Kaprys szejka (Światowe Życie) - Maya Blake - ebook

Kaprys szejka (Światowe Życie) ebook

Blake Maya

3,9

Opis

W dniu ślubu szejka Zufara al Kalia, jego narzeczona ucieka z innym mężczyzną. By uniknąć skandalu wobec zebranych gości z całego świata, Zufar postanawia, że ślub mimo wszystko się odbędzie. Zbiegłą księżniczkę zastąpi jej pokojówka Niesha Zalwani. Niesha jest przerażona, nie może jednak odmówić szejkowi. Sądzi, że to małżeństwo nie potrwa długo…

 

Trzecia część miniserii ukaże się maju

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 146

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (140 ocen)
54
34
39
12
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Maya Blake

Kaprys szejka

Tłumaczenie:Małgorzata Dobrogojska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Najwyraźniej słuch płatał mu figla. Tylko tak mógł potraktować tę wiadomość.

– Powtórz proszę.

Szejk Zufar al Kalia, aktualny władca Kalii, spojrzał chmurnie na starszego, niskiego mężczyznę w okularach, swojego najbliższego doradcę.

Marwan Farhat cofnął się o krok, bo spokojny ton władcy rokował gorzej niż krzyk. Zdołał wytrzymać lodowate spojrzenie płowych oczu zaledwie przez kilkanaście sekund, po czym spuścił wzrok na cenny perski dywan u stóp władcy.

– Mów, Marwan – nalegał Zufar.

– Zostaliśmy poinformowani, że narzeczona Waszej Wysokości zniknęła. Nie ma jej w jej apartamentach, a jej służąca uważa, że została uprowadzona.

– Uważa? Więc tak naprawdę nie ma dowodów?

– Nie rozmawiałem z nią osobiście, Wasza Wysokość, ale…

– Pewnie wszyscy uważacie, że moja narzeczona ukryła się gdzieś w pałacu z powodu zdenerwowania przed ślubem, jak to się zdarza kobietom w takiej chwili, prawda?

Marwan wymienił znaczące spojrzenia ze współpracownikami.

– To możliwe, Wasza Wysokość.

Zufar usłyszał niewymówione „ale” głośno i wyraźnie.

– Gdzie jest ta służąca? Chcę z nią porozmawiać.

Marwan skrzywił się niechętnie.

– Oczywiście, Wasza Wysokość, ale podobno dziewczyna jest kompletnie roztrzęsiona. Nie sądzę, by mogła być użyteczna.

– Użyteczna? – Od słów władcy powiało chłodem. – Marwan, czy ty widzisz, co ja mam na sobie?

Ten lodowaty ton zwykle sprawiał, że podwładni zastygali w przerażeniu. Marwan spojrzał ze zgrozą na burgundowo-złoty paradny mundur z szarfą, epoletami i guzikami ze szczerego złota. Na kimś innym wydawałby się sztywny i pompatyczny, ale jego król wyglądał w nim niezwykle elegancko, z klasą, którą trudno byłoby naśladować. Dopełniająca całości peleryna wisiała nieopodal na specjalnym wieszaku. Wszystko razem stanowiło ceremonialny ślubny ubiór, zamówiony w dwudzieste pierwsze urodziny władcy specjalnie na tę wyjątkową okazję.

– Tak, Wasza Wysokość – odpowiedział Marwan z szacunkiem.

Zufar rzucił na biurko białe rękawiczki, które wkładał, kiedy mu przerwano, i podszedł do grupy mężczyzn. Choć słuchali go uważnie, wolał się upewnić, że każde słowo zostanie właściwie zrozumiane.

– Widzieliście dygnitarzy i głowy państw, zmierzających do Cesarskiej Komnaty? Pięćdziesiąt tysięcy obywateli obozujących w stolicy od tygodnia w oczekiwaniu na ceremonię? Trzystu dziennikarzy i kamerzystów gotowych transmitować uroczystość?

– Tak, Wasza Wysokość.

Zufar wziął długi, uspokajający oddech.

– Wyjaśnij mi, proszę, dlaczego poszukiwań mojej narzeczonej nie rozpoczęto od razu.

Marwan uniósł dłonie przepraszającym gestem, co wcale nie ułagodziło władcy.

– Stokrotnie przepraszam, ale miałem tylko zawiadomić Waszą Wysokość, że możliwe jest opóźnienie. Zapewne należałoby odłożyć ślub…

– Nie ma mowy. Znajdziesz moją narzeczoną i ceremonia odbędzie się zgodnie z planem.

– Wasza Wysokość, straże i cała służba szukali jej wszędzie. Bez skutku.

Pole widzenia przesłoniła Zufarowi czerwona mgła, a kołnierz munduru zaczął go nagle uwierać. Jednak żadnym gestem nie zdradził się z tą niewygodą. W końcu był królem.

Od urodzenia korowody nauczycieli i guwernerów uczyły go opanowania i zasad dobrego wychowania, każąc bez litości za najdrobniejsze przewinienie. Niepohamowane wybuchy emocji to była domena jego ojca.

Zufar, jego młodszy brat i siostra uczyli się w najsurowszych szkołach z internatem poza granicami kraju. A kiedy podczas wakacji pozwalano im wrócić do domu, przechodzili bezlitosne szkolenie na doskonałych ambasadorów Królewskiego Domu Kalii.

W tych rzadkich chwilach, kiedy targał nim gniew, tak jak dzisiaj, otoczenie starało się go unikać. Teraz wyprostował się i utkwił groźny wzrok w doradcy.

– Zaprowadź mnie do tej służącej. Chcę osobiście usłyszeć, co ma do powiedzenia.

– Tak jest, Wasza Wysokość.

Marwan zgiął się w ukłonie, a strażnik pałacowy pospiesznie otworzył przed nimi podwójne drzwi.

Już po chwili zorientował się, że jest źle. Radosne podniecenie wśród mieszkańców pałacu zastąpił niepokój, a wszyscy po kolei zgodnie unikali wzroku króla. W powietrzu wibrowało napięcie. Marwan też starannie unikał jego wzroku i bardzo się starał utrzymać bezpieczny dystans pomiędzy nimi.

Byłoby to nawet zabawne, gdyby instynktownie nie czuł, że jego ślub jest poważnie zagrożony.

Zaniepokojone szepty nasilały się, kiedy szedł dalej. Jak w większości królewskich pałaców część kobieca była oddzielona od męskiej. Prywatne apartamenty króla znajdowały się w zachodniej części budowli położonej na szczycie Mount Jerra, a królowej – we wschodniej.

Szybkimi krokami zmierzał tam, gdzie od przybycia do pałacu przed trzema tygodniami mieszkała jego narzeczona, Amira.

Była córką najstarszego przyjaciela jego ojca i wiedział o jej istnieniu od dzieciństwa. Ponieważ jednak była od niego o kilka lat młodsza, onieśmielał ją do tego stopnia, że prawie się przy nim nie odzywała. Toteż nie interesował się nią za bardzo, do chwili, kiedy ojciec oznajmił mu, że zawarł z ojcem Amiry, Ferozem Ghalibem, umowę odnośnie ich małżeństwa.

Wtedy jednak ślub wydawał się bardzo odległy. Organizował go ktoś inny, a od niego wymagano tylko kilku formalnych spotkań. Mimo to potraktował swoje obowiązki poważnie i upewnił się starannie, że dziewczyna nie jest przeciwna związkowi z nim i nie została do niego w żaden sposób zmuszona. Jej zapewnienia usatysfakcjonowały go wystarczająco, by pogodził się z tym, że w odpowiednim momencie zostanie jego żoną.

Raport medyka potwierdził, że jest zdrowa i zdolna rodzić dzieci, co ostatecznie przypieczętowało umowę.

Poza tym nie poświęcał jej wielu myśli, choć nie uszło jego uwadze, że podczas wspólnych obiadów dwa razy w tygodniu bywała osobliwie roztargniona.

Amira była blisko z jego siostrą i wierzył, że Galila powiedziałaby mu, gdyby istniał jakiś problem, stawający zbliżający się ślub pod znakiem zapytania.

Rządzenie królestwem zawsze było dla niego priorytetem. Nie mogło być inaczej, jeżeli miał sobie poradzić z chaosem wywołanym niespodziewaną abdykacją ojca.

Zmierzając do luksusowych apartamentów zajmowanych przez królową i inne kobiety z rodziny królewskiej, robił się coraz bardziej zły. Nie chciał w tym dniu myśleć o swoim ojcu, nie chciał wspominać, jak były król po śmierci żony odesłał dzieci do letniego pałacu i całymi miesiącami ich nie widywał. Nie chciał wspominać bezsennych nocy i katorżniczej pracy, jakich wymagało utrzymanie królestwa haniebnie zaniedbanego przez ojca. Liczył się tylko dzień dzisiejszy. Jego lud pragnął królewskiego ślubu i to właśnie zamierzał mu dać.

Lokaj, czuwający pod Szafirową Komnatą, natychmiast otworzył przed nim drzwi.

Wszedł do salonu i zatrzymał się na widok grupy wyraźnie przygnębionych kobiet. Dwie dyskutowały, gestykulując, a starsza służąca pocieszała młodszą.

– Która to? – spytał krótko.

Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu, zapanował chwilowy zamęt, a zaraz potem nastąpiły ceremonialne ukłony i odwracanie wzroku. Marwan zadał to samo pytanie starszej służącej, która lękliwie wskazała następne pomieszczenie.

Coraz bardziej zirytowany Zufar ruszył w stronę podwójnych drzwi, otworzył je własnoręcznie i wszedł do dużego, wystawnie urządzonego pokoju, który kiedyś należał do jego matki. I od razu ogarnęła go fala gorzkich wspomnień.

Nie wiedział, które z bezcennych pamiątek, mebli czy zdobień były jej najdroższe, nie znał tytułów ulubionych książek, nie miał pojęcia, jakie lubiła kwiaty, bo nigdy go tu nie wpuszczano.

W tych rzadkich momentach, kiedy tolerowała jego obecność, byli zawsze wśród ludzi, a jej udawane uczucie miało jej tylko zapewnić opinię kochającej matki i pozwolić uniknąć plotek.

Ale nie przyszedł tu, żeby wracać do wspomnień, więc skupił uwagę na postaci przycupniętej u wezgłowia szerokiego łoża. Była tak drobna, że ledwo ją zauważył. Do tego miała na sobie bure odzienie zniekształcające sylwetkę i kłócące się ze złoto kremową pościelą.

Kiedy się zbliżył, zauważył, że smukłe ramiona drżą, a gdy podszedł bliżej, usłyszał łkanie, więc zmełł w ustach przekleństwo. Nie znosił słabych kobiet, a jeszcze bardziej płaczących.

Stojący za nim Marwan niecierpliwie mlasnął językiem.

Płacząca postać drgnęła, zerwała się, po czym potykając się o własną bezkształtną spódnicę, padła władcy do stóp. Niecierpliwie czekał, żeby się podniosła. Ona jednak zdawała się nie mieć takiego zamiaru. Sprawiała natomiast wrażenie wręcz zahipnotyzowanej jego butami.

Postąpił o krok w nadziei, że sprowokuje ją do zmiany zachowania, ale skoro nic to nie dało, postanowił się odezwać.

– Jeżeli moje buty są dla ciebie fetyszem, sugerowałbym, że to nieodpowiedni moment na oddawanie się ich kontemplacji. Nie w chwili, kiedy stawką jest reputacja mojego królestwa.

Młoda kobieta odetchnęła głęboko i w końcu podniosła głowę.

Spojrzenie ogromnych zamglonych łzami oczu powoli przeniosło się wyżej, ale zanim dotarło do twarzy, w jej rysach odmalowało się skrajne przerażenie.

To i opuchnięta od płaczu, zalana łzami twarz sprawiły, że uznał ją za najbrzydszą kobietę, jaką widział w życiu.

– Jak ci na imię? – spytał w nadziei uzyskania sensownej odpowiedzi.

Niestety. Wpatrywała się w niego niemo, a jej przerażenie rosło z minuty na minutę.

– Kobieto, król się do ciebie zwraca – zareagował ostro Marwan.

Skutek był taki, że zamknęła otwarte usta i przełknęła głośno, ale wciąż nie wydobyła z siebie ani słowa.

Zufar był o krok od wybuchu. Ponad rok planowania i ślub jest zagrożony przez jedną zapłakaną i zasmarkaną dziewuchę. W dodatku na widok jego zaciśniętych pięści wzdrygnęła się, jakby ją uderzył.

Przez ten jej widoczny strach poczuł się niekomfortowo. Odetchnął głęboko i wolno rozprostował palce. Dopóki nie rozproszy jej obaw, nie ma mowy o sensownej rozmowie.

Zauważył, że Marwan rusza w jej stronę, i powstrzymał go gestem.

– Zostawcie nas.

Doradca pytająco uniósł brwi.

– Na pewno, Wasza Wysokość?

– Na pewno. Wszyscy wyjść. Już.

Pokój opustoszał błyskawicznie, a on wyciągnął rękę w stronę skulonej przed nim kobiety. Jej spojrzenie wędrowało od jego twarzy do ręki, jakby oczekiwała, że zrobi nie wiadomo co. Ugryzie ją albo uderzy.

Przypominała najbardziej płochliwe źrebaki z jego stajni. Te wymagające najwięcej czasu i cierpliwości. Problem w tym, że akurat dziś nie dysponował ani jednym, ani drugim. Ceremonia ślubna powinna się zacząć za niecałe dwie godziny.

Pochylił się i jeszcze bardziej wyciągnął rękę.

– Wstań – polecił spokojnym tonem.

Ujęła wyciągniętą dłoń i podniosła się, ale zaraz potem wyrwała mu rękę, jakby ją oparzyła.

Zignorował jej reakcję, zauważył natomiast, że burość rozciąga się od potarganych ciemnych włosów, poprzez okrywającą ją chustę, po podeszwy butów.

Ale nie była dziewczyną, jak początkowo przypuszczał. Przeżyła już wiek dojrzewania, o ile rysujące się pod chustą piersi mogły być jakąś wskazówką.

Cofnął się o krok, skrzyżował ręce za plecami w uspokajającym geście, który nigdy nie zawodził w pracy z końmi.

– Jak ci na imię? – spytał.

Spuściła głowę i wymamrotała coś niewyraźnie.

– Mów głośniej.

– Niesha Zalwani, Wasza Wysokość – powtórzyła, ale wciąż nie podniosła wzroku utkwionego w czubkach swoich butów.

Głos miała miły, ale trochę zbyt nieśmiały jak na jego szybko wyczerpującą się cierpliwość. Ale przynajmniej coś osiągnął. Znał jej imię.

– Czym się zajmujesz?

– Byłam pokojówką, dopóki w zeszłym tygodniu nie dołączono mnie do osobistego personelu panny Amiry.

– Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię – polecił.

W końcu lekko uniosła głowę, ale i tak nie patrzyła wyżej niż czubek jego nosa.

Poprosił niebiosa o cierpliwość i pytał dalej.

– Gdzie jest twoja pani?

Od razu jej dolna warga zaczęła drżeć, oczy napełniły się łzami i z trudem łapała oddech.

– Odeszła, Wasza Wysokość.

Omal znów nie zacisnął pięści.

– Odeszła? Dokąd?

– Nie wiem, Wasza Wysokość.

– Doskonale. Spróbujmy inaczej. Odeszła sama?

– Nie, Wasza Wysokość. Z mężczyzną.

– Z mężczyzną? Z jakim mężczyzną?

– Nie powiedział, jak ma na imię, Wasza Wysokość.

– Jesteś pewna, że nie została zabrana wbrew własnej woli przez nieznanego mężczyznę?

Przygryzła wargę i potaknęła. Jej zdenerwowanie wyraźnie rosło.

– Cóż… chyba tak.

– Opowiedz mi wszystko.

– Mogę się mylić, Wasza Wysokość, ale raczej nie było to wbrew jej woli…

Sugestia rozgniewała go, nawet nie tyle z powodu jego samego, ale bardziej rozczarowania podwładnych i chaosu w królestwie.

– Powiedziała coś, co by na to wskazywało?

– Wszystko stało się bardzo szybko, Wasza Wysokość. Ale… – Z fałd spódnicy wyciągnęła zmiętą kartkę. – Kazała mi to dać księżniczce Galili dla Waszej Wysokości. – Podała mu kartkę drżącymi, smukłymi palcami.

Wziął ją od niej. Zmroziło go, bo rozpoznał własną, królewską papeterię.

Przeczytał wiadomość raz i drugi, potem zmiął kartkę, odwrócił się, z trudem hamując wściekłość, i podszedł do okna.

Przed nim w słonecznym blasku falował tłum miejscowych i przyjezdnych, oczekujących bajkowego ślubu króla z jego wybranką. Przez te ostatnie miesiące całe królestwo żyło w przedślubnej gorączce.

Wszystko tylko po to, żeby jego brat przyrodni uwiódł i ukradł mu narzeczoną!

Być może w innych okolicznościach dopuściłby do głosu głęboko skrywaną ulgę, że tak się stało. Teraz jednak nie chciał jej nawet zauważyć, bo nagle stanął przed ogromnym wyzwaniem. Poza tym, że został upokorzony, ten związek miał przynieść Kalii wymierne korzyści ekonomiczne.

Powinien znaleźć Amirę i potwierdzić, że słowa brata to prawda, ale nie mógł tego zrobić, bo nie wiedział, dokąd się udali

Adir, który tak niespodziewanie pojawił się na pogrzebie jego matki, nie miał stałego miejsca pobytu. A jeżeli nawet, dobrze je ukrywał.

A gdyby nawet Zufar to miejsce znał, nie miał czasu tam jechać. Musiał przyznać, że moment zemsty został wybrany perfekcyjnie. Najwyraźniej brat doskonale zdawał sobie sprawę, że w ten sposób upokorzy go najmocniej.

Tylko że on nie zamierzał mu na to pozwolić, więc pospiesznie odwrócił się do młodej kobiety.

– Jak dawno odjechali?

Choć wciąż zdenerwowana, tym razem odpowiedziała szybko.

– Przyniosłam jej herbatę i zostawiłam samą na jakieś dziesięć minut. Poszłam przynieść królewską biżuterię i wtedy usłyszałam hałas.

– Widziałaś, jak odjechali razem?

– Tak.

– Jesteś pewna, że jej nie skrzywdził?

– Nie sprawiała wrażenia zdenerwowanej, Wasza Wysokość. Raczej zadowolonej.

Trochę mu ulżyło.

– Którędy wyszli? – pytał dalej.

Wskazała za okno.

Znajdowali się na drugim piętrze, po murze pięło się dzikie wino. Prawda, że było prawie stuletnie i zdolne utrzymać konia, ale wciąż w głowie mu się nie mieściło, że ten barbarzyńca zmusił jego narzeczoną do zejścia w ten sposób z drugiego piętra.

– Ktoś ich widział poza tobą?

– Tylko Jej Wysokość księżniczka, ale byli już prawie na dole, kiedy przyszła.

Zmarszczył brwi. Dlaczego Galila nie dała mi znać?

Może próbowała ich powstrzymać i jej się nie udało? Bardziej prawdopodobne, że trzymała się od niego z daleka, bo wiedziała, jak przyjmie nowinę.

– Jak szybko podniosłaś alarm?

Na twarzy dziewczyny odmalowało się poczucie winy.

– Minuty? Sekundy? – nalegał.

– Myślałam, że to żart…

– Niestety nie. A opóźnienie alarmu tylko pomogło im w ucieczce.

Perspektywa skandalu zmroziła go. Pod żadnym pozorem nie mógł na to pozwolić.

Wsunął pomiętą kartkę do kieszeni. Z bratem porachuje się później. Teraz najważniejsze było znalezienie takiego rozwiązania, które nie będzie wymagało odwołania ślubu.

Rozejrzał się po pokoju noszącym ślady przerwanych przygotowań. Suknia, która powinna była zdobić pannę młodą, wisiała na manekinie, spod niej wystawały pantofelki na wysokich obcasach.

Przelotnie pomyślał o innych kandydatkach przedstawionych mu, kiedy mniej więcej przed rokiem po raz pierwszy wypłynął temat małżeństwa.

Podobnie jak w większości aranżowanych związków, tak i tutaj, choć faworyzowano jedną opcję, w razie nieprzewidzianych komplikacji zawsze była możliwość zmiany.

Trzy z tych kandydatek były teraz na dole, bo skoro odpadły z wyścigu do tronu, miały być gośćmi honorowymi na ślubie. Czy któraś z nich mogłaby jednak awansować do roli, o której wszystkie trzy marzyły?

Skrzywił się niechętnie.

Nie było szans wcielić tego planu w życie bez ogłoszenia całemu światu, że został porzucony. A to dałoby brukowcom żer na całe lata.

Niestety każde inne rozwiązanie spowodowałoby takie czy inne komplikacje. Mógł się tylko starać, by były jak najmniejsze.

Żeby jednak uniknąć kompromitującego skandalu, potrzebował narzeczonej. Ślub musiał się odbyć w ciągu dwóch najbliższych godzin, zanim wieść, że został porzucony, zdoła się rozprzestrzenić.

Będzie też musiał wyjaśnić powód zmiany narzeczonej. Tym jednak postanowił zająć się następnego dnia.

Zaprzestał kontemplowania sukni, odwrócił się i napotkał wzrok pokojówki. Na chwilę zupełnie o niej zapomniał. Tymczasem przerażona młoda kobieta ledwo oddychała i usiłowała stać się niewidzialna. Dziwne, że nie uciekła, kiedy był odwrócony.

Ogromnymi, szeroko otwartymi oczami obserwowała go w straszliwym napięciu. W tej chwili w głowie zakiełkował mu kompletnie niedorzeczny pomysł.

– Jak długo pracujesz w pałacu? – zapytał.

– Prawie całe życie, Wasza Wysokość – odparła, zacinając się ze zdenerwowania.

Usatysfakcjonowany, pokiwał głową. Chyba właśnie znalazł nie najgorsze rozwiązanie. Zerknął jeszcze na jej poruszające się nerwowo palce.

– Masz męża?

Zarumieniła się, uciekła spojrzeniem i pokręciła głową.

– Nie, Wasza Wysokość. – Jestem niezamężna.

Tylko dla porządku spytał jeszcze:

– Jesteś z kimś związana?

Na ułamek sekundy zacisnęła wargi, ale zaraz zaprzeczyła ruchem głowy.

– Nie.

Chciał poprosić, żeby to powtórzyła, patrząc mu w oczy. Ale czas uciekał błyskawicznie.

Zerknął na nią i przeniósł wzrok na ślubną suknię. Obie kobiety były mniej więcej tego samego rozmiaru. Ta stojąca przed nim miała może trochę większe piersi i szersze biodra, ale obie miały też podobny wzrost i koloryt.

Oczywiście Amira przewyższała Nieshę elegancją. Lata spędzone w szwajcarskiej szkole, mające na celu przygotować ją do roli królowej, dały jej ogładę i pewność siebie. Kobiecie stojącej przed nim tych cech brakowało.

Ale on nie potrzebował klejnotu, wystarczył mu wypolerowany kamyk do czasu, kiedy będzie mógł wszystko poukładać spokojnie i na swoich warunkach.

– Podejdź tutaj – polecił, stając przy manekinie z suknią ślubną.

Teraz, kiedy już zdecydował, co zrobi, nie mógł pozwolić na żadne łzy ani tym bardziej kaprysy powodujące dalsze opóźnienie.

Stanęła przed nim, przerażona jak królik w świetle reflektorów, oddychając płytko i szybko. Przyjrzał jej się uważnie i dopiero teraz zauważył, że oczy ma barwy ametystu, a nie brązowe, jak wcześniej sądził. Rzęsy też miała dużo dłuższe niż mu się wydawało. Ładnie wykrojone wargi z pewnością dodałyby jej uroku, gdyby się tylko uśmiechnęła.

Dalsza ocena też wypadła zaskakująco korzystnie. Smukła sylwetka, delikatna skóra, ładnie zarysowane kształty – doprawdy, było dużo lepiej, niż mógł przypuszczać.

Nieźle oszlifowany kamyk, choć wciąż nieco kanciasty na brzegach, zdecydował. Przede wszystkim trzeba uspokoić te nerwowe palce. Miał też ochotę powiedzieć jej, żeby się wyprostowała i patrzyła mu w oczy, kiedy się do niej zwraca. Ale nie wszystko naraz, zdecydował.

– Stój spokojnie – polecił.

Pierwsze osiągnięcie miał za sobą, bo palce przestały się poruszać. Tematu innych braków postanowił na razie nie poruszać.

Taki trening był konieczny dla tego, co wymyślił. Konieczny, jeżeli nie miała się zmienić w kupkę nieszczęścia, zanim on osiągnie zamierzony cel.

Podjął decyzję i właśnie wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Marwan z resztą doradców wtargnęli do środka.

– Wasza Wysokość? Czy są jakieś wiadomości o królowej? Czy mamy rozpocząć poszukiwania?

– To już nieaktualne – odparł z niejaką satysfakcją.

O dziwo, zdrada narzeczonej nie zabolała go tak mocno, jak można by się spodziewać. Znacznie gorsza była obraza ze strony przyrodniego brata.

– Jak to? Czy ceremonia zostanie odwołana?

Zerknął na skamieniałą w kącie pokoju kobietę. Wyglądała teraz jeszcze gorzej niż wcześniej, ale to nie zmieniło jego decyzji.

Ślubny bukiet zajmie jej nerwowe dłonie, welon zakryje twarz, a wysokie obcasy dodadzą wzrostu i być może zdołają choć trochę skorygować postawę. Wszystko inne nie miało znaczenia.

– Nic podobnego. Ceremonia się odbędzie.

Zaklaskał w dłonie. Zdziwione szepty umilkły, więc kontynuował w zapadłej ciszy.

– Ślub odbędzie się za dwie godziny. Panną młodą będzie Niesha Zalwani, a wy wszyscy postaracie się, żeby moje życzenie zostało spełnione.

Tytuł oryginału: Sheikh’s Pregnant Cinderella

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2018

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2018 by Maya Blake

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 9788327647672