk-ojciec rzekł poważnie:

– Muszę przyznać słuszność Shere Khanowi. Należy malca pokazać rodowi. Czy chcesz go naprawdę chować, matko?

Oburzyła się.

– Dlaczego o to pytasz? Przywlókł się tutaj sam jeden biedny, naguteńki, głodny i nie bał się wcale. Odepchnął jedno z moich małych i ssie. Ten drab byłby go porwał i zaniósł nad Wajgungę, a tymczasem ludzie naszych okolic urządziliby wielką obławę, mszcząc śmierć malca. Ładnie byśmy wyglądali wszyscy! Naturalnie, zatrzymam go w jamie. Leż sobie, mój maleńki, mój Mauli, moja droga żabko! Przyjdzie czas, że zapolujesz na kulawego Shere Khana, jak on polował na ciebie.

– Zobaczymy, co powie rada! – zauważył wilk-ojciec.

Wedle praw dżungli każdy wilk, pojąwszy żonę, żyje osobno w swej jamie, ale skoro jego wilczęta podrosną na tyle, że mogą biegać, winien przywieść je na zgromadzenie rady, odbywające się raz w miesiącu przy pełni księżyca. Ma to na celu stwierdzenie ich tożsamości i nadanie praw rodu, którego stają się członkami. Po oględzinach młode wilczki udają się do rodziców, żyją z nimi, wzrastają i dopóki nie upolują pierwszej sarny, żadnemu wilkowi z tego samego rodu nie wolno ich zaczepiać ani ranić. Prawo to nie zna łaski i wilk, który by zabił młodzieńca, zostaje natychmiast ukarany śmiercią na miejscu zbrodni. Każdy chyba przyzna, że prawo to jest mądre i słuszne.

Gdy wilczęta zaczęły już biegać, wilk-ojciec i wilczyca-matka zaprowadzili je wraz z Maulim-żabką na Skałę Rady, czyli otoczony złomami skalnymi wierzchołek wzgórza, gdzie było dość miejsca dla obrad co najmniej stu wilków.

Na płaskim bloku skalnym pośrodku wzgórza leżał wyciągnięty wielki, siwy już wilk-samotnik, tak silny, sprytny i mądry, że został obrany naczelnikiem rodu. Wokół niego przysiadło około czterdziestu wilków różnej wielkości i maści. Byli tam weterani o sierści przypominającej borsuka, tak potężni, że w pojedynkę zarzynali z łatwością rosłe jelenie dżungli, a obok nich widniały czarnowłose, trzyletnie wilczury, zadzierżyste i butne, pewne, że potrafią dokazać tejże samej sztuki. Akela-samotnik już od roku był naczelnikiem rodu. W życiu zdarzyło mu się niejedno, kilka razy wpadał do dołu najeżonego palami26, był tak zbity kijami, że porzucono go jako trupa, toteż miał wiele doświadczenia i znał się na podstępach i chytrości ludzi.

Rozprawy na Skale Rady były bardzo zwięzłe. Wokół zasiedli rodzice wilcząt, które wesoło bawiły się pośrodku. Od czasu do czasu zbliżał się do tej gromadki starszy wilk, przyglądał się bacznie to temu, to innemu malcowi, a potem wracał w milczeniu na swoje miejsce. Czasem któraś z matek wysuwała swe dziecko na środek zalanej księżycowym światłem polanki, by nie zostało przypadkiem pominięte. Akela leżał na swym głazie i powtarzał raz po raz:

– Znacie prawo… znacie je dobrze! Badajcie więc dobrze, wilki!

Matki powtarzały wołanie niespokojnymi głosami:

– Badajcie uważnie… badajcie uważnie, wilki!

Matka-wilczyca poczuła, że grzywa jeży jej się na karku, gdy mąż wysunął Mauli-żabkę na środek koła. Malec rzucił się zaraz ze śmiechem na ziemię i zaczął skwapliwie zbierać iskrzące się w świetle, połyskliwe krzemienie.

Akela leżał dalej spokojnie z łbem pomiędzy łapami i naszczekiwał monotonnie:

– Badajcie uważnie, wilki!

Nagle spoza skalnych złomów doleciał głuchy ryk tygrysa.

– Malec jest moim łupem! Oddajcie mi go natychmiast. Cóż wolnemu rodowi po małym człowieku?

Akela nie potrząsnął nawet uszami. Powtarzał dalej swoje:

– Badajcie uważnie, wilki! Wolny ród nie słucha innych rozkazów ponad własne prawo! Badajcie dobrze, wilki!

Wokół rozległy się szemrania, a któryś z młodych wilków zwrócił się do Akeli i powtórzył pytanie Shere Khana:

– Cóż wolnemu rodowi po małym człowieku?

Prawo dżungli powiada, że w razie sporu, czy młode szczenię ma należeć do rodu, czy nie, o jego przynależności rozstrzygają dwa głosy przychylne członków rodu oczywiście z pominięciem głosów rodziców.

– Kto głosuje za małym człowiekiem? – spytał Akela. – Kto spośród członków wolnego rodu chce, by przyjąć ludzkie szczenię do gromady?

Zaległa cisza. Matka-wilczyca uczuła, że musi stoczyć teraz walkę, a zarazem, że będzie to ostatnia walka w jej życiu.

Naraz ozwał się ciężki, spasły, brunatny niedźwiedź Balu, jedyny obcy przypuszczony do rodu, wykładający27 wilczętom prawo dżungli. Balu wszędzie był mile widziany, ponieważ nie spierał się z nikim o łup, żywił się miodem dzikich barci, orzechami i korzonkami.

