Klub pani M. - Maya Frost - ebook + książka

Klub pani M. ebook

Frost Maya

5,0
31,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kontynuacja gorącego erotyku Klub pana G.

Milena nie jest już ani znudzoną, ani zahukaną nudną mężatką.

Po gorących przygodach w Klubie Nieziemskich Doznań i burzliwym zakończeniu przygody z Gabrielem Milena wpada na szalony pomysł założenia własnego ekskluzywnego klubu. Wspiera ją w tym przyjaciółka. Kobiety będą w nim mogły spełniać swoje najdziksze seksualne fantazje. Zapowiada się, że będzie jeszcze bardziej gorąco niż w Klubie Nieziemskich Doznań.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 262

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Maya Frost

Klub pani M.

Copyright © by Maya Frost, MMXXI

Wydanie I

Warszawa MMXXI

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Para wodna spływa z tafli lustra i odsłania kolejne fragmenty nagiej kobiecej sylwetki. Miękko zarysowane ramiona, ciężkie piersi, okrągłe biodra i uda. Ciało nie jest bardzo młode ani jędrne, ale jest piękne. Łagodne – tak bym je określiła. Należy do mnie i patrzę na nie z prawdziwą przyjemnością. Z ciemności wyłaniają się męskie dłonie. Śniade, zwinne i zdecydowane palce błądzą po krągłościach piersi, kolistymi ruchami pocierają różowe sutki. Druga dłoń sunie wzdłuż jasnego brzucha w dół, ku przystrzyżonej kędzierzawej kępce w kolorze żyta. Palec wskazujący mężczyzny chowa się między fałdkami, ginie na chwilę w moim mokrym gorącym wnętrzu, a potem delikatnie pociera wystający kapturek łechtaczki. Rozprowadza po nim wilgoć. Odjeżdżam. Czuję, jakby z mojego brzucha przez waginę wypływał gorący wodospad. To uczucie jest tak błogie, że zaczynam dyszeć z rozkoszy. Odchylam głowę. Na pośladku czuję stwardniały, naprężony członek. Chwytam go i zaczynam przesuwać ręką w górę i w dół. Penis nabrzmiewa jeszcze bardziej, co wywołuje u mnie kolejną falę wilgoci. Mężczyzna nie przestaje masować moich piersi i łechtaczki. Jednocześnie obserwuje w lustrze moje reakcje.

– Zobacz, jaka jesteś piękna. Widzisz to? Jesteś olśniewająca. Doprowadzasz mnie do obłędu – słyszę głos Gabriela.

Odwracam się do niego i zaczynam go łapczywie całować. Tak bardzo za nim tęskniłam. Pragnęłam go każdą komórką mojego ciała. Bywały dni, że czułam wręcz palący ból w piersi i w brzuchu na samą myśl o nim. Mój organizm błagał o niego, wołał, chciało mi się wyć. A teraz jest tutaj, czuję jego zapach, smak i ogarnia mnie błogi spokój. Jest wreszcie tak, jak powinno być. Całuję Gabriela coraz zachłanniej – usta, twarz, uszy, szyję, ramiona. Biorę do ust jego palce. I nagle zaczyna się dziać coś dziwnego. Pod wpływem dotyku mój kochanek znika kawałek po kawałku, zupełnie jakbym go zjadała. Chcę znowu przywrzeć do jego warg, ale z przerażeniem odkrywam, że już ich nie ma. W końcu cała twarz Gabriela znika jak para wodna. Wyciągam dłoń, żeby chwycić go za rękę, i trafiam w pustkę. Silne, bardzo realistyczne kłucie w sercu wyrywa mnie ze snu.

Poranek jest pochmurny, w szyby wali deszcz, ale przez uchylone okno napływa wiosenne powietrze zwiastujące ciepły dzień. Kłucie w sercu znika, jakby zupełnie nic się nie stało, jednak przysięgłabym, że czułam je naprawdę, nie tylko we śnie. Powraca odrętwienie, które stało się moim codziennym towarzyszem. Jakby po rozstaniu z Gabrielem ktoś uderzył mnie mocno w głowę, a ja wciąż się z tego nie otrząsnęłam. Jestem otumaniona, zdezorientowana, ale mimo wszystko jakoś funkcjonuję. Miewam lepsze i gorsze dni.

Udało mi się bez większych perturbacji przejść przez rozwód z Adamem. Nie kłóciliśmy się, nie zrzucaliśmy jedno na drugie winy za rozpad naszego małżeństwa. Co więcej, wciąż opiekuję się czasem jego synami, a Adam wspaniałomyślnie zostawił mi tiguana w prezencie rozwodowym. Kiedy nie chciałam go przyjąć, nalegał i przekonywał, choć nie przyznał, dlaczego tak mu na tym zależy. Moja przyjaciółka Agata stwierdziła, że obudziło się w nim poczucie winy. Tyle lat traktował mnie jak gosposię, wydzielał pieniądze, nie doceniał, że nawet rolls-royce nie wynagrodzi mi straconego czasu i urazów psychicznych.

Oczywiście nie było tak, że Adam od razu wspaniałomyślnie zgodził się na rozwód. Jednak już po miesiącu od mojej wyprowadzki do mamy pocieszył się recepcjonistką ze swojej kliniki. Powiedział mi nawet, że przypomina mu mnie z początków naszej znajomości. Biedna dziewczyna, od razu zrobiło mi się jej żal. Ten pseudokomplement oznaczał tyle, że za kilka miesięcy całkiem urocza recepcjonistka rzuci pracę, wdzieje dres i podobnie jak ja kiedyś zamieni się w „myszę”, a do ręki przyrośnie jej mop.

– Milenko! – Z kuchni dobiega głos mamy. – Zrobiłam jajecznicę. Zjedz, bo wystygnie i będzie niedobra.

Śmieję się w duchu i robi mi się trochę raźniej. Zupełnie jakbym znowu była nastolatką i szykowała się do szkoły. Dobrze, że przynajmniej w moim starym pokoju nie ma już plakatów z Bradem Pittem i Johnnym Deppem, bo naprawdę poczułabym się jak w wehikule czasu. Zamiast tego w każdym możliwym miejscu mam poprzyklejane żółte karteczki przypominające o postępkach Gabriela. „Okłamywał cię wiele miesięcy”, „Upolował cię jak łanię”, „Chciał zrobić z ciebie ofiarę”, „Uwiódł cię z premedytacją”, „Miałaś być trofeum złożonym u stóp innej kobiety”, „Nigdy nie będziesz pewna, czy mówi prawdę”. Patrzę na nie w chwilach słabości. Usłyszałam o tym sposobie w jakimś programie o toksycznych relacjach.

Plakatów z idolami młodości już nie ma, za to śpię w tej samej pościeli w koniki co kiedyś, zostało też parę maskotek, w które wypłakiwałam łzy, gdy po raz pierwszy nieszczęśliwie się zakochałam. Cóż, minęło dwadzieścia lat, a ja wciąż popełniam ten sam błąd – lokuję uczucia w niewłaściwych mężczyznach. Tyle że przynajmniej zdaję sobie z tego sprawę. To podobno pierwszy krok do uzdrowienia.

– Milenko!

Mama się niecierpliwi, więc nie każę jej już czekać. Dopiero teraz, po doświadczeniach z moimi pasierbami, doceniam jej starania i cierpliwość. I to, że kiedy nalega, abym zjadła ciepłe śniadanie, naprawdę zależy jej na moim komforcie, a nie na wkurzeniu mnie.

Wchodzę do kuchni.

– Jak się dziś czujesz, mamo? – pytam i całuję ją w czoło.

– Dobrze, córeczko, dobrze… – uspokaja mnie i podaje kromkę posmarowaną masłem.

– Może jednak pójdziemy do lekarza, co? Nie podobają mi się te twoje zasłabnięcia. Gdyby to było zwykłe nadciśnienie, to chyba po lekach powinno się ustabilizować.

– Och, nie strasz mnie.

– Nie straszę, tylko wolę działać profilaktycznie.

– Nic mi nie jest.

– Mamo… – Biorę ją za rękę. – Po prostu się o ciebie martwię. Tak jak ty o mnie, kiedy byłam mała, pamiętasz? Też prowadzałaś mnie do lekarza z byle katarem.

– No wiesz! – obrusza się. – Na pewno nie byłam taka nadgorliwa. Jeśli już, to stawiałam ci bańki, gotowałam mleko z masłem i miodem…

– I czosnkiem! Fuj!

– Chciałam dobrze.

– Wiem, a teraz ja chcę dobrze dla ciebie. Co w tym dziwnego?

Mama uśmiecha się łagodnie i wzrusza ramionami.

– Nie przywykłam do tego, żeby to mną się zajmowano.

– Wiem. I najwyższy czas to zmienić. Zapiszę cię dziś do kardiologa – postanawiam. – Prywatnie. Bo w naszej przychodni to z pół roku czekania.

– No nie wiem, Milenko, prywatnie? Trochę żal mi pieniędzy…

– Na własne zdrowie? – Gromię ją wzrokiem. – Chyba żartujesz. Poza tym ja za to zapłacę.

– Wykluczone. I tak masz niewiele zleceń.

– To wezmę więcej. Proszę, pozwól mi to dla siebie zrobić. Poza tym nie mam za wiele wydatków. Nie pozwalasz mi płacić za czynsz, kupuję tylko jedzenie. Ubrania mam z poprzedniego życia.

– Przecież odkładasz na szkołę. Miałaś iść na studia podyplomowe.

– Mamo… – przerywam jej, bo widzę, że ta rozmowa donikąd nie zmierza. – Studia nie uciekną od jednej wizyty u lekarza. Umówię cię i już. Postanowione.

Zawieszam głos, bo nagle zaczyna dzwonić mój telefon, który leży między nami, obok kubka z kawą. Obie spoglądamy na ekran. Zamiast imienia wyświetla się hasło „Nie odbieraj!”. Tak wpisałam Gabriela, gdy zerwaliśmy na dobre. Przełykam ślinę, ale nie reaguję, tylko patrzę w okno, jakby nic się nie działo, i dalej pałaszuję jajecznicę. Gdy kończę, mama zabiera talerz.

– To ten tajemniczy mężczyzna, o którym nie chcesz rozmawiać?

– Najwyraźniej. I nadal nie chcę o tym rozmawiać – stwierdzam lekko i chowam telefon do kieszeni. – Ogarnę się, a potem skoczę po zakupy, bo widzę, że wszystko nam się pokończyło.

Pod prysznicem czeka na mnie przykra niespodzianka, tym bardziej że zamierzałam umyć włosy, które błagają już o szampon i sporą ilość odżywki. Przyznaję, że po rozstaniu z Gabrielem znowu trochę się zapuściłam i wykonuję przy sobie minimum czynności, których wymagają moje sporadyczne kontakty z ludźmi. Dbam o siebie na tyle, żeby nie straszyć innych. Niestety dzisiaj nawet to jest utrudnione, bo ze słuchawki za nic nie chce polecieć ciepła woda. Zaciskam zęby i myję włosy pod lodowatym strumieniem. Przynajmniej nieco się orzeźwię.

* * *

Stojący pod blokiem tiguan jest obecnie jedynym wspomnieniem luksusu, w jakim kiedyś żyłam. W ogóle za tym nie tęsknię, zwłaszcza kiedy przypomnę sobie o kosztach, które mimo wszystko ponosiłam za taki stan rzeczy. Z samochodu dzwonię do prywatnej przychodni i umawiam mamę do kardiologa. Wolny termin jest jeszcze w tym tygodniu, więc nieco oddycham z ulgą. Wciąż jestem przekonana, że to nic poważnego, ale wolę dmuchać na zimne.

