Kiedy wstanie świt - Magdalena Szponar - ebook + audiobook

Kiedy wstanie świt ebook i audiobook

Szponar Magdalena

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

65 osób interesuje się tą książką

Opis

Ekscytujący zakazany romans z różnicą wieku!

Dziewiętnastoletnia studentka Luna McCarthy po trzyletniej nieobecności wraca na wakacje do rodzinnej miejscowości Horseshoe Bay. Dziewczyna chce naprawić relacje z ojcem, które pogorszyły się po śmierci jej matki. Wszystkie problemy piętrzące się w rodzinnym domu powodują, że Luna zaczyna szukać ukojenia na farmie sąsiada Caleba Warda.

Zanim wyjechała, nie widziała w nim nikogo więcej, ten przystojny kowboj był dla niej tylko kolegą jej taty. Jednak Caleb czuje do dziewczyny ogromne przyciąganie choć doskonale zdaje sobie sprawę, że pożądanie córki swojego przyjaciela jest co najmniej niewłaściwe.

Taka miłość jest zakazana, a namiętność, która wybucha między Luną a Calebem, może zniszczyć cały ich świat. Parę dzieli wszystko: różnica wieku, plany na przyszłość, konwenanse. Natomiast łączy uczucie, któremu nie potrafią się przeciwstawić.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                                                                                                                                                                                          Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 461

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 42 min

Lektor: Czarek Papaj; Agata Skórska

Oceny
4,4 (558 ocen)
347
116
71
19
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Weronika8608

Całkiem niezła

nie przebrnęłam...nijaka, dialogi infantylne, dorosły facet który zachowuje się jak nastolatek, to nie jest dobra książka
190
gosiukukuk

Z braku laku…

Duży potencjał na wciągająca historię, ale zachowania bohaterów infantylne i bardziej przypominało to szczenięca, pierwsza miłość. Temat age gap jest specyficzny i główny bohater bardziej ojcowal, niż był partnerem i przewodnikiem, dlatego źle się to czytało. Za dużo dramatu.
100
jz1002

Całkiem niezła

Średniak. Historia do przewidzenia. Inne pozycje autorki zdecydowanie lepsze.
100
aswitalska

Całkiem niezła

Zgadzam się z w 100% z poprzednimi opiniami. Autorki mi kilka świetnych pozycji jednak ta jest nieudana .
70
AgaWiktoria

Całkiem niezła

Fajna, ale mnie jakoś nie porwała. Trochę jak dla mnie za dużo opisów i analiz, mogłoby się więcej dziać.
60

Popularność




Copyright © 2024

Magdalena Szponar

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Alicja Chybińska

Korekta:

Katarzyna Chybińska

Edyta Giersz

Katarzyna Olchowy

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-317-7

Prolog

Caleb

Kiedy tylko otworzyłem drzwi baru, przywitały mnie odgłosy rozmów, śmiechów i grającej w tle kapeli. Była sobota, a to oznaczało, że na scenie znów pojawił się któryś z okolicznych zespołów grających stare, dobre country.

Niewielka powierzchnia Texasu – ta, wiem, oryginalna nazwa – pękała w szwach. Nie miałem nawet pewności, czy dopcham się do baru. Domyśliłem się od razu, że na scenie musi występować Kiddy – lokalna wokalistka, która zawsze przyciągała rzesze wiernych fanów. Albo robił to jej wylewający się z dekoltu biust, kto wie.

– Ward! – usłyszałem nagle głos mojego przyjaciela, a zarazem sąsiada, Samuela.

Zauważyłem go tuż obok baru i o ile wzrok mnie nie mylił, Sam zdążył się nieźle wstawić. Westchnąłem i zacząłem przeciskać się przez tłum.

– Chodź, stary! Mamy co świętować! – krzyknął chyba na cały lokal, kiedy już znalazłem się tuż obok niego.

Kiwnąłem na barmankę, która przywitała mnie uśmiechem, jednak za cholerę nie pamiętałem jej imienia. Po chwili podała mi whiskey, i to akurat tę, którą lubiłem najbardziej, więc z pewnością ona poznała mnie już całkiem dobrze. Nie dziwiłem się, przychodziłem tutaj chyba co tydzień.

– Opowiadaj – rzuciłem do Sama i zauważyłem, że szczerzy się jak kretyn, choć nikt z towarzyszących mu facetów nie miał zielonego pojęcia dlaczego.

Kiwnięciem przywitałem się ze wszystkimi na raz. Sąsiedzi, znajomi, koledzy, kilku synów farmerów i on – pijany Samuel McCarthy w środku tego dziwacznego wianuszka.

– Kolejka dla wszystkich! – ryknął mój przyjaciel i przynajmniej zrozumiałem, dlaczego dzisiejszego wieczoru ma wokół siebie aż tak liczne towarzystwo.

– Co się dzieje, stary? – zapytałem i wychyliłem drinka jednym łykiem.

– Luna wraca, Caleb – powiedział już ciszej, złapawszy mnie za ramię.

Jego oczy szkliły się już chyba nie tylko z powodu przelanego alkoholu. Dostrzegałem w nich też coś innego. Jakby… wzruszenie?

– To świetnie – rzuciłem, wysilając się na uśmiech.

Nie chciałem mu przypominać, że Luna – jego córeczka – od trzech lat obiecywała, że wróci na wakacje, a tego nie robiła. Nie miałem jednak serca odbierać mu tej nadziei.

– I żeby żaden z was, podstępne gnojki, nie zbliżył się do niej nawet na krok! – ryknął znów na cały lokal.

Odpowiedziało mu kilka niezręcznych uśmiechów, parę żartów i ogólne zniecierpliwienie spowodowane tym, że darmowe – i obiecane – drinki jeszcze się nie pojawiły.

– To świetnie, Sam – powtórzyłem, klepiąc przyjaciela po karku.

1

Caleb

– Szefie! Obudź się!

Usłyszałem czyjś krzyk, dochodzący jakby z daleka, wraz z odgłosem natarczywego uderzania w drzwi. Najpierw poczułem niepokój, potem moje serce zabiło gwałtownie i otworzyłem oczy, obudziwszy się ze snu.

– Szefie!

Wciągnąłem spodnie na goły tyłek, klnąc pod nosem. Tego, że coś się stało, byłem już pewien. Pytanie tylko, czy zdążę to naprawić.

Zbiegałem ze schodów i jednocześnie wciągałem na siebie koszulkę; to, że po prostu nie zleciałem i nie połamałem sobie nóg, naprawdę zakrawało na cud. Cały dom był pogrążony w ciemności rozświetlanej jedynie słabym światłem księżyca, wpadającym przez liczne okna – nigdy ich nie zasłaniałem, nienawidziłem odcinać się od świata, który o każdej porze dnia i nocy wydawał się piękny.

Gdy tylko otworzyłem drzwi, przez próg do sieni wpadł Tom, który właśnie chciał dobijać się do mnie ponownie.

– Nareszcie – jęknął, dysząc jak po maratonie, i zaraz dodał: – Shadow…

Po raz kolejny poczułem ukłucie niepokoju w sercu, tym razem było silniejsze i spotęgowane dreszczem strachu przebiegającym mi po plecach.

– Dzwoniłeś do Morgan? – zapytałem, wzuwając buty na gołe stopy. Zdziwiłem się, że mój głos zabrzmiał tak spokojnie.

– Nie odbiera – usłyszałem za plecami.

Zakląłem pod nosem i popędziłem w stronę stajni, nie czekając na Toma. Nie miałem na to czasu, ale dobrze wiedziałem, że jest tuż za mną. W końcu był moim najlepszym pracownikiem. I dobrym, choć o wiele młodszym, kumplem.

Nie zdążyłem jeszcze wpaść do budynku, a już słyszałem jej jęk. Shadow charczała z cierpienia. Do jej boksu dobiegłem w sekundę, w następnej już klęczałem obok głowy mojej klaczy i gładziłem jej siwą grzywę.

– Już dobrze, maleńka – szepnąłem. – Jestem tu.

Spojrzała na mnie czarnymi oczami, w których wyraźnie widziałem strach. Cholera, ktokolwiek twierdził, że zwierzęta nie mają uczuć, był skończonym debilem.

– Myślałem, że dotrwa – usłyszałem nad sobą Toma i spojrzałem w jego zaniepokojoną twarz.

Shadow zostały jeszcze dobre trzy tygodnie do porodu. To działo się zdecydowanie zbyt szybko, ale wiedzieliśmy, że tak właśnie może się stać. To jej pierwszy źrebak. I od kilku dni wszystko wskazywało na taki rozwój wydarzeń.

– Leć po Samuela. Będziemy potrzebowali pomocy – powiedziałem i po chwili usłyszałem odgłos oddalających się kroków Toma.

Skoro Morgan się nie odezwała, nie miałem innego wyjścia. Zdawałem sobie sprawę z tego, że wczoraj wieczorem wróciła córka mojego sąsiada, i nie chciałem im przeszkadzać, ale Sam odebrał w swoim życiu jeszcze więcej porodów niż ja, więc jego doświadczenie było bezcenne. Poza tym to mój najlepszy przyjaciel. Mogłem na niego liczyć w każdej chwili.

Zbadałem klacz, która oddychała ciężko i nierówno. Wpatrywała się we mnie wystraszona, ale w tym spojrzeniu widziałem też zaufanie.

– Spokojnie, maleńka. Pomożemy ci – szeptałem, gładząc ją po grzywie.

Po kilkunastu minutach we wrotach stajni zobaczyłem Toma, a tuż za nim szedł Samuel. Jeszcze zapinał guziki czerwonej koszuli i w pośpiechu nie zauważył nawet, że robił to krzywo. Choć był zaspany, wiedziałem, że przestraszył się równie mocno co ja.

– Ćśś – uspokoiłem klacz, która nagle próbowała się zerwać na nogi. Skupiłem na niej całą uwagę, a już po chwili znów leżała spokojnie i wpatrywała się w wejście do boksu.

– Jak długo to trwa? – zapytał Sam, klękając obok mnie.

– Usłyszałem ją jakieś pół godziny temu – odpowiedział Tom i zerknęliśmy po sobie zaniepokojeni. Poród klaczy zazwyczaj trwał około piętnastu minut, a tutaj nawet jeszcze się nie zaczęło.

– Shadow? – Usłyszałem nagle niski, zachrypnięty i… kobiecy głos.

Co, do cholery?!

Odwróciłem się, ledwie zachowując równowagę, i zobaczyłem piękną kobietę. Właśnie wciągała przez głowę bluzę z kapturem i na chwilę straciłem z oczu jej cudowną twarz. Poraziła mnie jej uroda. W następnej sekundzie wyciągnęła swoje długie brązowe włosy i związała je na czubku głowy. Spojrzałem w jej oczy, miałem wrażenie, że już gdzieś ją widziałem, ale nie mogłem… Nie, cholera… To była córka Sama?!

– Luna? – warknąłem ostrzej, niż zamierzałem, czując nagłą złość, że nastolatka, którą pamiętałem, nastolatka z krótkimi włosami, piegami i przeraźliwie bladą skórą, przeistoczyła się w taką piękność.

– Dobry wieczór, Caleb – zwróciła się do mnie i zauważyłem, jak się czerwieni.

Kurwa.

– Luna, pomóż nam – rzucił jej ojciec i dopiero wówczas przypomniałem sobie, że dziewczyna właśnie skończyła pierwszy rok weterynarii.

Nie dalej, jak tydzień temu, Sam wspominał o jej powrocie. Nie chciałem wierzyć, bo przecież to nie pierwszy raz, gdy miała przyjechać na wakacje, a wcale tego nie zrobiła. A jednak tutaj stała. A w zasadzie… podeszła bliżej i zaczęła badać klacz. To przez nią Shadow zareagowała tak nerwowo. Najwidoczniej ją pamiętała, w końcu Luna była przy jej porodzie. Trzy lata temu zajmowała się źrebakiem; tuż przed swoim wyjazdem. Nigdy nie wchodziłem w szczegóły, nie interesowałem się tym, dlaczego zmieniła liceum, by dwie ostatnie klasy ukończyć w szkole oddalonej o kilkaset mil. Kiedy wyjeżdżała, a wyglądała wówczas jak pyzata nastolatka, najdłużej żegnała się właśnie z Shadow.

– To za wcześnie, prawda? – zapytała, wyrywając mnie z zamyślenia.

– O trzy tygodnie – odparłem i nasze spojrzenia się spotkały. Coś dziwnego stało się wtedy z moim sercem. Przełknąłem ślinę, usilnie starając się nie myśleć o tym, że ten niedorostek wyrósł na tak piękną, młodą kobietę.

Chryste, człowieku, opanuj się!, zbeształem samego siebie. Ona mogłaby być twoją córką! A w dodatku jest córką twojego przyjaciela.

– Pewnie będziemy musieli przerwać owodnię.

Dopiero teraz zauważyłem, że Luna przytachała ze sobą wielką torbę.

Tak, kretynie, za bardzo skupiałeś się na jej opalonych nogach.

Przetarłem twarz, próbując się otrząsnąć na tyle, by pomóc im w czymkolwiek, a nie tylko zawadzać. Gapienie się na córkę swojego przyjaciela na pewno niczego nie wnosiło. W dodatku mogłem za chwilę zarobić w pysk, bo Sam już dziwnie na mnie patrzył.

– Źrebak jest dobrze ułożony – rzuciła Luna, sprowadzając mnie na ziemię. – Widać już błonę – dodała. – Dobra, panowie – uśmiechnęła się szeroko – zaczyna się!

Choć nie był to pierwszy źrebak, którego sprowadziłem na ten świat, zafascynowany obserwowałem pojawianie się malucha. Gładziłem Shadow, a ta nie spuszczała ze mnie spojrzenia. Zazwyczaj klacze radziły sobie same, jednak tym razem wiedziałem, że bez asysty się nie obędzie. Jednak był tutaj Sam. Była też i Luna. Choć dopiero co skończyła pierwszy rok weterynarii, to przecież całe życie spędziła na farmie, więc we trójkę powinniśmy sobie poradzić.

– Pomóżcie mi. – W głosie dziewczyny wyczułem lekką nerwowość.

Rzuciłem się do niej, chcąc wyprzedzić Toma i Sama, a ten pierwszy aż prychnął z niedowierzania, co wyraźnie usłyszałem. Zanotowałem sobie w głowie, żeby przeprowadzić z nim później poważną rozmowę. Musiałem mu wytłumaczyć, żeby trzymał się od Luny z daleka. Ta, bo niby miałem na to jakikolwiek wpływ…

Sam albo nie zwrócił na nic uwagi, albo po prostu to zignorował. Ostatecznie obaj pojawiliśmy się obok Luny i robiliśmy to, co kazała, jakby zupełnie naturalnie przejęła dowództwo nad wszystkimi obecnymi.

Widziałem, jak wyciąga z torby skalpel i go dezynfekuje. W następnej chwili przebiła worek owodniowy. Później z fascynacją obserwowałem, jak rodzi się nowe życie. Kiedy Shadow parła, dziewczyna delikatnie jej pomagała, pociągając malucha. Trwało to może kwadrans, a odniosłem wrażenie, że minęła dosłownie sekunda.

– Coś jest nie tak – usłyszałem szept Luny, którym wyraziła to, co sam czułem.

Źrebak nie oddychał.

Później ta mała zrobiła coś, co miałem okazję widzieć tylko raz w życiu. Wyjęła z torby ssak i odessała nadmiar płynu, a gdy to nic nie dało, dmuchnęła powietrzem wprost w nozdrza źrebaka.

Z ust nas wszystkich wydarł się jęk ulgi, kiedy zobaczyliśmy, że maluch zaczął oddychać. Był jednak bardzo słaby. Wystarczyło mi jedno spojrzenie, by móc ocenić, jak niewielkie miał szanse, żeby w ogóle przeżyć.

Wspólnie przysunęliśmy go bliżej Shadow. Klacz była osłabiona, ale zaczęła wylizywać malucha. Odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej go nie odrzuciła.

– Pępowinę zostawiamy nietkniętą – dodała Luna, kiedy obserwowałem mamę i synka. – Krew Shadow dobrze wzmocni naszego malca. Potem powinna sama się przerwać, jeśli tak się nie stanie, pomogę. Trzeba też obserwować źrebaka.

– Wiem – powiedziałem może znów trochę zbyt ostro, ale przecież naprawdę wiedziałem, co robić. Poza tym ona była dopiero po pierwszym roku, a już zachowywała się, jakby pozjadała wszystkie rozumy. Kątem oka zobaczyłem, że córka mojego przyjaciela (tak, miałem zamiar powtarzać to sobie na każdym kroku!) skrzywiła się nieznacznie, ale pozostawiła to bez komentarza.

– Jak go nazwiesz? – zapytał mnie Tom i dopiero wtedy przypomniałem sobie o jego i Sama obecności.

Stali przy wejściu do boksu i obserwowali nas uważnie. Jeśli miałbym być szczery, Samuel patrzył na mnie z chęcią mordu w oczach. Na wszelki wypadek odsunąłem się od Luny, która klęczała przy źrebaku, żeby go dokładniej obejrzeć.

Większy problem w tym, by przestać na nią patrzeć, do diabła.

– Warrior – odpowiedziała zamiast mnie, nie pytając nawet o pozwolenie.

– Warrior – powtórzyłem, zgadzając się bez zawahania.

Wówczas zerknęła za siebie i nasze oczy się spotkały. Jej – zielone niczym trawa na pastwisku o poranku. I moje – kobaltowe jak niebo nocą.

Od tej chwili wiedziałem, że to nie może się dobrze skończyć.

2

Luna

– Co to miało, do cholery, być? – warknął na mnie tata, kiedy wyszliśmy ze stajni.

Zrobił to na szczęście na tyle cicho, bym nie musiała się wstydzić. Znowu. Chryste, nagle przypomniałam sobie, dlaczego w ogóle wyjechałam do Amarillo. Czterysta pięćdziesiąt mil od Horseshoe Bay i nadal było warto odbyć tę podróż trzy lat temu.

– Tato, musisz być bardziej konkretny – rzuciłam, bardzo starając się nie przejmować faktem, że ledwie wróciłam, a już nie potrafiliśmy porozmawiać ze sobą bez pretensji, żalów czy złości.

– Widziałem, jak patrzysz na Caleba – usłyszałam i dziękowałam Bogu za to, że wyprzedzałam ojca o kilka kroków, więc nie musiałam oglądać jego wiecznie niezadowolonej miny.

– Niby jak? – kontynuowałam tę bezsensowną wymianę zdań.

I po co? Mogłam odpuścić… Zawsze jednak pchałam się w sytuacje, w których mogłabym się posprzeczać. Podobno wybuchowy charakter odziedziczyłam po mamie. Wraz z hiszpańską urodą. Tak bardzo żałowałam, że tak szybko ją straciłam.

– Masz się trzymać od niego z daleka, słyszysz?! – Teraz już podniósł głos, więc uznałam, że dalsza rozmowa naprawdę nie ma sensu.

Westchnęłam tylko, mruknęłam pod nosem: „oczywiście, tato” i już zniknęłam w sieni naszego domu, od razu kierując się na schody. Za chwilę miało świtać i nie chciałam już się kłaść. Zrobiłam za to coś, za czym tęskniłam najbardziej. Wymknęłam się przez okno dachowe w moim pokoju i zeszłam po ciemnoczerwonych dachówkach. Po tej stronie dach opadał pod mniejszym kątem. Gdy znalazłam się nad werandą na tyłach, do ziemi miałam niewiele ponad sześć i pół stopy. Zerknęłam w dół i westchnęłam z ulgą na widok starej drabiny stojącej tutaj od lat. Nic się nie zmieniło. Zeszłam po niej i uśmiechnęłam się do wschodzącego słońca, które na horyzoncie witało świat pierwszymi promieniami.

Gdy byłam dzieciakiem, brałam rower i pędziłam nad jezioro, by tam chłonąć niesamowitą ciszę obrzeży miasteczka. Uwielbiałam te chwile, bo podczas nich odzyskiwałam upragniony spokój. Mieszkanie z tatą było… no cóż, trudne. I wtedy marzyłam tylko o tym, by się stąd wyrwać.

Teraz nie liczyłam na to, że w stodole znajdę jeszcze swój stary rower. A nawet jeśli, wątpiłam, by nadawał się do użytku. Zawahałam się jedynie przez moment. Słońce wzejdzie już niebawem, a ja naprawdę nie chciałam stracić tego widoku. Pobiegłam więc do stajni ojca i szybko osiodłałam najspokojniejszą klacz. A przynajmniej taka była, kiedy stąd wyjeżdżałam. Teraz w dodatku zbliżała się już do sędziwego wieku, więc mogłam mieć nadzieję, że okaże się cierpliwa, kiedy ja zacznę sobie przypominać, jak to się robiło. W Amarillo nie miałam zbyt wielu okazji, by jeździć konno, ale podobno to jak jazda na rowerze; po prostu się tego nie zapomina.

I miałam rację. Chwilę później zaczęłam od delikatnego stępa, a kiedy okazało się, że wcale nie zleciałam na tyłek, pozwoliłam Missy rozpędzić się do kłusu. Uwielbiałam to zwierzę i na myśl, że kiedyś w końcu przyjdzie mi się z nim pożegnać, chciało mi się płakać. Straciłam trzy lata. Trzy lata w oddaleniu od koni, które kochałam, i człowieka, którego nie mogłam znieść.

Pędziłam w kierunku jeziora, a moje myśli powędrowały do kolejnej klaczy. Shadow. Widziałam jej narodziny i opiekowałam się nią aż do chwili, kiedy wyjechałam do Amarillo. Była piękna. A teraz sprowadziła na świat malucha. Źrebak od razu zdobył moje serce. Ciekawe, czy Caleb się zgodzi, abym zajęła się Warriorem.

Właśnie. Caleb Ward.

Przez te wszystkie lata moje myśli nie wróciły do niego ani razu. Bo i po co miały wracać? Był tylko przyjacielem taty i sąsiadem, który często zapraszał nas na niedzielne obiady. Przynajmniej w czasach, kiedy żyła jego matka, a zmarła… jakieś dwa lata przed moim wyjazdem. Wiedziałam, że z ojcem spotykali się bardzo często, a ich przyjaźń zaczęła się już w podstawówce. Nigdy jednak nie spojrzałam na niego tak jak dzisiaj.

Cholera.

Tylko kretynka nie przyznałaby, że to przystojniak. Upływające lata najwyraźniej mu służyły, a praca na ranczu sprawiła, że siłą z pewnością mógłby dorównać niejednemu młodzikowi. Dlaczego wcześniej nie zauważyłam, że mój sąsiad to takie ciacho?

Być może dlatego, że ten sam facet bujał cię w huśtawce na tyłach ogrodu, gdy miałaś pięć lat, idiotko?

No tak, nie ma to jak stawianie samej siebie do pionu.

Coś w tym było. Caleb od zawsze odgrywał w moim życiu rolę kogoś w rodzaju wujka. Nawet do pewnego momentu właśnie tak się do niego zwracałam. Przestałam chyba w dniu piętnastych urodzin i, na Boga, rok później już mnie tu nie było.

Że też musiał przyjść do stajni w samych spodniach i podkoszulku… W sumie to jego wina. Przez dobrą chwilę nie potrafiłam oderwać spojrzenia od opalonych ramion, szerokich barków i masywnej klatki piersiowej, której nie ukrywał nawet szary (i bardzo przylegający, dodajmy) materiał. W ułamku sekundy pożałowałam, że wciągnęłam na siebie bluzę z logo mojego uniwersytetu Texas Tech1. Sierpniowe noce i poranki nadal były gorące, jednak wiedziałam, że zbudzona ze snu mogę zacząć się trząść. Uwielbiałam ciepło. A kiedy zobaczyłam, jak Caleb z nerwów przeczesuje palcami swoje długie włosy, zrobiło mi się zdecydowanie zbyt gorąco.

Miałam ochotę powtórzyć ten gest własną dłonią i sprawdzić, czy jego ciemne pasma przyprószone już gdzieniegdzie siwizną są tak delikatne, jak się wydawały.

Przestań!, zbeształam się nagle w myślach.

Nie mogłam tak o nim myśleć. Kto jak kto, ale ten facet nie powinien budzić we mnie żadnych uczuć. To mogło się skończyć katastrofą. Ojciec by mnie zabił, i jego pewnie też. Był tak strasznie zaborczy względem mnie, co stało się jednym z powodów, dla których uparłam się, by wyjechać z Horseshoe Bay zaraz po zakończeniu dziesiątej klasy. Udało mi się. Zresztą, nie należałam do pokornych nastolatek, a moja ostatnia akcja sprawiła, że tata chętnie wysłał mnie do ciotki w Amarillo. A teraz wróciłam, i szczerze? Już żałowałam…

Zdecydowałam, że zostanę tutaj przez wakacje. Taki cel obrałam. I namówiła mnie do tego ciotka Sissy. Stwierdziła, że powrót do domu dobrze mi zrobi. Że te lata rozłąki z tatą na pewno poprawią nasze relacje.

Trzy miesiące z ojcem. Cholera, kiedy wyjeżdżałam z Amarillo, wydawało mi się to do zrobienia. Po jednym wieczorze w domu zaczynałam w to wątpić.

3

Caleb

Piłem już drugi kubek kawy, a nadal wydawało mi się, że trwam w jakimś cholernym śnie. To nie mogło dziać się naprawdę, serio. Córka mojego najlepszego przyjaciela nie mogła być tak piękna. A ja nie mogłem nawet myśleć o niej w ten sposób. Dlaczego w ogóle o niej myślałem?!

Westchnąłem ciężko, odstawiłem puste naczynie do zlewu i zapatrzyłem się na widok za oknem. W wejściu stajni zobaczyłem Toma, który pojawił się i zniknął w środku zaraz po tym, jak nabrał wody; pewnie po to, by zanieść ją Shadow. Obiecał, że ogarnie wszystko, a ja dzięki temu mogłem wrócić do domu. Na szczęście mój kumpel nie wnikał, dlaczego nagle tak bardzo zaczęły mi się trząść ręce.

Chryste.

Miałem w życiu sporo kobiet. Pojawiały się i znikały, a jakoś specjalnie nigdy się do żadnej nie przywiązałem. Czy kochałem? Raczej nie… Na pewnym etapie życia uznałem po prostu, że nie wszyscy doświadczają miłości rodem z hollywoodzkich filmów. Bywa. Im starszy się stawałem, tym bardziej doskwierała mi samotność, choć pewnie nie przyznałbym się do tego nigdy i przed nikim. Wieczory spędzane w pojedynkę w wielkim domu na jeszcze większym ranczu potrafiły jednak wywołać w człowieku smutek. Czasami spędzałem je w towarzystwie Morgan, ale ona miała podobny stosunek do związków… Uważaliśmy, że nie ma sensu wiązać się ze sobą na siłę, skoro żadne z nas nie czuje więcej do tej drugiej osoby. A seks? Cóż… to zupełnie inna kwestia. Było nam dobrze w łóżku, ale nigdy nie spędziliśmy wspólnie nocy. I obojgu pasował ten układ.

Luna McCarthy.

Cholera.

Jakim cudem wyrosła na tak piękną kobietę w ciągu zaledwie trzech lat? Wystarczyło jedno spojrzenie, by przez moją głowę przesunęły się zdecydowanie nie niewinne myśli. I obawiałem się, że robiło to ze mnie napalonego starego dziada.

A może świadczyło o tym, że naprawdę byłem samotny?

Napalony, stary i samotny dziad.

Wściekły na samego siebie, umyłem kubek i już chciałem wziąć się za szybkie śniadanie, by w końcu ruszyć do pracy, gdy nagle zauważyłem ruch przy stajni.

– Cholera – szepnąłem sam do siebie, widząc, że do środka właśnie weszła Luna.

Co ona tu robi?, pomyślałem, denerwując się jeszcze bardziej. W dodatku wewnątrz wciąż był Tom! Młodszy ode mnie o dobre dziesięć lat, do kurwy nędzy.

Nie zdążyłem się nawet ubrać. Nadal w starym podkoszulku i dżinsach, które swoje lata świetności miały już dawno za sobą, wyleciałem z domu, prawie zabijając się po drodze, gdy w progu potknąłem się o mojego psa.

– Grey! – warknąłem na Bogu ducha winne zwierzę.

Na szczęście mój wilczur przyzwyczaił się do humorków swojego pana, bo tylko na mnie prychnął i przełożył się na drugi bok, prezentując mi szary tyłek.

Wychowywanie psa zostawiłem sobie jednak na inną okazję. Prawie biegiem ruszyłem do stajni. I im bliżej byłem, tym bardziej denerwowały mnie dźwięki, jakie stamtąd dochodziły.

Śmiech.

Cholera, chichrali sobie w najlepsze i…

No właśnie, i co, mądralo?, zapytałem samego siebie.

Gówno, pokusiłem się też od razu o elokwentną odpowiedź.

Wleciałem do środka, jakby się paliło, o mało co nie rozbijając się o podwójne wrota, które odbiły się od moich rąk.

– Nie pamiętam cię – usłyszałem głos Luny i wściekły przyspieszyłem, by w końcu znaleźć się przy boksie Shadow.

Znajdował się na samym końcu, bo chcieliśmy odseparować ją od innych koni, żeby miała spokój. Po drodze prawie w locie smyrałem chrapy pozostałych wierzchowców, które od razu poczuły moją obecność.

– No wiesz, trzy lata temu kończyłem college. A wcześniej? Pewnie się mijaliśmy, chociaż… – odpowiedział jej Tom.

Chociaż co, cwaniaku? Kurwa, jak Boga kocham, ten chłystek właśnie podrywa Lunę!

– Chociaż…? – dopytała i naprawdę próbowałem zignorować fakt, że jej głos brzmiał tak słodko.

A co sobie myślałeś, idioto? Że nie zwróci uwagi na młodego i przystojnego chłopaka?

Świetnie, w dodatku zacząłem gadać sam ze sobą.

– No wiesz, ja ciebie pamiętam bardzo dobrze – rzucił Tom, kiedy już stanąłem przy furcie boksu Shadow.

Czy mogłem go zwolnić? Mogłem, prawda?

– Co tu się dzieje? – warknąłem, przerywając im, zanim zaczęliby się migdalić w mojej stajni.

Zauważyłem, że Shadow została wyczyszczona i spokojnie skubała jedzonko. Malec stał już o własnych siłach, choć chwiał się lekko, próbując napić się mleka. A Tom i Luna, oparci o ścianę boksu, po prostu sobie gawędzili.

– Nic się nie dzieje – odparł mój pracownik i wzruszył ramionami.

Wyraźnie widziałem, że samym spojrzeniem rzuca mi wyzwanie. Cholera, może i był młodszy, może i dla mnie pracował, ale przez ostatnie lata poznaliśmy się jak dwa łyse konie. A teraz miałem ochotę go zdzielić.

– Chciałam zajrzeć do Warriora… – zaczęła się tłumaczyć Luna, ale ledwie na nią spojrzałem.

Nie mogłem się na niej skupić. To groziło katastrofą.

– Wydaje mi się – przerwałem jej – że powinieneś właśnie naprawiać płot na zachodnim pastwisku. – Chryste, prawie warczałem.

– Jasne, szefie – odparł Tom i uśmiechnął się w taki sposób, że naprawdę niewiele brakowało, a zrobiłbym mu krzywdę.

Przeszedł obok, trącając mnie barkiem. Zignorowałem to. Przynajmniej na razie.

Dopiero gdy zostaliśmy sami, przeniosłem wzrok z Shadow na Lunę. I z zaskoczeniem odkryłem, że wpatrywała się wprost w moje oczy. Spodziewałem się raczej jakiegoś zawstydzenia… Cholera, pamiętałem ją jako nastolatkę, która biegała z dwoma kucykami i ciągle zaczerwienionymi policzkami!

– Z tego, co pamiętam, kiedyś byłeś milszym facetem – zawahała się na ułamek sekundy, po czym uśmiechnęła się krzywo i dodała: – wujku…

– Nie nazywaj mnie tak. – Westchnąłem i przekrzywiłem głowę, obrzucając dziewczynę przede mną uważnym spojrzeniem. Nie, wróć. Kobietę. Zdecydowanie dojrzałą kobietę.

Luna była niska, ale teraz, kiedy miała na sobie biały podkoszulek i krótkie spodenki, widziałem wyraźnie jej kuszące kształty i… Chryste, chyba nie miała na sobie bielizny. Nie, z pewnością nie miała bielizny.

Przełknąłem ślinę i szybko uniosłem wzrok, napotykając jej rozbawione spojrzenie. Przyłapany. Cholera, teraz to ja wyraźnie czułem, że się czerwienię. Wszystko, do diabła, szło nie tak, jak powinno.

– Dlaczego nie? – zapytała, zaplatając ramiona pod piersiami.

Dzięki, Luna, naprawdę. Właśnie dała mi jeszcze więcej powodów do rumieńców i miałem ochotę zacząć krzyczeć.

– Dlatego, że nie jestem twoim wujkiem – warknąłem i szarpnąłem za furtę, by wejść do środka boksu.

Dopiero wtedy coś błysnęło w spojrzeniu Luny, jakaś niepewność. Cofnęła się, prawie wciskając w róg. Miałem ochotę podejść bliżej i zamknąć jej drogę ucieczki własnymi ramionami. Zamiast tego podszedłem do klaczy i pogłaskałem ją po chrapach, co doceniła, charcząc cicho i wtulając pysk w moją dłoń.

– Dzielna dziewczynka – szepnąłem.

Wtedy odwróciłem się do źrebaka, który przestał pić i stał obok, chowając się lekko za swoją matką.

– Nie bój się… – zerknąłem na Lunę – Warrior, co?

Kiwnęła głową i uśmiechnęła się tak, że musiałem na sekundę przymknąć oczy. Chryste. Nie powinna na mnie działać. W żaden sposób.

Ruszyłem do malca, kucnąłem i zacząłem delikatnie gładzić go po boku. Po chwili podszedł bliżej i zaczął szturchać pyskiem moją zarośniętą twarz. Przypomniał mi w ten sposób, że już czas, bym się ogolił.

– Myślę, że to imię idealnie do niego pasuje – usłyszałem Lunę i zerknąłem przez ramię na jej młodziutką twarz.

Bardzo młodziutką, musiałem o tym pamiętać.

– Myślę, że masz rację – odparłem, ale mój głos brzmiał jakoś dziwnie. Jak po ostrym wieczorze w Texasie.

A wieczory spędzałem tam między innymi z Samem. Facetem, który był ojcem Luny. I moim przyjacielem.

Chyba muszę zapisać to na karteczce i powiesić sobie na lodówce, żebym czasem nie zapomniał o tych kilku faktach.

– Caleb… – Luna przerwała po chwili ciszę i wyraźnie słyszałem, że się waha.

– Już nie „wujku”? – Nie mogłem sobie odpuścić drobnej uszczypliwości.

Zaśmiała się. Chryste. Koniec z uszczypliwościami.

– Tylko się droczyłam, chociaż tak naprawdę nie wiem, jak się do ciebie zwracać.

– Różnica wieku między nami wcale nie jest taka wielka… – mruknąłem i od razu chciałem dać sobie w twarz za własną głupotę. Nie, nie jest. Gdzie tam. Jakieś siedemnaście lat. Ale kto by tam liczył. Tak na dobrą sprawę mogłem być jej ojcem. Samuel został nim, kiedy ledwie skończył osiemnaście. Wpadli. Zresztą tamta historia była wręcz tragiczna i z pewnością nie chciałem teraz o niej myśleć.

– Może i nie – usłyszałem jej szept.

Nie idź tą drogą, mała, pomyślałem.

– Po prostu: „Caleb” – podpowiedziałem i tym razem skupiłem się na ciemnych oczach źrebaka, żeby tylko nie spojrzeć w jej zielone. Zielone niczym trawa na pastwisku po solidnej ulewie. Nie żebym jakoś specjalnie się im przypatrywał. Nie, absolutnie.

– Na pewno? A może: „panie Ward”?

W jej głosie słyszałem nutę zaczepności, która bardzo mi się spodobała. Jak zresztą wszystko, co do tej pory dostrzegłem. Przecież ta dziewczyna musiała, na Boga, mieć jakieś wady.

Ta, na przykład młody wiek. To już wada?

Dobra, przed samym sobą przyznam, że znalazłbym kilka sytuacji, w których Luna mogłaby się do mnie tak zwracać.

Opanuj się, panie Ward!, opieprzyłem samego siebie. A cały ten pęd myśl zajął mi może ułamek sekundy.

– Nawet tak nie żartuj – parsknąłem i wstałem. Nie mogłem dłużej powstrzymywać się przed chęcią znalezienia się bliżej niej.

Nadal stała oparta o ścianę boksu i bawiła się trzymanym źdźbłem słomy. Podszedłem o krok, może dwa, i oparłem ręce na biodrach. Chciałem schować je do kieszeni, ale chyba byłem zbyt dobrze wychowany, by to zrobić. A czymś musiałem je zająć, by nie zaczęły żyć własnym życiem.

– Nie jestem aż tak stary – dokończyłem myśl.

Uśmiechnęła się i na chwilę odwróciła wzrok. Coś chodziło jej po głowie i nagle przypomniało mi się, że wcześniej próbowała coś powiedzieć.

– Chciałaś o coś zapytać? – pomogłem jej.

– Tak… Wiesz – zaczęła, nerwowo szarpiąc słomę.

W końcu nie wytrzymałem i wyciągnąłem rękę, by ją jej wyrwać.

– Spokojnie – szepnąłem, pozwalając naszym palcom na krótkotrwały dotyk. I nawet nie będę myślał o tym, co ten drobny gest zrobił z całym moim ciałem. Przy okazji też miałem ochotę przybić samemu sobie piątkę, gdy zobaczyłem, jak policzki Luny oblewają się czerwienią. W końcu. Cholera, zachowywałem się jak napalony nastolatek.

Zaśmiała się nerwowo, dość niezręcznie wyplątała się z mojego uścisku i od razu włożyła drobne dłonie do kieszeni spodenek.

– Tak się zastanawiałam – zaczęła, patrząc mi prosto w oczy – czy mogłabym zajmować się Warriorem i… innymi końmi. Nie zostanę tutaj długo, a jeśli będę siedziała z ojcem całymi dniami, to się pozabijamy – wyjaśniła ze śmiechem.

– Nie wiem, czy Sam zgodzi się, abym sobie ciebie przywłaszczył – odparłem.

Szczerze? Byłem pewien, że dostanę w pysk, jeśli się o tym dowie. Samuel był bardzo opiekuńczy względem córki już lata temu, a teraz, biorąc pod uwagę jej piękną aparycję, to mogło się jedynie wzmóc.

– Może to zostanie naszą małą tajemnicą? – szepnęła, uroczo przekrzywiając głowę.

Tak, proszę? Bardzo chciałbym mieć z tą dziewczyną kilka tajemnic…

– Nie wiem, czy to dobry pomysł… – odpowiedziałem, usilnie próbując odciąć swoje popędy od dostępu do aparatu mowy.

– No dobra, będę pomagać i u ojca, i u ciebie, co ty na to? – zapytała, ale widziałem, że ten kompromis wiele ją kosztuje.

Swoją drogą, ciekawe, dlaczego przez te wszystkie lata nie odwiedzała Sama…

– Dobrze – zgodziłem się. Co, miałem samego siebie oszukiwać, że tego nie chciałem? Chciałem. Bardzo. – Możesz zacząć już dzisiaj – dodałem, szczerząc się jak psychopata. Może jeśli dam jej dużo pracy, sama zrezygnuje. Mnie chyba zabraknie samozaparcia, by choć pomyśleć o tym, że mógłbym się jej stąd pozbyć. – Ale będę ci płacił, dobrze?

– Świetnie. – Jej oczy aż rozbłysły.

Nie wiedziałem, że tak łatwo jest dać kobiecie radość.

– Świetnie – powtórzyłem. – Skoro Tom pojechał naprawiać płot, ktoś musi posprzątać stajnie – zauważyłem, na co jej uśmiech odrobinę przygasł. – Poradzisz sobie? – zapytałem na wszelki wypadek.

– Jasne. Mogę potem nakarmić konie?

Zuch dziewczyna.

– Pewnie. Sam muszę skoczyć do miasta. Moja weterynarz nie odbiera od rana, a mimo wszystko musi obejrzeć Warriora i Shadow. Może ją dorwę. – A przy okazji znajdę się z dala od ciebie, zanim zrobię coś bardzo głupiego, dodałem w myślach.

Luna kiwnęła głową i ruszyła do wyjścia. Naprawdę tylko przez sekundę patrzyłem na jej pośladki opięte materiałem dżinsów. Chryste, miej mnie w swojej opiece, pomyślałem.

I może nie świadczyło to o mnie najlepiej, ale zdecydowanie musiałem znaleźć Morgan. Nie tylko po to, żeby obejrzała konie.

Kiedy przekroczyłem próg budynku, w którym Morgan miała swój gabinet, usłyszałem z głębi odgłosy krzątaniny. Więc była na miejscu, szkoda, że nie odbierała pieprzonych telefonów.

Minąłem stanowisko recepcji, zauważając stertę papierów pokrywającą biurko. Z każdym tygodniem wyglądało to coraz gorzej. Morgan powinna w końcu znaleźć kogoś na miejsce Kate, która odeszła parę miesięcy temu, bo wyprowadziła się… w sumie to nie pamiętałem dokąd.

Wiedziałem, że zastanę moją panią weterynarz w biurze, więc właśnie tam się skierowałem. Wszedłem do środka bez pukania i od razu zobaczyłem wypięty w moją stronę tyłek Morgan, która wciągała dżinsy.

– Cudowny widok – mruknąłem.

Zaśmiała się i odwróciła, mierząc mnie wesołym spojrzeniem.

– Stęskniłeś się? – rzuciła, puszczając spodnie, by zsunęły się po jej kształtnych nogach.

– Ani trochę – powiedziałem i w sumie… to była prawda. Z Morgan nie łączyły mnie żadne głębsze uczucia. To tylko seks. I, całe szczęście, że ona myślała podobnie.

– To dobrze. Zrobiłoby się dziwnie – zaśmiała się i oparła dłonie o biurko, wypinając tym samym tyłek w moją stronę. – Zamknij drzwi, proszę – dodała.

Nie musiała powtarzać. Przekręciłem klucz w zamku i podszedłem bliżej, od razu rozpinając spodnie. Gdy stanąłem za nią, przesunąłem palcami wzdłuż jej kręgosłupa i zatrzymałem się na zapięciu biustonosza. Po chwili uwolniłem jej piersi i ująłem je w obie dłonie, pieszcząc delikatnie sutki.

– Caleb, pospiesz się – sapnęła. – Za chwilę przyjeżdża pan Freeman i z pewnością wolałabym dojść na twoim fiucie, zanim się tutaj pojawi.

Parsknąłem śmiechem. Cała Morgan. Zawsze bezpośrednia. Nie miałem ochoty czekać. Byłem podniecony, odkąd Luna po raz pierwszy pojawiła się w mojej stajni, i po prostu musiałem rozładować napięcie. Wsunąłem więc dłoń w skąpe majtki Morgan i sprawdziłem, czy była gotowa mnie przyjąć. Przez chwilę musiałem popracować nad jej cipką, by w końcu zrobiła się wilgotna. Wówczas wszedłem w nią jednym szybkim ruchem, odciągnąwszy dłonią bieliznę na bok. Nie kłopotałem się jej zdejmowaniem, to miał być szybki numerek. Ledwie zdążyłem się zabezpieczyć.

Drugą dłonią chwyciłem jej biodro i ustawiłem ją sobie tak, byśmy oboje odczuwali jak największą przyjemność. Od razu przyspieszyłem. Uderzałem mocno, szybko i gwałtownie. Przymknąłem oczy, a pod powiekami wciąż widziałem obraz Luny. Działała na mnie zbyt mocno i nie wiedziałem, co z tym zrobić. Przez kilka sekund pozwoliłem sobie wyobrażać, że to ją pieprzę. Że to ona wygina się bezwstydnie i pozwala, bym się w niej zatapiał. Rozchyliłem powieki i obserwowałem miejsce, w którym się łączyliśmy. W głowie wciąż miałem Lunę i nie potrafiłem przestać o niej myśleć. Byłem wściekły. Warknąłem coś niezrozumiałego, puściłem bieliznę i złapałem ją mocno za pośladki, zmuszając, by wypięła się jeszcze bardziej. Słyszałem jej jęki i stłumione krzyki, gdy ukryła twarz w zgięciu ręki. Przyspieszyłem. Kurwa, wciąż nie mogłem dojść, choć czułem, że Morgan zaciska się na mnie, szczytując.

Luna. Pieprzona Luna.

Warknąłem, zabierając dłonie z jej bioder, i kilkakrotnie uderzyłem ją w pośladki. Krzyknęła zaskoczona, w sumie się nie dziwiłem, bo tak się jeszcze nie bawiliśmy. W jakiś chory sposób chciałem ją ukarać za to, że… że nie była Luną.

Zamknąłem oczy i znów przyspieszyłem. W jedną dłoń złapałem długie i jasne włosy Morgan, zmuszając ją, by się wyprostowała i tym samym mocniej mnie poczuła. Wyobraziłem sobie, że pomiędzy moimi palcami przepływają brązowe kosmyki. Że pieprzę zupełnie kogoś innego. Zamknąłem oczy i przypomniałem sobie widok kuszącego, krągłego tyłka Luny w opiętych dżinsach. Marzyłem o tym, że wchodzę do stajni i widzę ją taką jak przed chwilą panią weterynarz… W samej bieliźnie. Z pośladkami wypiętymi w moją stronę. Błagającą, bym w nią wszedł, bym zerżnął ją do nieprzytomności.

W końcu to poczułem. Dreszcz przeszedł przez całe moje ciało, gdy orgazm wybuchnął we mnie z ogromną siłą. Pozwoliłem sobie na jeszcze kilka uderzeń i skończyłem głęboko w Morgan, która właśnie szczytowała po raz drugi.

Dopiero po kilku sekundach otworzyłem oczy. Pomieszczenie wypełniało ciężkie powietrze przepełnione zapachem seksu. Wysunąłem się z niej i przytrzymałem ją, gdy się zachwiała.

– Wszystko okej? – zapytałem, gdy odwróciła się i przysiadła na biurku. Była rozczochrana i rozmazana, ale nie mogłem odmówić jej piękna. Naprawdę należała do zjawiskowych kobiet i dziwiłem się, że wciąż z nikim się nie związała, choć za rok kończyła czterdziestkę.

– Nawet lepiej – odsapnęła.

Uśmiechnąłem się i wycofałem, podciągając spodnie. Ruszyłem do łazienki, która była połączona z biurem, i kiedy tam wszedłem, usłyszałem Morgan:

– Chyba jednak się stęskniłeś, co? – krzyknęła.

– Mówiłem ci, że nie.

Ogarnąłem się i szybko do niej wróciłem, a wówczas mnie minęła, by samej skorzystać z toalety. Jak już wspominałem, nie łączyły nas żadne uczucia. Nigdy nawet się nie pocałowaliśmy.

– To co się stało? Nie pamiętam, byś brał mnie kiedykolwiek tak ostro – rzuciła w progu, gdy już doprowadziła się do porządku.

– Nic się nie stało. – Wzruszyłem ramionami. – Chociaż w sumie… Nie ma to związku z tym, jak cię zerżnąłem, ale kiedy cię nie było, Shadow urodziła – poinformowałem ją, przypominając sobie nagle, po co w ogóle tutaj przyjechałem. I przy okazji zmieniłem temat, bo za cholerę nie wiedziałem, co jej powiedzieć.

– Poważnie?!

– Ta… Gdzieś ty była? Próbowałem się do ciebie dodzwonić jakiś tysiąc razy.

– Miałam sympozjum w Atlancie – wyjaśniła. – Zapomniałam ci powiedzieć, myślałam, że zdążę wrócić do porodu. Wszystko okej?

– Tak, Sam mi pomógł i… Luna. – Postawiłem na szczerość.

– Luna? – Morgan spojrzała na mnie dziwnie i bardzo starałem się udawać, że kompletnie nie robi na mnie wrażenia to przeklęte imię. – Córka Samuela?

Kiwnąłem głową.

– Wróciła?

– Ta. Pewnie na wakacje.

– Cholera. – Morgan podeszła do okna i otworzyła je, by wywietrzyć pomieszczenie.

Powodzenia, pomyślałem. Na zewnątrz już panował skwar.

– Studiuje weterynarię, prawda?

– Mhm… – Oby Morgan nie zmierzała do tego, do czego myślałem, że zmierzała.

– Może chciałaby popracować u mnie… – Cholera, właśnie to przeleciało mi przez myśli. – Nie wiesz, czy ma jakieś plany?

– Odbieraliśmy pieprzony poród, wiesz? Nie miałem czasu na rozmówki.

– Jak sobie poradziła? – Zdecydowanie weszła w profesjonalny tryb.

Świetnie, czyli jednak nie zrobiłem na niej zbyt dużego wrażenia nieziemskim seksem.

– Świetnie – przyznałem z westchnieniem, a Morgan pokiwała głową. Wiedziałem, że już tworzy sobie jakiś cholerny plan, który sprawi, że wcale nie pozbędę się Luny. Wiedziałem, co chodziło jej po głowie. Już od dawna szukała kogoś, kto mógłby poprowadzić gabinet wraz z nią, a jednocześnie nie potrafiła nikomu zaufać na tyle, by od razu powierzyć mu tak odpowiedzialne stanowisko. Gdyby zatrudniła Lunę, sprawdziłaby ją sobie, dopóki ta studiuje, a potem przygruchała jako drugiego weterynarza. Boże, znałem Morgan zbyt dobrze, pomyślałem. Byłem w stanie odtworzyć jej wszystkie myśli. – Słuchaj, mogłabyś podjechać na ranczo? – zapytałem. – Sprawdzić, co z Shadow i Warriorem?

– Warriorem? Świetne imię.

– Luna wybrała – warknąłem, za późno gryząc się w język.

Morgan również znała mnie bardzo dobrze. Od razu spojrzała na mnie dziwnie i naprawdę miałem ochotę odwrócić wzrok. Nie zrobiłem tego tylko dlatego, że wiedziałem, co sobie pomyśli. A nie miała pomyśleć nic, do diabła.

– Przyjadę po południu, dobrze? – rzuciła i zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, usłyszeliśmy pukanie do drzwi.

Na szczęście chwilę temu je odblokowałem, więc mogłem mieć nadzieję, że nikt nie domyśli się, co tutaj robiliśmy.

– Dzień dobry, pani doktor. – W progu pojawił się Freeman, a na rękach trzymał tę wściekłą kotkę, która siała postrach w całym miasteczku. – O, witaj, Caleb!

Kiwnąłem mu głową, podczas gdy Morgan już wychodziła z biura.

Westchnąłem, ruszając za nią. Pożegnaliśmy się krótkim „cześć” – dość sucho jak na wieloletnich kochanków, ale właśnie tak wyglądał nasz układ. Poza tym musiałem wracać na ranczo i chyba po raz pierwszy w życiu nie miałem na to ochoty. Nie miałem ochoty wracać do pustego domu, nie miałem ochoty samemu przygotowywać sobie kolacji. Nie miałem ochoty spędzić wieczoru w pojedynkę.

Uratować mogło mnie tylko jedno. Piwo. Dużo piwa. I na szczęście dzisiaj był piątek, więc bez wyrzutów sumienia mogłem się udać do baru.

Tak, to brzmiało jak plan.

4

Luna

Prawie cały dzień spędziłam z Tomem, pomagając mu na ranczu. Nie byłam wielką fanką pracy fizycznej, ale dzisiaj chyba właśnie tego potrzebowałam. Tym bardziej kiedy w mojej głowie wciąż huczały echa kłótni z ojcem. Kolejnej kłótni.

Byłam w domu tak krótko, a już chciałam uciec jak najdalej. I to wszystko przez niego i tę ciągłą chęć kontroli. Przez lata zrzucałam te akcje na karb cierpienia taty po stracie mamy, ale… ile można? Poza tym nie rozumiałam, jak mógł świadomie robić wszystko, by stracić również drugą ważną kobietę w swoim życiu. Cholera, bo chyba byłam dla niego ważna, prawda? Czułam to, mimo wszystko. Opiekował się mną przez te lata i dobrze wiedziałam, że starał się z całych sił. Dlatego nie wyobrażałam sobie, że już niebawem będę musiała mu powiedzieć, że pod koniec wakacji znów wyjadę. Tata namawiał mnie, bym znalazła uczelnię bliżej domu, a ja…

Do diaska, byłam w kropce.

I uciekłam na pieprzoną farmę mojego sąsiada, który niegdyś bujał mnie na huśtawce za domem, gdy jeszcze miałam dwa rudawe warkocze i mleko pod nosem. A teraz? Teraz na jego widok czułam masę różnych emocji, których nie miałam prawa czuć.

Był przystojny.

Męski.

Silny.

Zupełnie inny niż chłopcy, z którymi spotykałam się do tej pory. Właśnie – ich określiłabym jedynie chłopcami, a Caleba mężczyzną. To stanowiło zasadniczą różnicę, choć przyznam szczerze, że przenigdy nie sądziłam, że spodoba mi się ktoś w takim wieku. Chryste… na dobrą sprawę mogłam być jego córką, o ile pobłądziłby w wieku siedemnastu lat. Mało prawdopodobne, wiem, a jednak możliwe. W końcu pojawiłam się na świecie krótko po osiemnastych urodzinach taty.

– To jak, jedziesz? – Z zamyślenia wyrwał mnie Tom, proponując mi po raz setny wypad do miejscowego baru.

Broniłam się przez cały dzień, ale teraz, wieczorem, kiedy zerkałam na okna mojego domu i widziałam w nich zapalone światło, moja silna wola słabła z każdą mijającą sekundą. Nie chciałam tam wracać. Naprawdę nie chciałam.

– Dobra – zgodziłam się, wzdychając ciężko. – Tylko muszę się ogarnąć – uprzedziłam i spojrzałam na siebie krytycznie. Stara, podarta koszulka zawiązana poniżej piersi nie prezentowała się najlepiej. Na sobie miałam też sfatygowane dżinsy i kowbojki, których lata świetności dawno minęły. To nie był odpowiedni strój na piątkowe wyjście do baru.

– Jasne, ja też wezmę prysznic – odparł Tom i przyłapałam go na tym, że obrzucał mnie spojrzeniem, dość jednoznacznym, dodajmy. Podobałam mu się, musiałabym być ślepa, żeby tego nie zauważyć, a jednak… kompletnie niczego w związku z tym nie odczuwałam.

Tom był tylko troszkę starszy ode mnie. Wysoki, umięśniony, choć nie przesadnie, sprawiał wrażenie miłego faceta. Cokolwiek robił, wciąż się uśmiechał. Zarażał pozytywną energią jak nikt, kogo dotąd znałam. A jednak kompletnie mnie nie pociągał. Może to i dobrze? Do Toma nie czułam nic, a Caleb pozostawał poza zasięgiem. Przynajmniej się nie zakocham i nie zacznę szukać wymówek, by tutaj zostać.

Ruszyłam w stronę domu, licząc na to, że uda mi się czmychnąć niepostrzeżenie na górę do swojego pokoju. Nie miałam sił wspinać się po drabinie i łazić po dachu; byłam wykończona całym dniem pracy. Szczerze? Marzyłam tylko o kąpieli i łóżku, ale wizja spędzenia piątkowego wieczoru z ojcem napawała mnie przerażeniem.

– Luna? – Wołanie taty przebiło tę marną bańkę nadziei, w której tkwiłam jeszcze chwilę temu.

Z westchnieniem skierowałam się do kuchni, bo wiedziałam, że to mnie nie ominie. Obiecałam sobie też w duchu, że nie dam się sprowokować. Na kłótnie także nie miałam siły.

– Tak? – zapytałam, gdy przekroczyłam próg.

Cholera, jęknęłam w myślach.

Ojciec stał przy kuchence i zawzięcie mieszał coś w garnku. Sądząc po wielkości naczynia, nie przygotowywał posiłku tylko dla siebie.

– Zrobiłem kolację – usłyszałam, co potwierdziło moje przypuszczenia. – Zjemy razem.

Nie zapytał, po prostu stwierdził. Wiedziałam, że to tylko głupia kolacja, ale… Tata nigdy nie pytał. Zawsze stawiał mnie przed faktem. Zawsze musiałam się podporządkowywać. Albo prawie zawsze. Od kilku lat zaczęłam się stawiać, a to powodowało jedynie szereg niekończących się kłótni.

– Tak w zasadzie umówiłam się z Tomem i… – zaczęłam niepewnie i przez chwilę nienawidziłam siebie za to, jak słabo brzmiał mój głos. – Mieliśmy pojechać do baru.

– Czekałem trzy lata na to, by spędzić z tobą choć jeden wieczór. Wczoraj się gdzieś wymknęłaś. Dzisiaj wybierasz jakiegoś młodzika, tak? Nie dziwię się. Kto chciałby spędzać czas z takim staruszkiem jak ja.

Jak zawsze ton ojca był lekko żartobliwy, jednak słowa, które pewnie miały brzmieć lekko, trafiały w sam środek mojego serca. Ciągłe pretensje, żale, przytyki. Cokolwiek robiłam, robiłam to źle. I tak w kółko.

– Nie będę długo. Zjem, gdy wrócę – spróbowałam załagodzić sytuację, ale w tej samej chwili tata gwałtownie rzucił łyżką o marmurowy blat, rozpryskując dookoła czerwony sos. Podskoczyłam na ten dźwięk i skrzywiłam się, bo prawie mogłam się założyć, jakie słowa teraz usłyszę.

Mieszkasz w moim domu.

– Mieszkasz u mnie!

Płacę za twoje studia– a to nawet nie do końca prawda, bo część kosztów pokrywało stypendium, o które się postarałam.

– Dałem ci pieniądze na studia!

– Tato… – Ostatnia próba, pomyślałam.

– A ty nawet nie potrafisz z głupiej wdzięczności spędzić ze mną jednego wieczoru? – warknął, jakby mnie nie słyszał. Brakowało jeszcze grania na uczuciach i… – Bo z pewnością nie zrobiłabyś tego z miłości do starego ojca!

No i proszę, mamy komplet.

Spojrzałam na jego wykrzywioną ze złości twarz. Mogłabym się kłócić, mogłabym wysunąć kilka dobrych argumentów, mogłabym nawet wrzeszczeć. Ale po co? Jeśli kłócisz się z kimś od lat, jeśli od lat słuchasz tych samych pretensji, po pewnym czasie przestają one robić na tobie wrażenie.

– Dobrze, zjemy razem – skapitulowałam.

Chyba się tego nie spodziewał, bo już otwierał usta, by kontynuować swoją tyradę. Równie szybko jednak je zamknął i po prostu kiwnął głową. Mimo jego zachowania, mimo tylu przykrych słów, widziałam, jak w jego oczach pojawiła się ulga.

Dodałam, że najpierw muszę się wykąpać, i pobiegłam na górę. Kiedy byłam w połowie schodów, usłyszałam jeszcze głos taty:

– A kiedy zjemy, zabiorę cię do baru, córeczko. Pojedziemy razem.

Nie odpowiedziałam. Nie sądziłam, by spodobał się mu krzyk, a tylko to mogłoby wydostać się w tej chwili z moich ust. Nie chodziło nawet o to, że nie chciałabym spędzić wieczoru z tatą, że nie chciałabym, byśmy razem wybrali się do baru. Nie. Po prostu dobrze rozumiałam, skąd ten pomysł.

Kontrola.

Najzwyczajniej w świecie chciał mnie wciąż i wciąż kontrolować.

Gdy znalazłam się na górze, wystukałam szybką wiadomość do Toma – bo tak, w ciągu dnia wymieniliśmy się numerami.

Luna: Hej! Jednak spędzę wieczór z tatą, ale dzięki za propozycję ;)

Od razu zobaczyłam trzy kropeczki, informujące, że już szykował się do odpowiedzi.

Tom: Następnym razem nie pozwolę Ci się wywinąć ;)

Westchnęłam, zerkając na swoje odbicie w lustrze. To będzie ciężki wieczór.

1 Dokładniej chodzi o uczelnię Texas Tech University School of Veterinary Medicine w Amarillo (przyp. aut.).