– Ja daję głos za małym człowiekiem! Ja głosuję za szczenięciem ludzkim! Co nam złego może zrobić Mauli-żabka? Nie mam daru wymowy, ale mówię prawdę. Pozwólcie mu pozostać pośród gromady wilków, ja zaś będę go uczył praw dżungli.

– To jeden głos! – powiedział Akela. – Któż daje drugi głos? Balu, nauczyciel dzieci naszych, ujął się za szczenięciem ludzkim, któż spośród rodu przyłącza się do jego zdania?

Wtem cień jakiś zamajaczył na zalanej światłem polance. Była to Bagera, czarna pantera. Jej sierść kruczej barwy w pełnym, księżycowym świetle błys­kała srebrnymi cętkami, niby mieniący się czarny jedwab. Wszyscy znali Bagerę i spośród całego rodu żaden wilk nie ośmieliłby się stawać wbrew jej zamysłom28. Była przebiegła jak Tabaki, popędliwa29 jak dziki bawół, a nieustraszona jak ranny słoń. Natomiast słodki jej głos przypominał patokę30 cieknącą po pniach drzew z dzikich barci31 leśnych, a włos przewyższał miękkością najdelikatniejszy puch.

– Czcigodny Akelo i wy, członkowie wolnego ludu wilków! – powiedziała. – Co prawda, nie wypada mi zabierać głosu w waszym zespole, ale ogólne prawo dżungli mówi, że jeśli idzie o spór dotyczący niedorostka jakiegokolwiek narodu puszczy, wolno o losie jego i życiu wyrokować za pomocą okupu. Tak mówi prawo, nie objaśnia zaś, komu wolno okup ten złożyć. Więc nie jest zabronione, by członek jednego rodu składał okup za członka rodu innego! Czy nie mam racji?

– Masz rację! Najzupełniejszą rację! – wrzasnęła czereda młodych, wiecznie głodnych wilków.

– Słuchajmy Bagery! – odezwali się wszyscy. – Szczenię ludzkie może zostać okupione! Prawo wyraźnie zezwala na to!

– Nie mam prawa głosować w waszym rodzie! – powiedziała Bagera. – Proszę was o pozwolenie na przemawianie w tej sprawie.

– Mów! Mów! – wrzasnęło całe zgromadzenie.

– Jest to podłe mordować nagie, bezbronne szczenię. Zważcie przy tym, że gdy malec podrośnie i utyje, stanie się znacznie lepszym kąskiem. Balu głosował za tym, by żył w waszym rodzie, ja głosuję za pomocą okupu, dodając do jego głosu młodego, tłustego bawołu, którego przed chwilą zadusiłam o małe pół mili stąd. Zjedzcie go ze smakiem, ale proszę, przyjmijcie małe ludzkie szczenię zgodnie z prawem do swego rodu. Sądzę, że nic temu nie stoi na przeszkodzie?

Zaczęły się burzliwe narady, na ogół jednak przychylne dla malca.

– Mniejsza z tym! Zginie i tak w porze deszczowej! Zginie od żaru słońca w lecie! Co nam może szkodzić ta goła żaba? Niech sobie biega z wilkami! Gdzie ten bawół, Bagero? Pokaż nam! Trzeba przyjąć okup!

Pośród tego rozbrzmiewało nieustanne naszczekiwanie Akeli:

– Badajcie dobrze, wilki! Badajcie dobrze!

Malec pozostał zupełnie obojętny na to wszystko, nie zważał wcale na wilki, które go przychodziły oglądać, i bawił się kamykami.

Za chwilę całe zgromadzenie udało się na poszukiwanie bawołu, a na Skale Rady pozostali tylko Akela, Bagera, Balu i sprzymierzone z Maulim wilki. Shere Khan porykiwał w dali, rozgniewany porażką i brakiem możliwości odzyskania swego łupu.

– Wyj sobie, wyj! – szydziła Bagera. – Znam się na ludziach i jestem pewna, że ten malec zmusi cię do skomlenia z innego powodu.

– Jestem zadowolony, że się tak stało! – powiedział Akela. – Ludzie to mądre stworzenia. Ten malec może nam się nieraz przydać.

– Tak… Tak – odrzekła Bagera. – Może się bardzo przydać, zwłaszcza że nikt nie może łudzić się, iż panowanie jego nad rodem trwać będzie w nieskończoność.

Akela zamilkł. Przeszło mu przez myśl, że może niedaleki jest już dzień, kiedy zostanie zabity przez wilki jako stary i niedołężny wódz, by ustąpić miejsca innemu, który po pewnym czasie dozna tego samego losu.

– Zabierz go z sobą – rzekł do wilka-ojca – i wychowuj, jak przystało kształcić członka wolnego ludu!

Mauli-żabka został w ten sposób przyjęty do rodu wilków seeoneeńskich, okupiony bawołem oraz życzliwym wstawiennictwem mądrego Balu.

Musicie, czytelnicy, przeskoczyć w myśli okres dziesięciu czy jedenastu lat i wyobrazić sobie dziwne życie małego Mauli pośród wilków, gdyż chcąc wszystko opisać, musiałbym stworzyć mnóstwo książek.

Wychowywał się razem z wilczętami, które jednak, jak to łatwo zrozumieć, wyrosły na stare wilki, gdy tymczasem on był ciągle jeszcze małym chłopcem. Wilk-ojciec wyuczył go, jak ma się starać o żywność, oraz tłumaczył mu wszystko, co go otaczało w dżungli. Z czasem zrozumiał, co znaczy najlżejsze drgnienie źdźbła trawy, powiew ciepłego wiatru w nocy, krzyk sowy w dziupli drzewa, szmer na korze pnia, spowodowany przez przysiadającego na chwilę nietoperza, lub pluśnięcie rybki w wodzie. Te wszystkie odgłosy poznał dokładnie i zaznajomił się z nimi tak dobrze jak człowiek z codziennymi swymi zajęciami zawodowymi.