Czterdzieści minut później, obładowana zakupami, wychodzę z supermarketu i układam wszystko w bagażniku. Kiedy ruszam z parkingu, po drugiej stronie ulicy zauważam znajomą postać. To Darek, mąż Agaty. Jest z jakąś kobietą, niską szatynką w długim płaszczu, uczesaną we francuski kok. Sama się dziwię, że do głowy od razu przychodzą mi bezeceństwa. To przecież może być znajoma, nawet krewna albo koleżanka z pracy. Zwykłe służbowe spotkanie. Tyle że sposób, w jaki on się pochyla, żeby usłyszeć, co ona do niego mówi, jej rozanielony uśmiech, który rozświetla ulicę w promieniu kilku metrów, jego dłoń odruchowo, ale niby przelotnie dotykająca jej lędźwi – to wszystko mi nie gra. Albo właśnie gra, w dodatku pewną dobrze znaną melodię. Nikną za zakrętem, a ja automatycznie wdeptuję gaz i jadę za nimi. Serce mi wali, jakbym nakryła na zdradzie co najmniej własnego męża. Jakiej zdradzie, co ja wymyślam?! Przez ten swój galimatias uczuciowy i trudne przejścia mierzę ludzi jedną miarą. A Darek to oddany, czuły, opiekuńczy i kochający mąż. Od czasu studiów wierny Agacie jak pies…

– I właśnie całuje na ulicy obcą babę! – mówię zaskoczona sama do siebie, gdy wyjeżdżam zza zakrętu.

Nawet specjalnie się nie kryją. Tak ich przypiliło w biały dzień, w środku miasta. Szatynka stoi przyklejona do ściany kamienicy, a Darek napiera na nią całym ciałem i całuje ją z taką zachłannością, jakby od tego zależało jego życie. Nasz – bo nagle poczułam się do niego uprawniona – nasz Darek wkłada rękę pod płaszcz baby i przysięgłabym, że nurkuje nią między jej udami. Mam ochotę trąbić, podjechać i na nich nakrzyczeć, po prostu rozgonić to towarzystwo. Zanim jednak cokolwiek postanawiam, z budynku wychodzi starszy pan i to nieco ochładza spragnionych kochanków. Zaśmiewają się do siebie i znikają za drzwiami kamienicy, zapewne w celu skonsumowania łączącej ich relacji. Przynajmniej wiem, gdzie ta flądra mieszka. Zawsze możemy przyjechać tu z Agatą i obrzucić jej okna jajkami. O raju, jak ja to powiem Agacie?

Jakiś niecierpliwy człowiek za mną napastliwym klaksonem sugeruje, że nie powinnam dłużej tarasować przejazdu. Ciekawe, co on by zrobił na moim miejscu. Macham do niego w lusterku i w końcu ruszam. Po chwili dzwoni mama.

– Córeczko, no więc był elektryk i powiedział, że to bojler. Zepsuł się. Niestety. Nigdy go nie wymienialiśmy, więc i tak długo wytrzymał.

– Szlag – rzucam.

– Nie wiem, jak szybko da się kupić nowy, ale do tego czasu musimy poradzić sobie z czajnikiem i miednicą. Jak za dawnych czasów.

– Dobrze, mamo, damy radę, nic się nie martw. Jestem akurat niedaleko sklepu budowlanego, więc przy okazji zapytam, co i jak. Może uda mi się od razu coś kupić i zamówić montaż.

– Dziecko, ale ja za to zapłacę.

– Wykluczone. Mam oszczędności.

– Na szkołę.

– Mamo, muszę kończyć, bo prowadzę. Do zobaczenia w domu, pa.

Kończę rozmowę i z rozpędu wybieram numer Agaty. Odzywa się swoim zwykłym wesołym tonem i łamie mi tym serce.

– No dzień dobry. Czemu zawdzięczam ten poranny telefon? – pyta.

– A nic. Tak chciałam tylko cię usłyszeć.

– Coś się znowu stało?

– Och, a musiało coś się stać, że do ciebie dzwonię?

– O tej porze tak. – Jej strzał jest celny. Zwykle rano pracuję nad redakcją albo załatwiam sprawunki.

– Nooo… dawno się nie widziałyśmy. Pomyślałam, że może skoczymy gdzieś na wino.

– Niech sprawdzę… Zaczekaj… – mówi Agata. Mam wrażenie, że ze mnie żartuje, ale po chwili stwierdzam, że naprawdę szuka dla mnie miejsca w swoim grafiku. – Mam wolny wieczór w przyszły czwartek. Pasuje ci?

– Tak – odpowiadam bez namysłu, bo mam ostatnio wolny każdy wieczór. – A co ty taka zajęta?

– Aaaa… opowiem ci, jak się zobaczymy. – Agata śmieje się trochę zalotnie, trochę złowieszczo, a ja ciężko wzdycham.

Nie wiem, jak mam jej przekazać hiobową wieść, ale jestem pewna, że muszę to zrobić.

* * *

Zarzucam na ramię dwie płócienne torby z zakupami, w jednej ręce trzymam butlę z płynem do prania, a w drugiej zgrzewkę z wodą mineralną, brodą przyciskam do piersi opakowanie papieru toaletowego. Brakuje mi trzeciej ręki, którą mogłabym otworzyć drzwi do klatki, udaje mi się tylko wcisnąć palcem guzik domofonu z nadzieją, że mama szybko mnie wpuści, bo za moment zakupy polecą na chodnik. Niestety odpowiada mi cisza. Z ciężkim westchnieniem odkładam pakunki na ziemię i wygrzebuję z torebki klucze, otwieram, przytrzymuję drzwi nogą, po czym znowu układam piramidkę w ramionach. Po wdrapaniu się na drugie piętro zdesperowana naciskam dzwonek czołem. Znów cisza. Że też mama musiała wyjść z domu akurat teraz. Ponownie odstawiam wszystkie zakupy, wyjmuję klucze i wreszcie udaje mi się dostać do mieszkania. W środku jest jakoś dziwnie głucho, to wrażenie dopada mnie od razu po przekroczeniu progu, choć w pierwszej chwili staram się je zignorować. Wchodzę do kuchni i wszystkie toboły wypadają mi z rąk na ziemię.

– Mamo! – doskakuję do niej i odruchowo, nie wiem czemu, klepię ją w policzek.

Mama leży na kafelkach w dziwnej, wykręconej pozie. Zaczynam płakać, a jednocześnie próbuję ją ocucić. Ręce drżą mi tak bardzo, że nie wiem, jakim cudem udaje mi się wydobyć telefon z torebki i wystukać numer 112. Wyrzucam z siebie zdania jak automat.

– Nieprzytomna kobieta, lat sześćdziesiąt, choruje na nadciśnienie.

Podaję adres i błagam, żeby karetka przyjechała jak najszybciej.

* * *

Dźwięk budzika świdruje mi w uszach. Nie znoszę tych chwil po przebudzeniu, gdy wraca świadomość przygnębiającej rzeczywistości. Wolałabym wziąć pigułkę, która pozwoliłaby mi spać spokojnie przez co najmniej trzy miesiące, odciąć się od uczuć. Tak, wiem, nie powinnam uciekać, lepiej skonfrontować się z własnym mrokiem. Niestety nic nie poradzę, że na razie nie mam na to siły. W moim pokoju jest ciemno, ale tylko dlatego, że na czas popołudniowej drzemki po męczącym dniu zaciągnęłam zasłony. Nawet przez nie przebija mocne wiosenne słońce.

Nie zdążyłam jeszcze zająć się zepsutym bojlerem, więc z ciepłego prysznica nici. Pod zimną wodą wytrzymuję minutę, ale przynajmniej wraca mi jasność umysłu. Patrzę w lustro i widzę bardzo bladą i zmęczoną kobietę z podkrążonymi oczami. Tuszuję cienie korektorem, nakładam grubszą niż zwykle porcję podkładu i oprószam to wszystko bronzerem, żeby nie wyglądać jak upiór. Jeszcze muśnięcie rozświetlaczem, trochę koloru na powieki, obowiązkowy grafitowy tusz i można wyjść do ludzi. Włosy upinam w luźny koczek na czubku głowy, wkładam czarną bokserkę, ciemne dżinsy z podwyższonym stanem i luźnymi nogawkami odsłaniającymi kostki. Do tego trampki i ramoneska.

Agata siedzi w naszej ulubionej knajpce przy stoliku pod oknem. Zauważam ją z przeciwnej strony ulicy, kiedy stoję na przejściu i czekam na zielone światło. Moja przyjaciółka z apetytem, którego jej zazdroszczę, pałaszuje wielkie ciacho z kremem. Ja wciąż odmawiam sobie takich łakoci, mimo że mam na nie ochotę.

„Zasługujesz na same smakołyki, dziewczyno. Nigdy nie myśl inaczej” – dzwonią mi w uszach słowa Gabriela. Kiedyś to wspomnienie sprawiało, że momentalnie zalewała mnie błogość, teraz cierpnie mi skóra na karku. Gdyby mówił to szczerze, a nie po to, żeby mnie uwieść, może nie czułabym się jak taka straszna idiotka. Chce mi się śmiać z samej siebie, gdy pomyślę o tym, jak łatwym byłam dla niego celem. Zakompleksiona, zahukana, zaniedbana przez męża, przytłoczona sprzątaniem, praniem, gotowaniem i usługiwaniem dwójce dorastających pasierbów. Tak długo nikt mnie nie doceniał i nie zauważał, że jeden głupi komplement od razu wywołał poruszenie w moim sercu. Kretynka.

Jakby na potwierdzenie tych myśli przejeżdżający ulicą SUV ochlapuje mnie brudną wodą z kałuży. Wszyscy przechodnie oprócz mnie zdążyli się cofnąć, a ja stoję i nie mogę uwierzyć w swojego pecha. Z kostek ścieka mi szara woda. Dobrze, że przynajmniej ubrałam się na czarno. Agata macha do mnie przez szybę i zaśmiewa się z mojego gapiostwa. Jej uśmiech z uroczymi dołeczkami w policzkach zawsze mnie rozbrajał i wprawiał w lepszy nastrój; nie inaczej jest tym razem. Szkoda tylko, że za chwilę obie najprawdopodobniej będziemy płakać.

Agata przytula mnie mocno, gdy tylko wchodzę do kawiarni.

– Co u mamy? – pyta.

– Odzyskała przytomność. Może jutro będę ją mogła zobaczyć.

Od razu zaczynam chlipać i nie przestaję przez dłuższą chwilę, a Agata trzyma mnie w ramionach, dopóki się nie uspokoję. Jakby cały stres nagromadzony przez ostatnie dni dopiero teraz znalazł ujście. Łkam, aż trzęsą mi się ramiona; nie zważam na to, że prawdopodobnie robię sensację w lokalu. Mam to gdzieś.

Wreszcie się uspokajam i ocieram opuszkami załzawione oczy.

– Rozmazałam się? – pytam z uśmiechem i siadam przy stoliku.

– Trochę. – Agata wyjmuje chusteczkę i delikatnymi, czułymi ruchami wyciera mi z twarzy łzy zmieszane z tuszem. – Już. Znowu jesteś piękna i nieskazitelna.

– Dziękuję. – Posyłam jej całusa w powietrzu.

– No dobrze, ale co teraz? Jakie są rokowania?

– Mama miała pecha. Udar wywołany migotaniem przedsionków jest groźniejszy i zwykle kończy się dużo gorzej niż udary o innym podłożu.

– Więc miała raczej szczęście, skoro z tego wyszła.

– Jeśli tak na to spojrzeć… Ale to dopiero początek drogi. Leczyła się na nadciśnienie, a okazuje się, że ma jeszcze arytmię… Cholera! – Odruchowo walę pięścią w stolik. – Te omdlenia, powinnam zauważyć, że coś jest nie tak, zaprowadzić ją do lekarza… Gdybym nie była tak bardzo skupiona na własnych problemach.

