Król w Nieświeżu - Józef Ignacy Kraszewski - ebook

Król w Nieświeżu ebook

Józef Ignacy Kraszewski

3,5

Opis

Jest rok 1784. Książę Karol Radziwiłł, najpotężniejszy magnat litewski i jeden z najpopularniejszych arystokratów w Rzeczpospolitej, przebywa na zamku w Nieświeżu. Jego życie jest pozbawione wszelkich zmartwień, pełne luksusu i nieograniczonych zabaw. Sytuacja zmienia się, gdy do księcia dociera wiadomość, iż pragnie złożyć mu wizytę sam król Stanisław August Poniatowski. Karol Radziwiłł z dużą niechęcią, ale musi przyjąć monarchę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 177

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
0
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Józef Ignacy Kraszewski
Król w Nieświeżu
1784

Wersja Demonstracyjna

Wydawnictwo Psychoskok

Józef Ignacy Kraszewski„Król w Nieświeżu”

Copyright © by Józef Ignacy Kraszewski, 1887

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2018

Zabrania się rozpowszechniania, kopiowania

lub edytowania tego dokumentu, pliku

lub jego części bez wyraźnej zgody wydawnictwa.

 Tekst jest własnością publiczną (public domain)

ZACHOWANO PISOWNIĘ

I WSZYSTKIE OSOBLIWOŚCI JĘZYKOWE.

Skład: Adam Brychcy

Projekt okładki: Adam Brychcy

Druk: Wł. L. Anczyc i Sp.

Wydawnictwo: Gebethner i Wolff

Warszawa, 1887

ISBN: 978-83-8119-449-5

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

I.

Wieczorem gorącego dnia lipcowego, na nieświeskim zamku, w gabinecie, do sypialni jego książęcej mości przylegającym, którego okna grubemi i ciężkiemi firankami pozasłaniane były, w wygodnem krześle, nogami oparty na stołeczku, siedział, wzdychając i pot z czoła ocierając, książę wojewoda wileński, Radziwiłł Panie-kochanku.

Twarz jego zmęczona wyrażała znużenie wielkie i zakłopotanie; strój letni, wygodny, domowy oznaczał, że już dnia tego nie spodziewał się gości. Obok, na małym stoliczku, okrytym kobiercem lekkim, wielka szklanica kalteszalu, z której popijał wzdychając, do połowy już była opróżnioną. U nóg księcia, pod stołem, wygodnie rozciągnięta, sapiąc i przez sen się od much opędzając konwulsyjnemi ruchami, spoczywała ulubiona wyżlica Nepta, na którą książe wojewoda niekiedy z troskliwością spoglądał.

Przed księciem, w pewnem oddaleniu, stał, w mundurze polskiego autoramentu, wcale przystojny, rycerskiej postawy, niezbyt już młody, ale czerstwo i rumiano wyglądający mężczyzna.

Pięknym go nazwać nie było można, gdyż twarz rysów dosyć pospolitych, niewielkiego wyrazu, niczem się nie odznaczała szczególnie, ale energia na niej, pewność siebie, żołnierska buta, stały dobitnie wypisane. Był to szwagier księcia, jenerał Morawski. Spoglądał niekiedy na wojewodę, przechadzał się po gabinecie, jakby go towarzystwo milczącego pana nużyło, odchrząkiwał, przypominając mu się, stawał i zwracał napróżno ku niemu wyzywające wejrzenie.

Książe z wielką flegmą popijał kalteszal[1], ocierał pot, okrywający mu czoło, wzdychał, a na towarzysza nie patrzył. Częściej daleko znużone jego oczy obracały się na leżącą pod stołem wyżlicę, otyłe i spasłe stworzenie, któremu gorąco kanikuły, również jak panu jego, dokuczać musiało. Nagle książe wojewoda zcicha, jakby sam do siebie, pomrukiwać zaczął; ciężkie powieki podniósł, spoglądając na wojskowego, i odezwał się głosem przytłumionym, napoły ochrypłym.

— Gadaj, co chcesz, babski to wymysł, panie kochanku. Ni przypiął, ni przyłatał. Kłóciliśmy się i ujadali; potem pokój zawarłem, dobrze go przepłaciwszy; a wy mi każecie wkońcu kochać się i ślinić, całując! Po kiego licha?

 Przechadzający się po gabinecie jenerał zatrzymał się.

— Ale bo, mości książe, — odparł kwaśno — książe podkomorzy Hieronim, pan kasztelan trocki, pan krajczy są przecież wszyscy w tem zgodni, że zbliżającego się ku Nieświeżowi króla wypadałoby zaprosić i przyjąć honeste. Nakazuje to polityka i interes domu radziwiłłowskiego; gdy raz nastąpiła pacyfikacya, uraz wzajemnych przebaczenie, zgoda, pokój między panami chrześciańskimi, aby to przypieczętować w oczach świata recepcyą, godną imienia książąt. Przyczem okaże się i przypomni możność i potęga domu, urosną Radziwiłłowie.

