Kiedy spadnie pierwszy śnieg - Beata Majewska - ebook + książka

Kiedy spadnie pierwszy śnieg ebook

Beata Majewska

4,4

Opis

Ona z odzysku, on po przejściach. Hanka i Kajetan - oboje poturbowani przez życie i partnerów, ona bardziej, ale to Kaj nie umie, a może nie chce, odmrozić swojego serca. Nieufny, zraniony, pełen podejrzliwości wobec kobiet, zaszył się na odludziu i czeka nie wiedzieć na co, podczas gdy ślepy los właśnie podsuwa mu pod nos wielką szansę.
Oboje mają swoją gorzką przeszłość, sekrety i tajemnice, niektóre bolesne, inne wstydliwe. Czy pierwszy śnieg, który idealną bielą, pokryje wszystko wokół, również im przyniesie nowy początek? Kiedyś serce Kaja musi odtajać, przecież nieustannie bije, a Hanka, jak mało kto, zasługuje na szczęście.
Nowe życie, nowy dzień, nowa czysta karta.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 324

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (1386 ocen)
841
330
144
56
15
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
GumiBunia

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna i lekka książka :) Ja nie mogłam się od niej oderwać :)
31
dominika0423

Z braku laku…

zapowiadało się całkiem nieźle, całkiem fajny pomysł na początek romansu ale później wszystko zepsuły te chore sytuacje i dziwnie napisane dialogi
20
ewamonika19

Nie oderwiesz się od lektury

pochlonelam w ciagu jednego dnia, niby taka historia z sasiedztwa ale ciezko bolo sie od niej oderwac, polecam
20
beti2270

Nie oderwiesz się od lektury

przepiękna i klimatyczna opowieść. napisana z humorem i tym czymś, co wciąga czytelnika od pierwszych stron. serdecznie polecam
20
poziomka6905

Nie oderwiesz się od lektury

Historia jakich wiele, jednak urzeka klimatem. Na zimowy wieczór... jak znalazł.
21

Popularność




Redakcja: Justyna Techmańska
Korekta: Renata Kuk, Małgorzata Szewczyk
Skład i łamanie: Arkadiusz Zawadzki/Aureusart
Copyright © Beata Majewska 2021
Projekt okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart
Fotografie wykorzystane na okładce: © VAlekStudio/Shutterstock, © 4 PM production/Shutterstock.com, © Standret/Shutterstock.com
Copyright for the Polish edition © 2021 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.
Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.
ISBN 978-83-8266-052-4
Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2021
Adres do korespondencji: Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o. ul. Ludwika Mierosławskiego 11a 01-527 Warszawa
www.wydawnictwo-jaguar.plinstagram.com/wydawnictwojaguarfacebook.com/wydawnictwojaguar
Konwersja:eLitera s.c.

Rozdział 1

Nareszcie w domu!

Hanka otworzyła drzwi i weszła do środka, dumna, że dała radę. Kupiła ten dom, czy raczej domek, wyposażyła, umeblowała, a dzisiaj miała spędzić w nim pierwszą noc. Czy to nie jest powód do dumy? Zostawiła w korytarzu dwie walizki, wypakowane rzeczami zabranymi na wyraźne polecenie Karola, bo mu bardzo, ale to bardzo, przeszkadzały, i weszła do salonu. Już miała westchnąć z zachwytu, wziąć głęboki wdech i wykrzyknąć radośnie, że jest u siebie, wolna i niczym nieskrępowana, kiedy TO poczuła.

To, czyli dziwny smrodek, ni to pleśni, ni wilgoci. Brzydki, kwaśny, nieświeży. Podbiegła do okna i otworzyła obie połówki. „To pewnie dlatego, że nikt tutaj nie mieszkał” – uznała optymistycznie, ale coś ją tknęło, opuściła salon i poszła do sypialni. Ledwie przekroczyła próg, zrozumiała, że właśnie to pomieszczenie było źródłem smrodu. A kiedy wzrok Hanki padł na fotel z czarnym, tapicerowanym obiciem, aż zrobiło się jej niedobrze. Powierzchnię siedziska pokrywał gruby kożuch szarobiałej pleśni. Pleśń była wszędzie – na lnianych zasłonach, na pledzie leżącym na łóżku i na ścianie. Hanka zatkała nos, zbliżyła się do okna i otworzyła je na oścież.

– Mateńko, co tu się wydarzyło? – wymamrotała ze zgrozą, widząc płaty tynku czy gładzi gipsowej, które spadły na panele. Te były poczerniałe i matowe, a róg między dwiema ścianami pokryty ciemnymi zaciekami i poczerniałą pleśnią. – Jezu, mój mały, śliczny domek...

Czuła łzy pod powiekami, bo w najgorszych snach nie spodziewała się takiego powitania. Planowała poukładać ciuchy, odkurzyć podłogi i meble, a potem walnąć się na kanapę z lampką szampana i celebrować nowy początek. Cóż, plan właśnie runął, a Hankę czekały generalne porządki, chociaż, bądźmy szczerzy, już wiedziała, że sama sobie nie poradzi.

Ruszyła do pracy, zdjęła firanki i zasłony, nastawiła pranie, potem szybko wyniosła fotel na zewnątrz i wypatroszyła z tapicerowanych elementów. Na szczęście pleśń nie zdołała zaanektować gąbek wewnątrz siedziska i oparcia, dlatego Hanka wystawiła je na słońce, a do prania miało pójść wyłącznie obszycie. Umyła porządnie stelaż fotela i wróciła do sypialni. Zdjęła pled, który tymczasowo trafił na balustradę przy tarasie, i powłokę, chroniącą materac. Ten ostatni był ciężki jak ołów, biedna Hanka taszczyła go przez dom, sapiąc niczym lokomotywa.

Czegokolwiek się tknęła, cokolwiek powąchała, wszystko jechało stęchlizną. Obrzydliwym zapachem, który przyprawiał ją o mdłości, gryzł w nosie i powodował, że po trzech godzinach zmagań Hankę rozbolała głowa. Ale nie mogła się poddać! Nie teraz! Zasłony i firanki już schły na podwórzu, przewieszone przez linkę, a w pralce obracała się powłoczka fotela i pled. Podłoga została bardzo dokładnie umyta wodą z detergentem i niewielką porcją domestosu, a wszystko, co dało się zabrać z sypialni, leżało na tarasie. Dopiero teraz Hanka na moment usiadła i napiła się wody.

– Jezu... – jęknęła, patrząc na swoje dłonie.

Jej piękny hybrydowy manicure poległ w starciu z chlorem i chemikaliami. Nie pomogło też szorowanie ściany szczotką ryżową szczotką. Chyba to właśnie sprawiło najwięcej kłopotów. Hanka szorowała tak mocno, że dotarła do warstwy płyty gips-kartonowej i teraz wyglądało to jeszcze gorzej niż przedtem.

– Czemu ja zawsze muszę mieć takiego cholernego pecha? – poskarżyła się żałośnie. – A miało być tak pięknie!

Niestety, nie było. Musiała działać. Mimo wszystko.

Odczekała, aż pralka skończy wirowanie, powiesiła pranie na metalowej suszarce i załadowała ją trzeci raz. Planowała wycieczkę do sklepu, ponieważ wszelkie środki czystości, które zostały po jej poprzedniej wizycie miesiąc temu, już się skończyły, tak samo jak proszek i płyn do płukania. Hanka wzięła szybki prysznic, wciągnęła na siebie czyste ciuchy i pojechała do pobliskiej wioski, żeby tam zrobić najpilniejsze zakupy.

Wielobranżowy sklep GS był dobrze zaopatrzony, Hanka załadowała wózek do pełna i podjechała do kasy. Rachunek wyniósł, bagatela, blisko dwieście złotych. „Znowu dziura w budżecie” – pomyślała stropiona dziewczyna. Zamierzała bardzo oszczędnie dysponować kasą, ponieważ na wypłatę mogła liczyć dopiero na początku sierpnia. Właśnie wtedy mieli jej zapłacić, jej pierwsze legalne wynagrodzenie. Brzmiało nieźle, ale zanim to się wydarzy, musiała jakoś przetrwać.

– Remont? – spytała kasjerka, widząc puszkę z białą farbą i wałek malarski.

– Coś się zepsuło i mam zalane wodą pół domu. – Trochę przesadziła, wzbudzając jeszcze większe zainteresowanie kasjerki. – Ze ściany odpadł tynk.

– Ale że instalacja?

– Raczej deszcz. Ściany są mokre, tynk poodpadał.

– No to trzeba jeszcze szpachlę, grunt i gips do poprawek, sama farba nie wystarczy.

– Tak? – Hanka bezradnie spojrzała na wiaderko. – A gdzie to kupię?

– Mamy wszystko, pani zajrzy na piętro. – Wskazała palcem sufit. – Ale sama pani tego przecież nie zrobi. Trzeba fachowca, żeby na dach wszedł i sprawdził, czy jakiej dziury nie ma.

– Jest tutaj ktoś taki?

– U nas w wiosce? No pewnie. Kilku, ale najlepszy pan Kajetan. Tylko niech się pani nie zraża, bo on jest trochę odpryskliwy – powiedziała kasjerka.

– W sensie... opryskliwy?

– No przecież mówię, że odpryskliwy. Ponurak i mruk. Niemiły człowiek, ale umie.

– Co umie?

– Wszystko! – Pucołowata blondynka uśmiechnęła się do Hanki. – Gawlikowej wymurował taki kominek, że jak z żurnala, a Strzeżakom zrobił kapliczkę w ogrodzie, bo Wandzia całe życie o niej marzyła.

– Aha. – Hanka pokiwała głową. – Ale ja nie potrzebuję kapliczki. Kominka też.

– No przecież wiem. – Kasjerka się roześmiała. – Na mój rozum to najpierw trzeba pomyśleć, czemu woda przecieka i to naprawić, a nie malować po mokrym, no.

– Jezu, ja to mam zawsze pod górkę.

– Baby, skończcie gadać, ludzie czekają! – popędził je zażywny staruszek. W jego wózku był bardzo skromny asortyment, a mianowicie osiem puszek piwa, kawałek pasztetowej i sześć bułek. – Paniusia słyszała, pójdzie do tego dziwaka, a on pomoże. Wie, gdzie mieszka ten czarodziej? – Zerknął na kasjerkę.

– Oczywiście, że wiem, panie Stefku, mam nawet numer telefonu – odparła.

– Numer, numer! – zirytował się staruszek. – Pojechać musi i spytać na miejscu, a nie dzwonić – oznajmił kategorycznie Hance. – Gówno z tych telefonów, jak się drugiego człowieka nie widzi.

– Bo rozumie pani, ten pan niedawno się tu przeprowadził, mieszka w leśniczówce, ale teraz tam nie ma już leśniczówki, tylko... – chciała wtrącić swoje trzy grosze kolejna klientka sklepu, tęga babeczka z wielkim kasztanowym kokiem na czubku głowy, lecz wtedy dziadek nie wytrzymał:

– Cicho, baby! Daj jakiś świstek, ino żywo – rozkazał kasjerce. – I kawałek ołówka! Palcem mam pisać?! A teraz dyktuj, ale szybko.

Po chwili Hanka wyszła ze sklepu z załadowanym wózkiem oraz adresem ponuraka, łamane przez dziwaka, nabazgranym naprędce na paragonie. Ten ktoś był jej wybawcą, a ona musiała go znaleźć.

***

Eliza wstała i nago przeparadowała przez sypialnię do łazienki, a po chwili wróciła do sypialni, gdzie odpoczywał Kajetan. Była doskonale świadoma swojego ciała, wiele razy nagrywała filmiki, publikowane potem w social mediach, dlatego wiedziała, jaką pozę przyjąć, by najlepiej wyeksponować to, co było jej dumą: długie smukłe nogi i wydatny biust, chociaż akurat on stanowił wspólne dzieło matki natury i jednego z najlepszych chirurgów estetycznych w Warszawie.

– Co teraz będziemy robić? – spytała, spocząwszy wdzięcznie w wygodnym fotelu, stojącym blisko szerokiego łóżka.

– Nic. Chce mi się spać. – Kajetan ziewnął.

Czuł zmęczenie, bo Eliza przyjechała do niego już w środę wieczorem, a dzisiaj mijał trzeci dzień jej odwiedzin, wypełnionych w głównej mierze seksem, piciem alkoholu i jedzeniem w przerwach pomiędzy kolejnymi numerkami. Kochali się prawie wszędzie – na trawniku przed domem, na tarasie, w kuchni, w łazience, w obu sypialniach i w salonie. Została im spiżarnia, zbyt ciasna na miłosne zmagania oraz podjazd przed budynkiem – wysypany ostrymi kamykami. No i warsztat Kajetana, ale tam poza gospodarzem nikt nie miał wstępu, nawet drugi domownik, Pan Grey.

– Może coś zjemy? – zaproponowała Eliza.

– Jesteś głodna? – Kaj podniósł leniwie powiekę i spojrzał na przyjaciółkę.

W tym momencie było mu całkowicie obojętne, czy Eliza jest naga, czy w ubraniu. Zasadniczo mogła już zniknąć. Tak, tego potrzebował Kajetan. Świętego spokoju, a nie znudzonej laski, która oczekiwała, że będzie ją zabawiał.

– A ty?

– Mówiłem, chce mi się spać.

– No to śpij. – Eliza wzruszyła ramionami.

– No to śpię. – Odwrócił się plecami do niej, naciągnął kołdrę na tyłek i poprawił poduszkę.

Tak naprawdę nawet nie liczył, że spokojnie zaśnie, a Eliza grzecznie wyjdzie z sypialni i znajdzie sobie jakieś sensowne zajęcie. Mogła na przykład posprzątać w kuchni. Wprawdzie to nie ona nabałaganiła, tylko Kajetan, szykując ciepłe danie w postaci porządnej włoskiej carbonary według oryginalnego przepisu, który dostał od kumpla z Palermo, ale właśnie dlatego mogłaby dołożyć swoją część do jego starań. Czyli porządki w kuchni albo w salonie, zasłanym ciuchami Elizy, butami Elizy i kosmetykami Elizy.

Kajetan nie potrafił zrozumieć, dlaczego dziewczyna rozniosła te wszystkie rzeczy po całym jego domostwie: gdziekolwiek spojrzeć, tam leżał jakiś krem, serum, maseczka w tubce albo żelowe płatki w okrągłym pojemniku. A do tego paczki wacików, szczotki, biżuteria i opaski na włosy. Powoli jego ascetyczna chałupa transformowała w drogerię Rossman. Nawet kociej karmy nie brakowało, bo przecież mieszkał tutaj Pan Grey. Swoją drogą, ten od przyjazdu Elizy stał się prawie niewidzialny. Pojawiał się jak duch, tylko na chwilę, zjadał swoją porcję z miseczki, wypijał wodę i znowu się ukrywał.

W tym momencie Kajetan czuł to samo. Najchętniej zniknąłby, żeby przeczekać czas, kiedy w jego domu przebywa intruz. Inna rzecz, że sam zaprosił Elizę na weekend. A czemu? Jak zawsze – potrzebował seksu. Zapraszanie koleżanek Kaliny było rozwiązaniem idealnym. One miały okazję do chwalenia się, że Podolski junior obdarzył je swoim zainteresowaniem i zaprosił do tajemniczej pustelni ukrytej w sosnowym lesie, czym nieziemsko wkurwiały Kalinę, a on darmowy seks bez zobowiązań, plus jako bonus, wcześniej wspomniany wkurw Kaliny, jego eksnarzeczonej.

– Śpisz? – spytała Eliza.

– Nie – mruknął.

Nawet nie czuł się szczególnie mocno poirytowany, bo przewidział rozwój sytuacji. Zgodnie z jego przypuszczeniami Eliza nie planowała dać mu spokoju. Po chwili wsunęła się pod kołdrę, sięgnęła ręką przez jego pas i odnalazła penisa. Co jak co, ale Kajetan miał dosyć seksu, dzisiaj szczytował już cztery razy i naprawdę czuł się spełniony, a raczej wykończony. Szkoda tylko, że Eliza nie podzielała jego odczuć.

– Zostaw. – Chwycił jej dłoń i bezceremonialnie odepchnął. – Mówiłem, chce mi się spać.

– Jesteś beznadziejny – fuknęła Eliza.

Leżała za jego plecami i chrzaniła trzy po trzy, że się zawiodła, myślała, że będzie fajnie i w ogóle, a zamiast tego została użyta jak rzecz i wykorzystana. „Ja pierdolę” – zaklął w duchu Kajetan. Przecież wiedziała, na co się pisze: miał być dobry seks i był, dobre żarcie też, alkohol, drinki i relaks na łonie natury – podobnie. Wczoraj zorganizował grilla, zadbał nawet o warzywne szaszłyki, bo Elizkę czasami brało na wege. Grali w badmintona, Kajetan zabrał ją na krótką wycieczkę po lesie, chociaż akurat ten punkt programu nie wzbudził entuzjazmu w miastowej dziewczynie, gdyż oblazły ją mrówki, jak wypisz wymaluj nieszczęsną Telimenę. Na pociechę Kajetan sam osobiście wyzbierał je z Elizy, a potem wylizał każde miejsce, które zostało ukąszone i nie tylko to.

– Zadzwonię po kierowcę, jeśli chcesz – mruknął.

Kierowca ojca przywiózł tutaj Elizę i on miał ją odwieźć do domu. Wprawdzie dopiero wieczorem, ale skoro szanowna panna Elizka czuła niezadowolenie, mogła spadać już teraz.

– Nie trzeba, sama ogarnę transport. Jeszcze mnie stać na taksówkę.

W pierwszej chwili chciał wstać i pójść za sfochowaną dziewczyną, ale szybko mu przeszło. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, często kierował się tą zasadą. Słyszał rozmowę Elizy, zadzwoniła po transport, ale nie do korporacji, lecz do jakiegoś kumpla. Pewnie chciała wzbudzić zazdrość w Kajetanie. Tylko się zaśmiał pod nosem. Było mu wszystko jedno, jak Eliza spędzi resztę dnia, czy wróci taksówką, czy z kolegą, prosto do jego łóżka, bo to akurat było pewne. Żałował jedynie, że nie zawsze używał prezerwatywy, ale jego weekendowa kochanka raczej była zdrowa, a przynajmniej miał taką nadzieję.

Nagle do jego uszu dotarł cichy dzwonek przy drzwiach. Gdyby był sam, olałby go, ale... Wyrwał z łóżka jak oparzony, po drodze wskakiwał w bokserki, bo przecież musiał ubiec Elizę. Kto wie, co tej wariatce mogło przyjść do głowy? One wszystkie – psiapsióły Kaliny – miały nawalone pod sufitem. Uwielbiały prowokować, robić coś powszechnie uznawanego za niestosowne i przeginać. Dobrze podpowiedziała mu intuicja – Eliza, naga jak ją Pan Bóg stworzył – już prawie była przy drzwiach, by je otworzyć komuś, kto postanowił odwiedzić Kajetana właśnie w to ciepłe, letnie popołudnie.

– Spadaj stąd – warknął.

– Ej, ale jesteś chamski!

– A ty niepoważna. No już, zmiataj. – Wskazał brodą w stronę salonu. – I załóż coś na siebie.

Eliza obróciła się na pięcie i zniknęła za zakrętem wąskiego korytarza, dopiero wtedy Kajetan uchylił drzwi.

– Dzień dobry. – Młoda kobieta dygnęła lekko na jego widok.

– Dzień dobry – odparł, kryjąc się częściowo za skrzydłem drzwi, tak że wystawała zza nich tylko jego głowa i góra torsu.

– Pan Kajetan? – spytała dziewczyna.

Na oko mogła być w jego wieku, nijako ubrana, bez makijażu, włosy związante w kitkę, a na jej ramieniu wisiała bezkształtna torebka-worek. Gdyby teraz Kajetan zamknął oczy i z pamięci próbował odtworzyć twarz tej dziewczyny, miałby kłopot.

– Tak, a o co chodzi?

Naprędce rozważał, czy to aby nie jakaś dziunia z urzędu gminy albo inkasentka z gazowni. Pora dnia pasowała, wygląd babki też – odpowiednio nijaki i bez wyrazu. Świadkiem Jehowy raczej nie była, raz, że oni zawsze przychodzili we dwójkę, żeby pogadać o Jezusie, a poza tym już dawno zdążył poznać ich gęby.

– Bo... przepraszam, że przeszkadzam. – Zmitygowała się. – Dostałam pana adres od kasjerki z wioski. Ze sklepu GS – doprecyzowała. – Słyszałam, że zajmuje się pan remontami budowlanymi.

– Remontami? – Kajetan uniósł brew.

– Pomyliłam adres? – Spojrzała na świstek, trzymany w dłoni. – Ulica Jodłowa osiem, pan Kajetan, tak?

– Zgadza się, ale ja nie zajmuję się remontami.

– Och... – Patrzyła to na niego, to na karteczkę. – Zatem wprowadzono mnie w błąd.

– Mogę pomóc, jeśli coś tej pomocy wymaga – powiedział, bo smutna panna wzbudziła w nim współczucie.

– Mój dom wymaga. Zalała go woda i mam pełno pleśni i grzyba.

– No tak. – Kaj pokiwał głową. – To przez te cholerne deszcze, lało ostatnie dwa tygodnie – wyjaśnił. – Niestety, nie bardzo mam czas i możliwości. Może jednak poszuka pani kogoś innego. Słyszałem, że przy kościele mieszka facet, który zajmuje się remontami, ma na imię Franciszek, nazwiska niestety nie znam.

– Rozumiem. – Biedaczka wyraźnie się stropiła. – Niby nowy dom, a już się schrzanił. Mieszkam nieopodal, jakieś pół kilometra stąd, w tym małym domku szkieletowym, może pan wie?

Kaj poczuł, jakby ktoś dźgnął go nożem w tyłek. „Kurwa mać” – zaklął w duchu.

– Wiem. – Natychmiast potaknął. – Mały dom z oszkleniem z frontu. – Twarz dziewczyny od razu się rozpromieniła, co natychmiast dodało jej urody. Teraz wyglądała zupełnie inaczej, nawet mógł rzec, że na swój sposób była ładna. – Co dokładnie się stało?

– Nie znam się na budowlance, ale w domu jest wilgoć, a w sypialni pleśń i grzyb na ścianie. Słyszałam w sklepie, że pan jest najlepszy. Ludzie mówili o kominku i kapliczce, że pięknie pan to zrobił. – Próbowała wkraść się w jego łaski pochlebstwem.

– Uhm – mruknął.

Był wściekły. Nowicki obiecał mu, że te domy są w idealnym stanie, gwarantował to, osobiście podpisał odbiór techniczny, a teraz taka kicha. Kajetan nie miał podstaw sądzić, że dziewczyna kłamie czy koloryzuje, bo jaki miałaby w tym cel? Żaden.

– Dzisiaj się wprowadziłam i taka przykra niespodzianka. – Zagryzła dolną wargę.

– Zrobimy tak: pani wróci do siebie, a ja wpadnę tam za dwie godziny, może być? – zaproponował.

– No pewnie. Dziękuję. – Dołeczki w policzkach dziewczyny stały się wyraźniejsze. – Bardzo dziękuję.

– Nie ma za co.

– Zna pan adres?

– Tak, znam.

– To ja nie przeszkadzam. – Panna znowu wykonała coś na kształt dygnięcia i dodała: – To do zobaczenia.

Kajetan zamknął drzwi i wsparł się o nie plecami. Ależ był wkurzony. Wprawdzie ta biedna laska w życiu nie miała się dowiedzieć, że kupując powystawowy dom od spółki Ostoja, właściwie kupuje go od Kajetana, głównego udziałowca spółki matki Volta, do której należał szereg pomniejszych firm, między innymi właśnie Ostoja, deweloperska spółka, zajmująca się handlem domami szkieletowymi, lecz nadal czuł się personalnie odpowiedzialny za wady budynku. Zwłaszcza takie, które pociągnęły za sobą konieczność naprawy innych elementów domu.

Te domy, a właściwie domki, stanowiły jego słabość. Chciał dostarczać mniej zamożnym rodzinom możliwość zamieszkania we własnym domu, kupionym za niewielkie pieniądze, ale na tyle wygodnym i przestronnym, by dało się w nim godnie żyć. Domy powystawowe, częstokroć mające po kilka lat, sprzedawali jeszcze taniej, ponieważ swoje już przeszły i odstały na targach, bywało, że zagranicznych. Mimo to Kajetan nie wyobrażał sobie, że klient kupi u niego bubla i zostanie z ręką w nocniku. Akurat ten jeden budynek był usytuowany bardzo blisko, można rzec, po sąsiedzku, z kolei inne rozsiane były po województwie, czasem pojedynczo, ale najczęściej jako niewielkie osiedla.

– Kto to był? – Eliza wyjrzała zza węgła.

– Ktoś – zbył ją.

– Jakaś kobieta? Słyszałam waszą rozmowę.

– To po co pytasz? – Oderwał plecy od drzwi i podszedł do Elizy. – Muszę się zbierać.

– Naprawdę pojedziesz do tej babki? Zostałeś budowlańcem? – Eliza błysnęła zębami. – Co to ma być? Na rozum ci padło, Kaj?

– Nie zostałem żadnym budowlańcem, a nawet jeśli, to nie twoja sprawa. – Chwycił ją za łokieć i stanowczo pociągnął za sobą. – Teraz wskoczysz w ciuchy, bo przypominam, ktoś zaraz po ciebie przyjedzie.

– Wiesz co? – Eliza wyszarpnęła łokieć. – Żałuję, że tu przyjechałam.

– Już to mówiłaś – mruknął. – Swoją drogą, nie powinnaś żałować. No, chyba że oczekiwałaś czegoś, o czym wcześniej nie rozmawialiśmy.

– Myślałam, że jesteś normalny, ale nie, Kalina miała rację, świr z ciebie. Świr i nadęty buc.

– Niech i tak będzie. – Kiwnął głową.

Eliza umknęła do sypialni, wyszła stamtąd po kwadransie, w przypadkowo dobranych ciuchach, ciągnęła za sobą walizkę. Aż dziwne, że była w stanie pomieścić w niej wszystkie swoje rzeczy. Kajetan czuł, że po jej wyjeździe na pewno coś zostanie mu na pamiątkę – stringi zaplątane w pościeli albo buteleczka z tajemniczą substancją, zapomniana w kabinie prysznicowej. Miał nawet skrzynkę, do której wrzucał takie skarby. Mogły się przydać następczyniom.

– Kiedy przyjeżdża twój szofer? – zapytał, gdy Eliza usiadła na hokerze i spojrzała na niego z pogardliwą miną.

– To nie żaden szofer, tylko Marcel, mój bliski kolega.

– Yhy. – Kajetan kwaśno się uśmiechnął. – Spotykacie się? – spytał pozornie beznamiętnie.

– Czasami – bąknęła Eliza. – Marcel strasznie o mnie zabiega, ale nie jestem pewna, czy to ten właściwy. Nie mam przekonania. On jest taki okropnie męczący i nachalny.

– Kawy? – zaproponował, by czymś zająć pozostały im czas.

I myśli.

Eliza nie chciałaby wiedzieć, co teraz wypełniało jego głowę. Wprawdzie uprawiali seks razem, oboje, z pełną zgodą i aprobatą, ale Kajetan był wolny, nie miał ani dziewczyny, ani przyjaciółki, o narzeczonej nie wspominając. Żadnych zobowiązań i związków. Nic. Natomiast Eliza, jak wynikało z jej ostatniej wypowiedzi, zupełnie wolna nie była. Przynajmniej w mniemaniu Kajetana.

– Głupio wyszło – powiedziała, kiedy postawił przed nią filiżankę.

– Co?

– Wszystko. – Dmuchnęła na płyn. – Myślałam, że będzie fajnie. Zawsze mi się podobałeś.

„A ty mnie nie” – odpowiedział w myślach. To znaczy wizualnie było okej, bo Eliza wpisywała się w jego gust, była zgrabna, szczupła, miała długie blond włosy i bardzo ładną buzię. Co do wyglądu nie miał zastrzeżeń, co do charakteru już tak, a tych kilka dni jasno mu uświadomiło, że goni w piętkę. Zaprasza tutaj kolejne laski z Warszawy, spędzają ze sobą kilka dni, a po wszystkim Kajetan czuje jedynie pustkę i zniechęcenie.

– Przepraszam. Mogłem się bardziej postarać. Zaraz wracam.

Zostawił ją samą w kuchni. Jeśli sądziła, że wróci z jakąś niespodzianką na pożegnanie, przyniesie butelkę drogiego wina, by ją udobruchać, była w błędzie. Kajetan poszedł się ubrać. Kiedy pojawił się w kuchni, miał na sobie pełny strój: dżinsy, T-shirt i sportowe buty, a na głowie czapkę z daszkiem.

– Jeśli się spieszysz, jedź do tej kobiety, poczekam na zewnątrz. – Eliza uniosła się honorem.

– Nie spieszę się, mam być u niej za godzinę. Wypij kawę, mogę coś naszykować, jeśli jesteś głodna. Kanapki?

– Może być.

W dziesięć minut przygotował półmisek kanapeczek z ciętej na ukos bagietki, wędlin, serów i precyzyjnie ukrojonych plastrów warzyw. Postawił go na stole wraz z dzbankiem earl greya.

– Sorry, czasami zachowuję się jak ostatni idiota. Masz rację. To było niepotrzebne.

– Moja wizyta też. – Eliza uśmiechnęła się kwaśno.

– Akurat to było okej, dzięki, że dałaś się zaprosić.

– Chciałam utrzeć nosa Kalinie.

– Co, jeśli ja też? – Mrugnął do niej porozumiewawczo.

– Jeszcze ci nie przeszło? – spytała złośliwie.

– Mnie już dawno, Kalinie jak dotąd nie.

– Ale to wszystko jest głupie – powiedziała Eliza, sięgając po drugą kanapeczkę. Były bardzo smaczne, Kaj słynął z tego, że potrafił w kulinaria. – Wiesz jak jest, spotykamy się razem, a nikt nikogo nie lubi. Wręcz się nie znosimy, zwłaszcza dziewczyny. Jedna drugą utopiłaby w łyżce wody. Zazdrość o wszystko, o ciuchy, o kasę, o facetów.

– Nie jesteśmy lepsi. – Parsknął pod nosem. – Uwierz.

– Dlatego wyjechałeś?

– Między innymi. – Kajetan wzruszył ramionami. – Miałem dość. Tutaj inaczej się żyje, prościej. Biało lub czarno. Albo coś jest złe, albo dobre. Wstaję o świcie, ćwiczę, dużo czytam, rysuję. Dopiero potem praca, jakieś domowe obowiązki. Nuda.

– Zazdroszczę ci. Ja tak nie umiem. – Westchnęła ciężko Eliza. – Nie umiem żyć bez miasta, bez spotkań, knajp i imprez.

– Bywa i tak. – Miał coś jeszcze dodać, ale wtedy do jego uszu dobiegł cichy dźwięk klaksonu. – Chyba twój transport.

Odprowadził Elizę do wyjścia.

Rozdział 2

Hanka nie liczyła na słowność tajemniczego speca od remontów. Przecież widziała, że był nagi, miał rozczochrane włosy i pachniał damskimi perfumami, a to mogło oznaczać jedno: właśnie wyrwała go z łóżka. Inna rzecz, że pod wskazanym adresem nie zastała domu mieszkalnego, tylko długi, otynkowany na szaro, ni to barak, ni magazyn. „Czy ten facet naprawdę tam mieszka?” – zastanawiała się całą drogę powrotną. Wróciła do domu, wyjęła pranie i rozwiesiła, a potem zajęła się pieleniem niewielkiej rabaty przed domem. Miesiąc temu posiała tu trochę jednorocznych kwiatków, już wychylały listki, ale wszędobylskie chwasty zagłuszały maleństwa, a bluszczyk kurdybanek zasłał ziemię swoimi listkami w kształcie serduszek.

Tak się zapamiętała w robocie, że zapomniała na śmierć o Kajetanie i kiedy wjechał na podwórze hummerem, w pierwszej chwili nie skojarzyła, że to właśnie on – „złota rączka”, fachowiec od kapliczek, kominków i dziurawych dachów. Wyskoczył zgrabnie z samochodu i podszedł, patrząc na elewację frontu spod daszka zrobionego z dłoni.

– Bardzo się cieszę, że pan przyjechał – powiedziała, bezwiednie poprawiając koszulkę na ramiączkach.

– Przecież mówiłem, że wpadnę rozeznać temat – burknął.

Ominął Hankę, jakby była czymś dekoracyjnym, na przykład wierzbą Hakuro, i wszedł do budynku. Przez chwilę rozważała, czy powinna za nim pójść, pokazać mu, co się wydarzyło i omówić problem, lecz najwyraźniej nie była potrzebna panu fachowcowi. Opuścił dom kwadrans później, znowu zastając Hankę przy pieleniu.

– Dzisiaj już nic nie zdziałamy, będę w poniedziałek rano.

– Mam coś kupić, przygotować?

– Nie. Wszystko przywiozę. Niech pani śpi w salonie, przy otwartym oknie, w sypialni strasznie śmierdzi. To może być niebezpieczne dla zdrowia.

– Dobrze – odparła.

I tyle go widziała.

Weekend minął na ciężkiej orce w ogrodzie. Hanka ułożyła materac w kuchni i tam spała, wykończona fizycznie, ale bardzo szczęśliwa. W poniedziałek o ósmej pojawił się Kajetan. To ją zaskoczyło, musiała przyznać. Jak powszechnie wiadomo, polscy fachowcy nie należą do słownych i punktualnych. Facet przywiózł ze sobą dwie wielkie skrzynie z narzędziami, składaną drabinę oraz tajemnicze urządzenia. Zagadka szybko się rozwiązała, mianowicie były to odwilżacz i ozonator. Zamiary fachowca nadal pozostawały tajemnicą, jednak obiecał, że domek Hanki będzie jak nowy.

– Bardzo się cieszę – odparła, przysiadając na blacie nocnej szafki. – Ale jeszcze nie powiedział mi pan, ile to wszystko mnie wyniesie.

Specjalista od remontów już dokonał skrupulatnych oględzin, co gorsza, odkrył gigantyczne siedlisko pleśni i grzyba za trzydrzwiową szafą, lecz nie to miejsce było najtrudniejsze do opanowania, a podłoga i panele, pod które dostała się woda. Właśnie je zdejmował. Kilka z nich już do niczego się nie nadawało, ponieważ napęczniały wilgocią od spodu, ale akurat te panele były tanie i powszechnie dostępne. Niestety, Hanka czuła, że usługi tego człowieka tanie nie będą, wystarczyło pomyśleć – był słowny, punktualny, miał odpowiednie narzędzia, aż biło od niego profesjonalizmem, a ten słono kosztował.

– Pogadamy, kiedy skończę. Zamówię materiały, jutro powinni przywieźć albo sam podjadę do Castoramy. Jest niedaleko, kwadrans jazdy samochodem. A tak w ogóle, przejdźmy na ty. – Wyciągnął rękę. – Kajetan, ale wszyscy znajomi mówią do mnie Kaj.

– Hanka. – Uścisnęła jego dłoń w roboczej rękawicy. – Nie lubisz swojego imienia? – domyśliła się.

– Nie znoszę. – Schylił się i z wprawą odbił podłogowy panel. – Ostatni – mruknął cicho do siebie.

– Naprawdę? – Hania uniosła brwi. – Masz piękne imię, nie wiem, czemu jesteś niezadowolony.

– Nie chodzi o zadowolenie.

– Zatem o co?

– Z czym ci się kojarzy imię Kajtek? – Spojrzał na Hankę. – Tylko szczerze.

– Słyszę Kajtek, widzę psa o nieokreślonym brązowawym kolorze.

– Na krótkich nóżkach – podsunął Kajetan.

– Hałaśliwego.

– I niezbyt mądrego – dokończył krótką charakterystykę.

– Ale takie kundelki są bardzo kochane. – Hanka zrobiła słodką minę.

– Czy ja wyglądam jak kundelek? – Mrugnął do niej.

– Znajomi mówią do ciebie Kajtek zamiast Kajetan?

– Spróbowaliby. – Zaśmiał się.

– Nie uważasz, że to próżność z twojej strony?

– Uważasz, że jestem próżny, bo nie chcę być Kajtkiem?

– I właśnie dlatego jesteś Kajem?

– Kaj jest okej. Krótko, wygodnie. Byłem jeszcze Jetanem, a ludzie z liceum mówili do mnie Kajko.

– Kajko i Kokosz.

– Kajko to ten niższy, ale za to bystrzejszy – zauważył Kaj.

– Muszę się zainteresować tą serią.

– Mam wszystkie komiksy, mogę ci pożyczyć. A teraz wybacz, robota czeka... – Wskazał brodą na ścianę wymagającą interwencji. – Trzeba wymienić jedną płytę, ale bez obaw, nie będzie śladu po naprawie.

– Chcesz coś do picia?

– Może być kawa.

– Mam tylko neskę.

– Neska to też kawa – skwitował.

Hania wróciła po kilku minutach. Weszła do pokoju, ustawiła kubek na stoliku i spojrzała na Kajetana. Zasuwał z robotą, aż miło. Od razu było widać, że facet zna się na rzeczy. Nie umknął jej apetyczny widok: napięte mięśnie, rysujące się pod wilgotną od potu koszulką, sprawiły, że Hance zrobiło się ciepło w podbrzuszu. „Co z tobą?” – ochrzaniła się w myślach. Ostatnią rzeczą, której potrzebowała, były zachwyty tym facetem. „Na pewno ma stałą dziewczynę” – uznała. Tacy jak on zawsze byli zajęci – młodzi, przystojni i z życiowym ogarem, jak mawiała babcia Hanki. A zresztą miała dowód, nie zapomniała, w jakim stanie go zaskoczyła – był bez ubrania, no i pachniał damskimi perfumami.

To nie pozostawiało żadnych wątpliwości.

– Pracujesz w budowlance? – spytała, podchodząc bliżej.

– Nie, czemu tak myślisz? – Kaj odwrócił się i spojrzał na nią.

– Świetnie ci idzie. Jak profesjonaliście.

– E... – bąknął. – To żadna filozofia.

– Może i nie filozofia, ale masz dryg do tego.

– To moje hobby. Pasjami lubię coś wyremontować. – Uśmiechnął się z ukosa.

– Pasjami... – Pokręciła głową z uznaniem.

Kto tak się wyrażał? Tego zwrotu nie używało się powszechnie, w zasadzie Hanka nie pamiętała, kiedy ostatnio słyszała to sformułowanie. Kajetan coraz mocniej ją zaskakiwał. Na plus, rzecz jasna. „Tylko się nie zakochaj!” – znowu się ostrzegła. Działał na nią ten mężczyzna, od którego testosteron aż kipiał. Był wysoki, umięśniony i przystojny, miał ciemne, prawie czarne włosy i oprawę oczu i dosyć długi zarost, pokrywający kwadratową szczękę. Istne ciacho. Mógł śmiało pracować w modelingu, a nie szlifować cudze kąty.

– Mogę tę kawę? – Kaj wskazał brodą na kubek.

Szybko mu ją podała, a Kaj od razu zaczął pić, zupełnie jakby jego gardło było z żaroodpornej blachy.

– No co? – Zauważył jej spojrzenie.

– Gorące.

– Tak? – Wzruszył ramionami. Odstawił kubek i sięgnął po metalową szpachelkę, którą lekko i z wprawą usunął resztki złuszczonej farby z brzegów wielkiego zacieku na sąsiedniej ścianie. – Teraz to trzeba zagruntować specjalnym preparatem na grzyby i zostawić na dobę lub dwie. Dopiero potem nałożę zwykły grunt. Inaczej wszystko by się odparzyło.

– Aha. – Pokiwała głową, wysłuchawszy wyjaśnienia. – Nie mogę na razie przesunąć szafy? – spytała, patrząc to na ścianę, to na szeroki mebel, stojący na środku sypialni. – Trochę przeszkadza.

– Komu? Przecież nie możesz tu spać. Jutro puszczę ozonator, żeby wysterylizować pomieszczenia. Może nawet dzisiaj go uruchomię.

– Hm... – Hanka zagryzła bezwiednie kącik ust. – To gdzie mam spać? W kuchni?

– No tak. – Kaj zmarszczył brew. – Nie pomyślałem o tym. Nie powinnaś tu być przynajmniej przez dobę, nawet dwie. Tu, czyli w budynku. To jednak mocno śmierdzi i jest toksyczne. Mam na myśli ten preparat. – Wskazał na plastikową butelkę z atomizerem. – Zrobię oprysk i będziemy się szybko wynosić. To znaczy, ty możesz już się wynieść, a ja, kiedy skończę.

– Narażasz dla mnie zdrowie.

– Raz na jakiś czas można – zażartował.

Kazał jej wyjść, dołączył do niej kwadrans później. Specyfik do impregnacji ścian rzeczywiście solidnie cuchnął, chmura oparów przypłynęła za Kajetanem i kuchnię wypełnił gryzący zapach chloru.

– Nieźle daje. – Kaj przyciągnął brzeg koszulki do twarzy i pociągnął nosem. – Konkretne świństwo, ale skuteczne. Jutro zreperuję okucia przy kominie, maksymalnie dwa lub trzy dni i będzie gotowe.

– Nie wypłacę ci się.

– Umiesz piec ciasta?

– Ponoć szarlotka i sernik dobrze mi wychodzą.

– To zamawiam jedno i drugie. – Błysnął zębami. – Całe blachy.

– Upiekę choćby jutro.

– W porządku. To ja spadam. – Skłonił głowę, odwrócił się na pięcie i już prawie wyszedł z kuchni, kiedy stanął jak wryty. – Cholera – mruknął do siebie.

– Coś się stało? – Zaniepokojona Hanka podeszła do niego.

A nuż zatruł się oparami i źle poczuł?

– Właśnie sobie uświadomiłem, że nie masz gdzie się podziać.

– Nie rozumiem.

– Nie możesz tutaj spać – przypomniał jej.

– Mogę spać na werandzie – powiedziała. – Już wszystko obmyśliłam, tam się wyśpię, jest czysto, bo przed godziną umyłam podłogę.

– Chcesz spać na werandzie?

– A czemu nie?

– Jeśli masz ochotę całą noc oganiać się od komarów, proszę bardzo. – Kajetan potrząsnął głową. – To nie jest dobry pomysł, uwierz. Zjedzą cię żywcem.

– Mam muggę.

– Co to?

– Spray na komary. Bardzo skuteczny. Używany nawet w krajach tropikalnych, w dżungli i tak dalej.

– Nie znasz tutejszych komarów. Tę twoją Muggę wciągną jedną dziurką nosa i wypuszczą drugą. Dobra, pakuj się, jedziemy do mnie.

– Słucham? – pisnęła Hanka.

– Śpisz u mnie.

– Ale...

– Ale co? – Kajetan westchnął. – Wyluzuj, nikomu nie będziesz przeszkadzać. Mam dwie sypialnie, bez obaw. Ty w jednej, ja w drugiej. Jest bieżąca woda, a na kolację coś się znajdzie.

– Nie powinnam nadużywać twojej gościnności.

– Niby dlaczego? – Przechylił głowę i lekko przymrużył oczy. – Przedstaw chociaż jeden sensowny powód czy argument, dlaczego masz spać na werandzie, dać się pokąsać przez komary, podczas gdy ja mogę ci zapewnić darmowy nocleg w cywilizowanych warunkach.

– Och... – Hanka zagryzła wargi. – Dziękuję, jesteś naprawdę miły. Nie spodziewałam się. Pomagasz mi i w ogóle... – nie dokończyła, bo brakło jej słów.

Nie sądziła, że na tym świecie istnieją tacy faceci. Kajetan był idealny, przynajmniej na razie. Gdzie tkwił haczyk? Przecież musiał być jakiś haczyk. Do podręcznej torby szybko wrzuciła dres, bieliznę i coś do włożenia na następny dzień. Prognozy były optymistyczne – bez deszczu, ale też bez upału. Kajetan mógł śmiało wejść na dach i zreperować okucia – bezpośrednią przyczynę szkód.

Hania powstrzymała się od komentarza, zajmując miejsce obok Kajetana w jego samochodzie. Miała wielką ochotę spytać, co to za dziwna marka, bo nigdy nie jechała tak szerokim samochodem, a w zasadzie fortecą na kółkach. Motoryzacja nie wchodziła w krąg jej zainteresowań, zapewne dlatego nie rozpoznała marki Hummer, która wbrew wizualnej surowości i niezgrabnej bryle nadwozia, nie należała do tanich. Wóz liczył sobie zaledwie dwa lata i był w pełni wyposażony. Sprowadzony na zamówienie, prosto ze Stanów, kosztował krocie, ale jego właściciel już dawno uznał, że było warto.

– Mieszkasz sam? – spytała, uznając, że to bezpieczne pytanie.

– Tak – mruknął, wyjeżdżając z wąskiej drogi, prowadzącej do głównego traktu. – Przecież mówiłem.

– Mówiłeś, że nie będę nikomu przeszkadzać – doprecyzowała.

– A to nie to samo?

– Nie do końca. Mógłbyś mieszkać z kimś, kto toleruje niespodziewanych gości.

– Nie wiem, czy ja sam toleruję niespodziewanych gości – odparł po chwili. – Chyba jednak nie. Nawet na pewno.

Zatkało ją. Co teraz?

– Hm... – powiedziała cicho. – Może w takim razie to nie był dobry pomysł? Ja też jestem niespodziewana.

– Spodziewana. Zaprosiłem cię – zauważył całkiem logicznie.

– Nie żebym była wścibska, ale...

– Ale co? – spytał, bo umilkła.

– Chyba ktoś był u ciebie w zeszłym tygodniu.

– Ktoś był.

– Dziewczyna?

– Jeśli pytasz o płeć, tak. Jeśli pytasz o status, nie.

Myślała, że coś jeszcze doda, ale Kajetan włączył radio. Rockowa muzyka ryknęła z basowych głośników, ogłuszyła Hankę i na moment odebrała jej dech. Odruchowo zatkała uszy.

– Sorry. – Kaj natychmiast ściszył radio. – Czasem lubię posłuchać głośniejszego rocka.

– Aż dziwne, że jeszcze masz bębenki w uszach – odparła, opuściwszy dłonie.

– Nie lubisz głośnej muzyki?

– Lubię, ale nie aż tak.

– I nie taką muzykę – dokończył za nią.

– Nieprawda. Lubię rocka, znam Antyradio – wymieniła nazwę rozgłośni.

– Kobiety słuchają Zetki albo podobnych stacji. Muzyka środka, komercyjna papka, przeplatana reklamami i nic niewnoszącym pieprzeniem o dupie Maryni – ocenił.

– Nie masz dobrego zdania o kobietach – ni to stwierdziła, ni spytała Hanka.

– O tych, które słuchają Zetki, nie. „Tylko nie w czułe miejsca, tylko nie prosto w twarz...” – zanucił, całkiem udanie naśladując lekko miauczący głos Dawida Podsiadły.

Hanka parsknęła śmiechem.

– Nie znoszę tej piosenki – powiedziała. – Jest okropna.

– Punkt dla ciebie.

– Natomiast bardzo lubię Rammstein – oznajmiła, ledwie wybrzmiały pierwsze frazy muzyczne utworu Reise, Reise.

– Wow. Spotkałem laskę, która zna i lubi Rammstein? Na dodatek potrafi upiec szarlotkę i sernik. – Uśmiechnął się pod nosem.

– Ale nie umiem naprawić okucia przy kominie.

– Kiedyś cię nauczę. Jeśli będzie okazja.

– Mam lęk wysokości.

– To kiepsko, nie zostaniesz dekarzem. Jesteśmy na miejscu – powiedział, wprowadzając hummera na kamienne podwórze. – Witaj w mojej leśniczówce.

Zaparkował i spojrzał na pasażerkę. Hanka zupełnie inaczej wyobrażała sobie leśniczówkę. W jej wyobraźni leśniczówka to niewielki, koniecznie stary i drewniany budynek, z urokliwym poddaszem, stojący w  gęstwinie równie starych drzew. Natomiast dom Kajetana był nowy, bez piętra, bardzo długi, czy też szeroki, z płaskim dachem i gładką elewacją w grafitowym kolorze. Wyglądał raczej jak magazyn lub biuro przy zakładzie przemysłowym. Jedyne, co się zgadzało, to wiekowy drzewostan, z oddali otulający posesję łagodną linią.

– Naprawdę tu mieszkasz? – Przeniosła wzrok na Kaja.

A nuż postanowił z niej zażartować.

– Coś nie tak z moim domem? – Kajetan lekko uniósł brwi.

– Nie, oczywiście, że nie, tylko... Trochę inaczej wyobrażałam sobie leśniczówkę. – Kiedy tu byłam ostatnio, uznałam, że to jakiś przemysłowy budynek. Sądziłam, że to twoja firma, nie dom mieszkalny.

– Przykro mi, że cię rozczarowałem. Mimo wszystko, powinnaś się dobrze wyspać.

– Chyba się nie gniewasz? – spytała, stropiona.

– Żartujesz? – Potrząsnął głową. – To bez znaczenia, czy podoba ci się mój dom, czy nie. To ja w nim mieszkam.

Poczuła się głupio. Nawet trochę nieprzyjemnie. Pierwszy raz zwrócił się do niej w niezbyt przyjaznym tonie. Szkoda. „Może go uraziłam?” – zastanawiała się, idąc za nim do wejścia do ascetycznego budynku, który już zdążyła ochrzcić w myślach mianem „bunkier”. Ale szybko zmieniła zdanie. Zostawiła torbę w holu, gdzie wskazał jej gospodarz i przeszła do salonu, a raczej wielkiego, skromnie umeblowanego pomieszczenia. Lecz to nie meble czy wystrój w postaci ogromnych grafik na ścianach wpłynęły na jej opinię, a widok z okien i to, co rozciągało się przy wyjściu na taras.

– O matko, ależ tu jest... – Zaparło jej dech w piersiach.

Wyszli na taras, oddalili się od budynku na jakieś dwadzieścia metrów, może więcej i dopiero teraz Hanka mogła ujrzeć dom Kaja w całej okazałości. Z tej strony był jednym wielkim oszkleniem. Ściany zastąpiono oknami, ciągnącymi się od poziomu ziemi aż do zupełnie płaskiego dachu. Przez niczym nieosłonięte szyby widziała jasne wnętrza, przestronne i prawie puste. A gdy odwróciła się tyłem do domu, przed jej oczami wyrosła ściana idealnie prostych, sunących ku niebu, pni starych sosen.

– Ależ tu pięknie.

– I cicho. Czujesz? – spytał Kaj, stając tuż za nią. – Czujesz, jak one pachną?

– Uhm... – mruknęła, z zachwytem wciągając zapach żywicy. – Nie sądziłam, że w lesie może być tak niesamowicie.

– To jest bór sosnowy.

– Bór – powtórzyła. – Mieszkasz w cudownym miejscu. – Odwróciła się i spojrzała na niego. – A twój dom... – Zerknęła z ukosa na budynek. – W pierwszej chwili mi się nie podobał, ale teraz... jest tak samo niesamowity jak ten las. Jak bór – poprawiła się. – A co tam jest? – Wskazała na drugi, znacznie mniejszy budynek, stojący tuż przy ogrodzeniu.

– Mój warsztat – wyjaśnił. – Zapraszam do domu. – Kaj wykonał stosowny gest.

Wrócili, stąpając po idealnie przystrzyżonej, zielonej trawie. Kaj zdążył jej zdradzić, że trawnik to jego mała pasja. Uprawia go od trzech lat, odkąd tutaj zamieszkał na stałe, pielęgnuje i często strzyże, co go bardzo relaksuje.

– Jest jak dywan. – Zachwyciła się Hanka, kiedy weszli na deski tarasu.

– Zgadza się. Całkiem nieźle się spisuje, mimo niesprzyjających warunków glebowych. To trawnik z rolki, jeśli chcesz, przedstawię ci jego specyfikację, muszę tylko poszukać karty charakterystyki.

– Jest coś, na czym się nie znasz? – spytała z lekką ironią w głosie.

– Owszem. Na przykład nie znam się na psach, właśnie dlatego mam Pana Greya.

– Kogo? – Hanka się zatrzymała.

– Pan Grey, to mój kot. – Ujął Hanię za łokieć i wprowadził do salonu. – Dla mnie Pan Grey, ale ty wal do niego po nazwisku. Godnie znosi, gdy ktoś obcy się z nim spoufala, natomiast ja funkcjonuję na innych prawach. – Puścił jej oczko. – Usiądź. – Wskazał jej miejsce w szerokim kremowym fotelu, obitym żeglarskim płótnem.

– Mogę poznać Pana Greya? – Hankę zaintrygowało oryginalne miano kocura.

– Greya. Po prostu Greya – poprawił Kajetan. – To nie ode mnie zależy, tylko od jego widzimisię. Napijesz się czegoś?
– Masz coś chłodnego?

– Mam wszystko.

– To proszę wodę mineralną. Może być bez gazu.

Kajetan przyniósł dzbanek z wodą i szklanki, przeprosił Hankę i poszedł się odświeżyć. Jego gość nadaremnie czekał na Pana Greya, ten nie raczył się ujawnić, spał, zwinięty w kłębek, w koszu na pranie. Nigdy nie interesowały go przyjaciółki jego pana, na szczęście pojawiały się głównie w weekendy, a co najważniejsze, żadna nie zagrzała długo miejsca. Pan Grey miał pewność, że z każdą następną będzie tak samo – pojawi się, pomieszka góra trzy dni i zniknie.

– Przepraszam, że zostawiłem cię samą – powiedział Kajetan, wróciwszy z łazienki.

Włożył czysty T-shirt i spodnie dresowe, a z jego włosów skapywały kropelki wody. Cóż, prezentował się wyjątkowo apetycznie i Hanka znowu musiała strofować się w duchu, bo ten facet działał na nią jak mało który. Zresztą nigdy nie należała do kobiet, śliniących się na widok przystojniaka na okładce kobiecego romansu czy na białym ekranie. Pewnie, że miała swoje ulubione typy męskiej urody, bardzo podobał się jej Kevin Costner, zwłaszcza w filmie, w którym odgrywał ochroniarza, a z nowszych produkcji, ten przystojny Włoch, który grał w hicie 365 dni, ale to było raczej doznanie estetyczne niż mające związek z seksem. Przy Kajetanie czuła coś jeszcze, dawno nieobecne, miłe i charakterystyczne mrowienie w dole podbrzusza. „Ogarnij się” – burknęła w duchu i odwróciła szybko wzrok od mężczyzny.

– Nie nudziłam się. Właśnie podziwiam twoje meble. Ten stół jest niesamowity. – Hania przeciągnęła dłonią po gładkiej jak szkło, wypolerowanej na błysk żywicy. Zalano nią gruby płat zmurszałego drewna, na zawsze utrwalając jego gasnące piękno. Piękno zniszczenia, starości, bezpowrotnie utraconego życia starej lipy. – Jest niesamowity. To drewno i kamienie. Ktoś, kto go zrobił, jest wielkim artystą.

Miała na myśli kompozycję z drobnych kamyków, ułożonych na spodzie blatu w finezyjne wzory i suszonych roślin, których gatunków nigdy nie poznała. Twórca użył małych kawałków węgla drzewnego, sypnął garścią przeróżnych nasion, a całość zalał bezbarwną żywicą.

– Widzisz te kamienie? – Kajetan podszedł bliżej i tak samo jak przed chwilą Hanka, musnął wierzchem dłoni gładki blat. – Pochodzą z plaży w Vama Veche. Przywiozłem je do Polski pięć lat temu. Wypełniłem nimi cały bagażnik. Te kamienie, muszle, wyszlifowane na obłe kształty, niektóre starte na płasko, jakby ktoś zamówił je do wykonania etnicznej biżuterii.

– Chcesz powiedzieć, że... – Hance zabrakło słów. – Sam zrobiłeś ten stół?

– Jak wszystkie meble w tym domu.

– To ja już nic nie mówię. – Powoli pokręciła głową. – Kim ty jesteś? Drugim wcieleniem Leonarda da Vinci? – Spojrzała na Kajetana.

– Daleko mi do niego. – Kaj parsknął śmiechem. – Lubię czasami podłubać przy drewnie, a żywica to wyjątkowo łatwy surowiec. Jedyny problem to obróbka. Okropnie się pyli, dlatego wykończeniówkę robiłem u lakiernika.

– No tak. Łatwy surowiec.