– Mila… – Agata rzadko się tak do mnie zwraca. Zwykle w chwilach, gdy jestem wyjątkowo rozwalona i potrzebuję jej czułości. – Oskarżanie się nie zmieni teraz sytuacji. Twoja mama jest dorosłą osobą, a ty zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Przeprowadziłaś się do niej, opiekowałaś nią, gdy potrzebowała. Lekarze zapewniali, że wszystko z nią okej, tak?

– Tak. – Kiwam głową.

– Więc jeśli musisz mieć pretensje, to prędzej do nich.

– Właśnie dlatego myślę nad przeniesieniem jej do prywatnego ośrodka. Jak tylko dojdzie do siebie, musi przejść ablację serca, potem wypiszą ją ze szpitala, a przecież nie wiadomo, jakie spustoszenie poczynił udar, w jakim będzie stanie. Czeka ją długa rehabilitacja. Chcę mieć pewność, że naprawdę zrobiłam wszystko.

– Masz na to kasę?

– Wezmę więcej zleceń z wydawnictwa.

– W razie czego mogę ci pożyczyć pieniądze.

– Dzięki. Jeśli będę na skraju, dam znać.

– Daj znać, zanim dojdziesz na skraj, wariatko. – Agata uśmiecha się łagodnie. – No dobrze, ale skoro to jeszcze nie nastąpiło, to co to za sprawa, którą chciałaś ze mną tak pilnie obgadać?

Odchylam się na krześle i znowu wzdycham. Tym razem jeszcze ciężej. Spoglądam ponuro na Agatę.

– O cholera… Nie strasz mnie, mów! – niecierpliwi się przyjaciółka.

– Nie ma dobrego sposobu na powiedzenie tego, co…

– Umierasz?! – wykrzykuje Agata i znowu przykuwamy spojrzenia gości.

– Nie – zaprzeczam speszona.

– No to o co chodzi? Coś z Gabrielem? Dzwonił? Okazało się, że ma żonę i gromadkę dzieci?

– Widziałam Darka z jakąś babą – wypalam.

Agata milknie, a jej twarz w jednej chwili czerwienieje. Mimo to moja przyjaciółka zachowuje spokój. Nie wybucha, nie zaczyna płakać. Siedzi i patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. W sumie ją rozumiem. Doznała szoku i prawda jeszcze do niej nie dociera. Co się dziwić, właśnie zawaliło się jej całe życie, świat runął, a ona pod tą maską spokoju osuwa się wraz z nim w przepaść i pewnie z trudem łapie oddech.

– Gdzie?

– Na Mickiewicza, szłam na zakupy, a oni… nawet nie bardzo się kryli. Przykro mi.

Teraz ja łapię ją za rękę, ale mam wrażenie, że Agata naprawdę zamieniła się w posąg, bo ani drgnie. Biedna. Wiadomość o zdradzie męża, jej cudownego Darka, z którym od czasu studiów nie rozstała się nawet na jeden dzień, dosłownie ją sparaliżowała.

– Młodsza ode mnie?

– Chyba nie – stwierdzam zgodnie z prawdą. Nie wiem, czy to pocieszające, że Dariusz przynajmniej nie poszedł w banał i nie poszukał sobie jakiejś siksy.

– Ładna?

– No, taka, wiesz… niebrzydka. Niska. Drobna. Filigranowa – bąkam, bo nie wiem, co powiedzieć. – Oczywiście nie taka ładna jak ty.

– Co robili? – Agata pomija moją uwagę i nagle się ożywia. – Całowali się?

– Tak – mówię najłagodniejszym tonem, na jaki mnie stać.

– Namiętnie?

– Nooo… raczej tak. Ale wiesz, to o niczym nie świadczy…

– Chcę wiedzieć wszystko, ze szczegółami. Mów, co widziałaś.

– Yyyy… Więc szli ulicą, potem on ją przyparł do ściany.

– Aha. Co dalej?

– Złapał ją za szyję i zaczął całować.

– I co? – Agata purpurowieje, a ja jestem coraz bardziej skonsternowana jej ożywieniem.

– Może lepiej, żebyś tego nie wiedziała? Po co ci to? Te sceny będą cię nachodzić. – Próbuję się wycofać z niezręcznej sytuacji.

– Chcę, żeby mnie nachodziły – chrypi Agata, w jej oczach czai się coś bardzo niepokojącego. – Mów!

– Potem rozchylił jej płaszcz… – dukam, a moja przyjaciółka gorliwie kiwa głową, jakby czekała na więcej. – Złapał ją za pierś, tak zupełnie w biały dzień, na ulicy! Potem zsunął rękę niżej i przysięgam, miałam wrażenie, że podciągnął jej spódnicę i włożył dłoń między uda.

Agata wydaje z siebie przeciągły pomruk i przygryza dolną wargę, co wprawia mnie w totalne osłupienie. Nie wiem, co powiedzieć.

– Dobrze się czujesz? – pytam więc.

– Uff… tak, ależ zrobiło się nagle gorąco! – Agata wachluje się serwetką. Jej ton jest pewny, spokojny.

Zastanawiam się, czy to nie jakiś rodzaj szoku, który sprawia, że moja przyjaciółka tak dziwnie się zachowuje.

– Poprosimy o wodę! – Zatrzymuję przechodzącego obok kelnera. – Może wolisz wyjść na powietrze?

– Nieeee. – Agata uśmiecha się do mnie promiennie.

Co się z nią, do cholery, dzieje?

– Pamiętaj, że zawsze będę przy tobie – zapewniam ją. – Cokolwiek by się działo, masz we mnie wsparcie. Jak będziesz się chciała wypłakać, napić, przewałkować temat na sto sposobów, wal jak w dym – paplam, żeby pokryć zmieszanie. – Wiesz… zdrada to nie zawsze zaraz koniec związku. Jest taka terapeutka, Esther Perel. Ona twierdzi wręcz, że to może być początek czegoś nowego, a nawet lepszego. Jeśli oczywiście wszystko przegadacie i dojdziecie do sedna.

– Już to przegadaliśmy, spokojnie. – Agata macha ręką, jakby odganiała muchę.

