Known from Snow - Vela Szulwińska  - ebook

Known from Snow ebook

Vela Szulwińska

3,1

28 osób interesuje się tą książką

Opis

Felicity Mistlee co roku czeka na zimę, bo wtedy znowu może poczuć śnieg pod nartami a na twarzy powiew zimnego, górskiego powietrza. Teraz, kiedy właśnie skończyła szkołę średnią, postanawia zostać wolontariuszem na austriackich stokach narciarskich. 

Wszystko zapowiada się genialnie, ale niestety jej plany rozsypują się w drobny mak. Neo Harrison – król tamtejszych stoków, zawodowy snowboardzista – przypadkiem wjeżdża w dziewczynę, powodując wypadek. 

Chłopak, dla którego do tej pory liczyło się tylko szpanowanie na stoku, alkohol i imprezy, pierwszy raz w życiu jest załamany. Przez swoją nieuważność wyrządził niewyobrażalnie wielką krzywdę, i to nie sobie, a komuś. W jednym momencie jego świat się zmienia i nie liczy się już deska, a brązowowłosa dziewczyna o zielonych oczach. 

Jednak czy Felicity jest w stanie wybaczyć komuś, kto odebrał jej jedyne źródło szczęścia, którym była możliwość realizowania swojej pasji?

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej piętnastego roku życia.                                                              Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 454

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,1 (235 ocen)
68
46
30
34
57
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
GypsyGirlRecenzuje

Nie polecam

#reklama Zapraszam was na moją opinię na temat książki Known from Snow od Veli Szulwińskiej. Dodam, że opinia będzie pełna spojlerów ukazujących absurdy tej książki. Felicity Mistlee co roku czeka na zimę, bo wtedy znowu może poczuć śnieg pod nartami a na twarzy powiew zimnego, górskiego powietrza. Teraz, kiedy właśnie skończyła szkołę średnią, postanawia zostać wolontariuszem na austriackich stokach narciarskich. Wszystko zapowiada się genialnie, ale niestety jej plany rozsypują się w drobny mak. Neo Harrison – król tamtejszych stoków, zawodowy snowboardzista – przypadkiem wjeżdża w dziewczynę, powodując wypadek. Chłopak, dla którego do tej pory liczyło się tylko szpanowanie na stoku, alkohol i imprezy, pierwszy raz w życiu jest załamany. Przez swoją nieuważność wyrządził niewyobrażalnie wielką krzywdę, i to nie sobie, a komuś. W jednym momencie jego świat się zmienia i nie liczy się już deska, a brązowowłosa dziewczyna o zielonych oczach. Jednak czy Felicity jest w stanie wybaczyć k...
paaula29

Nie polecam

Niestety ale wydawnictwo niezwykle znowu poszło w "ilość a nie jakość". Ta książka już na samym początku jest bardzo żenująca i bezsensowna. Czy naprawdę w tym wydawnictwie ktoś to czyta przed publikacją?
Kasiopeia
(edytowany)

Nie polecam

Kiepska książka. Próba samobójcza jest źle i krzywdząco pokazana. Nie wiem co autorka chciała uzyskać tak dużą ilością wulgaryzmów, na pewno nie udało się jej tym sprawić że żarty będą zabawniejsze. Logistyka w książce leży (organizacja szpitala, leczenie Felicity, opisy jazdy na Nartach, zasady panujące na stoku i wiele innych). Koniec książki nie miał większego sensu, był chaotyczny.
Nikolaread

Nie polecam

powiem tak. autorka miała potencjał na wydanie czegoś dobrego. przynajmiej w moim odczuciu nie skorzystała z tego. fakt, nie przeczytałam całej książki, jednak to, co już przeczytałam wystarczy. zacznijmy od wątku narciarstwa. autorka dosyć źle to przedstawiła. zrobienie researchu naprawdę nikogo nie zabiło. Tymbardziej gdy vela chce, aby książka podobała się wielu czytelnikom. przejdźmy teraz do wypadku. pojawia się zwrot "powinnam być wdzięczna, że nadal mam resztę kończyn." przysięgam, to jest najgorsze co można powiedzieć po wypadku. co autorka chciała uzyskac licznymi przeklenstwami? nie wiem. na pewno nie uzyskała nic dobrego. ogólna logistyka w książce leży, nie będę się szczegółowo wypowiadała, za dużo tego. chodzi mi między innymi o opisy: leczenia felicity, szpital i tak dalej. przejdźmy do czegoś co mnie najbardziej zabolało. opis próby samobójczej. po prostu krzywdzący i źle pokazany. lepiej, żeby go w ogóle nie było. bohaterka popełnia próbę samobójczą za pomocą przed...
luczjaM

Nie polecam

Autorka nic nie wie o narciarstwie i popełnia mnóstwo błędów logistycznych. Jednym z tych błędów jest na przykład sama podstawa fabuły🤦🏼‍♀️
283

Popularność




Copyright © 2023

Vela Szulwińska

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Hanna Kwaśna

Korekta:

Joanna Błakita

Dominika Kalisz

Maria Klimek

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

Projekt ilustracji:

Marta Michniewicz

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-175-3

PROLOG

Kiedyś myślałam, że gdyby coś odebrało mi to, co kocham, zostałabym wrakiem człowieka i już nigdy nie zaznałabym szczęścia. Byłam pewna, że już zawsze moje serce będzie w pełni zajęte przez narciarstwo, białą mandarynkowo-poziomkową herbatę i fretki. Że moje życie zawsze kręcić się będzie wokół płatków śniegu i zaśnieżonych stoków. Ale gdy straciłam jedną z tych rzeczy, obiektem moich zainteresowań stał się ten, kto mi ją odebrał. To tak straszne uczucie, bić się z wyrzutami sumienia za to, że kocham kogoś, kto zabrał mi wszystko.

ROZDZIAŁ 1

Tor przeszkód

Czasami rozpaczając nad czymś, co się kończy, zapominamy o tym, że jednocześnie zaczyna się coś nowego, rozdział w życiu, niosący ze sobą nowe doświadczenia i przygody. Tą myślą starałam się zajmować umysł przez wszystkie te niesamowicie dłużące się miesiące, które dzieliły koniec klasy maturalnej od rozpoczęcia sezonu narciarskiego.

Tęskniłam za szkołą, znajomymi, a nawet za niektórymi nauczycielami. Ale teraz to nie było ważne. Skończyłam szkołę i w końcu mogłam spełnić moje największe marzenie i zostać wolontariuszem na austriackich stokach w okresie zimowym.

To oznaczało codzienny widok na góry, niesienie pomocy, poznanie nowych znajomych i narty. Mój wyjątkowy sport, który pokochałam już jako mały bąbelek, który zjeżdżał po niewysokim, płaskim wręcz stoku pługiem i czuł się jak najlepszy narciarz we wszechświecie. Narty były nieodłącznym elementem mojego życia i żaden inny sezon się dla mnie nie liczył.

Nawet wakacje, Wielkanoc czy Halloween nie były dla mnie ważne. Z kamienną twarzą przechodziłam obok przerażających ozdób, wydrążonych dyń, pomalowanych jajek, tortów urodzinowych, a nawet słonecznych plaż. Czekałam tylko na zimę. Na tych kilka miesięcy, podczas których mogłam być sobą. Bo prawda była taka, że czułam się sobą, tylko zjeżdżając ze stoku, ze słuchawkami w uszach, odłączona od reszty świata. Bo wtedy byłam we własnym świecie, który stanowił dla mnie oazę bezpieczeństwa. A może po prostu chciałam tak sądzić.

Więc to tu miałam spędzić następne miesiące?, myślałam, stojąc jak obłąkana przed drzwiami mojego pokoju w ośrodku przeznaczonym specjalnie dla wolontariuszy.

Już sam korytarz, wyłożony brudną, szarą wykładziną, nie zachęcał do zobaczenia wnętrza. Farba odpadała z pomalowanych na niebiesko ścian dosłownie wszędzie, przez co budynek sprawiał wrażenie opuszczonego. Z sufitu zwisały ozdoby świąteczne, z czego akurat bardzo się ucieszyłam, bo zaczął się już grudzień i wspaniale byłoby poczuć atmosferę zbliżających się świąt.

Cały budynek był opustoszały, najprawdopodobniej stanowiłam jedną z pierwszych osób, które tutaj dotarły. Rozejrzałam się jeszcze niepewnie, zanim niechętnie nacisnęłam na klamkę i rozejrzałam się po pokoju.

Pastelowozielone ściany pokryte były różnymi naklejkami, jakie dodawane są przy zakupie markowych przedmiotów, jak kaski, buty narciarskie i tym podobne. Naprzeciwko drzwi stała mała szafka nocna z lampką i pudełkiem chusteczek, a po jej obu stronach znajdowały się dwa wąskie łóżka. Na sosnowej podłodze leżał okrągły, brązowy dywan. Z sufitu zwisała najzwyklejsza żarówka opatulona zakurzonym abażurem z tkaniny. Nacisnęłam włącznik, a po pokoju rozlała się fala ciepłego światła. Było dziś wyjątkowo pochmurnie, więc wcześniej panował tu niepokojący i mroczny klimat. Pokój nie sprawiał wrażenia przytulnego ani czystego, ale to wszystko zrekompensowało mi gigantyczne okno, rozciągające się na szerokość całej bocznej ściany. Widok zaparł mi dech w piersiach. Alpy fascynowały mnie, odkąd pamiętam, a teraz miałam widzieć je codziennie, budząc się rano. Niezwłocznie zajęłam łóżko przy oknie. Wpatrywałam się w niesamowity widok, śledząc wzrokiem drobne sylwetki ludzi spacerujących w oddali.

Wciągnęłam przez próg dwie obszerne torby z ubraniami, a sprzęt narciarski zostawiłam na korytarzu. Planowałam za chwilę odnieść go do ski roomu. Usiadłam na łóżku i nerwowo odetchnęłam. Powróciłam do podziwiania tutejszych widoków, rozmyślałam jednak o czymś innym. Od rana moją głowę oblegały myśli o tym, jacy będą trenerzy, osoby z innych klubów, jak będzie wyglądał plan dnia, czy moja współlokatorka będzie miła i czy dojdziemy do porozumienia.

Przechadzałam się nerwowo po pomieszczeniu, wplatając palce we włosy. W pewnym momencie przystanęłam przy ścianie i zaczęłam odklejać jedną z naklejek, która nie pasowała do reszty i kłuła mnie w oczy.

Nie wiedząc, co dalej ze sobą zrobić, wyjęłam telefon i wystukałam na ekranie krótką wiadomość do mamy i mojej przyjaciółki Alex. Napisałam „jestem już, jak coś” oraz wysłałam szerokokątne selfie, na którym uśmiechałam się szeroko i wystawiałam język na bok. Taty nie zwykłam informować o takich sprawach, bo zazwyczaj nawet nie znajdował czasu na odpisanie. Zastanawiałam się czasem, czy aby na pewno miał mnie zapisaną w kontaktach. Rzuciłam telefon na łóżko, rozejrzałam się po pokoju i przysiadłam na brzegu materaca. Powieki miałam niesamowicie ciężkie i wiedziałam, że jeśli nie położę się chociaż na chwilę, to zaraz zasnę na siedząco. Położyłam się więc i zmrużyłam oczy, totalnie zapominając o sprzęcie narciarskim pozostawionym na korytarzu.

Ze snu wyrwał mnie przeraźliwy krzyk i wiązanka przekleństw z zewnątrz. Przetarłam oczy i podeszłam do drzwi, ale nawet nie zdążyłam ich otworzyć, bo ktoś z drugiej strony pchnął je tak zamaszyście, że mało brakowało, żebym dostała nimi w twarz.

Do pokoju weszła niska dziewczyna z długimi blond włosami, ubrana w szeroką niebieską bluzę i czarne legginsy. Zmierzyła mnie szybko wzrokiem, jakby właśnie stała przed osobnikiem z innej planety.

– Jakiś debil rozstawił cały swój dobytek narciarski na korytarzu i prawie się przez niego zabiłam – powiedziała nastolatka z pogardą w głosie.

Ups… chyba o czymś zapomniałam.

– Ee, to chyba ja, trochę mi się przysnęło i zapomniałam o tym, przepraszam, wszystko okej? – spytałam nerwowo, nie chcąc już na wstępie być skreślona u nowej współlokatorki.

Dziewczyna na początku spojrzała na mnie z tak poważną miną, że naprawdę zaczęłam się obawiać o własne życie, ale chwilę później wybuchła gromkim śmiechem. Kamień spadł mi z serca. Słabo byłoby tak szybko stracić szansę na nową przyjaźń.

– Jestem Ivy, chyba będziemy razem mieszkać – powiedziała po uspokojeniu. – Nic się nie stało, ale błagam, zabierz te toboły, bo zaraz spowodujesz tu tragedię narodową – zaśmiała się.

Usłyszałam kolejny huk zza uchylonych drzwi, ale go zignorowałam. Zajmowałam się miętoleniem rękawa mojej bluzy i w tamtym momencie wydawało mi się to bardzo interesujące. Bardziej niż człowiek przewracający się właśnie o moje narty.

– Taaak, jasne, jeszcze raz przepraszam. Jestem Felice. – Uśmiechnęłam się do dziewczyny i podałam jej dłoń, po czym skierowałam się na korytarz. Po chwili jednak przystanęłam, słysząc głos blondynki.

– Jesteś nowa, prawda?

– Aż tak to widać? Tak, jestem – parsknęłam, mrużąc oczy.

– Trochę. Zapaliła mi się czerwona lampka, już kiedy zobaczyłam twoje toboły. Dawno ustaliliśmy, że nie zostawiamy nic na korytarzu, nawet na chwilę – wyjaśniła, wyraźnie zaznaczając swoją wyższość.

Zdenerwowało mnie to, bo nienawidziłam, gdy czyjeś ego przekraczało granicę normy. Chyba że było ono moje, ale to zdarzało się raczej okazjonalnie.

– To coś złego? – Zmarszczyłam brwi. – Że jestem nowa? – dodałam, gdy mimika twarzy dziewczyny stała się odbiciem mojej.

– Nie. – W tonie jej głosu dominowała niepewność i zawahanie. – Po prostu znamy się już trochę i nowym osobom zazwyczaj jest ciężko wbić się w towarzystwo. Musisz przygotować się na to, że wiele osób może traktować cię z dystansem.

– Na przykład kto? – Pozostawałam uparta.

– Frey, Neo, Theo… – wymieniała. – Ja…

Wykrzywiłam twarz w zdezorientowaniu, ale nie skomentowałam jej wypowiedzi.

– Dobra, srał to pies. – Machnęłam ręką, bo naprawdę mnie to nie obchodziło.

Przyjechałam tu na narty, a te nie mogły mnie trzymać na dystans. Przecież to niemożliwe.

Prawda?

Skierowałam się do drzwi, by posprzątać bałagan, a na moje usta wkradł się kpiarski uśmiech, idealnie kwitujący zakłopotanie blondynki.

Och… rzeczywiście wygląda to… niebezpiecznie.

Narty w materiałowym futerale osunęły się ze ściany, blokując przejście, torba z kurtkami i innymi ciepłymi ubraniami leżała dosłownie na środku, a by znaleźć kijki, musiałam się porządnie przyjrzeć, bo jeden leżał oddalony o dwa metry, pod drzwiami innego pokoju, a drugi, mocno wygięty, kolejne trzy metry dalej.

Wytrzeszczyłam oczy. Jak to się w ogóle stało? Przecież jedna Ivy nie mogła rozwalić wszystkiego jak trąba powietrzna i wygiąć kijek. Wychyliłam się zza drzwi naszego pokoju i spojrzałam na współlokatorkę niewinnym wzrokiem.

– Wiesz… Chyba nie tylko ty musiałaś się zmierzyć z trasą grozy zbudowaną z mojego sprzętu.

– Boże święty, Felice! – roześmiała się gorzko, wstała i minęła mnie w progu. – Dobra, to wygląda, jakby przeszły tu przynajmniej cztery huragany – dodała, rozglądając się po korytarzu. Nie czekając, aż więcej osób zainteresuje się hałasami zza drzwi, przystąpiłam do zbierania wszystkiego. Podnosząc zgięty kijek, poczułam ból w sercu.

– Kupiłam go dwa tygodnie temu. Dwa tygodnie! On nawet śniegu nie zdążył zobaczyć – jęknęłam z desperacją do Ivy, która postanowiła pomóc mi posprzątać miejsce katastrofy. Dziewczyna nie odezwała się, ale zachichotała cicho.

Mimo wszystko doceniałam jej pomoc, bo wcale nie musiała tego robić, zwłaszcza że była jedną z ofiar spowodowanego przeze mnie „wypadku” i znałyśmy się od jakichś dziesięciu minut. Równie dobrze mogła poświęcić ten czas na rozpakowanie bagaży i obgadanie mnie ze znajomymi.

– Co to za papiery? To twoje? – Blondynka w końcu przerwała niezręczną ciszę i wskazała na leżącą obok torby z kaskiem kartkę. Obracała ją, a ja skrzywiłam się w duchu, gdy zauważyłam, że róg lekko się zagina.

– Aaa, nic takiego – zaśmiałam się nerwowo i gdy już chciałam wyrwać jej skrawek papieru, zaczęła czytać ją na głos z kpiarskim uśmiechem na ustach.

Kurwa.

Dziewczyna co chwilę mieszała słowa i zjadała literki, czego słuchało się całkiem śmiesznie. W pewnym momencie oznajmiła, że przeprasza za jej plączący się język, ale jakąś godzinę temu wyżłopała dwie butelki piwa. To był ten moment, gdy zwątpiłam, czy aby na pewno uda nam się dogadać. Dalej jednak słuchałam jej, przewracając oczami i śmiejąc się głośno z mojego dzieła.

Po przeczytaniu obie wybuchłyśmy tak nieopanowanym śmiechem, że po chwili tarzałyśmy się po brudnej podłodze, komentując poszczególne typy narciarzy.

– Ta lista jest taka prawdziwa! – Ivy uśmiechnęła się do mnie.– Mamy tutaj typowego cwaniaczka i lucasa w jednym, potężne kombo.

Ivy wyciągnęła długopis i dopisała obok akapitu z cwaniaczkiem: „Neo Harrison”, a ja przeklęłam w duchu, wiedząc, jak złym połączeniem jest mój wyszczekany charakter i snowboardzista wyzywający narciarzy.

– Kto to Neo? – spytałam zaciekawiona, nie kryjąc urazy.

– Tak zwany król tutejszych stoków. Zawodowy snowboardzista, znany głównie z wyzywania narciarzy, okupowania snowparków i jeżdżenia poza stokami.

– Typowy cwaniaczek. Zdecydowanie. – Przymknęłam powieki, szykując się na liczne pojedynki spojrzeń i słów z tym osobnikiem.

– Tak w zasadzie, jak powstała ta niesamowita charakterystyka narciarzy i snowboardzistów? – dodała po chwili dziewczyna, wracając do zbierania sprzętu.

– Nudziło mi się z tatą podczas jazdy – odpowiedziałam krótko, nie chcąc drążyć tematu ojca, który zawsze był dla mnie drażliwy.

Włożyłam pamiątkę z powrotem do torby i zapięłam zamek. Mój wzrok zatrzymał się tam na dłużej, by blondynka nie zwróciła uwagi na pojedynczą łzę spływającą z mojego policzka.

Moi rodzice rozstali się, gdy miałam trzy lata. Wyszło to wszystkim na dobre, bo oni nie musieli zmuszać się do bycia w toksycznym związku, a ja nie musiałam wysłuchiwać nieustannych kłótni. Mieszkałam z mamą, ale miałam kontakt z tatą i często zabierał mnie do kina, restauracji lub na basen. Jednak z biegiem lat coś mu strzeliło do głowy i zaczął mieć mniej wolnego czasu. Co chwilę znajdował nowe zainteresowania, poczynając od gry na saksofonie, poprzez nurkowanie, aż po psychoterapię.

Miał już pięćdziesiąt lat, a nadal co rusz dokładał do napiętego terminarza nowe zajęcia, co skutkowało brakiem czasu dla mnie. Dalej się spotykaliśmy, ale nie tak często, i mogłam wyczuć dystans, który się między nami narodził. Wszystko to próbował zatuszować pieniędzmi. Nie miał czasu się ze mną zobaczyć i pogadać, więc przelewał mi kasę na wyjście z koleżankami i udawał niesamowitego ojca. Miałam prawie wszystko, co chciałam, ale nawet najdroższy gamingowy komputer i nowe, piękne narty nie mogły zastąpić miłości taty.

Przez pół godziny odgruzowywałyśmy przejście, posyłając przepraszające uśmiechy przechodzącym dziewczynom. Pokoje chłopaków, jak dowiedziałam się od Ivy, znajdowały się na niższym piętrze. Gdy skończyłyśmy sprzątanie, przeniosłyśmy wszystko do ski roomu. Przy okazji Ivy oprowadziła mnie po ośrodku, który znała jak własną kieszeń, bo był to już jej trzeci rok na wolontariacie. Pokazała mi siłownię pełną profesjonalnego sprzętu, wszystkie ukryte zakamarki, w tym kantorek, od lat służący młodzieży za palarnię, salę gimnastyczną, pokój trenera, którego przy okazji mi przedstawiła, pralnię, stołówkę, ogródek z altanką i miejsce porannych zbiórek. Po jakimś czasie dziewczyna uznała, że zobaczyłam już wszystko, o czym ona wie, więc wróciłyśmy do pokoju i zaczęłyśmy rozpakowywać bagaże.

– Wolontariusze robią ognisko za pół godziny. Napisali na grupie. Idziemy? Znam kilka osób, ale jest też dużo nowych, więc fajnie byłoby się zintegrować, bo już jutro jedziemy w góry, żeby wszystko nam pokazali, i nie będzie czasu na zapoznawanie się. – Ivy przeczytała wiadomość, trzymając telefon jedną ręką, a drugą nieudolnie próbując włożyć koszulki na najwyższą półkę.

– Spoko, fajnie będzie wreszcie z kimś porozmawiać, bo ostatnio miałam taką okazję w czerwcu, w szkole – odpowiedziałam, próbując ukryć radość.

Powróciłam do segregowania skarpetek, których wzięłam ze sobą mnóstwo. Uśmiechałam się do siebie, sprawiając wrażenie ucieszonej na widok żyrafkowych podkolanówek, które właśnie trzymałam w ręku.

Naprawdę jednak cieszyłam się na samą myśl, że tu jestem. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że zaczynam nowe życie. Niby za kilka miesięcy, gdy zrobi się ciepło, wszystko miało wrócić do normy, ale głęboko w sercu wiedziałam, że nic już nie będzie takie samo, bo po powrocie miałam wyjechać na studia i nawet teraz, gdy jeszcze nie znałam tego miejsca ani ludzi, wiedziałam, że będę za nimi tęsknić, bo mimo że wszystko wokół wydawało się takie obce, to sport, dla którego tu przyjechałam, znałam i kochałam jak nikt inny.

***

Włożyłam zwykłe szerokie jeansy, ciepłą bluzę i białą puchową kurtkę. Przed wyjściem przeczesałam kilka razy moje brązowe włosy i wyszłam na korytarz, gdzie czekała już na mnie Ivy. Stała oparta o ścianę, patrząc w telefon. Wyglądała na wyraźnie przygnębioną, ale gdy tylko pojawiłam się w zasięgu jej wzroku, odwróciła się szybko i wygasiła ekran, więc zdecydowałam, że nie będę się wtrącać, nic na siłę.

Blond włosy przykrywały jej twarz, sięgając prawie do trzęsących się dłoni. Kreowała się na osobę pewną siebie i towarzyską, jednak już teraz mogłam wyczuć, że była to tylko maska.

Dziewczyna nic nie powiedziała, jedynie pokazała dłonią, że mam za nią podążać. Byłam zdziwiona, że cała pozytywna energia, którą miała jeszcze chwilę temu, gdy rozmawiałyśmy, wyparowała tak szybko. Wyszłyśmy na ogródek przy ośrodku, gdzie rozbrzmiewała muzyka. Ivy od razu oznajmiła, że musi iść gdzieś zadzwonić, przeprosiła mnie i szybkim krokiem odeszła na bok, wyjmując z kieszeni telefon. Było mi przykro, że zostawiła mnie na pastwę nieznanych mi ludzi, ale miałam pewność, że doskonale poradzę sobie i bez niej.

Ogród był mały, ale przytulnie urządzony. Na środku płonęło ognisko, wokół którego rozstawiono parę ławek. Po prawej stronie znajdowała się altana z długim drewnianym stołem. Piętrzyły się na nim miski z przekąskami i butelki z napojami. Mojej uwadze nie umknęło, że przynajmniej kilka z nich było napojami alkoholowymi. W kilku miejscach rosły krzaki i kępki kwiatów, ukryte pod warstwą śniegu. Dym z żarzącego się ognia unosił się ku niebu pokrytemu milionami gwiazd. Rozejrzałam się, błądząc wzrokiem po nieznanych mi twarzach.

Teraz albo nigdy.

Podeszłam pewnym krokiem do grupki ludzi siedzących przy ognisku i przywitałam się głośno:

– Hej wszystkim.

Nikt nie odpowiedział.

– Hej – powtórzyłam znacznie głośniej.

Niektórzy spojrzeli na mnie tak, jakby pierwszy raz widzieli człowieka, i wrócili do aktywnych rozmów. Zdenerwowało mnie to. Widzieli mnie pierwszy raz w życiu i mieliśmy spędzić razem kilka najbliższych miesięcy, w tym Boże Narodzenie, a oni mnie ignorowali, stwierdzając, że mają już znajomych pod dostatkiem? Nie byłabym sobą, gdybym nie zareagowała. Rozejrzałam się po podwórku, znajdując wzrokiem wielkie głośniki. Akurat nikt przy nich nie stał, więc wpadłam na dość głupi pomysł, ale byłam zbyt zdeterminowana i wkurzona sytuacją, by go nie zrealizować. Podbiegłam ukradkiem do urządzenia i nie zastanawiając się dłużej, odpięłam kabel zasilający. Muzyka ucichła i momentalnie wszystkie oczy skierowały się na głośniki, a tym samym na mnie.

Bingo.

– Co ty odpierdalasz? Podłącz ten kabel! – krzyknął jeden ze zbulwersowanych chłopaków. Jego twarz aż poczerwieniała.

– Co ja odpierdalam? – Skierowałam zabójcze spojrzenie wprost na blondyna, który odważył się odezwać. – Przywitałam się z wami, dwukrotnie, przynajmniej połowa z was usłyszała, a nikt nie raczył się odezwać. Rozumiem, że wy się znacie, ale będziemy zmuszeni spędzić ze sobą sporo czasu, więc może chociaż dajcie szansę nowym osobom się zadomowić? – Posłałam mu ironiczny uśmiech.

Chłopak parsknął śmiechem.

– Jebana atencjuszka – powiedział któryś z jego kolegów. Ten charakteryzował się ciemnymi roztrzepanymi lokami i ironicznym wyrazem twarzy. – Jest nowa i myśli, że wszyscy będą całować ją po stopach. To się, kurwa, myli.

Niezwłocznie ruszyłam w jego stronę i zatrzymałam się centralnie przed nim. Nie zabolały mnie jego słowa, ale nie lubiłam wysłuchiwać obelg.

– Słuchaj, mój drogi – odparłam z jadem w głosie. – Rozumiem twoje wybujałe ego, ale nie musisz się popisywać przed widownią, żeby zdobyć respekt. Jestem pewna, że jest wiele pustych lasek, które pociąga twój wredny charakter. – Kończąc, z całych sił kopnęłam go kolanem w krocze, na co ten zaczął zwijać się z bólu.

Grupka dziewczyn stojących nieopodal zaczęła klaskać i wiwatować. Popatrzyłam na nie zdezorientowana, bo w sumie nie zrobiłam nic godnego podziwu. Jedna z nich pokazała ręką, abym podeszła bliżej, i już zaczęłam iść w ich stronę, gdy ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłam się. Stał przede mną chłopak, który jako pierwszy odezwał się po wyłączeniu muzyki i zaśmiał się, kiedy usłyszał moje wyjaśnienie. Najprawdopodobniej kolega delikwenta, który dalej leżał skulony na podłodze. Odsunęłam się nieznacznie do tyłu, obawiając się, że chce mnie uderzyć. On jednak przybliżył się do mojego ucha i wyszeptał:

– No niezłe show, dziewczynko. Imponujące. – Był tak blisko, że czułam jego ciepły oddech na szyi. Moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz.

Nie mówiąc nic więcej, minął mnie i zbliżył się do głośników. Po chwili znów wybrzmiała muzyka, co reszta uznała za koniec teatrzyku i wróciła do poprzednich zajęć. Blondyn dalej posyłał mi ukradkowe spojrzenia, a moje policzki płonęły. Byłam zawstydzona i zdezorientowana.

Chłopak, który wprowadził mnie w ten stan, właśnie opierał się o altankę, odpalając papierosa. Jego blond włosy opadały mu na oczy, a turkusowe oczy lśniły w mroku. Obszerna bluza sięgała mu prawie do kolan. Wyglądał naprawdę dobrze. Gdy zbliżał się do ogniska, na jego twarz wpłynęła fala ciepłego światła. Przyglądałam się jego oczom, które teraz tak kontrastowały z otoczeniem. Po chwili jednak odwzajemnił spojrzenie, a ja speszona odwróciłam się i zaczęłam szukać czegokolwiek, czym mogłabym się zająć, by nie wyglądać tak bezradnie.