— Pchi! pchi! Asindziej, panie kochanku, sądzisz, widzę, że ludzie o nas już tak zapomnieli, iż my się im przypominać potrzebujemy? Ale, proszę cię, ja na to mam sposób inny i tańszy. Każę w skórę dać szlachcicowi... i zapłacę...

Jenerał rozśmiał się.

— Szlachcica tylko trzeba wybrać lepszego gatunku, karmazyna! — dodał wojewoda.

— Co bo książe żartujesz! — odparł Morawski.

— Jako żywo, panie kochanku — prędko podchwycił książe. — Szlachcica skóra może mnie kosztować, dajmy na to, najdrożej tysiąc czerwonych. A króla przyjmując? hę! hę! psim swędem się nie obejdę! Jeżeli gościć go, to poradziwiłłowsku! Pęknie nie jedna złota beczułka! A co wina!...

— A cóż to dla księcia wojewody znaczy? Albo Radziwiłła nie stać na to? — wtrącił Morawski.

Wojewoda umoczył usta w kalteszalu, otarł je rękawem i westchnął ciężko.

— Stało nie stało — rzekł — hm, ale poco my się znowu z nim tak bardzo kochać mamy? Ja temu ekonomczukowi solą w oku, a on mnie też nie konfiturą... Zdaleka się trzymać na polityce — i dosyć.

Zamilkł na chwilę, a zpod stołu, jakby udział chcąc wziąć w rozmowie westchnieniem i mruczeniem, odezwała się też Nepta. Książe troskliwie się ku niej pochylił.

— Wiesz — rzekł książe — jakie mam zmartwienie? Nepta znowu w stanie błogosławionym, a tu takie skwary!

Jenerał ramionami poruszył, wiedząc, że książe, gdy o czem mówić nie chciał, do wyżlicy się zwracał.

— A co najgorzej, — ciągnął dalej wojewoda — nie wiem nawet, jakiego się mam spodziewać potomstwa. Gotowa mi kundysów naprowadzić, które topić będę musiał, aby jej wstydu nie robiły. Psiarczyki-pokojowcy, choć mieli najsurowiej zalecone jak oka w głowie jej pilnować, aby się w żadne romanse nie wdawała, dopuścili skandalu. Jestem o jej zdrowie niespokojny, a z felczerów żaden nawet się zająć nią nie chce. Mirecki, Wieczorkowski doktorów udają i, że koło ludzi chodzą, na nią spojrzeć nie raczą. Sprowadzę chyba umyślnie konsyliarza psiego z zagranicy... bo tam są i do świń doktorowie... słowo ci daję, panie kochanku!

— Ale, cóż u licha! Nepcie się nic nie stanie — przerwał niecierpliwie jenerał.

— Z babek żadna do niej też się nie pofatyguje — dokończył książe frasobliwie. — Nie zapominaj, że ona jest ostatnią ze swego rodu i takich wyżłów na świecie już niema. Asindziej wiesz, że ja ją przywiozłem z Madagaskaru, a królewska psiarnia goniła za mną aż do Portugalii... bom ją wykradł.

Uśmiechnął się jenerał i począł przechadzać.

— A co mnie ta sztuka kosztowała! — dokończył wojewoda, ręką ponad głową wywijając. — Oddech ma strasznie ciężki! — rzekł posłuchawszy.

Nastąpiło milczenie. Wojewoda się zadumał głęboko i, bez przejścia żadnego, rozpoczął nanowo.

— Więc wy postanowiliście, że króla-ekonomczuka w Nieświeżu przyjmować potrzeba. I myślicie, że to łatwa rzecz. Szast, prast, jajecznicy usmażyć, gąsiorek wina przynieść i po wszystkiem! Ale... ale!.. Świat i Korona polska przecież na trąby radziwiłłowskie zwrócone oczy mają... gazety roztrąbią, policzą, ile my kurcząt upieczemy i piwa wytoczym. Ja pokpić sprawy nie mogę; musi być, panie kochanku, grandioso! Ho! ho! ho! ho!

I wojewoda dokończył mruczeniem, na które Nepta głuchem warczeniem przez sen odpowiedziała.

— I wiesz asindziej, co najgorsza? — zniżając głos, dodał wojewoda. — Nie mogę za to ręczyć, abym mu jakiej finfy pod nos nie puścił. Będzie mnie korciło i świerzbiało zrobić mu figla. Za moich też dworzan nie ręczę, bo tak go kochają, jak ja... nie strzymają... zmalować coś muszą... okazyjka doskonała, hę! hę!

— Mości książe, a prawa gościnności? — przerwał jenerał.