– Więc ty o wszystkim wiesz? – dziwię się.

– No jasne – zapewnia mnie z uśmiechem.

– I nie wkurzasz się? Nie chcesz go zabić? O raju, Agata, wy się chyba nie rozwodzicie? – Teraz jestem naprawdę przerażona.

– Stareńka, uspokój się wreszcie, co? – W tym momencie wraca moja dawna przyjaciółka, ale ja nadal siedzę wbita w fotel.

Nic z tego nie rozumiem.

– Możesz mnie oświecić?

– Och, mówiłam ci przecież, że ja też mam coś do zakomunikowania. – Agata uśmiecha się tajemniczo i zalotnie. – Trochę się bałam, jak zareagujesz, choć powinnaś być bardziej zaprawiona w tych tematach ode mnie… A teraz, skoro stałaś się przypadkowym świadkiem, nie mam innego wyjścia. No więc zadecydowaliśmy z Darkiem, że spróbujemy otwartego związku.

– Co?! – Tym razem to ja wykrzykuję na cały głos. – Żartujesz sobie ze mnie, tak?

– Ewidentnie nie, skoro na własne oczy widziałaś mojego męża z inną kobietą.

– Tak, ale… Nie… To znaczy… O raju…

Agata patrzy na mnie zadowolona, jakby udała jej się jakaś magiczna sztuczka.

– Naprawdę nie sądziłam, że po tym, co widziałaś w tym rozpustnym klubie u swojego pana G., będziesz w aż takim szoku.

– Co innego oglądać obcych ludzi, a co innego dowiedzieć się, że robią to przyjaciele. Ale czekaj… – zastanawiam się. – Chyba nie chcecie uczestniczyć w żadnej orgii?

– A cóż w tym złego? – Agata postanowiła mnie dziś zamęczyć. – Nie, na razie nie ma takich planów, ale niczego nie wykluczamy.

– Czyli co? Robicie to z nudów?

– Zaraz tam nudów. Ale fakt, po kilkunastu latach razem trzeba się nieźle nakombinować, żeby wskrzesić tę iskrę.

– I tak chcecie ją wskrzesić? Spotykając się z innymi? Zaraz, czekaj… ty też z kimś się spotykasz?

– No wiesz… Mam takiego młodego przyjaciela…

– I dopiero teraz mi mówisz? Od dawna? Jak młodego? – zasypuję ją pytaniami.

– Od miesiąca, więc nie rób hecy. Musiałam się najpierw upewnić, że coś z tego będzie. Jacek ma dwadzieścia pięć lat. – Agata patrzy na mnie z dumą, a mnie zatyka po raz nie wiem który w ciągu tej godziny.

– I Darek o nim wie? Nie jest zazdrosny? – Nie dowierzam.

– Wie, jest i właśnie o to chodzi. Nie wyobrażasz sobie, jaki mamy teraz seks! Ogień!

– Naprawdę się gubię…

– Posłuchaj. Fakty są takie, że bardzo szybko nasze cosobotnie bzykanko zaczęło przypominać zabieg higieniczny. Dzieci szły spać, a my wymykaliśmy się pod wspólny prysznic. Wiem, brzmi jak niezła zabawa, ale tylko pierwsze dwieście razy. Nie chciałam, żeby to tak wyglądało, żebyśmy zostali tylko przyjaciółmi, jak większość zgranych małżeństw, które znam. Chciałam tego płomienia, pożądania! Chciałam, żeby Darek znów patrzył na mnie tak jak kiedyś. Ja sama chciałam go znowu pragnąć! Zaczęłam kombinować. Z seksowną bielizną, lateksem, kupiłam pejcz, futrzane kajdanki, karty do gry erotycznej i wibrator dla par. Oglądaliśmy razem porno. Były masaże gorącym woskiem ze świec, eksplodujące cukierki do seksu oralnego i mazaki, które trzeba zlizywać z ciała…

– Nooo… powiem ci, że fantazji to ci nie można odmówić.

– Ha! Zorganizowałam nawet profesjonalne nagrywanie prywatnej sekstaśmy!

– Sekstaśmy? – powtarzam i jednocześnie dostrzegam, że wywodowi Agaty dyskretnie przysłuchuje się facet w marynarce i golfie, siedzący przy stoliku obok.

– Tak. Możesz zamówić operatora, który nagra wasze igraszki – wyjaśnia moja przyjaciółka. – W naszym przypadku to była kobieta, bo Darek nie potrafiłby się rozluźnić przy facecie.

– Na serio bzykaliście się, a ktoś to nagrywał? – zapytałam w napięciu.

Facet w golfie nerwowo pocierał kciukiem dolną wargę.

– Jasne. Poszłam nawet do wizażystki i fryzjera, żeby świetnie wypaść na filmie. Włożyłam najlepszą bieliznę.

– No okej. Ale skoro tak dobrze szło wam kombinowanie z fantazjami, czemu to nie wystarczyło?

– Sekstaśma była przełomem. Obecność trzeciej osoby podkręciła nas niemal do szaleństwa. Oczywiście oboje najpierw bardzo się tego wystraszyliśmy i nie rozmawialiśmy o tym. Wiesz, że kochamy się z Darkiem, ale w końcu zdałam sobie sprawę z tego, że to jest bardziej przyjacielska miłość. Próbowałam wskrzesić żar gadżetami, scenkami, przebierankami, ale tak naprawdę podkręciła nas dopiero inna baba. To było trochę przerażające. No i zaczęłam się zastanawiać: a co, jeśli tak będzie już zawsze? Jeśli do końca życia będę skazana na kiepskie bzykanko tylko po to, żeby spuścić ciśnienie?

Wzdycham ciężko i upijam łyk kawy. Pamiętam te ponure przemyślenia z ostatniej fazy małżeństwa z Adamem. Różnica jest tylko taka, że Agatę i Darka wciąż łączy jeszcze jakaś forma miłości.

– Wiesz, co naprawdę wywołuje pożądanie? – pyta przyjaciółka.

– Proszę, nauczaj mnie, mistrzyni – ironizuję, ale rzeczywiście jestem ciekawa.

– Świadomość, że ten facet, którego niby znasz na wylot, wcale nie jest do końca twój. A może w ogóle nie jest. Może ktoś widzi w nim kogoś zupełnie innego, a on sam zachowuje się inaczej przy innej osobie. Inaczej całuje, dotyka, ujawniają się w nim nowe cechy, których mogłaś nie dostrzegać. I przede wszystkim jest wolnym człowiekiem. Może robić, co chce, może dokonać wyboru. I wcale nie musi wybrać ciebie. Kiedy to wiesz, zaczynasz się bardziej starać. I pragnąć go jak na początku związku, kiedy wszystko jeszcze było jedną wielką niewiadomą.

– Hm… Czy to nie jest stąpanie po bardzo kruchym lodzie?

– Jest i to też daje dreszczyk emocji – przyznaje Agata. – Ale nie od razu to odkryliśmy.

– To znaczy?

– Więc jak mówiłam, po sekstaśmie przestraszyliśmy się naszych reakcji. Na moment. Kiedy w końcu zaczęliśmy o tym gadać, okazało się, że oboje fantazjujemy nie tylko o tej sytuacji, i to nas nakręca, ale też wyobrażamy sobie, że operatorka zaczyna się rozbierać i dołącza do nas. Kiedy o tym rozmawialiśmy, byłam mokruteńka. Powiedziałam Darkowi, że chciałabym zobaczyć, jak inna kobieta robi mu dobrze ustami.

W sali restauracyjnej rozbrzmiewa głośny brzdęk. Koleś w golfie upuścił filiżankę z kawą na posadzkę i teraz próbuje pozbierać kawałki, wywołując spore zamieszanie. Obie patrzymy na niego z pobłażaniem. Facet, który zdążył już spalić buraka, zostawia banknot na stoliku i wychodzi z knajpy, a my wracamy do rozmowy.

– No dobrze, i co dalej? – dopytuję, gdy poruszenie mija. Nerwowo skubię serwetkę, choć przecież znam koniec tej historii.

– Któregoś dnia Darek poczekał, aż dzieci pójdą spać, nalał nam po kieliszku wina i wypalił, że pewna dziewczyna, która chodzi do tej samej siłowni co on, bardzo go podrywa. Ukłuło mnie to, co już stanowiło dobry sygnał, że w środku coś się jeszcze tli. Zapytałam, jak to wygląda. Kiedy opowiadał mi, jak ona na niego patrzy, ociera się, wypina tyłek podczas ćwiczeń, zrobiłam się mokra. To był impuls: po prostu powiedziałam mu, żeby ją wypieprzył i mi o tym opowiedział.

– Zrobił to? – Wytrzeszczam oczy.

– Najpierw nie wziął tego na poważnie. Śmiał się, poszliśmy spać i zapomnieliśmy o temacie. – Agata się rumieni i zaczyna oblizywać łyżeczkę po serniku.

– Jezu, nie trzymaj mnie w tym napięciu, mów! – ponaglam ją.

– Tydzień później, kiedy przyszedł do domu z siłowni, był jakiś inny. Powiedział, że spełnił moją fantazję, ale nie jest pewien, czy teraz nie wyrzucę go z domu. Zapytałam, czy chodzi o tę dziewczynę, myśląc, że może jednak blefuje. W końcu przyznał, że pieprzył ją tego wieczora. Zostali dłużej po treningu i ona wkradła się pod męski prysznic. Kazałam mu opowiedzieć wszystko ze szczegółami. Jak ssał jej sutki, jak uklękła i zrobiła mu loda, jak spuścił się na jej piersi. Oszalałam, ale z pożądania. Rzuciłam się na niego i zerżnęłam go jak nigdy. Po wszystkim Darek zapytał, czy nadal jesteśmy razem. Odpowiedziałam, że jak ja pierdolę! Ucieszył się, bo nie chciał mnie tracić, wiedział, że nie zakocha się w tej dziewczynie.

– I jak to się teraz odbywa? Mówisz mu: słuchaj, jest taki Jacek, zawsze mi się podobał, może go sobie bzyknę? A Darek na to: dobrze, kochanie, tylko się zabezpieczcie. Czy wybieracie sobie partnerów na Tinderze?

– Zgadłaś. – Agata się śmieje, choć ja wcale nie żartowałam. – Dorotę, tę dziewczynę, z którą widziałaś Darka, wybraliśmy razem na Tinderze. Już samo to było emocjonujące. Jego reakcja na inne kobiety. Potem czytaliśmy wspólnie erotyczne wiadomości, które mu wysyłała, oglądaliśmy nagie zdjęcia.

– Czy ona o tym wie?

– Oczywiście! To znaczy wie, że Darek ma żonę, z którą żyje w otwartej relacji. Nikogo nie wykorzystujemy, nie martw się. Szczerze mówiąc, liczę, że uda się ją namówić na trójkąt. Naprawdę sądzę, że jestem na to gotowa.

Siedzę na fotelu jak otumaniona. W mojej najbliższej przyjaciółce drzemie demon, którego nigdy nie dane mi było poznać. Po raz kolejny w swoim życiu myślę, jak mało wiemy o ludziach, których niby świetnie znamy. Za fasadami idealnych małżeństw kryją się dramaty i pokręcone historie rodem z Mody na sukces. Kim jestem, żeby to oceniać?

* * *

Od czterdziestu minut kwitnę pod gabinetem lekarza, za mną uzbierał się już niezły łańcuszek innych petentów. Przez telefon udało mi się tylko dowiedzieć, że zabieg ablacji u mamy przeszedł pomyślnie, ale ze względów bezpieczeństwa wciąż nie mogę jej zobaczyć. Pielęgniarka, która chyba minęła się z powołaniem, stwierdziła sucho, że to bez sensu, bo z powodu udaru mama i tak nie rozpoznaje ludzi. „Tych, których nie zna” – pomyślałam wkurzona, ale powstrzymałam się od złośliwości.

Oddalam się od grupki zniecierpliwionych oczekujących, żeby odebrać telefon. Redaktorka prowadząca z wydawnictwa, z którym współpracuję, wreszcie znalazła chwilę, żeby do mnie oddzwonić. Trudno się do niej dobić, więc nie chcę zmarnować tej szansy.

– No cześć, Milenko, mam dosłownie dwie minuty, bo zaraz kolegium redakcyjne, a potem spotkanie promocyjne z autorką. Coś się stało?

– Nie. To znaczy tak. Chciałam cię zapytać, czy dasz radę mi załatwić więcej zleceń. Moja mama choruje i będę potrzebowała stałego przypływu gotówki, żeby opłacić jej opiekę.

– Yhy, yhy… – słyszę w słuchawce i mam wrażenie, że redaktorka w ogóle mnie nie słucha. – Przepraszam, co chwila ktoś do mnie zagląda i czegoś chce. Co mówiłaś?

– Że moja mama choruje i potrzebuję więcej zleceń. Wiesz, że jestem szybka i dokładna. Dam radę zrobić nawet trzy redakcje w miesiącu i kilka korekt. Jest taka możliwość?

– Kurczę, słabo. Nie dostałaś maila?

– Jakiego maila? – Denerwuję się. To nie może oznaczać nic dobrego.

– Cholera. To wtopa. Szefowa miała wysłać do ciebie informację, że rezygnujemy z zewnętrznych redaktorów.

– Szefowa – powtarzam jak automat. – Nie zamierzałaś do mnie zadzwonić?

– Milenko, wiesz, że mam zachrzan. Nie zajmuję się takimi sprawami, poza tym to odgórna decyzja. Takie czasy, przykro mi. Nie bierz tego do siebie, byliśmy z ciebie bardzo zadowoleni i jak tylko coś się zmieni, na pewno dam znać. Okej?

– Okej.

– Świetnie. Sorki, muszę lecieć, bo już mnie wołają. Całuję! Miłego dnia! – kończy wesoło i rozłącza się, nie czekając nawet na odpowiedź.

Powolnym krokiem wracam na swoje miejsce w kolejce. Czuję się jak zbity pies. Czym zasłużyłam na tę serię nieszczęść? Małżeństwo, które okazało się porażką, romans z oszustem, choroba mamy, a teraz jeszcze to. O ile o dwie pierwsze rzeczy mogę winić tylko siebie, to kolejne wydają się już tylko kopniakami od losu.

Z czarnych myśli wyrywa mnie poruszenie na korytarzu wywołane pojawieniem się lekarza. Jego biały kitel powiewa, gdy doktor szybkim krokiem przemierza hol. Mruczy pod nosem „Dzień dobry” i znika za drzwiami gabinetu. Po chwili znowu się wychyla.

– Zapraszam – mówi.

Jestem pierwsza w kolejce, więc wchodzę do środka.

– Przepraszam, ale samochód rozkraczył mi się na środku skrzyżowania. – Lekarz z rozbrajającym uśmiechem rozkłada ręce, choć wcale nie spodziewałam się tłumaczeń. – Stary rzęch, dawno powinienem kupić coś nowszego, ale, choroba, nie mam nawet kiedy przejrzeć ogłoszeń. Zna to pani?

– Tak – potwierdzam automatycznie. – Nie, właściwie nie.

Patrzy na mnie zdziwiony. Po rozmowie z redaktorką wciąż jestem przybita, ale taki stan chyba nie powinien być zaskoczeniem dla człowieka, który codziennie przekazuje ludziom kiepskie informacje.

– Co panią do mnie sprowadza? – dopytuje.

– Moja mama była operowana trzy dni temu. Regina Marzec. Ablacja serca. Jest po udarze.

– Ach tak – rzuca lekarz, przeglądając dokumentację. – Ale wszystko jest w porządku. Stan pani mamy jest stabilny. Jutro lub pojutrze ją wypiszemy.

– No właśnie. Ona jest przecież po udarze. Nie wiem nawet, w jakim jest stanie. Czy powinnam jakoś przygotować mieszkanie? Wie pan, jakieś specjalne łóżko, wózek…

– Cóż, o tym musi pani rozmawiać z neurologiem. Ja tylko przeprowadzałem zabieg. Mama na pewno będzie potrzebować specjalistycznej opieki, przynajmniej na początku. Może pani zatrudnić pielęgniarkę, ale to ryzykowne.

– To znaczy?

– Pani mama powinna być monitorowana dwadzieścia cztery godziny na dobę. Coś może się stać. Nie jesteśmy w stanie zagwarantować, że udar się nie powtórzy.

– Ale mimo to chcecie ją wypisać – irytuję się.

– Proszę pani. – Ton lekarza staje się bardziej surowy. – To jest szpital, nie zakład opiekuńczy. My tu tylko ratujemy ludzi, od zapewnienia opieki są inne instytucje.

Tak, znam te instytucje. Moja ciocia rok leżała w zakładzie opiekuńczo-leczniczym. Za każdym razem, gdy ją tam odwiedzaliśmy, łapałam doła. Personel stawał na głowie, ale było go za mało, pokoje pacjentów błagały o remont, a na korytarzach panował zwyczajny smród. Nie chcę, aby moja mama znalazła się w takim miejscu, i przechodzą mnie ciarki na myśl o tym, że będę zmuszona ją tam umieścić. Zdążyłam już sprawdzić, że pobyt w prywatnym ośrodku o dobrym standardzie to koszt rzędu czterech tysięcy miesięcznie. Skąd wezmę na to pieniądze, skoro straciłam właśnie jedyne źródło dochodu, które i tak nie mogłoby pokryć wszystkich wydatków?

– Czy ma pani do mnie jeszcze jakieś pytania? – Lekarzowi ewidentnie się spieszy.

– Tak. Może chciałby pan kupić tiguana z dwa tysiące szesnastego roku?

* * *

Tydzień później jadę moim