Lekko zszokowana podeszłam do dziewczyn, które wcześniej mnie zawołały. Natychmiast jedna z nich złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła w bardziej zaciszne miejsce. Dopiero wtedy wszystkim się przyjrzałam. Były we trzy, wszystkie identycznie ubrane, pewnie zgadały się co do stroju. Miały na sobie zwykłe czarne bluzy z fioletowym nadrukiem i luźne szare dresy. Oprócz twarzy różniły się jedynie kolorami włosów. Jedna miała proste, jasne blond włosy ścięte do obojczyków, druga ciemne, kasztanowe i falowane, o podobnej długości co jej koleżanka, a trzecia miała śliczne delikatne piegi i dwa długie rude warkocze.

– To było zajebiste – powiedziała blondynka. – Pierwszy raz widziałam, żeby ktoś postawił się Freyowi i Neo. To szmaciarze jakich mało. Szacun. Swoją drogą, jestem Lea. Przepraszam, że nie przywitałyśmy się wcześniej.

Neo. Neo Harrison.

– Szmaciarze to zbyt łagodnie powiedziane – dodała brunetka. – Zresztą zobaczysz na stoku. Jestem Sarah. A to Daisy. – Wskazała na ostatnią dziewczynę, która wyglądała na nieśmiałą.

– Felicity – przedstawiłam się. – Mogę wiedzieć, którego z tych chłopaków znokautowałam?

– Freya – powiedziały chórem i się roześmiały. – Trochę ci współczuję, bo ich ekipa teraz nie da ci spokoju. Będziesz nowym celem. Ale po tym, co widziałam, zdecydowanie ich wszystkich wyjaśnisz. – dodała Lea.

– Chwila, Felicy, coś mi mówi to imię… To ty spowodowałaś kolizję trzech osób na korytarzu?

– Ee… tak – westchnęłam. – Skąd wiecie? Byłyście ofiarami? – parsknęłam.

Sarah wyciągnęła telefon, czegoś na nim poszukała i przesunęła go w moją stronę, ukazując mi jego zawartość:

Przeczytałam wiadomość i popatrzyłam na dziewczyny, które ledwo powstrzymywały śmiech.

– Dodam cię zaraz na grupę. Piszemy głównie o zbiórkach i innych sprawach związanych z wolontariatem – powiedziała cicho Daisy. – No i sporadycznie o tym, jak ktoś zastawi cały korytarz – zaśmiała się – ale to akurat zdarzyło się pierwszy raz.

– Czuję się zaszczycona – wycedziłam przez zęby, na co dziewczyny parsknęły.

Daisy podała mi swój telefon, wskazując na ikonkę lupki, bym mogła wpisać nazwę mojego konta.

– O, dziękuję! Powiecie mi może trochę więcej o tych dwóch chłopakach? – Niedbale wskazałam ręką gdzieś za siebie, mając na myśli Freya i Neo.

– Nie znamy ich zbytnio. Przyjeżdżają tu od kilku lat i zawsze sprawiają kłopoty. Wszystkich irytują, ale większość boi się im to powiedzieć – wytłumaczyła Sarah.

Zacisnęłam usta. Czasami mój wygadany charakter przynosił bardzo negatywne skutki. Na myśl przyszła mi sytuacja, gdy w podstawówce powiedziałam nauczycielowi, że jego żona to dziwka, bo widziałam, jak na parkingu celowo zarysowała samochód jego koleżance obcasem. Jej mąż przyjaźnił się z tą kobietą, ale w jej głowie zazdrość tworzyła niestworzone historie. Prawie zostałam wydalona ze szkoły i moje zachowanie zostało obniżone o dwa stopnie. Mój tata jednak wydawał się niewzruszony sytuacją i ledwo powstrzymywał śmiech na wizycie u dyrektorki.

– W jakim sensie sprawiają kłopoty? – dopytałam.

Dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, aż odezwała się Lea:

– Frey jest znany głównie z licznych podbojów miłosnych i zdrad. Jego wredne odzywki są na porządku dziennym. Lepiej nie wchodzić mu w drogę. Neo za to, ten jasnowłosy, to jego przyjaciel od dziecka. Zawsze stali za sobą murem i byli nierozłączni. Jest totalnym królem tych stoków i zna go każdy. Jeździ zajebiście i oddaje temu sportowi całe serce, nie można zaprzeczyć. Ogólnie Neo nie jest taki zły, jeśli obok nie ma Freya i jeśli akurat ma dobry humor. W przeciwieństwie do Freya ten jednak rzadko się odzywa. Ale wrednego komentarza nigdy nie pożałuje. Ogólnie radziłabym unikać ich obu – zakończyła, kręcąc na palcu kosmyk włosów.

Przełknęłam ślinę. Jebane cwaniaczki.

– Czyżbym właśnie usłyszał moje imię? – Wspomniany blondyn wychylił się zza pleców dziewczyny, a wszystkie trzy zastygły w bezruchu. Oprócz mnie. Ja posłałam mu rozbawione spojrzenie.

– No coś ty, przesłyszałeś się. Mówiłyśmy o oreo. Fajne ciastka, lubisz?

Wyraz jego twarzy nie był już teraz tak sarkastyczny, ale raczej poirytowany.

– Tak, jasne, wpierdalam codziennie na śniadanie – zażartował z kamienną miną. – Czyli ciastka królują na stokach, powiadacie?

Teraz i ja znieruchomiałam, szukając pocisku na poczekaniu. Blondyn jedynie przewrócił oczami.

– No już, nie wysilaj się. Chciałem wam tylko przynieść piwo. – Powiedziawszy to, rozdał nam butelki.

Dziewczyny przyjęły je w milczeniu, ja jednak nie omieszkałam zabrać mu szkła nieco agresywniej. Wyrwałam mu napój, na co on wciągnął ze świstem powietrze i odebrał mi go z powrotem. Zaczęliśmy się siłować, wyrywając sobie butelkę niczym dziewięcioletni sportowcy piłkę.

– Aua! – pisnęłam, gdy przypadkowo pociągnął mnie za włosy.

Na ten dźwięk odsunął się i wyszeptał szybkie przeprosiny, a po chwili upuścił butelkę, która z trzaskiem się rozbiła.

– Kurwa – zaklął, patrząc na swoje przemoczone conversy. – Dam ci moje – powiedział, po czym sięgnął po butelkę, którą wcześniej musiał odstawić na podłogę.

Pokręciłam głową, tym razem odmawiając alkoholu. Byłam wkurzona i zniesmaczona zachowaniem chłopaka. Dodatkowo na moich spodniach widniały teraz drobne plamki po piwie.

Neo wzruszył ramionami i ze zdenerwowaniem wymalowanym na twarzy udał się do centrum imprezy, gdzie cały czas żarzyło się ognisko.

Trzy dziewczyny wpatrywały się we mnie ze ściągniętymi brwiami. Z taką samą mimiką prezentowały się niczym prawdziwe filmowe trio przyjaciółek. Mogłam śmiało porównać je do atomówek lub syrenek z H2O, wystarczy kropla. Sprawiały wrażenie nierozłącznych.

– Czy on ma jakieś problemy ze sobą? – zapytałam, przerywając ciszę.

– Zdecydowanie – skomentowała Daisy.

Zostałam dodana na grupę i jeszcze chwilę porozmawiałam z nowymi koleżankami, zanim wróciłam do pokoju. Wydawały się bardzo miłe, dzięki czemu nie straciłam pozytywnego nastawienia do mojego pobytu w austriackich górach.

Miałam jednak wrażenie, że znacznie odstawałam od towarzystwa. Nie mogłam stwierdzić, czy mieliśmy podobne charaktery, ale zdawało mi się, że wkroczyłam na prywatny teren. Wszyscy byli tu dogadani i zgrani w grupy. Byłam jak intruz.

Gdy trójka dziewczyn pokazywała sobie TikToki i śmiała się, wspominając wydarzenia z poprzednich lat, stałam przed nimi, niezręcznie się uśmiechając. Były naprawdę sympatyczne, nie sprawiały jednak wrażenia, jakby potrzebowały czwartej kompanki.

Ognisko trwało w najlepsze, mimo że było już po jedenastej, ale miałam już dość wrażeń, postanowiłam więc wyspać się przed kolejnym dniem. Przemierzając budynek i szukając drogi do pokoju, rozmyślałam trochę o mojej współlokatorce, która tak nieoczekiwanie się ulotniła.

Gdy dotarłam do pokoju, Ivy nie było. Delikatnie się zmartwiłam, bo poprzednim razem, gdy ją widziałam, nie wyglądała dobrze, ale byłam zbyt zmęczona, by jej szukać. Przebrałam się w kraciastą piżamę i położyłam na twardym materacu.

Spojrzałam przez wielkie okno na zaśnieżone ulice i imponujące góry. Nie jeździłam na nartach od poprzedniego sezonu, więc byłam podekscytowana. Na samą myśl o wpięciu nart i zjechaniu ze stoku przez mój kręgosłup przechodziły radosne dreszcze. Dręczyła mnie jedynie kwestia wygiętego kijka, który ucierpiał podczas incydentu znanego już chyba na cały ośrodek, i ostrzeżenie dziewczyn przed dwoma chłopakami, którzy mogą chcieć uprzykrzyć mi życie. Nie wiem, kiedy udało mi się odłożyć na bok natrętne myśli i zasnąć. Jedyne, co pamiętam, to niepokojący sen. Przyszedł jak ciemna mgła, zaburzył mój odpoczynek i sprawił, że następnego poranka nie od razu obudziłam się ze świetnym humorem.

Widziałam śnieg pokrywający moje narty. Sylwetki ludzi, przebijające się przez śnieżycę. Panikę i wrzaski przerażonych dzieci. Do moich uszu dotarło też ciche „przepraszam”, które zaczęło roznosić się niczym echo, nie wiedziałam jednak, z czyich ust padło to słowo. Rozejrzałam się po otoczeniu zdezorientowana, skanując wszystko wzrokiem. Jako jedyna nie wiedziałam, co się działo, aż… Wszystko zaczęło ciemnieć. Ludzie, drzewa, wyciągi i górki znikały w mroku, a moje kolana miękły ze strachu. Przymknęłam powieki, chcąc się uspokoić. A gdy znowu je uchyliłam, oczy wszystkich obserwatorów skierowane były na mnie. Zmartwienie na ich twarzach było spowodowane mną.

ROZDZIAŁ 2

Ty w moim swetrze

Za oknem lekko prószył śnieg, przykrywając białą kołderką lampy uliczne, dachy domów i ulice. Stoczyłam się z łóżka i spojrzałam na współlokatorkę. Nadal spała. Musiała wrócić w nocy, a ja byłam pogrążona w zbyt głębokim śnie, by zwrócić na to uwagę. Sięgnęłam po dużą torbę leżącą na najwyższej półce szafy i zabrałam ją ze sobą do łazienki. Umyłam twarz i posmarowałam ją kremem z filtrem, bo ostatnim razem w górach spaliłam się tak bardzo, że nawet mówienie sprawiało mi dyskomfort. Zaczęłam wkładać na siebie kolejno warstwy mojego kuloodpornego outfitu: bielizna termiczna, ciepłe skarpetki, ocieplacze do skarpet, gruby polar, kolejny polar i obszerne szare spodnie. Wyglądałam jak bomba, a nie włożyłam jeszcze kluczowego elementu, czyli kurtki, ale wolałam nie ryzykować przeziębienia się już pierwszego dnia. Gdy wyszłam z łazienki, zastałam Ivy siedzącą na łóżku i przeglądającą TikToka. Spojrzała na mnie i ciepło się uśmiechnęła.

– Przepraszam, że wczoraj cię tak zostawiłam. Musiałam załatwić kilka spraw i potrzebowałam spokoju. – Mówiąc to, zatrzymała filmik, na którym jakaś kobieta próbowała przeskoczyć przeszkodę zbudowaną z miotły i dwóch wiader. Może nawet by mnie to zdziwiło, gdybym tylko nie znała możliwości tej aplikacji.

Mimo że nie oczekiwałam, że otworzy się i wyleje na mnie swoje żale po dwóch dniach znajomości, byłam zawiedziona, że nie dostałam porządniejszych wyjaśnień. Odwzajemniłam uśmiech i kiwnęłam głową, starając się to zignorować.

– Nic się nie stało, uwierz. Ty się ciesz, że nie widziałaś akcji, którą odstawiłam. – Parsknęłam.

– A… Tak, Frey coś wspominał. – Uśmiech w jednej sekundzie zszedł z twarzy dziewczyny.

Zmarszczyłam brwi i podeszłam bliżej.

– Znasz się z Freyem? Jeśli mogę spytać, oczywiście! – zagadałam ostrożnie, nie chcąc poruszyć żadnego wrażliwego dla niej tematu.

– To mój chłopak. Albo były? Nie wiem, nie chcę znów do tego wracać, ale krótko mówiąc, związek na odległość nie służył nam dobrze. – W jej głosie słychać było drżenie. – Jednak znamy się od kilku lat, zawsze spędzaliśmy razem czas na wolontariacie, więc mimo wszystko będziemy się starać utrzymywać kontakt.

– Rozumiem. Przepraszam, że poruszyłam ten temat. – Spojrzałam na nią z troską, a kąciki jej ust ponownie zwróciły się ku górze.

Szeleszczące przy każdym kroku spodnie utrudniały mi poruszanie się, ale mimo to jakoś doczłapałam do łóżka i przysiadłam na nim, by podwinąć lekko nogawki.

– Masz. – Ivy rzuciła mi zawiniętą w sreberko kanapkę, której nie dałam rady złapać, więc odbiła się od szyby i spadła na łóżko. – Kupiłam nam wczoraj kanapki, zjemy w autokarze.

Ucieszyłam się na samo wspomnienie o jedzeniu.

Ten drobny gest ogromnie mnie rozczulił. Pomyślała o mnie, kupując jedzenie? Przez żołądek do serca! Może uda nam się zaprzyjaźnić. Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie.

– Proszę! – Ivy podbiegła do drzwi, które otworzyły się gwałtownie.

– Wychodzimy. Idźcie po sprzęt i spotkamy się na dole. – W progu stała Sarah.

Spojrzałam szybko na współlokatorkę, a następnie na zegarek. Zdecydowanie było za mało czasu na rozmowy. Zerwałyśmy się z miejsca, sięgnęłam po plecak, do którego w pośpiechu wrzuciłam kanapkę od Ivy, i wziąwszy kurtkę, wyszłam za współlokatorką z pokoju. Dziewczyna miała do załatwienia więcej niż ja. W popłochu narzucała na siebie warstwy stylizacji, bo nie można było tego nazwać sprzętem narciarskim. Wszystko błyszczało! Zaczekałam jednak na nią, na co skinęła głową w podziękowaniu.

– Nie musisz do łazienki? – spytałam zdziwiona, bo nie miała okazji dzisiaj tam zajrzeć. – Poczekam przecież. Nie chcesz umyć zębów czy coś? – zasugerowałam.

Blondynka pokręciła głową.

– Nie, nie ma potrzeby, spoko – odparła, wciąż mocno zaciskając palce na swoim telefonie.

Wzruszyłam ramionami, choć w głębi serca troszkę mnie to odrzuciło. Nie wytrzymałabym całego dnia ze świadomością, że w mojej jamie ustnej rodzi się nowa cywilizacja.

Zeszłyśmy do małego pomieszczenia, mieszczącego się w podziemiach budynku. Podłoga i ściany wyłożone były białymi kafelkami, a po prawej stronie znajdowały się metalowe wieszaki na buty. Z drugiej strony stało osiem rzędów wypełnionych po brzegi stojaków na narty. Na podłodze leżało zaledwie kilka desek, co potwierdziło moje przypuszczenia o zmniejszaniu się populacji snowboardzistów.

Zdjęłam z wieszaka czarne buty i włożyłam je, z ogromną satysfakcją zapinając metalowe zamki. Wstałam i ciężkimi krokami doczłapałam do moich lawendowych nart, które założyłam sobie na ramię, a dwa kijki, w tym jeden wygięty, wzięłam w rękę i wyszłam na zewnątrz.

Przed ośrodkiem stał już autokar, a wokół zebrało się zbiorowisko ludzi. Popatrzyłam najpierw na ich idealnie dopasowane kolorystycznie stroje, a potem na moją pastelowozieloną kurtkę, zwykłe szare śniegowce i lawendowe narty. Zaśmiałam się pod nosem. W moim ubiorze nic do siebie nie pasowało, ale przynajmniej nie musiałam się martwić o zmarznięcie. Po zapakowaniu wszystkiego do bagażnika, wsiadłam do autokaru jako ostatnia, nie chcąc przeciskać się przez tłumy. Co prawda było nas tylko trzynaścioro, ale nadal nie uśmiechało mi się walczyć o przetrwanie od razu na wejściu.

Już chciałam usiąść obok Ivy, gdy nagle obok mnie pojawił się Frey i zajął to miejsce, szczerząc się do mnie złośliwie. Cmoknął dziewczynę w usta, a ona zaskoczona uniosła brwi, ale zaraz przybliżyła się i pogłębiła pocałunek.

Na myśl o ilości bakterii, które Ivy przekazała w prezencie Freyowi, dostałam intensywnego odruchu wymiotnego. Przynajmniej dla niego mogła te zęby umyć. Chociaż nie. Niech mu tam najlepiej jakiś grzyb wyrośnie.

Zignorowałam go i usiadłam dwa rzędy dalej, sama. Nie rozumiałam sytuacji pomiędzy nimi, ale znałam ich stanowczo za krótko, by się wtrącać.

Już miałam wyciągać z kieszeni słuchawki, gdy miejsce obok zajął Neo. Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem, a on tylko uniósł znacząco kąciki ust i zaczął pisać coś na telefonie. Rozejrzałam się po autokarze. Było mnóstwo wolnych miejsc, dlaczego więc upatrzył sobie akurat to?

Ruszyliśmy, a w pojeździe panował straszny hałas: intensywne rozmowy, szeleszczenie opakowań z jedzeniem, chrupanie, mlaskanie i głośne śmiechy. Uznałam to za perfekcyjną okazję, by dokładniej się przyjrzeć współpasażerowi. Jego blond kosmyki opadały na czoło, a część twarzy pokrywał trądzik, ale był naprawdę przystojny, nie mogłam temu zaprzeczyć nawet mimo mojej bliżej nieuzasadnionej niechęci do niego. Próbowałam dokładniej obejrzeć jego jasne, lodowate oczy, ale odwrócił się, przyłapując mnie na gapieniu się, i posłał mi kpiarski uśmieszek.

– Jeśli nie możesz się napatrzeć, to mogę ci wysłać jakieś swoje zdjęcie – ironizował.

Przewróciłam oczami, patrząc na niego z politowaniem. Nienawidziłam, gdy ktoś tak perfidnie ze mnie żartował.

– Nie, dzięki. Obserwuję tylko twój pryszcz na nosie. – Uśmiechnęłam się, wskazując na jego nos, na którym właściwie nie widniały żadne niedoskonałości oprócz pojedynczych delikatnych piegów. – Polecić ci coś na to?

Wyraźnie się przejął, bo spoważniał, a jego dłoń powędrowała do twarzy. Zrozumiałam, że trafiłam w czuły punkt.

Przez całą drogę wtapiałam wzrok w otaczający nas krajobraz, nie chcąc znów nawiązać z kimś przypadkowo kontaktu wzrokowego. Kątem oka zobaczyłam jednak, że siedzący obok wyciągnął z plecaka przenośną konsolę i włączył jakąś brutalną grę. W oknie widziałam odbijający się ekran, na obrazie przewijały się krew, broń i drzewa, za którymi chowali się zawodnicy. W napiętej atmosferze i niezręcznej ciszy dojechaliśmy na miejsce.

Neo wstał pierwszy i coś wypadło mu z kieszeni. Już chciałam mu powiedzieć, że chyba rzucił we mnie jakimś śmieciem, ale odwrócił się do mnie i puścił oczko, dzięki czemu wiedziałam, że karteczka jest dla mnie.

Palant. Po prostu palant.

Wyszedł z autobusu, a ja szybko rozwinęłam liścik.

Znalazł się, kurczę, romantyk.

Od razu się domyśliłam, że ten tajemniczy zbiór cyfr to numer telefonu. Wyrzuciłam skrawek kartki do kosza przy wyjściu i dołączyłam do reszty na zewnątrz. Próbowałam ukryć zmieszanie, gdy posyłał mi znaczące spojrzenia. Dlaczego nie próbuje uprzykrzyć mi życia za oczernienie jego przyjaciela? Czy to jego pomysł na odegranie się? Jedynym sposobem na wytłumaczenie jego zachowania jest podstęp. Uznałam więc, że dobrze zrobiłam, wyrzucając jego numer. Zmusiłam się do zignorowania go i wrócenia myślami do przyjemniejszych tematów.

Zauważyłam wjeżdżające na szczyt gondolki, a moje wnętrze krzyczało z podekscytowania. Nie mogłam się doczekać, aż wepnę narty i zjadę ze stoku, czerpiąc przyjemność z każdego skrętu. Mój humor zepsuł jednak nasz opiekun, który samym pojawieniem się przypomniał, że nie tylko po to tutaj jesteśmy i że najpierw czeka nas pomoc na wyciągach, akcje ratunkowe i opieka nad szkółkowymi dziećmi. To już nie brzmiało tak wspaniale, ale fakt, że łączyłam moją największą pasję z niesieniem pomocy innym, wszystko rekompensował.

Nawet gdy wpakowywaliśmy się do wagoników, większość wolontariuszy prowadziła żywe rozmowy. Poszczęściło mi się i kilka minut spędziłam w towarzystwie Daisy, Sarah i Lei. Oczywiście nie zwracały na mnie większej uwagi, ale jedna z nich poczęstowała mnie ciastkiem. To wystarczyło, bym im wybaczyła ignorowanie mnie w rozmowach.

Wjechaliśmy na górę i zebraliśmy się wszyscy, czekając na rozkazy trenera.

– Najpierw przyda się wam rozgrzewka. Zgaduję, że nie jeździliście jeszcze na nartach…

Czterech snowboardzistów obdarzyło go karcącym spojrzeniem.

– …i na deskach w tym roku, więc się rozgrzejcie. Spotkamy się w tym samym miejscu za dwie godziny. Gdyby coś się stało, dzwońcie do Neo. On wie, jak postępować w razie wypadków.

No i po co ja wyrzuciłam ten jebany numer? To nie był żaden podryw, tylko zwyczajna procedura, której on jako jedna z najpopularniejszych osób w ośrodku musiał przestrzegać. Zrobiło mi się trochę głupio, że od razu posądziłam go o uczucia. Nie starałam się zdobyć numeru i nie chciałam, by chłopak dowiedział się, że wyrzuciłam kartkę, bo pomyślałam, że chce się ze mną skontaktować.

Nasz opiekun kiwnął głową i wszyscy podzielili się na kilkuosobowe grupki. Rozeszliśmy się. Nie szukałam nikogo, z kim mogłabym ustalić wspólną trasę, bo najlepiej jeździło mi się samotnie. Skierowałam się w stronę najbliższego wyciągu krzesełkowego. Prowadził on na dwa szlaki, niebieski i czerwony, co stanowiło perfekcyjne miejsce na rozgrzewkę. Przed bramkami wyciągnęłam skipass umożliwiający korzystanie z wyciągów, który dostałam podczas kwaterowania się w ośrodku. Włożyłam ją do kieszeni na ramieniu kurtki, tak, aby skanery ją wykrywały przy przechodzeniu przez bramkę, i rzuciłam obie narty na śnieg. Wpięłam je i znowu dopadło mnie to niezwykłe uczucie. Wróciłam do domu. Do jedynego miejsca, w którym czułam się na tyle komfortowo, by móc nazwać je domem. Na stok. Na górki, które dla niektórych stanowiły udrękę, sport narzucony przez rodziców. Dla mnie narciarstwo było częścią mojego życia i osobowości, nie istniałam bez niego.

Przeszłam przez bramki, wjechałam na taśmę i już miałam się cieszyć, że będę miała krzesełka tylko dla siebie, gdy obok mnie stanął nie kto inny, jak Neo Harrison we własnej osobie. Posłał mi triumfalny uśmiech. Przewróciłam oczami i przełożyłam kije do jednej ręki.

Czy on się kiedyś odczepi?

Potraktowałam go jak powietrze, usiadłam i zamknęłam barierkę.

– Kurwa mać! – krzyknął tak głośno, że najprawdopodobniej usłyszał go cały resort.

Popatrzyłam w jego stronę zdziwiona i wybuchłam śmiechem. Neo miał głowę między kolanami i był zablokowany w tej pozycji barierką. Byliśmy już około pięciu metrów nad ziemią.

– Otwórz to, kurwa! Przecież zaraz wypadnę! Już sobie nie można nogawki podwinąć?! – bulwersował się, a ja, zwijając się ze śmiechu, otworzyłam delikatnie blokadę, umożliwiając mu uwolnienie się.

W sumie szkoda, że nie wypadł.

– No i co się śmiejesz? Pośmiejemy się, kiedy zobaczę, jak jeździsz na tych dwóch panelach – rzucił, łypiąc z pogardą na moje narty.

– Hola, hola, wypraszam sobie! Na nartach to ja akurat jeździć umiem. I nie obrażaj ich, bo jak wymyślę epitety na tę twoją desunię, to nie wytrzymasz – zripostowałam.

– No, no, zobaczymy – odpowiedział, nakładając czapkę.

Na początku zdziwiłam się, że nie ma kasku (ja założyłam swój, kiedy tylko wysiedliśmy z autokaru), ale przypomniałam sobie, że to przecież cwaniaczek.

– I co, zapewne zamierzasz jeździć poza stokami? Mam nadzieję, że skończysz pod jakąś lawiną.

– Nie tym razem. Mówiłem, że chcę popatrzeć, jak zjeżdżasz – odpowiedział.

Odwróciłam wzrok i zbadałam wzrokiem pobliskie tereny. Płatki śniegu delikatnie opadały na moją twarz, roztapiały się i spływały po niej w postaci kropli wody. Jechaliśmy właśnie nad stromym wzgórzem, otoczonym z dwóch stron pasami drzew.

– A co, chcesz się uczyć od mistrza? – odpyskowałam.

Przekrzywił głowę i uniósł brew.

– No chyba ty, koleżanko.

– Nie mów do mnie koleżanko – wycedziłam z irytacją.

– No to jak mam mówić?

Poprawiłam się na siedzeniu i spojrzałam na Harrisona.

– Najlepiej w ogóle nie mów.

Prychnął prześmiewczo.

– Mogę mówić narciaro?

Zacisnęłam dłonie w ciepłych rękawicach na barierce i przymknęłam powieki.

– Nie.

– Mistlee?

– Nie. I skąd w ogóle znasz moje nazwisko? – dopytałam zdezorientowana, tworząc w swojej głowie obraz Neo jako zawodowego stalkera.

– Pomagam trenerowi, geniuszu. Hm… No to może Fel? – Blondyn przyłożył rękę do czoła, udając, że właśnie rozmyśla nad najlepszym przezwiskiem, jakie mógłby mi nadać.

– Ujdzie – rzuciłam, chcąc zakończyć tę męczącą wymianę zdań.

– No dobrze, a więc Fel… Fel, Fel, Fel – powtarzał, zapewne dobierając w głowie słowa.

– Zmieniam zdanie – przerwałam mu. – Jesteś kurewsko irytujący. Weź ty może zamknij się, co?

– Jeśli chcesz, to ty możesz mówić na mnie oreo. – Udawał niewzruszonego. – Podobno przecież te niesamowite ciastka jeżdżą poza stokami – sarknął, nawiązując do naszej wczorajszej rozmowy.

– Zamilcz. – Uniosłam ostrzegawczo dłoń.

Już myślałam, że nasza rozmowa dobiegła końca, bo znajdowaliśmy się około trzydziestu metrów od miejsca wysiadki, ale właśnie w tym momencie wyciąg się zaciął.

Naprawdę? Los ze mnie kpi.

– No to chyba jesteśmy tu uwięzieni. – Neo popatrzył na mnie i uśmiechnął się sarkastycznie.

Nie odpowiedziałam i odwróciłam głowę w stronę wielkiego lasu. Wszystkie drzewa pokrywał śnieg, co tworzyło naprawdę bajeczny krajobraz. Delikatnie turkusowe niebo tworzyło kontrast z ostrymi szczytami gór, koronami drzew i kamieniami wystającymi spoza grubej warstwy śnieżnego puchu.

– Dobrze, że jesteś tu ze mną, bo co byś zrobiła sama, skoro wyrzuciłaś mój numer? – dodał, najwyraźniej poirytowany moją ignorancją.

Kurwa. Widział to.

– Poradzę sobie. Mam pełną listę kontaktów – broniłam się nieudolnie.

Co ja w ogóle gadam? Lista kontaktów nie może być pełna.

– Mam limit pustych osób w kontaktach i twoja głupota się tam nie zmieści, sorki. – Próbowałam zatuszować pomyłkę.

