Książka z obrazkami bez obrazków - Hans Christian Andersen - ebook + audiobook

Książka z obrazkami bez obrazków ebook i audiobook

Hans Christian Andersen

2,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zbiór przepięknych gawęd, jakie autor napisał nie dla dzieci, ale dla dorosłych. Księżyc, dobry znajomy każdego z nas, snuje opowieści o tym, co widział, czego doświadczył, czego był świadkiem, co radowało, a co bolało. Pozwala nam spojrzeć na świat i ludzi z innej, nie płaskiej i przyziemnej perspektywy. Ta książka przyniosła genialnemu Duńczykowi rozgłos, zanim zdobył światową sławę dzięki swoim baśniom. Hans Christian Andersen, urodzony 2 kwietnia 1805 w Odense, zmarły w Kopenhadze 4 sierpnia 1875, zajmuje poczesne miejsce pomiędzy pisarzami duńskimi. Utwory jego znane są w całym świecie i do dzisiaj zachowały świeżość i wdzięk pierwotny i wabią ku sobie czytelnika. Najbardziej stały się popularnymi Andersena »Baśnie« i mała prześliczna książeczka, którą w niniejszym tomiku podajemy publiczności polskiej w nowym przekładzie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 52

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 19 min

Lektor:

Oceny
2,7 (3 oceny)
0
1
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdalenaLukas

Całkiem niezła

ok
00
tomaszp84

Dobrze spędzony czas

Dla mnie książka średnia, ale u niektórych może pobudzić wyobraźnię.
00

Popularność




 

Hans Christian Andersen

 

Książka z obrazkami bez obrazków

 

 

przełożyła Jadwiga Przybyszewska

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Tekst wg edycji:

Hans Christian Andersen

Książka z obrazkami bez obrazków

Księgarnia Wilhelma Zukerkandla

Lwów-Złoczów 1932

Zachowano oryginalną pisownię.

 

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-968-3

 

 

To rzeczywiście dziwne!

 

Wtedy, gdy czuję najgoręcej i najgłębiej, mam wrażenie, że ręce i język są jakby spętane i ani nie mogę barwą oddać, ani wypowiedzieć tego, co we mnie żyje. A przecież jestem malarzem, tak mówi moje oko i takie jest ogólne zdanie tych, którzy moje szkice i obrazy widzieli.

 Jestem zresztą biednym drapichrustem, mieszkam w jednej z najciaśniejszych uliczek, ale światła mam w bród, bo mieszkam podniebnie z widokiem na wszystkie dachy. W pierwszych dniach, gdym przybył do miasta, uczułem się nad wyraz skrępowanym i osamotnionym; zamiast lasów i zielonych pagórków, za cały widnokrąg miałem jedynie szare kominy. Nie miałem przytem żadnego przyjaciela, nie witała mnie żadna znajoma twarz.

 Jednego dnia stałem bardzo przygnębiony przy oknie, otworzyłem je i wychyliłem się z niego. Nie umiem powiedzieć, jaka radość mnie nagle ogarnęła! Ujrzałem znaną mi twarz, okrągłą, serdeczną twarz mego najlepszego przyjaciela z odległych, rodzinnych stron: był to księżyc, stary, kochany księżyc, niezmiennie ten sam, taki samiuteniek, jak ten który poprzez gałęzie wierzb nad moczarami do mnie zaglądał. Posłałem mu rękoma całusy, właśnie świecił całą pełnią do mego poddasza i przyrzekł mi co wieczór, gdy wyjdzie na przechadzkę, do mnie na chwilę zaglądnąć. Tego swego przyrzeczenia dotychczas sumiennie dotrzymywał, szkoda jeno, że może tylko przez tak krótki czas u mnie pozostawać. A ile razy mnie odwiedza, opowiada mi to i owo, co widział przeszłej nocy, albo i tego samego wieczoru. „Namaluj teraz to, co ci opowiadam, mówił mi, gdy mnie pierwszy raz odwiedził. Z pewnością będzie z tego wcale piękna książka z obrazkami”. Według tej rady postępowałem przez dużo wieczorów i mógłbym dać na swój sposób nową rzecz z tysiąca i jednej nocy w obrazach, ale byłoby tego za wiele; te które daję nie są wyborem, postępują po sobie, tak jak je słyszałem. Jakiś wielki, genialny malarz, poeta albo muzyk mógłby z tego więcej zrobić, gdyby chciał; to co ja daję, są to tylko lekko narzucone kontury a w międzyaktach moje własne myśli, bo nie każdego wieczoru odwiedzał mnie księżyc, przeciwnie niejednokrotnie zasłaniał go jeden obłok a czasami i dwa.

 

 

Pierwszy wieczór.

 

 „Ubiegłej nocy”, to są własne słowa księżyca, „szybowałem poprzez czyste powietrze Indyi; przeglądałem się w Gangesie, promienie moje próbowały się przedrzeć poprzez gęste sploty starych platanów, które tworzą sklepienia w kształt żółwich pancerzy. Nagle wyszło z gęstwiny dziewczę hinduskie, lekkie, jak gazela, piękne, jak Ewa; było w niej coś powiewnego a przecież równocześnie gibkiego i silnego cór Hindostanu! Mogłem widzieć jej myśli poprzez delikatną skórę; cierniste ljany rozdzierały jej sandały, ale szybko kroczyła naprzód. Drapieżny zwierz, co wracał od rzeki, gdzie ugasił swe pragnienie, odskoczył z lękiem, bo dziewczę trzymało w ręku palący się kaganek; widziałem młodą krew, przeświecającą poprzez delikatne palce, którymi osłaniała płomień. Zbliżyła się do rzeki, opuściła kaganek na powierzchnię strumienia i popłynął z prądem. Płomień migotał i słaniał się, jakby miał lada chwila zgasnąć, ale przecież się palił, a czarne, błyszczące oczy dziewczęcia śledziły go poprzez długie, jedwabiste rzęsy z głęboką miłością. Wiedziała przecież: że jeżeli płomień tak długo palić się będzie, jak długo go swym wzrokiem dosięgnie, ukochany jej żyje jeszcze, jeżeli zaś prędzej zgaśnie, umarł. I kaganek płonął i drżał i jej serce płonęło i drżało. Padła na kolana i poczęła się modlić, a obok w trawie leżał oślizły wąż, ale ona myślała tylko o Bramie i o swym ukochanym. „Żyje!” krzyknęła radośnie, a szczyty gór odpowiedziały jej echem: „żyje!”

 

 

Drugi wieczór.

 

 Wczoraj opowiadał mi księżyc: „Spojrzałem w dół, w małe podwórko otoczone domostwem, i ujrzałem kwokę z jedenaściorgiem piskląt. Ładne, małe dziewczątko w podskokach biegało naokoło nich; kwoka gdakała i rozpościerała wystraszone skrzydła nad swemi małemi kurczętami. Na to wyszedł ojciec dziewczynki i gniewał się, a ja popłynąłem dalej i nie myślałem już o tem więcej, ale dziś wieczorem, właśnie upłynęło kilka minut, spojrzałem znowu w to samo podwórko. Było zupełnie cicho, ale wkrótce wyszło małe dziewczę, zakradło się cichaczem do kurnika, schwyciło za klamkę i wsunęło się po cichu do kwoki i do piskląt. Te podniosły krzyk i rozbiegły się na wszystkie strony, dziewczę je goniło, widziałem to dokładnie, bom patrzył poprzez szczelinę w murze. Rozgniewałem się na dobre na niegrzeczne dziecko i ucieszyłem się, gdy ojciec nadszedł i więcej się jeszcze rozsrożył aniżeli wczoraj i chwycił je za ramię. Podrzuciło głowę, dwie łzy stały w jej niebieskich oczach. „Co ty tu robisz?”, zapytał. „Chciałam wejść”, mówiła płacząc, „pocałować kwokę i prosić ją o przebaczenie za to, com wczoraj zrobiła; alem tego tobie powiedzieć nie mogła”. Ojciec pocałował słodką, niewinną dziewczynkę w czoło, a ja także całowałem jej oczy i usta”.

 

 

Trzeci wieczór.

 

 „W ciasnej uliczce, w pobliżu tego miejsca, gdzie jest tak wązką, że zaledwie minutę mogę promieniem swym ściany domów musnąć — ale ta jedna minuta wystarcza mi, by poznać świat, który tam żyje — ujrzałem kobietę. Szesnaście lat upłynęło, jak była dzieckiem i bawiła się na wsi w