Kalina Jędrusik. Opowieść córki z wyboru - Mikołaj Milcke, Aleksandra Wierzbicka - ebook

Kalina Jędrusik. Opowieść córki z wyboru ebook

Mikołaj Milcke, Aleksandra Wierzbicka

4,4

Opis

Ilu miała kochanków? Czy za pomocą tabletek usypiała męża, by móc się spotykać z innymi mężczyznami? Czy jako wdowa leżała krzyżem w kościele?

Aleksandra Wierzbicka i Kalina Jędrusik znały się ponad ćwierć wieku. To o niej Jędrusik mówiła „córka”. To w jej ramionach zmarła. To ona znała aktorkę, piosenkarkę i ikonę PRL-u jak nikt inny. I to ona rzuca zupełnie nowe światło na barwne życie Kaliny Jędrusik.

Po raz pierwszy mówi o Kalinie tak dużo i tak intymnie. Szczerze i bez lukrowania opowiada Mikołajowi Milckemu o Kalinie prywatnej, domowej, bez makijażu i bez blichtru, który towarzyszył jej przez całe życie.

To też osobiste listy Kaliny Jędrusik i Stanisława Dygata oraz nigdy wcześniej niepublikowane fotografie gwiazdy, która do dziś budzi skrajne emocje i – choć nie żyje od ponad 30 lat – wciąż jest bohaterką plotek.

Wszystkie książki, filmy i pikantne relacje mają się nijak do niezwykłej historii, którą trzymacie w rękach.

W tej książce znajdziecie prawdę o Kalinie Jędrusik.

Mikołaj Milcke, pisarz i dziennikarz, autor popularnych powieści obyczajowych, znany m.in. z serii „Gej w wielkim mieście” i książki „Chłopak z drugiego planu”. Opowieści Aleksandry Wierzbickiej o Kalinie Jędrusik słuchał z wypiekami na twarzy. Żałuje, że nie wszystko, co zostało powiedziane, mogło być napisane. Możliwość współtworzenia tej książki to dla niego zaszczyt, przyjemność i powrót do pasji, jaką od zawsze są wywiady. Spacerując po Żoliborzu – teraz już świadomie – zawsze skręca w uliczki, którymi chadzała Kalina Jędrusik.

Aleksandra Wierzbicka Dygatów poznała jako mała dziewczynka. To ją Kalina Jędrusik nazywała córką. Książki o swojej drugiej matce nie chce nazywać biografią, woli określenie „opowieść”. Napisała opowieść o niezwykłej osobie i wydarzeniach, których była nie tylko świadkiem, ale również uczestniczką. Jest jedyną spadkobierczynią Kaliny Jędrusik. Mieszka na warszawskim Żoliborzu i – jak Kalina – kocha zwierzęta.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 164

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (18 ocen)
10
6
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Izabelll58

Dobrze spędzony czas

Polecam poznajemy lepiej Kalinę a była wyjątkowa
00
ewaperyt

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa polecam
00

Popularność




Copyright © Aleksandra Wierzbicka, Mikołaj Milcke, 2023

Projekt okładki

Michał Poniedzielski

Zdjęcie na okładce

© Edward Hartwig/Narodowe Archiwum Cyfrowe

Zdjęcia w tekście

Prywatne archiwum Kaliny Jędrusik

odziedziczone przez Aleksandrę Wierzbicką.

Zdjęcie na stronie 298 autorstwa Zofii Nasierowskiej.

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Joanna Serocka

Korekta

Grażyna Nawrocka

Sylwia Kozak-Śmiech

Wydawca dołożył wszelkich starań, by dotrzeć

do wszystkich właścicieli i dysponentów

praw autorskich do zdjęć zamieszczonych w niniejszej książce.

Ze względu na to, że do dnia oddania książki do druku

nie udało się ustalić niektórych autorów zdjęć

i źródeł ich pochodzenia, wydawca zobowiązuje się

do wypłacenia stosownego wynagrodzenia

osobom uprawnionym, których tożsamości nie udało się ustalić,

niezwłocznie po zgłoszeniu się do wydawcy.

ISBN 978-83-8352-584-6

Warszawa 2023

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Drodzy Czytelnicy,

w tej książce nie znajdziecie siódemek.

Nie ma siódmego rozdziału, nie ma stron siódmej, siedemnastej, dwudziestej siódmej itd. Nie ma też stron od 70 do 79. To nie jest błąd w druku. Kalina Jędrusik uważała siódemkę za pechową i kiedy tylko mogła, zawsze ją omijała. Co my również czynimy.

Znajdziecie natomiast nieznaną dotąd, ale bardzo prawdziwą Kalinę Jędrusik.

Autorzy

Wiemy już wszystko o Kalinie Jędrusik?

Ludziom wydaje się, że wiedzą wszystko. A w gruncie rzeczy wiedzą niewiele. Nawet jej biografia w Wikipedii zawiera błędy.

Mianowicie?

Napisano, że urodziła się piątego lutego 1930 roku. Owszem, urodziła się tego dnia, ale rok później. I właśnie taka data urodzenia widnieje we wszystkich urzędowych papierach. Była w dowodzie osobistym, który się nie zachował, ale jest na świadectwie maturalnym. Również w akcie zgonu, jedynym oficjalnym dokumencie Kaliny, który przetrwał. Natomiast w dyplomie ukończenia Państwowej Wyższej Szkoły Aktorskiej w Krakowie jedynkę z 1931 miała przerobioną na czwórkę.

Po co?

To była cała Kalina. Pokazywała światu taką siebie, jaką chciała, by świat ją widział.

Dlaczego twierdzi Pani, że niewiele wiemy o Kalinie Jędrusik? Przecież powstało o niej mnóstwo książek.

W książkach reklamowanych jako biografie Kaliny roi się od błędów, stereotypów i plotek. Plotek krzywdzących. A trudno jest bronić się komuś, kto nie żyje od ponad trzydziestu lat. Kalina była ikoną już za życia. I po śmierci jej popularność stale rośnie. Tak samo jak liczba niestworzonych historii na jej temat produkowanych przez różnych ludzi. Twierdzą, że doskonale znali Kalinę albo się z nią przyjaźnili. Ona nie miała przyjaciółek. Były osoby, które ceniła, szanowała i podziwiała. Do tego wąskiego grona należeli: Joanna Kąkolewska i jej mąż, Kazimierz Dejmek z żoną, Andrzej Jarecki z żoną, Danusia i Witold Lutosławscy oraz znajome: Ewa Tremeau i Gienia Lippman. Mogli przyjść do niej o każdej porze dnia i nocy. Zawsze cieszyła się na ich widok.

Skąd więc biorą się plotki?

