Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
94 osoby interesują się tą książką
Ciało ułożone w specyficzny sposób, kończyny połamane niczym zapałki. Książka o makabrycznej oprawie, o której nikt nigdy by nie pomyślał. Pusty basen wykorzystany jako arena dla mordercy, a nie miejsce do aktywności fizycznej.
Lista spraw, które lądują na biurku starszego aspiranta Bartosza Boguckiego, gwałtownie rośnie. Policjant z nowym partnerem u boku próbuje ująć sprawców okrutnych zbrodni, nie wiedząc, czy szuka jednego mordercy, czy kilku. Prowadzenie sprawy komplikują huczące cały czas z tyłu głowy pytania – co stało się z komisarzem Obrębskim? Czy nadal żyje? Gdzie jest?
Czy niechęć do nowego partnera nie storpeduje prowadzonych śledztw? Czy stres związany z brakiem kontroli nad poszukiwaniami kolegi nie zniszczy prywatnego życia policjanta?
„Je2bnik” to kryminał połączony z thrillerem psychologicznym, który pochłonie Cię bez reszty. Powieść ta stanowi 3. tom serii „Ona”. Każda część to zamknięta historia. Jeżeli masz ochotę poznać wcześniejsze losy bohaterów, sięgnij kolejno po „40. Raków” i „3kąt”.
ps Audiobooka czyta najlepsze lektorskie TRIO - Paulina Holtz, Filip Kosior i Janusz Zadura
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 486
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright by Agnieszka Peszek 2024
Copyright by 110 procent 2024
Wydanie 1
Redakcja: Dominika Kamyszek – OpiekunkaSlowa.pl
Projekt graficzny okładki: Andrzej Peszek
Skład: Agnieszka Peszek
Wersja elektroniczna: Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek
ISBN: 978-83-971908-3-2
Wydawnictwo 110 procent
Cymuty 4, 05-825 Czarny Las
www.peszek.pl
Potrzeba aprobaty jest równoznaczna ze stwierdzeniem: twoja opinia o mnie jest dla mnie ważniejsza niż moja własna.
Wayne W. Dyer, Pokochaj siebie
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Cytat
Rozdział 1
Rozdział 2 – On
Rozdział 3 – Ona
Rozdział 4
Rozdział 5 – On
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8 – Ona
Rozdział 9 – On
Rozdział 10
Rozdział 11 – On
Rozdział 12 – Ona
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15 – On
Rozdział 16
Rozdział 17 – On
Rozdział 18
Rozdział 19 – Ona
Rozdział 20
Rozdział 21 – On
Rozdział 22
Rozdział 23 – Ona
Rozdział 24 – On
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27 – On
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30 – Ona
Rozdział 31 – On
Rozdział 32
Rozdział 33 – Ona
Rozdział 34
Rozdział 35 – On
Rozdział 36
Rozdział 37 – Ona
Rozdział 38 – On
Rozdział 39
Rozdział 40 – Ona
Rozdział 41
Rozdział 42 – On
Rozdział 43
Rozdział 44 – On
Rozdział 45 – Ona
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48 – On
Rozdział 49
Rozdział 50 – On
Rozdział 51
Rozdział 52 – Ona
Rozdział 53 – On
Rozdział 54
Rozdział 55 – On
Rozdział 56
Rozdział 57 – Ona
Rozdział 58
Rozdział 59 – On
Rozdział 60
Rozdział 61 – On
Rozdział 62
Rozdział 63 – On
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71 – Ona
Rozdział 72
Rozdział 73
Rozdział 74 – Ona
Rozdział 75
Rozdział 76
Rozdział 77
Rozdział 78
Kilka słów
Inne książki Autorki
Ciało ludzkie może być giętkie niczym plastelina, trzeba je tylko odpowiednio ponacinać. Uszkodzić ścięgna i więzadła, które trzymają w ryzach kości.
Ich brak powoduje, że człowiek odzyskuje dziecięcą elastyczność.
Wystarczy do tego nóż.
Ale może być też skalpel.
Warunek jest jeden: musi być ostry.
Idealnie ostry, dzięki temu żadne ścięgno nie stanie na przeszkodzie.
A jest ich wiele.
W kolanie mamy ich jedenaście, ale w stopie około stu.
Jednak zanim to zrobimy, trzeba mieć na kim przeprowadzić ten zabieg.
Trzeba mieć kogo zabić.
Na szczęście to nie problem.
Ofiara wybrana, a ja mogę przejść do zabawy numer jeden.
W końcu pokażę mu, że się mylił i że ja też potrafię.
Już nigdy nie pomyśli, że jestem słabym człowiekiem.
Że jestem nikim.
W końcu zacznie traktować mnie z szacunkiem.
Bo chyba tak traktuje się kogoś, kto zabija innych.
Starszy aspirant Bartosz Bogucki usiadł naprzeciwko elegancko ubranego mężczyzny.
Metr dziewięćdziesiąt trzy. Równo przystrzyżony zarost. Zgrabny nos, pełne usta. Oczy brązowe, a wokół nich rzęsy o długości przekraczającej przeciętną. Typ przyciągający uwagę, a do tego strój świadczący o całkiem grubym portfelu. Niepretensjonalny, ale z klasą.
Całokształt wywołujący zawiść u kolegów i westchnięcia u płci przeciwnej.
Ale policjant mu nie zazdrościł. Siedzieli teraz w niewielkim pomieszczeniu w komisariacie nie dlatego, że chciał z nim porozmawiać o pogodzie czy ostatnim występie polskiej reprezentacji w piłce nożnej. Powód był zdecydowanie poważniejszy i wszystko wskazywało, że jeden z obecnych nie wyjdzie z tego starcia zbyt szczęśliwy.
– Proszę się przedstawić – zaczął policjant bez słowa wprowadzenia. Widział, jak robili tak inni, więc on również nie planował się patyczkować. Włączył niewielki dyktafon, który wyciągnął z szuflady biurka, i położył go przed sobą.
Rozmówca uśmiechnął się i poprawił mankiet śnieżnobiałej koszuli, mimo że z perspektywy policjanta wyglądała nienagannie.
– Grzegorz Więckowski.
– Kiedy i gdzie się pan urodził?
– W stolicy, dwudziestego trzeciego kwietnia, rocznik osiemdziesiąty piąty.
– Czym się pan zajmuje?
– Prowadzę rodzinny biznes. Catering, kilka restauracji. Pewnie pan słyszał o Zdrowej Misce? – Wypiął klatkę piersiową, jakby wypełniająca go duma przestała się w nim mieścić.
– Nie – odpowiedział stanowczo policjant, mimo że dobrze znał tę firmę. Jakiś czas temu zastanawiał się nad jedzeniem pudełkowym, ale po przejrzeniu wszystkich ofert stwierdził, że zdecydowanie nie jest to pomysł na jego kieszeń. Został więc przy żywieniu w domu i sporadycznie w barach mlecznych, bo na szczęście jeszcze nie wszystkie poumierały.
– To mój główny projekt, który bardzo dynamicznie reklamujemy i…
– Nie to jest przedmiotem naszej rozmowy. Tak jak mówiłem wcześniej, chciałbym porozmawiać o ostatnich wydarzeniach, które miały miejsce na tyłach jednego z pana lokalów.
– Już wszystko powiedziałem i nie mam zupełnie nic do dodania. Nie wiem, po co zawracacie mi głowę. Takie nękanie obywateli chyba nie jest zgodne z przepisami. Każdy powinien być traktowany jako niewinny do momentu udowodnienia mu winy.
– Rozumiem pana niezadowolenie, ale wypłynęły nowe fakty.
– Nowe fakty? – powtórzył po funkcjonariuszu i założył nogę na nogę, jakby siedział w knajpie, a nie na przesłuchaniu w sprawie gwałtu i próby zabójstwa.
– Tak, ale przejdziemy do tego później. Z tego, co pan zeznał, to tańczył pan z Zuzanną Zając, zgadza się? – Bartosz Bogucki założył ręce na brzuchu, który przez ostatnie miesiące zrobił się wręcz wklęśnięty. Nigdy nie należał do otyłych, ale teraz stres dał się we znaki. Gdyby nie Beata, jeszcze bardziej zszedłby z wagi. To ona siedziała przy nim i pilnowała, czy na pewno je to, co mu przygotowała. Czasami się na nią wkurzał, miał ochotę wyjść z jej mieszkania i nie wrócić, ale wiedział, że ukochana chce dla niego jak najlepiej, a poza tym sama cierpi.
Wyprostował się i położył łokcie na stole, gdy Więckowski się odezwał:
– Tak. Kocham taniec, kiedyś nawet chodziłem na zajęcia. Zresztą w moim lokalu często urządzane są pokazy. Zasadą takich wieczorów salsy jest to, że prosimy do tańca nawet nieznajome osoby, dlatego nie jest niczym podejrzanym, że się z nią chwilę pokręciłem po parkiecie.
– I pani Zając była właśnie taką nieznajomą? – Zmrużył delikatnie oczy, aby wzbudzić w rozmówcy trochę strachu.
– Tak. Jedną z kilku, na które spadło to szczęście. – Facet uśmiechnął się.
Bartosz Bogucki dobrze wiedział, że dla wielu kobiet pląsy z siedzącym przed nim mężczyzną były niczym złapanie Pana Boga za nogi. Takie ciacho, jak pewnie wiele z nich określało facetów pokroju Więckowskiego, stanowiło nie lada atrakcję. Kilka minut na parkiecie mogło dać dobry początek do czegoś więcej. Zostanie dziewczyną, a może nawet i żoną takiego gościa dla niektórych stanowiło życiowy cel, a najgorsze było to, że on dobrze o tym wiedział.
– Spotkał pan wcześniej Zuzannę Zając? – kontynuował przepytywanie starszy aspirant.
– Tak jak mówiłem wielokrotnie, nie. Nigdy nie mieliśmy przyjemności się poznać.
Jego głos brzmiał niezwykle pewnie, a ruchy nie wzbudzały podejrzeń. Ostatnio Bogucki wiele rozmawiał ze swoją dziewczyną, psycholożką, która wyłożyła mu podstawy analizowania ludzkich zachowań. Zabawa w rozpracowywanie ich sprawiała mu niezwykłą frajdę. Patrzył na źrenice, zmiany wyrazu twarzy, napięcie ciała i próbował wyczytać z nich jak najwięcej.
Strach było widać od razu. Ludzie pocili się ponad normę. Innym trzęsły się dłonie lub zaciskali je w pięści, czasami też obserwował rozszerzenie źrenic, dlatego bystro wlepiał wzrok w twarz przesłuchiwanego, aby tego nie przegapić.
Teraz jednak siedział przed nim zawodowy pokerzysta, nie tylko w przenośni, ale i w życiu codziennym.
Grzegorz Więckowski od pięciu lat z całkiem sporymi sukcesami grał w tę karcianą grę na arenie europejskiej. Policjant znalazł nawet kilka wzmianek o nim na portalach tematycznych dotyczących rozgrywek pokerowych. Nic więc dziwnego, że nieruchomą mimikę twarzy, czyli tak zwany poker face, miał opanowaną do perfekcji. Minimalizacja reakcji, pełne skupienie. Nawet doskonałe przeszkolenie, które zapewniła Boguckiemu Beata, nic nie dawało, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie miał materiału do badania. Twarz siedzącego naprzeciwko mężczyzny wyglądała niczym odlew lub jakby pozbawiona była unerwienia.
– Jest pan tego pewien, że nigdy się nie spotkaliście? – Nie odpuszczał starszy aspirant Bartosz Bogucki. – Macie na Facebooku całkiem sporo wspólnych znajomych jak na ludzi zupełnie sobie obcych…
Podsunął mężczyźnie listę wszystkich osób, które ich łączyły. Część używała pełnych imion i nazwisk, ale kilka miało dziwnie brzmiące nicki, jak „Boska Elwira” czy „GameER”. Napisał do nich wszystkich z zapytaniem, czy wiedzą, czy Zuzanna Zając i Grzegorz Więckowski się znają. Z piętnastu osób odpowiedziały tylko trzy, mimo że aż osiem odczytało wiadomość. Niestety obawiał się, że nikt nie chce podpaść siedzącemu naprzeciwko mężczyźnie. Wyglądało na to, że się nie patyczkował i nawet znajomych potrafił rozstawiać po kątach.
Dwie wymigały się nieznajomością jednej lub drugiej strony, za to niejaka Karolina Myśliborska, mająca ustawione w tle zdjęcie z Big Benem, jako jedyna potwierdziła, że to, co czuł, jest prawdą. Tak, znali się. Kiedyś Zuzanna spotykała się z kolegą Więckowskiego, a mimo to cały czas do niej zarywał, jak to określiła dziewczyna. Nie mógł odpuścić, ponieważ tamta zdecydowanie wolała jego kumpla.
– Wspólni znajomi… – prychnął przesłuchiwany i z szerokim uśmiechem na ustach pokręcił głową. – Ja przyjmuję zaproszenia praktycznie od wszystkich. Nie ma to dla mnie żadnej wartości. Facebook, Instagram czy jakieś TikToki to gówno, które nas zalewa. Prężące się na nich blondynki z cyckami większymi niż ich głowy. W mojej pracy ważne jest, aby ludzie myśleli, że ich lubię i coś nas łączy. Jara ich iluzja, że znają się z kimś fajnym, znanym.
– Czyli panem? – rzucił Bogucki z szyderczym uśmiechem na twarzy.
Wzruszył tylko ramionami i nic nie powiedział.
– To po co się pan tam udziela?
– Takie gówniane mamy czasy. Tak jak mówiłem, tego wymaga moja praca. Tego, abym pokazywał się wśród patocelebrytów, którzy za kasę mnie promują i sprawiają, że do moich lokali przychodzą tłumy. Powodują, że moje pudełka sprzedają się jak świeże bułeczki. Nie mam więc na co narzekać, może jedynie na to, że czasami muszę rozmawiać z ludźmi, którzy niczego nie potrafią. Którzy są debilami i w normalnych czasach, nieskażonych cyberidiotami, nie musiałbym z nimi obcować. Oni nic w życiu by nie osiągnęli, a tak wydaje im się, że są kimś.
– Aha. – Starszy aspirant westchnął i postukał długopisem po biurku odgradzającym go od przesłuchiwanego. – To jeszcze na koniec dwa pytania... O której wyszedł pan z klubu tego wieczora?
– Mówiłem już, chwilę przed północą. Nie chodzę późno spać, bo rano lubię pobiegać lub poćwiczyć na siłowni.
– Jest pan pewny tej godziny? – Bogucki się przysunął, aby móc lepiej obserwować jego twarz, a w szczególności źrenice.
– Oczywiście. Moja dziewczyna to potwierdziła. Wkurza mnie, że cały czas krążymy wokół tego samego. Nie macie nowych pytań i tylko mnie nękacie.
– Hmm… – Policjant przygryzł dolną wargę, a jego kąciki ust delikatnie się uniosły. On, w przeciwieństwie do rozmówcy, nie należał do dobrych graczy. Nie potrafił kłamać, a tym bardziej w oczy. – Niestety pana dziewczyna, a z tego, co wiem, to już pana była, tego nie potwierdziła przy drugiej rozmowie. Gdy rozmawiała bez pana przy boku, stwierdziła, że nie ma już takiej pewności, o której pan wrócił, ale było to zdecydowanie po pierwszej w nocy, może nawet później. Poza tym pana komórka dwadzieścia po pierwszej logowała się w okolicach Nowego Światu, czyli prawie czternaście kilometrów od pana mieszkania na Wilanowie.
– To jakaś pomyłka.
Twarz przesłuchiwanego nawet nie drgnęła, ale Bogucki miał wrażenie, że źrenice mu się poszerzyły. W tym momencie żałował, że nie nagrywa filmu z tego przesłuchania albo ktoś nie siedzi obok i nie wspiera w obserwacji. Zdecydowanie łatwiej byłoby wychwycić takie niuanse.
– Dodatkowo mamy świadka, który zeznał, że mężczyzna, który zgwałcił w bramie Zuzannę Zając, po czym próbował ją zabić, miał płaszcz w dość nietypowym kolorze.
Grzegorz Więckowski automatycznie przeniósł wzrok na przewieszone przez puste krzesło nakrycie wierzchnie w kolorze musztardowym, raczej mało oczywistym dla trzydziestopięcioletniego fana szybkich samochodów i imprez. Odcień kojarzył się z kimś o dwie dekady starszym, bardziej ułożonym.
– To nie jest jedyny taki płaszcz w okolicy. Jeżeli insynuuje pan, że to dowód w sprawie, to ośmiesza pan siebie oraz całą policję, ale w sumie to się nie dziwię. Co rusz wychodzą wasze niedociągnięcia. – Mężczyzna mierzył policjanta wzrokiem niczym rewolwerowiec trzymający rękę na spuście i gotowy do strzału w każdym momencie.
– Oczywiście, że nie mam pewności, dlatego żeby pana wykreślić z listy podejrzanych, będę musiał poprosić o to nakrycie wierzchnie, przebadamy je i czym prędzej zwrócimy, rzecz jasna jeśli okaże się, że nie miał pan z tym nic wspólnego. – Bogucki kiwnął głową w stronę płaszcza i zaczął zakładać rękawiczki, które od początku spotkania leżały na dużym strunowym worku.
– Nie może pan ot tak go zabrać, natychmiast żądam adwokata. To jest łamanie moich praw, tak nie można!
Starszy aspirant zatrzymał się w pół ruchu i spojrzał na mężczyznę. Ten dopiero teraz zrozumiał, że jest na przegranej pozycji, i momentalnie się odsłonił. Jego żuchwa delikatnie wysunęła się do przodu, a mięśnie na policzkach zarysowały mocniej. Jednak nie to cieszyło policjanta najbardziej, ale złość, która pojawiła się w oczach Grzegorza Więckowskiego. Wcześniej wyzbyte emocji, może wręcz życia, teraz płonęły, bezlitośnie obnażając mężczyznę.
– Oczywiście. – Bogucki uniósł dłonie w geście kapitulacji. – Proszę dzwonić, gdziekolwiek pan chce, a ja w tym czasie wezwę prokuratora, aby dopełnił formalności w sprawie pana aresztowania.
Starszy aspirant wstał i ruszył w stronę drzwi, jednak nie opuścił pomieszczenia, tylko stanął z dłonią na klamce i odwrócił się. To była jego chwila triumfu jako policjanta, bo sam dopadł faceta. Musiał więc osobiście umieścić wisienkę na tym torcie.
– Muszę powiedzieć, że fajne ma pan tatuaże. Szczególnie te na dłoniach, mają moc.
Nic więcej nie musiał dodawać. Grzegorz Więckowski zacisnął palce, jakby chciał je nagle ukryć. To ich opis pozwolił na identyfikację gwałciciela, który zaatakował wracającą z imprezy dziewczynę. Była sama. Wstawiona. Zaczepił ją prawdopodobnie już poza klubem. Niewiele z tego pamiętała, nawet twarzy, ale wiedziała, że powiedziała „nie”. On jednak nie słuchał, zaciągnął ją do bramy przy ruchliwej ulicy, przyparł przodem do muru, zadarł sukienkę i brutalnie zgwałcił. Próbowała z nim walczyć, ale zdecydowanie górował nad nią wzrostem i masą. Nie miała sił. Zamknęła oczy, licząc, że zaraz skończy się ten koszmar.
Gdy z niej wyszedł, odetchnęła. Patrzyła na brudną ścianę ozdobioną wulgarnymi napisami, licząc, że on zaraz sobie pójdzie. Ale wtedy oparł jedną rękę na ścianie tuż przy jej twarzy, a drugą zacisnął od przodu na jej szyi.
Wtedy zauważyła dziwne zdobienia na jego knykciach.
W kształcie gwiazdek. Niedawno zrobiony tatuaż.
Uratował ją pies, który zaczął ujadać.
Wcześniej mijało ich kilka osób, ale nikt nie zareagował.
Ot, para bzykająca się w bramie. Nic szczególnego w imprezowej części stolicy.
To pies wykazał się największą empatią. Niestety gdy wraz z właścicielem podeszli bliżej, gwałciciel uciekł w bramę, przebiegł przez podwórko i zniknął. Zresztą dwudziestosiedmioletni Miłosz Kownacki nawet za nim nie ruszył. Od razu wyciągnął telefon i zadzwonił po pogotowie, po czym okrył roztrzęsioną dziewczynę swoją kurtką i próbował pocieszyć dobrym słowem.
Policjant dobrze wiedział, że gdyby nie zwierzak tego człowieka, doszłoby do jeszcze większej tragedii. Moc zacisku dłoni sprawcy na wątłej szyi kobiety i tak spowodowała naruszenie krtani i zakaz mówienia na długie tygodnie. Dopiero po trzech dniach, ze względu na stan emocjonalny, pozwolono mu do niej wejść. Wtedy po raz pierwszy Bartosz ją zobaczył. Zdecydowanie nie przypominała siebie ze zdjęć z mediów społecznościowych czy nawet tego z dowodu, który pobrzydzał chyba każdego.
Prawe oko było ledwo widoczne, a ciemne sińce pod lewym wyglądały, jakby jakieś dziecko próbowało zrobić makijaż, używając węgla wymieszanego z fioletowymi cieniami. Dolna warga na środku przyozdobiona była wielkim strupem, a z prawego policzka wystawało kilka zakończeń nici. Z tego, co dowiedział się policjant, sprawca, uciekając, popchnął kobietę. Ta upadła na leżące na ziemi kawałki szkła, które wbiły jej się w czoło i skórę na policzku.
No i jeszcze sińce wokół szyi, zdobiące ją niczym kolia.
Jednak nie to stanowiło największy problem.
Jak to powiedziała Beata, rany się zagoją. Może zostaną blizny, ale gwałtu nigdy nie wymaże z pamięci. Zawsze będzie z nią. Zniszczy to jej relacje z mężczyznami. Będzie się bała dotyku, bliskości, a stosunek z facetem może być etapem znajomości, do którego już nigdy nie dotrze.
Możliwe, że sprawca nie tylko zbrukał jej ciało, ale też zabrał marzenia o miłości, ślubie, gromadce dzieci, starości we dwoje.
Te kilka minut, podczas których zaspokoił swoje chore żądze, zniszczyło ją bezpowrotnie, ale Bogucki liczył, że dzięki jego uporowi on też już się nie podniesie. Najpierw opracował z rysownikiem szkic tatuażu, o którym napisała mu pokrzywdzona. Używała tabletu, by nie obciążać krtani, gdy w końcu dała się Beacie namówić do współpracy. Zresztą psycholożka była przy każdej rozmowie, a Bartosz prowadził ją najdelikatniej, jak potrafił.
Gdy już w końcu uzbierał zadawalający go zestaw informacji, długo szukał opisanego wzoru w necie, jednocześnie wysyłając rysunek do stołecznych tatuatorów z zapytaniem, czy któryś takiego nie wykonywał.
Nikt nie odpowiedział. Sam natknął się na fotografię mężczyzny, u którego zauważył podobny wzór. Dotychczas Więckowski nie znalazł się w kręgu podejrzanych, więc nikt go nie sprawdzał dokładniej, a podczas ich wcześniejszych rozmów nosił rękawiczki na dłoniach, co nie było niczym nadzwyczajnym, biorąc pod uwagę zimową aurę za oknem.
Bogucki zamknął za sobą drzwi do pomieszczenia przesłuchań, zostawiając w środku panikującego teraz sprawcę, i ruszył w stronę swojego pokoju, gdzie codziennie mierzył się z widokiem pustego biurka.
– To już czas – rozległ się za nim znajomy głos.
Od razu się cały napiął. Wiedział, że to nastąpi prędzej czy później, ale zdecydowanie liczył na później.
– Jutro przedstawię ci twojego nowego partnera – oznajmił komendant.
Stał jeszcze chwilę, licząc na więcej informacji, ale się nie doczekał.
Prawdopodobieństwo trafienia szóstki w totolotka to jak 1 do 13 983 816.
Prawdopodobieństwo, że umrzemy, ponieważ coś na nas spadnie, to jak 1 do 373 787.
A szanse na to, że pokona nas dżuma, eksperci oceniają zaledwie na 1 do 54 059 705.
A jaka jest szansa, że znajdziesz na ulicy nieprzytomnego człowieka?
Ja nigdy w życiu nie miałem szczęścia, chyba że do tych złych rzeczy.
Jak nie zrobiłem pracy domowej, to nauczycielka od razu to wyłapywała, jakby ktoś wyposażył ją w jakiś magiczny radar. Do odpowiedzi też wzywany byłem tylko wtedy, gdy zupełnie nic nie kumałem. Gdy sporadycznie się nauczyłem, bo matka mnie wybłagała, facetka omijała mnie wzrokiem, a palec na liście w dzienniku lądował linijkę nad lub pod moim nazwiskiem.
Gdy jedyny raz w życiu przyniosłem do domu zwierzę, małego kotka, okazało się, że jest chory i po tygodniu już nie żył. Chociaż nie wiem, czy moja matka nie podała mu czegoś, bo ojciec strasznie się wściekł i słyszałem, jak płaczliwym tonem mówiła mu, że szybko pozbędzie się problemu. Oczywiście później już nie dopadała mnie taka naiwność i oszczędzałem czworonogom traumatycznego przeżycia, czyli trafienia w nasze cztery ściany.
Ze studiów też wyleciałem, bo zabrakło mi szczęścia.
Egzamin ze statystyki należał do najgorszych z możliwych. Już na pierwszym roku każdy opowiadał, jaką kosą jest prowadząca i że bez skrupułów uwala większość studentów. Nie wiem dlaczego, ale postanowiłem zawalczyć. Jak nie ja udowodnić, że mam jakąś wartość. Że nie jestem, jak twierdził mój ojciec, leniem, leserem i życiowym przegranym. Chciałem w końcu poczuć się nie jak ostatni debil, jak większość o mnie myślała, a co niektórzy nawet wypowiadali tego typu opinie na głos.
Ale jak zwykle dałem dupy.
Przez trzy tygodnie przygotowywałem ściągi. Zestaw długopisów wyposażyłem w najdoskonalsze karteczki z wiedzą z całego roku. Gdy wchodziliśmy na salę, jakaś długonoga pipa na mnie wpadła, a wszystko wypadło mi na podłogę. Może gdybym w życiu miał odrobinę szczęścia, skończyłoby się tylko na tej zabawnej scenie, ale nie.
Wszystko rozsypało się po podłodze wyłożonej okropnym linoleum w kolorze brudu, dzięki czemu plamy były niedostrzegalne. I jak to w moim życiu najczęściej bywa, pech wyskoczył zza rogu w postaci asystenta wykładowczyni, który ochoczo ruszył mi na ratunek. Może gdybym miał trochę oleju w głowie, skapnąłbym się, że on już wie. Ale nie. Zaaferowany egzaminem nie połączyłem kropek. A niestety gad był cwany. Zawsze ubrany w dziwaczny sweterek z daru dla powodzian, którego nikt inny nawet za dopłatą nie chciał założyć, szczerzył się do tej piły, doktor habilitowanej od nauk okrutnych, jakby od niej zależał jego los.
Zająłem miejsce w połowie auli, bo jakoś tak wymyśliłem, że będzie najlepiej. Kujony przychodzą wcześniej i siadają z przodu, a ci, co chcą ściągać, to na tyłach, więc jakoś naturalnie chciałem się wpasować do tych uczciwych.
Dopiero po pół godziny, gdy zadowolony z siebie pisałem egzamin, ten lizus ze sztucznym uśmiechem stanął nade mną i ostentacyjnie, tak żeby wszyscy wiedzieli, zakomunikował, że wylatuję. Próbowałem jeszcze coś tłumaczyć, ale mój zapał gdzieś szybko się ulotnił i bez walki pozwoliłem wykreślić się z listy studentów.
Dlatego gdy zobaczyłem obcego mężczyznę leżącego w krzakach, poczułem, jakbym trafił szczęśliwy los na loterii, chociaż byłby to pierwszy raz.
Pewnie większość ludzi wezwałaby pogotowie, policję, ale ja gapiłem się na niego, jak zwykle przygryzając wewnętrzną część policzka. Prawą.
Już nawet wybierałem 112, bo nie wiedziałem, czy powinienem wezwać pogotowie, czy policję, ale gdy kciuk prawej ręki wisiał kilka milimetrów nad zieloną słuchawką, zrezygnowałem.
Jakoś w sobie czułem, że będą się mnie czepiać. Na pewno znajdzie się ktoś, kto stwierdzi, że to ja zrobiłem mu krzywdę, bo to, że został pobity, wiedziałem od razu. Podarte ubranie, zadrapania na twarzy. Byłem pewien, że nikt nie uwierzy, że przejeżdżałem obok i chciałem się odlać. Jak zwykle wypiłem za dużo coli, a po czymś takim muszę zatrzymywać się co godzinę albo i częściej.
Nikt mi tego nie łyknie.
A po co mi to było? Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że wszyscy się mnie o coś czepiają.
Ostatnio nawet babka w sklepie zrobiła raban, bo gdy wyrywałem z rolki torebkę na bułki, oderwały mi się dwa woreczki. Darła się, jakbym otruł jej całą rodzinę lub zrobił inne świństwo. A ja po prostu za mocno szarpnąłem, i tyle.
Patrzyłem na leżącego na ziemi nieprzytomnego faceta, myśląc intensywnie, co raczej nie zdarzało mi się zbyt często.
Zostawić też nie chciałem, jakoś tak po ludzku zrobiło mi się go szkoda. Mrozu może nie było, ale nocami panował przymrozek, więc zostawiając go tu, skazałbym go na śmierć, a jak nawet nie, to odmrożenia.
Podjechałem bliżej samochodem, opuściłem rampę i wturlałem gościa na pakę, co okazało się nie lada wyzwaniem.
Kiedyś w jakimś programie mówili, że ciało ludzkie martwe czy nieprzytomne jest jakby cięższe – i mieli rację.
Pierwszy raz w życiu ucieszyłem się, że wożę meble.
Ta gówniana praca, o której nikt nie wiedział, pierwszy raz przyniosła mi coś dobrego.
W końcu miałem kogoś, kto mnie wysłucha i nie będzie krytykował.
Kogoś na kształt przyjaciela.
Kiedyś słyszałam, że gdy człowieka coś boli, to jego mózg jest w stanie ogarnąć tylko jedno źródło dyskomfortu, drugiego nie wychwytuje. Dlatego rzucane czasami dla śmiechu hasło: „Jak boli cię kolano, uderz się w piszczel”… ma trochę sensu.
I chyba na podobnej zasadzie postanowiłam zadziałać.
Nie chciałam się bić, ale przekierować moje myśli gdzie indziej.
Fibromialgia mnie zjada.
Najgorsze, że medycyna cały czas tak mało o niej wie.
Przyczyna?
Jeszcze nie do końca potwierdzona, ale podobno to jakiś defekt genu, który wpływa na syntezę transportera serotoniny, co oddziałowuje na przewodnictwo w synapsach. Co ciekawe, prawdopodobnie przewlekły stres, traumatyczne przeżycia i zły stan psychiczny mogą aktywować chorobę.
I znowu wracam do punktu wyjścia – mojej rodziny, która koncertowo zniszczyła mi nawet i zdrowie.
Spieprzyła.
To przez nich cierpię katusze.
Ból staje się coraz gorszy, a ja czasami mam wrażenie, że nie jestem w stanie już tego ogarnąć, że trawi mnie od środka, a ja powoli się w tym zatracam.
Lekarz powiedział, że ustawienie leków chwilę trwa. Że nie ma magicznej tabletki, która rozwiąże wszystkie moje problemy tu i teraz. A w sumie to nawet jak ją znajdę, to nie wiadomo, jak długo ten stan będzie się utrzymywał.
Dlatego coraz częściej spędzam ciągnące się w nieskończoność minuty, leżąc na zimnej posadce, czekając, aż moje ciało opanuje spokój.
Niestety nie zawsze to pomaga. Wtedy staram się skupiać na czymś innym, a jest na czym.
Na pierwsze miejsce już od dawna wysuwa się Maksymilian Obrębski.
A precyzyjniej komisarz Maksymilian Obrębski.
Nigdy tak naprawdę nikt nas sobie nie przedstawił. Mijaliśmy się na korytarzu. Kilka razy powiedział do mnie nieme „dzień dobry” czy „dziękuję”, gdy pewnego dnia we współdzielonym pomieszczeniu socjalnym, bo u nas robiono remont, podałam mu szklankę.
No i towarzyszyłam mu w prowadzonych przez niego śledztwach. Podsuwałam dowody, które umykały policji.
Można by rzec, że byłam jego asystentką, prawą ręką, o której nie miał zielonego pojęcia.
I tyle, a może aż tyle.
Dla mnie bardzo dużo.
Nigdy z nikim się nie przyjaźniłam.
Nigdy nawet nie mogłam nazwać nikogo koleżanką lub kolegą, z wyjątkiem Gabi i Wioli.
Dlatego gdy dowiedziałam się, że zniknął, poczułam, że ból związany z chorobą i moim zdewastowanym biodrem jeszcze bardziej eskaluje, chociaż wcześniej myślałam, że gorzej być nie może. W takich momentach tylko myśl, że mogę przyłożyć rękę do jego odnalezienia, motywowała mnie, aby wstać z łóżka, ubrać się, zjeść coś i wyjść z domu.
Chociaż aspekt jedzeniowy zaczął stawać się nie lada problemem. Od lat utrzymuję tę samą wagę. Nie byłam nigdy nad wyraz szczupła, nazwałabym się osobą normalnej wagi, co potwierdzało BMI, ale od jakiegoś czasu zauważałam, że moje policzki powoli zaczynają się zapadać, a mała oponka na brzuchu przestała być widoczna.
– Basiu, wszystko z tobą dobrze? – spytała Gabrysia, gdy kilka dni wcześniej na siłę wyciągnęła mnie na obiad. Wzbraniałam się rękoma i nogami, ale wiedziałam, że nie utrzymam takiego statusu zbyt długo. Dziewczyny, które uratowały mi życie, jak lubię o nich myśleć, nie potrafią odpuścić.
– Tak – odparłam ze sztucznym uśmiechem. – Stwierdziłam, że czas o siebie zadbać. Zaczęłam od diety, a niedługo, jak poczuję się lepiej, ruszę z ćwiczeniami.
– Super – zareagowała Wiola, przeszywając mnie na wskroś spojrzeniem, przed którym nie miałam gdzie uciec. – Stosujesz jakąś specjalną dietę?
– No… – To pytanie trochę zbiło mnie z pantałyku. Nie przygotowałam się do niego. Nigdy się nie odchudzałam i zupełnie się na tym nie znałam. W domu rodzinnym jadłam, jak mi dawali, a i tak cały czas chodziłam głodna. Gdy w końcu się uwolniłam od tych toksycznych ludzi, którzy według akt byli moją rodziną, mogłam zacząć jeść, jak chciałam, kiedy chciałam i co chciałam, więc korzystałam z tego pełnymi garściami, i to dosłownie.
Do czasu, aż choroba pozbawiła mnie chęci do czegokolwiek, nawet leżenia na kanapie, oglądania Przyjaciół i jedzenia pringlesów o dziwnym smaku „original”. Wszystko przestało mi sprawiać przyjemność. Jakby ktoś nacisnął magiczny guzik „off”, wyłączając wszystkie ośrodki przyjemności, a przekazując całe zaangażowanie mojego organizmu na delektowanie się bólem.
Po kilku takich tygodniach marazmu i otępienia, gdy w pracy wyłączyłam się niczym bezmózga ameba, postanowiłam powiedzieć „dość”.
Nie chciałam po tylu cierpieniach, jakie zaserwowało mi życie, skończyć w ten sposób.
Nie chciałam odpuszczać.
Nie miałam nikogo bliskiego poza dziewczynami, ale czułam, że mogę zrobić coś dobrego.
Pomóc znaleźć Obrębskiego i wnieść coś do prowadzonych spraw.
Dla swojego dobra.
I dobra ofiar.
Bartosz Bogucki usiadł w kuchni na wysokim hokerze i zacisnął prawą dłoń na zimnej butelce piwa. Od jakiegoś czasu stronił od alkoholu. Starał się, aby jego umysł pracował bez jakichkolwiek zakłócaczy, a już wielokrotnie budził się w nocy z jakimś pomysłem do sprawdzenia i cieszył się wtedy, że nie jest otumaniony procentami.
W domu, a dokładniej w salonie mieszkania swojej dziewczyny, na jednej ze ścian zawiesił trzy wielkie korkowe tablice i niczym detektywi w amerykańskich filmach zbierał wszystkie dane odnośnie do prowadzonego śledztwa w sprawie zaginięcia komisarza Maksymiliana Obrębskiego.
Jego kolegi.
Przełożonego.
Kogoś, komu zawdzięczał tak wiele, a który sam poszedł na akcję, gdy on był na przymusowym urlopie, za co zapłacił wysoką cenę. Od blisko dwóch miesięcy nikt nie wiedział, gdzie jest.
Starszy aspirant na lewej skrajnej planszy zamontował cyfry, które odliczały dni od tego zdarzenia, niczym timer na bombie, tylko tutaj wzrost wartości zbliżał do nieuchronnej katastrofy. Początkowo wiara, że komisarz znajdzie się lada dzień, była olbrzymia. Każdy telefon wprawiał policjanta w euforię, bo wierzył on, że zaraz usłyszy głos kolegi, który z ironią w głosie rzuci jakieś niedorzeczne tłumaczenie swojej dłuższej absencji. Z czasem zaczął brać pod uwagę inne scenariusze, ale zawsze w grę wchodziła tylko jedna opcja.
Komisarz Maksymilian Obrębski żyje.
Beata wielokrotnie powtarzała, że musi być gotowy na każde rozwiązanie, i mimo że sama cierpiała, ponieważ sprawa dotyczyła jej byłego chłopaka, z którym spędziła kilka lat, to ona odgrywała rolę tej racjonalnej, twardo stąpającej po ziemi.
Najgorsze, że Bogucki popadał w coraz większy obłęd. Potrafił wstać o drugiej w nocy i wypisywać wszystkich usługodawców, którzy mogli przebywać w okolicy, mimo że robił to już wcześniej. Rozmawiał już ze wszystkimi śmieciarzami, listonoszami, ludźmi od gazu, prądu czy światłowodów, którzy pracowali w tym terenie, poszerzając sukcesywnie obszar o kolejne kilometry.
Gdy jeden pan z gazowni odmówił mu kolejnej rozmowy, bo śpieszył się do szpitala do żony, której kilka godzin wcześniej usunięto wyrostek robaczkowy, wpadł w szał. Skończyło się skargą na niego i ostrzeżeniem.
– Bogucki, nie możesz wpieprzać się w to śledztwo. Jeszcze raz tak zrobisz, to wylecisz z roboty. I nie będę się cackał, bo szukasz jednego z naszych. Zasady to zasady i masz ich, kurwa, przestrzegać.
Nie dyskutował z komendantem. Wiedział, że każdemu na komisariacie, a w sumie każdemu funkcjonariuszowi w całym kraju, zależy na odnalezieniu Maksa, ale mimo to gdzieś w środku miał przekonanie graniczące z pewnością, że tylko on jest w stanie odnaleźć kolegę.
Dlatego po wyjściu z gabinetu szefa wszystkich szefów, jak wielu mówiło na przełożonego, postanowił, że musi bardziej uważać, bo rezygnować nie planował, nawet wiedząc, jakie mogłyby być konsekwencje, gdyby go złapano na kontynuacji prywatnego śledztwa. Przeszedł w tryb jeszcze większej konspiracji.
Już praktycznie z nikim nie rozmawiał na temat poszukiwań. Zbierał dowody w domu Beaty, wieszał je na ścianie i gdy wracał, zasiadał na krześle i całymi dniami się na nie gapił, tak jakby miały mu coś powiedzieć. Wyszeptać rozwiązanie, na które nikt inny nie wpadł.
– Jak śledztwo? Zamknęliście tego gwałciciela? – rzuciła dla odwrócenia uwagi Beata i zaczęła zapinać długi sweter.
Bogucki podniósł na nią wzrok, jakby dopiero teraz zorientował się, że nie jest sam, i sięgnął po plaster suszonego jabłka z talerza leżącego przed nim. Od jakiegoś czasu Beata próbowała go na różne sposoby dokarmiać, rozstawiając po mieszkaniu miseczki z suszonymi owocami lub orzeszkami.
– Do końca szedł w zaparte. Tak jakby w ogóle nie brał pod uwagę, że go zdemaskujemy. Bogaty, dobrze ubrany, a skurwiel nad skurwiele. Obrzydliwy typ. Bliski byłem tego, żeby strzelić mu w ryja.
– Nie dziwię się. – Kobieta podeszła bliżej mężczyzny i podrapała go po głowie, wiedząc, jak bardzo to lubi. – To jest najgorsze. Ludzie myślą, że jak ktoś ma kasę, chodzi w eleganckich ciuchach, to nic złego drugiemu człowiekowi nie zrobi. – Beata usiadła na drugim wysokim stołku i chwyciła za świeże jabłko, które leżało w misce. Wgryzła się w nie, a po jej brodzie poleciało kilka kropli słodkiego soku. Siedzieli tak w ciszy, którą przerwała ona: – Wszyscy są bardzo poruszeni tym całym zdarzeniem i jest pomysł na serię spotkań odnośnie do radzenia sobie w takich sytuacjach.
– A nie mamy takich już? – Bogucki obrócił się w stronę kobiety i skrzyżował ręce na brzuchu, przy czym poczuł własne wystające żebra. Nie lubił siebie samego w takim wydaniu, ale nie potrafił się zmusić do jedzenia, a budowanie masy, co już parokrotnie w życiu robił, zupełnie nie wchodziło w grę. Jedzenie przestało mu smakować i przynosić jakiekolwiek pozytywne doznania.
– Są, ale wiesz, każdy taki gwałt, który wzbudza zainteresowanie telewizji, mediów społecznościowych, powoduje panikę, szczególnie wśród kobiet, chociaż też rodziców nastolatek, a to generuje potrzebę organizacji takich spotkań.
– Czyli kolejna pogadanka o tym, jak sobie radzić? – spytał Bartosz, a w odpowiedzi zobaczył delikatny ruch głowy na bok.
– Mam nadzieję, że nie. Chciałabym, aby wyszło nam coś nietypowego. Oczywiście będą spotkania z instruktorami krav magi, którzy pokażą, jak się bronić. Mają być też zajęcia z krzyczenia.
– Krzyczenia? – Policjant zmarszczył brwi i sięgnął po kolejne suszone jabłko, choć parokrotnie się przekonał, że zjadane na pusty żołądek mogą wywołać nie lada problem.
– Tak, nie wiem, czy wiesz, ale ofiary przemocy rzadko kiedy krzyczą.
– Dlaczego?
– Bo się boją, bo nie potrafią. Głos gdzieś grzęźnie w gardle i mimo tego, że są oko w oko z zagrożeniem, nie potrafią wydusić z siebie dźwięku, który zaalarmuje kogoś i dzięki temu zwiększy szanse na wyjście z opresji. Co ważne, tego można się nauczyć.
– Skąd wiesz?
Bartosz pochylił się ku niej i położył dłonie na jej udach. Ona jednak westchnęła, spuściła głowę, a jej twarz spochmurniała. Zapadła dojmująca cisza, co oznaczało jedno. Strachy z przeszłości.
Bartosz Bogucki wstał i otoczył Beatę swoimi umięśnionymi ramionami, których muskulatura mocno ostatnio się uwypukliła. Strata masy ciała plus katorżnicze treningi, które serwował sobie regularnie, by chociaż przez chwilę nie myśleć, przynosiły wymierne efekty.
– Gdy zaczęłam studia, poszłam z koleżanką na domówkę do innej dziewczyny od nas z roku. Dopiero się poznawaliśmy, ale każdy był otwarty na nowe znajomości. Cieszyłam się na to wszystko. Przyjechałam z małej miejscowości. Każda rzecz mnie fascynowała. Transport publiczny, sklepy, natłok restauracji i barów. U nas w Radomiu wszystko było dość przewidywalne, opatrzone. A tutaj metro, Pałac Kultury, kina, teatry. Na każdym rogu coś, co mnie elektryzowało i przyciągało niczym magnes opiłki metalu.
Na chwilę zamilkła, a Bartosz pogłaskał ją po plecach swoimi wielkimi dłońmi, z których zawsze się śmiała, że wyglądają niczym przeszczepy od niedźwiedzia.
– Pamiętam, że bardzo wtedy padało. Nie zdążyłam jeszcze przywieźć jesiennych butów, więc koleżanka, z którą mieszkałam, pożyczyła mi cieplejsze, trochę za duże, ale i tak lepsze niż moje trampki, w których cały czas chodziłam. Gdy przyjechałyśmy na miejsce, doznałam szoku. Muzyka dudniła już na przystanku, który znajdował się jakieś dwieście metrów od domu, do którego szłyśmy. Jeju, jak my się cieszyłyśmy. Z tego, co wcześniej zrozumiałam, miało być nas kilka osób, a przyszło dobre trzydzieści i cały czas napływali nowi. Istne szaleństwo. Bawiłam się super… – Wyswobodziła się z uścisku, pocałowała Bartosza w policzek i przeszła na drugą stronę blatu. – Nie wiem, ile wypiłam. Później próbowałam sobie przypomnieć, ale nie potrafiłam. Nigdy nie ciągnęło mnie do alkoholu, bo w młodości napatrzyłam się, co procenty robią z człowiekiem, więc nie wlewałam w siebie wódki, jak to robili niektórzy. Za to Hania, moja koleżanka, popłynęła. Z każdą godziną bardziej przechodziła na drugą stronę mocy. Koło pierwszej w nocy stwierdziłam, że czas wracać. Planowałyśmy dostać się do domu autobusem nocnym, ale ona nie nadawała się na taką podróż, a może bardziej ja na jej eskortowanie wśród gapiących się obcych, którzy niewybrednie komentują. Zamówiłam taksówkę, chociaż stanowiło to dla mnie spory wydatek. Wiesz, u mnie w domu się nie przelewało, więc nadwyżek na rozbijanie się taksówkami nie miałam. Przyjechał starszy pan, to znaczy koło pięćdziesiątki. – Prychnęła, a na jej twarzy pojawił się uśmiechopodobny grymas. – Nawet nie zwróciłam uwagi na jego wygląd. Może gdybym to zrobiła, nie wsiadłybyśmy do samochodu.
Kobieta położyła dłonie na blacie, zamknęła oczy i powoli wypuściła powietrze, układając usta w dzióbek. Bartosz przyglądał się jej uważnie, ale nie drgnął. Znali się już na tyle dobrze, że wiedział, że nie chce z jego strony litości. Chce po prostu opowiedzieć mu swoją historię.
– Ja nie mieszkałam zbyt długo w stolicy, ale od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Pojechał w innym kierunku. Chwilę czekałam, zanim spytałam, co się dzieje i dlaczego jedzie nie tam, gdzie powinien. Kiedyś nasłuchałam się od ojca, że taksówkarze to oszuści i naciągają, szczególnie przyjezdnych lub tych pod wpływem. Niestety gość milczał. Kazałam mu się zatrzymać, ale ponownie mnie zignorował. Zaczęłam krzyczeć, że zgłoszę go do urzędu miasta czy innego miejsca, które odpowiada za licencje dla kierowców. Jednak i tym się nie przejął. W pewnym momencie skręcił w las. Potrząsnęłam Hanią, ale ona nie zareagowała. Leżała na siedzeniu nawalona jak bela. Totalnie odpłynęła. Po chwili zatrzymał samochód. Panowała przerażająca ciemność. Byłam ja, ten popieprzony facet i niekontaktująca z rzeczywistością koleżanka, która nie reagowała na moje zaczepki, trząsanie nią czy nawet policzkowanie.
Beata w końcu spojrzała na Boguckiego, a po jej policzkach powoli spływały łzy.
– Wiedziałam, że będzie źle. Że trafiłyśmy na jakiegoś psychola, tylko pytanie było, co dokładnie chce nam zrobić… Okraść, zgwałcić, a może zabić? Gdy stanął w końcu, odwrócił się, a na twarzy miał najokropniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam. Nie wiem, jak on przeszedł testy psychologiczne na kierowcę, ale na pewno było z nim coś nie tak.
Ponownie zrobiła przerwę. W końcu milczący rozmówca nie wytrzymał, wstał i podszedł do niej. Objął delikatnie i momentalnie wyczuł, jak jego ukochana się cała trzęsie. Nie oponowała, zatopiła się w jego ramionach. Dłuższą chwilę trwali w milczeniu, którą w końcu przerwała ona:
– Kazał mi się rozebrać. Oczywiście powiedziałam, żeby spieprzał, i zaczęłam szarpać się z klamką. Skurwiel zablokował zamki. Darłam się na niego, cały czas próbując otworzyć drzwi lub chociaż okno. Niestety byłam bez szans. Wtedy wyciągnął broń.
– O kurwa… – wyszeptał Bartosz, a ona delikatnie wyswobodziła się z objęć i pokręciła głową.
– Nigdy wcześniej ani później się tak nie bałam. Zupełnie nie wiedziałam, co robić, a na dodatek koło mnie leżała niczym worek ziemniaków koleżanka i czułam, że powinnam się nią opiekować. Ponownie rozkazał mi się rozebrać. Zrobiło się groźnie, więc nie spiesząc się, posłuchałam go… Zdjęłam kurtkę i liczyłam, że jakimś cudem to wystarczy. Ale nie. Z drwiną na twarzy, śmiejąc się chrapliwie, kazał kontynuować. Zdjęłam jeszcze sweter i wtedy stał się cud. Hania się obudziła i zrobiła coś, co chyba uratowało nam życie. Podniosła się i nawet nie otworzyła oczu, tylko zaczęła rzygać. Czegoś takiego nie widziałam nigdy. Ta drobna dziewczyna wyrzucała z siebie to, co w niej tkwiło, w sposób obrzydliwy i taki hardcorowy… – W tym momencie Beata zaśmiała się głośno i wytarła spływające po policzkach łzy ściągaczem szarej bluzy, którą założyła po powrocie z pracy. – A najśmieszniejsza w tym wszystkim była reakcja tego skurwiela. Zaczął się na nią wydzierać z powodu uszkodzenia tapicerki. Krzyczał, że zapłacimy za wymianę i takie tam. Wyszedł z auta i otworzył z jej strony drzwi, żeby wyciągnąć ją na zewnątrz. W tym całym wzburzeniu zapomniał o broni, którą chwilę wcześniej mierzył do mnie. Nie czekałam. Zabrałam ją, wyskoczyłam z samochodu i wycelowałam w niego. Na szczęście należałam do bardzo nielicznej grupy osób, które trzymały w swoim życiu broń. Nielegalnie, ale jednak. Mój wujek, brat matki, kochał strzelać i jak jeździłam do niego z braćmi na wakacje, to czasami pozwalał nam walić do puszek. Nie szło mi jakoś specjalnie dobrze, ale potrafiłam odpowiednio chwycić, odbezpieczyć, a następnie strzelić. Oczywiście wcześniej moimi przeciwnikami były puszki po piwie czy coli, ale w tej sytuacji czułam, że jestem gotowa na wszystko. On albo my.
– Strzeliłaś? – zapytał z przejęciem w głosie Bogucki, cały czas głaszcząc dziewczynę.
– Na szczęście nie musiałam. Hania jakoś doszła do siebie na raz-dwa i zaczęła grzebać w CB-radiu w jego aucie. Oczywiście darł się na nas, że tak nie można. W końcu udało jej się połączyć. Niestety nie wiedziałyśmy, gdzie jesteśmy, a facet, mimo że mierzyłam do niego z broni, milczał jak grób w tej kwestii, grożąc nam raz po raz. Żadna z nas nie potrafiła prowadzić, więc nie było opcji, żebyśmy same wyjechały z lasu. W końcu za namową dyspozytorki zaczęłyśmy trąbić. Po pięciu minutach zobaczyłyśmy światła. Obie popłakałyśmy się z radości. Jakiś mężczyzna mieszkający niedaleko się zaniepokoił, wsiadł w piżamie do auta i zaczął szukać źródła dźwięku. Gdy nas znalazł, myślał, że trafił na jakieś porachunki gangsterskie. Dwie dziewczyny, jedna z bronią, i dziwny facet. Na szczęście szybko wszystko wyjaśniłyśmy. Później jakoś poszło. Podał nam adres, a dyspozytorka wezwała policję.
– Masakra.
– No, ale to nie koniec. Okazało się, że facet miał na koncie już kilka gwałtów, ale ofiary tego nie zgłaszały, bo straszył je, że wie, gdzie mieszkają. Poza tym były pijane i w sumie to one chciały z nim współżyć.
– O matko… – Bogucki podniósł dwa palce do góry niczym zgłaszający się do odpowiedzi uczeń i zmarszczył brwi. – Ale to w jaki sposób policja się dowiedziała?
– No tak, ty wszystko wyłapiesz – zaśmiała się i pokiwała głową z uznaniem. – Zgodziłam się na wywiad dla lokalnej telewizji, a zakończyłam go prośbą do potencjalnych ofiar o zgłaszanie się. Wtedy jeszcze nie wiedziałam o innych kobietach, ale pewność tego gościa świadczyła dla mnie o tym, że to nie jego pierwszy raz. Że kiedyś komuś zrobił już krzywdę.
– Smutne jak cholera.
– Dokładnie… – sapnęła przeciągle i położyła głowę na jego ramieniu. – Od tego czasu nie jeżdżę taksówkami sama, przeszłam kilka szkoleń z samoobrony i prowadziłam już wiele pogadanek o tym, jak sobie radzić.
– Nie wiedziałem – wyszeptał jej do ucha i delikatnie pogłaskał po plecach.
– Jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiesz.
– Oby kolejne nie były takie straszne.
– Nie, na szczęście takich już nie mam zbyt wiele na swoim koncie.
– Zbyt wiele? – Odsunął się od niej i spojrzał, marszcząc brwi.
Beata wymknęła się z jego ramion i podeszła do szafki. Wyciągnęła patelnię, po czym zaczęła wyjmować z lodówki produkty do przygotowania obiadu, który zobligowała się wcześniej zrobić.
– Oj, nie mam już nic. Nikt mnie nie porwał, nie zrobił nic złego. Na szczęście, ale od samego obserwowania tego całego gówna robi się słabo i smutno. Jakby mnie to po części dotyczyło. W sprawie Zuzanny najgorsze jest, że wydarzyło się to w centrum miasta, chodziło tak dużo osób wkoło i nikt nie zareagował.
– Wiem, jedna z kobiet, którą udało się wychwycić na kamerze i zidentyfikować, powiedziała, że nie podejrzewała, że tam dzieje się cokolwiek złego. – Bogucki pokręcił głową. – Ot, jakaś para, która nie ma swojego kąta lub nie zdążyła do niego dotrzeć. Twierdziła, że parę razy już widziała takie rzeczy, ale nie wiem, czy tak sobie wmawiała, żeby się lepiej poczuć, czy faktycznie tak było.
– Średnie tłumaczenie. Ludzie zupełnie nie myślą. Wystarczyłoby odejść kawałek, wybrać numer alarmowy i poinformować o zdarzeniu. Może przerwaliby schadzkę kochanków, ale mogła też komuś uratować życie lub zminimalizować traumy. I właśnie o tym są pogadanki. Przede wszystkim jak się zachowywać.
– Uciekać – wtrącił Bartosz i wyjął ryż z szuflady. To on zawsze był odpowiedzialny za jego przygotowanie, ponieważ Beata miała niesamowity dar do rozgotowywania go.
– Tak, ale jak?
– Szybko – odpowiedział z pewnością w głosie i wykonał kilka dynamicznych ruchów rękami, jakby biegł.
– Te twoje złote myśli są naprawdę cenne – prychnęła rozbawiona. – Ostatnio trafiłam na zbiór ciekawych, a bardziej niestandardowych rad. I na przykład jeżeli wydaje nam się, że ktoś za nami jedzie, to najlepiej zacząć uciekać w kierunku, z którego auto nadjechało. Jeśli faktycznie nas śledzi, musi zawrócić, czym od razu przyciągnie uwagę. Plus zajmie mu to dłuższą chwilę.
– Sprytne! – Przeciął foliowe opakowanie dwóch torebek i wsypał zawartość do garnka, po czym zalał wodą, posolił i postawił na płycie indukcyjnej. Już dawno porzucił rytuał dziesięciokrotnego przelewania ryżu wodą. Nie czuł różnicy, a jak mówiła jego ciotka, jak nie czuć różnicy, to po co przepłacać, a w tym przypadku męczyć się za bardzo.
– Kolejna sprawa to to, co zupełnie przypadkiem zrobiła Hania, czyli wymioty. Prowokacja wymiotów, jak już wiemy, że mamy do czynienia ze zboczeńcem, może zdecydowanie ostudzić i obrzydzić mu jego zamiary. Nikt nie lubi obcować z umorusaną wymiocinami kobietą. Alternatywna opcja to posikanie się w gacie.
– O ja pierdzielę, nigdy o tym nie pomyślałem. – Bogucki wydął wargi i pokiwał potakująco głową.
– Bo nigdy nikt nie gapił się na ciebie w taki sposób, że czułeś, że rozbiera cię wzrokiem, śliniąc się przy tym, i to bez twojej zgody, zainteresowania. Nigdy nikt nie obmacywał cię w miejscu publicznym, nie rzucał w twoją stronę niewybrednych propozycji.
– A w twoją?
– Oczywiście. Jak byłam w siódmej klasie, musiałam wyjść z autobusu, bo jakiś facet włożył mi rękę pod spódnicę. Nikt nie zareagował, chociaż wydawało mi się, że kilka osób zauważyło, ale widząc przerażenie w moich oczach, odwrócili wzrok, a ja bałam się odezwać. Niestety ten obleśny typ wysiadł na tym samym przystanku co ja i szedł za mną. Myślałam, że umrę ze strachu. Weszłam do jakiegoś sklepu i się popłakałam. Właścicielka od razu się mną zainteresowała. Dała mi jakieś ziółka do wypicia na uspokojenie, po czym kazała synowi odprowadzić mnie do domu.
– Jestem w szoku… – Wypuścił powietrze i wcisnął przycisk „power” na płycie indukcyjnej. – Ja chyba żyję w jakimś innym świecie.
– Nie, tylko jak coś nas bezpośrednio nie dotyczy, to często się tym nie interesujemy. Takich przypadków jest mnóstwo, a większość jest ignorowana. Zresztą nikt nie ściga sprawcy jednorazowego macania, zawsze może powiedzieć, że autobus nagle zahamował i ręce jakiegoś typka przypadkiem wylądowały na jędrnych pośladkach niewinnej nastolatki. Poza tym ofiary nie zgłaszają tego. Teraz, gdyby mi się coś takiego stało, pewnie bym zareagowała, ale gdy miałam te naście lat? Zapomnij. Nie powiedziałam o tym w domu. Ani rodzicom, ani braciom. Tak naprawdę jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię. To tym bardziej nie miałabym odwagi pójść na policję. Poza tym wtedy całą winę wzięłam na siebie.
– Serio?
– Tak. Długo wmawiałam sobie, że to przeze mnie. – Beata położyła na desce paprykę, a przed nią cebulę i pomidory, które chwilę wcześniej wyciągnęła z szafki, i zaczęła je kroić. – Że jakoś go sprowokowałam. Gdy zrozumiałam, że to nieprawda, nie miało to już znaczenia, a opowiadanie bliskim czegoś z przeszłości niczemu nie służyło. Zresztą teraz nie mówię tego, by wzbudzać litość, więc przestań tak na mnie patrzeć. – Zrobiła wielkie oczy, dając znać, że ma się uspokoić. – Chodzi bardziej o to, że wy, faceci, nigdy nie spotykacie się z takimi rzeczami. Was nikt nie obmacuje. Nie gwiżdże na wasz widok. Nie puszcza zbereźnych haseł. Nie gwałci.
– Bo jesteśmy sprawcami.
– Nie „wy”. – Ostatnie słowo mocniej zaakcentowała i wrzuciła zawartość deski na patelnię. – To jakiś promil promila stanowi problem. Cała reszta musi wspierać nas, aby takie rzeczy się nie działy.
– Wiem. Ale i tak to jest smutne, że jedna płeć cierpi przez drugą. Że to jedna ma na stałe przypisaną rolę napastnika…
– No, ale też są przypadki, kiedy to mężczyźni są ofiarami – wtrąciła Beata i zamieszała podsmażane warzywa.
– Tak, ale to chyba zdarza się równie często jak zaćmienie księżyca.
– Rzadko, ale nie aż tak. – Kobieta wyciągnęła z szafki nad płytą indukcyjną olej oraz koszyczek z przyprawami i zaczęła w nim grzebać. – Mężczyźni niestety też są bici, poniżani, może z gwałtem faktycznie nie mają problemów zbytnio, ale nie można tego lekceważyć. Ja niestety w mojej pracy spotkałam się z facetami w roli tych pokrzywdzonych.
– Serio? – zdziwił się Bogucki i zanurzył łyżkę w wodzie z gotującym się ryżem, po czym zamieszał.
– Tak, i powiem ci, że było mi ich mega żal. Na przykład taki w wieku około trzydziestu lat, wysportowany, całkiem przystojny, młody prawnik. Związał się z koleżanką z pracy, która nie wytrzymując stresu zapieprzania w kancelarii, zaczęła go męczyć. Najpierw były wyzwiska, a z czasem poszła w ruch przemoc. I co najbardziej zaskakujące, to była filigranowa blondynka o urodzie aniołka, a nie szczypała się. Napieprzała go równo, we wszystko. Wyszło to na jaw, ponieważ podczas cotygodniowego spotkania w pracy z szefem chłopak zaczął nagle kaszleć, a następnie pluć krwią. Okazało się, że uszkodziła mu chyba płuca, ale nie pamiętam dokładnie. Lekarz od razu, jak zobaczył ślady, wiedział, że facet został pobity, ale on milczał. Oczywiście ta lafirynda cały czas stała u jego boku, więc ten powtarzał jak zaklęty, że się przewrócił. Na szczęście lekarz należał do tych myślących i wiedział, że coś jest nie tak. Pracowałam wtedy w szpitalu, pomagałam kobietom po poronieniach i innym po ciężkich diagnozach, więc wezwał mnie. Też od razu wyczułam, że coś jest nie tak. – Beata pomieszała raz jeszcze warzywa, sięgnęła tym razem do szafki po lewej stronie i wyciągnęła pomidorową passatę, po czym odkręciła słoik jednym pewnym ruchem, wprawiając Bartosza w zdumienie. – Jak poprosiłam ją, żeby wyszła, i ta po długich negocjacjach odpuściła, to niestety nawet wtedy nic nie powiedział. Wiedziałam, że boi się mówić, jak ona stoi pod drzwiami i zapewne podsłuchuje. Więc czekałam. Gdy w końcu pojechała do domu, chociaż zapowiadała, że będzie spała na krześle pod jego salą, bo nie chce zostawiać go samego, pojawiłam się ja, cała na biało. – Zaśmiała się w głos i zamieszała sos. – Pamiętam, że było późno i już dawno powinnam być w domu. Gdy weszłam do jego sali, udawał, że śpi, chociaż jeszcze chwilę temu słyszałam, jak żegna się ze swoją dziewczyną, zapewniając o swoich uczuciach.
– Już mi go żal
– I słusznie. Usiadłam koło niego i czekałam. Nie odzywałam się, tylko siedziałam grzecznie. W końcu on sam zaczął, od razu z grubej rury. Nie wiem, dlaczego rozgryzł mnie w mig i wiedział, że nie odpuszczę, jak nie powie mi prawdy.
– I co ci opowiedział?
– Wszystko… – Pokręciła głową. – O tym, jak najpierw go wyzywała, obrażając, mówiąc straszne rzeczy na jego rodzinę, bliskich. Zrzucał to na przepracowanie, za dużo na głowie. Ona później przepraszała, a on nie potrafił się długo gniewać. Pierwszy raz uderzyła go, gdy sprawa, którą chciała dostać, przypadła innemu adwokatowi, co ważne, facetowi. I to było zapalnikiem. Podobno przez dobrą godzinę darła się na niego, że faceci są do niczego, a i tak dostają to, co chcą. Że ona musi trzy razy ciężej pracować, a i tak nie zawsze cokolwiek z tego ma.
– Chyba ma rację.
– Niestety tak, tylko czy to powód do agresji? Niestety działamy cały czas w świecie, gdzie istnieją pewne beznadziejne zasady i ludzie się nadal tego trzymają. Popatrz na topowe firmy, z reguły na ich czele stoją mężczyźni i nie dlatego, że są mądrzejsi, tylko dlatego, że się utarło, że mężczyzna przewodzący firmą będzie dawał jej więcej profitów. Tylko nikt nie sprawdził, co się stanie, jak będzie to kobieta. Często pomijane są w awansach, bo jak tłumaczą niektórzy szefowie, „pewnie zaraz zajdzie w ciążę i co my zrobimy”. Tylko często kobiety, gdy wracają do pracy po urodzeniu dziecka, są jeszcze efektywniejsze niż wcześniej, a już wcześniej zapieprzały bardziej niż koledzy na takim samym stanowisku.
– Dobra, a co z tym kolesiem, co go lała laska?
– No co? – Wzruszyła ramionami. – Dostało mu się za całe zło tego świata. Za brak awansu. Za to, że w zarządzie są sami faceci. Ale nawet za to, że w podstawówce nauczycielka wysłała na olimpiadę tylko chłopców, mimo że ta jego dziewczyna niby też zasługiwała, ale babka tłumaczyła swoją decyzję tym, że jej uczennica bardzo się denerwuje i pewnie przez to nie podoła.
– Słabe.
– No tak, tylko czy upoważnia to do lania innych, i to metalową pałką?
– Metalową pałką? – powtórzył po Beacie Bogucki i włożył do ust kolejną garść suszonych jabłek.
– Tak, nie pamiętam, skąd ją miała w domu, ale przywaliła mu czymś takim. Na szczęście chłopak po moich dłuższych namowach zgodził się zeznawać. Podobno od dawna zastanawiał się nad zerwaniem. Miał nawet gdzie zamieszkać, jedyne, czego się bał, to co z pracą. Czy dziewczyna nie zrobi jakiejś krzywej akcji, oskarżając go o cokolwiek. To jednak się szybko rozwiązało, bo jak policja przyszła po nią do kancelarii – w tym momencie odwróciła się do Bartosza i puściła do niego oczko, z czego odczytał, że miała w tym udział – problem niespodziewanych spotkań w pracy zniknął bezpowrotnie.