Gdy się nie uczył, grzał się na słońcu i spał, potem szukał pożywienia i zasypiał znowu. Gdy czuł, że jest brudny lub że mu gorąco, zanurzał się w jednej z leśnych sadzawek, a chcąc dobrać się do miodu, którego jedzenie wraz z orzechami zalecił mu Balu i który mu smakował nieraz bardziej niż surowe mięso – wdrapywał się po niego na drzewa. Tej sztuki wyuczyła go Bagera. Siedząc na gałęzi, wabiła go do siebie, a Mauli wspinał się w górę początkowo niezdarnie jak rosomak32, potem jednak, nabrawszy wprawy, hulał pośród gałęzi niby płowa33 małpa.

Miał swe miejsce na Skale Rady podczas zebrań wilków i przy jednej z takich okazji odkrył, że wystarczy spojrzeć bystro w oczy któremuś z wilków, by go zmusić do odwrócenia głowy. Robił też nieraz przysługi swym przyjaciołom, wyciągał im z kudłów ciernie, co jest rzeczą niemałą, bowiem takie drobne, nikłe, kłujące kolce dokuczają bardzo zwierzętom. Nieraz w nocy udawał się w dolinę ku polom uprawnym i przyglądał się z ciekawością mieszkaniom ludzi. Ale nie miał do nich zaufania, od kiedy Bagera pokazała mu w lesie sidła zręcznie ukryte pośród gęstwiny. Było to pudło czworoboczne z zapadającym się pomostem, przeznaczone do łapania dzikich zwierząt, i Mauli o mały włos nie stanął na zdradzieckiej desce. Najbardziej jednak lubił kryć się wraz z panterą na całe dni w niedostępnych zaroślach puszczy i spać tam godzinami aż do wieczora. Gdy słońce zaszło, Bagera rozpoczynała łowy, a chłopiec przypatrywał się i uczył od niej. Pantera polowała na różne zwierzęta według zachcianki czy z głodu. Mauli robił to samo z pewnym jednak zastrzeżeniem. Unikał zabijania bawołów, bowiem od chwili, kiedy zaczął rozumować, wiedział od przyjaciółki, że jego życie okupione zostało ofiarą bawołu.

– Wszystko w dżungli jest twoje! – nauczała go Bagera. – Możesz polować na każde stworzenie, którego jesteś w stanie pokonać. Ale z uwagi na pamięć tego bawołu, którym zostałeś okupiony, nie zabijaj członków jego rodu ani nie jedz ich mięsa. Tak nakazuje prawo puszczy!

Mauli pilnie przestrzegał owego prawa.

Rósł, mężniał i stawał się silny, zresztą inaczej nie mogło stać się z chłopcem, który nie chodził do szkoły, nie męczył się niczym, a dbał tylko o to, by miał co jeść.

Matka-wilczyca powtarzała mu, by nie dowierzał Shere Khanowi, który jest jego wrogiem. Wiedział od niej, że przyjdzie dzień, w którym będzie musiał zabić tygrysa, i gdyby był młodym wilkiem, nie zapomniałby o tym obowiązku. Uleciało mu to jednak rychło z głowy, ponieważ był tylko chłopcem, chociaż nazwałby się niewątpliwie sam wilkiem, gdyby umiał myśl swą wyrazić w jakimkolwiek ludzkim języku.

Ale Shere Khan nie zapomniał o nim wcale. W miarę jak stary Akela, naczelnik, niedołężniał z wiekiem, kulawy tygrys nawiązywał coraz to bliższe stosunki z młodszymi wilkami rodu, wodził je za sobą i karmił resztkami upolowanej zwierzyny. Gdyby Akela był w pełni sił i mógł wymusić poszanowanie praw obowiązujących, nie byłoby nigdy doszło do tego. Shere Khan schlebiał głupim młodzikom, wychwalał ich piękność i podburzał je przeciwko Akeli, dziwiąc się niby, że tylu dzielnych, mądrych wojowników znakomitego rodu może podlegać władzy starego samotnika i gołego szczenięcia ludzkiego.

– Słyszałem – mawiał chytrze tygrys – że podczas obrad nie ma z was żaden odwagi spojrzeć mu w oczy!

Młode wilki warczały groźnie i jeżyły sierść, gdyż wstyd im było tej swojej niższości.

Bagera miała słuch niezrównany i dowiedziała się, jak sprawa stoi, toteż nieraz przypominała z naciskiem Maulemu, że pora skończyć z Shere Khanem. Ale chłopak śmiał się beztrosko i odpowiadał:

– Mam po swojej stronie większość poważnych członków rodu, wreszcie ty i Balu, chociaż leniwy, nie będzie szczędził pazurów w mej obronie, nie muszę się więc niczego bać!

Pewnego dnia przyszło to znów na myśl Bagerze, a może podszepnęła jej nowinę wałęsająca się wszędzie jeżatka sahi. Siedziała wraz z Maulim zaszyta w największą gęstwę boru, a chłopiec spoczywał z głową opartą o jej czarne futro.

– Wspomnij – powiedziała mu – ile razy ostrzegałam cię przed kulawym bydłobójcą!

– Tyle razy chyba, ile jest orzechów na tym drzewie! – odrzekł Mauli, który naturalnie nie umiał liczyć. – Ale co z tego wynika? Nie boję się, spać mi się chce, a z Shere Khana robię sobie tyle, co z krzykliwego pawia Mora!

– Nie czas teraz na spanie! Sprawa jest ważna! Wiem o tym, wie Balu, wie cały ród, cała puszcza, nie wyłączając nawet głupich żubrów. Przecież nawet Tabaki mówił ci niedawno…

– Tak! – zawołał Mauli. – Przed paroma dniami przyszedł do mnie śmierdzący szakal i zaczął się naśmiewać z mojej nagości oraz twierdził, że nie potrafię nawet znaleźć trufli34 pod ziemią, do czego zdolny jest każdy odyniec35. Wobec tego schwyciłem głuptaka za kitę, okręciłem w kółko i grzmotnąłem nim kilka razy o pień gujawy36, by go nauczyć lepszych obyczajów.

– Głupstwo zrobiłeś! – odrzekła pantera. – Tabaki jest drab, ale miał ci właś–nie powiedzieć coś, co cię powinno obchodzić. Uważaj na to, co mówię, Mauli! Shere Khan nie ma odwagi rozszarpać cię w ostępie37, uknuł jednak spisek. Wie, że Akela się zestarzał i niebawem przestanie być naczelnikiem stada, taki sam los spotkał też ową większość rady, która zgodziła się na twe przyjęcie, zaś młode wilki są przezeń pozyskane i uważają, że nie ma miejsca pośród ich rodu dla człowieka. Przy tym wyrosłeś już i niebawem zostaniesz mężczyzną.

– Czy dorosłemu mężczyźnie ma być zabronione to, co wolno chłopcu? – spytał. – Czy nie przestrzegałem praw dżungli i nie żyłem w niej? Nie ma ani jednego wilka, któremu bym nie wyciągał cierni z łap i grzywy, wszyscy oni są mymi braćmi!

Bagera przeciągnęła się, przymknęła oczy i powiedziała:

– Bracie, dotknij dłonią mojej szyi pod dolną szczęką!

Mauli sięgnął pod delikatny podbródek pantery, nad którym połyskiwały potężne, śnieżnobiałe kły, i znalazł niewielki, ogołocony z włosów kawałek skóry.

– W całej dżungli nikt nie wie, że noszę na szyi ten znak. To ślad obroży. Tak, mój mały, urodziłam się pośród ludzi, a moja matka zmarła w królewskim zwierzyńcu w Udajpurze38. Dlatego dałam za ciebie okup wtedy na Skale Rady, kiedy byłeś nagim szczenięciem ludzkim. Urodziłam się pośród ludzi i za młodu nie wiedziałam nawet, co znaczy dżungla. Chowałam się w wielkiej okratowanej klatce. Jednak pewnej nocy poczułam, że jestem Bagerą, czarną panterą, stworzoną nie po to, by stanowić zabawkę dla ludzi. Rozerwałam nędzną, słabą zaporę i uciekłam. I dlatego że poznałam sposoby ludzkie, stałam się potężna w puszczy, groźniejsza od Shere Khana…

– Tak! – odrzekł. – Cała dżungla drży przed Bagerą z wyjątkiem mnie jednego!

– Ty jesteś człowiekiem… ty jesteś moim bratem! – powiedziała pantera pieszczotliwie. – Ale podobnie jak ja musiałam wrócić do swoich, tak i ty, Mauli, wrócić musisz do swych braci, ludzi. Wrócisz, o ile cię przedtem nie uśmiercą na Skale Rady… – dodała smętnie.

– Dlaczego mieliby mnie uśmiercić? – spytał.

– Spójrz mi w oczy!

Mauli spojrzał jej bystro w ślepie, a po chwili pantera odwróciła głowę.

– Dlatego właśnie! – rzekła Bagera, kładąc jedną łapę na drugą. – Widzisz, że nawet ja, urodzona pośród ludzi i mimo że cię kocham, nie mogę znieść twego spojrzenia. Dlatego oni cię nienawidzą, nie mogąc znieść tego, że jesteś mądry, że umiesz wyciągać ciernie z ich łap i że jesteś człowiekiem.

– Nie wiedziałem o tym – odparł zasępiony Mauli.

– Pamiętasz, co mówi prawo dżungli? Najpierw rzucaj się na zdobycz, potem zaś wydawaj głos. Tak robią oni, ale ty tego nie wiesz, bo jesteś człowiekiem. Dlatego miej się na baczności. Akela coraz bardziej niedołężnieje, a wiem, że za pierwszym jego większym niepowodzeniem całe stado zwróci się przeciw tobie i przeciw mnie. Zwołają zgromadzenie… a wtedy…

Bagera zamyśliła się na chwilę, potem zaś wykrzyknęła raźnie, zrywając się na nogi:

– Mam sposób! Pobiegnij szybko do ludzkich siedzib i przynieś trochę szkarłatnego39 kwiecia, które oni hodują. Gdy nadejdzie groźna chwila, stanie się ono o wiele lepszą osłoną niż ja, Balu i wszyscy życzliwi członkowie rodu. Mówię ci, nie trać czasu i śpiesz po szkarłatne kwiecie.

Bagera miała na myśli ogień, ale dzikie zwierzęta tak bardzo boją się ognia, że nie mają odwagi nazwać go po imieniu. Najpotężniejsze nawet szukają przeróżnych określeń dla oddania tego pojęcia, bojąc się wypowiedzieć właściwego słowa.

– Znam dobrze szkarłatne kwiecie! – powiedział Mauli. – Zakwita we wnętrzu chat albo na placu wioskowym, gdy się ściemni. Pójdę po nie zaraz!

– Mówisz, jak przystało40 człowiekowi! – zawołała zadowolona pantera. – Nie zapomnij tylko, że kwiecie to rośnie w małych, glinianych garnuszkach. Porwij jeden z nich i schowaj do chwili, kiedy ci będzie potrzebne.

