Jessie K. chce czegoś więcej - Jackie Khalilieh - ebook
NOWOŚĆ

Jessie K. chce czegoś więcej ebook

Jackie Khalilieh

4,1

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Jessie K. ma piętnaście lat i właśnie otrzymała diagnozę autyzmu. Zawsze wiedziała, że nie jest taka jak rówieśnicy. Jako Palestynka wyróżniała się kolorem skóry w białej dzielnicy, w której dorastała, i myślała, że to właśnie główny powód. Rodzice tłumaczyli sobie jej „inność” tym, że „jest nieśmiała” i „chodzi z głową w chmurach”. Problem? Sposób, w jaki odbierali ją jej znajomi.

Jessie czuje, że rozpoczęcie szkoły to idealny moment na nowy start. Tworzy listę celów – od zmian w swoim wyglądzie po magiczny pierwszy pocałunek i zdobycie miejsca w szkolnym przedstawieniu. W korytarzach liceum odkrywa świat, w którym nie wszystko okazuje się czarno-białe, i szybko się przekonuje, że życie w kolorze jesto wiele przyjemniejsze. Ale Jessie dostaje więcej, niż się spodziewała, gdy dwóch bardzo różnych chłopców kradnie jej serce, zmuszając ją do wyjścia poza scenariusz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 380

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (9 ocen)
2
6
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kinahshdh

Całkiem niezła

Dużo błędów gdzie nie ma spacji pomiędzy wyrazami, a koniec? Co z rodzicami ,,ani mi się waż mieć chłopaka”? Koniec cukierkowy i niedopowiedziany
00
Mmaja2008

Dobrze spędzony czas

była okeeeej ale chcialam czegoś więcej od niej
00

Popularność




TYTUŁ ORYGINAŁU:

Something More

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Monika Rossiter

Redakcja: Magdalena Wołoszyn-Cępa

Korekta: Małgorzata Lach

Projekt okładki i grafiki: © Martyna Wilner

DTP: Maciej Grycz

Copyright © 2023 SOMETHING MORE by Jackie Khalilieh

Published by arrangement of Donaghy Literary Group, Canada and Book/Lab Literary Agency, Poland

Copyright © 2024 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Artur Łuksza, 2024

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone.

Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-209-3

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Dla Roba, który pokochał i zaakceptował każdą wersję mnie.

Dla Elsie i Emmy – wasza bezwarunkowa miłość dała mi siłę, by być jak najbardziej autentyczną i podążać za marzeniami.

Dla moich autystycznych czytelników:

Bardzo wcześnie uczymy się maskowania, przeobrażania w kogoś, kto, jak się nam wydaje, zostanie zaakceptowany przez innych – nawet nieświadomi, że to robimy, często narażając się na ryzyko wypalenia. Pisanie tej książki uleczyło mnie na wiele sposobów i mam nadzieję, że dostrzeżecie w Jessie cząstkę siebie, choćby najmniejszą. Od kiedy pamiętam, czułam, że jestem inna niż wszyscy, ale nie rozumiałam dlaczego. Diagnoza była zarówno ulgą, jak i potwierdzeniem. Pamiętajcie, proszę, że zasługujecie na przyjaźń, miłość, sukcesy, akceptację i szczęśliwe zakończenie.

Wszyscy jesteśmy całkiem dziwni, niektórzy po prostu lepiej to ukrywają.

– Andy Clark, Klub winowajców

Jeden

Dwie trzecie kremu, jedna trzecia proszku, wymieszać i nałożyć szpatułką. Czy może jednak na odwrót: dwie trzecie proszku, jedna trzecia kremu? Sięgam po instrukcję leżącą na zawalonym blacie w łazience i wytężam wzrok, żeby odczytać drobny zielony druk. Nie, dobrze pamiętałam. „Ostrzeżenie: nie stosować w okolicach narządów płciowych”. Noo… raczej. Kto by je chciał rozjaśniać?

Okej, to powinno rozwiązać problem wąsika – tylko co zrobić z kwestią brwi? W szufladzie Annie nie ma pęsety, a w mojej nie ma nic poza szczotką do włosów. Mój wzrok pada na różową maszynkę leżącą obok szorstkiej kostki mydła. Walić to. Ściągam plastikową nakładkę i przykładam ostrze do przestrzeni między moimi gęstymi czarnymi brwiami. Jedno pociągnięcie powinno wystarczyć. No to jedziemy.

Małe włoski spadają na grzbiet nosa. Kładę dłonie na blacie i nachylam się do lustra, żeby ocenić efekt mojego pierwszego, niedbałego podejścia. Hm. Niezbyt finezyjnie. Wyglądam trochę tak, jakby ktoś potraktował moje brwi zardzewiałą piłą. Jak to robią wszyscy inni? Może gdybym miała mamę, która nie traktowałaby mnie, jakbym nadal była ośmiolatką, tobym ją zapytała. Do Annie też się nie zwrócę, bo zabiłaby mnie, gdyby się dowiedziała, że grzebałam w jej bogatej kolekcji kosmetyków. Potrzebuję pęsety i kogoś, kto wie, jak się nią, do cholery, posługiwać.

Za oknem słychać ryk silników. Wyglądam zza zasłony i przed domem widzę Ramseya i jego przyjaciół. Falowane brązowe włosy opadają mu wzdłuż twarzy. Podaje kumplowi skręta. Czasami nie wiem, czy mój starszy brat jest bardzo odważny, czy bardzo głupi. Jako że tata wróci lada chwila, skłaniam się ku tej drugiej opcji. Już nie wspominając, że Ramsey pewnie jest zjarany. Uchylam okno, by wywietrzyć odór rozjaśniacza; ciężkie basy dochodzące z głośników w samochodzie mojego brata wprawiają szyby w wibracje.

Czemu tak mnie piecze nad ustami? Rozjaśniacz! Odkręcam wodę i biorę kilka listków papieru toaletowego, żeby go zetrzeć. Zimna woda koi pieczenie, ale jedynie tymczasowo. Zmrużonymi oczami wpatruję się w lustro. Cóż, zadziałało: włoski pod nosem nie są już czarne. Tylko że moja skóra jest czerwona jak powierzchnia Marsa, ale niestety dużo lepiej widoczna z Ziemi.

– Jessie! Annie! Obiad gotowy. Umyjcie ręce i siadajcie do stołu. Yalla!* Tata będzie za dwie minuty – woła z dołu mama.

Wyciągam z kucyka parę kosmyków w nadziei, że odwrócę w ten sposób uwagę od skopanej próby metamorfozy. Rzucam ostatnie spojrzenie na swoje odbicie w lustrze, wzruszam ramionami i idę do kuchni.

Mama kładzie na stole brytfankę i ściąga rękawice kuchenne. Drzwi wejściowe otwierają się i zaraz zamykają.

– Wróciłem – mamrocze Ramsey i znika w piwnicy.

– Jessie, przynieś coś do picia – mówi po arabsku mama.

Mama śmiga po kuchni, przygotowując wszystko do obiadu. Ja stoję przed otwartą lodówką i wyciągam z kucyka jeszcze parę kosmyków. Annie przychodzi chwilę później i siada na krześle. Akurat docieram do stołu, gdy puszki napojów wypadają mi z rąk. Toczą się przed Annie, która jest zbyt zajęta przeglądaniem czegoś w telefonie, żeby coś zauważyć czy mi pomóc.

Drzwi garażu zamykają się z hukiem. Tata zagląda do kuchni, żeby powiedzieć, że weźmie jeszcze szybki prysznic. Mama wzdycha i wkłada brytfankę z powrotem do piekarnika, żeby jedzenie nie wystygło.

– Powiedział, że jest głodny i żebym przygotowała obiad. Obiad gotowy, a on idzie pod prysznic – mruczy pod nosem po arabsku, po czym wysyła mnie po Ramseya.

I znowu to samo, znów ja, a nie Annie. Ona nie bywa proszona o zrobienie czegoś zwyczajnego. Wszyscy chodzą jak na szpilkach wokół mojej siostry, która cierpi na ciężki przypadek syndromu średniaczki.

Otwieram drzwi do piwnicy i schodzę po obitych wykładziną schodkach. Na prośbę Ramseya rodzice wykończyli piwnicę parę lat temu. Chciał się tam przenieść w poszukiwaniu większej prywatności. Z piwnicy można wyjść bezpośrednio na dwór, co oznacza, że jego głupkowaci znajomi mogą wchodzić i wychodzić o każdej porze. Dzieli się na część sypialnianą i dużą przestrzeń dzienną z wielkim telewizorem. Zupełnie jakby Ramsey miał własną bezpłatną kawalerkę. I zawsze śmierdzi tu facetem.

– Hej – mówię, potrząsając ramieniem mojego brata. Już odpłynął na kanapie z twarzą w poduszce. – Hej! – powtarzam.

– Idź sobie.

– Jest obiad.

Jęczy i próbuje mnie odpędzić, ale nie daję się. Nie mogę wrócić na górę bez niego. Rodzinne obiady są zbyt ważne dla moich rodziców, a Ramsey coraz rzadziej się na nich pojawia.

Otwiera oko i widzi, że nadal nad nim stoję.

– Kiedy zrobiłaś się taka wysoka? – pyta powoli, przeciągając słowa.

– Zawsze byłam wysoka.

– Nie za wysoka dla łaskotkowego potwora! – Ramsey wyciąga rękę i łaskocze mnie na zgięciu kolana.

Odpędzam jego dłoń klepnięciem; chichocze i siada.

– Ramsey, mam piętnaście lat. Khalas** z łaskotkowym potworem.

Chociaż zachowaniem pokazuję, że wkurza mnie traktowanie jak dziecko, tak naprawdę nie mam z tym problemu, przynajmniej gdy robi to mój brat. Wraz z dorastaniem nasza więź zacieśniła się dzięki wspólnemu wrogowi – i siostrze – Annie Kassis. Wspólnie opracowywaliśmy nowe sposoby dręczenia jej, na przykład podmieniając wodę w jej szklance na ocet. Ramsey nadal jest świetnym wspólnikiem, ale od paru lat stawia przyjaciół ponad rodzinę.

– W jakich nastrojach są rodzice? – pyta, pocierając oczy, żeby się rozbudzić.

Siadam obok niego.

– Nie wiem. Mama cały dzień spędziła w kuchni, gotując i gadając przez telefon. Tata poszedł z garażu prosto pod prysznic.

Odwraca się, by na mnie spojrzeć, i jego głowa odskakuje do tyłu.

– Łoo! Co ci się stało z twarzą?

– Aż tak widać? – pytam, przeciągając palcem po podrażnionej skórze.

– Trochę tak. – Ramsey powstrzymuje uśmiech. – Nie martw się. Na stówę będą zbyt zajęci ochrzanianiem mnie i nic nie zauważą. Czemu tozrobiłaś?

Drapię się po karku i wpatruję w czarno-białe kafelki na podłodze.

– Liceum zaczyna się w przyszłym tygodniu i pomyślałam, że naprawię parę rzeczy, żeby wmieszać się w tłum i żeby ludzie zostawili mnie w spokoju.

– Nigdy nie wmieszasz się w tłum, Jessie. Dlatego właśnie jesteś super na swój własny sposób. No i czy tego właśnie chcesz? Żeby ludzie się do ciebie nie odzywali?

– Nie. Ale wolę to od naśmiewania się z dziwacznej dziewczyny z wąsikiem i monobrwią. Nie wiem, czy jesteś na bieżąco z brwiami, ale ludzie traktują je strasznie poważnie.

Ramsey zmienia pozycję, żeby zwrócić się twarzą do mnie.

– Pomyśl o Świętej Trójcy jako o świeżym starcie. Zapomnij o wszystkim, co cię spotkało w podstawówce, i otwórz się na nowe doświadczenia. – Robi pauzę, próbując zmusić mnie do spojrzenia sobie w oczy. – A to oznacza, że będziesz musiała opuścić gardę, może dopuścić do siebie parę osób i dać im szansę, by poznały prawdziwą ciebie.

– Łatwo ci mówić. Ty nigdy nie miałeś problemu z poznawaniem ludzi. Możesz się pochwalić tym, że jesteś wysportowany. I masz swój urok.

Nie wspominając o tym, że Ramsey jest normalny.

– Przed każdym stoją jakieś wyzwania. A! – Pstryka palcami w powietrzu, obserwuje je przez chwilę, po czym z powrotem przenosi na mnie wzrok. – Byłem dzisiaj w centrum. Zajechałem do tego sklepu. Wiesz, tego, gdzie sprzedają płyty i różne rzeczy retro. Kupiłem ci coś. – Wyciąga się po beżową kopertę leżącą na podłodze i wręcza ją mnie.

Uśmiecham się szeroko, rozrywam ją i widzę kilka czasopism z lat dziewięćdziesiątych.

– Cieszysz się? – pyta, przeciągając dłonią po szorstkim od zarostu policzku. – Wybrałem takie o muzyce i kilka dla nastolatków. Nie wiedziałem, które wolisz.

– Są super – mówię wpatrzona w krzykliwe, jaskrawe okładki. – Dziękuję.

– Ramsey, Jessie! Yalla! Obiad! – krzyczy z góry mama, akurat gdy chcę zacząć przeglądać moje nowe skarby.

– Powiedz strażnikom, że za chwilę przyjdę – mówi Ramsey. Wstajemy z kanapy, a brat nachyla się do mnie. – Jak wyglądają moje oczy?

– Źrenice chyba wracają do normalnego rozmiaru. – Kiwam głową.

– Ideolo. – Odwraca wzrok, ale zaraz spogląda na mnie. – A, no i Jessie? Nie martw się aż tak. Wszystko będzie dobrze.

Wymuszam uśmiech i wracam na górę; jedną ręką przyciskam do siebie czasopisma, a drugą poprawiam włosy.

W tym domu ludzie albo zauważają wszystko, albo nic. Mój tata jest pracoholikiem. Widujemy go tylko między szesnastą a dwudziestą drugą i w niektóre weekendy. Mama zajmuje się domem, swoją warownią, ale jest tak zajęta gotowaniem wyszukanych palestyńskich dań, utrzymywaniem czystości i rozmawianiem z naszą rodziną z Palestyny, że czasem coś jej umyka. Jak mój autyzm.

Zdaje się, że w pewnym stopniu zawsze wiedziałam, że jestem inna. Myślałam, że się wyróżniam, bo dorastałam w raczej białej dzielnicy, ale Annie i Ramsey nigdy nie zdradzali oznak problemów z wpasowaniem się. Moi rodzice szukali dla mnie wymówek – „jest nieśmiała”, „jest wyższa od innych”, „chodzi z głową w chmurach” – i nikomu nie zależało, by drążyć głębiej. Dopóki nie poznałam pani Bauer. Była moją nauczycielką w siódmej i ósmej klasie. Wyłapała pewne oznaki już na moich pierwszych zajęciach z nią, ale rodzice je zbagatelizowali. W zeszłym roku spróbowała raz jeszcze podjąć z nimi dyskusję na ten temat i w końcu ich przekonała.

Powiedziała moim rodzicom, że „ciężko mi nawiązać głębsze znajomości”, i podkreśliła, że próbowała mnie „zapoznać” z dziewczynkami, które według niej były dobrym materiałem na koleżanki, regularnie łącząc nas do pracy w grupach. Ja jednak robiłam się coraz bardziej wycofana. Po pierwsze, nie ma nic gorszego od pracy w grupach. Po drugie, nie było dla mnie nadziei. Większość osób w siódmej klasie znało mnie już od przedszkola. Nie dało się zmienić tego, jak mnie postrzegały. W ich oczach byłam odludkiem pozbawionym ogłady, mówiącym rzeczy, które nie zawsze były miłe. (Pracuję nad tym). Dorobiłam się także reputacji beksy. Przez pierwsze parę lat szkoły niespecjalnie radziłam sobie z emocjami. Czułam się, jakby nikt mnie nie rozumiał, jakby nikt mnie nawet nie dostrzegał. A chyba trudniej zignorować kogoś, kto ma napad histerii.

Dobre oceny zaczęłam otrzymywać dopiero w piątej klasie, ale tylko dlatego, że w końcu zrozumiałam, czego oczekują ode mnie nauczyciele. Wtedy przyjęłam rolę pilnej uczennicy. Nie jest jednak lekko. Gubię się w mojej głowie, często się wyłączam i koniec końców muszę pracować dwa razy ciężej. Nawet teraz, gdy nie nawiążę kontaktu wzrokowego albo coś wypalę, ludzie odbierają mnie jako chamską albo myślą, że ich ignoruję. Nie rozumiem ich. Staram się, naprawdę, ale gdy mówią jedno, a robią drugie, to strasznie mi to wszystko utrudnia.

Dlatego poszłam zrobić badania. Trzy dwugodzinne sesje w ciągu miesiąca w starym, dusznym budynku w centrum Toronto przekształconym w ośrodek badań psychologicznych. Przeprowadzono całą ich gamę: psychologiczne, behawioralne i pedagogiczne. Dostałam do rozwiązania absurdalnie łatwe zagadki i formularze z dziwnymi pytaniami w stylu: „Gdy patrzysz w lustro, nienawidzisz tego, co widzisz?”. By odpowiedzieć, musiałam wybrać spośród „zawsze”, „czasami” i „nigdy”. Kto nigdynienawidzi tego, jak wygląda w lustrze?

– Niektóre największe umysły tego świata należą do osób autystycznych – powiedział mój lekarz rodzinny, gdy przekazał wyniki mnie i mamie parę tygodni temu, i to w moje piętnaste urodziny. – Ludzie w spektrum są pełni pasji i często to oni… ratują świat.

Całe życie waliło się wokół mnie, a największym zmartwieniem mojej mamy w tamtym momencie było to, czy będę mogła mieć dzieci.

– Annie, odłóż telefon – mówi mama, ponownie kładąc brytfankę na stole.

Siadam i kładę czasopisma na pustym krześle po mojej lewej. Tata i Ramsey wchodzą do kuchni, pochylając głowę w łukowym przejściu. Tata zajmuje swoje miejsce na jednym końcu stołu, u szczytu, a Ramsey siada przy przeciwnym. Gęste, czarne włosy taty są zaczesane do tyłu, a twarz ma świeżo ogoloną. Jego skóra pachnie żelem pod prysznic, a śnieżnobiała koszulka polo opina jego pokaźny brzuch.

– Znowu mansaf? – pyta Annie, patrząc na jagnięcinę w sosie jogurtowym podawaną na ryżu i mrużąc oczy.

– A co byś wolała? Śmieciowe kanadyjskie jedzenie jak hamburgery czy hot dogi? – pyta tata.

– Istnieje jedzenie pomiędzy „śmieciowym” a „arabskim” – odpowiada Ramsey, puszczając do mnie oczko.

Mama uśmiecha się do taty i nakłada mu sporą porcję. Podajemy jej nasze talerze, a ona je napełnia, dla mnie zachowując dodatkową kostkę ze szpikiem.

– Powiedz, Ramsey, co dzisiaj robiłeś? – pyta tata. – Ewidentnie nie pojechałeś do fryzjera ani się nie ogoliłeś. Zaczynasz wyglądać jak ci niechlujni długowłosi chłopcy z plakatów w pokoju Jessie.

Ramsey parska. To on przedstawił mi tych „niechlujnych długowłosych chłopców”. W liceum chodził z dziewczyną, która słuchała tylko muzyki z lat dziewięćdziesiątych, więc żeby jej zaimponować, również się wkręcił. W końcu jednak rzuciła go dla innego. W tamtym czasie przechodziłam przez fazę, w której praktycznie wielbiłam swojego sześć lat starszego brata i go naśladowałam, zwłaszcza kopiując to, co lubił. Tylko że moja miłość do lat dziewięćdziesiątych wymknęła się spod kontroli. Muzyka, filmy, moda i bożyszcza tłumów z tej dekady stały się moją obsesją – i to jedną z najdłuższych. Rzadko słucham czegoś poza alternatywnym rockiem z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Nirvana. Radiohead. Counting Crows. Im bardziej dołujące, tym lepiej.

– Próbowałem. Pojechałem do fryzjera, ale Niall miał już klientów do końca dnia – mówi Ramsey z buzią pełną ryżu.

Mama patrzy na niego i marszczy brwi, z których wyrwano za wiele włosków.

– Nie możesz ot tak sobie tam wejść. Musisz się umówić.

– Jessie, jesteś gotowa na pierwszy dzień liceum w przyszłym tygodniu? – pyta tata. – Annie, oprowadzisz swoją siostrę, prawda? Jessie powiedziała mi, że boi się, że się zgubi.

Tak się kończy zwierzanie się tacie. Z całej piątki to on jest największą paplą.

– Poradzi sobie. Ja musiałam. – Annie przewraca oczami, nie przerywając dziobania jedzenia widelcem. Nadal jest zła na Ramseya za to, że gdy w ostatniej klasie dostał samochód, nie woził jej do szkoły, zdając ją na łaskę autobusu. Najwyraźniej nadrzędnym warunkiem przynależności do klubu średniaków jest rozpamiętywanie wszystkiego, co zostało wypowiedziane albo zrobione przez członków rodziny. Przez wieczność!

– Nie – odpowiada stanowczo tata. – To twój obowiązek. Pomożesz jej pierwszego dnia. Rozumiemy się?

– Dobra. – Annie upuszcza swój widelec i krzyżuje ramiona na piersiach. Jej idealnych piersiach w rozmiarze siedemdziesiąt pięć C. Tak wyróżniających się na tle mojej niemal wklęsłej miseczki A. Annie wygrała na genetycznej loterii i nie odziedziczyła budowy naszego taty. Jest przykładem typowej ładnej dziewczyny. Takiej, która potrafi się bez trudu wpasować. Między zachwytami nad jej prostymi i błyszczącymi czarnymi włosami ludzie komplementują jej oliwkową cerę, której nie są potrzebne instagramowe filtry.

Jeszcze nie powiedzieliśmy Ramseyowi i Annie o mojej diagnozie. Nie chcę, żeby wiedzieli, a rodzice nie spierali się ze mną, gdy poprosiłam ich, żeby sprawa została między nami; jak sądzę, nadal to wypierają.

– A co z tobą, Ramsey? – pyta tata.

Mój brat wzdycha.

– No i się zaczyna.

– Pozwoliliśmy ci na rok przerwy i tylko się opieprzałeś. Nie wystarczyło, że rzuciłeś studia po pierwszym semestrze, trwoniąc tysiące dolarów. Teraz dzień i noc marnujesz na wygłupy bez żadnego zamysłu. Bez celu.

– Nick. – Mama wskazuje na mnie głową. – Bez przekleństw.

Ramsey uderza dłońmi w stół, nie dając mi czasu na przewrócenie oczami.

– Mam cele.

Tata odkłada widelec, niemal zbyt spokojnie, i odchrząkuje.

– Z przyjemnością usłyszę, o jakich to celach mówisz.

– Układam sobie w głowie pewne sprawy.

– Ramsey, habibi***, czemu nie popracujesz przez jakiś czas z tatą? – Ton mamy jest łagodny i delikatny, ledwie słychać jej akcent.

– Bo praca z tatą zacznie się od paru dni w miesiącu, a potem nawet się nie obejrzę i już mnie będzie przygotowywał do przejęcia biznesu. A ja nie wiem, czy tego właśnie chcę.

– Czemu? Mój biznes nie jest dla ciebie wystarczająco dobry? Praca mechanika nie jest cool?

– Tego nie powiedziałem.

W poszukiwaniu solidarności w niekomfortowej sytuacji łapię kontakt wzrokowy z Annie siedzącą po przeciwnej stronie stołu. Jej spojrzenie wędruje jednak na moje brwi, po czym ląduje na mojej górnej wardze. Pospiesznie pochylam się nad talerzem.

– Nie możesz tak marnować swojego życia, nic nie robiąc. Oczekuję od ciebie planu na ten rok. Bo inaczej…

– Bo inaczej co? – wtrąca się Annie, rozkoszując się dramą.

Ramseyowi tak wiele uchodzi na sucho – ja czy ona mogłybyśmy o tym jedynie pomarzyć – tylko dlatego, że „jest chłopakiem”.

– Bo inaczej będzie musiał znaleźć sposób, by opłacać rzeczy, których potrzebuje, bez naszej pomocy. – Tata ponownie podnosi widelec i wraca do jedzenia.

– Dobra – mówi Ramsey.

Dwa „dobra” podczas jednego obiadu. Jeszcze jedno i pobijemy rekord.

Przy stole zapada cisza, nie licząc pomruku telewizora w salonie. Kończymy jeść, tata jeszcze sobie dokłada. Mama zbiera nasze talerze i zatrzymuje się, gdy dociera do mnie.

– Co się stało z twoją twarzą? – pyta, praktycznie piszcząc.

Wciskam się w krzesło, pragnąc zniknąć.

Mama odkłada stos talerzy i znowu mi się przygląda. Zatrzymuje wzrok na moich brwiach. 

– Jessie. Co ty zrobiłaś?

– Użyłaś mojego rozjaśniacza bez pytania? – wcina się Annie.

Fala gorąca wypływa na moje policzki. Teraz przynajmniej reszta mojej twarzy dopasowuje się kolorystycznie do wysypki nad wargą.

– Chciałam poprawić parę rzeczy przed pójściem do szkoły.

– Nałożyłaś chemikalia na swoją skórę, nie pytając mamy? – Surowy ton taty pasuje do jego rozczarowanej miny.

Serce mi przyspiesza, a płuca ledwie nadążają. Wstaję gwałtownie z krzesła, czując napływające łzy, które cisną się na zewnątrz.

– A co miałam zrobić? Zacząć liceum równie brzydka jak przez całą podstawówkę? I kolejne cztery lata też spędzić bez żadnych przyjaciół? – Moje długie, tyczkowate ręce machają nad stołem i wyglądam jak dmuchany ludzik, którego stawiają na festynach i przed komisami samochodowymi. – Mama dalej chce mnie traktować jak dziecko, a tata jest zajęty chowaniem głowy w piasek i udawaniem.

– Udawaniem czego? – pyta Ramsey.

– Udawaniem, że jestem normalna. Ale ja nigdy nie byłam normalna.

Annie tłumi śmiech.

– Nic nowego.

– Annie ma rację – mówię, przywołując na twarz sztuczny uśmiech. – Okazuje się, że od początku miała rację. Równie dobrze możemy im powiedzieć. – Spoglądam na moich rodziców i natychmiast uciekam wzrokiem. – Przez cały ten czas, gdy rodzice zabierali mnie do centrum, żeby „dopasować mój mundurek” a potem, żeby „go przymierzyć” i „wprowadzić poprawki”, tak naprawdę jeździliśmy do psycholożki, która robiła badania.

– Jakie badania? – pyta Ramsey; jego wzrok jest teraz klarowny, a oczy błyszczące.

– Jestem taka, jaka jestem, nie dlatego, że już w wieku dwunastu lat miałam metr siedemdziesiąt pięć. W mojej klasie były inne wysokie dziewczyny. I nie jestem wyrzutkiem dlatego, że jestem Arabką. Ty i Annie macie przyjaciół i zawsze tak było. To nie przez aparat na zębach, który miałam od piątej do ósmej klasy, mutyzm wybiórczy w przedszkolu, histerie w szkole. Nic tych rzeczy i wszystkie te rzeczy naraz. Jestem dziwaczką z mózgiem, który nie działa tak samo jak inne – mówię, spoglądając na Annie.

Patrzy na mnie zdumiona.

– O czym ty mówisz?

No właśnie, o czym ja mówię? To miał być mój sekret. Moje brzemię. Moje przekleństwo. Oczy mojego rodzeństwa są wlepione we mnie, a rodzice wydają się być o krok od płaczu, więc robię wszystko, co w mojej mocy, by powstrzymać słowa cisnące się na język. Przełykam ślinę, próbując je zdusić. Ramsey przechyla głowę, patrząc na mnie, jakbym była ostatnią zabawką na półce w sklepie, zbierającą kurz. Tak właśnie się czuję.

Moje usta się rozwierają i cichym, dziecięcym głosikiem wypowiadam te słowa po raz pierwszy.

– Jestem autystyczna.

*Yalla! (arab.) – Ruchy!
**Khalas (arab.) – koniec.
***Habibi (arab.) – kochanie.

Dwa

Następnego ranka siedzę przy biurku i robię kolaże w szkolnych zeszytach, wykorzystując zdjęcia z czasopism od Ramseya.

– Mogę? – pyta Annie zza drzwi do mojego pokoju.

– Jasne.

Siostra wchodzi, nadal ubrana w piżamę, i rzuca złożoną kartkę na moje biurko. Rozkładam ją i widzę rysunek z oznaczeniami i strzałkami.

– Co to? – pytam, podnosząc na nią wzrok.

– Mapa szkoły. Mówiłaś, że boisz się, że się zgubisz, więc rozrysowałam ci jej plan.

– O. Dzięki.

Siada na krawędzi mojego łóżka.

– Mama powiedziała, że masz dzisiaj wizytę u psycholożki. U tej samej, która robiła badania?

– Mhm – odpowiadam, ale Annie patrzy na mnie, jakby oczekiwała, że z moich ust wyjdzie więcej słów. – Chce omówić wyniki i pomóc mi w radzeniu sobie z moim „zmieniającym się światem”.

Annie kiwa głową. Po swoim wczorajszym wybuchu pobiegłam na górę i płakałam praktycznie aż do zaśnięcia. Ramsey chciał mnie uspokoić, ale nie miałam ochoty nikogo widzieć ani tym bardziej z nikim rozmawiać.

– Naprawdę skopałaś z tymi brwiami. – Śmieje się. – Przynajmniej ta wysypka się goi.

– Użyłam maszynki.

– O mój Boże, Jessie. Nie powinnaś stylizować brwi z pomocą maszynki.

– Nie mogłam znaleźć pęsety.

Annie wzdycha.

– Poczekaj chwilę. – Wstaje i wychodzi, ale wraca chwilę później z pęsetą i małą szczoteczką. – Podjedź tutaj na tym krześle – mówi, siadając na krawędzi mojego łóżka. – Będzie bolało. Zaciśnij zęby albo nic z tego nie będzie.

Robię, jak każe. Annie analizuje moje dzieło i małą szczoteczką czesze mi brwi. Przykłada pęsetę do mojej twarzy i mówi, że będę potrzebowała pomocy profesjonalistki do ukształtowania łuków. Gdy wyrywa włoski, jednego po drugim, do moich oczu napływają łzy i muszę zdusić kilka kichnięć, ale siedzę tak nieruchomo, jak to tylko możliwe. Chcę tego, a moja siostra nieczęsto zdobywa się na takie akty dobroci.

– Proszę – mówi w końcu, odchylając się. – Zrobione.

Podjeżdżam na krześle do lustra i się uśmiecham.

– Tak jest dużo lepiej.

– Zrób przysługę nam obu i maszynki używaj tylko do nóg. – Annie wstaje z łóżka i wychodzi z mojego pokoju.

Nie mogę oderwać wzroku od mojego udoskonalonego odbicia. Może gdybym nauczyła się ogarniać swoje napuszone włosy i lekko się pomalowała, wyglądałabym wcale nie najgorzej.

– Jessie, yalla! – woła z holu mama.

Musimy jechać na wizytę u doktorki Cassidy. Mama nie czuje się pewnie z jeżdżeniem poza miastem, więc tata wziął dzień wolny, by wejść w rolę szofera. Rzadko opuszczamy bezpieczną bańkę przedmieść, bo moi rodzice nie znoszą jeździć do centrum; narzekają, że jest zbyt głośne i zatłoczone. I to niby ja mam problemy z nadwrażliwością sensoryczną.

Całą drogę spędzam na tylnym siedzeniu ze słuchawkami na głowie, słuchając playlisty Cranberries, którą sama ułożyłam. Niektóre z ich piosenek o miłości są tak melancholijnie romantyczne, że nie mogę się oprzeć – zamykam oczy i daję się porwać ckliwym scenariuszom. Wyobrażam sobie, że jestem na szkolnym korytarzu. Tylko ja i sobowtór Rivera Phoenixa. Jego klon siedzący paręnaście metrów dalej dostrzega mnie. Jest starszy, pewnie w drugiej klasie, dłonią przeczesuje swoje kędzierzawe blond włosy i podchodzi do mnie. Na jego ustach pojawia się seksowny wykrzywiony uśmiech. Pyta mnie, jak mam na imię. W moich fantazjach jestem fajna. Nigdy się nie jąkam ani nie mówię nic niewłaściwego. On śmieje się z moich przezabawnych żartów i mówi, że jestem inna niż pozostałe dziewczyny. Przykłada swoje usta do moich i…

Otwieram oczy i mrugam kilka razy. Okazuje się, że z zamyślenia wyrwało mnie klepanie po kolanie. Wyłączam muzykę.

– Jesteśmy – mówi mama, wskazując głową mój pas. – Zostaw słuchawki. Nie potrzebujesz ich tam.

Wysiadamy z samochodu i czekamy, by przejść przez ruchliwą drogę. Późnosierpniowe słońce przygrzewa; nie mogę się doczekać, aż wejdę do klimatyzowanego budynku. Jestem okropną Arabką. Nie znoszę słońca i lata, nie cierpię, gdy jest mi gorąco. Krótkie spodenki odpadają, przynajmniej dla mnie. Nie mogę znieść uczucia ocierających się ud, gdy chodzę.

W środku mama cały czas zakłada kosmyki włosów za moje uszy. Przywołuję na twarz odważny uśmiech, żeby jej ulżyć. Mama zawsze i wszędzie była najpiękniejszą, najdrobniejszą kobietą. Ze swoimi farbowanymi kasztanowymi włosami i proporcjonalną figurą nigdy nie miała problemów z wpasowaniem się, pogawędki z obcymi nigdy nie sprawiały jej kłopotu. Muszę być dla niej wielkim rozczarowaniem.

Wczoraj wieczorem podsłuchałam, jak rozmawiała o mnie z tatą. Czasami zapominają, że rozumiem arabski i że nasze sypialnie dzieli cienka ściana – ja przekonałam się o tym boleśnie na własnej skórze. Na szczęście istnieją słuchawki.

Doktorka Cassidy schodzi po schodach, uśmiecha się do nas pogodnie.

– Nicku, Rose, Jessie, miło was znowu widzieć – mówi.

Dorośli rozmawiają ze sobą, a ja wymykam się do dystrybutora i wlewam w siebie trzy kubki lodowatej wody. Po chwili słyszę:

– Jessie, możemy zaczynać.

Wyrzucam papierowy kubek do śmietnika i idę za doktorką po schodach do jej gabinetu; rodzice zostają w poczekalni. Siadam na czarnej skórzanej kanapie naprzeciwko jej fotela. Przynosi teczkę i parę książek, po czym siada obok mnie.

– Jak się dzisiaj czujesz, Jessie?

Przygryzam dolną wargę i analizuję czerwono-żółty wzór na jej bluzce.

– Jest okej.

– Wiem, że doktor Greenspan wręczył ci diagnozę parę tygodni temu. Dał ci materiały do poczytania i opowiedział co nieco o zaburzeniach ze spektrum autyzmu.

Kiwam głową, zmuszając się do utrzymania kontaktu wzrokowego. Może jeśli się postaram, zakończy wizytę, stwierdzając, że już nie jestem autystyczna, i powie, że wszystko to jedna wielka pomyłka.

Doktorka mówi dalej, powtarzając słowa doktora Greenspana. Próbuje nawet przedstawić to jako coś pozytywnego, zupełnie jak on. Mówi, że jestem „wysoko funkcjonująca” i że mam „łagodny” przypadek autyzmu, ale czytałam, że nie powinno się już używać takich określeń. Zwalczam potrzebę, by ją poprawić. W sensie mój autyzm nie jest poważnym przypadkiem, ale ona nie wie, jak to jest. Nigdy nie zrozumie, jak się żyje w mojej głowie. Nie musi się martwić, że wszystko, co powie, zostanie źle odebrane. Ja muszę. Martwię się nawet tym, czego nie mówię.

– Jakieś pytania? – kończy wywód.

– Czy można stwierdzić po moim wyglądzie, że jestem autystyczna?

Twarz doktorki Cassidy rozciąga się w uśmiechu.

– Nie. Autyzm nie ma nic wspólnego z tym, jak wyglądasz.

– Okej. To, ee, po co ja tu dzisiaj przyjechałam?

Doktorka Cassidy tłumi śmiech. Mam tendencję do rozśmieszania ludzi bez względu na to, czy mam taki zamiar, czy nie.

– Zaczynasz nowy rozdział swojego życia i przez diagnozę możesz się czuć onieśmielona.

Staram się nadążyć, ale migocząca jarzeniówka nad nami niemal przyprawia mnie o zawroty głowy, tak samo jak mocno kwiatowy zapach perfum doktorki.

– Chociaż z zewnątrz wydaje się, że autystyczne dziewczyny wpasowują się w otoczenie, to jednak inaczej przetwarzają informacje. Więc jako że zaczynasz liceum, myślę, że warto parę rzeczy omówić.

– Na przykład? – pytam, czując, jak moje brwi się marszczą.

Doktorka nachyla się i odzywa po chwili.

– Na przykład twoją dojrzałość emocjonalną. I to, jak może różnić się od tego, co prezentujesz sobą z zewnątrz. Widzę, że jesteś bardzo elokwentna i bez względu na to, czy jesteś tego świadoma, czy nie, sposób, w jaki się wysławiasz, i słownictwo, którego używasz, wzięły się z analizowania innych ludzi. Może twojego rodzeństwa albo nawet aktorów w telewizji. Dla osób autystycznych to coś naturalnego. Naśladujesz to, jak inni mówią, jak się zachowują czy reagują, i pomaga ci to się wpasować. Ale…

– Ale co? – Prostuję plecy, czując, że powoli przechodzę do defensywy.

– Ale ta wersja ciebie na zewnątrz nie zawsze pasuje do tego, co dzieje się wewnątrz. Autystyczne dziewczyny bywają bardziej łatwowierne i miewają trudności z rozpoznaniem prostych sygnałów utrwalonych w społeczeństwie. Możesz także wahać się między przesadną otwartością a całkowitym zamknięciem na innych.

– Czyli mówi pani, że jestem bardziej niedojrzała od moich rówieśników? – pytam. Nie sądzę, żeby tak było.

– Dojrzałość emocjonalna nie jest czymś, co można zobaczyć albo zdefiniować, wiesz? Dla osób neurotypowych jest instynktowna. Dla ciebie, cóż, to coś, co wykształca się z czasem. – Zmienia pozycję i koncentruje na mnie wzrok. – Znajomość twoich wrażliwych punktów może pomóc ci przygotować się na pewne sytuacje i zapewnić ci poczucie kontroli. Chciałabym omówić z tobą parę mechanizmów, które ci to ułatwią. – Kładzie moją teczkę i książki na stoliku przed nami. Jest cały zawalony pudełkami pełnymi starodawnych zabawek. – Chciałabyś może podzielić się ze mną swoimi obawami związanymi z pójściem do liceum?

Moja lewa noga zaczyna się trząść, a bicie serca odbija się echem w moich uszach. Podnoszę jednego z plastikowych dinozaurów i przeciągam palcem po jego zębach.

– Nie chcę, żeby ludzie się dowiedzieli. O moim autyzmie.

– Okej – mówi, powoli kiwając głową. – Jest ku temu jakiś powód?

– Po prostu nie chcę nikomu dawać dodatkowej wymówki, żeby traktowano mnie inaczej.

– Wiedza o twoim autyzmie może sprawić, że ludzie będą bardziej wyrozumiali.

– Tak, ale wtedy będą zachowywali się fałszywie, a to wcale nie byłoby dla mnie lepsze.

– Jakie są twoje cele na ten rok szkolny?

– Cele? – Opieram się plecami o kanapę i wpatruję w poplamione płyty sufitowe. Na tej nad moją głową jest ślad po wodzie w kształcie Pana Fistaszka. Z laską i w ogóle. – Czy „przeżyć” może być celem?

Doktorka Cassidy znowu się śmieje.

Wiercę się na kanapie, po czym odwracam się do doktorki.

– Może… zawsze marzyłam o wystąpieniu na scenie. Może żeby zaśpiewać albo odegrać rolę w szkolnym przedstawieniu. Pewnie to zabrzmi dziwnie, ale występowanie przed ludźmi zupełnie mnie nie przeraża.

– Cóż, kiedy jesteś przed tłumem, nie musisz utrzymywać kontaktu wzrokowego. – Uśmiecha się. – Szkolne przedstawienie jest świetnym celem. Jest jednak celem dość wielkim. Prowadziłaś kiedyś dziennik?

Wrzucam dinozaura z powrotem do jego przyjaciół w pudełku.

– Nie. Czemu pani pyta?

– Myślę, że byłoby dobrze, gdybyś miała miejsce, w którym możesz wyrazić swoje myśli i uczucia. I zanotować cele, gdy się pojawią. Większe i mniejsze. Autystyczne dziewczyny mają tendencję do bujania w obłokach i frustrują się, gdy rzeczywistość nie dorównuje ich wizjom. Może jednak przeniesienie tych myśli na papier ułatwi ci ziszczenie marzeń w rzeczywistości albo przynajmniej sprowadzi je bliżej ziemi.

– Bliżej ziemi?

Doktorka zmienia pozycję.

– Czym się najbardziej interesujesz?

Zgaduję, że „przystojnymi chłopakami” nie jest odpowiedzią, której oczekuje, więc mówię coś innego.

– Pierwszą połową lat dziewięćdziesiątych. Filmami. Aktorami. Modą. Ale przede wszystkim muzyką.

– Niech zgadnę: całkowicie zatracasz się we wszystkim, co związane z latami dziewięćdziesiątymi, prawda?

– Cóż, nie we wszystkim. Jest mnóstwo słabych filmów i okropnej muzyki z tego okresu.

Uśmiecha się lekko.

– Co? – pytam.

– Zauważyłaś, że nie mogłaś po prostu się ze mną zgodzić? Większość osób tak by się zachowała, z uprzejmości, ale ty musiałaś mnie poprawić. Wszystko traktujesz dosłownie i uważam, że to urocze.

Nachyla się do mnie. Ciekawe, czy to samo by pomyślała, gdybym wyznała, że jej perfumy przyprawiają mnie o ból głowy.

– Gdy osoby autystyczne znajdują coś, co je interesuje, trafia to do silosu: wysokiej, wąskiej budowli wypełnionej informacjami na ten jeden temat, nie ma tam nic poza nimi. I te osoby pragną całkowicie zanurzyć się w szczegółach jak w ziarnach zbóż.

Nie jestem pewna, z jaką psychologiczną gadką wyjeżdża ta kobieta, ale kiwam głową, głównie dlatego, że jestem głodna i chcę mieć już za sobą tę wizytę. Nie powiem jednak, że nie podoba mi się pomysł z pisaniem dziennika. Albo z określaniem celów.

– Wiesz co? – Wstaje z kanapy i otwiera szufladę w biurku. Wyciąga nowiutki notes w złote groszki. – Trzymaj – mówi, wręczając mi go. – Uznaj to za dar. Tak samo jak swój autyzm.

– Mój autyzm jest darem?

– W pewien sposób owszem. Autystyczne dziewczyny są mniej podatne na presję rówieśniczą. Jesteście bardzo inteligentne i bardzo dobrze radzicie sobie z nauką. Niektóre rzeczy przychodzą wam z łatwością. Opinie nauczycieli o was pełne są zachwytów na temat zdolności artystycznych i pisarskich. A kiedy znajdujecie „swoich ludzi”, zawiązanie relacji nagle nie okazuje się takie trudne. W końcu uczycie się, jak reagować na sygnały społeczne, nawet jeśli nie wydaje się wam to naturalne.

– To się nazywa maskowanie, prawda? Oglądałam o tym filmik takiej autystycznej dziewczyny na YouTubie. Mówiła o tym tak, jakby maskowanie wcale nie było dobre.

Doktorka wraca na swoje miejsce.

– To skomplikowane. W pewnym sensie wszyscy coś maskujemy. Myślisz, że dorośli naprawdę lubią rozmawiać o pogodzie? – Uśmiecha się. – Autystyczne kobiety są wyjątkowo dobre w maskowaniu, ponieważ przez całe życie analizują zachowania innych osób. W konsekwencji czasem łatwiej wam odczytywać czyjeś intencje.

– Ale przez to czuję się strasznie fałszywie. I męczy mnie ciągłe analizowanie, co powinno się powiedzieć albo kiedy pokiwać głową.

– Owszem, to trudne. Masz wrażenie, jakby twój umysł zawsze był na wysokich obrotach, a to może prowadzić do wypalenia. – Zdaje się analizować moją minę w poszukiwaniu odpowiedzi. Ja jednak gapię się na nią beznamiętnie. – Dlatego właśnie dobrze mieć w zanadrzu pewne strategie, dzięki którym będzie ci łatwiej. Zapisuj w tym dzienniku swoje cele. I niech będą zróżnicowane: wielkie cele, które wymagają czasu, i mniejsze, które możesz odhaczyć szybciej i osiągnąć poczucie spełnienia.

– Mogę pożyczyć długopis? – pytam.

Podaje mi długopis, który trzyma, a ja otwieram dziennik na pierwszej stronie. Zapisuję datę i nagłówek: CELE.

CEL nr 1: Przekonać mamę, żeby kupiła mi prawdziwy stanik!!!

– Dziękuję. Myślę, że to może zadziałać. – Wymuszam uśmiech i kiwam głową. Z każdym dniem całe to maskowanie idzie mi coraz lepiej.

Po wszystkim tata kupuje nam lunch – szoarma z kurczaka, tylko że w kanapce na wynos – w centrum handlowym. Podczas gdy on zamawiał jedzenie w restauracji, ja poprosiłam mamę, żebyśmy poszły kupić nowy stanik. Zgodnie z przewidywaniami upierała się, że mój sportowy model jest wystarczający. Posunęła się nawet do tego, że pomachała dłońmi przed moją klatką piersiową, żeby przypomnieć mi o tym, że nie ma tam nic, co potrzebowałoby podtrzymania. W końcu jednak się ugięła. Może to kolejny z moich wyjątkowych darów.

Tata postanawia poczekać na nas na parkingu. Dzięki Bogu. Jakimś sposobem udaje mi się przekonać mamę, żebyśmy poszły do w miarę stylowego sklepu z bielizną; takiego, w którym na wejściu stoją manekiny ubrane w stringi i pasy do pończoch.

Wita nas hojnie obdarzona blond ekspedientka po dwudziestce. Nie mogę się nie gapić. Mama ma biust. Annie ma piersi. Ta dziewczyna ma cycki. Tak przynajmniej określiliby to Ramsey i jego kumple. Są takie krągłe i pełne.

– Mogę ci w czymś pomóc? – pyta, patrząc na mnie. Wszyscy patrzą na mnie.

– Potrzebuję stanika. Czegoś, co sprawi, że będę wyglądała jak ty.

Śmieje się, a moja mama unosi karcąco brew.

– Kochana, więcej z nimi problemów niż pożytku.

Ta, jasne. Gdybym wyglądała jak ona, pewnie niczego bym nie robiła. Cały dzień patrzyłabym tylko na swoje seksowne odbicie w lustrze i uśmiechała się, zadowolona z siebie.

– Pani mamo – mówi ekspedientka – zabiorę pani córkę na tył, żeby ją zmierzyć, a następnie wybiorę dla niej parę ładnych staników. Proszę sobie usiąść i się odprężyć.

Sprzedawczyni łapie mnie za nadgarstek i prowadzi na tył sklepu. Jej cera jest gładka, a ona pachnie wanilią. To pomaga mi oderwać myśli od głośnej muzyki i wieszaków pełnych kolorowej bielizny. Nie mogę uwierzyć, że moja mama zgodziła się kupić mi staniki w tym siedlisku koronki i seksu.

– Ile masz lat? – pyta.

– Niedawno skończyłam piętnaście, siódmego sierpnia.

– Och, świetny wiek. Wtedy pierwszy raz się całowałam. – Ma rozmarzone spojrzenie i przez chwilę czuję ukłucie tęsknoty za chwilą, która jeszcze mnie czeka. – Jestem Sydney.

– A ja Jessie Kassis.

– Och, imię i nazwisko. Jak oficjalnie. – Kobieta się uśmiecha. – Jessie, teraz przyłożę miarkę pod twoimi piersiami, a następnie wokół nich. W porządku?

Kiwam głową i unoszę wzrok na sufit, podczas gdy Sydney zalicza ze mną drugą bazę (chyba?).

– Masz takie szczęście, że jesteś wysoka – mówi. – Ubrania wyglądają lepiej na ciałach takich jak twoje.

Spoglądam w dół, na swoje długie, tyczkowate kończyny, a potem na jej seksowne krągłości.

– Nic nigdy nie leży na mnie tak, jak bym chciała.

Uśmiecha się.

– To się zmieni. Poczekaj tylko. Twoje ciało powoli dopracowuje wszystkie elementy. Za rok nawet się nie poznasz.

– W takim razie może mogłabyś znaleźć dla mnie stanik, do którego dorosnę? Wiesz, taki, w którym będą wyglądały na większe niż w rzeczywistości?

Znowu się uśmiecha.

– Przyniosę ci do przymierzenia ze trzy siedemdziesiątki A i kilka siedemdziesiątek B.

Normalnie w towarzystwie kogoś wyglądającego tak idealnie byłabym onieśmielona, ale jakimś sposobem dzięki Sydney całe to doświadczenie nie jest tak okropne, jak sobie wyobrażałam. Zazwyczaj złapanie z kimś kontaktu nie przychodzi mi łatwo, ale od czasu do czasu trafiam na kogoś, kto traktuje mnie jak równą sobie i tym samym przywraca mi nadzieję na to, że gdzieś tam czeka na mnie najlepsza przyjaciółka albo najlepszy przyjaciel.

Sydney wraca parę minut później ze stanikami, które wybrała, i podaje mi je przez zasłonę. Proponuje, że wejdzie i mi pomoże. Odmawiam, z oczywistych względów. Niestety, te z miseczką A pasują idealnie, ale jeden z tych, które wybrała, ma wypełnienie i sprawia, że czuję, że mam piersi.

Cel nr 1: ODHACZONY!

Może cały ten pomysł doktorki Cassidy z dziennikiem wcale nie jest taki głupi.

Trzy

Wychodzę przez drzwi wejściowe, trzymając w dłoni dziennik w groszki, i siadam na drewnianej ławce na naszej werandzie. Jest wieczór, a nazajutrz moje życie całkowicie się odmieni i zastanawiam się, czy może nie powinnam postawić przed sobą więcej celów.

W ciągu ostatniego tygodnia rozdzieliłam brew, zakamuflowałam wąsik i zaczęłam nosić prawdziwe staniki. Wszyscy mówią, że wygląd się nie liczy, ale to nieprawda. Gdy jesteś atrakcyjna czy atrakcyjny, ludzie traktują cię inaczej. Tak to już jest.

Może gdyby inni byli w stanie przebić się przez wszystko to, co sprawia, że jestem inna z zewnątrz, spróbowaliby poznać prawdziwą mnie. A ja może bym im na to pozwoliła. To prowadzi mnie do kolejnego celu.

Cel nr 2: Znaleźć przyjaciół!!!

Myślę, że skoro chcę poznać nowych ludzi, pewne rzeczy muszę zachować dla siebie, na przykład mój autyzm. Nie żebym wcześniej planowała ogłosić to przed całą szkołą, ale nie zdziwię się, jeśli wymknie mi się to z ust w trakcie jakiegoś załamania. Całkiem nieźle idzie mi panowanie nad emocjami… nie licząc tamtego wybuchu przy obiedzie. Większość ósmej klasy pokonałam jako ostoja spokoju pozbawiona emocji, przynajmniej w szkole. Później wracałam do domu i tonęłam we łzach, które przez cały dzień powstrzymywałam.

Cel nr 3: Nie płakać w szkole przy ludziach!!!

Cel nr 4: Nie mówić ludziom o autyzmie!!!

Nie żebym nigdynie miała przyjaciół. Po prostu wszystkie te znajomości niespodziewanie się kończyły. Bywało, że moje „przyjaciółki” znajdowały sobie kogoś innego. Inne nadal mnie odwiedzały albo zapraszały do siebie, ale później, w szkole, udawały, że jesteśmy co najwyżej znajomymi. Może to przeze mnie. Może za bardzo się angażowałam. Pewnie jestem nachalna do kwadratu. Ludzie potrafią wyczuć desperację. Widzę to u innych, ale trudniej dostrzec to w sobie.

W tym roku nauczę się filtrować moje myśli i słowa. Jeśli będę chciała coś powiedzieć, zachowam to dla swojego dziennika. Wcielę się w uroczą, zabawną i nieśmiałą przyjaciółkę. Główną rolę zostawię innym. Przyzwyczaiłam się już zresztą do grania postaci drugoplanowych.

Właściwie nie śpię już od trzeciej czterdzieści pięć, z małymi przerwami. Mój mózg ze mną pogrywa. Mówiłam sobie: „Jeśli zasnęłabym teraz, to miałabym trzy godziny snu”… ale potem upłynęło trochę czasu i z trzech godzin zostało dwie i pół, potem dwie, a potem właściwie nie było sensu się starać. Nie jestem już nawet zmęczona. Zrywam z siebie kołdrę, stawiam obie stopy na podłodze i się przeciągam.

Na zewnątrz nadal jest ciemno, więc szukam włącznika po omacku. W normalnych okolicznościach w życiu nie wstałabym przed wschodem słońca. Ale pierwszy dzień liceum nie zalicza się do normalnych okoliczności.

Na dole dudnią ciężkie kroki taty.

– Jessie? Jest piąta trzydzieści. Czemu już wstałaś? – pyta, gdy wchodzę do kuchni; jego głos nadal jest ochrypły po nocy. Gęste włosy odstają mu we wszystkich kierunkach, a na skroniach widać pierwsze przebłyski siwizny.

– Nie mogę spać. Jest za gorąco – kłamię.

– Cóż – mówi z uśmiechem – skoro już nie śpisz, to możesz zrobić mi kawę. Wiesz, że najbardziej lubię, gdy ty ją przygotowujesz.

Moim sekretem jest dodatkowa łyżeczka cukru, ale nie mówię tego tacie. Ani mamie.

Tata otwiera drzwi przesuwne i wychodzi na taras.

Słońce zaczyna zaglądać przez liczne okna, gdy nalewam zimnej wody do wyszczerbionej kawiarki. Stawiam ją na palniku i skroplona wilgoć osuwa się w płomienie pod naczyniem.

– Jak skończysz, to przyjdź do mnie. Posiedzimy sobie – mówi tata z tarasu; jego twarz zasłania dzisiejsza gazeta. Zapewne jest jedynym mężczyzną przed sześćdziesiątką, który nadal czyta papierowe gazety. – I przynieś ze sobą orzeszki.

Razem z tatą wyrobiliśmy sobie nawyk codziennego karmienia modrosójek błękitnych.

Nasz ogród wychodzi na wał, który oddziela dom od ruchliwej ulicy. Gdy wprowadzaliśmy się tutaj dziesięć lat temu, w okolicy dominowały farmy. Teraz wydaje się, że co tydzień powstaje tu nowy budynek.

Kończę kawę dla taty i dołączam do niego na zewnątrz, a wtedy on bierze garść orzeszków z miski na tacce i rzuca je na taras. Siedzimy w ciszy, a ptaki ukradkiem przemieszczają się z balustrady na deski tarasu, po czym łapią orzeszki dziobem i wzlatują w powietrze. Gdybym tylko mogła tak polecieć i uciec od swoich problemów…

– Bądź dzisiaj silna – mówi tata, gdy kończy swoją pierwszą kawę. Mała filiżanka do espresso znika w jego wielkiej dłoni. Koniuszki jego palców są pokiereszowane i zabrudzone przez lata pracy przy silnikach. – Nie pozwól nikomu sobą pomiatać. Ta rzecz to tylko przeszkoda na drodze. Nauczysz się, jak sobie z nią radzić i być taka jak wszyscy inni.

Kiwam głową i wpijam paznokcie w boki plastikowych krzeseł ogrodowych. „Ta rzecz”. Jakby mówił o przeziębieniu albo pryszczu, który z czasem zniknie.

Wypija drugą filiżankę i się zbiera. Patrzę, jak opuszcza podjazd i kieruje się w stronę swojego warsztatu.

Zostaję sama w zupełnej ciszy. Biorę prysznic, a potem suszę włosy suszarką. Gdy wychodzę z łazienki, Annie stoi na korytarzu z założonymi rękoma.

– No w końcu. – Przechodzi obok mnie i trzaska drzwiami.

Mama uśmiecha się promiennie, gdy schodzę na dół, ubrana jak modelka z katalogu mundurków szkolnych, w niebieskiej plisowanej spódniczce i białej koszuli. Nalegała, żebym pierwszego dnia założyła spódnicę – a nie szare gładkie spodnie – i zgodziłam się, ale tylko dlatego, że w ten sposób mogę pokazać moje nowe wiązane martensy w pełnej okazałości. Miałyśmy założyć granatowe swetry, ale Annie twierdzi, że szkoła wymaga ich dopiero, gdy się ochłodzi. Mam swój w plecaku, na wszelki wypadek.

Mama zmusza mnie i Annie żebyśmy pozowały do zdjęć, upierając się, że kiedyś jej za to podziękujemy. Błagamy ją, żeby nie wrzucała ich na Facebooka z przesadnie wylewnym tekstem napisanym caps lockiem.

Po sesji zdjęciowej, już przy drzwiach, mama majstruje przy mojej spódniczce, upewniając się, że leży równo.

– Annie, pamiętaj, żeby zostać z Jessie, aż znajdzie salę, w której ma pierwszą lekcję.

– Zdajesz sobie sprawę, mamo, że ja też muszę znaleźć swoją, prawda? Poza tym zrobiłam dla niej mapę.

– Zapomnij o mapie. Jesteś jej starszą siostrą – mówi mama i lekceważąco macha ręką.

– Dobra – ustępuje Annie. – Ale szybciej się nauczy, jeśli zrobi to samodzielnie. Ramsey mi nie pomagał.

– To co innego. Ramsey jest chłopakiem – odpowiada mama.

Annie bierze ostry wdech, łapie mój plecak i wciska go w moje ramiona.

– Idziemy.

Całuję mamę na pożegnanie i próbuję nadążyć za siostrą, która jest już w połowie drogi na przystanek autobusowy.

Annie jest w czwartej klasie, co oznacza, że ma już własną paczkę znajomych i zna Świętą Trójcę jak własną kieszeń. Dlaczego pomaganie mi to dla niej taki wielki problem? Nie pamięta, jak to jest zaczynać nową szkołę, nie mając znajomych? Gdy Annie podwija swoją spódniczkę i rozpina pierwsze dwa guziki koszuli, wszystko staje się jasne: nie ma pojęcia, jak mogę się teraz czuć. Nigdy nie była na moim miejscu i, szczęśliwie dla niej, nigdy nie będzie.

Jazda do szkoły, uwzględniając wszystkie przystanki, trwa jakieś dwadzieścia minut. Podjeżdżamy pod piętrowy budynek z czerwonej cegły całe pół godziny przed dzwonkiem. Annie prowadzi mnie przez hol do atrium, które mogłoby pomieścić całe piętro mojej podstawówki. Świetliki ponad naszymi głowami sprawiają, że przestrzeń wokół zdaje się nie mieć granic i tonie w dziennym świetle. Dzięki dwóm wielkim klatkom schodowych i żywym drzewom budynek wygląda bardziej jak centrum handlowe niż placówka edukacyjna. Po jednej stronie znajduje się przerażająca stołówka, a po drugiej biblioteka, dokładnie tak, jak wskazuje mapa Annie.

– Idź tam. – Siostra popycha mnie w stronę hordy pierwszoklasistów próbujących odczytać tę samą kartkę wiszącą na ścianie. – Z tamtej listy dowiesz się, gdzie masz pierwszą lekcję. Musisz tylko znaleźć swoje imię.

Delikatnie przebijam się przez grupę, wykorzystując swój wzrost. „Jessie Kassis, sala 212”. Gdy wydostaję się z tłumu, Annie już nie ma. Wygląda na to, że naprawdę zależy jej na tym, bym poradziła sobie sama. Wedle mojej mapy sala 212 jest na piętrze, po zachodniej stronie budynku. Wspinam się więc po zachodniej klatce schodowej.

Gdy docieram na miejsce, przed zamkniętymi drzwiami czeka grupka uczniów; wszyscy mają na sobie nieskazitelne mundurki i wypchane plecaki. Starsi uczniowie socjalizują się na korytarzu, wykrzykując imiona innych, witając się, przytulając i agresywnie zbijając piątki.

Wybrzmiewa dzwonek i zauważam, że w naszą stronę zmierza wysoki, kędzierzawy mężczyzna z jednodniowym zarostem. Jego krawat jest przekrzywiony, a koszula pognieciona. Gdy otwiera drzwi do sali, parę dziewczyn się prostuje. Facet jest co najwyżej kilka lat starszy od Ramseya.

– Dzień dobry wszystkim. Wejdźcie i wybierzcie sobie miejsca.

Ławki są połączone tak, że każda mieści czworo uczniów. Wybieram miejsce z tyłu sali, zwrócone w stronę tablicy. Dwa z trzech pozostałych szybko zostają zajęte.

– Witajcie na plastyce dla pierwszoklasistów. Mam na nazwisko Trapp i będę waszym nauczycielem. Jako że to wasza pierwsza lekcja dnia, będzie to także wasza sala. Rozgośćcie się. Po ogłoszeniach i hymnie przyjdzie czas, żeby się poznać.

Jeśli nie liczyć burczenia w pustych brzuchach, w sali panuje cisza. Dobrze wiedzieć, że nie jestem jedyną, która odpuściła sobie dzisiaj śniadanie.

Po dwujęzycznym wykonaniu hymnu Kanady odmawiamy Ojcze nasz. Przemycam dodatkową intencję: proszę Boga, by znalazł dla mnie kogoś, z kim zjem lunch na przerwie obiadowej. Nie dałam Gościowi dużo czasu, ale moim zdaniem wisi mi przysługę w zamian za całą tę akcję z autyzmem.

Większość Palestyńczyków to muzułmanie, ale niewielki procent stanowimy także my, chrześcijanie. Moja rodzina jest prawosławna. A zatem należę nie tylko do mniejszości, ale wręcz do mniejszości w mniejszości. W każdym razie jako że wierzenia katolików i prawosławnych niewiele się różnią, ja i moje rodzeństwo zawsze chodziliśmy do katolickich szkół. Na ogół nie ma problemu, chociaż, jako że nie zostałam ochrzczona w Kościele katolickim, na szkolnych mszach nie mogę przyjąć komunii.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Playlista Jessie

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej