Intryga i miłość - Annie Burrows - ebook

Intryga i miłość ebook

Annie Burrows

4,0

Opis

Gregory Willingale, książę Halstead, jako dziedzic tytułu i rodzinnej fortuny całe życie postępował przyzwoicie i honorowo. Kiedy więc pewnego ranka obudził się obok nagiej nieznajomej, nie pamiętając przebiegu poprzedniego wieczoru, nie miał wątpliwości, że padł ofiarą intrygi. Szybko okazuje się, że młoda kobieta również niczego nie pamięta, a krewni, z którymi podróżowała, zostawili ją samą i wyjechali. Sir Gregory postanawia pomóc. Wspólnie z młodą nieznajomą wyruszają w podróż pełną przygód, która zakończy się w bardzo zaskakujący sposób…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 259

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (76 ocen)
31
26
12
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Annie Burrows

Intryga i miłość

Tłumaczenie: Bożena Kucharuk

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Podstępny uwodzicielu!

Gregory wzdrygnął się i naciągnął kołdrę na uszy. Co to za oberża? Nawet w tej zapadłej dziurze podróżni nie powinni być nękani w swych pokojach przed śniadaniem, a już zwłaszcza przez obłąkane kobiety.

– To podłe! – Głos przybierał na sile. – Do czego zmierza ten świat?!

Sam chciałbym to wiedzieć, pomyślał niechętnie, unosząc powieki. Właścicielka głosu stała nad nim, celując w niego kościstym palcem.

– Jak pan mógł?! – wykrzyknęła mu prosto w twarz.

Dosyć tego, postanowił w duchu. Przecież chyba nawet w tym nędznym zajeździe człowiek ma prawo do prywatności, przynajmniej w swojej sypialni!

– Kto wpuścił panią do mojego pokoju? – zwrócił się do nieznajomej lodowatym tonem, za którego sprawą służącym zaczynały zazwyczaj drżeć kolana.

– Kto mnie wpuścił do pańskiego pokoju? Sama weszłam, rzecz jasna – Uderzyła się teatralnie w pierś. – Nigdy w życiu nie byłam tak przerażona!

– A czego się pani spodziewała, wtargnąwszy do sypialni mężczyzny?

– Och! – Przyłożyła dłoń do czoła. – Czy widział ktoś podobnego łajdaka? Doprawdy, musi pan być zupełnie pozbawiony sumienia, skoro tak lekko podchodzi pan do uwiedzenia niewinnej!

Uwiedzenie niewinnej? Przecież ta kobieta ma co najmniej pięćdziesiąt lat. I to ona wtargnęła do jego pokoju, pomyślał zdezorientowany.

– A co do ciebie… – palec kobiety wycelował gdzieś na lewo – ty… ty ladacznico!

Ladacznica? Nieznaczny ruch stopą potwierdził, że faktycznie obok znajduje się jeszcze jedna para nóg. Szczupłych! Należących zapewne do rzeczonej ladacznicy.

Zmarszczył brwi. Nie miał zwyczaju zapraszać do swojego łoża ladacznic ani żadnych innych kobiet. To on zawsze je odwiedzał, a po doprowadzeniu ich do stanu błogości wracał do domu i porządnie się wysypiał.

Och, westchnął, jak bardzo chciałby teraz znaleźć się we własnym łóżku! Gdyby został w domu, nie leżałaby teraz obok niego obca kobieta. A już z pewnością nikt nie odważyłby się stać nad nim i krzyczeć.

– Jak możesz odpłacać mi się takim zachowaniem?! – zawodziła histeryczka. – Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam! Po wszystkich ofiarach, które poniosłam!

Jej głos stawał się coraz donośniejszy i bardziej przenikliwy. Mimo to mózg Gregory’ego pozostawał zasnuty mgłą. Za nic nie potrafił sobie przypomnieć, dlaczego w jego łóżku znajduje się kobieta. Nie mógł uwierzyć, że ją najął, bowiem nigdy nie musiał kupować przychylności kobiet. Dlaczego więc ona tu jest? I dlaczego on tu jest?

Wrzeszcząca harpia nie ustawała w atakach. Zakrył uszy dłońmi.

– Ty niewdzięcznico!

Niestety, nadal ją słyszał.

– Madame, proszę ściszyć głos – odezwał się chłodnym tonem, zdejmując dłonie z uszu.

– Ściszyć głos? A może mam zamilknąć? O tak, to by panu odpowiadało! Wtedy pański plugawy postępek przeszedłby bez echa!

– Nigdy w życiu nie splamiłem się plugawym postępkiem – oświadczył stanowczo.

Przycisnął dłonie do pulsujących skroni. Ile musiał wypić wczorajszego wieczoru, że nie pamięta, jak wylądował w łóżku z ladacznicą, a do tego wdaje się w rozmowę z kobietą, która najwyraźniej chce go wplątać w jakąś aferę?

– Proszę natychmiast wyjść z mojego pokoju – warknął.

– Jak pan śmie mi rozkazywać?

– Raczej: jak pani śmie wchodzić do mojego pokoju i bezczelnie rzucać oszczerstwa?

– Ponieważ uwiódł pan moje jagniątko! Moją…

Gwałtownie wyskoczył z łóżka.

– Nie jestem uwodzicielem niewiniątek!

Kobieta krzyknęła, zakryła oczy i chwiejnie ruszyła ku otwartym drzwiom. Musiała się przepchnąć przez tłum ciekawskich na progu. Na ich twarzach malowało się zdziwienie i dezaprobata. Pulchna dziewczyna, w której rozpoznał pokojówkę, wpatrywała się weń okrągłymi ze zdumienia oczami. Wówczas zorientował się, że jest zupełnie nagi.

Z gniewnym pomrukiem przeszedł przez pokój i z hukiem zatrzasnął drzwi, po czym na wszelki wypadek je zaryglował.

Niczego nie pamiętał ani nie słyszał. Spał jak zabity, co wydało mu się wielce podejrzane. Kiedy postanowił zatrzymać się tutaj na noc, sądził, że nie zmruży oka. Znał takie zajazdy. Podróżni w podkutych butach wędrowali po korytarzach, na dziedziniec wjeżdżały z turkotem dyliżanse, których załoga dęła w rogi jak na Sąd Ostateczny, podpici i pijani wrzeszczeli do siebie w jadalni, najczęściej pechowo usytuowanej pod jego pokojem.

Tym razem jednak pokojówka zaprowadziła go na poddasze, gdzie nie docierał hałas. Czyżby po wydarzeniach ostatnich dni był tak wycieńczony, że zasnął kamiennym snem?

Nie, to raczej niemożliwe. Poza tym doznawał dziwnego uczucia otępienia. Czuł się tak, jakby wziął lekarstwo na sen. A przecież nigdy w życiu nie zażywał środków nasennych. Nie mógł uwierzyć, że nagle się na to zdecydował i o tym zapomniał.

Potarł czoło, na próżno usiłując odzyskać jasność umysłu. Starał się za wszelką cenę przypomnieć sobie wydarzenia ubiegłej nocy.

Pamiętał, że umył się pobieżnie i zszedł na kolację. Podano mu zaskakująco smaczny gulasz wołowy. Była również kapusta i cebula, a także gruba kromka świeżego chleba do wytarcia sosu. Wracając na górę, gratulował sobie wyboru zajazdu serwującego tak dobre jedzenie. Potem… pustka.

Odwrócił się powoli, zastanawiając się, jakąż to dziewczynę znalazł w tym obskurnym zajeździe na prowincji. Siedziała w łóżku, naciągnąwszy na siebie kołdrę aż pod brodę.

Wbrew temu, czego się spodziewał, była ładna. Miała bujne kasztanowe loki i wielkie, brązowe oczy.

Poczuł ogromną ulgę. Może i postradał pamięć, ale najwyraźniej nie stracił dobrego smaku.

Prudence przetarła oczy i potrząsnęła głową. Nigdy wcześniej nic takiego jej się nie przyśniło. Czasami dręczyły ją koszmary, w których występowała ciotka Charity. Jakby na przekór swojemu imieniu siostra jej matki była osobą zimną i oschłą. Jednak w najgorszych nawet snach powodowanych gorączką ciotka nie opowiadała takich głupstw. W żadnym ze snów nie pojawił się również nagi mężczyzna leżący obok w łóżku.

Mężczyzna podszedł do drzwi i zamknął je, co przyjęła z wdzięcznością. Po chwili jednak zorientowała się, że wpatruje się w jej piersi.

Dlaczego była naga? Gdzie się podziała jej nocna koszula i czepek? Dlaczego jej warkocz jest rozpleciony? Co tu się działo? – zadawała sobie w duchu pytania.

Nagi mężczyzna przy drzwiach czochrał palcami krótkie, ciemnoblond włosy, jakby bolała go głowa. Mamrotał coś pod nosem.

Nagi mężczyzna.

Poczuła bolesny skurcz w żołądku. Przypomniała sobie bardzo wyraźnie, że jeszcze niedawno przytulała się do niego. Obejmował ją ramionami i… było jej cudownie. Wówczas jednak sądziła, że to przyjemny sen, w którym ktoś sprawia, że w końcu czuje się bezpieczna i kochana.

Tymczasem ten mężczyzna prawdopodobnie… Zamknęła oczy i pokręciła głową. Niebiosa raczą wiedzieć, co on jej zrobił.

Nieznajomy odwrócił się i spojrzał na nią pytająco, a potem ruszył w kierunku łóżka. Otworzyła usta, gotowa wołać o pomoc, jednak doszła do wniosku, że nie ma takiej potrzeby. Stanął bowiem nieruchomo przed nią, oparłszy dłonie na biodrach.

I nagle go rozpoznała. W końcu spojrzała mu w twarz, a nie na jego szerokie ramiona, posiniaczoną klatkę piersiową czy jeszcze niżej… Cóż, nigdy wcześniej nie miała przed sobą nagiego mężczyzny.

Poprzedniego dnia wieczorem widziała go w jadalni.

Siedział samotnie przy stoliku w rogu. Wyglądał groźnie. Nie chodziło tylko o siniak na jego szczęce, spuchnięte, podbite oko czy obtarte knykcie świadczące o udziale w bójce. Otaczała go aura wyniosłości. Lodowate spojrzenie jego stalowoszarych oczu ostrzegało każdego, kto ośmieliłby się o coś zagadnąć albo uczynić cokolwiek, co nie odpowiadałoby jego oczekiwaniom.

Nie zauważyła, aby ją obserwował, ale tak właśnie musiało być. Dowiedział się, że zajmuje osobny pokój, poszedł za nią na górę, a potem…

Pustka… Niczego nie pamiętała. Z pewnością nie potraktował jej brutalnie, bo nie czuła żadnego bólu. Być może więc nie stawiała oporu…

– To się nie uda! – powiedział stanowczo.

– Słucham…? Ja… nie ro-rozumiem… – wyjąkała.

Wycelował w nią dłoń.

– Ta próba skompromitowania mnie.

Dość dziwny dobór słów, zdziwiła się. A poza tym jeśli ktoś tu został skompromitowany, to tylko ona.

Chciała mu o tym powiedzieć, ale odwrócił się od niej. Zaczął chodzić po pokoju, zbierając różne fragmenty odzieży porozrzucane po podłodze. W końcu zwinął je w kłębek i rzucił na łóżko.

– Ubierz się i wyjdź – rozkazał, następnie zasunął zasłony wokół łoża, jakby chciał, by zniknęła mu z oczu.

Zapewnił jej w ten sposób odrobinę prywatności, aby mogła włożyć ubrania, które miała na sobie ubiegłego wieczoru. Również były porozrzucane po pokoju, jakby ściągała je w jakimś szale.

Zdziwiła się. Zawsze starannie składała garderobę i inne przedmioty, których potrzebowała rano. Nauczyła się tego w pierwszych dwunastu latach życia, kiedy zdolność błyskawicznego wydostania się z miejsca zamieszkania mogła decydować o jej życiu i śmierci.

Nie zamierzała się jednak nad tym zastanawiać. Skoro mogła stąd wyjść, należało zrobić to jak najszybciej. Musi opuścić ten pokój, zanim ów wielki, nagi mężczyzna zmieni zdanie.

Rozprostowała koszulkę i wciągnęła ją przez głowę. Sięgnęła po gorset, ale nałożenie go i dokładne zasznurowanie zajęłoby jej zbyt wiele czasu. Włoży tylko suknię.

Wyjrzawszy przez zasłony, dostrzegła, że mężczyzna siedzi na krześle, wsuwając zniszczone, luźne buty.

Chwyciła gorset i ruszyła do drzwi, ale nie chciały ustąpić. Szarpała i szarpała, ale nic nie pomagało. Nie mogła ich otworzyć.

Usłyszała, że idzie w jej kierunku. W panice rzuciła gorset, aby móc szarpnąć klamkę oburącz, lecz nie była dość szybka. Stanął tuż za nią. Sięgnął ręką gdzieś ponad jej głowę… i odsunął zasuwkę.

Oczywiście, westchnęła w duchu. W panice zupełnie o niej zapomniała.

– Pani pozwoli – powiedział, otworzywszy drzwi, i wykonał szyderczo uprzejmy gest dłonią. Drugą położył na jej plecach i wypchnął ją na korytarz.

Grubianin! Nawet nie pozwolił jej podnieść gorsetu! Chociaż, prawdę mówiąc, nie chciałaby, aby ktoś widział, jak biega po zajeździe z gorsetem w dłoniach.

Nagle poczuła drżenie warg. Potarła powieki, jednak nie przyniosło jej to ulgi. Sprawiło tylko, że korytarz zakręcił się, a następnie zafalował jak powierzchnia wody, do której wrzucono kamień.

Coś się nie zgadzało. Wszystko wyglądało jakoś inaczej. Co prawda po przyjeździe nie obejrzała tego miejsca zbyt dokładnie, ale było na tyle charakterystyczne, że zapadło jej w pamięć. Właściciel zajazdu sprytnie wykorzystał strych budynku, urządzając tam trzy pokoje, po jednym z każdej strony. Czwartą stronę zajmował szczyt schodów i szeroki podest. Wczoraj wieczorem, kiedy wchodziła na górę do swego pokoju musiała udać się w prawo wąską galeryjką. Teraz jednak stała tuż obok schodów, co oznaczało, że nie spędziła nocy u siebie.

Dlaczego znalazła się w pokoju tego mężczyzny? Czyżby była tak senna, że pomyliła drzwi?

Nie, to nie to. Wyraźnie pamiętała, że kiedy szykowała się do snu, ciotka przyniosła jej gorące mleko…

Z pokoju, który dopiero co dzieliła z nieznajomym, dobiegł jakiś głośny dźwięk. Podskoczyła ze strachu i stwierdziła, że nie powinna tu stać.

Obeszła galeryjkę, czując, że nogi ma jak z waty. Minęła drzwi do pokoju zajmowanego przez ciotkę i potrząsnęła głową. Nadal nie potrafiła myśleć o nowym mężu ciotki jako o wuju. Nie był jej krewnym. Źle znosiła konieczność mieszkania z nim pod jednym dachem i nie potrafiła uznać go za prawowitego członka rodziny.

Stanęła w otwartych drzwiach swej sypialni. Była pewna, że to jej pokój. Łóżko stało tam, gdzie powinno. Umywalnia także. I to małe okienko z siedziskiem, na którym uklękła, by podziwiać widok na drogę wiodącą na rynek.

Ale gdzie się podziały jej rzeczy? Kufer powinien stać w nogach łóżka, a pudło na kapelusze tuż obok. Na umywalni z kolei nie było jej przyborów toaletowych.

Zdezorientowana pobiegła do pokoju, który ciotka dzieliła z panem Murgatroydem. Zebrała się na odwagę i zastukała do drzwi. Nie usłyszawszy odpowiedzi, zapukała ponownie, po czym nieśmiało nacisnęła klamkę. Pokój był pusty. Żadnych bagaży, żadnych osobistych przedmiotów na umywalni ani na komodzie.

Zupełnie jakby wyjechali.

Zamrugała powiekami. To chyba dalsza część złego snu. Na pewno, powiedziała sobie. Za chwilę się obudzi i będzie z powrotem w…

Mocno uszczypnęła się w ramię, ale nic się nie zmieniło. Nadal stała na korytarzu, na poddaszu zajazdu w małym miasteczku, którego nazwy nie pamiętała. Z sercem trzepoczącym się w piersi jak motyl w słoiku odwróciła się na pięcie i zbiegła po schodach.

ROZDZIAŁ DRUGI

– To przyzwoity zajazd – oświadczyła gniewnie właścicielka, splatając ramiona na wydatnym biuście.

– Tak?

Gregory wolał się nie domyślać, jakie miejsce ta kobieta uznałaby za „nieprzyzwoite”.

– Bylibyśmy zobowiązani, gdyby zechciał pan zapłacić za pokój i wyjechać.

– Nie jadłem jeszcze śniadania.

– Ale my go panu nie podamy. Nie zamierzamy narażać naszych gości na sceny w rodzaju tych, jakie urządził pan rano.

– Nie wywołałem żadnej sceny – odparł i zastanowił się, dlaczego właściwie dyskutuje z tą kobietą. Nigdy tego nie robił. Ludzie po prostu wykonywali jego rozkazy.

– Cóż, mój Albert mówił co innego – odrzekła gospodyni. – Goście narzekali, że obudziły ich krzyki kobiet w korytarzach oraz jęki nagich dziewcząt w pokojach, w których nie powinny były się znajdować, a poza tym…

Gregory uniósł dłoń uciszającym kobietę gestem. Owszem, faktycznie miało miejsce zajście, w które został wplątany. A poza tym czy naprawdę miał ochotę tu jeść śniadanie? Po ostatnim posiłku – musiał przyznać, że smacznym – zapadł w sen tak głęboki, że nie zorientował się, że jakaś banda próbuje uczynić go głównym aktorem skandalu.

Czuł się tak, jakby ktoś włamał mu się do głowy i ukradł trzy czwarte mózgu. Po przebudzeniu porównał to uczucie do ciężkiego kaca. Był to stan, którego nie znosił do tego stopnia, że jedynie z rzadka sięgał po alkohol. Właścicielka zajazdu nadal stała przed nim, omiatając wzrokiem jego pokój, jakby spodziewała się ujrzeć tam nagą dziewczynę, którą wypchnął za drzwi, ledwie się ubrała. Zastanawiał się, dlaczego jego umysł jest taki zmętniały, skoro zawsze w mgnieniu oka podejmował trafne decyzje, choćby w najtrudniejszych sprawach. Wtem oczy gospodyni zwęziły się w szparki. Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i zauważył damską pończochę, zwisającą z lustra na umywalni i wyglądającą tak, jakby rzucono ją tam w erotycznym szale.

Przeszedł przez pokój, zdjął pończochę z lustra i schował do kieszeni, po raz pierwszy w życiu czując się naprawdę oszukany. Gdyby rzeczywiście rozbierał tę dziewczynę w wybuchu takiej namiętności, że porozrzucał części jej garderoby po całym pokoju, pamiętałby to.

Uzmysłowił sobie, że i jego ubranie przeleżało całą noc na niezbyt czystej podłodze.

– Za chwilę zejdę na dół – powiedział z zamiarem jak najszybszego opuszczenia tego miejsca.

Właścicielka posłała mu bazyliszkowe spojrzenie, po czym wyszła, nadeptując znacząco na gorset leżący przy drzwiach. Gregory uniósł gorset, nie chcąc zostawiać w zajeździe żadnych śladów swojej obecności. Wrzucił go do niewielkiej torby podróżnej – jedynej, jaką ze sobą przywiózł – razem z zestawem do golenia i resztą swoich rzeczy.

Zapłacił rachunek przy kontuarze na dole. Im prędzej opuści to miejsce, tym lepiej. Musi wyjść na zewnątrz i odetchnąć świeżym powietrzem. Może nawet znajdzie studnię lub pompę i ochłodzi głowę pod zimną wodą. Koniecznie musi odzyskać jasność myśli.

Zamiast kazać podstawić dwukółkę pod wejście, postanowił sam pójść do stajni. Kiedy wyszedł w wiosenny blask słońca, musiał na chwilę się zatrzymać. Po ciemnym wnętrzu zajazdu światło dnia wydało mu się oślepiająco jasne.

Po chwili jego wzrok przywykł do światła dnia i szybko odnalazł pompę. Obok niej dostrzegł dwie osoby. Jedną z nich był stajenny, drugą – dziewczyna z minionej nocy.

Nieznajoma wycofywała się, zaś stajenny o tłustych włosach szedł w jej stronę, łypiąc na nią pożądliwie. Gregory zmarszczył brwi. Skoro dziewczyna wykonuje swój zawód w tym zajeździe, to nie powinna uciekać ani sprawiać wrażenia przerażonej. Powinna się uśmiechać, próbując podbić cenę…

Prawdę mówiąc, nie powinna też się ubierać w takim pospiechu ani szarpać desperacko za klamkę, by jak najszybciej od niego uciec.

– Ty tam! Stajenny!

Mężczyzna zatrzymał się. Rozpoznawszy pana, przesunął kapelusz do tyłu grubym paluchem i podszedł, szurając nogami.

– Zostaw tę dziewczynę w spokoju – powiedział Gregory, zdziwiony swoimi słowami, jako że zamierzał kazać mu zaprząc konia do dwukółki.

Stajenny rzucił mu niemal szydercze spojrzenie.

– Chcesz ją pan zatrzymać dla siebie, nie?

Dziewczyna rozglądała się nerwowo po dziedzińcu, jakby szukała sposobu ucieczki. Jedyne wyjście prowadziło przez łukowatą bramę; aby do niej dojść, musiała minąć Gregory’ego i stajennego.

– Nie twoja sprawa – odrzekł. – Podstaw mój gig. Natychmiast.

– No tak – mruknął stajenny, najwyraźniej przypomniawszy sobie o swoich obowiązkach. Spojrzał na dziewczynę takim wzrokiem, że aż zadrżała, po czym minął ją i wszedł do stajni.

Gregory odwrócił się, by na nią popatrzeć. Stała przyciśnięta do ściany stajni, jakby chciała się wtopić w tynk.

Nic tu nie pasuje, pomyślał. Właściwie wszystko tego ranka wydało mu się dziwne, a najbardziej zachowanie tej dziewczyny.

Zapragnął jak najszybciej wrócić do normalnego świata, ale nie dawała mu spokoju tajemnica tej dziewczyny i jej obecności w jego łóżku. Wszystko wskazywało na to, że jednak nie jest ladacznicą. Wiedział, że nie spocznie, dopóki się nie dowie, co naprawdę stało się ubiegłej nocy. Pragnął otrzymać odpowiedź, a ta dziewczyna z pewnością ją znała.

Podszedł bliżej, na co zareagowała niespokojnym spojrzeniem, i jeszcze mocniej oparła się plecami o ścianę. Podejrzewał, że obawia się konsekwencji czynu, którego się dopuściła wczoraj w nocy. Cóż, wybrała niewłaściwego mężczyznę.

Podszedł do niej, zastanawiając się, jak najlepiej przełamać jej lojalność wobec wspólników i sprawić, by mu zaufała. Tylko wtedy powie mu to, czego chciał się dowiedzieć: czyli jak, u diabła, udało im się go rozpoznać i jaki będzie ich następny ruch?

Odpowiedź przyszła mu do głowy, kiedy stajenny przyprowadził gig i przekładał lejce przez pierścień wmurowany w ścianę, obrzucając dziewczynę pewnym siebie, triumfalnym uśmiechem. Jeśli jeszcze nie jesteś dziwką, to przed wieczorem już nią będziesz, zdawał się mówić. Czy tego chcesz, czy nie.

Gregory wzdrygnął się na myśl o pozostawieniu kobiety bez pomocy w obecnej sytuacji. Musiał też mieć na względzie swoją reputację. Wrzeszcząca harpia o kościstych palcach z pewnością w jakiś sposób się dowiedziała, kim on jest.

Tak, to by wyjaśniało wszystko, łącznie z wyrazem dezorientacji i paniki na twarzy dziewczyny. To było takie podobne do Hugona – wciągnąć niczego niepodejrzewającą osobę w pułapkę i zostawić ją samą, aby to ona poniosła konsekwencje.

W dodatku Hugo doskonale wiedział, że Gregory zrobiłby wszystko, co w jego mocy, aby zatuszować skandal i nie szargać rodzinnego nazwiska.

– Kiedy odjadę – zwrócił się do zlęknionej dziewczyny – zostaniesz sama na łasce tego człowieka.

Jej oczy biegały dziko od dwukółki do zmierzającego w ich stronę stajennego.

– Lepiej pojedź ze mną. Przy mnie będziesz bezpieczna – dodał.

Chyba mu nie uwierzyła. Podejrzenie, że Gregory może mijać się z prawdą, było równie obraźliwe jak splunięcie w twarz.

Wyprostował się.

– Daję ci słowo.

Stała jeszcze chwilę bez ruchu, a potem nieznacznie skinęła głową i w mgnieniu oka wspięła się na siedzenie.

Stajennemu zrzedła mina. Splunął na ziemię, kiedy przejechali obok niego, kierując się na główny trakt zapadłego miasteczka. Dziewczyna oplotła się ramionami w ochronnym geście. Gregory był na nią tak zły, że nie pomyślał nawet, aby ponownie ją zapewnić, że naprawdę jest bezpieczna. Nigdy, pod żadnym pozorem, nie skrzywdziłby bezbronnej kobiety. W ogóle – żadnej kobiety.

Z przeciwnej strony nadjechał chłopski wóz i Gregory skupił się na wyminięciu go na wąskiej drodze. Musiał dopilnować, by jego narowisty koń nie ugryzł łagodnej, gapowatej klaczy farmera.

Odezwał się dopiero, gdy znaleźli się na terenach wiejskich, a miasteczko zostało daleko w tyle.

Miał ochotę zmusić ją do mówienia. Jedyne słowo, jakie dotychczas od niej usłyszał, brzmiało cicho jak aksamitna pieszczota.

Aksamitna pieszczota? Do diaska, co się z nim dzieje, że przychodzą mu do głowy takie dziwaczne porównania?

Tak czy owak, nie powinien jej nakłaniać do mówienia. Kobiety nie milczą przez tak długi czas. Chyba że coś knują. Spojrzał na nią z ukosa. Nadal obejmowała się ramionami, wsunąwszy dłonie pod pachy. To nie był już tylko obronny gest… Było jej zimno.

Oczywiście! Nie ma na sobie płaszcza ani kapelusza. Jej rdzawobrązowa suknia była uszyta z dobrej gatunkowo wełny, lecz między rąbkiem sukni a brzegiem porządnych bucików dostrzegł nagie ciało. O tej porze roku zrobi się cieplej dopiero po południu. Dziewczyna musi się cieplej odziać, a przecież nie wzięła żadnego bagażu.

Zmarszczył czoło, zastanawiał się, jak jej pomóc. Nie miało sensu oddawanie jej teraz pończochy, którą włożył do kieszeni. Potrzebowała płaszcza.

Mógłby pożyczyć jej swój, ale nie, przecież biedaczka się w nim utopi. Nawet jego surdut opadałby jej chyba do kolan. No ale przynajmniej mogłaby schować dłonie w rękawach.

Nie mógł jednak teraz się zatrzymać. Droga była tak wąska, że gdyby z przeciwka nadjechał jakiś zaprzęg, trudno byłoby go minąć. Po niedługim czasie wypatrzył miejsce, w którym mógł bezpiecznie się zatrzymać. Zaciągnął hamulec, zdjął rękawiczki i zaczął rozpinać guziki płaszcza.

Kiedy wychylił się z zamiarem zsunięcia rękawa, dziewczyna mocno pchnęła go w bok. Stracił równowagę i wylądował na ziemi, tuż obok koła.

Do diabła, czemu tego nie przewidział? Kobiety nigdy nie są takie bezbronne, na jakie wyglądają. Najwyraźniej zamierzała ukraść dwukółkę, gdy tylko Gregory straci czujność.

Wystarczyło, że zadrżała z zimna, a już zapomniał, w jakich okolicznościach się spotkali, i myślał tylko o tym, jak jej pomóc.

Dosyć tego. Wstał, ogarnięty nagłą furią. Nie polubił narowistej klaczy zaprzęgniętej do rozsypującego się gigu, którego również nie pozwoliłby trzymać w swoich stajniach, a co dopiero wyjeżdżać na publiczne drogi, lecz w chwili obecnej był to jego jedyny środek transportu. I nie pozwoli tej dziewczynie go ukraść. Wyrwie jej lejce, a potem…

Jednakże dziewczyna nie zamierzała poganiać konia do galopu. Wyskoczyła z dwukółki w chwili, gdy Gregory podnosił się na nogi, i zaczęła uciekać, ile sił w nogach z powrotem w stronę miasteczka.

Jej wspólnicy muszą nadal tam być, pomyślał i zrugał się w duchu, za to, że tak późno na to wpadł. Pewnie włóczyła się po stajennym dziedzińcu, czekając na nich.

Nie pozwoli jej do nich wrócić i zrobić tego, co zamierzała. Dość już poruszania się po omacku, dość rycerskości i litościwości. Przyprowadzi ją z powrotem i zmusi do mówienia. Tylko znając prawdę, mógł stać się panem sytuacji.

Prudence biegła co tchu, choć buty obcierały jej nagie stopy, a nogi wydawały się należeć do kogoś innego. Nie była jednak dość szybka. Słyszała tupot stóp mężczyzny za plecami. Zbliżał się do niej.

Kiedy myślała nad tym, jak się obroni, kiedy znowu ją dopadnie, potknęła się i o mało nie upadła na ziemię, usianą ostrymi kamieniami. Wyglądały tak, jakby wypadły z murku biegnącego wzdłuż drogi.

Chwyciła kamyk i w desperacji cisnęła w nim w niego najsilniej, jak potrafiła.

Ku obopólnemu zdumieniu trafiła go prosto w czoło. Upadł jak długi. Prudence zamieniła się w słup soli, patrząc z przerażeniem na krew spływającą mu po twarzy.

Co ona zrobiła?! Chciała tylko dać mu do zrozumienia, żeby przestał ją ścigać. Tymczasem – go zabiła!

ROZDZIAŁ TRZECI

Podbiegła do niego. Leżał na plecach, a krew spływała mu z czoła we włosy. Uklękła przy nim. Nie mogła uwierzyć, że tak po prostu go powaliła jednym kamyczkiem. Przycisnęła dłonie do ust. Był taki wielki, taki silny i pełen życia. Wydawało się jej wręcz nienaturalne, że leży nieruchomo.

Wtedy jęknął. Żaden dźwięk nie sprawił jej wcześniej takiej ulgi.

– Och, dzięki Bogu! Nie umarłeś! – Omal się nie rozpłakała.

Otworzył oczy i spojrzał na nią z niedowierzaniem.

– Nie będę ci dziękował – mruknął, po czym dotknął dłonią rany i przyjrzał się swoim palcom, jakby musiał przekonać się naocznie, że naprawdę krwawi.

Prudence sięgnęła do kieszeni sukni w poszukiwaniu czegoś do opatrzenia rany, ale niczego nie znalazła. Pomyślała, że jej halka jest uszyta z cienkiego batystu, więc powinna się nadawać. Podciągnęła spódnicę i zaczęła szarpać rąbek materiału.

– Co robisz? – spytał nieufnie.

– Usiłuję oderwać kawałek – odparła, bezskutecznie mocując się z tkaniną, która okazała się mocniejsza, niż sądziła.

– Po co? – spytał zdumiony.

– Żeby opatrzyć ranę – odrzekła.

– Tę, którą mi zadałaś kamieniem?

– Tak.

– A może wolałabyś znaleźć drugi kamień i dokończyć to, co zaczęłaś?

– Nie! Nie chciałam zrobić ci krzywdy. Nie sądziłam, że uda mi się trafić. Tak naprawdę… – przykucnęła obok – …wcale nie celowałam w głowę. Po prostu chciałam rzucić w twoim kierunku, żebyś zrozumiał, że chcę, abyś zostawił mnie w spokoju.

– Dlaczego?

Gregory sięgnął do kieszeni, znalazł dużą, jedwabną chustkę i podał Prudence.

– Dziękuję – odrzekła i przyłożyła ją do rany. – Dlaczego co?

– Dlaczego uciekałaś? Dlaczego po prostu nie ukradłaś dwukółki? A może nie potrafisz powozić?

– Oczywiście, że potrafię. Ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby kraść twój pojazd. Nie jestem złodziejką!

Gregory poruszył brwiami, jakby nie dowierzając.

– Nie jesteś złodziejką? W takim razie mam wielkie szczęście.

Prudence podłożyła mu dłoń pod głowę i mocno przycisnęła chustkę do rany.

– Tak, masz szczęście – odparła cierpko. – Mogłam zostawić cię tutaj, żeby wykończyła cię banda złodziei.

– Nie miałaś powodu uciekać – powiedział nieco urażonym tonem. – Mówiłem ci, że cię nie skrzywdzę. Ale pewnie – zmrużył podejrzliwie oczy – chciałaś jak najszybciej wrócić do miasteczka po swoją dolę.

– Dolę? – Prudence zdjęła chusteczkę z rany, konstatując z ulgą, że krwawienie ustaje. – Nie wiem, co masz na myśli.

– Nie ma sensu odgrywać niewiniątka. To Hugo cię zatrudnił, prawda?

– Hugo? Nie znam nikogo o tym imieniu.

– Już to widzę. Skoro nie próbowałaś wrócić po nagrodę, to dlaczego uciekałaś?

– Przestraszyłeś mnie – wyznała. – Kiedy zacząłeś się rozbierać…

– Rozbierać? Nie rozbierałem się… To znaczy, zdejmowałem płaszcz, ale tylko po to, żeby pożyczyć ci mój surdut. Wyglądałaś na zmarzniętą.

– Twój… twój surdut? – Prudence ponownie przykucnęła. Chustka zsunęła się z rany Gregory’ego na ziemię. – Wyglądałam na zmarzniętą? Ale…

Znowu przycisnęła dłonie do ust. Po tych wyjaśnieniach odbierała jego zachowanie zupełnie inaczej.

– Bardzo mi przykro, przepraszam. Myślałam…

– Tak – rzekł ponuro. – Wiem, co sobie pomyślałaś.

– A co ty byś pomyślał? – fuknęła, nagle rozgniewana faktem, że traktuje ją z góry. – Obudziłam się naga w łóżku w obcym pokoju, nie mając pojęcia, jak się tam znalazłam. Ciotka Charity na mnie krzyczała, ty chodziłeś po pokoju goły, jak cię Pan Bóg stworzył, i też na mnie krzyczałeś. Potem poszłam do swojego pokoju i okazało się, że jest pusty, a ciotka Charity wyjechała ze wszystkimi moimi rzeczami. Właścicielka zajazdu wyzwała mnie od najgorszych i wypchnęła na dziedziniec, a ten człowiek… – zadrżała.

– Mówiłem ci – rzekł, sięgając po chusteczkę i przykładając ją do rany – że będziesz ze mną bezpieczna. Nie uwierzyłaś mi?

– Oczywiście, że nie. Nie jestem głupia. Pojechałam z tobą tylko dlatego, żeby się uwolnić od tego natrętnego stajennego. I dlatego że nie wydawałeś mi się… skory do amorów. Nawet rano, kiedy obudziliśmy się obok siebie. Byłeś tylko wściekły. Więc pomyślałam, że przynajmniej tego mi oszczędzisz. Ale ty zawiozłeś mnie na pustkowie i zacząłeś się rozbierać… Nie wiedziałam, co o tym myśleć. To jest jakiś koszmar. – Poczuła, że drżą jej wargi. – Wydaje mi się, że to nie dzieje się naprawdę.

Oczy ją piekły, lecz łzy nie chciały płynąć.

– Tak. To wydaje się nierzeczywiste – odrzekł powoli.

I zaraz potem usiadł.

W pierwszym odruchu chciała się cofnąć. Jednak to wyglądałoby na okropne tchórzostwo. Zmusiła się więc do pozostania na miejscu. Gregory wpatrywał się w nią badawczo.

– Masz dziwne oczy – powiedział, ujmując ją pod brodę. – Nigdy nie widziałem takich maleńkich źrenic.

Dotyk tego potężnego mężczyzny był zaskakująco delikatny. Tym bardziej że nieznajomy miał prawo być na nią zły po tym, jak rzuciła w niego kamieniem.

– Również mam wrażenie, że są jakieś dziwne – przyznała drżącym głosem.

Wydawać by się mogło, że po tym, co do tej pory zaszło między nimi, będzie chciała się wycofać. Tak się jednak nie stało. Z jakiegoś powodu jego dotyk sprawiał jej przyjemność.

– Trudno mi zebrać myśli, czuję się tak, jakby spowijała mnie mgła. Nic nie ma sensu – dodała, kręcąc głową i strząsając tym samym jego palce z podbródka.

Miała ochotę wziąć go za rękę i przyłożyć do swego policzka, aby się w nią wtulić. Zmusiła się do opanowania.

– Czuję się tak samo – powiedział.

– Naprawdę?

– Tak. Od kiedy się obudziłem, nie mogę przypomnieć sobie wielu rzeczy.

– Mam wrażenie, że myśli mi się wymykają i plączą – dodał.

– A mnie zostawili moja ciotka i wuj – poskarżyła się z goryczą w głosie. – To oni wplątali mnie w to wszystko. Co więcej, brakuje mi sił… i mam zawroty głowy.

– I naprawdę nie znasz nikogo o imieniu Hugo?

Potrząsnęła przecząco głową i w tym momencie głośno zaburczało jej w żołądku.

– Och, jakie to nieeleganckie! – Prudence ciasno splotła ramiona na brzuchu.

– Ja jestem tak samo głodny – rzekł. – Nie jadłem śniadania.

– Ja też nie. Ale przede wszystkim bardzo chce mi się pić.

– Mnie również. Mam mętlik w głowie i wydaje mi się, że moje ciało mnie nie słucha. Jestem dobrym woźnicą, ale dziś mam trudności z opanowaniem tej klaczy. A poza tym… – Wziął głęboki oddech, jakby podejmował decyzję. – W ogóle nie pamiętam wczorajszego wieczoru. Nie wiem, co się działo po kolacji. A ty?

Prudence zamyśliła się na chwilę.

– Zaraz po kolacji poszłam do swojego pokoju – oznajmiła. – Pamiętam, że zaczęłam się szykować do snu, a ciotka Charity przyniosła mi gorące mleko i powiedziała, że to mi pomoże zasnąć…

Poczuła zimne ciarki na plecach.

– A potem – ciągnęła, podczas gdy straszliwe podejrzenie zaczęło nabierać kształtu – nie pamiętam niczego, aż do chwili, gdy obudziłam się obok ciebie.

– W takim razie wszystko jest jasne – odrzekł Gregory. Wstał i podał jej rękę. – Ciotka dała ci coś na sen, a potem z czyjąś pomocą przeniosła cię do mojego pokoju.

– Nie. – Potrząsnęła głową. – Dlaczego miałaby zrobić coś tak okropnego?

– Ciekawe, czy zna Hugona – powiedział. – Bo jeśli nie stoi za tym Hugo, to będziemy musieli znaleźć innego winnego. Wszystko poważnie przemyśl po drodze.

– Po drodze dokąd?

Nie wypuścił jej dłoni, kiedy wstała, a ona nie próbowała jej oswobodzić. Kiedy się odwrócił i ruszył w kierunku dwukółki, pospieszyła za nim.

– Do Tadburne – odrzekł, pomagając jej wsiąść. – Wstąpimy tam do jakiegoś porządnego zajazdu, gdzie będziemy mogli coś zjeść w prywatnym salonie i porozmawiać o tym, co się stało… a także co należy zrobić.

Niezbyt spodobał jej się pomysł rozmowy w cztery oczy, ale jaki miała wybór? Była głodna, zziębnięta, a ciotka Charity zniknęła razem ze wszystkimi jej rzeczami i skromnym kieszonkowym. Pieniądze znajdowały się w portmonetce, a ta w jej pelerynie. Ostatni raz widziała ją wczoraj wieczorem, kiedy dla bezpieczeństwa wkładała ją pod poduszkę.

– Dziękuję – odrzekła najpokorniej, jak potrafiła. Z ulgą włożyła ręce w rękawy wciąż jeszcze ciepłe od jego ciała. Co dziwne, poczuła się tak, jakby ją obejmował.

Gregory posłał jej karcące spojrzenie i nachylił się, by podnieść płaszcz.

– Udało ci się wrzucić mnie w jedyną kałużę w promieniu mili – rzekł.

Prudence poczuła ukłucie winy. Teraz miał nie tylko podbite oko, lecz także brzydkie rozcięcie od kamienia, którym w niego rzuciła, ślady krwi na fularze i mokrą smugę błota na brzegu płaszcza.

Kiedy wspiął się na siedzenie, była przygotowana na potok oskarżeń, tymczasem Gregory bez słowa zwolnił hamulec, ujął lejce i ruszyli w drogę. Nie wyładował na niej swojego złego humoru, choć miał minę jak gradowa chmura. Trudno było mu się dziwić. Został oskarżony o niecne zamiary, a potem trafiony kamieniem, podczas gdy chciał jedynie zadbać o wygodę damy.

– Przepraszam – odezwała się po pewnym czasie.

– Za co konkretnie?

A więc był jednym z tych, którzy w złości się dąsają, zamiast ciskać gromy.

– Za to, że rzuciłam kamieniem. Że cię trafiłam, chociaż zazwyczaj nie umiałabym wcelować w drzwi stodoły.

– Masz zwyczaj ciskać kamieniami w drzwi?

– Oczywiście, że nie! Chodziło mi o to, że… Próbowałam cię przeprosić. Czy musisz być taki… taki…?

– Nie potrafisz sobie przypomnieć odpowiedniego słowa?

– Nie musisz ze mnie szydzić.

– Nie miałem takiego zamiaru. To było spostrzeżenie. Mówiłem ci już, że dziś czuję się dziwnie. Od rana z trudem przywołuję odpowiednie słowa. I tak samo jak ty mam wrażenie, że wszystko jest jakby za mgłą. Podejrzewam, że kiedy działanie tego środka nasennego – cokolwiek to było – minie, będę się bardziej gniewał o ten kamień i twoje podejrzenia na mój temat. Ale na razie jestem w stanie myśleć tylko o zaspokojeniu pragnienia.

– Filiżanka herbaty… – Prudence westchnęła. – To byłoby cudowne.

– Kufel piwa.

– Chleb z masłem.

– Stek z cebulą.

– Na śniadanie?

– Stek z cebulą jest dobry o każdej porze.

Prudence uniosła brwi.

– Może i tak, nie wiem. Mój żołądek raczej nie budzi się tak wcześnie. Zazwyczaj nie jem dużo przed południem.

– Ja nie zawracam sobie głowy jedzeniem w południe, bo wtedy z reguły jestem zajęty sprawami majątku, a gdy jestem w mieście, siedzę w gabinecie z moim sekretarzem.

– Masz sekretarza? Czym się zajmuje twoje przedsiębiorstwo?

Wydał się Prudence nieco zmieszany tym pytaniem.

– To nieważne – burknął.

Wczoraj wieczorem ciotka Charity napomknęła, że Gregory należy do tego typu mężczyzn, jakich boi się napotykać w przydrożnym zajeździe. Że może być na przykład włamywaczem. Ale przecież włamywacze nie miewają sekretarzy? Z drugiej jednak strony fakt, że nie chciał mówić o sobie, świadczył, że zapewne jest jakimś draniem.

Nie był jednak zły do szpiku kości. Prawdziwy niegodziwiec nie dałby jej swojego surduta, nie uratowałby jej przed stajennym ani nie zaproponowałby śniadania, tylko zostawiłby ją na pastwę losu. Wsiadłby do dwukółki i odjechał, jeśli nie za pierwszym razem, to na pewno za drugim, kiedy rzuciła w niego kamieniem.