Matka - Hans Christian Andersen - darmowy ebook

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 9

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (28 ocen)
16
6
5
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Hans Chri­stian An­der­sen

Mat­ka

Mat­ka

Przy ko­leb­ce cho­re­go dziec­ka sie­dzia­ła mat­ka bar­dzo nie­spo­koj­na o swo­je uko­cha­ne ma­leń­stwo. Ze smut­kiem pa­trzy­ła na bla­dą twa­rzycz­kę i za­mknię­te oczy dzie­ci­ny, z nie­po­ko­jem śle­dzi­ła je­go cięż­ki od­dech, to znów zwra­ca­ła oczy łez peł­ne ku nie­bu.

Wtem ktoś za­pu­kał do drzwi. Był to ubo­gi sta­ru­szek otu­lo­ny der­ką, ja­ką otu­la­ją ko­nie, gdyż na świe­cie mróz był po­tęż­ny, a wiatr ostry siekł po twa­rzy jak­by no­żem.

Dzie­cię za­snę­ło wła­śnie, a że sta­ru­szek drżał z zim­na, więc po­czci­wa ko­bie­ta pręd­ko za­grza­ła pi­wa, aby ubo­gi miał się czym roz­grzać choć tro­chę. Usiadł on obok ko­ły­ski dzie­cię­cia i pa­trzył na nie dłu­go i uważ­nie; mat­ka usia­dła tak­że z dru­giej stro­ny i gła­dzi­ła chu­dą, ma­leń­ką rą­czy­nę.

– Praw­da, że ono wy­zdro­wie­je? – rze­kła. – Jak ci się zda­je? Prze­cież Bóg jest do­bry, więc mi go nie za­bie­rze?

Sta­ru­szek ski­nął gło­wą ja­koś dziw­nie i nic nie od­po­wie­dział. Po twa­rzy ko­bie­ty łzy spły­wa­ły po­wo­li, po­chy­li­ła gło­wę i za­snę­ła.

Przez trzy dni i trzy no­ce czu­wa­ła przy dziec­ku, a te­raz za­snę­ła na jed­ną chwi­lecz­kę. Zbu­dzi­ła się na­tych­miast prze­stra­szo­na, drżąc z zim­na.

– Co to jest? – za­py­ta­ła, oglą­da­jąc się na wszyst­kie stro­ny. Sta­ru­szek znik­nął i dziec­ka nie by­ło w ko­ły­sce: za­brał je z so­bą.

Sta­ry ze­gar w ką­cie ode­zwał się głu­chym mru­cze­niem, cięż­ka wa­ga osu­nę­ła się do sa­mej zie­mi i – bum! Upa­dła. Sta­ry ze­gar sta­nął.

Bied­na mat­ka z krzy­kiem wy­bie­gła z po­ko­ju, wo­ła­jąc dziec­ka swe­go.

Ale ni­ko­go nie by­ło na uli­cy, tyl­ko śnieg bia­ły, mięk­ki.

Pod ścia­ną jed­nak sie­dzia­ła ko­bie­ta w dłu­giej, ża­łob­nej suk­ni.

– Nie wo­łaj nada­rem­nie – rze­kła ci­chym gło­sem. – Śmierć by­ła w two­im do­mu. Wi­dzia­łam, jak wy­cho­dzi­ła stam­tąd z ma­łym dziec­kiem: za­bra­ła je. Bie­gnie ona prę­dzej od wia­tru i bu­rzy, a co raz weź­mie, te­go nie zwra­ca już ni­g­dy.