 Książe się uśmiechnął.

— Ale ba... prawa gościnności! — zamruczał. — A byłoby ci smaczno, gdybyś musiał Możejkę, co ci bóty czyścił, w rękę całować?

Oba ramionami ruszali. Wtem Nepta pod stołem gwałtownie się rzuciła, a książe pochylił się ku niej żywo.

— Patrzajże, jaka ona niespokojna! — zawołał. — Trzebaby na to coś radzić. Jak myślisz, gdyby jej dać Cornucervi?

— Ale cóż bo u licha! — przerwał jenerał z niecierpliwością — puścić ją na podwórze, niech sobie trawy poszuka i zje, a będzie zdrową. Cała jej choroba, że ją okarmiają do zbytku.

Książe głową potrząsał, ciągle się przypatrując Nepcie, która na drugi bok się wyciągnąwszy, usypiała spokojnie. Czas jakiś upłynął w milczeniu.

— To prawda, — począł znowu wojewoda napiwszy się — że nie mieliśmy oddawna okazyi przewietrzyć tych rupieci, co się w skarbcu chowają; a tak, toby przynajmniej z molów wytrzepano szpalery i z pyłu otarto sprzęty... ale drogo będzie kosztować ten popis! Z dwojga złego wolałbym już którego z Massalskich przyjmować, panie kochanku... choć i to — ni z pierza, ni z mięsa... Jużci nas stać na przyjęcie, a gdyby brakło, to mi Horbaczewski obiecał piętnaście złotych na zastaw pożyczyć...

Morawski nie smakując w tych żartach, zżymał się.

— Wasza książęca mość — rzekł — jesteś głową domu.

— Bywa różnie — zamruczał wojewoda — czasem jestem głową, czasem kieszenią domu, niekiedy ręką, a nawet trafiło się już być i nogami... ale — co mi tam! byle Nepta była zdrowa! furda wszystko! Horbaczewski pożyczy... a wy postawicie na swojem, ja już to widzę. Jak wam się czego zachce, biedny pan wojewoda musi słuchać... Głowę mu klekczą, klekczą — dla świętego spokoju... stary kontusz połata, i da grosz ostatni. Co ma robić biedaczysko.

I głową poruszywszy kilka razy, dodał:

— Wszystko to są babskie intrygi... Twojej żonie zachciało się pokazać królowi Zausze, więc ja go muszę sprowadzić do Nieświeża dla niej, aby ona mu się kwiatkami chwaliła.

Jenerał ramionami rzucał.

— Inne baby, którym się chce bransoletek i naszyjników, — mówił dalej książe — wtórują jej. Wszystkie się w nim kochają, a to furfant, który gładkiemi słowami zbywa Boga i ludzi.

Powtórzyło się wzdychanie, ocieranie z potu czoła, popijanie kalteszalu i spoglądanie na Neptę. Rozmowa przerzuciła się na ulubioną wyżlicę.

— Nie mogę nawet dojść, — począł wojewoda — kiedy przypadnie rozwiązanie, byłbym spokojniejszym, tymczasem każecie mi się zajmować przyjęciem tego ekonomczuka i oddawaniem mu królewskich honorów.

— Bo mu się one należą, — zawołał jenerał zniecierpliwiony — namaszczonym jest przecie!

— A asindziej wiesz jaką oliwą? — wtrącił żywo książe. — Mnie nieboszczyk Podbipięta zaręczał, że wprost wzięli tej, której do sałaty używają. Zkąd on o tem wiedział, nie pytałem, ale nigdy nie kłamał.

Morawski odwrócił się prawie gniewny, a książe pomilczawszy, mówił dalej.

— Suponuję tedy, że go tu sprowadzimy! Czemże bawić w Nieświeżu? Dziewczęta mu balet zatańcują... ale cały dzień na nogi ich patrzeć nie będzie. Jenerałowa pokaże mu malowanie Estki, co potem, kiedy on ma Włocha swego, który jeszcze jaskrawiej smaruje... Złotą chorągiew musztrować przed nim? nie pozna się na tem! Na konia go wsadzić, to się za grzywę uchwyci. Niedźwiedzia mu wypuścić, może być przypadek, bo żołądek ma, słyszę, niestateczny. Flota moja w Albie, znakomita rzecz, ale się na niej nie pozna, bo marynarką, jak ja, się nie zajmował. Naostatek, co taki człowiek wart, z którym się nawet upić nie można. Nie pije nic, oprócz wody, w której się kocha jak gęsi, u mnie zaś w Nieświeżu dobrej niema. Upić się boi, aby się nie wygadał... to dosyć powiedzieć... gdyby szczerym był, kieliszkaby się nie lękał. Cóż ja z nim robić będę? hę?

Zniżył głos książe.

— Do skarbca go wpuścić z akolitami? ta to wszystko hołysze...

— Ależ, mości książe! — przerwał oburzony jenerał.

— Jakże? nie goły? — przerwał wojewoda. — Hę? pożycza u Holendrów, pożycza u Teppera, pożycza u ambasadora, a jeszczem nie słyszał, aby komu co oddał. Wpuścić go do skarbca, to tylko oskomy dostanie.

— Książe się przecie skarżyłeś tylko co, że także grosza nie masz! — rzekł Morawski.

— Bo nie mam: — zawołał książe — skarbiec jest radziwiłłowski, a ja stróżem nad nim. Przecież tych złotych cegiełek z niego nie mogę wziąć, a dyamentów nie zastawię, a dzierżawcy nie płacą i z dóbr mi tylko suszone grzyby i laskowe orzechy przynoszą. Orzechy mu dać gryźć! zęby sobie połamie i powiedzą, że to zdrada!

— Książe wszystko obracasz w żarty, — wybuchnął Morawski — rozmówić się na prawdę nie można.

— Myślisz, że to żarty są, co ja mówię — zawołał wojewoda. — Weź ty na rozum i na fis jak chcesz, a wyjdzie toż samo, co u mnie w żartach. Ni wprzód, ni w zad. Wystąpić po radziwiłłowsku, powiedzą, że mu chcę imponować; przyjąć go skromnie, krzykną, żem skąpy... a naostatek, ani za siebie, ani za ludzi nie ręczę, żeby figla mu jakiego nie spłatali i finfy pod nos nie puścili. Bryźnie kto nieostrożnem słowem — weźmie je do siebie... na złodzieju czapka gore. Z tej wielkiej przyjaźni gotowa animozya wyrosnąć.

 Wojewoda mówił jeszcze ożywiając się, gdy z sąsiedniej salki weszła powoli, słusznego wzrostu, dosyć otyła, niezbyt już młoda, nie piękna wcale, z twarzą męskiego wyrazu i czerniejącym zarostem nad wierzchnią wargą, jejmość w białej sukni, bez czepka, z tabakierką złotą w ręku.

 Była to siostra księcia, pani jenerałowa Morawska, żona rozmawiającego właśnie z nim pisarza litewskiego. Usłyszawszy ją nadchodzącą, wojewoda podniósł ciężkie powieki.

 — Otóż jest! — rzekł — teraz ona zkolei przychodzi mnie nudzić tem przyjęciem króla jegomości. Konieczniebyście go chcieli widzieć w Nieświeżu?

 — My jego, nie, — odparła grubym głosem pani Morawska — ale chcemy, ażeby on widział Nieśwież, a przekonał się, co Radziwiłłowie na Litwie znaczą.

 — I za to my go będziemy musieli po rękach całować! — wtrącił książe... i splunął...

 Westchnienie głośniejsze Nepty przerwało zaledwie poczynającą się rozmowę. Wojewoda położył palec na ustach...

 — Słyszysz asińdźka, jak ona dyszy ciężko? — szepnął, do siostry się obracając...

 — Co za dziw! — pogardliwie odparła Morawska — widzisz, co na niej sadła!

 Książe zmarszczył się, usłyszawszy to pogardliwe wyrażenie, i zapominając o przybyłej, wzrokiem niespokojnym śledził wszystkie ruchy Nepty, która wistocie sen miała ciężki.

 Po krótkim przestanku, jenerałowa tabakę zażywając, poczęła głosem stłumionym:

 — Zgadłeś, panie bracie, żem ja tu przyszła też nastawać na przyjęcie króla w Nieświeżu. Dla honoru domu trzeba wystąpić, nic nie pomoże. Stało na to Jabłonowską, stało Ogińskich, a nasby miało nie stać?

 — Ale, ale — zawołał wojewoda — choćbym się miał u Horbaczewskiego, albo u Tołoczki zapożyczyć, stałoby i księcia wojewodę na to, ale są inne konsyderacye. On to tak dobrze wie o mnie, jak ja o nim, że się nie lubimy; wypadnie więc łgać politycznie, a mnie to dławi... i albo ja, albo ktoś z moich wyrwie się z ladajakiem słowem — piwa nawarzy! On będzie we wszystkiem szukał aluzyi — a my, choć niechcący, puścim mu jaką finfę. Mówiłem to już jenerałowi. Z wielkiej adoracyi wyrośnie złość jeszcze większa.

 Książe się wziął za głowę.

 — Będziemy w nim musieli sławić jagiellońską krew, choć kto wie, jaka tam w jego żyłach płynie.

 Zżymnęła się Morawska.

 — Dałbyś pokój! dosyć, że królem jest... albo go nie trzeba było koronować, lub teraz kłaniać mu się należy. Bądźcobądź, pan wojewoda wileński na granicy księstwa będzie go musiał powitać. No i cóż? nie poprosi go do siebie w gościnę?

 — Ale, ale, gdyby się ona boćwinką obeszła — mruknął wojewoda, który sobie znowu puścił cugle. — Zamek mi do góry nogami przewrócą. Trzeba mu będzie prezentować wszystko, począwszy od psiarni aż do baletu... fajerwerki palić, baranią pieczeń skwarzyć, w Albie flotę sztyftować, pułki ściągać, niedźwiedzie zwozić, i całą szlachtę na dwadzieścia mil wkoło zwoławszy, ją i jej konie żywić. I gotowa mi jeszcze na te dni przypaść słabość mojej Nepty, dozoru nie będzie, głowy potracą wszyscy — nieszczęśliwe stworzenie, wraz z potomstwem padnie ofiarą! Ród na niej wygaśnie!

 Jenerałowa śmiać się poczęła serdecznie.

 — Słowem, — odezwała się — że Nepta na przeszkodzie wszystkiemu, i bodaj ona u was w większej cenie, niż...

 Nie dał dokończyć wojewoda.

 — Niż wielu ludzi, — dodał żywo — ano, tak. Asińdźka powinnaś wiedzieć, że oprócz Nepty nikt mnie nie kochał.

 — Godziż się to mówić! — przerwała z oburzeniem jenerałowa.

 — Godzi, bo prawda — ciągnął dalej wojewoda. — Nepta mnie jedna kochała i nie żądała nigdy ode mnie ani zastawy, ani dożywocia, ani żadnego zapisu... kontentowała się kośćmi z talerza.

 Morawski, stanąwszy naprzeciwko mówiącego, ramionami rzucał, spoglądając to na niego, to na żonę. Wojewoda tymczasem, jakby sam do siebie mówiąc, mruczał coraz ciszej i skończył niedosłyszanym szeptem, który w kalteszalu utopił.

 Jenerałowa spokojnie zażywała tabakę, książe utarłszy wąsy, nanowo zagaił głośniej:

 — Ja wiem, wy na swojem postawicie. Wasze zawsze na wierzchu — ja muszę słuchać wszystkich, począwszy od Bernatowicza i ks. Katenbrynka, aż do księcia krajczyca i asani dobrodziejki. Niechajże zawczasu poszlą fury do lasu po miotły, bo po tych gościach śmiecie przyjdzie wywozić przez pół roku. Pani jenerałowa też z fraucymerem się miej na baczności, bo to dwór bez pardonu. Przyjedzie ks. Naruszewicz, który na stare baby szczególnie jest łasy, inni na młode, nie darują nikomu...

 — Nie plótłbyś! — zawołała Morawska.

 — Zobaczycie, — ciągnął dalej niezmordowany książe — zobaczycie, jeśli nie będę prorokiem. Z tych wielkich czułości wyrosną kwasy, będzie potem płacz i zgrzytanie zębów... Finfa musi być, nic nie pomoże... kto ją puści nie wiem, ale, że zawczasu powinien nos przygotować — to pewna... Nasiedliście się na mnie wszyscy — siła złego na jednego, muszę być posłusznym. Teraz z dwojga nieuchronne jedno, wystąpiwszy poradziwiłłowsku, powiedzą adulatory i pochlebcy, będzie zamało im — krzykną, żeśmy rokoszanie i rebelizanty... Ano! dziej się wola wasza!

 Wojewoda byłby ciągnął dłużej jeszcze, gdyby w tej chwili Nepta nie poruszyła się, nie ziewnęła głośno, nie zaczęła się wyciągać i strzepywać, poczem o kolana pańskie otrzeć się przyszła i zwieszoną polizała rękę. Z wielką czułością pochylił się ku niej wojewoda i począł z nią rozmawiać pocichu. Wyżlica, jakby go rozumiała, ogonem wywijając, patrzyła mu w oczy. Zdawało się, jakby szczeknąć chciała, ale na ziewaniu się skończyło.

 Oboje państwo Morawscy spoglądali na to powitanie przebudzonej z politowaniem i rodzajem szyderstwa. Książe zdawał się o nich zapominać — zadzwonił. Wbiegł natychmiast pacholik, będący na straży. Na tego spadła bura, że Nepcie świeżej wody zapomniał postawić.

 Jenerałowa tymczasem, poczekawszy nieco, dała znak mężowi i powstała.

 — Zatem — odezwała się, tabakę zażywając — rzecz jest postanowiona. Król będzie w Nieświeżu, a ty go pojedziesz na granicę zaprosić. Należy teraz myśleć niezwłocznie o przyjęciu.

 — I o finfie — cicho szepnął wojewoda, a Morawska kończyła, udając, że nie słyszy:

 — Potrzeba się zacząć gotować! Jeżeli się nie mylę, bytność króla przypadnie jakoś na połowę septembra. Więcej nad sześć do siedmiu tygodni nie mamy na wszystko. Czas więc już się krzątać...

 — Krzątajmy się! — westchnął z rezygnacyą książe. — Niech jutro do mnie przyjdzie Bernatowicz rano, a ja się tymczasem namyślę... Kiedyś grzyb, leź w kosz... musiało się na Radziwille skrupić... Ogiński kanały kopał — a ja cierpię za niego!

II.

 Król zrana przechadzał się po gabinecie, jenerał Komarzewski stał na boku o stolik oparty, czekając, aż się Naj. Pan namyśli. Na twarzy pięknej jeszcze, ale zmęczonej i wyżytej Poniatowskiego, świecił, rzadki na niej, promyk wewnętrznego zaspokojenia... Stawał czasami w tej przechadzce, białą, piękną ręką brał się za świeżo ogoloną brodę i dumał, potem z uśmiechem satysfakcyi wewnętrznej, wracał do powolnej przechadzki i rozmyślania. Komarzewski zdala przypatrywał się z rodzajem czci i poszanowania. Byłto jeden z tych ludzi niewielu, którzy w króla wierzyli...

 Kilka minut trwało milczenie.

 — Wiesz, mój jenerale, — odezwał się nareszcie król, stając naprzeciwko niego — jest to, jakem ci mówił, chwila właśnie sposobna, aby wszystkie ślady dawnych waśni, nieporozumień, rozdrobienia na obozy — zacierać i na przejednanie pracować. Skupić wszystkich około tronu... a jeśli się nie da warchołów pozyskać, zmniejszyć przynajmniej liczbę ich...

 Pomilczał chwilę.

 — Co myślisz, — dodał — gdybyśmy się postarali teraz na Litwie sobie Radziwiłłów zjednać? Ludzie są niewielkich głów wogóle, namiętni, nierozważni, ale tradycye ich wiążą z krajem, wpływ mają wielki, a nie zbywa im na tem, czem on się konserwuje, na pieniądzach... Panie-kochanku teraz ze mną ani źle, ani dobrze... A gdybyśmy spróbowali..., pomacali, czyby mu odwiedziny w Nieświeżu nie pochlebiły i nam go nie pozyskały? jak ci się zdaje?

 Komarzewski się uśmiechnął.

 — Najjaśniejszy panie — odparł z poufałością poszanowania pełną starego sługi. Czyżbym ja mógł inaczej i lepiej coś wymyśleć nad waszę królewską mość? Myśl jest złota... Radziwiłłowie, bądźcobądź, zachowali na Litwie ten urok, jaki miała ich rodzina od wieków... a który połączenie z dynastyą jagiellońską powiększyło jeszcze... Znaczy to coś zawsze, iż Barbara była na tronie... Dziś książe Panie-kochanku na świeczniku, bo najmożniejszy, choć zresztą...

 Po ustach króla uśmiech się prześliznął.

 — Co mówisz na odwiedziny w Nieświeżu? — zapytał.

 — Powtarzam waszej królewskiej mości, — rzekł jenerał — myśl złota, ale się nie trzeba łudzić i dla was, najjaśniejszy panie, wykonanie będzie utrapione... Z Radziwiłłem potrzeba pić...

 — No, kieliszek! za pomyślność domu... — odparł król — zmogę się, choćbym odchorować miał... Gdy polityka nakazuje, niejedno przełknąć potrzeba.

 — Kieliszek! — zawołał Komarzewski. — Wasza królewska mość sądzisz, że tam kielichami piją?

 Poniatowski głowę wcisnął w ramiona.

 — To już chyba ty mnie wyręczać będziesz musiał — rzekł śmiejąc się. — Ale mówmy najprzód, jak do tego przyjdziemy, ażebyśmy w Nieświeżu upić się mogli?

 Zadumał się Komarzewski.

 — Kogoś podstawimy dla insynuacyi — odezwał się, trochę pomyślawszy. — Wam, najjaśniejszy panie, napraszać się nie wypada; mnie nadto znają, jako oddanego waszej królewskiej mości; a będziemy musieli popchnąć neutralnego kogoś do jenerała Morawskiego. On i żona jego myśl podadzą wojewodzie. Musi zaprosić.

 — Naturalnie — rzekł król, ostygając zwolna, w miarę, jak myślą następstwa wszystkie kroku przedsiębranego rozważał. — Naturalnie. Polityka obecnej chwili może nas zmusić do tego kroku, chociaż, Komarzesiu mój, z mojej strony będzie to ofiarą wielką. Z Radziwiłłem potrzeba chodzić ostrożnie, umieć mu się akomodować. Fraszka to z rozumnym nieprzyjacielem, ale z takim, jak ów poczciwiec Panie-kochanku! Ja, król, w porównaniu z nim, ubożuchny jestem. Oprócz orderu, którego mu dać już nie mogę, bo go ma, niczem się nawet wywdzięczyć nie potrafię za gościnę, która go szalenie kosztować może, nie dla mnie, ale dla miłości własnej.

 — O! że Radziwiłł monumentalnie wystąpi, o tem ani wątpić, — przerwał Komarzewski — że go to krocie może kosztować — niema słowa; ale go stać na to.

 — Byle nie popełnił jakiej niedorzeczności — wtrącił król — próżny jest... lękam się.

 — Musielibyśmy tam kogoś postawić dla kontroli, — rzekł jenerał — ale najprzód wasza królewska mość zechcecie objawić stanowczą wolę swoję.

 — Muszę o tem z Chreptowiczem i z Platerem pomówić jeszcze, — odezwał się Poniatowski — a ty, mój jenerale, ze swej strony, proszę cię, wyrozumiej zdaleka, nie wydając się z tą myślą, bo, anuż cofnąć się będziemy musieli?

 Skłonił się Komarzewski.

 — Mnie się zdaje, — rzekł ciszej — że rzecz się wykona i że będzie pożyteczną, ale żal mi zawczasu waszej królewskiej mości... sroga to będzie ofiara.

 — Zgóry to przeczuwam, — westchnął król — lecz przyznasz mi, że zbyt drogo zgody i jedności opłacić nie można. Jest to chwila jedyna, w której silne stronnictwo stworzyć na podporę naszę możemy i musimy, a zatem... bądźcobądź!

 Chwilkę podumał król i szepnął, palec kładnąc na ustach.

 — Nie wydaj mnie tylko z sekretu. Musi się to stać nie przeze mnie, ale... samo przez się. Sam wojewoda powinien tego pożądać. Bliskość Nieświeża myśl mu tę podać musi. Będziemy oglądać kanały, zapłyniemy aż do Pińska.

 — Marszruta jeszcze nie jest stale oznaczoną, czasu mamy dosyć, choć Nieśwież nam kilka dni będzie kosztować. Książe się zechce popisywać ze wszystkiem, i strzelać, i pływać, i muzyki słuchać nam każe.

 — Gdyby tylko na tem się skończyło! — westchnął król. — Ale kieliszek ten, który mam w obrzydzeniu!

 Komarzewski westchnął.

 — Nie śmiem stawać w jego obronie, — szepnął — lecz ma on swą dobrą stronę. Wiele rzeczy się nim wytłómaczyć daje i uniewinnić. Jak za mgłą wychodzą obrazy niejasno, a tego czasem potrzeba.

 Król gdzieindziej już był myślami.

 — Przez Radziwiłła, — rzekł — zjednawszy go, wybór posłów mieć będziemy zapewniony, takich, jakich potrzebujemy, abyśmy trudne przeprowadzili wnioski od tronu. Rozumiesz, że nie o ten sejm mi idzie, ale o przyszły i następne. Mam zbyt wielu nieprzyjaciół jawnych i skrytych. Czas jest starać się o przejednanie i zgodę. Nie zrozpaczyłem o Branickim, z Radziwiłłami jesteśmy dobrze, ale potrzeba być serdecznie, podpierać ich i mieć ich zawsze za sobą. Panie-kochanku jest bądźcobądź potęgą. Nie wysoko cenię jego zdolności, bo on się z niemi popisywać nie umie i gra rolę bufona, ale nie zbywa mu może na przebiegłości.

 — Dla mnie on zagadką, — odezwał się Komarzewski — bo obok chwil szału ma momenta wielkiego rozumu.

 — A zdaje mi się, że głaszcząc miłość własną jego, pozyskać go można. Rozumiesz to, że ja się mu wpraszać nie mogę, — rzekł król — musi on mnie zaprosić, ale radbym, ażeby się to stało.

 Po tej krótkiej rozmowie z Komarzewskim, król w parę godzin, wyszedłszy z gabinetu, wśród osób, które codziennie zrana przychodziły mu się pokłonić i dowiedzieć, czy niema rozkazów do wydania, zobaczył kasztelana Platera. Był to jeden z przyszłych towarzyszów podróży, tak niezbędny, jak ks. Naruszewicz. Nie było tajemnicą dla nikogo, że Plater utrzymywał pracowity dziennik swojego żywota i czynności. Układny, zręczny, ani się nadto narzucający, ani dający zatrzeć i zakryć, Plater był jednym z najpraktyczniejszych dworaków, przewidujących zawsze przyszły wiatru kierunek i zastosowujących się do niego. Płynąć przeciwko prądom i narażać się na walkę nie lubił. Z twarzy jego wyczytał Naj. pan, że kasztelanowi pilno było coś mu oznajmić, a że miał wyśmienite stosunki i z ambasadą, i potrosze wszędzie, król, zręcznie manewrując, przybliżył się do niego.

 — Najjaśniejszy panie, — szepnął Plater — jedziemy z Białowieży do kanału, potem kanałem, część drogi wodą, dalej lądem, ale cała ta podróż może się nazwać hydrograficzną, a jednej rzeczy zapomniano w niej.

 — Jakiej? — spytał król.

 — Całemu światu wiadomo, że w Albie wojewoda wileński pokopał kanały i jeziora, dla zafundowania tam floty i odrodzenia marynarki — rzekł kasztelan. — Oglądać kanał muchawiecki, a nie widzieć marynarki Radziwiłła, co świat na to powie?

 Zdziwił się król tej interpelacyi i, zamiast odpowiedzi, wtrącił:

 — Nie widziałeś dziś jenerała Komarzewskiego?

 — Ani nawet wczoraj — odparł Plater.

 — Zkądże ta myśl o Albie i marynarce radziwiłłowskiej? — rzekł król.

 — Myśl ta, przyznać muszę, nie moja, — pokornie odezwał się kasztelan — słyszałem ją z ust wielu przyjaciół księcia wojewody.

 Mówiąc to, pilno w oczy spoglądał Naj. panu, który stał napozór zimny i roztargniony. Trwało milczenie chwilę. Plater czekał.

 — Rozumiesz to, iż ja się zaprosić nie mogę — rzekł król wkońcu.

 — Naturalnie, ale, czy się wasza królewska mość dasz zaprosić? — zapytał kasztelan.

 — Czy masz polecenie mnie sondować.

 — Nie — alebym rad na wszelki wypadek wiedzieć opinią waszej królewskiej mości.

 Król pomyślał chwilę.

 — Z jednej strony wszystko co zbliża i jednoczy, dobrem jest i pożądanem, — odezwał się — z drugiej bardzo to drażliwa i śliska wyprawa... gdzie i krok każdy i słowo wielce wyważyć trzeba i nieprzewidziane przewidzieć, aby, co miało zbliżyć, nie — rozdarło...

 — Nad tem słudzy waszej królewskiej mości czuwać powinni — rzekł Plater żywo.

 Nadchodzący panowie nie dali mówić dłużej, ale król wejrzeniem się porozumiał z kasztelanem.

 Narada Komarzewskiego w kółku najbliższych króla przyjaciół i rodziny, skończyła się przyjęciem wielce ochoczem podanej myśli. Wszyscy byli za tem, aby zbliżenie się do wojewody i jego rodziny, jak najściślejszym węzłem utrwalić — choć wspomnienie serdecznych stosunków z Branickim i ze Szczęsnym Potockim, które się obróciły potem w zajadłą nienawiść obu — mogły zrażać Poniatowskiego. Lecz doświadczenie mało kogo uczy, a tu zupełnie odmienny charakter człowieka, zdawał się więcej obiecywać. Nie potrzebował on nic, oprócz trochy kadzidła.

 Król jednak, bystrzej niż inni widzący rzeczy, lękał się, aby w kółku przyjaciół wojewody, w jego rodzinie, nie znaleźli się złośliwi, coby, albo jego królewskiej godności w czem mogli ubliżyć, lub aluzyą jakąś go upokorzyć. Wiedział, jak ze swoją krwią i rodem wysoko się nosili Radziwiłłowie i czem dla nich był stolnik litewski; im, którzy Czartoryskim ich jagiellońskiego pochodzenia zaprzeczali.

 Tymczasem myśl ta zaledwie podszepnięta, jakby się zarazem zrodziła w wielu głowach, już zaprzątała przyjaciół — i wszyscy ją znajdowali szczęśliwą, naturalną, a niektórzy sądzili, że pominięcie Nieświeża byłoby uchybieniem dla książęcego domu. Zdaniem ich, król się mógł nawet bez ujmy godności swojej, sam zaprosić do Radziwiłła.

 Stanisław August, pani Krakowska, prymas, wszyscy sobie życzyli tych odwiedzin, ale jeden król tylko obawiał się, aby wśród nieuniknionych pochlebstw i kadzideł, nie ukryło się żądło jakie. Tak łatwo było jednem słowem rozbudzić nieprzyjemne wspomnienia!

 W parę dni potom mówiono już głośno o tem, że król zechce zapewne Radziwiłła odwiedzić, że książe zapewne prosić go nie omieszka, i że pożądanem byłoby, aby w ten sposób królewski obóz się na Litwie ubezpieczył od nieprzyjaciół, jakich mu upadek Tyzenhauza przymnożył. Z obu stron rozpoczęły się rokowania w tym celu.

Przypisy:

[1].Chłodny napój, z niemieckiego kalte Schale (zimna czasza).

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok