Klatka dla niewinnych - Katarzyna Bonda - ebook + audiobook + książka

Klatka dla niewinnych ebook i audiobook

Katarzyna Bonda

4,4
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 528

Data ważności licencji: 12/31/2026

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 16 godz. 27 min

Lektor: Adam Bauman

Data ważności licencji: 12/31/2026

Oceny
4,4 (2349 ocen)
1314
677
266
73
19
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mpiebook

Nie polecam

Nie polecam droga przez mękę tomisko opisuje gotowanie budyniu. Nuda
40
profesorpimko

Całkiem niezła

Trochę szkoda, że Bonda wraca do powieściowego gadulstwa. Da się czytać / słuchać, ale poprzedni Meyer był lepszy, bo krótszy i bardziej zwarty. Tu jest strasznie duzo słów, rozmów, gadania. Za dużo.
20
breeAnna

Całkiem niezła

czym dalej tym gorzej
10
Elzbieta-15

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca, zagadkowa. Do samego końca nie mogłam odgadnąć kto zabijał. Polecam!
10
agulla33

Nie polecam

nudna i przekombinowana
10

Popularność




SERIA KRYMINALNA Z HUBERTEM MEYEREM

Sprawa Niny Frank

Tylko martwi nie kłamią

Florystka

Nikt nie musi wiedzieć

Klatka dla niewinnych

Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redaktor prowadzący: Ewa Orzeszek-Szmytko

Redakcja: Irma Iwaszko

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Lilianna Mieszczańska, Lingventa

Fotografia na okładce:

© MD_Photography/Shutterstock.com

© by Katarzyna BondaAll rights reserved

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021

Powieść jest fikcją literacką. Ewentualna zbieżność personaliów, wydarzeń lub ich okoliczności z rzeczywistymi jest przypadkowa i niezamierzona. Pewne nazwy własne zostały zmienione.

ISBN 978-83-287-1756-5

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2021

Pour Jean Pierre

A bientôt sur le chemin, loup-garou

Miecz do natarcia jest szlachetny i szeroki,

miecz do obrony wydłuża się zwykle jak szpilka.

FRYDERYK NIETZSCHE, Wędrowiec i jego cień, przeł. Konrad Drzewiecki, Kraków 2015

Prolog Noc 11/12 maja 2013

Mylili się. Jonasz wszystko słyszał i wszystko wiedział.

Domyślił się, że będą się kłócić, nim zgasło światło, bo umiejętność sczytywania z twarzy prawdziwych emocji pozwalała mu przetrwać w tym domu, odkąd zaczął chodzić. Widział gniew w zmrużonych szarych oczach matki i rozszerzone źrenice w czekoladowych tęczówkach ojca, które zwiastowały najwyższą czujność. Zauważył, jak tata się uśmiecha, kiedy zajrzał do pokoju. Mama wzdrygnęła się, jakby poraził ją prąd. Pocałowała Jonasza w czoło i wybiegła zabrać torebkę z sypialni. Wróciła rozdygotana. Ręce jej drżały. Zdawało się, że wysypie zawartość torby na łóżko. Chłopiec domyślił się, że ojciec znów coś jej zabrał. Co tym razem? Telefon? Portfel? Dokumenty?

– Dobranoc, skarbie. – Pogładziła go po twarzy. – Śpij słodko.

Wtulił się w jej miękkie piersi i zmusił do uśmiechu, choć wiedział, że nie zaśnie w kanonadzie ich krzyków. Przymknął oczy, jakby chował się w bezpiecznej kryjówce.

– Kocham cię – zapewniła mama drżącym głosem.

Nic nie odpowiedział. Przez skórę czuł zapach jej strachu. Nie musiał na nią patrzeć.

– I tata też cię kocha. Pamiętaj o tym. To, co się dzieje między nami, ciebie nie dotyczy. To nie twoja wina.

– Wiem – wymamrotał, choć wcale jej nie wierzył.

Kłócili się wyłącznie o niego i pieniądze. Głównie o pieniądze, które mama wydała na niego albo których nie mogła wydać, bo ojciec je zabrał. Czuł, że jest napięta i chce już iść. Walczyć o swoją rzecz z torebki. Ponieważ jednak sądzi, że on jest przerażony, nie odchodzi. Ale to raczej ona boi się tam wracać.

– Dobranoc. – Udał, że ziewa, i skłamał: – Spać mi się chce.

O dziwo, zadziałało.

– Karaluchy pod poduchy! – Pomachała mu zza drzwi.

Ten jej słodki, choć fałszywy uśmiech na zbolałej twarzy, sprzeczny z wyrazem oczu zagonionego zwierzęcia, zapamięta na zawsze.

Całe jego życie robiła dobrą minę do złej gry, tłumacząc, że chce go chronić, a on wolałby, żeby przestała… Żeby oboje przestali… Miał dość ich wrzasków i wyzwisk. Tak samo jak tej straszliwej ciszy, która zapadała między nimi na długo, zwiastując niechybną burzę którejś nocy. Wiadomo było, że niebo w końcu pęknie i polecą błyskawice, a cel zawsze był ten sam. Tata był spokojny, ironiczny. Mama wpadała w szał. Czasami kończyło się tłuczeniem talerzy, rozbijaniem sprzętów. Innym razem batalia rozgrywała się w milczeniu. Te głuche, tępe odgłosy były jeszcze gorsze. Zasypiał z przyciśniętymi do uszu rękoma lub poduszką na głowie, aż nie mógł oddychać z niepokoju. Rano, kiedy się budził, mama była mocno umalowana, a tata miał opatrunek lub szukał plastrów. Zdarzało się, że mama nie wstawała z łóżka, mówiąc, że jest chora. Wtedy do przedszkola wiózł go tata, a po południu były kotlety z kaszą kuskus. Jonasz wolał obiady mamy i jej zupę, ale z tatą było zabawniej. Tata lubił się wygłupiać. Aż wszystkich brzuch bolał ze śmiechu.

Nie chciał między nimi wybierać. Kogo kochasz bardziej, synku? Z kim chcesz mieszkać? Nie wiedział.

Nie rozumiał, dlaczego ze sobą walczą. Robili to, odkąd pamiętał. Najpierw tylko w domu, nocami. Potem przy nim i w dzień. A teraz wszędzie: przy dziadkach, na ulicy. Nawet przy sąsiadkach…

Tego wieczoru, kiedy mama wyszła ze swoją torebką, a tata dziwnie się uśmiechnął, Jonasz nie podejrzewał, że ta awantura będzie ostatnia. Wcale nie zapowiadała się na najstraszniejszą ze wszystkich.

Zwinął się w kłębek na łóżku, naciągnął kołdrę na głowę i uzbroił się w cierpliwość. Nie wiedział już, czego się boi. Na pewno nie ciemności. Od dawna było mu wszystko jedno. Chciał tylko, żeby przestali hałasować.

– Jezu! Znów wysadziłeś korki! – usłyszał napastliwy głos mamy. – Myślisz, że nie wiem, że to twoja sprawka? Liczysz, że nie zadzwonię do twojej mamusi? Wypierdalaj do niej, na Kinową! Co tutaj jeszcze robisz?

Ojciec odparł coś cicho. Jonasz nie dosłyszał słów. Potem znów dobiegł go krzyk mamy, okraszony szyderczym śmiechem, który zwiastował atak furii.

– A co by było, gdybym uderzyła cię tym nożem? Powiedziałabym, że mnie zaatakowałeś. Zabiłabym cię…

Jonasz chwycił poduszkę, zwinął ją w monstrualny precel i przyłożył do uszu. Na suficie fruwały zajączki. Zajął się ich liczeniem. Nie wiedział, kiedy zasnął.

Obudził się gwałtownie, przerażony złowrogą ciszą – jak wartownik, który zaspał na swojej zmianie. Odrzucił kołdrę, wyszedł ze swojego pokoju i ruszył korytarzykiem do toalety. Zatrzymał się, bo w kuchni dostrzegł ojca. Stał przy zlewozmywaku. Szorował coś zawzięcie.

– Będziemy musieli radzić sobie sami, synu – rzekł i podał dziecku młotek.

Obuch był zimny. Trzonek miejscami ociekał pianą z mydła. Jonasz posłusznie chwycił za ścierkę zawieszoną na uchwycie od piekarnika. Wytarł narzędzie, a potem schował je do szuflady, którą otworzył ojciec.

– Mama śpi? – zapytał i pochylił głowę, zaskoczony swoją nieoczekiwaną odwagą.

Znał odpowiedź, ale tak bardzo pragnął kłamstwa.

– Czasami ludzie odchodzą bez słowa i nikt nie wie dlaczego – odparł ojciec, chwytając koc.

Przykrył czarny kształt ukryty za fotelami, które ustawiono oparciami do drzwi niczym front barykady.

– Idę zapalić – dodał, wkładając kurtkę.

Syn grzecznie skinął głową. Tata nie palił przy dzieciach. Nie pozwalał też mamie ani dziadkowi.

– Kładź się spać.

Kiedy Jonasz obejrzał się na fotele, ojciec chwycił go za ramiona. Ścisnął, aż zabolało.

– Ostrzegałem cię. Przygotowywaliśmy się do tego dnia, pamiętasz? Ona była słaba.

Jonasz się zgarbił. Czuł, że chce mu się siku, ale wstydził się powiedzieć.

– Jestem z ciebie dumny – kontynuował ojciec. – Nie mażesz się jak baba.

Poklepał syna po głowie i pchnął do małego pokoju.

Jonasz czuł, że dłużej nie wytrzyma i popuści, więc biegiem wskoczył pod kołdrę. Z ulgą oddał mocz na łóżko. Leżenie w parującej, gorącej jamie sprawiało mu przyjemność za każdym razem, kiedy rodzice się kłócili. Ale potem robiło się zimno, Jonasz czuł swój smród i straszliwie się bał, że wszyscy się dowiedzą, jakim jest mazgajem. Mama nigdy go nie wydała. Zmieniała pościel, prała piżamę i kładła na materac czystą folię. Jak będzie teraz? Co zrobi ojciec, gdy odkryje, że jego syn zlał się w łóżko?

Drzwi wejściowe trzasnęły. Zapadła cisza.

Jonasz leżał jeszcze chwilę bez ruchu. Kiedy miał już pewność, że ojciec wyszedł, ruszył do barykady i sprawnie jak małpka wspiął się na fotele. Uchylił koc.

Mama leżała na plecach. Oczy miała otwarte, usta lekko rozchylone, a na jej szyi leżał klucz. Nie ruszała się. Była zimna jak lalka.

– Śpisz? – wyszeptał i nieoczekiwanie się rozpłakał, bo dotarło do niego, że już nigdy więcej jej nie usłyszy.

Ojciec miał rację. Odeszła.

Im dłużej płakał, tym bardziej się bał, że tata wróci i go skrzyczy, ale nie potrafił przestać. Był mięczakiem. Zawsze nim był. Wył z całych sił i zdawało mu się, że trwa to wieczność, ale nikogo to nie obchodziło. Tak samo jak nikt nie usłyszał maminego wołania o pomoc.

Pomyślał, że jeśli się do niej przytuli – ożywi ją lub umrze jak ona. W tej chwili niczego innego nie pragnął bardziej. Wkomponował się w zwłoki matki, nasunął koc na głowę i poczuł ulgę. Zasnął.

Policjanci, którzy nad ranem przybyli na miejsce zdarzenia, sądzili początkowo, że chłopiec również nie żyje, bo twarz i piżamę miał w zakrzepłej krwi, a temperatura jego ciała spadła do 35 stopni. Z trudem go obudzili.