– Dobrze! Idę już! – powiedział Mauli, a potem spytał, otaczając pieszczot­liwie ramieniem kark Bagery i patrząc jej w oczy: – Powiedz mi szczerze, czy jesteś pewna, że wszystkiemu winien jest Shere Khan?

– Przysięgam na owe strzaskane kraty, które mi dały wolność, że tak jest naprawdę! – krzyknęła.

– Zatem przysięgam na tego bawołu, który mi okupił życie – zawołał Mauli – że odwdzięczę się Shere Khanowi, a nawet wypłacę mu dług z większą nawiązką, niż się spodziewa.

To powiedziawszy, pobiegł ku równi w podskokach.

– To dzielny człowiek! – mruknęła do siebie pantera, wyciągając się na trawie. – Jestem pewna, że skutki łowów, jakie przed jedenastoma latami urządził kuternoga na małą żabkę ludzką, będą dla niego fatalne.

Mauli szedł szybko lasem, kroczył pewnie i zwinnie, a serce jego uderzało pośpiesznym tętnem. Wieczorne mgły zaczęły pełzać po trawach, gdy znalazł się w pobliżu wilczej nory. Stanął, odetchnął i spojrzał ku dolinie. Młodych wilków nie zastał, ale matka-wilczyca poznała z falowania jego piersi, że coś musi dolegać jej drogiemu wychowankowi.

– Co ci jest, syneczku? – spytała.

– Nic, nic – odrzekł – nietoperze naplotły mi głupstw o Shere Khanie. Idę teraz, matko, na łowy na uprawnych polach.

Zanurzył się w gęstwinie, zmierzając trawiastym stokiem góry ku rzece. Po chwili zatrzymał się, ponieważ usłyszał odgłos polującego stada wilków. Posłyszał przeraźliwy bek i chrapanie osaczonego w kniei jelenia oraz pisk i złośliwy poszczek wilków szydzących ze swego naczelnika.

– Pokaż moc swoją, Akelo! Pokaż, co umiesz, samotniku! Puszczajcie wodza, niech zdławi sambara.

Prawdopodobnie Akela chybił41 w skoku, bo Mauli usłyszał jego żałosny skowyt. Widocznie jeleń przewrócił go na ziemię uderzeniem przednich nóg.

Nie słuchając, pobiegł dalej, a w miarę jak dżungla pozostawała za nim, milkły i cichły krzyki i hałasy.

– Bagera ma słuszność! – mruknął do siebie, zakopując się w stertę siana stojącą tuż pod oknami jednej z chat. – Jutro przyjdzie do rozrachunku42 z Akelą i ze mną.

Po pewnym czasie wyszedł, przytknął twarz do szyby i wpatrzył się w ogień płonący na kominie. Spostrzegł, że wieśniaczka wstawała w nocy i podsycała ognisko, dorzucając naręcze43 gałęzi. Ledwo zaczął szarzeć świt, zobaczył małego chłopca, który wziął koszyk z wikliny, wylepiony wewnątrz gliną, nałożył do niego jarzących się węgli, osłonił płótnem i wypędził bawoły z obory, udając się z nimi na pastwisko.

– To całkiem prosta sprawa! – powiedział do siebie. – Skoro dziecko radzi sobie z tym tak łatwo, to i ja nie mam się czego obawiać.

Skoczył zza węgła44 chaty i zabiegłszy drogę malcowi, wyrwał mu z ręki koszyk błyskawicznym ruchem. Potem, jak duch, znikł we mgle, a mały pastuszek wrzeszczał z przerażenia, jakby go obdzierano ze skóry.

– Ludzie są zupełnie podobni do mnie! – zauważył Mauli, biegnąc do lasu. – Muszę jednak pilnować szkarłatnego kwiecia – dodał po chwili – jak to robiła ta wieśniaczka, gdyż inaczej zginie niezawodnie.

Położył na węglach garść gałązek i kilka kawałków suchej kory, a kwiecie szkarłatne wykwitło niebawem ponad czerwonymi węglami.

Zanim dosięgnął szczytu pierwszego wzgórza, spotkał Bagerę, na której futrze perliły się błyszczące krople rosy.

– Akela przegrał sprawę! – powiedziała mu. – Nie przeżyłby nocy, ale wilki wstrzymały się, chcąc jednocześnie skończyć z tobą. Szukano cię po całej dżungli.

– Wracam z pól uprawnych! – odrzekł. – Jestem przygotowany! Patrz!

Pokazał jej koszyk pełen żaru.

– To dobrze! – powiedziała. – Słyszałam, że ludzie wkładają w to suchą gałąź i zaraz wykwita na niej szkarłatne kwiecie. Czy ty się tego nie boisz, Mauli?

– Czego miałbym się bać? Przypominam sobie nawet po trochu, że kiedyś, dawno, zanim zostałem wilkiem, sypiałem przy krzaku szkarłatnego kwiecia i było mi ciepło.

Mauli spędził cały dzień w norze, czuwając nad koszykiem i karmiąc pilnie płomień suszem i korą. Gdy zapadł wieczór, wyszukał sobie dużą gałąź, a gdy zjawił się Tabaki, wzywając go bezczelnie szyderczym głosem na Skałę Rady, przyjął go tak, że szakal uciekł przerażony, chowając kitę pod siebie. Udał się na zebranie wesoły i śmiał się po drodze.

Na Skale Rady Akela leżał obok swego głazu na znak, że miejsce naczelnika jest opróżnione, a Shere Khan przechadzał się poważnie tu i tam, otoczony gromadą młodych wilków, które nasycił resztkami zabitej zdobyczy. Mauli usiadł, wziął między kolana koszyk, a obok niego położyła się Bagera. Gdy wszyscy się zeszli, tygrys zabrał głos, co było niesłychanym naruszeniem prawa, niedopuszczalnym za czasów sprawiedliwych rządów Akeli.

– Nie ma prawa mówić! – mruknęła pantera. – Powiedz mu to! Jest tchórzem, więc przelęknie się!

Mauli się zerwał.

– Powiedzcie, wilki! – zawołał – czy Shere Khan jest naszym wodzem? Czemu ten kuternoga wtrąca się do obrad wolnego ludu?

– Miejsce wodza jest opróżnione! – powiedział tygrys. – Zresztą proszono mnie, bym przemawiał!

– Kto cię prosił? – wrzasnął Mauli. – Nie jesteśmy szakalami, bydłobójco, by płaszczyć się przed mordercą. Stado samo sobą tylko rządzić może!

Rozległy się wycia:

– Milcz, ludzkie szczenię!

– Pozwólcie mu mówić! – odezwało się kilka głosów. – On jest przyjęty do stada i pełnił nasze prawa!

Wreszcie warknęły gromko stare wilki:

– Niech przemawia umarły wilk!

Nazwę umarłego nosi naczelnik, złożony z urzędu, któremu wymknęła się zdobycz i który zazwyczaj czeka na swoją śmierć.

Akela podniósł siwy łeb i powiedział ponuro:

– Wolny ludu i wy, szakale Shere Khana, słuchajcie! Przez dwanaście lat przewodziłem na łowach i odprowadzałem stado do domu, a przez cały czas dobrze się wam powodziło. Żaden nie wpadł w sidła, żaden nie odniósł ciężkich ran. Teraz, co prawda, nie trafiłem sambara, ale wiecie, jak uknuto ten haniebny podstęp? Oto wygoniono na mnie silnego jelenia, wypoczętego, nie zgoniwszy go poprzednio, jak należy zawsze robić na łowach, a zrobiono to w tym celu, by wykazać me niedołęstwo. Zasadzka została chytrze urządzona. Prawdą jest, że prawo pozwala wam zabić mnie, ale to samo prawo pozwala mi żądać, by każdy pojedynczo występował do walki. Pytam więc, który z was ma odwagę zadać cios samotnikowi? Chodźcie, jestem gotów!

Zaległa cisza. Jakoś nikomu nie śpieszyło się walczyć na śmierć i życie z Akelą.

Wtem ryknął Shere Khan:

– Dajmy spokój temu bezzębnemu starowinie, a pomyślmy najpierw, co zrobić z tym gołym człowiekiem, który za długo żyje. Wolny ludu, jest on moim łupem wedle słuszności i wedle praw puszczy. Żądam jego zwrotu! Trzeba wreszcie skończyć tę głupią farsę45 z człowiekiem-wilkiem. Przez ponad dziesięć lat z jego powodu nie było spokoju w dżungli. Oddajcie mi go, inaczej wiecznie będę polował w tych okolicach i nie zostawię dla nikogo ani jednego ochłapu46. Pamiętajcie, że jest to ludzkie szczenię, któremu poprzysiągłem zemstę, i słowa dotrzymam!

A większość stada zawyła zgodnie:

– To człowiek! Człowiek! Co może mieć wspólnego z człowiekiem wolny naród wilków? Niech się zaraz wynosi do ludzi, do podobnych sobie!

– Jak to? – wrzasnął tygrys. – Dopuścicie, by odszedł stąd żywy? Chcecie, by podburzył mieszkańców wsi przeciwko nam? Nie pozwolę na to! Oddajcie mi tego człowieka, któremu żaden z was nie śmie spojrzeć w oczy!

Akela podniósł znowu głowę i powiedział:

– Jest przyjęty do stada! Jadał wraz z nami! Sypiał z nami! Polował z nami! Ani na włos nie uchybił nigdy prawom dżungli!

– A ja złożyłam za niego okup! – dodała Bagera łagodnie. – Wprawdzie wartość bawołu nie jest znaczna, ale honor mój wart tyle, bym stanęła w jego obronie.

– Ej, co tam gadać o zjedzonym przed latami bawole! – zaszemrało zebranie. – Co komu przyjdzie z  tak dawno ogryzionych kości?

– A uroczysta przysięga to nic? – zapytała pantera, pokazując zęby. – Nie rozumiem, czemu ludy puszczy nazywają stado wolnym narodem.

– Żadnemu człowiekowi nie wolno się łączyć z ludem dżungli! – ryczał Shere Khan. – To przekroczenie prawa! Oddajcie mi go zaraz!

Akela ciągnął dalej:

– Jest on naszym bratem, równym nam pod każdym względem z wyjątkiem krwi. Więc czemu chcecie go zabić? Szkoda, że nie zmarłem przedtem, zanim doczekałem się tego, co widzę pośród mego ludu. Są już, jak sądzę, pośród wilków bydłobójcy, a nawet słyszałem, że niektórzy z was nauczyli się od Shere Khana porywać małe dzieci z progów ludzkich chat. Jesteście nikczemnicy47 i tchórze, dlatego przemówię do was, jak do tchórzy należy mówić. Moja śmierć jest postanowiona, wiem o tym, na życiu mi nie zależy i chętnie je oddam w ofierze za życie tego człowieka. Idzie mi o ocalenie honoru stada, co jest dla was, jak widzę, drobnostką, której nawet nie dostrzegacie. Wiem, że boicie się stoczyć ze mną przedśmiertną walkę, więc przysięgam, że nie ruszę zębem, nie będę się bronił nawet, jeśli temu chłopcu pozwolicie spokojnie odejść do wsi. Stado zyska na tym co najmniej trzech członków, którzy by zginęli w ostatnich zapasach, na co zezwala prawo. Więcej zrobić nie mogę, ale to, co postanowiłem, oszczędzi wam hańby zamordowania własnego brata, przyjętego uroczyście do gromady wedle praw dżungli, które obowiązują każdy wolny lud.

– To człowiek! Człowiek! – mruczeli zebrani, nie wiedząc, co zrobić, a większość wilków otoczyła Shere Khana, który chodził, bijąc się gniewnie ogonem po bokach.

– Teraz kolej na ciebie! – powiedziała chłopcu Bagera. – Nam nie pozostało już nic prócz walki!

Mauli wstał, ujął w rękę koszyk z żarem, przeciągnął się i ziewnął z pogardą. Ale w duszy czuł gniew i ból dotkliwy. Nigdy bowiem dotąd wilki nie dały mu tak wyraźnie do zrozumienia, że go nienawidzą.

– Słuchajcie! – zawołał. – Przestańcie szczekać jak psy łańcuchowe. Przez całą dzisiejszą noc wypominaliście mi ciągle, że jestem człowiekiem, mimo że wiecie dobrze, iż chciałem przez całe życie zostać wilkiem pośród wilków. Jestem człowiekiem! Macie słuszność i odtąd nie będę was nazywał braćmi, ale, jak przystało człowiekowi, psami… sag! Nie wy macie decydować, psy nikczemne, co się stanie! To rzecz moja! Tak będzie, jak ja rozkażę, a abyście to dobrze zrozumiały, przyniosłem wam trochę szkarłatnego kwiecia, którego się boicie, a które rozjaśni wam zaraz głupie łby wasze.

Rzucił na ziemię koszyk, węgle rozsypały się, a od nich zajęła się natychmiast wysoka sucha trawa i mech. Na widok buchających płomieni zgromadzenie zaczęło umykać na wszystkie strony.

Mauli rozpalił od ogniska wielką gałąź i wywijał nią nad głowami wijących się po ziemi, dygocących ze strachu zwierząt.

– Teraz jesteś ich władcą! – powiedziała Bagera. – Ocal Akelę od śmierci! On zawsze był twoim przyjacielem.

Akela, stare, dumne wilczysko, które nigdy w życiu nie prosiło zmiłowania, podniósł na chłopca błagalne spojrzenie. Mauli stał w świetle płonącej gałęzi, pośród zmiennych, chybotliwych cieni, a długie kędziory48 spływały mu falą na ramiona.

– Tak! – zawołał. – Teraz widzę, że jesteście podłe psy! Nie będę żył pośród was i odejdę do istot podobnych do mnie. Dżungla będzie odtąd zamknięta dla mnie, zapomnę waszego języka, zapomnę, że was kiedyś znałem, ale będę bardziej wspaniałomyślny od was i ponieważ byłem kiedyś waszym bratem, gdy zostanę człowiekiem wśród ludzi, nie zdradzę was przed nimi tak, jak wy mnie zdradziłyście, nikczemne psy!

Kopnął ognisko, aż skry posypały się wokół.

– Nie nastanie nigdy walka pomiędzy mną a kimkolwiek ze stada! Ale zanim odejdę, muszę spłacić pewien dług.

Podszedł szybko do Shere Khana mrużącego ślepia przed światłem i ogłupiałego. Chwycił go mocno za kudły pod brodą. Bagera na wszelki wypadek trzymała się w pobliżu przyjaciela.

– Wstawaj, parszywy kocie! Wstań, gdy mówi do ciebie człowiek! Inaczej podpalę ci kłaki na brzuchu i osmolę49 wąsy.

Tygrys położył uszy i zamknął oczy przed płonącą gałęzią, migocącą mu pod nosem.

– Ten bydłobójca powiedział kiedyś, że pożre mnie w obliczu rodu przez zemstę za to, że uszedłem jego szponów w dzieciństwie. Przypatrzcie się wszyscy, jak my, ludzie, karzemy nikczemnych łajdaków. Masz! Masz! Masz jeszcze raz, lungri, a nie ruszaj wąsami, bo ci wpakuję w gardziel szkarłatne kwiecie i upiekę na ogniu!

Mówiąc to, grzmocił50 go po łbie gałęzią, a potworny tygrys skomlał i skowyczał, miotany wielkim strachem.

– Dość tego! Zmykaj, oszalały z trwogi, osmolony kocie, a na drogę zapamiętaj sobie, że kiedy przyjdę po raz pierwszy jako człowiek na zebranie na Skale Rady, będę miał na barkach skórę Shere Khana.

Potem dodał, zwracając się do wilków:

– Akela będzie żył i robił, co mu się podoba! Nie wolno go tykać! Rozumiecie? Teraz dość tego, nic tu po was. Nie udawajcie, że jesteście czymś więcej niż psami. Schowajcie ozory i… marsz! Precz mi stąd!

Mauli wymachiwał płonącą jak pochodnia gałęzią. Wilki wyły i umykały51 przed iskrami zapalającymi im sierść na grzbietach. Wkrótce całe stado rozproszyło się w ciemnościach, a na Skale Rady zostali tylko Akela, Bagera i dziesięć starszych wilków, które stały od początku po stronie chłopca.

Mauli rzucił gałąź, doznał dziwnego uczucia, które mu było dotąd obce. Ścisnęło mu się serce, usiadł, załkał, a łzy potoczyły mu się po twarzy.

– Co to znaczy? Co to jest? – zawołał. – Czyżby mi było żal dżungli? Nie wiem, co się ze mną dzieje. Czy nadchodzi śmierć? Bagero, czy ja umieram?

– Nie, drogi bracie mój, to tylko łzy, to się przydarza ludziom… – odparła pantera. – Przestałeś już być ludzkim szczenięciem, jesteś teraz prawdziwym człowiekiem i odtąd puszcza jest naprawdę zamknięta dla ciebie! Nie wstrzymuj łez, Mauli, niech płyną… niech płyną!

Mauli płakał długo i rzewnie, jakby mu serce miało pęknąć. Był to pierwszy płacz w jego życiu.

– Odejdę do ludzi! – powiedział potem. – Najpierw muszę się jednak pożegnać z matką-wilczycą.

Wstał i ruszył w drogę, a gdy doszedł do jamy, gdzie mieszkali rodzice-wilki, rzucił się na łono swej karmicielki smutny i zrezygnowany. Cztery młode wilki jęczały i skomlały, widząc, co się dzieje z ich bratem.

– Nie zapomnicie o mnie? – pytał Mauli.

– Nigdy, nigdy, jak długo będziemy w stanie śledzić trop. Gdy będziesz już człowiekiem, przychodź czasem do stóp pierwszego wzgórza, a pogawędzimy. My także będziemy zachodzili na uprawne pola, by pobaraszkować z tobą w nocy.

– Wracaj niedługo! – dodał wilk-ojciec. – Wracaj niedługo, kochana, rozumna żabko, jeśli chcesz nas zobaczyć, bo wraz z matką jesteśmy już oboje starzy.

– Odwiedź nas jak najszybciej, drogi, mały nagusku! – powiedziała matka-wilczyca. – Teraz, przy rozstaniu, mogę ci powiedzieć, że kochałam cię bardziej od moich własnych dzieci!

– Powrócę niebawem! – odrzekł Mauli. – Powrócę niedługo po to, by rozesłać skórę Shere Khana na Skale Rady. Nie zapominajcie więc o mnie i powiedzcie wszystkim w całej dżungli, by również o mnie nie zapominali.

Nastawał świt, gdy Mauli zeszedł ze wzgórza, kierując się w stronę, gdzie przebywały dziwne, tajemnicze istoty zwane ludźmi.

Piosenka łowiecka wilków seeoneeńskich

Skoro świt sambhur beczy rozgłośnie!

Raz–dwa, raz–dwa…

Stojąc nad wodą, kędy dążą łanie.

Tam widzę go każdego ranka…

Widziałem go raz, widziałem dwa razy…

Skoro świt sambhur beczy rozgłośnie:

Raz–dwa, raz–dwa…

Wieść pełza cicho po lesie.

Stado się kupi gotowe do łowu,

Wilki się zbierają i dążą tropem,

Jeden wilk, drugi… trzeci…

 

W ciemni rozbrzmiewa stada wycie.

Raz-dwa, raz-dwa…

Krok zwinny śladu nie znaczy na trawie,

Wzrok sięga daleko przez gęstwę i mroki,

Już słychać bojową pobudkę wśród kniei.

Raz–dwa, raz–dwa…

Przypisy

1 Ustęp – przypis.

2 P.T. – z łac. pleno titulo – zwrot grzecznościowy kierowany do większej liczby osób.

3 Incognito – z łac. z zatajeniem swojej tożsamości, anonimowo.

4 Estyma – poważanie, szacunek.

5 Prezbiteriański – tu: bardzo stary, sięgający czasów powstania Kościoła prezbiteriańskiego, tj. XVI wieku.

6 Połać – część.

7 Herpetolog – znawca i badacz płazów i gadów.

8 Czereda – tu: gromada.

9 Miesiąc – księżyc.

10 Dziatki – dzieci.

11 Stwora – tu: stworzenie, istota.

12 Gałgan – łobuz.

13 Wadzić – skłócać.

14 Jadło – jedzenie, pokarm.

15 Mizerota – ktoś słaby, niezdolny do wysiłku.

16 Nów – faza Księżyca.

17 Mila – anglosaska jednostka długości, równa 1609 m.

18 Kuternoga – kulawy.

19 Chlebodawca – przełożony.

20 Gmina – tu: ogół mieszkańców jakiegoś terytorium.

21 Pochodnia – kawałek drewna owinięty łatwopalnym materiałem, służący do oświetlania.

22 Dziewiczy – tu: pierwotny, dziki.

23 Parszywieć – tu: słabnąc, pogarszać się.

24 Łono – dolna część brzucha.

25 Sambar jednobarwny – gatunek ssaka z rodziny jeleniowatych.

26 Pal – ostro zakończony kawałek drewna.

27 Wykładać – tu: objaśniać, uczyć.

28 Zamysł – postanowienie.

29 Popędliwa – gwałtowna.

30 Patoka – płynny miód.

31 Barć – naturalny ul w drzewie.

32 Rosomak – zwierzę drapieżne.

33 Płowy – o jasnej sierści.

34 Trufle – grzyby rosnące pod ziemią.

35 Odyniec – stary samiec dzika.

36 Gujawa – roślina rosnąca w tropikach.

37 Ostęp – trudno dostępne miejsce w puszczy.

38 Udajpur – miasto w północno-zachodnich Indiach.

39 Szkarłatny – ciemnoczerwony.

40 Przystawać – wypadać, godzić się.

41 Chybić – nie trafić w cel.

42 Rozrachunek – podsumowanie niepowodzeń i osiągnięć.

43 Naręcze – ilość mieszcząca się na rękach.

44 Węgieł – róg.

45 Farsa – absurdalna, bezsensowna sytuacja.

46 Ochłap – nędzna resztka.

47 Nikczemnik – ktoś postępujący podle, niegodnie człowieka.

48 Kędzior – lok, skręt sierści.

49 Osmolić – opalić.

50 Grzmocić – bić, uderzać.

51 Umykać – uciekać.