Na Kalinie można dużo zarobić, więc ludzie to wykorzystują. Mówią, piszą i zarabiają. Co drugi dzień w internecie lub prasie ukazuje się jakiś artykuł o Kalinie. Zwykle niepodpisany. Jedni spisują głupoty od drugich. Najciekawsze jest to, że większość z tych niestworzonych lub przeinaczonych historii powstała po jej śmierci.

Chce Pani powiedzieć, że wszystko, co mówią o Kalinie, to nieprawda?

Tego nie twierdzę. Kalina przecież się zmieniała. Zakładam, że jako dwudziestolatka była inna niż jako trzydziestolatka czy później. W młodości każdy z nas się bawi, bywa nieprzewidywalny. Dlatego część tych historii jest zapewne prawdziwa, ale znając ją bardzo dobrze, myślę, że wiem, które rewelacje na temat Kaliny mogą być podkoloryzowane. Będę tu mówić o takiej Kalinie, jaką znałam i jaką pamiętam. Czyli o Kalinie po 1966 roku, w drugiej części jej życia. Jeśli chodzi o wydarzenia sprzed 1966 roku, to będą to listy Kaliny i Stasia i to, co wiem bezpośrednio od Kaliny.

Czyli nie wiemy niczego o osobie, o której powstał film?

Bo we mnie jest seks to nie jest opowieść o Kalinie Jędrusik. Przedstawia jakieś wyobrażenie o niej. O postaci Joanny, którą grała w Lekarstwie na miłość (reżyseria Jan Batory, 1966). W filmie Bo we mnie jest seks Kalina wygląda i zachowuje się jak Joanna. A ona tylko ją grała. Nie była Joanną. Jest tam wiele nieprawdy. Bo we mnie jest seks odniósł zresztą umiarkowany sukces. Myślę, że Kalina wpłynęła na to z zaświatów, niezadowolona, że – w mojej subiektywnej ocenie – w filmie o niej nie zadbano o ważne szczegóły.

Na przykład?

O to, jak wyglądała, o kolor szminki, jakiej używała, o buty, jakie nosiła. Zrobiono z niej ikonę mody, a w rzeczywistości nie miała wielu ubrań ani nie była specjalnie stylowa. Za moich czasów miała zupełnie inny gust niż postać z filmu. Nawet w młodości nie nosiła mini. Nie chodziła też na pokazy mody. Nosiła długie, luźne indyjskie sukienki. Trzymała się kilku kolorów. Zieleni, brązu, starego złota. Trudno było dostać cienie do powiek w tym kolorze, więc poprosiła znajomych, żeby przysyłali jej z zagranicy. Na pewno unikała czarnego i czerwonego. Natomiast w filmie aktorka grająca Kalinę ma czerwone usta.

Często się malowała?

W domu nigdy, ale gdy wychodziła, zawsze była zrobiona na sto procent. Włosy, usta, oczy, strój, buty.

Nawet gdy wyskakiwała do zieleniaka?

Nawet wówczas. Miała taką zasadę: na zewnątrz – nieważne, na ulicy czy na koncercie – artysta ma wyglądać tak, jak wygląda na ekranie telewizora. Bycie gwiazdą do tego zobowiązuje. Należy szanować odbiorców. A kiedy wychodziła na przyjęcie, mówiła:„Trzeba się zrobić na małpę i iść”.

Musiała mieć bardzo dużo ubrań.

Paradoksalnie nie. Miała skromną garderobę, ale były to rzeczy dobre jakościowo. Ortalionowy płaszcz z NRD służył jej wiele lat. Podobnie jak brązowa jesionka w jodełkę. Z charakterystycznych ubrań pamiętam dwa futra: lamparty i norki, które później się rozpadły i nadawały tylko do obszycia rękawów. Trochę szyła. Nie miała żadnych Chanel ani marek z Paryża. Po domu chodziła w dresie lub szlafroku.

Wrócę jeszcze do postaci Kaliny z filmu. W rzeczywistości na pewno nie nosiła szpilek. Wolała buty na koturnie. Poza tym nigdy nie miała czerwonych paznokci ani ust, a czarne lub rude włosy były perukami, aktorskim przebraniem. Kalina mówiła na to „czapa”. „Czapa” była elementem robienia się na małpę. Usta malowała brązowobeżową pomadką. Używała też ciemnobordowej, buraczanej albo ceglastej konturówki. Rzęsy doklejała. Miała taki tusz, na który najpierw trzeba było napluć i dopiero nakładać. Makijaż powiększał jej oczy, które normalnie nie były aż tak wielkie. W młodości miała włosy koloru blond, a później farbowała je na miedziany odcień.

Istotne jest także to, że Kalina prawo jazdy zrobiła dopiero w 1982 albo w 1983 roku, a w filmie prowadzi już w latach sześćdziesiątych. Jestem pewna, że wtedy woził ją pan Solnica, sąsiad kierowca. Więc kolejna nieścisłość.

W 1965 roku zagrała w Śniadaniu Tiffany’ego w Teatrze Komedia. Wiele lat później zrobiła sobie zdjęcie przed budynkiem Tiffany & Co.

Makijaż Kaliny był pilnie strzeżoną tajemnicą. Nie znała go nawet córka z wyboru.

Długa lista uwag.

To nie koniec. Niedorobiona jest też postać Stasia, który przecież nie wymawiał „r”. Wszyscy o tym wiedzieli, słychać to w wywiadach, które są w internecie. A twórcy filmu przeoczyli ten szczegół. I jeszcze bohaterka przez okno wykłóca się z sąsiadami. To nie jest Kalina. Ona nie wdawała się w podwórkowe pyskówki. Przeklinała dużo, ale subtelnie. W tym filmie Maria Dębska bluzga tak, jakby pochodziła z rodziny patologicznej. W filmie cały czas paraduje z papierosem. A Kalina tyle nie paliła. Temat przyjaźni z Xymeną Zaniewską też moim zdaniem jest naciągany. Bliżej była z kostiumolożką Hanną Morawiecką. Jeździłyśmy do niej do Łomianek, do Zaniewskiej nie. Nie było również w otoczeniu Kaliny nikogo o przydomku Lucek. Był Kocio, czyli Wojciech Gąssowski. Niby szczegóły, a jednak tworzą całość. Całość niewiarygodną. Zwłaszcza dla ludzi, którzy znali Kalinę i Stasia. A ja ich znałam. Mieszkałam z nimi obojgiem, a potem już tylko z Kaliną.

Ma Pani żal, że twórcy filmu nie zwrócili się do Pani?

Gdyby przyszli do mnie, to na pokazanie niektórych rzeczy bym się nie zgodziła, bo są nieprawdziwe. Ale wtedy film byłby mniej widowiskowy i skandalizujący…

Maria Dębska źle zagrała?

Nie o to chodzi. Zagrała to, co jej napisali scenarzyści. Taka dola aktora. Po prostu nie grała Kaliny, jaką znałam. Pani Dębska była twarda, szorstka, dosadna. Kalina była subtelna, zwiewna, delikatna. Nawet kiedy klęła. Gdyby porównać je do serów, to Kalina była jak gouda, a Maria Dębska jak parmezan. Choć trzeba oddać pani Dębskiej, że wykonała wielką pracę, jeśli chodzi o wokal. Nie ma się do czego przyczepić. A skoro jesteśmy przy piosenkach, to Kalina w tej słynnej sukience pod szyję z wycięciem z tyłu aż do pośladków nie śpiewała w Kabarecie Starszych Panów Bo we mnie jest seks, tylko Utwierdź mnie! Proszę zwrócić uwagę, że w filmach o Freddiem Mercurym albo Whitney Houston filmowi bohaterowie śpiewają piosenki w takich realiach, w jakich kiedyś były śpiewane. W filmie o Kalinie o to nie zadbano. Muszę też przyznać, że osobiście miałam inną faworytkę do roli Kaliny.

Kogo?

Uważam, że Joanna Kulig nawet fizycznie jest podobna do Kaliny. Poza tym świetnie pokazały Kalinę Patrycja Zywert-Szypka i Katarzyna Figura w monodramie w Teatrze Polonia. Genialnie zagrały i genialnie zaśpiewały. Katarzyna Figura jest jak Kalina. Umie zagrać wszystko. A Kalina potrafiła być wyuzdaną Żydówką w Ziemi obiecanej, ale też zakonnicą Dolores w monodramie Tabu.

Warto dodać, że Krystyna Janda była otwarta na moje uwagi. I kilka fragmentów na moją prośbę wypadło.

Których?

Usunięto na przykład scenę porodu, moim zdaniem niepotrzebną.

Rozpoznała się Pani w filmie Bo we mnie jest seks?

Nie bardzo. Owszem, były różne dzieciaki wokół Dygatów, ale siebie wśród nich nie dostrzegłam.

Jak długo Pani ich znała?

Stasia dwanaście lat, a Kalinę dwadzieścia pięć lat, z czego trzynaście razem mieszkałyśmy. A wcześniej często bywałam w ich mieszkaniu na Mokotowie i pomieszkiwałam regularnie w ich domu na Żoliborzu. Wprowadziłam się do Kaliny na stałe po śmierci Stasia. Kiedy przenieśli się na Żoliborz, Kalina powiedziała, że na mansardzie będzie mój pokój, i tak się stało. Od początku lat siedemdziesiątych miałam tam swoje rzeczy, byłam domowniczką. W 1991 roku Kalina zmarła na moich rękach.

Dwadzieścia pięć lat? Poznałyście się, gdy była Pani dzieckiem?

Tak. Miałam dziewięć, może dziesięć lat. To był chyba 1966 rok. Mieszkałam wtedy na Mokotowie. Bawiłyśmy się z koleżankami w ogródku jordanowskim. Robiłam przewrotki przez siatkę. Pewnego dnia moją uwagę przykuł wysoki, postawny mężczyzna z pekińczykami. Pamiętam, że miał na sobie dżinsy, a w tamtych czasach dżinsy to był szał. Szedł ulicą Joliot-Curie. To był Stanisław Dygat.

Zaczepiła Pani obcego faceta?

On mnie nie interesował. Chodziło mi o piękne rude pieski. Wabiły się Żabcia i Kulka. Podbiegłam do nich i zapytałam, czy mogę pogłaskać i się z nimi pobawić. Zgodził się. Po zabawie Żabcia nie chciała wracać, więc zaproponowałam, że ich odprowadzę. Staś się zgodził. I poszliśmy.

Poszła Pani z nim do mieszkania?!

Tak. Kaliny chyba wtedy nie było. Pobawiłam się z pieskami.

Kalina w szczycie popularności. Na ścianie za nią Złota Maska 1962 oraz Srebrna Maska 1963. Najważniejsza nagroda, jaką mogła dostać aktorka od publiczności w Polsce. Przepadły podczas przeprowadzek.

Kalina u progu sławy. Niedługo później stała się ikoną.

Aleksandra Wierzbicka, Kalina Jędrusik i kot Rudi, przywieziony z Pucka.

Szok. Dziś mógłby zostać posądzony o złe zamiary.

Co mi do głowy strzeliło, żeby z nim pójść? Nie mam pojęcia. Byłam po prostu naiwną smarkulą. W ogóle na podwórku było dużo dzieci, które do nich lgnęły. A oni lubili dzieci. Był też taki chłopak, któremu Staś załatwił role w filmach Jerzego Passendorfera.

A dlaczego Pani nie załatwił?

Pewnie nie dostrzegł we mnie talentu aktorskiego, a tamten chłopak go miał. Ja skupiłam się na pieskach. Byłam tam jeszcze ze dwa razy, a potem zobaczyłam je z Kaliną. Miała pięknie rozwiane miedziane włosy. Była ubrana w czarną aksamitną pelerynę, spod której wystawała sukienka albo spódnica i buty na koturnie. Wyglądała przepięknie i wyróżniała się z tłumu spracowanych kobiet. Podbiegłam i zapytałam, gdzie jest pan od piesków. Kalina wyjaśniła, że w domu, i dodała, że słyszała o mnie. Staś musiał jej powiedzieć, że przychodzę. Wtedy też poszłam z Kaliną, Żabcią i z Kulką na górę. Nie miałam pojęcia, że pan od piesków jest pisarzem, a pani aktorką.

Pamięta Pani dzień, kiedy pierwszy raz zobaczyła Pani Kalinę Jędrusik w pracy? Na scenie? W telewizji?

W telewizji nie pamiętam. Natomiast z czasem zaczęłam wyłapywać jej piosenki w radiu. A śpiewającą na żywo pierwszy raz zobaczyłam ją w latach siedemdziesiątych, w Podwieczorku przy mikrofonie, gdzie transmitowano koncerty z udziałem publiczności. Pamiętam, że miałam już dowód osobisty, czyli byłam pełnoletnia, więc to musiał być co najmniej 1974 rok. Występ, na który pojechałam, odbywał się w Domach Towarowych Centrum, w Juniorze, nad słynną wtedy restauracją Szampańska. Koncert prowadził Zenon Wiktorczyk, a oprócz Kaliny śpiewali Halina Kunicka, Violetta Villas, Jerzy Połomski, Bohdan Łazuka, Janina Jaroszyńska – gwiazdy przyciągające tłumy ludzi.

Zobaczyła Pani wtedy w Kalinie gwiazdę? Wielką artystkę?

Nie. Oczywiście była wielką osobowością i wielkim talentem. Wiedziałam o tym, ale ona była dla mnie przede wszystkim ciocią Kaliną. Tą samą, którą miałam na co dzień. Spowszedniała mi w dobrym tego słowa znaczeniu. Pod koniec lat siedemdziesiątych chodziłam do Kaliny do Teatru Rozmaitości. Sławni aktorzy, aktorki i reżyserzy, z którymi pracowała, też stali się dla mnie codziennością. Wiem, jak to brzmi, ale tak było. Jednocześnie chcę podkreślić, że bez Kaliny i bez Stasia moje życie byłoby szare i zwyczajne.

Kalina Jędrusik i córka z wyboru.

Wróćmy do waszego pierwszego spotkania w 1966 roku, w czasach apogeum popularności Kaliny Jędrusik. Miała 36 lat, była świeżo po występach w Kabarecie Starszych Panów. Naprawdę nie wiedziała Pani, kim jest?

Naprawdę. Dzieci nie oglądały Kabaretu Starszych Panów, poza tym nie każdy miał wtedy telewizor. Nie było mowy o chodzeniu do teatru. Tylko u niektórych było radio, ale nie zwracałam uwagi, kto tam śpiewa. Przy ulicy Malczewskiego były wtedy pawilony handlowe, chodziłam tam z Kaliną. Miałam już kilkanaście lat. Widziałam, jak ludzie szeptali na jej widok, jak się za nią oglądali, ale nie połączyłam faktów, że patrzą na nią, bo jest sławna. Wiedziałam, że jest aktorką, ale chyba nie wiedziałam do końca, co to znaczy. Była dla mnie fajną ciocią, która miała fajne pieski.

Kalina Jędrusik i Stanisław Dygat tak po prostu wpuścili Panią do mieszkania?

Tak. Byłam dzieckiem szczerym, otwartym, zakochanym w psach, nie w Kalinie Jędrusik. Wtedy już bywał u nich Wojtek Gąssowski. On przyjeżdżał swoim pomarańczowym bmw, a Zbigniew Wołyński z żoną – fordem. Dla mnie to był znak, że ktoś jest w domu i pobawię się z pieskami. A kiedy byłam trochę starsza, dzwoniłam do nich z budki telefonicznej. Do dziś pamiętam numer: 39-38-00. Wrzucałam pięćdziesiąt groszy, zawsze ktoś tam był i odbierał. Pytałam, czy jest ciocia albo wujek, a jeśli byli, to leciałam na złamanie karku.

I nie zorientowała się Pani, że trafiła do mieszkania pisarza oraz gwiazdy telewizji i estrady?

Nie zwracałam na to uwagi. Przypominam, że miałam dziewięć lat, oglądałam w telewizji dobranockę Jacek i Agatka, a nie Kabaret Starszych Panów. Przychodziłam do psów. Ciocia i wujek byli miłym dodatkiem.

Ciocia Kalina i wujek Stanisław? Tak Pani do nich mówiła?

Do Kaliny „ciociu”, do Stasia najpierw „wujek”, a potem „pan”. Miałam do niego więcej dystansu. Był ode mnie czterdzieści dwa lata starszy. Od początku z Kaliną złapałam bliższy kontakt. Dawała mi słodycze, owoce, drobne prezenty.

Kalina Jędrusik z Jerzym Abratowskim podczas próby. Na koncertach podawała nie tylko nazwisko kompozytora, lecz także pierwszego wykonawcy utworu. Tak jak w przypadku piosenki Dwie szklaneczki wina, którą Abratowski napisał dla Ludmiły Jakubczak.

W Teatrze Rozmaitości po spektaklu Lato w Nohant. Kwiaty nie od Aleksandry Wierzbickiej, która stoi obok.

To tak, jakby teraz dziewięcioletnia dziewczynka trafiła do domu Madonny czy Lady Gagi i się nie zorientowała, z kim ma do czynienia.

Myślę, że mogłaby się nie zorientować. Dzieci inaczej postrzegają świat. Proszę wziąć też poprawkę na czasy, w których żyliśmy. Nie było kolorowych pism, internetu, paparazzich. Dygatowie nie mieszkali w pałacu, jak Madonna, tylko w zwykłym dwupokojowym, ciasnym mieszkaniu na drugim piętrze bloku przy ulicy Joliot-Curie 7 na Mokotowie. Do dziś pamiętam numer mieszkania, zapach klatki schodowej, kolor ścian, drzwi… Mieszkali między zwykłymi ludźmi. Obok mnie i mojej mamy. Nie było wielkiego kontrastu.

Nawet w wyposażeniu mieszkania?

Nawet. Mieszkanie było normalne. Dwustronne. Razem może czterdzieści metrów kwadratowych. Dwa pokoje z kuchnią i łazienką. We wszystkich pomieszczeniach były okna. Boazeria w przedpokoju, na ścianie prawej zdjęcie Kaliny w sepii. Na wprost wisiało duże lustro. Po lewej stronie mieścił się duży pokój z wnęką. To był pokój Kaliny. Miał balkon, a okna wychodziły na ulicę Juliot-Curie. Nad łóżkiem była półka, na której Kalina nastawiała kubeczków, kieliszeczków, figurek, różnych bibelotów. Z innych pomieszczeń okna wychodziły na podwórko. Były to kolejno: łazienka z wanną, nie pamiętam, czy z pralką… Dalej kuchnia i mały pokój Stasia, który miał pięć, może sześć metrów kwadratowych. Jak tramwaj. Podłużny, kiszkowaty i mało funkcjonalny. Stało tam biurko z maszyną do pisania, łóżko i regał z książkami. W kuchni, bardziej prostokątnej niż kwadratowej, znajdowało się małe okno. Lodówka i kuchenka z piekarnikiem stały pod ścianą, na której wisiał ciąg jasnych szafek. Były też szafki stojące. Kuchnia jak każda inna. Stół, krzesła… Nie mieli pieniędzy na nic, zwłaszcza na luksusy. Może poza panią, która prała, sprzątała i zapewne gotowała, gdy Kalina wyjeżdżała w trasę, bo gdy była w Warszawie, gotowała sama.

Gdzie spały Żabcia i Kulka, ich pekińczyki?

Nie wiem. Nie bywałam tam w nocy. Mam w pamięci wiklinowe posłanka dla piesków, ale nie wiem, gdzie spały. Możliwe, że w łóżku ze Stasiem, ale nie chcę zmyślać.

A wyposażenie, nazwijmy je umownie, towarzyskie?

Skład towarzyski rzeczywiście był inny niż w reszcie mieszkań i domów. Chociaż jako dziecko tego nie wiedziałam, nie dostrzegałam. Nie znałam ich gości. Nie wiedziałam, kim są. Bywali tam Kazimierz Kutz, Gustaw Holoubek, Tadeusz Konwicki, czasem Bohdan Łazuka. Mówiłam wujkom „dzień dobry”, mijałam ich i szłam do psów. Kiedyś zapytałam Kalinę, czy wujkowie też z nimi mieszkają, bo tak często tam bywali.

I co odpowiedziała?

Roześmiała się. A po wielu latach, już na Żoliborzu, podczas któregoś ze spotkań w podobnym gronie wujków, przypomniała tamto moje dziecięce pytanie. Powiedziała Gustawowi Holoubkowi, że ja jestem małą Olą, która kiedyś zapytała, gdzie mieszkają wujkowie. Nie krył zdziwienia tym, że tamta Ola wciąż jest przy Kalinie. Dowiedziałam się wtedy, że kiedy Gustaw Holoubek ożenił się z Magdaleną Zawadzką, to zakazała mu wizyt u nich. Ponoć mówił żonie, że idzie na nagrania do telewizji, a przychodził do Stasia.

Jako mała Ola nie wiedziała Pani, kim są wujkowie?

Nie. Gdyby dzisiaj pokazać dziewięciolatce Jakuba Żulczyka, Olgę Tokarczuk, Tomasza Kota czy Borysa Szyca, to też raczej nie miałaby pojęcia, że są sławni.

Przy Pani Kalina była sobą?

Właśnie tak. Kiedy wracała do domu, przestawała być wielką Kaliną Jędrusik, zdejmowała kostium i perukę, zmywała makijaż i po prostu stawała się ciocią Kaliną.

Czy Pani rodzice zdawali sobie sprawę, gdzie Pani znika? Wiedzieli, kim jest nowa ciocia?

Swojego ojca jeszcze wtedy nie znałam. Spotkałam się z nim dopiero jako dorosła kobieta. I to za sprawą Kaliny, która go znalazła i właściwie zmusiła mnie do spotkania. Twierdziła, że jeśli tego nie zrobię, będę później żałować.

Dlaczego go Pani nie znała?

Mój ojciec nie był mężem mojej matki. Nie byli razem. Ona pochodziła ze wsi, on – z inteligenckiej rodziny. Uznał mnie za córkę, jakiś czas nawet nosiłam jego nazwisko. Później sądownie zmieniono mi na „Wierzbicka”, żebym nazywała się tak samo jak moja mama i siostra. Przez wiele lat nie byłam zainteresowana kontaktem z ojcem. To Kalina mnie namówiła, żebym wykradła mamie potwierdzenie o wpłacie alimentów, gdzie były jego dane. Pochodził z Łęczycy. Uznała, że powinnam się z nim skontaktować. I podyktowała mi list do ojca. Napisałam, że jestem jego córką, że będę grała mecz w Łodzi, wtedy jeszcze grałam, i chciałabym go poznać. Wysłałam list pocztą, nie wiedziałam, czy dojdzie. Bardzo to przeżywałam, śnił mi się mężczyzna w typie Garry’ego Coopera. Tak sobie go wyobrażałam. Zaczął się mecz i nagle na widowni zobaczyłam dziewczynę, która wyglądała prawie tak samo, jak ja. Byłam pewna, że to moja siostra przyrodnia. A obok niej zamiast Coopera stał facet w typie Romana Kłosowskiego, niski i okrągły. Jak Maliniak z Czterdziestolatka. Po meczu poszliśmy na kolację do jego siostry. Dał mi wtedy wielkiego pomarańczowego misia z czarnym krawatem. Widzieliśmy się jeszcze raz, potem rozmawialiśmy przez telefon, ale kontakt się urwał. Kalina była go bardzo ciekawa. Wiedziałyśmy, że mój ojciec będzie na meczu. Poszła i dokładnie go obejrzała. Jej także nie urzekł. Kiedyś na imprezie dla żartu zadzwoniliśmy do biura numerów. W Łęczycy mieszkał tylko jeden mężczyzna, który nazywał się tak, jak mój ojciec. Podpuścili mnie, żebym go poprosiła do telefonu. Wtedy jakaś dziewczyna powiedziała mi, że mój ojciec nie żyje.

Z Gustawem Holoubkiem.

Wróćmy do Pani częstych odwiedzin w domu Dygatów. Mama wiedziała, gdzie Pani znika na całe dnie?

Długo nie. Nie chodziłam tam przecież codziennie. I nie od razu zaczęłam nocować u Dygatów.

Jak się dowiedziała?

Często mnie szukała. Dzieciaki bawiły się na podwórku, a mnie nie było. I dopytywała, gdzie znikam. Zgodnie z prawdą wyjaśniłam, że chodzę do cioci i wujka. I do piesków. Powiedziałam, gdzie mieszkają, ale mimo to zakazała mi tych wizyt. Jakiś czas później spotkałyśmy Kalinę, która była na spacerze z psami. Wyrwałam się mamie i poleciałam do cioci i piesków. Wtedy Kalina poznała moją mamę. Zapytała, dlaczego już nie przychodzę. Powiedziałam prawdę, że mama mi zabroniła. Na co Kalina zaczęła zapewniać, że bardzo mnie polubili. Moja mama upierała się, że dziecko nie może znikać nie wiadomo gdzie. Pamiętam, że Kalina zapytała, czy ktoś jej przypadkiem nie nagadał głupot, że u Dygatów ciągle są jakieś imprezy. Mama zaprzeczyła, chwilę porozmawiały. Wtedy Kalina wyciągnęła rękę, przedstawiła się, moja mama także. A miała na imię Jadwiga. „Pani Jadziu, pani jest ze wsi?”, zapytała wtedy Kalina. Mama potwierdziła. Kalina na to, że ona też pochodzi ze wsi. Bo wtedy Gnaszyn to była wieś, dopiero później stał się dzielnicą Częstochowy. Mama wiozła w wózku moją siostrę Bożenę, która miała wtedy może rok. Kalina zapewniła, że ma się o nic nie martwić, zająć Bożeną, a oni zajmą się mną, a jak trzeba będzie, to mnie odprowadzą do domu i wszystkiego dopilnują. Wtedy zostawiłam mamę na ulicy i poszłam z Kaliną. Potem zapytała moją mamę, czy mamy w domu telefon. Żeby mogły mieć ze sobą kontakt. Nie mieliśmy, ale za parę dni już był. Jędrusik załatwiła. Ktoś gdzieś napisał, że moja mama sprzątała u Dygatów. To jest nieprawda. Tak samo jak to, że byłam pełnoetatową opiekunką Kaliny. Zarówno ja, jak i moja mama miałyśmy pracę bez związku z Dygatami.

Ale mama musiała zdawać sobie sprawę, kim jest Kalina Jędrusik.

Nie wiem, czy wtedy wiedziała. Ciężko pracowała w piekarni, a potem zajmowała się dwiema córkami i mężem. Codziennie to samo. Jak w kołowrotku. Więc nie wiem, czy znała Kabaret Starszych Panów i Kalinę Jędrusik. Kabaret Starszych Panów raczej nie był rozrywką dla klasy robotniczej, dla takich ludzi jak moja mama. Natomiast na pewno znała i ubóstwiała Halinę Kunicką.

Jakie były ich stosunki? Nie była zazdrosna o Kalinę?

Ich stosunki były dobre, nie przypominam sobie zazdrości. Nazywała Kalinę moją drugą mamusią. Nieraz pytała po jej śmierci, czy byłam na cmentarzu zapalić świeczkę drugiej mamusi. Pamiętam, że nazywała ją panią Kaliną, a Kalina zwracała się do mojej mamy „Jadwigo”. Nie przyjaźniły się, pochodziły z dwóch różnych światów: robotniczego i inteligenckiego. Mama krępowała się Kaliny, ale Kalina skracała dystans. Umiała dogadać się z każdym. Nie odwiedzały się w domach. Moja mama nigdy nie była w mieszkaniu Dygatów na Mokotowie, w domu na Żoliborzu dopiero po śmierci Kaliny.

Kalina bardzo lubiła pasztet, makowiec i sernik mojej mamy. Bo ciast piec nie umiała. Była na ślubie mojej siostry. Mama i Kalina dość często ze sobą rozmawiały. A wtedy zdarzało się, że przyłapywały mnie na kłamstwie. Na przykład mówiłam mamie, że idę nocować do Kaliny. Kalinie, że do mamy, a szłam na imprezę. I właśnie tego dnia jedna musiała zadzwonić do drugiej.

Co było wtedy?

Ochrzan.

Od której?

Od Kaliny większy.

Próbowała wchodzić w rolę matki?

Czasem tak. Parę razy dostałam od niej porządne cięgi. Nawet odpysknęłam, że nie jest moją matką i nie ma prawa mnie wychowywać ani bić. Wcale się tym nie przejęła. „A właśnie że będę!”, krzyknęła. „Jadźka cię nie lała, to ja muszę! Żeby coś dotarło, skoro jesteś taka grandziara”.

Co to znaczy grandziara?

W opinii Kaliny dziewczyna niepokorna, pyskata. Imprezowiczka. Niejeden raz dostałam od niej ręką albo ścierką. Kiedy skłamałam albo czegoś nie zrobiłam. Była wybuchowa, zwłaszcza gdy próbowałam kręcić i manipulować. Kaliną nie dało się manipulować. Łatwiej kręciłam własną matką. Kiedyś – już mieszkaliśmy na Żoliborzu – bardzo źle się czuła, o coś się posprzeczałyśmy i rzuciła garnkiem w moją dłoń. Myślałam, że mi ją złamała. I wtedy się obraziłam, ale ona uważała, że to ja powinnam ją przeprosić. Powiedziałam wtedy, że się wyprowadzam. „Proszę bardzo”, odparła Kalina. Ubrałam się i wyszłam. Dojechałam autobusem do Krakowskiego Przedmieścia, przez całą drogę myślałam, co będzie, jeśli dostanie ataku astmy, a mnie przy niej nie będzie. Więc wróciłam. Kalina nadal była obrażona i zapytała, czy czegoś zapomniałam. Wyjaśniłam, dlaczego wróciłam, i dopiero wtedy mnie przeprosiła. Świadkiem tej awantury był zaprzyjaźniony z Kaliną dziennikarz filmowy Maciek Maniewski. Powiedział mi potem, że Kalina bała się, że nie wrócę. Ja się bałam o nią, ona o mnie.

Byłyście ze sobą zżyte?

Kalina nie pozwalała, żebym zniknęła jej z radaru. W latach osiemdziesiątych poznałam mężczyznę. To było w Londynie, gdzie wyjechałam dorabiać. Tym razem motylki w brzuchu były dużo silniejsze. Powiedziałam, że się zakochałam i nie wracam. I wiem od znajomych, że Kalina chodziła po ścianach. Stasia już wtedy nie było. Chciała wysyłać ludzi, żeby mnie ściągnęli do Polski. Bała się, że zostawię ją samą.

Aleksandra Wierzbicka.

Dość egoistyczne i zaborcze podejście. Bała się o siebie, nie zważając na Pani szczęście.

Łączyło mnie z Kaliną jeszcze to, że szybko się zakochiwałyśmy, a jeszcze szybciej nam mijało. Ona wiedziała, że i tym razem mi przejdzie. Tylko bała się, że długo to potrwa.

I nie ma jej Pani tego za złe? Nie założyła Pani rodziny. Może przez Kalinę?

A gdzież tam! Gdybym chciała, tobym wyszła za mąż. Mnie do zamążpójścia ani do dzieci nie ciągnęło. Kalina powtarzała, że to cecha Wodników. Kiedyś powiedziała, że powinnam ją całować po rękach, że mnie wychowała, że dzięki niej do czegoś doszłam.

To prawda?

Tak. Gdyby nie Kalina, moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Dopiero potem dotarło do mnie, jak bardzo nade mną pracowała. Tysiące razy od niej słyszałam, że kultura wymaga, by patrzeć na człowieka, z którym się rozmawia. Takich wielkich cennych drobiazgów było mnóstwo. Otworzyli mi z Dygatem okno na świat.

Jak to było – mieć dwie matki?

To Kalina była bardziej wtajemniczona w moje sprawy. W połowie lat siedemdziesiątych, gdy miałam dziewiętnaście lat, związałam się z żonatym mężczyzną. Pierwszy raz się wtedy zakochałam. Przyprowadziłam go do Kaliny, nie do matki, która w tamtym czasie postanowiła, że wezmę ślub z innym. Swatała mnie z chłopakiem, chociaż prawie go nie znałam. Bylebym tylko szybciej wyszła za mąż. Byłam w dwóch związkach jednocześnie. W dniu ślubu zaaranżowanego przez mamę jechałam taksówką do Urzędu Stanu Cywilnego przy Racławickiej. Goście czekali przed budynkiem, wystrojeni, z kwiatami. A ja zamiast wysiąść, pomachałam im przez okno i uciekłam. Najpierw nocowałam u koleżanek, potem u Kaliny. Później tłumaczyła mojej mamie, że to nie średniowiecze, że nie może wybierać córce męża, że nie można brać ślubu z obcym mężczyzną, pod przymusem, że romans z żonatym to chwilowe zauroczenie, które przeminie z wiatrem.

I przeminęło?

Oczywiście. Po kilku tygodniach mi się znudził. Parę miesięcy później spotkałam mojego niedoszłego męża na przystanku autobusowym. Kłócił się z żoną, wygrażali sobie rozwodem.

A Pani uciekła z własnego ślubu.

Po prostu nie dojechałam.

Już wtedy Kalina była mocno liberalna.

Ona mnie uratowała przed tym nieszczęsnym ślubem. Sto razy o tym rozmawiałyśmy. Pytała, czy chcę, i mówiła, żebym się do niczego nie zmuszała. Wybiła mi ten ślub z głowy. A mężczyzn radziła traktować jak przygody. Tak właśnie potraktowałam tamtego żonatego adoratora. Ona już wtedy uważała, że ciąża nie musi oznaczać ślubu, że ślub bierze się z miłości, a nie z rozsądku. Nie tolerowała słowa „przymus”. Zwłaszcza w sferze uczuciowej. Twierdziła, że wszystko, co robimy, mamy chcieć robić.

Nowoczesne poglądy.

W podejściu do życia przerastała swoją epokę. Dziś to, co ona głosiła, uznaje się za jako tako normalne. Sprawa mojego niedoszłego ślubu i tamte rozmowy odbywały się w latach siedemdziesiątych. Na początku lat osiemdziesiątych siostra zaszła w ciążę. Wydało się dość późno. Moja mama była tym bardzo poruszona. Kalina godzinami przez telefon jej tłumaczyła, że to nie koniec świata, że nic się nie stało, że nie ma czym się martwić, że najważniejsze, by zdrowe było. Dziecko urodziło się w siódmym miesiącu. Kalina pojechała ze mną w odwiedziny. Wdrapała się na czwarte piętro, choć nie znosiła schodów. Mała ważyła niewiele ponad kilogram. Kalina skomentowała:„Kurwa, Jadzia, przecież my kurczaki większe kupujemy”.Ale lubiła moją rodzinę. Tak na marginesie dodam, że Kalina nadawała wszystkim ksywki. Moją siostrę nazywała Kobylasta, ponieważ była bardzo dobrze zbudowana.

Matka matką, ale ze wszystkimi drakami, szkolnymi też, to do Kaliny chodziłam.

W salonie domu na Żoliborzu. Od lewej: Aleksandra Wierzbicka, Kalina Jędrusik, Ewa Tremeau.

Co Pani narozrabiała?

Po podstawówce chciałam się uczyć w liceum. Zdałam, ale się nie dostałam. I poszłam z koleżankami do zawodówki, na przeczekanie. Rok później chciałam spróbować znowu. Nudziła mnie ta szkoła. Rozpraszałam towarzystwo. Przeszkadzałam. Kazali mi przyjść z matką. Ale ona pracowała wtedy w piekarni na trzy zmiany i nie mogła. Więc poszła Kalina. Potem kładła mi do głowy, żebym wytrzymała i nie szalała. Po roku sami przenieśli mnie do liceum. I właśnie tam, w trzeciej klasie, z koleżankami podpaliłyśmy nauczycielce płaszcz.

Dlaczego?!

To był piękny płaszcz z zielonej krempliny, a z nauczycielką miałyśmy na pieńku. Postanowiłyśmy, że zrobimy w nim dziurki papierosami. Ktoś to widział i podkablował. Było nas pięć, ale pani profesor stwierdziła, że ma dar jasnowidzenia po swojej mamie i wie, że to ja zrobiłam. Za płaszcz musiałam zapłacić, a kremplina była pioruńsko droga. Do oddania byłoby pół pensji mojej matki. Nawet jej o tym nie powiedziałam, od razu poszłam do Kaliny i ona zapłaciła. Po tej aferze usunęli mnie ze szkoły i pół semestru siedziałam u Kaliny. Ona i Staś mieli cel, żebym skończyła szkołę i zdała maturę. Kalina zawstydzała mnie przy gościach. Opowiadała im, że wyrzucili mnie ze szkoły, że skończyłam tylko podstawówkę. Kłóciłam się z nią, że trzy klasy liceum to wykształcenie niepełne średnie. Ona odpowiadała, że nie ma czegoś takiego, więc jestem głąb po podstawówce. Jechała po mnie ostro. Taki miała sposób motywowania, przez wywieranie presji.

Przez mojego ówczesnego chłopaka poznałam Józefa Szaniawskiego, który uczył w Centrum Kształcenia Ustawicznego, i tam poszłam. Zrobiłam maturę i pokazałam Kalinie świadectwo. Bez niej i jej złośliwości nie wiem, co by było.

Dygat miał jakąś rolę w tym waszym układzie?

Dbał o to, żebym uprawiała sport. To on zauważył, że jestem sprawna, szybko biegam, że staję na rękach, nie boję się przewrotów, umiem zrobić gwiazdę. Chodziłam już wtedy na gimnastykę artystyczną do Królikarni. Dzięki niemu zaczęłam trenować rzut oszczepem na BKS Skra u Edmunda Jaworskiego, męża Danieli Jaworskiej, olimpijki z Meksyku. Kiedyś powiedziałam Stasiowi, że nie będę już chodzić na treningi, bo mnie nudzą, że trener daje mi kij i każe rzucać do słomianej wycieraczki. Staś podniósł telefon, zadzwonił do oszczepników: wicemistrza olimpijskiego z Melbourne Janusza Sidły i wicemistrza Europy Władysława Nikiciuka, by zapytać, czy tak się trenuje. I oni mu powiedzieli, że w sezonie jesienno-zimowym tak wyglądają treningi. A ja od razu chciałam na stadion. Dygat był szczerze przejęty moimi treningami, bardzo się angażował. I zostałam, bo miałam predyspozycje. Nawet chciał, żeby Nikiciuk został moim trenerem, ale on prowadził tylko drużynę chłopaków. Kalina nie była zainteresowana sportem. Interweniowała, gdy narozrabiałam w szkole.

Powiedziała Pani, że wokół Dygatów kręciło się sporo dzieci. A jednak tylko Pani przy nich została. Dlaczego?

Rozmawiałam o tym z Kaliną. Próbowałyśmy dociec, jak to się stało. Powiedziała: „Gwiazdy. Ty jesteś Wodnik i ja jestem Wodnik”. Obie się urodziłyśmy w lutym. Ona piątego, ja czternastego. A jej ojciec, Henryk Jędrusik, czwartego lutego. Więc także Wodnik. Potem powiedziała: „Twój ojciec ma na imię Stasiek i mój mąż ma na imię Stasiek”. Tak mi wytłumaczyła to, że zostałam wybrana. Szukała połączeń, znaków. I wierzyła w nie. Wierzyła w jakiś rodzaj przeznaczenia. Chociaż widziała to również bardziej racjonalnie. Mówiła, że Staś nie miał dobrego kontaktu ze swoją córką Magdą i we mnie widział córkę.

Ich córka byłaby mniej więcej w Pani wieku.

Kalina w 1957 roku urodziła córkę. Ja się urodziłam w 1956 roku. Tylko kilka miesięcy różnicy. O jej zmarłej córce rozmawiałyśmy może dwa razy. Nigdy wprost. W 1991 roku Kalina leżała w szpitalu przy Płockiej u profesora Stanisława Mlekodaja i doktora Andrzeja Kazimierczaka, którego nazywała profesorem Nóżką. Pielęgniarkami były tam zakonnice. Kiedyś przyniosłam Kalinie owoce i soki. I Kalina chwaliła mnie do pacjentki z łóżka obok, że córka o nią dba, po pracy biegnie do niej do szpitala. W sali była też pielęgniarka zakonnica. Kiedy wyszła, Kalina szepnęła mi do ucha: „Widziałaś, jaką minę zrobiła, kiedy powiedziałam córka? Oczy wybałuszyła”. Nie rozumiałam, o co chodzi. Powiedziała mi, że ta zakonnica była przy porodzie, kiedy straciła dziecko. Kazała mi iść do niej i powiedzieć: „Mama chciałaby herbatki”. Tak zrobiłam i wtedy faktycznie zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu. Może rzeczywiście to była ta sama osoba.

Zmarła córka była tematem tabu?

Nie mówiło się o niej. Nikt nie wie, gdzie jest jej grób. Pochował ją Staś i nigdy nie zdradził miejsca. Nie wiemy nawet, jakie Staś nadał jej imię. Kalina powiedziała mi tylko, że poród przyjmował podpity lekarz i uszkodził jej macicę. Doszło do krwotoku, zagrożone było życie Kaliny. Dziewczynka żyła dwa dni. Była wątła, bardzo słaba. I zmarła. Kalinie nie powiedzieli o tym przez tydzień.

A druga ciąża?

Jaka druga ciąża?

Mówi się, że Kalina była w ciąży dwa razy. Pierwszą straciła, a drugą donosiła. Tylko dziecko zmarło.

Była w ciąży raz. Potem już nie mogła. Są też plotki, że pierwsza ciąża była bliźniacza. Nie była.

Gdyby to dziecko nie zmarło, to pewnie Pani nie pojawiłaby się w ich życiu…

Nie wiem. Może bawiłabym się z nią na podwórku i też trafiłabym do ich domu?

Mówią o Pani „przyszywana córka Kaliny Jędrusik”. Czuła się Pani jak jej córka?

Tak. Właściwie znałam ją od zawsze. Poniekąd to ona mnie wychowała. Kiedyś jechałyśmy samochodem nad morze i zatrzymałyśmy się coś zjeść. Kalinę wszędzie zaczepiali ludzie, a ona wchodziła w te rozmowy. Obcemu człowiekowi opowiadała, jak to córka dobrze prowadzi. Na pewno byłyśmy sobie bardzo bliskie. Doskonale się znałyśmy. Ona i Staś zawsze przywozili mi prezenty z zagranicznych podróży. Mimo że nie mieli pieniędzy. Do dziś pamiętam pomarańczowego misia z przekrzywioną głową, którego kupili mi w Londynie. Dostałam też dżinsy ze Stanów, buty, jakiś sweterek. Gumy donaldy. Zawsze coś. Dobrze się z nimi czułam.

A co sprawiało, że dobrze się Pani z nimi czuła?

Oni interesowali się mną jako dzieckiem. Zawsze znajdowali dla mnie czas. Zauważali mnie. Nasza relacja mogła przypominać relację ojca, matki i dziecka. Chociaż czasem to ja byłam matką (śmiech). Kalina miała w domu przezwisko Dzieciak.

Dlaczego Dzieciak i kto ją tak ochrzcił?

Mówił tak czasem Staś, a częściej Wojtek Gąssowski. Ja najpierw nazywałam ją ciocią, a potem też Dzieciakiem. Bardzo się złościła, kiedy mówiłam tak przy ludziach. A potem była zbulwersowana, że już nie zwracam się do niej pieszczotliwie. Tłumaczyłam, że przecież zabroniła mi tak do siebie mówić. Tylko że jej chodziło o to, że publicznie mam tego nie robić, a w domu mogę. To była cała Kalina – często zmieniała zdanie, dopasowywała wytłumaczenia do okoliczności, żeby wyszło na jej. Była dzieckiem, którym czasem trzeba się było zaopiekować. Myślę, że wybrała na męża dużo starszego Dygata, ponieważ szukała opiekuna. Pieściła się, miała dziecinne zagrywki, zachowania, żarciki. Często powtarzała, że jest dzieckiem wojny, bo miała osiem lat, kiedy wybuchła wojna. Podkreślała, że jest dzieckiem, zwłaszcza wówczas, kiedy chciała coś usprawiedliwić.

Na przykład co?

Słabość do czekolady. Bo organizm potrzebuje magnezu, tak mówiła. Wiedziała, że jej nie służy, bo miała tendencję do tycia, szło jej w biodra. Także dlatego, że brała leki hormonalne. Więc kiedy nachodziła ją ochota na czekoladę z orzechami, a nachodziła często, mówiła, że dziecku nie można tego odmówić. Zwłaszcza dziecku wojny. Przy czym to „dziecko” bardzo dużo pracowało i utrzymywało dom. Chociaż wielkiego bogactwa nigdy tam nie było. Aż do końca.

Kalina Jędrusik była jedną z najbardziej znanych osób w Polsce. Rozdawała autografy niemal wszędzie.

Ukochane zdjęcie Aleksandry Wierzbickiej z potężnego archiwum Kaliny.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

1. DZIECIAK

2. GWIAZDA BEZ PIENIĘDZY

3. ŻONA, MACOCHA, KOCHANKA

4. MARILYN MONROE PRL-U

5. ALKOHOL, IMPREZY I SEKS

6. ZMARŁA NA MOICH RĘKACH

8. RODZINA, ACH RODZINA

9. GOMUŁKA CZY KOLEŻANKI?

10. KALINA OD KUCHNI

KUCHNIA KALINY

Acze-Tati. Sałatka słodko-kwaśna

Sałatka z selera

Schab z jabłkami

Cielęcina w curry

Filet z dorsza w ziołach z ziemniakami (w mundurkach) z niespodzianką

Omlet ze szpinakiem lub kukurydzą

Kalinowy sos do krewetek

Sałatka z buraków i ananasa

Sos winegret Kaliny Jędrusik

Kurewska sałatka Kaliny Jędrusik (kurewsko droga)

Sałatka pęczak

Żeberka w miodzie

PODZIĘKOWANIA