Jonasz nie płakał, nie wydał z siebie nawet jednego dźwięku. Ukrył się w ciszy, do której nikt poza nim samym nie miał dostępu.

Poddawano go licznym badaniom, przesłuchiwały go różne konsylia. Eksperci orzekli, że wyparł traumatyczne wydarzenia z pamięci i zamilkł, ponieważ mówienie o tym byłoby zbyt trudne.

Ale i oni się mylili. Jonasz nie zapomniał.

Dzień pierwszy28 stycznia 2021 (czwartek)

Kryminaliści na ogół bywają dość tępi i zdumiewająco do siebie podobni. Większość nie grzeszy inteligencją ani pomysłowością, a interesujący stają się dopiero dzięki swoim przestępstwom. Żaden nie wierzy, że zostanie złapany. Więzień, którego dziś badał Hubert Meyer, nie odbiegał od tych norm. Gdyby nie siedział w celi ze Sławomirem Sroką – podejrzanym do ostatniej sprawy, przy której Hubert pracował – i nie zgodził się na niego donosić, profiler nie poświęciłby mu nawet pół minuty uwagi. Obiecał jednak prokurator Rudy, że sprawy przypilnuje.

Ale cały dzień był na nią wściekły, bo zostawiła go z tym klopsem samego. Za nic i nikomu nie przyznałby się, że przyjechał do Warszawy tylko ze względu na nią. Kiedy zadzwoniła, liczył na zaproszenie na obiad albo chociaż kawę. Tymczasem prokuratorka nie stawiła się w zakładzie ani nie odebrała żadnego z jego telefonów.

Meyer z ulgą opuszczał areszt i wydostał się na Makowiec­ką. Włączył telefon, odsłuchał wiadomości.

Rudy tłumaczyła absencję przedłużającą się naradą i zapraszała go na kolację.

Wcześniej Warszawa zdawała mu się depresyjna, ale teraz, choć zapadał już zmierzch, śnieg czynił ją czystą i optymistyczną. Uśmiechnął się do siebie i ruszył do kiosku, by uzupełnić braki w paczce z papierosami.

Jezdnia była pusta. Do przejścia trzeba było nadrobić z pół kilometra, więc Hubert, nie namyślając się, skrócił sobie drogę. Kiedy przebiegał w niedozwolonym miejscu, z bramy więzienia wychyliła się niebieska skoda. Kierowca mógł go wyminąć bez trudu. Zamiast tego otrąbił go gniewnie. Zatrzymał się na środku jezdni. Hubert wiadomym palcem przekazał mu międzynarodowe pozdrowienie gniewnych i jak gdyby nigdy nic kontynuował swój przemarsz po fajki. Gość ze skody miał jednak chęć na solówkę. Zostawił samochód i doskoczył do profilera, wrzeszcząc:

– Jak łazisz, dziadu!

Hubert odwracał się powoli, gotów przywalić facetowi z główki, lecz młodzian nagle pochylił ramiona i odpuścił, jakby zeszło z niego powietrze. To całkiem zbiło psychologa z pantałyku.

– Inspektorze, sorry… Nie poznałem.

Meyer zmarszczył brwi i na wszelki wypadek wydmuchał nadmiar mocy ustami. Dopiero wtedy się odezwał.

– Masz wóz na środkowym pasie, synu. I drzwi otwarte od strony kierowcy.

Okularnik karnie ruszył po swój samochód. Wjechał nim na chodnik.

W tym czasie Hubert zdążył wypalić półtora papierosa. Liczył, że furiat odjedzie, a on znów będzie mógł ciąć jezdnię na skuśkę, bo zaparkował dopiero na Grejpfrutowej. Niestety, tamten znów do niego podszedł. Tym razem z uniżonym wyrazem twarzy i chętny do rozmowy.

– Przestraszyłem ci kobietę. – Meyer niechętnie skierował się do przejścia. – Przeproś ją od dziada.

– To moja matka – burknął w odpowiedzi tamten. – Nie pamiętasz mnie?

Psycholog nie odwrócił się. Nie podobało mu się, że gość, którego nie zna, zwraca się do niego per „ty”.

– Chodziłem na twoje zajęcia na SWPS-ie. Kacper Dragan – przedstawił się.

Hubert pragnął pozbyć się natręta, ale okularnik go wyprzedził i zaszedł mu drogę.

– Poważnie mnie nie pamiętasz? Dostałem u ciebie pięć z zaliczenia.

– Kryminalistyka czy profilowanie?

– Resocjalizacja.

– To były tylko trzy wykłady – przypomniał sobie Hubert. – Napisali, że gościnne, ale tak naprawdę to było zastępstwo. Rektor zachorował, a ja byłem akurat w stolicy. Nie pamiętam cię. Przykro mi.

– Za to ja pamiętam każde słowo – zapewnił Dragan. – Do dziś niektóre złote myśli dźwięczą mi w uszach.

Hubert nie wiedział: śmiać się czy przyłożyć mu za kpinę. A może jednak podziękować?

– Fajnie, że złote myśli się podobały – odezwał się po namyśle. – Bo dostałbym wpierdol za łażenie po jezdni.

Dragan pochylił głowę. Kiedy ją podniósł, twarz wykrzywiał mu nieprzyjemny grymas. Hubertowi aż ciary przeszły po plecach.

– Piliśmy razem w Harendzie – stwierdził z wyrzutem były student. – Też ci umknęło?

– Nawet nie wiem, gdzie to jest.

Przyśpieszył. Był zdecydowany iść choćby kilometr, byle oddalić się od tego męczyduszy.

– Taksówkarz wiedział. Po twoim wystąpieniu poszliśmy całą grupą na wódkę. Czuliśmy się wyróżnieni. Na pozostałe zajęcia nikt nie dotarł. Dałeś się namówić, chociaż podobno nie praktykujesz zacieśniania więzi ze studentami.

– Nie praktykuję – potwierdził Meyer i zacisnął pięść, ale nie wyjął jej z kieszeni. – Pewnie też dlatego tak mało z tej imprezy pamiętam. Liczyłeś na coś więcej?

– Mówiłeś, że twarzy ofiar się nie zapomina. Tak jak miejsc odnalezienia zwłok. Kiedyś, w jakimś wywiadzie, chwaliłeś się, że mógłbyś zrobić mroczny przewodnik.

Hubert zatrzymał się. Miał już dość tej chłosty. Nie lubił, gdy ktoś uważał go za własność, bo przeczytał jego książkę albo widział program, w którym wziął udział. Od dawna starał się nie pokazywać w mediach i nie zgadzał się komentować aktualnych wydarzeń. Skąd ten gość wiedział, że tutaj dzisiaj będę? – myślał gorączkowo.

– Gdzie pochowano twoich bliskich?

Strzał okazał się celny. Dragan zawiesił się na dłuższą chwilę.

– Nie pochowano. Siostry nie znaleziono do dziś. Uczennica szkoły pielęgniarskiej. Moja matka wciąż czeka, aż ujawnisz miejsce ukrycia zwłok. Obiecałeś nam to.

Zapadła cisza.

– Nie pamiętam cię – powtórzył Hubert. – Musiałeś się bardzo zmienić.

– Dorosłem. Kiedy byłeś u nas, miałem siedemnaście lat. Długo uważałem cię za guru. Właściwie od zawsze.

– Duży błąd.

Hubert z doświadczenia wiedział, że zachwyt psychofana przeistacza się w nienawiść, gdy ów orientuje się, że nie był wybrańcem. A kilka ciepłych słów idola to uprzejmości kierowane do wielu. W swojej karierze nie raz doświadczył gniewu zranionego wielbiciela. Był na to tylko jeden sposób. Przemilczeć.

Tymczasem zdawało się, że lista pretensji toksycznego studenta nie ma końca. Meyera aż skręcało z irytacji i najchętniej odwróciłby się na pięcie i odszedł bez słowa. Po drugiej stronie ulicy dostrzegł jednak parkującą Werkę. Stanęła na zakazie i ruszyła wprost do bram więzienia. Nawet gdyby Hubert za nią pobiegł, nie dogoni jej. Wejdzie do środka, powiedzą jej, że już skończył czynności, i dopiero wtedy Rudy zadzwoni albo zacznie się rozglądać… Hubertowi byłoby nie na rękę rozminąć się dziś z Werką. Stał więc w miejscu i słuchał perory Dragana.

– Wybrałem sobie zawód, który każdego dnia będzie mi przypominał, że ten sukinsyn uniknął odpowiedzialności. – Wskazał bramę zakładu. – On w końcu tutaj trafi. Tacy jak on nie przestają. A wtedy ja się dowiem. Pożałuje, że się urodził.

– W którym oddziale pracujesz?

– Siedzę w centralnym zarządzie. Nadzoruję warunkowych. Dziś byłem na cotygodniowym audycie. To czysty przypadek, że się spotkaliśmy – zapewnił skwapliwie.

Zbyt skwapliwie. Hubert przyjrzał się mężczyźnie dokładniej. Było doprawdy imponujące, że w tak krótkim czasie udało mu się zdobyć stanowisko w centrali.

– Ile masz lat?

– Trzydzieści cztery. Wiem, że nie wyglądam. Niezły paradoks, bo duchowo oceniam się na sześćdziesiąt trzy.

– Wiem coś o tym. – Profiler uśmiechnął się, a Dragan pierwszy raz odwzajemnił się tym samym. – Ciało wolniej się starzeje, pozostając w pozycji „uciekaj albo walcz”. Ale to złudzenie. Dusza ma dosyć. Mimo to gratulacje. W twoim wieku wciąż byłem wychowawcą i nikt nie dawał za mnie pięciu groszy. – Meyer liczył, że komplement wystarczy, by utrzymać funkcjonariusza na dystans. – Twoja mama się niecierpliwi – dodał i zaczął odchodzić.

– Hubert! – Dragan szarpnął profilera, ale natychmiast zabrał rękę i włożył ją do kieszeni, bo Meyer zmierzył go zimnym spojrzeniem.

Wpatrywali się chwilę w gęstniejący śnieg. Obaj wiedzieli, że dopiero teraz cienka czerwona linia została przekroczona.

– Zrobiło się świątecznie – zauważył Dragan, jak gdyby nic nie zaszło. Okulary miał zaparowane. Nie było szans, by cokolwiek przez nie widział. – Szkoda, że Boże Narodzenie już było.

Meyer nie zamierzał zgadzać się na łagodzenie atmosfery konwersacjami o pogodzie, lecz był pewien, że nazwisko tego studenta wryje mu się teraz w pamięć.

– To był jeden z ostatnich razów, kiedy obiecałem coś pokrzywdzonym – wychrypiał, nie kryjąc wrogości. – Byłem niewiele od ciebie starszy, czułem się rewolucjonistą w swoim fachu. Ale tak naprawdę zżerała mnie pycha. Sądziłem, że mogę coś więcej niż zwykły detektyw. Że analiza śladów behawioralnych i umiejętności analityczne mnie do tego upoważniają.

– Myliłeś się?

– Nie chodzi o profilowanie, bo w dedukcję i narzędzia psychologiczne wierzę bardziej niż kiedyś… – Zawahał się. – Dziś wiem, co mnie ogranicza: struktury. Musisz działać w nich w śledztwie. Etyka zawodowa, prawo oraz dowody. By posadzić kogoś za kratki, trzeba dostarczyć sądowi twardych danych. A zgromadzić je należy metodą tradycyjną lub niekonwencjonalną. To od ciebie zależy, jak je zdobędziesz. Dla sądu nie ma to znaczenia. Muszą być niepodważalne i pozwalać na wydanie orzeczenia – zaznaczył. – Hipotezy i domysły się nie liczą. Dlatego czasem jest mi z moją wiedzą o sprawach nie mniej ciężko niż tobie z twoją.

Dragan chłonął nabożnie słowa Meyera. Twarz mu stopniowo łagodniała, jakby doznawał wielkiej ulgi, że krnąbrny mentor zdecydował się wreszcie spełnić jego oczekiwania.

– Higiena pracy to podstawa – podkreślił profiler, a choć wiedział, że to się Draganowi nie spodoba, dorzucił: – Pogodziłem się z tym, że mogę tylko tyle, ile każdy wnikliwy policjant. Ani mniej, ani więcej. Nie czynię cudów.

Koniec atencji. Na facjatę funkcjonariusza znów wpływała lodowa maska.

– Nie oczekiwałem cudu.

– Czyżby?

– Wystarczyłaby prawda.

– Byleby była twoja? – prychnął Hubert. – Ustaliłem faktyczny stan rzeczy. Lecz on ci nie pasował.

– I jak się przedstawiał, bo nie załapałem?

– Nie wiem, czy twoja siostra została zamordowana, czy to był wypadek – odparł Hubert. – Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. W dochodzeniu nie chodzi o zgadywanki ani ciekawe rozwiązania. To nie książka Agathy Christie. Bardzo mi przykro, ale to jest właśnie moja prawda. Ty chciałeś, żebym skłamał, zwodził cię nadzieją. A ja do dziś nie wiem, co stało się z Anetą – powtórzył. – Ciebie nie pamiętałem, ale twarz i nazwisko twojej siostry wręcz przeciwnie. Uczennica szkoły pielęgniarskiej z Sękocina?

Dragan pokiwał głową.

– Pamiętam nie tylko twoją siostrę. Także ból i gniew w oczach twojej matki. Śnią mi się czasem obie. Razem ze szwadronem innych zaginionych i ich bliskich, którzy na nich czekają. Dla ciebie one są wyjątkowe. Dla mnie też… Inaczej nie robiłbym w tej branży. Ale oprócz nich jest wielu, wielu innych. I wyobraź sobie, że pamiętam każdą z tych twarzy… Twoja mama założyła Stowarzyszenie Pomocy Ofiarom Przestępstw imienia córki. Wspaniała inicjatywa. Pomaga innym, lecz przede wszystkim sobie. Nie ma straszniejszej dla rodzica traumy, niż gdy nie wie, gdzie znajduje się grób jego dziec­ka. I nie może go odprowadzić…

– Mama już nie prowadzi SPOP-u – przerwał Hubertowi Dragan. Głos miał wyższy, mniej konfrontacyjny. – Jakiś luj się na nas zawziął. Przez rok pisał donosy i skarbówka przypięła się nam do PIT-ów. Tak nas przewałkowali, że mama zmuszona była zamknąć działalność. Bardzo to przeżyła, bo wspieranie innych, którzy też stracili kogoś bliskiego, dawało jej siłę.

– A co tobie daje siłę?

Dragan nie zastanawiał się nawet sekundy.

– Myśl o odwecie.

Hubert pomyślał o jego zachowaniu na ulicy. O narastającej jak tornado wściekłości, którą gotów był wyładować na kimkolwiek, byle natychmiast. Dziś trafiło na faceta, który nieprzepisowo przebiegał jezdnię. Innym razem starczy krzywe spojrzenie lub luźna uwaga. A może – znów ta nieprzyjemna myśl o nieprzypadkowości spotkania – chciał dowalić akurat jemu? Wiedział, że Meyer tu będzie… Czaił się na niego… Jak go zraniłem, upokorzyłem? Czym mogłem zaleźć mu za skórę? Nie, to zbyt abstrakcyjne, ponosi mnie fantazja – z trudem przeganiał te myśli.

– Może i się zmieniłeś, dorosłeś… – rzekł. – Ale nie wyglądasz mi na mściciela.

– A na kogo?

– Na ofiarę.

Dragan prychnął z pogardą.

– Na dodatek uzależnioną od nienawiści – dodał psycholog. – Byłeś na moich zajęciach, więc wiesz, że szukając zemsty, niszczysz przede wszystkim siebie.

– Brednie.

– Abecadło wiktymologii. – Profiler wzruszył ramionami. – Od lat tkwisz w trójkącie Karpmana. Masz się za ratownika, chciałbyś być oprawcą, a jesteś tylko zalęknioną ofiarą. Potrzebujesz wrogów, by przetrwać. Inaczej byś się rozsypał. Walka daje ci złudzenie życia. Szukasz konfrontacji, bo w przeciwieństwie do matki nie przeżyłeś żałoby. Polecam terapię. Pilnie.

– Chętnie, inspektorze Meyer. – Dragan znów wchodził w agresywne rejestry, aż Hubertowi cierpła skóra. – Jeśli ty dotrzymasz słowa i znajdziesz ciało Anety. Nazwisko zabójcy znasz. Wszyscy w Sękocinie je znają.

Meyer nabrał powietrza, wypuścił je. Nie miał ochoty edukować dorosłego draba, ale pamiętał jego matkę. To była dobra kobieta. Nie zasługiwała na ból, jaki zafundował jej los. Musiała mieć wiele nieprzyjemności z takim synem. To Kacper, a nie strata córki, przysparzał jej obecnie najwięcej cierpienia – tego Hubert był pewien. Na głos jednak powiedział coś innego:

– Nie masz pewności, że ta osoba jest sprawcą.

– To ty nie znalazłeś dowodów – zaprotestował Dragan. – Ja pewność mam od lat.

– Czasami trzeba odpuścić. Nie mówię, że zapomnieć. Ale działać metodycznie. Umieć czekać. Prawda ujawni się z czasem sama.

– Więc działaj, ujawniaj! Mówiłeś, że jeśli zajdą nowe okoliczności, pojawią się świadkowie lub poszlaki, śledztwo można wznowić.

Hubert wyjął papierosy. Przesunął paczkę w kierunku Dragana, lecz on podziękował.

– Potwierdzam, co mówiłem – oświadczył spokojnie profiler i wydmuchał dym nosem. – Jest na to trzydzieści lat.

– Zostało tylko trzynaście – wszedł mu w słowo Dragan. – Więc?

– Jeśli się pojawią, daj znać. Na razie mam wrażenie, że gadam z furiatem.

Funkcjonariusz nie odpowiedział.

– Nie możesz kontrolować gniewu. – Hubert czuł się jak dziadek pouczający wnuka, którego temat wcale nie interesuje. Ale musiał dokończyć. Co Dragan z tym zrobi, jego rzecz. – Gniew zawsze kontroluje ciebie. I nie mów mi, że gdyby tylko nadarzyła ci się okazja, to nie skierowałbyś giwery w stronę donosiciela ze skarbówki, bo skończymy tę jałową gadkę.

– Aż tak mnie nie pojebało – zaśmiał się teatralnie Dragan, a potem zmrużył oczy i dodał, jakby ujawniał sekret: – On wrócił do kraju. Gra teraz przykładnego męża i ojca.

– O kim mówisz?

– O Iwonie Owczarku. – Funkcjonariusz zdziwił się. – A ty o kim myślałeś?

– Rozmawiałem z nim cztery razy – westchnął Hubert zniechęcony. – Ostatnim razem rok po zatrzymaniu i dobrze o tym wiesz. Wyszedł z czystą kartą. Ludzie z waszej komendy nic na niego nie mieli. Żadnego punktu zaczepienia. Jest niewinny. Jeśli masz coś nowego, mów, przekażę do sprawdzenia.

Dragan pochylił głowę. Hubert sądził, że funkcjonariusz głęboko się nad czymś zastanawia, ale on się śmiał.

– Sam mogę im to przekazać, młodszy inspektorze w stanie spoczynku. Nie potrzebuję twojej łaski. Dzięki mnie nad sprawą Anety pracuje obecnie dwóch ekspertów. Chłopcy byli na szkoleniach specwydziału Archiwum X i przeszli kurs profilowania.

– Jankowski i Lisek? – wszedł mu w słowo Meyer. – Sam prowadziłem ten kurs. Znam twoich kumpli. Za parę lat mogą być naprawdę świetni. Niestety, żaden z nich nigdy nie pracował w policji. To zmyślni teoretycy. Zalecałbym uważność. I nieco pokory.

– Jakie masz prawo, żeby kogoś oceniać? Sądzisz, że jesteś najlepszy w kraju?

– Nigdy tak nie twierdziłem – zaoponował Hubert. – A twoi koledzy potrzebują praktyki i dobrze o tym wiedzą. Zdajesz sobie sprawę, jaką siłę sugestii posiada profil. Zwłaszcza Lisek jest bardzo pewny siebie. W robocie psychologa to duża przeszkoda.

Dragan uśmiechnął się drwiąco.

– Patrzysz czasem w lustro?

Hubert zignorował przytyk. Czuł, że Dragan znów dąży do awantury, a nie chciał dawać mu tej satysfakcji.

– Wiesz, Meyer, przez lata wierzyłem, że szukasz tropów, idziesz po śladach. Jesteś niezależny.

– Staram się, by tak było. Nie zawsze wychodzi.

– Czasem sobie myślę, że moja siostra miała podwójnego pecha – zaczął filozoficznie Dragan. – Bo zakochał się w niej psychopata… A kiedy zaginęła, jej sprawą zajął się początkujący psycholog z rozdętym ego, któremu zabrakło jaj, żeby zajrzeć pod dywan w gminnym komisariacie. To przecież oczywiste, że niewykrycie tej sprawy wiąże się z nazwiskiem tego, kto ją nadzorował.

Hubert zacisnął szczękę, aż zazgrzytało. Draganowi udało się go wreszcie rozzłościć.

– Sugerujesz, że komendant trzyma z zabójcą?

***

– Nie sugeruję. Jestem tego pewien. Andrzej Mąka kręcił z jego matką, a Owczarkowi ojcował. To żadna tajemnica. Wszyscy w Sękocinie o tym wiedzą.

– I ryzykowałby karierę, żeby zatuszować jedno zaginięcie?

Dragan wzruszył ramionami.

– Powiedziałem ci, że dla tego gliniarza Iwo nigdy nie był tylko dzieckiem sąsiadów… Nawet teraz się o niego troszczy… – Przerwał.

– Rozumiem, że znów powtarzasz to, co ludzie gadają…

– O tym akurat boją się mówić – zaoponował Dragan. – Sam to wydedukowałem.

– Błyskotliwe – mruknął Hubert, ale były student wcale się nie przejął drwiną.

– Przyznasz, że wyjaśniałoby to zagadkę, dlaczego nikt nigdy się nie przyjrzał, czy to było jedyne zaginięcie w miejscu pobytu doktora Owczarka – odparł buńczucznie.

– Masz na ten temat jakąś wyjątkową wiedzę?

– Wiedziałem, że ten wątek cię zaciekawi.

– Precyzyjniej byłoby to nazwać niezrozumieniem.

– Owczarek mieszkał w sąsiedniej wiosce, ale przez las do naszego domu miał ledwie kwadrans – zaczął Dragan. – Nadal tam mieszka, bo jak ci powiedziałem, wrócił z zagranicy. Widać w pandemii nie potrzebują już polskich lekarzy. Gra teraz przykładnego męża i ojca. Poluje z Mąką. Ludzie mówią, że kiedy Owczarek pracował w Szkocji, żył z polską pielęgniarką. Rzecz w tym, że Ala nigdy nie wróciła z tej zagranicy.

Hubert milczał. Nie skomentował.

– Nie pracuje już w tym szpitalu. Sprawdziłem – zapewnił z dumą Kacper. – Paczki wracają z adresu, jaki podała. Nie odbiera telefonów, nie odpowiada na wiadomości z komunikatorów. Na Zoomie i Skypie od dawna nie jest aktywna. Ostatnią osobą, z którą ją widziano, był Iwo Owczarek… Wychodzili z hotelu, kiedy były one jeszcze czynne. To było w lipcu ubieg­łego roku. Od tamtej pory nikt babki nie widział. Ale to mogą być tylko plotki. – Dragan machnął ręką, udając lekceważenie, lecz był z siebie wielce zadowolony, widząc zafrasowanie na twarzy Meyera. – Gdybyś przyjechał do naszego grajdołka i pogadał z ludźmi, może ktoś chlapnąłby coś więcej.

– Plotki? Pomówienia? – Hubert wydął usta w grymasie pogardy. – To twoje nowe tropy? Z takimi danymi przychodzisz?

Ale Dragan nie dał się uciszyć.

– Przed wyjazdem Owczarek był zwykłym lekarzem rodzinnym. Dziś jest szychą naszego ZOZ-u. Ta pielęgniarka była żoną kierowcy lokalnego bonzy. Owczarek ściągnął ją do pracy w Edynburgu i osobiście zadbał o wszystkie pozwolenia. Ludzie gadają, że mieli romans jeszcze w Polsce.

– Małżonek kobiety to potwierdza?

Dragan wzruszył ramionami.

– Facet się rozpił i gdyby nie rodzina, skończyłby w przytułku. Poza mną nikt mu nie wierzy… On uważa, że kobieta nie wróciła do kraju, bo nie żyje.

– Naoglądałeś się seriali.

– Nie mam czasu na telewizję – burknął Dragan. – W takich wioskach jak nasza rządzą leśniczy, komendant i ksiądz. Jesteśmy gminą przyklejoną do stolicy, więc doktor jest nawet ważniejszy niż gajowy. Jestem pewien, że Owczarek pochował Anetę niedaleko swojego domu. W naszym lesie. A do kraju wrócił po zaginięciu tej drugiej pielęgniarki. Przypadek?

– Jak się nazywała? – przerwał mu Meyer.

– Ola albo Ala. Nie pamiętam nazwiska, bo używała panieńskiego – wykpił się Dragan, co nie wzbudziło zaufania Huberta. – Moja mama wie dokładnie. Jeśli chcesz, zaprowadzi cię do Krystiana Kotary. Zanim się stoczył, pomagał w stowarzyszeniu. Był z niego dobry kierowca. Woził ludzi do sądu i na protesty. Ma dużą furgonetkę oraz dwa dostawczaki. Kiedyś wynajmował też kampery. Dziś mieszka w szopie pod lasem. Bez prądu i bieżącej wody. Wszystko przepił.

– Dlaczego nie pojechał z żoną do tej Anglii?

– Do Szkocji. Nie wiem.

– Nie zapytałeś? Zostawił kobietę na emigracji na całe lata… Ile Ala pracowała z Owczarkiem?

– Dziesięć, dwanaście lat. Z przerwami. Nie byliśmy w Unii, gdy pojechała pierwszy raz.

– Mają dzieci?

Dragan pokręcił głową.

– A ty wierzysz, że Iwo Owczarek jest seryjnym mordercą… Miałby zabić twoją siostrę, a potem tę Alę? Dlaczego?

– Gdybym to wiedział, sam rozwiązałbym sprawę, nie? Chociaż z moimi wychowankami z pudła przekopaliśmy las. Zaliczyłem im prace resocjalizacyjne… Dużo się wtedy nasłuchałem o chowaniu ciał.

– Motywu nie ustala się na podstawie domysłów – przerwał mu Hubert.

Dragan aż się zapowietrzył, jakby psycholog zarzucił mu kłamstwo.

– Próbował zgwałcić Anetę, a potem tego żałował. Łaził za nią całymi dniami. Przepraszał, prosił o wybaczenie. Chciał, żeby dochowała tajemnicy.

– A ona powiedziała tobie? Młodszemu bratu? – Hubert wciąż nie dowierzał. – Rozmawiałem z twoją matką. Nie potwierdziła gwałtu.

– Bo do niego nie doszło! – podniósł głos Dragan. – Więc dlaczego bandankę Anety znalazłem w szopie Owczarków? Wywinął się tylko dlatego, że był studentem medycyny i zgrywał inteligencika.

Tego było już dla Huberta za wiele. Na co sobie ten gówniarz pozwala!

– Może i kiedyś przyjadę do Sękocina – oświadczył. – Jeśli Owczarek będzie cokolwiek pamiętał, pogadam z nim na okoliczność apaszki i szkockich pielęgniarek. Nie obiecuj sobie jednak zbyt wiele… Minęło siedemnaście lat! Ale zrobię to pod jednym warunkiem.

– Jakim?

– Jeśli ty powiesz mi to, czego nie chciałeś ujawnić wtedy… O odejściu twojego ojca…

Dragan wzdrygnął się.

– Nie mam sekretów.

– Wątpię. – Hubert zgasił papierosa. – Inaczej nie spotkałbym cię dziś w tym miejscu.

Dragan uśmiechnął się z wyższością.

– A może to po prostu znak?

– Znak? – Hubert się skrzywił. – W sprawie znaków zapraszam do Lichenia.

Odwrócił się i już chciał spytać, co siedemnastoletni Dragan robił nocą w szopie Owczarka, bo z pewnością nie szukał rzeczy Anety, gdyż jej zaginięcie dostrzeżono dopiero następnego dnia, lecz nie zdążył. Zza pleców dobiegł go głos prokurator Rudy.

– Kogo zapraszasz do Lichenia?

***

Dragan skłonił się Weronice jak uczniak, który chce jak najkorzystniej zaprezentować się przed seksowną belferką. Gładko zmienił temat i przyjął irytująco uprzejmy ton:

– Mówiłem właśnie inspektorowi, że przydałaby się nam opinia typologiczna.

– Wam? – zdziwił się Hubert, lecz nie otrzymał odpowiedzi.

– Cześć. – Cmoknęła Meyera w policzek.

Z Draganem stuknęli się łokciami.

Znają się, skonstatował Meyer. I są w niezłych stosunkach.

– Jeśli oczywiście wciśnie nas w swój grafik – kontynuował Dragan, wciąż nadymając się jak tokujący kogut. – Wiemy, że ma sporo roboty przy Japie.

Hubert nie wierzył własnym uszom. Przez głowę przeleciała mu dziwna myśl: awantura na jezdni została wyreżyserowana? Po co? Czy Weronika ma z tym coś wspólnego? Nie potrafił odpowiedzieć na żadne z tych pytań, ale czuł się jak w zasadzce.

– Młodszemu inspektorowi w stanie spoczynku to raz. A dwa, skąd wiesz o Japie?

Spojrzał pytająco, lecz funkcjonariusz udał, że nie widzi gromów w jego oczach.

Hubert odwrócił się do Wery.

– Powiedziałaś mu?

Rudy go zignorowała.

– Chodzi o Piotra Englota? – spytała Dragana. – Kiedy musicie go wypuścić?

– Gdyby to ode mnie zależało, nie puszczałbym go wcale… – odparł. – Niestety, komisja wciąż obraduje i z tego, co wiem, mają czas do piątku. Do szesnastej. Morderca jest przekonany, że w ten weekend będzie już w domu. Gdyby w tej nowej sprawie nie dostał zarzutów, wolelibyśmy skierować go na ponowne badania… Niestety adwokaci blokują sprawę. Stary De Relieu nie żyje, więc obronę przejął jego wnuk. Jest jeszcze bardziej waleczny. Chce się wykazać za wszelką cenę. Dziadek byłby z niego dumny. Resztą zajmuje się tych trzech pozostałych. Szczerze? Dyrekcja więzienia ma dosyć pilnowania księciunia Englota. Żaden z nas nie chce kłaść za niego głowy.

– To nie kładźcie – prychnęła Wera.

– Dlatego moja góra skłania się ku wypisce.

Kobieta wyjęła telefon i zaczęła w niego stukać.

– Co z chłopcem? – spytała od niechcenia.

Dragan zgarbił się, przygasł. Jakby złapała go na czymś wstydliwym.

– Wiem, że masz kontakt z Jonaszem. Nie kłam.

– Kontakt? Nie wiem, czy to dobre określenie, jeśli wziąć pod uwagę jego zapaść… – zaczął z ociąganiem. – Jonasz toleruje moją mamę, czego nie można powiedzieć o dziadkach ojczystych. To nie ułatwia sprawy, bo formalnie jesteśmy obcy. Adwokaci powołują się na więzy krwi. Z tej samej przyczyny mąż zmarłej pani Figas ma marne szanse na zachowanie opieki nad Jonaszem. I nie chodzi bynajmniej o względy zdrowotne… Już prędzej mama dostanie pozwolenie na rodzicielstwo zastępcze. Rozważa w każdym razie złożenie takiego wniosku. Obiecała Stasi, że gdyby coś się stało, nie pozwoli Englotom przejąć kontroli nad chłopcem.

– Jonasz to nie rzecz ani terytorium do zajęcia.

– My chcemy tylko pomóc! – zaoponował Dragan i już szykował się do dłuższego wykładu, ale Weronika mu przerwała:

– Wiem, że twoja mama przyjaźniła się z ofiarą. – Odchrząknęła. – Z panią Figas… Pracowały razem w stowarzyszeniu. To prawda?

Dragan skinął głową.

– Wszyscy w Sękocinie znają panią Figas. To dzielna kobieta. – Umilkł. – Była dzielna… To, co się stało, jest dla nas wielkim ciosem. Musisz wiedzieć, że matki zamordowanych rozumieją się bez słów. Zresztą całe miasteczko przeżywa tę sprawę. Stanisława Figas zginęła w Warszawie. Przyjechała tylko na jeden dzień, właściwie na kilka godzin, bo adwokaci Englota naciskali na spotkanie… Jeśli ten morderca zostanie wypuszczony na wolność, dojdzie do zamieszek. Ksiądz w niedzielę uspokajał ludzi, ale nie wiem, na jak długo się to zda. Ludzie szykują się na czarny marsz. Komendant organizuje patrole społeczne.

– Ten skorumpowany komendant? – wtrącił się Hubert z ironicznym uśmieszkiem. – I ten proboszcz zapalony myśliwy?

Dragan obrzucił Meyera oskarżycielskim spojrzeniem, jakby psycholog strzelił gafę, ujawniając ich wspólną tajemnicę. Mówił szybciej, z przesadnym zapałem, żeby prokuratorka nie zdołała mu przerwać.

– Boją się zamieszek. W sieciach społecznościowych pojawiły się już plakaty. Wesprą nas kobiety i lokalna społeczność LGBT. Wszyscy wykluczeni jednoczą się z nami. Zamierzają iść Alejami, zablokować dworzec, Rotundę i zatrzymają się na Chocimskiej. Przed prokuraturą.

– Przesadzasz. – Rudy machnęła ręką. – Już o tym mówiliśmy. Nie wstawię się za wami u ministra. I nawet nie pytaj o ochronę dla Jonasza! Zdania nie zmieniłam. Ten chłopiec jest podejrzany. Nie spuszczamy go z oka. Ma szczęście, że trafił do prywatnego ośrodka zdrowia psychicznego zamiast do izby dziecka.

– Nazywasz to szczęściem? – wzburzył się Dragan. – Na jego oczach ojciec zamordował mu matkę, a teraz zepchnął z balkonu babcię, a ona była jedyną osobą, której chłopiec ufał. Jonasz stracił ostatnią ostoję bezpieczeństwa. Gdyby mógł mówić, z pewnością by się bronił!

– Na razie to podejrzany w sprawie – powtórzyła twardo Weronika. – Wiem, że się lubiliście, i przykro mi, że miał wyjątkowo ciężkie dzieciństwo, ale naszym zadaniem jest chronić społeczeństwo. Nie masz pełnego obrazu, Kacper, i nie mogę ci powiedzieć nic więcej, ale zaufaj mi. To nie do końca wygląda tak, jak sądzicie. Uspokój swoich, bo nie chcemy dodatkowego zamieszania. W kraju i tak jest napięcie. A nikt z nas nie pochodzi z idealnego domu. – Urwała i nabrała haust powietrza, zanim dokończyła: – Poza tym nie ma w tym kraju biegłego, który wykluczyłby, że Jonasz tego nie zrobił.

– Owszem, jest – upierał się Dragan. – I powinien być powołany do sprawy.

Wskazał Meyera.

***

Hubert przenosił spojrzenie z Weroniki na Dragana. Nie był w stanie wbić się w ich dyskurs. I szczerze mówiąc, niewiele rozumiał. Mówili o śledztwie, którego szczegółów nie znał, a oni kłócąc się tak zapamiętale, nie ułatwiali mu sprawy. Był zaskoczony, że Dragan płynnie przeszedł od swoich obsesji do zabójstwa, o które podejrzany był zaprzyjaźniony z nim chłopiec. Wystarczyła zmiana interlokutora.

– Słuchajcie, strasznie pada – odezwał się wreszcie, by zyskać na czasie.

Dragan i Rudy podnieśli głowy, a potem synchronicznie postawili kołnierze, bo zadymka się wzmogła. Nikt nie ruszył się z miejsca.

– Siądźmy gdzieś i pogadajmy – zaproponował łagodniej Dragan. – Załatwiłem też honorarium na typowanie behawioralne. Potrzebujemy tej ekspertyzy. Jeśli Meyer nie weźmie tego zlecenia, dadzą je temu dupkowi, który promuje się w TVN-ie.

– Wątpię – fuknęła Wera. – Z tego, co wiem, Lisek nie zrobił ani jednego niekomercyjnego profilu. Nie jest też biegłym sądowym.

– Za to dobrze opowiada o psychologii śledczej do śniadania – prychnął Dragan.

Hubert się zdziwił. Jeszcze przed chwilą Kacper bronił honoru Liska jak lew.

– Czy to przypadkiem nie jest twój kolega? – włączył się. – Przed chwilą go wychwalałeś.

– Jest dobry do pracy w starych sprawach. Tutaj goni nas czas – odparował funkcjonariusz, zwracając się głównie do prokuratorki.

– Co jest godne podziwu. Facet musi mieć łeb – spróbował żartu Hubert, lecz poza nim nikt się nie roześmiał.

– To dlatego zaczaiłeś się tutaj? – Weronika rzuciła Draganowi wyzwanie. – Musiałam powiadomić władze więzienia o przybyciu Huberta i któryś z twoich ludzi dał ci cynk? Boisz się, że Lisek wyda opinię korzystną dla ojca?

Funkcjonariusz nie okazał zawstydzenia. Przeciwnie, wypiął pierś. Zdawało się, że urósł kilka centymetrów. Choć niewiele to pomogło. Nawet Rudy była od niego wyższa.

– Nie mogę do tego dopuścić – potwierdził stanowczo. – Wiem, że myślisz tak samo, choć nie możesz tego przyznać. Oficjalnie – podkreślił.

– To, co ja myślę, nie ma znaczenia. Liczą się dowody potwierdzające, że Englot wypchnął Stasię Figas. A takowych nie ma! Jest za to jeden, i to mocny, który go oczyszcza.

– Chodzi o filmik spreparowany przez sąsiada?

– O Jonaszu nie możemy tego powiedzieć – upierała się prokuratorka.

– To prawda, że nie znam akt – bronił swoich pozycji Dragan. – I nie chodzi mi o wgląd do nich ani nic takiego. Nie chcę mieszać.

– Ale to robisz, Kacper, i mogłabym ci narobić gówna w papierach! – Wera wściekła się nie na żarty. – Ingerujesz w moje kompetencje. Domagasz się rzeczy, które są niedopuszczalne. Wiesz, że to, co zasugerowałeś, może być potraktowane jako łapówka?

– Łapówka od ojczyzny?

– To środki z budżetu reprezentacyjnego CZSW. Doskonale wiesz, że tą propozycją wrzucasz mnie i Huberta na cienki lód! Czaisz się tutaj jak szakal i pokazujesz nam zęby. Opanuj się, człowieku!

Dragan zrobił urażoną minę.

– Chcę tylko pomóc.

– Komu?

– Jonaszowi.

– Więc się nie mieszaj!

– Wsadzić dzieciaka do zakładu można w każdej chwili. Zniszczyć mu ponownie życie, bo ojciec raz już go zmiażdżył – żołądkował się dalej Dragan. – Znam tego chłopca. On nie jest zabójcą. Kochał swoją babcię jak matkę. To ona opiekowała się nim po śmierci Róży. Tylko z nią jedną rozmawiał!

– Naprawdę robimy, co możemy. Daj nam szansę – westchnęła Wera i wyjęła z kieszeni dzwoniący telefon. Wyciszyła go, a potem zaczęła odczytywać wiadomości. Kiedy skończyła, dodała już spokojniej: – Zgłoś się na przesłuchanie. Każda informacja się przyda.

– Próbowałem. Nadkomisarz Olchowik zapisał mnie na następną środę. Do tego czasu Englot będzie już na wolności! Mojej mamy nie wezwano wcale. Siedziała kilka godzin przed dyżurką, żeby się dowiedzieć, że nie widzą związku! Nie była przecież naocznym świadkiem. Odesłali ją z kwitkiem.

– Bo nie była świadkiem! Ty też nie. Chyba że stałeś na tym balkonie.

Wera przekrzywiła głowę i zbliżyła się do młodego funkcjonariusza. Schowała ręce do kieszeni, stanęła na szeroko rozstawionych nogach, jakby wyzywała go na pojedynek.

– Mów teraz. Jeśli to coś warte, przyśpieszę oba przesłuchania.

Mężczyzna się spłoszył. Hubert przyglądał mu się coraz bardziej zaniepokojony. Kiedy Dragan mówił o sprawach innych ludzi, wydawał się nie mniej szalony, niż kiedy domagał się sprawiedliwości w kwestii zaginięcia siostry.

– Wiem tylko tyle, że Stasia nie chciała iść na spotkanie z zięciem. Nie wiem, czym szantażowali ich adwokaci Englota, ale dopiero Aram, jej mąż, przekonał ją, by się zgodziła. Poszła tylko dla Jonasza. Żeby chłopak wreszcie zaznał spokoju… Jak przyszłość pokazała, Stasia miała podstawy, aby się bać.

Urwał.

– Skąd to wiesz? – włączył się do dyskusji Hubert.

– Tamtego dnia obiecałem Aramowi, Stasi i mamie, że będę w odwodzie – przyznał nieoczekiwanie Dragan. – I stanąłem w korku na alei Krakowskiej… Nie dojechałem na czas… A ona wypadła. Nie potrafię sobie wybaczyć…

Weronika spojrzała na Dragana ze współczuciem. Po tym wyznaniu nawet Hubert poczuł cień zrozumienia dla furii młodego funkcjonariusza.

– Nie powinieneś się obwiniać – zaczęła łagodniej Rudy. – Nie masz gwarancji, że zdołałbyś zapobiec tragedii. A jeśli to był wypadek? Może chciała skoczyć…

– To nie było samobójstwo – powtórzył kategorycznie Dragan. – Stasia zrobiłaby wszystko, by ratować wnuka. Wiedziała, że jeśli jej zabraknie, Jonasz trafi pod opiekę dziadków ojczystych, których nienawidzi. Albo do ojca. Sam nie wiem, co dla niego gorsze. Mówiła o tym cały czas. To był najczarniejszy scenariusz, jaki całe lata brała pod uwagę.

Rudy westchnęła ciężko.

– Może tak musiało się wydarzyć. Po prostu los tak chciał. Albo Bóg?

– Nie wierzę w takiego Boga! I po prostu wiem, że Englot ma z tym coś wspólnego. Ten filmik nie wypłynął przypadkowo.

– Po co? – Wera zwróciła się do funkcjonariusza.

Mężczyzna spojrzał na nią zaskoczony.

– Po co Englot miałby to robić? – powtórzyła. – Co zyskiwałby, zabijając teściową tuż przed definitywnym opuszczeniem zakładu karnego? Nie znam nikogo, kto chciałby tam zostać. Nikogo! Wytłumacz mi, bo tego nie rozumiem. To strzelanie do własnej bramki.

– Spadek – odparł bez wahania młody funkcjonariusz. – Wszystkie pieniądze, które chłopiec dziedziczy. Nieruchomości, akcje. Wiesz, że Aram ma raka. Sam często powtarza, że niewiele życia mu zostało. A swoich dzieci nie ma.

– Aram może spisać testament i w ten sposób zabezpieczyć chłopca.

– I tak zrobił – zapalił się Kacper. – Ale mieszkanie na Żelaznej, działka, łódka na Mazurach i polisy Róży nie należą do niego. Zawiaduje tym pełnomocnik Jonasza, aż chłopiec osiągnie pełnoletność. Czyli osoba, która ma nad nim pieczę, dopóki nie skończy osiemnastu lat. Ten majątek wart jest co najmniej pięć milionów. A Englot właśnie wychodzi z pierd­la. Uważasz, że wzgardziłby taką górą forsy?

Przez chwilę milczeli wszyscy troje.

– Pogadam z Olchowikiem. Niech wezwie cię jak najszybciej – obiecała wreszcie Rudy. – Jeśli masz jakieś podejrzenia, informacje, musisz je ujawnić. Potrzebujemy rozpaczliwie czegoś, co pozwoliłoby nam chwycić nitkę. Bo jak na razie, mimo wątpliwości, wychodzi mi umorzenie. Nie uratuję inaczej chłopca, jak sam słusznie zauważyłeś.

– Więc chcesz to tak zostawić? – Dragan był oburzony. – Chcesz puścić Englota wolno?

– Nic na niego nie mam. Chyba nie słuchałeś uważnie – ucięła temat.

A potem spojrzała na Huberta, jakby nagle przypomniała sobie o jego istnieniu.

– Chyba pierwszy raz w życiu mówię z człowiekiem, który awanturuje się, że nie został przesłuchany. A ty?

– Przeciwnie – odparł. – Z tym że zwykle okazywali się sprawcami.

Weronika zachichotała, jakby usłyszała dobry żart. Dragan zaś udał głuchego.

– To jak będzie z tym jedzeniem? – odezwał się jak gdyby nigdy nic. – Możemy pojechać do nas. Mama się ucieszy. Opowie wam o wszystkim, czego Olchowik nie chce słuchać.

– Genialny plan – przyznała kąśliwie Wera. – Tylko że jestem już umówiona. – Spojrzała na Meyera. – Ale was nie będę wstrzymywała. Idźcie, pogadajcie. Hubert, daj mi znać, czy w to wchodzisz. Znajdę finansowanie na twoją opinię. Nie potrzebujemy jałmużny CZSW.

– Sądzisz, że jestem bezrobotny? – obruszył się Hubert.

Weronika znów odbierała wiadomości. Mówiła, wcale na niego nie patrząc:

– Ze względu na twój przyjazd załatwiłam sobie dziś wolny wieczór. A sam widzisz, jak mi się tutaj dymi… Zabukowałam ci też robotę, nim ktoś wyższy ode mnie stanowiskiem przekieruje ją na Liska. Mało?

– O bogini – prychnął Hubert. – Jak miło, że spytałaś, czy jestem zainteresowany.

Weronika schowała komórkę i uśmiechnęła się do psychologa, jakby byli na randce.

– Okay, więc pytam teraz. Nie chcesz, nikt cię nie zmusi. Jesteś jedynym w tym kraju niezależnym profilerem poza służbą. Liska i dziesiątek teoretyków, głównie po twoich kursach, nie biorę pod uwagę, bo z nimi nie pracowałam. To ci zajmie dwa dni. W weekend będziesz już u siebie, na Śląsku. Chyba że masz coś ciekawszego do roboty, zanim spotkamy się dziś wieczorem na winie.

Schlebiła mu w sprytny i uroczy sposób. Mimo to wciąż udawał, że się waha.

– Ostatnim razem tak zorganizowałaś mi urlop, że ledwie zdążyłem do sądu – zażartował.

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

– Pozdrów Szerszenia i Domana. Podobało mi się u ciebie bardziej niż na Malediwach.

– Warszawa jest teraz na Zanzibarze – odciął się Meyer, ale na jego twarz wypłynął wreszcie szelmowski uśmiech.

– Więc zostaniesz do jutra? – ucieszyła się. – Z Jonaszem naprawdę byś się przydał. Nikt nie wydobył z tego chłopca ani słowa. Zrobimy naradę u mnie przy kolacji. Tymczasem Dragan cię wprowadzi. – Wymierzyła w kierunku młodego funkcjonariusza oskarżycielski palec. – Przesłuchaj człowieka, daj mu trochę ukojenia. Jeśli się nie zdecydujesz, zawsze możesz potraktować to jak ciekawą przygodę.

– Przygodę? Nienawidzę, kurwa, niespodzianek. Przygód też mi nie potrzeba. – Uśmiech na twarzy Huberta zastąpiła bruzda między brwiami. – Bardziej nie mogłaś mnie zrównać z ziemią.

– Owszem, próbowałabym – odparła niezrażona. – Ulokowałabym cię w hotelu robotniczym. Gdyby był czynny.

– W ramach odwetu powinienem wbić do ciebie.

– Zapraszam.

– Tylko nie mam czystej pościeli ani kartonów do postawienia w holu.

– Sprawa Englotów mieści się w dwóch cienkich teczkach – odparła grobowym tonem. – Lwią ich część stanowi opinia biegłych o reakcji dysforycznej, na którą obrona powoływała się w pierwszym procesie.

– Pierwszym?

– Zabójstwa żony w dwa tysiące trzynastym roku. Róża Englot zginęła od noża i młotka. Teraz z balkonu wypadła jej matka. Jeśli zdecydujesz się nam pomóc, wszystkie dokumenty będą na ciebie czekały. Ósma?

– Brzmi nieźle.

– Mój minister szykuje się od rana – dodała. – Napisał przed godziną, że żeberka się już marynują. Podobno ostatnim razem zwierzyłeś mu się, że lubisz.

Hubert natychmiast pożałował decyzji. Głupio było jednak się wycofywać przy świadku.

– Od tygodnia jestem wege – burknął i spojrzał na byłego studenta z niemałą satysfakcją, ponieważ tym razem to Dragan stał jak bezrozumny kołek, przyglądając się rozmówcom.

– Spodoba ci się ta sprawa – zapewniła Rudy. – Dwóch podejrzanych: ojciec i syn. Nikogo więcej na tym balkonie nie było, więc albo wydarzył się nieszczęśliwy wypadek, albo jeden z nich jest zabójcą. Jak na razie żadnemu nie mogę postawić zarzutów.

Posłała Hubertowi całusa i grzecznie ruszyła do przejścia dla pieszych.

***

– Musisz dopaść tego skurwysyna! – Kiedy tylko Wera zniknęła z pola widzenia, Dragan znów się zapalił. – Nie widzisz, że to ciąg dalszy jego misternego planu?

– Jakiego planu?

– Ubezwłasnowolnienia dziecka i przejęcia majątku żony. Englot w ten sposób się mści!

– Na kim?

Dragan nie odpowiedział. Kontynuował własny wątek.

– Ale mnie nie oszuka. Jestem od niego szybszy. Znam dobrze takich jak on.

– To jakaś rozgrywka między wami? Znacie się?

– Siedzi w zakładzie, który mi podlega – przyznał Dragan. – Znam bardzo dobrze jego ofiary, a jak już ustaliliśmy, sam jestem ofiarą. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym się z nim spotkał. Tylko dlatego jeszcze go nie odwiedziłem.

Na dłuższą chwilę zapadła cisza.

– I do tego mnie potrzebujesz? – Meyer się zamyślił. – Do dokonania srogiej pomsty? Mam być narzędziem? O to ci chodzi?

– Chodzi o sprawiedliwość – zapewnił Dragan. – Bo to, co widzę, jest jedynie spektaklem, a obaj wiemy, jak takie sztuki się kończą.

– Mnie do tego nie mieszaj – obruszył się profiler. – Nie piszę się na bycie mścicielem.

Ale Dragan nie słuchał.

– U mnie w firmie trwają zakłady. W tej chwili w typowaniach wygrywa Piotr Englot, czyli morderca – ojciec. Ludzie mówią, że skoro raz zabił i się wywinął, drugi raz pójdzie mu łatwiej. Wielu zaś skłania się ku teorii jabłka padającego niedaleko od jabłoni. Jonasz nie miał łatwego dzieciństwa, a to, co się działo ostatnio, nie pomaga mu… Ci z kolei twierdzą, że mały jest narzędziem ojca. Zabił babcię, bo Englot mu kazał. Musisz też wiedzieć, że ten cały Englot ma w pierd­lu status gwiazdy. Tym jebańcom imponuje, gdy ktoś skutecznie unika odpowiedzialności. No i ma hajs. Chociaż nie wiemy skąd, bo już przed zamordowaniem Róży był bezrobotny. Samo opłacanie czterech adwokatów przez tyle lat kosztuje majątek.

Meyer zmarszczył się.

– Co działo się z tym chłopcem po śmierci matki?

– Musiałbyś pogadać z moją mamą. Wie więcej i była z Jonaszem dosyć blisko. Stasia z wnukiem pomieszkiwali u nas, kiedy toczył się proces o prawa do opieki. Ale ogólnie to opowieść o dziecku, które wszystkich przeraża.

– Nie jestem na bieżąco. Nadal nie wiem, o czym mówisz.

– Nie masz telewizji? – zdziwił się Dragan. – Bębnią o tym od tygodnia. Do dziś Żurawia jest zamknięta, a przed taśmami wystają łowcy sensacji. Portale płacą ciężkie pieniądze za zdjęcia milczącego czternastolatka. Chociaż urodziny ma dopiero za trzy miesiące… Kiedy jego matka zginęła, miał tylko sześć lat.

– Chcesz, żebym zrobił mu zdjęcie czy go przesłuchał?

– I jedno, i drugie jest niemożliwe. Po wypadku Stasi z mieszkania zabrali go dziadkowie ojczyści.

– Ci, których nie lubi?

Dragan pokiwał głową.

– Od razu wszczął bunt. Zabarykadował się w swoim pokoju i nie wychodził przez dwa dni. Mówi się, że próbował popełnić samobójstwo, ale nie wiem, czy to nie bajki Englotów. By go wydostać, musiała interweniować policja. Teraz Jonasz jest na specjalistycznym oddziale pod obserwacją dwadzieścia cztery na dwadzieścia cztery. W płatnym ośrodku, jak mówiła Rudy. Kurewsko drogim, gdybyś pytał. Tylko dzięki interwencji adwokatów jego ojca nie trafił do izby dziecka.

– Jak to załatwili, skoro jest podejrzany?

– Nie wiem. Ale ci mecenasowie naprawdę sporo mogą. Są najlepsi w tym kraju – przyznał Dragan. – Z chłopcem nie ma kontaktu.

– Nie broni się? Nie zaprzecza?

– Nie mówi.

– To afekt? Jest w szoku?

Dragan zawahał się, nim odpowiedział.

– Został przebadany przez sztab specjalistów. Aparat mowy ma sprawny. Struny głosowe działają. Wszystkie zmysły w normie. Po prostu wybrał milczenie. Niektórzy doszukują się tutaj strategii. Mówią, że naśladuje zachowanie ojca, któremu adwokaci zakazali składania wyjaśnień, ponieważ pragnie mu się przypodobać.

– Ojciec to Piotr Englot – powtórzył Hubert. – Ten kobietobójca, którego w piątek zamierzacie wypuścić.

– Zgadza się.

– Kobieta, która wypadła przez balkon, to Stanisława Figas. Była babcią chłopca, który jest podejrzany, i przyjaciółką twojej mamy Lindy. Na razie nadążam?

Dragan znów potwierdził.

– Englot przed laty zabił żonę Różę, odbył karę i teraz ma prawo wyjść. Nie skorzystał z warunkowego, nie był na żadnej przepustce, a my nie możemy go dłużej trzymać, jeśli wcześniej nie dostanie zarzutów. Tak jak słyszałeś, prokuratura się ku temu nie skłania. Chcą umorzyć, co Englotom bardzo pasuje.

– Mimo że jego teściowa wypada przez balkon w niewyjaśnionych okolicznościach? Dlaczego tak śpieszno im z tym umorzeniem?

Dragan wzniósł oczy.

– Istnieje nagranie, które pokazuje, że Englot nie dotknął Stasi nawet małym palcem. Nie ruszył się, nie wykonał żadnego gestu. Na filmie nagranym przez sąsiada widać dokładnie, co robi ojciec, lecz nie widać, co robi syn. Popchnął ją czy nie? Takiej odpowiedzi tam nie ma. Adwokaci, a Englot ma ich czterech, najlepszych w tym kraju, najdroższych, godnych O.J. Simpsona, grożą prokuraturze rekordowym odszkodowaniem i jeśli do poniedziałku nie pojawi się nowy dowód, będą w prawie. Weronika Rudy będzie musiała ojca mordercę wypuścić już w weekend, a los dzieciaka będzie marny. Jonasz może zostać zamknięty w szpitalu psychiatrycznym na zawsze, bo nie współpracuje, nie odzywa się. Jakby się odkleił… To już druga tak poważna trauma w jego życiu, a po śmierci matki było z nim naprawdę źle. Nagonka medialna nie pomaga. Trolle z internetu wymyślają pierdoły, że ma tatuaż „sześćset sześćdziesiąt sześć” na głowie albo że ktoś widział, jak szalał, kiedy przyszedł raz z babcią ojczystą do kościoła.

– Tak było?

– Przestraszył się Jezusa wiszącego na krzyżu. Ale tak naprawdę chodziło o dziadka. On nigdy ich nie lubił. Nie wiemy dlaczego. A z tym szaleństwem w kościele to też przesada. Jonasz miał wtedy pięć lat. Świadkiem zdarzenia był ksiądz i garstka wiernych.

– W twojej parafii? – dopytał Hubert.

– Ten sam proboszcz, o którym mówiłem. Należy do koła łowieckiego i zawsze uczestniczy w inauguracjach czy Hubertusie. Przy okazji mógłbyś porozmawiać z nim o Owczarku. To uczciwy ksiądz.

– Zobaczymy – zbył go Hubert. – Rozumiem więc, że chłopiec padł już ofiarą internetowych trolli? Dlatego czają się na jego fotki?

Dragan potwierdził.