Pochyliłam głowę. Lustrowałam wzrokiem moje narty i szlaki wydeptane pod nami.

– Ach tak, no i wszystko zrozumiałe – roześmiał się. – Dlaczego ty mnie tak nienawidzisz, co, narciaro? Sorry za Freya, straszny chuj z niego.

Narciaro? Serio?

– Ta, zdążyłam zauważyć, że coś z nim nie tak. – Speszyłam się tak bezpośrednim pytaniem. – Nie nienawidzę cię, po prostu emanujesz negatywną energią.

– Czyli jestem za mało pozytywny? Czekaj, da się naprawić – powiedział i wydarł się na cały głos, gestykulując dłońmi: – Jestem Neooo, a ty? Potańczymy razem do austriackiego disco polo?

Pacnęłam się w czoło, starając się, by wyglądało to ostentacyjnie.

Boże, jaka wiocha.

– Teraz możemy zacząć od nowa?

– To nie było konieczne – wycedziłam. – Nie, nie możemy, ale jeśli tak ci zależy na moim uznaniu, to możesz pokazać, czy jesteś go wart. Powiedz coś o sobie czy cokolwiek.

– No dobra. No więc jestem Neo i jeżdżę na snowboardzie.

Jebany Sherlock.

– Wow, naprawdę? Nigdy bym nie pomyślała. Myślałam, że przyjechałeś tu fotografować dzikie ptaki. A o swoim imieniu wspominasz już trzeci raz.

– No a co ja ci będę opowiadać. Jestem typowym, nudnym człowiekiem, z jednym sposobem ucieczki od problemów, jakim jest snowboard. I alkohol – dodał. – To chciałaś usłyszeć? Liczy się dla mnie tylko snowboard i nic poza tym, bo to jedyna rzecz, dzięki której czuję, że żyję. No może jeszcze mój brat. On też się liczy. Z pozoru nie jestem wart niczyjej uwagi, ale skoro chcesz, by inni przyjęli cię otwarcie, to mnie też daj taką szansę – zakończył monolog, rzucając mi ukradkowe spojrzenie. – A ty? Opowiesz coś o sobie? – zapytał, strzepując delikatnie śnieg, który oprószył jego deskę.

– Mam na imię Felicy i jeżdżę na nartach – spapugowałam go. – A tak serio, to narty to też mój sposób ucieczki, i kocham to całym sercem. Tak samo jak pluszowe zwierzaki, herbatę, a szczególnie tę mandarynkowo-poziomkową, i fretki. – Moja wypowiedź poskutkowała śmiechem chłopaka, ale nie zamierzałam mu opowiadać o sobie więcej, przynajmniej nie teraz.

– Masz fretki? – spytał. – Sorry za taką reakcję, rozśmieszyły mnie te pluszaki.

– Mam – zignorowałam wredną uwagę – dwie, Frensy i Fabby. – Wyciągnęłam telefon i pokazałam mu zdjęcie moich pupili, które pięknie prezentowało się na mojej tapecie. Dwie słodkie kruszynki zwinięte w kulki, które słodko szczerzyły ząbki do aparatu. Na ich widok na moją twarz wypłynął szczery uśmiech. Te dwa zwierzaki zawsze zajmowały szczególne miejsce w moim sercu.

– Ale długie – skomentował. – Prawie tak długie jak mó…

– Nie kończ, bo zaraz utnę ci część ciała, o której właśnie chciałeś wspomnieć – przerwałam mu, nie pozwalając dokończyć tej obrzydliwej kwestii.

Przez to, że zaangażowałam się tak w rozmowę, dopiero teraz, gdy zapanowała między nami chwilowa cisza, poczułam zimno w klatce piersiowej. Moje ciało zadrżało niespokojnie.

– Zmarzłaś?

– Trochę – przyznałam.

– Mogę ci dać mój polar, jeśli chcesz – zaproponował i uniósł ręce, w gotowości by zdjąć ubranie i mi je oddać.

– Nie… Nie trzeba. Ale dzięki. Mam już na sobie z pięć warstw ciuchów, więc wyglądałabym jak wieloryb.

– Na pewno?

– Tak.

– No ale wiesz… Jest trzeci grudnia – upierał się Neo.

– Co to ma, kurwa, do rzeczy? – Na moją twarz wkradło się szczere rozbawienie.

– I still remember third of December, me in your sweater, you said it looked better on me than it did you…1– zaśpiewał z drwiną, pokładając się na metalowej poręczy i spoglądając w moje oczy. Straszliwie fałszował, co drażniło moje biedne uszy.

– Twoim swetrem to ja się co najwyżej bym podtarła – zripostowałam.

– Droga wolna – odparł, sięgając do kołnierza ubrania.

– Stop! – krzyknęłam przerażona. – Powaliło cię?

Krzesełka nagle ruszyły, a już po piętnastu sekundach byliśmy na tyle blisko stoku, aby otworzyć barierkę. Nie odpowiedziałam, na jego wcześniejszy wylew żalu. Nie widziałam potrzeby i nie wiedziałam co. Po prostu zsiadłam i odjechałam w stronę czerwonego stoku. Neo skierował się w stronę kolejnego wyciągu.

– Potem zobaczę, jak jeździsz, narciaro. Na razie celuję w czarne stoki, wiesz, dla tych bardziej umiejętnych i wybitnych – zawołał w moją stronę.

Wystawiłam mu środkowy palec, a on złączył dłonie w niekształtne serduszko. Nie mogłam zaprzeczyć, że w takim wydaniu wyglądał uroczo.

Westchnęłam, kręcąc głową, i mocniej zapięłam buty. Przypięłam rękawiczki do kijków, które miały wbudowany specjalny system. Dlatego tak ubolewałam nad tym wygięciem. Zsunęłam gogle na nos i byłam gotowa. Moje serce biło niewyobrażalnie szybko. Odepchnęłam się w stronę górki i wykonałam pierwszy zakręt.

Poczułam opór śniegu pod nartami i powietrze lekko uderzające w twarz. Momentalnie wszystko sobie przypomniałam, każdą narciarską technikę. Kolejne zakręty były już pewniejsze i szybsze.

Tęskniłam. Tak bardzo tęskniłam.

Byłam jednością z nartami, jakkolwiek to brzmi, czułam się sobą. Po wyratrakowanych trasach jeździło się najlepiej, więc wypatrywałam sztruksowego wzoru na stoku. Gładkość powierzchni sprawiała, że czerpałam jeszcze większą satysfakcję z jazdy. Moje pastelowe narty pokrywały się puchem obsypującym moje nogi.

Dotarłam już prawie na sam dół, gdy nagle tuż przede mnie wjechało małe dziecko w żółtej kamizelce i musiałam się gwałtownie zatrzymać. Jechało szybko, nie stosując żadnej techniki i trzęsąc się przez nadmiar śniegu spowodowany pługiem i prędkością. Dzieciak przewrócił się po kilku sekundach, szorując twarzą po śniegu.

O, wyjebał się.

Zaśmiałam się pod nosem.

– Typowy Brayn… – wyszeptałam, myśląc o mojej liście red flag.

Ruszyłam ponownie i zjechałam do wyciągu. Tym razem miałam oba krzesełka dla siebie, dzięki czemu mogłam w pełni oddać się rozmyślaniom.

Dlaczego Neo tak dziwnie się zachowywał i dlaczego, jak zapowiadały moje koleżanki, nie próbował uprzykrzyć mi życia? Może rzeczywiście powinnam dać mu szansę na pokazanie się z innej strony niż jego kolega. Może nie warto od razu nastawiać się na wzajemną nienawiść. I tak zamierzałam zrobić, bo byłam tu, by spędzić czas wśród ludzi dzielących tę samą pasję, i warto było poznać różne osoby, z różnymi charakterami. Przecież słynny na cały ośrodek Neo Harrison wcale nie musiał być taki zły.

Ale wtedy nie wiedziałam jeszcze, że już za kilka dni znienawidzę go doszczętnie.

Tak bardzo odłączyłam się od świata, szusując po stokach, odkrywając nowe drogi i miejsca, że w ostatniej chwili uświadomiłam sobie, że zbliża się godzina zbiórki. Co prawda najwięcej czasu zajmowała mi podróż wyciągami, jednak mimo wszystko zdążyłam przetestować wiele zjazdów. Najpierw na rozgrzewkę trenowałam na szerokich stokach czerwonych i wąskich niebieskich. Później, gdy nabrałam pewności, wybrałam się na strome czarne stoki, na których widniały znaki ostrzegawcze. Ja jednak doskonale sobie na nich radziłam. Kluczem do sukcesu było skupienie i opanowanie.

Skierowałam się na miejsce spotkania i zjawiłam się punktualnie. Po chwili byli już wszyscy oprócz Harrisona.

Może rzeczywiście gnije gdzieś pod śniegiem na nielegalnej trasie.

– Frey, wiesz może, gdzie jest Neo? Mamy mało czasu, a nie odbiera telefonów. – Trener wyglądał na wyraźnie zaniepokojonego.

– A skąd mam wiedzieć, nie rozmawiamy od jakiegoś czasu – rzucił niechętnie chłopak.

Trenera ogarnęło zdezorientowanie, zapewne dlatego, że tak jak mówili mi inni, Frey i Neo byli zawsze nierozłączni. Niektórzy wręcz zaczęli ich podejrzewać o związek. Mężczyzna otrząsnął się i zadzwonił do kogoś. Odszedł od nas na tyle daleko, że nie byliśmy w stanie usłyszeć, o czym rozmawia. Zamiast tego skupiłam się na słuchaniu rozmowy grupki osób za mną.

– O co poszło z Neo? Odpierdolił coś? – Usłyszałam głos Ivy.

– Już wcześniej mnie wkurwiał, ale teraz to jakiś hit. Od kłótni z tą idiotką stale mi wyrzuca, że źle ją potraktowałem. Ale jak on wyzywa każdą możliwą osobę, która nie umie w snowboard, to już wszystko jest w największym porządku.

Zignorowałam obelgę, najprawdopodobniej dlatego, że byłam w ciężkim szoku: Neo bronił mnie przed swoim najlepszym przyjacielem!

– Harrison jest głupi, w pełni cię rozumiem, słońce, też jej nie trawię. – To znowu głos Ivy.

Zabolało. Myślałam, że się lubimy. Jeszcze dziś rano kupiła kanapkę z myślą o mnie, a po spędzeniu kilku godzin z tym bezwartościowym śmieciem zmieniła zdanie na mój temat.

Poza tym, słońce? Jeszcze dziś mówiła, że to jej były, nie spodziewałam się tak szybkiego rozwoju wydarzeń. Podsłuchiwanie przerwał mi trener, który podszedł do nas.

– Neo leży pijany na snowparku. Idźcie do schroniska, przyprowadzę go tam. Szkolenia zaczniemy później, kiedy ten przygłup choć trochę wytrzeźwieje.

Nie umiałam powstrzymać śmiechu, tak samo jak reszta obecnych tu osób.

– Typowo – skwitował Frey, a trener posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.

Całą grupą skierowaliśmy się do obleganego przez ludzi budynku. Mieliśmy spory problem ze znalezieniem wolnego miejsca, ale w końcu natknęliśmy się na pusty stolik. Usiedliśmy i zdjęliśmy kurtki, a kelnerka od razu zebrała nasze zamówienia. Zamówiłam Germknödel, słynną austriacką potrawę, kluskę gotowaną na parze z marmoladą, polaną sosem waniliowym i posypaną makiem. Kochałam ten smak, kojarzył mi się tylko z feriami w górach. Większość osób zamówiła piwo, ale ja nie chciałam iść w ślady naszego serdecznego kolegi i leżeć na śniegu.

Dostaliśmy nasze jedzenie i napoje i rzuciliśmy się do konsumpcji jak wygłodniałe zwierzęta. Pomieszczenie wypełniło się różnorodnymi zapachami. Po jakimś czasie, gdy większość miała już puste talerze, do schroniska wszedł Neo, prowadzony przez dwóch wysokich mężczyzn. Ledwo się poruszał, chwiał się na lewo i prawo, a wyraz jego twarzy był co najmniej komiczny. Mężczyźni, którzy prowadzili tego pojeba, byli pracownikami restauracji, a za nimi szedł załamany trener. Pomogliśmy posadzić Neo na krześle.

– Ty kontaktujesz w ogóle? – spytał nieznany mi chłopak, którego widziałam wcześniej na ognisku.

– Oszzzyyywiśsie, że taaak – zabełkotał Neo.

– No i świetnie. Już myślałam, że stracimy wolontariat przez twoje wygłupy! – krzyknęła Daisy i był to pierwszy raz, gdy usłyszałam od niej tak donośnie wypowiedziane słowa.

Neo tak się nawalił, że mimo iż siedział metr ode mnie po drugiej stronie stołu, docierała do mnie woń alkoholu.

Zaszalał.

Frey, który wcześniej podszedł do trenera coś załatwić, wrócił do nas.

– Szkolenia przełożone na dwunastą. Mamy więc jeszcze godzinę. Może jakaś gra integracyjna, by nikt nikomu nie zarzucał, że nie daje komuś szansy się zadomowić? – Posłał pełne jadu spojrzenie do Neo.

– Spoko – odpowiedziała Lea, a reszta pokiwała głowami.

– Dobra, moja koncepcja jest taka, że gramy w prawda czy wyzwanie, ale tylko na wyzwania. – Frey przejął inicjatywę.

– No to chyba samo wyzwanie, no nie? – spytał zdezorientowany blondyn, którego nie rozpoznawałam.

– No nie. Prawda też będzie, ale za każdym razem taka sama. Jedno zdanie o sobie. Dzięki temu nowe osoby poznają bardziej nas, a my je – odpowiedział mu brunet i poprawił włosy.

Wszyscy popatrzyli na mnie w tym samym momencie, więc śmiałam twierdzić, że byłam jedyną nową osobą. Świetnie. Jeden z chłopaków położył na stole pustą butelkę, która miała służyć do losowania osób. Ustaliliśmy, że swoją rundę będzie miał każdy po kolei, zaczynając od Freya, a kończąc na Neo, który dalej był ledwo żywy i właśnie obserwował z zachwytem lampę. Kręcenie butelką miało jedynie wskazać osobę, która wybierze wyzwanie.

– No dobra. Zaczynając: jestem Frey, jak zdążyliście zauważyć. Co ciekawe, wcale nie lubię jeździć na snowboardzie, ale zawsze zmuszał mnie do tego ten zgred. – Wskazał na leżącego na stole pijanego blondyna. Moje serce zawsze należało do koszykówki. I do Ivy. – Uśmiechnął się do siedzącej obok dziewczyny.

No niech się nie zesrają z tej miłości. A serca to on nie ma.

Poprawił brązowe włosy i kontynuował:

– Nie lubię opowiadać o sobie, ale dla naszej nowej koleżanki zrobię wyjątek. – Spojrzał na mnie prześmiewczo. – Krótko mówiąc, kiedy nie ma Neo lub kiedy jest mało obecny, tak jak teraz, ja tu rządzę. Reszty dowiesz się podczas szkoleń, ale to ja prowadzę poranny trening. Nie ma forów na ładne oczy.

W jego głosie słychać było tak ogromną pogardę, że chciałam nadepnąć mu z całej siły na stopę. Miałam ogromny bucior z tworzywa sztucznego, a on jakiś śmieszny materiałowy kapeć na deskę. Podniosłam kolano i nie patrząc pod stół, uderzyłam z całej siły w najbliższą nogę z przodu.

Ku mojemu nieszczęściu obok mojego celu siedział, a raczej bezwładnie leżał Neo, który powoli już wracał do żywych.

– Aua… – wyjęczał, a ja zorientowałam się, że nie trafiłam w swoją ofiarę.

– Sorki, miało być we Freya… – wyszeptałam.

Ale jemu, za spowolnienie dzisiejszego dnia, też się należało.

Wszyscy zignorowali jego krzyk, zapewne myśląc, że to zasługa alkoholu.

– Wróćmy do gry – powiedziałam. – Zakręć butelką.

Zrobił, co kazałam, a nakrętka butelki, pełniąca rolę wskaźnika, wymierzyła we mnie. W tym momencie w moim umyśle zrodził się pomysł na idealną zemstę. Drugą; pierwsza nie wypaliła, bo oberwał Neo. Teraz też oberwą obaj, ale kto by się przejmował.

– No więc, jakie wyzwanie masz dla Freya? – Lea podłapała mój podstęp i posłała mi przebiegły uśmiech.

– Przeliż się z Neo – powiedziałam bez zastanowienia.

– Uuu…

– Co? Przecież on ledwo kontaktuje. – Frey był w szoku.

– No właśnie. Już, już, nie daj się prosić. – Uniosłam kąciki ust w skrajnie złośliwy sposób.

Nieco zrezygnowany Frey nachylił się w stronę leżącego kolegi i delikatnie musnął jego usta, na co ten nagle wytrzeźwiał.

– Co, kurwa?! – Podniósł się tak szybko, że Frey nie zdążył jeszcze wrócić do poprzedniej pozycji. Zderzyli się mocno czołami, huk usłyszała chyba cała restauracja. Obaj zaczęli masować obolałe miejsca.

– Fuj. – Frey wytarł usta kurtką. – Proszę bardzo, wykonane. To wam musi wystarczyć, a i tak smaku alkoholu z ust nie pozbędę się przez tydzień.

Ktoś szeptem wyjaśnił Neo, że cała sytuacja była wyzwaniem, na co ten odetchnął z ulgą. Czyli pogłoski o tym, że jest gejem, okazały się fałszywe. Graliśmy tak jeszcze całą godzinę. Okazało się, że wbrew pozorom byli tam bardzo ciekawi ludzie, i miałam ogromną nadzieję, że poznam ich bliżej w następnych dniach.

W naszej drużynie, oprócz mnie, Neo, Freya, Lei, Sarah i Daisy, było sześć osób: trzy dziewczyny – Mia, Lizzie i Ann, które nie brały udziału w zabawie i z tego, co się dowiedziałam, nie miały w zwyczaju rozmawiać z resztą – oraz trzej koledzy Freya i Neo.

Tak jak mówiłam, cwaniaczki występują w stadach.

Nazywali się Rick, Frank i Theo. Zdążyłam zaobserwować, że zachowywali się bardzo podobnie do Freya, bezczelnie i arogancko. Wewnętrznie strasznie się cieszyłam, że mogłam poznać przynajmniej imiona moich nowych znajomych. Na resztę przyjdzie czas. Wyzwania natomiast były o wiele lżejsze niż to, które wymyśliłam ja. Przykładowo: poproś randomową kobietę o zdjęcie albo spytaj cudze dziecko, czy chce z tobą iść do piwnicy. Jak dla mnie luzik. Dlatego też nie odczuwałam strachu, gdy nadeszła moja kolej. Zakręciłam bez wahania butelką, ale moja pewność siebie zniknęła, gdy korek wskazał na Neo, który już częściowo wytrzeźwiał. Teraz szczerzył się kpiarsko, błądząc wzrokiem pomiędzy mną a butelką.

Co. On. Wymyśli.

Jedyne, co zakładałam, że może rodzić się w tej chorej głowie, nadal działającej pod wpływem alkoholu, to coś w stylu: zjedź nago po stoku lub poliż kibel. Próbowałam wyglądać na nieprzejętą i spojrzałam mu w oczy. A on powiedział tylko:

– Pozwól mi nauczyć cię jeździć na snowboardzie.

1 Fragment tekstu utworu Heather, wykonawca: Conan Gray (przyp. red.).