– To jest jakiś koszmar! Nie wiem, jakim cudem i kto to wyciągnął. Ludzie siedzą teraz w domach, scrollują internet i wylewają żółć w mediach społecznościowych. W kilka dni zrobiła się straszna nagonka. Pojawiła się też grupa pieniaczy, która lobbuje za tym, że Englot jest niewinny i przed laty wziął winę syna na siebie… Za nic mają prawomocny wyrok sądu. Musisz wiedzieć, że dziadkowie ze strony ojca są bardzo religijni. W ten specyficzny sposób… Matka Englota rzuca jajkami w błyskawice, które ludzie wieszają w oknach. Chodzi też ze śniegiem w spreju i brudzi witryny.

– Znów ludzie ci nagadali? – Meyer wydął usta.

– To nie plotki! – oburzył się Dragan. – Została ukarana grzywną. Szarpała się z policjantami.

Meyer nie chciał tego słuchać. Przerwał mu:

– Masz ten film z miejsca zdarzenia?

Dragan rozłożył ręce.

– Rudy go utajniła. Ale jest do zdobycia. Oryginał ma sąsiad, który go nakręcił. Nazywa się Krzysztof Kołomyjski i twierdzi, że scenę zbrodni zobaczył całkiem przypadkowo z okna naprzeciwko.

– Nie wiesz, czy doszło do zbrodni – zauważył profiler. – Może to był nieszczęśliwy wypadek?

– Nie wierzę w to – upierał się Dragan. – Ten sąsiad, Kołomyjski, to kawał bydlaka. Obserwuje mieszkańców kamienicy. Może mieć więcej różnego rodzaju nagrań. Stasia podejrzewała, że zajmuje się szantażem… Nie wiem, dlaczego wszędzie instaluje kamery, ale coś ukrywa… Jeśli zaś chodzi o ten konkretny film, nie jestem pewien, czy nie został spreparowany.

– Skoro to taki spryciarz, a sprawa jest medialna, dlaczego do tej pory nie sprzedał filmu mediom?

– Próbował. Obszedł wszystkie telewizje i nie opylił nagrania tylko dlatego, że żadnej z ofert nie uznał za satysfakcjonującą. Chciwiec żądał ponoć stu tysięcy. Rudy to wykorzystała i zawalczyła o zakaz publikacji przez weekend. W poniedziałek, jeśli nic nie zrobimy, filmik będzie hulał w sieci. Jestem tego pewien.

– My nie zrobimy? – żachnął się Meyer. – Jeszcze nie zdecydowałem, czy zostaję w Warszawie. Żaden hotel nie działa.

– Przecież wybierasz się na wieczorek u Czajkowskich – zdziwił się Dragan. – A poza tym nie ma sprawy, możesz zamieszkać u nas. Zapraszamy.

Hubert aż się wzdrygnął. Na samą myśl, że miałby być gościem Dragana i wysłuchiwać jego przemów przy jutrzejszym śniadaniu, cierpła mu skóra.

– Poradzę sobie – burknął. – Dzięki za troskę.

W tym momencie Dragan odwrócił się i dał znak kobiecie w aucie. Linda Malinowska-Dragan wysiadła, ruszyła w ich kierunku.

– Pomyślałem, że jeśli ja cię nie przekonam, zrobi to moja mama. – Dragan mówił jak nakręcony. – Właściwie to ona uprosiła mnie, żebyśmy spróbowali włączyć cię do sprawy.

Minęło wiele lat. Kobieta zasłoniła twarz kolorową apaszką, ale Meyer i tak ją poznał.

– A może Jonasz to zrobił? – zapytał szybko. – Braliście to pod uwagę? Co zrobisz, jeśli okaże się, że chłopak jest winny?

– To niemożliwe! On ją kochał – zaprotestował Dragan. – Jeśli chcesz, mogę cię od razu zawieźć na Żurawią. Obejrzysz miejsce zdarzenia: mieszkanie, balkon. Albo do zakładu, gdzie siedzi Englot. Przesłuchasz go i przekonasz się, że to potwór bez sumienia, a nie zwykły kobietobójca.

Profiler wahał się jeszcze chwilę, po czym zadecydował:

– Nie lubię gierek i pracuję sam.

Dragan skinął w milczeniu głową.

– Nie opowiadam ci się z wyników. Nie biorę od ciebie forsy. Jeśli Weronika wyrazi zgodę, będziesz mógł przeczytać opinię.

Funkcjonariusz wyciągnął dłoń, a Hubert ją uścisnął. W tym momencie dotarła Linda.

– Dzień dobry, panie komisarzu. – Obdarzyła Meyera ciepłym spojrzeniem i mimo że była zamaskowana, wiedział, że się uśmiecha. Nawet nie przyszło mu do głowy prostować, że przez te wszystkie lata awansował na młodszego inspektora. I że już dawno jest na emeryturze.

– Zostawisz nas samych, Klusku? – Kobieta władczo zwróciła się do syna. – Obiad schowałam do piekarnika. Nie przyjeżdżaj przed piątą. Mamy z panem komisarzem do pomówienia.

Kiedy mijali Dragana, kierując się praworządnie do przejścia dla pieszych, psycholog zdołał syknąć do byłego studenta:

– I od tego trzeba było zacząć, Klusku.

***

Siedzieli w tym samym salonie, w którym siedemnaście lat temu Hubert przesłuchiwał rodzinę Anety Malinowskiej na okoliczność jej zaginięcia, lecz mimo wymiany mebli psycholog odniósł wrażenie, że niewiele się tutaj zmieniło. Wzorzystą wersalkę zastąpił czerwony komplet wypoczynkowy, peerelowską meblościankę nowoczesny zestaw w kolorze białym, a w jego sercu wisiała plazma. Wtedy zdjęcie Anety stało na telewizorze, a był to przedpotopowy model panasonica z monstrualnym kineskopem.

Hubert rozejrzał się, lecz nigdzie nie dostrzegł zdjęć zaginionej, które siedemnaście lat temu zdobiły wszystkie wolne półki. W pomieszczeniu, poza lustrami, nie było obrazów ani grafik. Mimo to atmosfera starej tajemnicy wisiała nad nimi jak miecz Damoklesa.

– Proszę się częstować.

Linda podsunęła tacę eklerek w panterkę. Idealnie pasowały do zastawy w ciapki. Pamiętał, że przed laty dostał ciastka z galaretką, a imbryk i kubki do herbaty były w kolorze pistacji. Miał nieodparte wrażenie, że wszystko to już przeżywał.

– Cukier, mleko?

– Piję czarną.

Linda zaśmiała się perliście.

– Teraz sobie przypominam.

Usiedli. Hubert przyjrzał się kobiecie. Wiedział, że pierwsze dziecko urodziła w wieku dziewiętnastu lat. Skoro jej córka miałaby dziś trzydzieści siedem, Linda dobijała sześćdziesiątki, ale jeśli miałby być szczery, teraz wyglądała atrakcyjniej, niż kiedy spotkali się po raz pierwszy. Było to zadziwiające.

– Cieszę się, że dał się pan do nas zwabić – zaczęła, nieśmiało przymykając oczy.

– Pani syn bardzo się postarał – rzekł oględnie. – Choć mało brakowało, a obaj siedzielibyśmy teraz w areszcie za wszczynanie bójek w miejscach publicznych.

Linda zrobiła zdziwioną minę, lecz Hubert nie dał się nabrać na jej triki. Widziała przecież scenę na jezdni, kłótnię na chodniku i końcową szarpaninę.

– Ostatnio jest nieswój – szepnęła, jakby zdradzała swój największy sekret. – Nie był taki nerwowy od zaginięcia siostry. Śmierć Stasi całkowicie wyprowadziła go z równowagi.

– Cieszę się, że pani również to dostrzega.

– Mów mi po imieniu – weszła mu w słowo. – Jeśli to zgodne z protokołem, oczywiście.

Znów się uśmiechnęła, ukazując zęby. Były chwile, że w tym przyćmionym świetle nie wyglądała na swoje lata. Przyglądał się jej pieczołowicie ufryzowanym włosom w kolorze miodu. Zastanawiał się, czy są prawdziwe.

– A ty jak się czujesz? – zapytał Hubert.

– Staram się żyć. Choć zdarza mi się śnić, że Aneta wróciła. Zdrowa, uśmiechnięta… Zawsze dwudziestoletnia, jakby czas dla niej nie istniał.

– To tak jak dla ciebie – odważył się wtrącić.

– Nieprawda, ale ładnie kłamiesz – podziękowała i dodała: – Czasami przybywa z chłopakiem, innym razem sterana życiem. Wybaczam jej, że uciekła. Przytulamy się. Kiedy się budzę, nie płaczę. Po prostu jest mi smutno. I okrutnie zimno. Dlatego zawsze trzymam koło łóżka pled… Dociera do mnie wtedy, że moje sposoby na przetrwanie nie działają. To tylko iluzja. Oszukiwanie się, że sobie poradziłam… Może tak będzie do końca? Jak myślisz?

– Możliwe – przytaknął wyłącznie z uprzejmości. – To już siedemnaście lat?

Linda pochyliła głowę. Kiedy ją podniosła, Hubert uświadomił sobie, że Kacper jest nadzwyczaj podobny do matki. Zaginiona siostra wcale.

– Ale nie spotkaliśmy się, by rozmawiać o moich dzieciach… – zagaiła.

Nie odpowiedział.

– Chodzi o Jonasza. – Znów mówiła z zapałem. – To taki mój przyszywany wnuk. Może innego już nie będę miała… Kacper nie kwapi się do zakładania rodziny. Nie, nie jest gejem. W każdym razie nic o tym nie wiem. Nie dałam mu dobrego wzorca. O tym, że jego ojciec odszedł po zaginięciu Anety, pewnie wiesz…

Hubert odchrząknął.

– Lindo, będę szczery. Przyjechałem dziś do stolicy w zupełnie innej sprawie. To, co wydarzyło się przed aresztem, cała ta awantura, wydaje mi się co najmniej dziwne. Jestem tutaj wyłącznie ze względu na ciebie.

– Och… – powiedziała tylko i zdawało mu się, że się zarumieniła.

Rozejrzał się po mieszkaniu, bo nagle poczuł się obserwowany. W głębi korytarza dostrzegł cień postaci. Był pewien, że to nie złudzenie. Ktoś im się przysłuchiwał. Ale gdy zorientował się, że Hubert go widzi, wycofał się. Dragan czy może nowy partner Lindy? Psycholog nie miał czasu ani ochoty na analizy życia prywatnego Malinowskiej-Dragan, więc wrócił do przerwanego wątku.

– Niepotrzebnie kiedyś coś ci przyrzekłem. To było pochopne. Nie mogłem spełnić tej obietnicy i boję się, że nigdy jej nie wypełnię. – Zatrzymał się. – Przepraszam.

Linda oddychała głęboko, miarowo. Sięgnęła do torebki, wyjęła srebrną papierośnicę.

– Pozwolisz? – zwróciła się do profilera. – Zapraszam, byś do mnie dołączył.

Kiedy oboje zapalili, zaczęła wyjaśniać.

– To ja naciskałam, żebyś wziął tę sprawę. Prosiłam Kacpra, ale wahał się, czy do ciebie dzwonić. Ma jakiś żal… Zresztą nieważne… Dobrze, że tu jesteś… Wiem, że ty jeden możesz dotrzeć do prawdy o śmierci Stasi.

– Przeceniasz mnie. Już raz udowodniłem, że nie czynię cudów.

– Mylisz się – przerwała mu. – Niczego więcej od ciebie nie oczekuję ponad to, co zrobiłeś wtedy. Powinnam była wiedzieć, że nie znajdziesz mojej córki. Trafiliśmy do ciebie za późno. Zbyt wiele danych wypłynęło do mediów, a plotki w sprawie o zabójstwo zaciemniają obraz bezpowrotnie. Dziś już to wiem. Przez stowarzyszenie przemieliło się tyle medialnych spraw… Oczekiwałam od ciebie rzeczy niemożliwej. Ale dziękuję ci za to, co powiedziałeś. Nie czuj się zobowiązany do wyników. To, że tutaj przyszedłeś, jest dla mnie najważniejsze.

Hubert nie wiedział, co odpowiedzieć. Źle się czuł w takich sytuacjach, a jej atencja wybitnie mu ciążyła.

– Obiecaj, że nie będziesz mnie przepraszał – kontynuowała. – To ja powinnam prosić cię o wybaczenie, że zajęliśmy tyle miejsca w twoim sercu. Widzisz, tylko dzięki tobie nie zabiłam się, kiedy odszedł Dragan. Kacper mnie odciął… Twoja obietnica była nie do spełnienia, lecz zawróciła mnie ze ścieżki ku śmierci. Na czas przypomniałam sobie, że mam jeszcze drugie dziecko i moim obowiązkiem jest żyć. Będę ci za to dozgonnie wdzięczna. – Urwała. – Tym razem jednak obiecałam sobie, że nie popełnię tego samego błędu. Znów nie możemy liczyć na śledczych. Proszę cię, żebyś zrobił, co w twojej mocy, by sprawę śmierci Stasi wyjaśnić. Opowiem ci, co wiem, a ty zrobisz z tymi danymi, co uznasz za stosowne. Jeszcze raz powtarzam: nie mam żalu, że sprawy zaginięcia Anety nie udało się rozwikłać. Nie zwabiłam cię też tutaj, by wracać do naszej tragedii. Teraz liczy się tylko Jonasz. A ponieważ to wszystko jest z nami powiązane, idzie mi i o Kacpra. Tak, dobrze usłyszałeś, chcę ratować swojego jedynego syna. Boję się, że z nim jest coraz gorzej. Sam widziałeś…

– Zamieniam się w słuch.

***

Meyer rozsiadł się wygodniej. Linda zaś pochyliła się ku niemu, by nalać herbaty. W tym momencie nobliwy sweterek rozpiął się i Hubert dostrzegł brzeg różowego biustonosza. Kolor bielizny nie licował ze staromodnym strojem gospo­dyni, a biała pierś była nadzwyczaj apetyczna jak na starszą panią i Meyer złapał się na tym, że bez trudu wyobraża sobie tę kobietę bez ubrania. Wstrząsnęło to nim. Poczuł się jak idiota. Odwrócił się, usiadł bokiem.

– Poznałyśmy się ze Stasią Figas tydzień po śmierci jej córki – kontynuowała niczego nieświadoma Linda. – Nie ruszył jeszcze proces o zabójstwo Róży, a Jonasz przebywał u dziadków ojczystych, bo to oni zabrali chłopca z miejsca zbrodni. Teraz zrobili to samo…

– Jonasz widział mord matki?

Linda wzruszyła ramionami. Spuściła nobliwie głowę i nagle zorientowała się, że ma rozpięty sweter. Szybko doprowadziła odzież do ładu, oblewając się przy tym iście dziewczęcym rumieńcem. W tym samym momencie Hubert pomyślał, że się nim bawi. Nie spodobało mu się to. Czuł niesmak.

– Został znaleziony w objęciach zmarłej – wróciła do przerwanego wątku. – Co zaszło? Czy Jonasz widział, jak jego ojciec szlachtuje Różę? Nikt nie wie na pewno. Englot zadał żonie czterdzieści trzy ciosy nożem, a wcześniej ogłuszył ją młotkiem. Jonasz nigdy nie składał zeznań. Psychologowie uznali, że był naocznym świadkiem i pomieszało mu się od tego w głowie, bo umilkł. Ale mógł też zasnąć albo wszystko wyparł. Miał wtedy sześć lat.

– Słyszałem, że długo nie odzywał się wcale.

– To nieprawda – zaprzeczyła Linda. – Mogę cię zapewnić, że z babcią porozumiewał się bez przeszkód. Odkąd Róża zmarła, miał problemy w szkole, z rówieśnikami i sam ze sobą. Ale to chyba normalne w takiej sytuacji? Ojciec zostawił go samego ze zwłokami matki… Stasia zdecydowała się na domowe nauczanie i je koordynowała. Niejeden raz słyszałam, jak chichotali, mówiąc o liczbie pi, całkach czy matematycznych drzewkach. Jonasz kocha matematykę. Nauczył Stasię grać w szachy i często siadali do partyjki. Nie ufał nikomu poza nią.

– Twój syn twierdzi, że ufał także tobie. Byliście blisko?

– Tolerował mnie – skorygowała. – Ale ze mną nie rozmawiał. Widzisz, ona była dla niego de facto matką. Swojej własnej prawie nie pamiętał. Stasia z Aramem przyszli do nas przed ośmiu laty, bo rozważali, czy zostać oskarżycielami posiłkowymi w procesie o zabójstwo córki. Potrzebowali porady prawnej, a my mieliśmy wtedy najlepszych specjalistów. Na początku korzystali z naszych usług za darmo. Kiedy okazało się, że Englota prowadzi śmietanka palestry, musieliśmy wystawić do batalii godnych im przeciwników. Znalazłam takich.

– Ale oni chcieli honorarium – podsunął Meyer, a Linda potwierdziła.

– Aram zmuszony był sprzedać jedną ze spółek, by ich zaspokoić. To były setki tysięcy złotych.

– Domyślam się.

– Figasowie wygrali proces o Jonasza, a Aram zawsze powtarzał, że to była jego najlepsza inwestycja.

– Chciałbym pomówić z waszymi prawnikami. Może wiedzą coś więcej ponad to, co znajduje się w papierach.

– Z pewnością – przyznała Linda i podeszła do jednej z szuflad.

Wyjęła dokumenty w plastikowej koszulce. Podała mu.

– Tutaj przygotowałam ci listę osób, które mogą wiedzieć coś o tamtej sprawie. To jest powiązane. Przyjrzyj się temu uważnie.

Hubert wziął do ręki grubą teczkę.

– Sporo tego.

Linda znów się zamyśliła.

– Większość tych osób, w tym wspomniani prawnicy, zasłoni się tajemnicą adwokacką. Ale jak cię znam, nawet z milczenia i szachrajstw wyciągniesz stosowne wnioski.

– To się okaże.

– Sam zobaczysz. Umyją ręce, nie będą współpracować.

Hubert zmarszczył brwi.

– Dlaczego?

– Englot zawiązał im usta. Nie pytaj jak, bo nie znam odpowiedzi. Głowiłyśmy się nad tym ze Stasią przez lata, ale fakt jest faktem. Choć oczywiście wolałabym nie mieć racji. Nie mogę się doczekać, aż przystąpisz do ataku.

Jej zapał wydał mu się co najmniej dziwny. Mimo to odparł:

– Spróbuję.

– Stasia zawsze powtarzała, że sprawa o zabójstwo jej córki była najkrótszym śledztwem w historii – ciągnęła Linda. – Żebyś zrozumiał całość, musimy cofnąć się o osiem lat. To właśnie wtedy, w świeżo zrewitalizowanej kamienicy na Żurawiej, policja ujawniła zwłoki trzydziestoletniej kobiety, a więc matki Jonasza. Była trzecia nad ranem, maj, ćwierkały ptaki. Miłośnicy teatrów ulicznych wracali Kruczą i Jerozolimskimi po całonocnych balangach. Policja miała w cholerę roboty. Kiedy na komisariat zgłosił się mąż Róży, musiał odczekać swoje do dziewiątej, bo tyle dzieciaków było do przesłuchania w związku ze świętem teatrów ulicznych. Kiedy przyszła jego kolej, oświadczył, że zabił żonę młotkiem i nożem, lecz konsekwent­nie nie przyznawał się do winy. Najpierw mówił, że go zaatakowała, potem, że nic nie pamięta. Nie potrafił podać powodu.

– Już wtedy adwokaci doradzili mu reakcję dysforyczną?

– Możliwe – przytaknęła. – Wreszcie przypomniał sobie, że w towarzystwie trupa zostawił dziecko. Jonasz spędził noc w ramionach martwej matki. Czy można go winić, że potem były z nim problemy? Proces przeprowadzono sprawnie. Trwał osiem miesięcy. Mój rozwód przeszło trzy lata… Jako stowarzyszenie prowadziliśmy sprawy, w których sąd do dziś nie wydał wyroku… Ostatecznie Englot dostał osiem lat. Apelacji nie wnoszono.

– Najniższy wymiar to dwanaście – zauważył Hubert. – Jak to się stało?

– Broniło go czterech najlepszych prawników w tym kraju. De Relieu, Czapliński, Parys i Łotysz. Powołali się na reakcję dysforyczną. Sąd uznał, że uczucia gniewu, żalu i furii były nieadekwatne do okoliczności, więc ocena sytuacji mogła być zniekształcona.

– Znam definicję – przerwał jej Hubert. – I nadal tego nie pojmuję.

– My też – zgodziła się Linda. – Nie wzięto pod uwagę przemocy psychicznej w trakcie trwania małżeństwa, szpiegowania, odcięcia prądu w kamienicy i wreszcie pozostawienia dziecka ze zwłokami. Wszystko to skład sędziowski zakwalifikował jako okoliczności łagodzące, bo morderca dobrowolnie się zgłosił i opowiedział przebieg zdarzeń. A potem uczestniczył w wizji lokalnej.

– To nie brzmi jak okoliczności łagodzące – wtrącił Hubert.

– Prawda? – Linda uśmiechnęła się krzywo. – Englot nigdy nie wyraził skruchy, nie przeprosił Figasów za to, że odebrał życie ich córce. Wciąż podkreślał, jakim wspaniałym ojcem pragnie być dla Jonasza. Nigdy nie stracił wiary, że kiedy wyjdzie, odzyska prawo do opieki nad synem. Wyobraź sobie, że sąd także i to zakwalifikował na jego rzecz.

– Słyszałem, że w zakładzie prowadził się wzorowo.

– Gdyby przyznawano odznaki dzielnego więźnia, zdobyłby wszystkie – potwierdziła. – Wyjątkowo niebezpieczny typ. Zimny, wyrachowany, pozbawiony sumienia. Widziałam, jak okręca sobie skład sędziowski dookoła palca. Po prostu ich uwiódł. W więzieniu musiało być podobnie.

– Twój syn twierdzi, że ten zakład mu podlega – wtrącił się Meyer. – Rozumiem, że przez te wszystkie lata miał na Englota oko?

– Do centrali Kacper awansował dopiero rok temu. Wcześniej był trzecim zastępcą na Białołęce. Oczywiście zbierał informacje od kolegów. Zadbaliśmy o to – przyznała. – Natomiast zakazałam mu spotykać się z Piotrem.

Hubert zauważył, że wymieniła imię zabójcy odruchowo. Spłoszyła się, wyraźnie tego żałowała.

– Znaliście się? – spytał.

Natychmiast zaczęła kręcić głową.

– Ale ze Stasią i Aramem w kółko o nim rozmawialiśmy – odparła i zaraz wróciła do poprzedniego wątku. – Kacper strasznie był nakręcony na zemstę. Nie chciałam, by doszło do jakiejś awantury. Wiesz już, jaki porywczy potrafi być mój syn.

– Bałaś się, że może zrobić Englotowi krzywdę? – dopytał Meyer. – Dlaczego miałby to robić?