I znowu cię zobaczę - Agata Przybyłek - ebook + książka

I znowu cię zobaczę ebook

Agata Przybyłek

4,7

Opis

Agata Przybyłek przedstawia romantyczną historię, która z pewnością Was zaskoczy. „I znowu cię zobaczę” to wzruszająca opowieść o drugich szansach, wybaczaniu i potężnej sile miłości. Gdy Tamara została sama z dziećmi, dwa lata zmagała się z żałobą po stracie męża, nim w końcu postanowiła na nowo otworzyć się na życie. Przystojny i szarmancki Wiktor niemal od razu skradł jej serce, lecz po kilku spotkaniach kobieta odkryła ze smutkiem, że więcej ich dzieli, niż łączy. Jednak mężczyzna nie daje za wygraną…

Niedaleko Tamary mieszka Paweł, który z przyjemnością wykonuje u sąsiadów drobne prace remontowe. Mężczyzna jakiś czas temu porzucił życie w mieście i kierowany porywem serca kupił dom na wsi. Zrozumiał, że kariera i praca, które kiedyś były dla niego najważniejsze, nie są celem w życiu. I tak poznaje Tamarę, a ta zaczyna darzyć go sympatią. Paweł czuje się zobowiązany, by chronić samotną kobietę i jej rodzinę, tylko czy zbierze się na odwagę, by wyznać im całą prawdę o sobie?

Tamara wkrótce przekona się, czy był jej w życiu pisany tylko jeden ukochany mężczyzna. Czy można dwa razy oddać komuś serce?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 375

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (44 oceny)
32
9
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wiola128

Nie oderwiesz się od lektury

świetna
10

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Agata Przybyłek-Sienkiewicz, 2021

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

 

Redaktor prowadząca: Sylwia Smoluch

Marketing i promocja: Katarzyna Schinkel-Barbarzak, Aleksandra Wolska

Redakcja: Barbara Kaszubowska

Korekta:

Magdalena Siemiginowska / panbook.pl

Katarzyna Smardzewska / panbook.pl

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Anna Damasiewicz

Fotografia na okładce: © Sandra Cunningham / Trevillion Images

Fotografia autorki: Agnieszka Werecha-Osinska / Foto Do Kwadratu

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66736-77-1

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu mężowi. Bardzo Cię kocham

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kiedy człowiek pierwszy raz się zakochuje,

jego życie nieodwracalnie się zmienia

i choćby nie wiedzieć, jak się próbowało,

to uczucie nigdy nie zniknie.

 

Nicholas Sparks

 

 

 

 

 

 

Maja

 

 

 

 

 

Majka miała wrażenie, że od pewnego czasu ktoś ją obserwuje. Nie umiała tego racjonalnie wytłumaczyć. Gdy się oglądała, nikogo nie było widać, ale już od kilku tygodni towarzyszyły jej dziwny niepokój i przeświadczenie, że nie jest sama. Czasami dopadały ją one, gdy siedziała z koleżankami przed szkołą na dużej przerwie, innym razem, gdy wracała samotnie po lekcjach do domu, a jeszcze niekiedy, gdy szła napić się wody do kuchni na parterze – wówczas nerwowo rzucała się na włącznik światła, byleby tylko nie kroczyć samotnie w ciemności po schodach. Pewnej nocy obudziła się zlana potem i usiadła na łóżku, z trudem łapiąc oddech, bo czuła, że czyha na nią jakieś niebezpieczeństwo. Ten koszmar był tak realny, że wzięła swoją poduszkę i poszła spać do mamy, co nie zdarzyło jej się od dawna – w końcu miała już dziesięć lat.

– Zły sen? – zapytała łagodnie mama, kiedy córka wsunęła się do niej pod kołdrę.

Dziewczynka nie zamierzała ciągnąć tej rozmowy, tylko skinęła głową, przytuliła się do matczynego ramienia i spróbowała zasnąć.

Wróciły do tematu dopiero rano, kiedy całą rodziną zgromadzili się w kuchni na śniadaniu.

– Wyspałaś się? – zapytała z troską Tamara.

Maja skinęła głową, chociaż nie była to prawda.

– Tak, dzięki.

– Opowiesz mi, co ci się śniło?

– Właściwie to już nie pamiętam – skłamała dziewczynka. – Wiem tylko, że miałam koszmar.

– Och, skarbie… – Tamara popatrzyła na nią z czułością, ale Majka dobrze wiedziała, co matka czuje w głębi serca: „Sądziłam, że mamy to za sobą”.

Odkąd zmarł tata, mama wielokrotnie ukrywała przed córką i synem prawdziwe emocje, ale Maja nie była głupia i w przeciwieństwie do brata nie dawała się nabrać.

– Nic mi nie jest, mamo – mruknęła, żeby nie martwić Tamary, bo wiedziała, że mama stanęła na nogi dopiero kilka miesięcy temu, i nie chciała dokładać jej trosk.

Ale to paskudne poczucie, że ktoś ją obserwuje, nie zniknęło. Może to początek jakiejś choroby psychicznej? Majka czytała niedawno o schizofrenii paranoidalnej. Powinna chyba sprawdzić, czy można na to umrzeć, bo naprawdę nie znajdowała innego wyjaśnienia tego dziwnego niepokoju i napadów lękowych.

 

 

 

 

 

 

Tamara

 

 

 

 

 

Koniec maja przyniósł piękną i słoneczną pogodę. W sobotni poranek Tamara stała na zacienionym tarasie za domem, patrzyła na ogród i nie mogła się nadziwić temu, że został już tylko miesiąc do rozpoczęcia wakacji. Dopiero co kupowała dzieciakom nowe plecaki i zastanawiała się, jak Staszek poradzi sobie w zerówce, a tu proszę – za kilka miesięcy jej mały synek pójdzie do pierwszej klasy. Ależ to szybko zleciało!

Mocniejszy podmuch wiatru poderwał brzeg jej sukienki i rozwiał niezbyt długie jasnobrązowe włosy. Poruszył też gałęziami rosłego orzecha, który rósł nieopodal tarasu, płosząc siedzące na nim wróble i sikorki. Tamara zmrużyła oczy. Obserwowała, jak ptaki rozkładają skrzydła i wznoszą się do lotu. Niespodziewanie pomyślała o tym, że sama trochę je przypomina. Miniony rok był dla niej przełomowy nie tylko dlatego, że nie musiała już martwić się o opiekę dla Stasia, bo synek poszedł w końcu do szkoły, ale również dlatego, że po wielu miesiącach stagnacji rozłożyła skrzydła i wróciła do życia. Prawie dwa lata temu pochowała męża, w październiku po raz pierwszy wyszła na miasto z przyjaciółką, a tydzień temu poszła na randkę – chociaż po otrzymaniu zaproszenia wahała się prawie czternaście dni.

– Wojtek by tego chciał – powiedziała wtedy jej matka, co ostatecznie pomogło Tamarze podjąć decyzję.

Tak, w głębi duszy ona też tak sądziła. Wojtek był najwspanialszym mężczyzną na świecie i zawsze powtarzał, jak ważne jest dla niego jej szczęście. Na pewno nie chciałby, żeby do końca swoich dni płakała z tęsknoty za nim i pogrążała się w żałobie. Jeżeli miałaby wskazać, czego przez lata małżeństwa nauczył ją zmarły mąż, to na pierwszym miejscu wymieniłaby właśnie czerpanie z życia wszystkiego, co najlepsze. Wojtek nie zastanawiał się nad tym, czego pragnie – on po prostu działał i po to sięgał. Tamara miała wrażenie, że ucieszyłby się, widząc, że ona w końcu rozkwita.

A może naprawdę to widział? Czasami w chmurach tworzyły się swoiste dziury i przebijały z nich ciepłe promienie słońca. Tamarę zawsze cieszył ten widok. Miała wrażenie, że to Wojtek się do niej uśmiecha. Jakby dawał jej znać, że akceptuje wybory żony nawet zza granicy życia i śmierci oraz że jest dumny z tego, jak radzi sobie sama.

Tamara upiła łyk kawy z kubka, który trzymała w dłoni, gdy z domu wybiegły dzieci.

– Mamo, mamo! Pójdziemy do babci? – zawołał Staś.

– Obiecałaś, że pójdziemy, gdy posprzątamy – poparła go siostra.

– Wszystkie zabawki są już na swoich miejscach – dodał chłopiec.

– Wyniosłam nawet do prania te wszystkie skarpety, które Staszek zdążył wepchnąć pod łóżko od ostatniej soboty – oznajmiła córka.

Tamara zaśmiała się i dopiła kawę, patrząc na dzieci z czułością. Staszek to cały Wojtek, pomyślała, gdy wyobraziła sobie, jak synek upycha brudne części garderoby pod łóżko, zamiast wrzucić je do kosza na rzeczy do prania. Jej mąż też tak robił, co doprowadzało ją czasem do szewskiej pasji. Teraz jednak ani myślała krzyczeć na kogoś z tak błahego powodu, bo wiedziała, jak kruche i ulotne jest życie.

– Pójdę tylko sprawdzić, czy nie blefujecie, i możemy się zbierać – powiedziała do dzieci i ruszyła do środka.

Od kilku lat mieszkali w urokliwej, nie za dużej piętrówce z pomarańczową elewacją, która stała na skraju jednej z miejscowości w województwie zachodniopomorskim, w jej rodzinnych stronach. Gdy parę miesięcy po ślubie matka zadzwoniła do niej z informacją, że znajoma kobieta zamierza sprzedać dom, nie wahali się z Wojtkiem ani chwili. Od zawsze wiedzieli, że zamieszkają na wsi, bo oboje o tym marzyli.

– Ja jestem z małej miejscowości, ty też, a podobno kto ze wsi pochodzi, ten zawsze tam wróci – naśmiewał się Wojtek, ale w tych słowach, pod płaszczykiem żartów, kryła się prawda.

Tamara, wychowana blisko natury, pośród zwierząt i drzew, nie wyobrażała sobie, że miałaby spędzić resztę życia w wynajmowanym mieszkaniu w Szczecinie. Czuła, że dusi się zamknięta w czterech ścianach peerelowskiego bloku i z niecierpliwością wyczekiwała weekendów, żeby wyrwać się do rodziców.

Owszem, gdy oboje z Wojtkiem studiowali, mieszkanie w mieście, blisko uczelni, było wygodne, ale gdy zakończyli ten etap, marzenie o własnym domku odżyło w nich ze wzmożoną siłą, zwłaszcza że mieli już dziecko. Kiedy więc dostali cynk od jej mamy, jeszcze tego samego dnia umówili się z właścicielką na oględziny lokalu i działki. Tak jak sądzili – domek ich zauroczył i po kilku godzinach złożyli właścicielce ofertę. Pomarańczowa piętrówka o powierzchni stu pięćdziesięciu metrów kwadratowych zdawała się w pełni zaspokajać ich potrzeby i oczekiwania. Wymagała drobnego remontu, ale była idealnym lokum dla młodej rodziny. Uroku niewątpliwie dodawały jej też oczko wodne widoczne z tarasu oraz kilka wysokich drzew rosnących wzdłuż płotu, które stanowiły naturalne odgrodzenie od sąsiadów i dawały namiastkę prywatności.

Tamara poszła teraz za dziećmi na piętro, żeby osobiście ocenić stan czystości ich pokoju. Od pewnego czasu coraz częściej angażowała córkę i syna w pomoc domową, bo ogarnięcie takiej powierzchni w pojedynkę stanowiło nie lada wyzwanie.

Majka była już na tyle duża, że całkiem nieźle radziła sobie z odkurzaczem i mopem, a Staś chętnie szedł w ślady siostry. Tamara przekonała się o tym po raz kolejny, otwierając drzwi do ich królestwa. Pokój lśnił i był wysprzątany o wiele porządniej, niż gdyby zrobiła to sama. Ona zwykle tylko w pośpiechu odkurzała, ścierała kurze, myła podłogi i wrzucała ich klamoty do pudeł albo na półki. Dzieci posegregowały dziś dodatkowo wszystkie zabawki i nawet poustawiały książki na regale wedle kolorów okładek.

– Chyba bardzo zależy wam na tym dzisiejszym wyjściu do babci, co? – spytała rozbawiona.

– Babcia obiecała nam lody domowej roboty – wyrwało się Staszkowi. – To będą nasze pierwsze lody w tym roku!

Tamara pokręciła głową. Teraz już rozumiała ich pośpiech i nadgorliwość w sprzątaniu. Ruszyła ku drzwiom.

– Na co czekacie? – Spojrzała na dzieci przez ramię. – Na pewno babcia już dawno przygotowała te lody. Zamierzacie tu sterczeć do czasu, aż się roztopią?

Majka popatrzyła na brata, a potem, jak na komendę, oboje ochoczo zbiegli po schodach. Wypadli na dwór i do Tamary dobiegły odgłosy sugerujące, że wyjmują z garażu rowery.

Moje kochane łobuzy, pomyślała, nie mogąc nadziwić się temu, jak wiele są w stanie zrobić dla słodyczy. A potem zamknęła drzwi na taras i wziąwszy telefon z kuchni, rozejrzała się za kluczami.

– Mamo, idziesz?! – dobiegł do niej zniecierpliwiony głos córki.

– Idę, idę! – W pośpiechu wsunęła stopy w różowe klapki, chwyciła wypatrzone w końcu klucze i wyszła na zewnątrz.

Dzieciaki siedziały już na siodełkach, więc czym prędzej przekręciła klucz w zamku i zbiegła po schodkach. Chociaż jej matka mieszkała zaledwie kilka domów dalej i nie mieli daleko, Tamara na wszelki wypadek założyła Stasiowi kask na głowę i ruszyli razem ku bramie wzdłuż długiego klombu obsadzonego goździkami, różami i tawułami, które kwitły w najlepsze.

Przyjemnie ciepłe powietrze sprzyjało przejażdżce. Mieszkali przy bocznej, rzadko uczęszczanej drodze, więc Tamara pozwoliła dzieciom jechać po asfalcie. Maja zataczała kółka wokół Stasia na swoim rowerze miejskim, chłopiec zaś co jakiś czas przyspieszał i zwalniał, jakby męczyło go pedałowanie.

Po kilku minutach dotarli na miejsce. Janina Zalewska mieszkała w niedużym domu postawionym na planie prostokąta. Zbudowany z czerwonej cegły, idealnie korespondował z zabytkowym kościołem znajdującym się nieopodal. Janina musiała dostrzec córkę i wnuki już wcześniej, bo na ich widok wyłoniła się z domu, ubrana w letnią bluzkę i szorty.

– A już myślałam, że nie przyjdziecie! – zawołała, kiedy Tamara pomagała Stasiowi zdjąć kask.

– Mama kazała nam posprzątać pokój przed wyjściem – odparła Majka, opierając swój rower o ścianę garażu. – Uparła się, że nie przyjdziemy do ciebie, dopóki nie będzie lśnił.

– A to okrutna kobieta.

– Żebyś wiedziała, babciu.

– Hej, ja to wszystko słyszę! – zawołała Tamara.

Janina wymieniła z Majką znaczące spojrzenie, ale Tamara darowała sobie komentarz – w głębi duszy cieszyła się, że jej matkę i córkę łączy silna więź.

– Zamiast nawijać bez końca, chodźcie w końcu zjeść lody – rzuciła Janina i całą grupą weszli do środka.

Parę minut później dzieciaki siedziały już w salonie przed telewizorem z pucharkami w dłoniach, a Tamara z matką ulokowały się przy kuchennym stole, żeby w spokoju wypić kawę.

– Więc zagoniłaś je rano do sprzątania? – zaśmiała się Janina.

Tamara popatrzyła na matkę. Czasami nie mogła się nadziwić, jak dobrze mimo swojego wieku trzyma się ta kobieta. Choć Janina już dawno przekroczyła sześćdziesiątkę, w niczym nie przypominała stereotypowych babć. Owszem, jej włosy już jakiś czas temu przyprószyła siwizna, ale poza tym była aktywną, zadbaną kobietą i Tamara nawet trochę jej tego zazdrościła. Mama co prawda nie była całkiem zdrowa, bo parę lat temu lekarze zdiagnozowali u niej cukrzycę, ale paradoksalnie wpłynęło to pozytywnie na jej życie – zaczęła zdrowiej się odżywiać i prawie codziennie jeździła na rowerze, żeby dbać o kondycję fizyczną. To wszystko wyszło jej tylko na korzyść.

– Uważam, że są już na tyle duzi, że mogą pomagać w prostych czynnościach domowych.

– Ty w wieku Majki to pomagałaś mi już nawet gotować.

– Och, czyżbyś popierała moje metody wychowawcze? – Tamara uśmiechnęła się lekko.

– Dzieciom dobrze zrobi, jeśli wdrożysz je w domowe obowiązki. Zresztą dzięki temu chociaż na chwilę oderwą się od tabletu i telewizora.

– Jeśli ci przeszkadza, że spędzają dużo czasu wpatrzone w ekran, to dlaczego sama nie wyłączysz im bajek?

– Zwariowałaś? Ja jestem babcią. Babcie nie są od wychowywania, a raczej od rozpuszczania wnuków.

– Ciekawa teoria.

Teraz to Janina się roześmiała.

– Lepiej powiedz, o której ich jutro przyprowadzisz. Mam ugotować więcej obiadu czy wychodzisz dopiero na kolację?

Tamara pomyślała o jutrzejszym spotkaniu z Wiktorem i napiła się kawy.

– Myślę, że przyprowadzę dzieciaki koło szesnastej. Co prawda Wiktor ma podjechać po mnie dopiero godzinę później, ale wolałabym spokojnie się przygotować.

– Odbierzesz je potem czy będą u mnie nocować?

– Jesteś szalona. To nie jest kolacja ze śniadaniem!

Matka popatrzyła na nią wymownie.

– Ale mogłaby być, gdybym zadeklarowała, że rano odprowadzę dzieci do szkoły?

– Absolutnie nie – oznajmiła twardo Tamara. – Nie wyobrażam sobie, że mogłabym bawić się do rana z jakimś facetem, podczas gdy moje dzieci spałyby w obcych łóżkach.

– Jakich tam obcych? U babci, a to coś zupełnie innego. Zresztą zawsze mogłabym popilnować ich u ciebie w domu i sama przespać się na kanapie.

– To jeszcze nie jest ten etap. – Tamara obróciła w dłoniach kubek z kawą. – Wiktor jest miły i czarujący, ale nie jesteśmy ze sobą na tyle blisko, żeby spędzać wspólnie noce.

– Tylko nie zraź go tą swoją ostrożnością i wstrzemięźliwością. To facet.

Tamara zmrużyła oczy, zastanawiając się nad ostatnią częścią tej wypowiedzi.

– Co to w ogóle ma znaczyć, mamo?

– No wiesz, mężczyźni mają większe potrzeby seksualne niż kobiety.

– Ja tam się z tym nie zgadzam. To utarty slogan podszyty seksizmem.

– Niemniej jednak uważam, że nie powinnaś zbyt długo wodzić Wiktora za nos. To pierwszy mężczyzna, który zainteresował się tobą od… dawna. Chyba nie chcesz zmarnować tej szansy?

– Po pierwsze, to ja się wcześniej nie interesowałam mężczyznami, mamo, a nie oni mną. Po drugie, nie chcę dawać Wiktorowi wszystkiego na tacy. Spędzimy razem noc, gdy obie strony będą na to gotowe. Muszę najpierw lepiej go poznać, bo nie wiem, czy zauważyłaś, ale teraz szukam już nie tylko partnera dla siebie, ale poniekąd również ojca dla moich dzieci. A tak w ogóle – Tamara nabrała głośno powietrza – to o czym my w ogóle rozmawiamy? – zapytała z wyrzutem. – Czy ja wypytuję cię o twoje życie seksualne? Jesteś moją matką, na litość boską. Z takich rzeczy nie zwierzam się nawet przyjaciółkom.

– Ty nie masz przyjaciółek – zauważyła trafnie Janina.

Tamara przezornie zignorowała ten komentarz, nie chcąc poruszać kolejnego drażliwego tematu. Jeszcze tego by brakowało, żeby matka zaczęła jej teraz wypominać, że po śmierci Wojtka zerwała większość kontaktów ze znajomymi. Choć rzeczywiście była to prawda.

– Lepiej powiedz, czy nie potrzebujesz niczego ze sklepu – zmieniła temat na bezpieczniejszy. – Chcę pod wieczór skoczyć na zakupy do miasta.

– Nie, dziękuję. Chyba wszystko mam.

– Gdybyś jednak zmieniła zdanie albo przypomniała sobie o czymś, to powiedz.

Janina niespodziewanie dotknęła jej ręki.

– Teraz najważniejsze jest dla mnie tylko to, żeby moja córka była szczęśliwa.

– Jestem szczęśliwa, mamo – odparła Tamara z pełnym przekonaniem, choć jeszcze kilka miesięcy temu te słowa nie przeszłyby jej przez gardło.

– Pamiętaj, że szczęście jest mniej ulotne, kiedy przeżywa się je we dwójkę – powiedziała Janina.

Tamara pomyślała po tych słowach o jutrzejszej randce z Wiktorem. Tak, ona też to wiedziała. Lata spędzone z Wojtkiem były najwspanialszym okresem w jej życiu i chyba właśnie dlatego postanowiła dać szansę nowemu mężczyźnie. Tęskniła za urokami miłości.

 

 

 

 

 

 

Wiktor

 

 

 

 

 

Wiktor Ziębski wszedł do jednego ze sklepów z garniturami w szczecińskiej galerii handlowej i przystanął na środku, żeby się rozejrzeć.

– Mogę w czymś pomóc? – zapytała ekspedientka. – Szuka pan jakiegoś konkretnego modelu?

Ziębski odwrócił wzrok od garnituru, który przykuł jego uwagę, i zlustrował dziewczynę. Na oko dwudziestoparolatka. Czarna koszulka i spodnie w tym samym kolorze opinały jej ciało i uwidaczniały mankamenty figury. Do tego blond włosy związane w kucyk, jasnozielone oczy, kilka piegów wokół nosa przykrytych grubą warstwą podkładu lub innych świństw, których kobiety używają do makijażu. Zdecydowanie nie była w jego typie. Wolał naturalne dziewczyny.

Odchrząknął, po czym znowu popatrzył na produkty, które sklep miał w ofercie.

– Och, szukam nowego stroju.

– Marynarka? Spodnie? A może cały garnitur?

– Raczej marynarka i koszula.

– Na jakąś specjalną okazję?

– Na randkę, więc nie powinny byt zbyt formalne – odparł spokojnie, obserwując przy tym, jak w oczach dziewczyny gaśnie jakaś cicha nadzieja.

Chociaż nie była w jego typie, musiał przyznać, że ten widok sprawił mu samczą przyjemność. Ciężko pracował nad utrzymaniem figury, chodził do najlepszego fryzjera w mieście, regularnie przycinał zarost i godzinami mógł wyszukiwać w internecie markowe ubrania. Zawsze cieszyło go, gdy dowiadywał się, że jego starania nie idą na marne. Nawet jeżeli nie był zainteresowany rozwojem znajomości.

Ekspedientka skinęła głowa i poprowadziła go między wieszakami do działu z marynarkami.

– Gładka? W kratę? A może inny wzór?

Wiktor wolał sam pooglądać ubrania, więc poprosił ją o chwilę prywatności i zaczął przesuwać wieszaki. Kątem oka widział jednak, jak dziewczyna go obserwuje. Uśmiechnął się w duchu i przeciągnął dłonią po swoich kruczoczarnych włosach. Atencja ze strony płci przeciwnej chyba nigdy nie przestanie sprawiać mi przyjemności, pomyślał. Nawet jeżeli aktualnie nie szukał przygód.

Zamiast jednak myśleć o ekspedientce, skupił się na marynarkach i na jutrzejszej randce z Tamarą. Zależało mu na tej relacji, więc zamierzał odstroić się bardziej niż zwykle i zabrać towarzyszkę w ciekawe miejsce. Jako pierwsza przyszła mu do głowy restauracja na dwudziestym drugim piętrze, w Szczecinie. Już raz oglądał stamtąd zachód słońca z pewną kobietą i oczarował ją ten widok, a Tamara też była marzycielką i optymistką. Przynajmniej tak mu się zdawało, bo nie znali się długo. Zaledwie trzy tygodnie temu odważył się do niej zagadać. Potem ona przez niemal dwa tygodnie dni zastanawiała się, czy wyjść z nim na randkę, lecz w końcu się zgodziła.

– Myślałam o twojej propozycji i wiesz, chętnie się z tobą spotkam – powiedziała, gdy zadzwoniła któregoś wieczoru.

Wiktor nie posiadał się ze szczęścia i potem nie mógł zasnąć prawie do trzeciej. Jego ostatnie próby zbliżenia się do kobiety nie wyszły najlepiej i omal nie narobił sobie z tego tytułu problemów. Babka okazała się stuknięta na punkcie kontroli, czego oznaką było chyba z dziesięć kamer zamontowanych zarówno we wnętrzu jej domu, jak i na podwórku. Bez przerwy dzwoniła do niego z pytaniami, co robi i gdzie jest. Niejednokrotnie słyszał, jak panikuje, kiedy jej dzieci wyszły ze szkoły na parking pół minuty później niż zwykle.

Wiktor był w stanie wiele znieść, w końcu naprawdę sporo już w życiu przeszedł, ale to go przerosło. W pewną niedzielę zakończył ten związek i obiecał sobie, że jeżeli jeszcze kiedykolwiek zechce uwieść kobietę, to będzie to miła, zwyczajna dziewczyna. Nie wiedzieć czemu przyszła mu do głowy myśl, że powinien szukać poza Szczecinem i tak właśnie wypatrzył Tamarę. Pracowała jako bibliotekarka w szkole podstawowej w jednej z małych miejscowości i spełniała jego kryteria, a przynajmniej tak właśnie mu się zdawało. Z początku była wobec niego nieufna – jak to samotna matka, ale po kilku dniach wymiany wiadomości przez telefon w końcu zaufała mu na tyle, żeby zgodzić się na kolejne spotkanie.

I tak Wiktor wylądował tutaj, przeglądając marynarki i zastanawiając się, w jakich facetach może ona gustować. Chociaż próbował poszukać w internecie informacji na jej temat, niewiele się dowiedział poza tym, że jakiś czas temu pochowała męża. W czasach, gdy niemal wszystkie matki bez zastanowienia publikowały w sieci zdjęcia swoich dzieci, często nawet nagich, ona strzegła swojej prywatności jak lwica. Na jej profilu na Facebooku wyświetlało się tylko imię i nazwisko oraz miniaturka zdjęcia.

Ostrożna, pomyślał wtedy Wiktor, ale o dziwo, wcale go to nie zraziło. Wręcz przeciwnie: jeszcze bardziej zapragnął dowiedzieć się o niej więcej i chyba właśnie dlatego tak zależało mu na tym, żeby dobrze wypaść na tej randce.

Może ta? – przemknęło mu przez głowę, kiedy wziął do ręki kolejną marynarkę. Była uszyta z czarnego, eleganckiego materiału w brązową kratę i na pewno dobrze wyglądałaby z brązowymi spodniami i białą koszulą.

– Przepraszam! – zawołał do dziewczyny za ladą i pokazał jej marynarkę. – Czy znalazłaby pani mój rozmiar?

Ekspedientka skinęła głową i oddaliła się na zaplecze, więc dla zabicia czasu zaczął przeglądać koszule. Na pierwszy rzut oka wszystkie białe wyglądały podobnie, ale akurat w tej kwestii Wiktor był wymagający i szybko odrzucił większość z nich ze względu na kiepski materiał albo nie taki krój, jaki lubił. Jako ceniony agent nieruchomości w jednej z największych szczecińskich agencji codziennie chodził do pracy w koszuli i przez lata wyrobił sobie w tej kwestii pewne nawyki. Koszula musiała być dopasowana do ciała i optycznie wysmuklać sylwetkę, a dodatkowo przy mankietach nie mogły znajdować się guziki – zdecydowanie lubował się w spinkach. Nie żeby się tym przechwalał, ale miał już w domu pokaźną kolekcję tych ostatnich i śmiało kupował nowe.

„Ach, jaki ty jesteś elegancki, Wiktorze” – mówiły na jego widok kobiety, co było dla niego największym komplementem. Tak, lubił dobrze wyglądać. Dorastał w domu, w którym ojciec ubierał się jak oblech i żegnając się z nim po raz ostatni, obiecał sobie, że jego nigdy nikt nie zobaczy w przepoconym podkoszulku albo starej bluzie śmierdzącej papierosami.

Z prawdziwą przyjemnością przymierzył teraz koszulę i marynarkę przed lustrem, a potem popatrzył na swoje odbicie.

W jednym się mylił: zdecydowanie powinien założyć jutro czarne, a nie brązowe spodnie. Oczami wyobraźni widział już, jak wydobywają jeszcze więcej głębi koloru materiału, z którego wykonana jest marynarka.

 

 

 

 

 

 

Tamara

 

 

 

 

 

Stojąc przed szafą i wyjmując z niej swoją najlepszą sukienkę, Tamara nie mogła się sobie nadziwić, że naprawdę wybiera się na randkę. Parę minut temu wróciła od mamy, u której zostawiła dzieciaki, i aż miała ochotę skakać z radości na samą myśl o tym, że niedługo przyjedzie po nią Wiktor i pojadą na randkę. Randka! Jak to słowo magicznie brzmiało! Nie mówiąc o tym, że od lat nie miała na sobie szpilek ani tej sukienki…

Rozanielona poszła do garderoby wyprasować ubranie, a następnie nalała sobie wody do wanny, żeby wziąć kąpiel. Przez okno wpadały do łazienki jasne promienie słońca, gdy zanurzała się pod miękką pianą, i to też wydawało się kolejną abstrakcyjną rzeczą – odkąd została matką, nie miała czasu na takie momenty. Owszem, kiedy Wojtek w przeszłości chciał sprawić żonie przyjemność, przygotowywał jej kąpiel i zajmował się dziećmi, żeby miała parę minut spokoju, ale to nie było to samo. Dzisiaj pierwszy raz od dawna nikt nie płakał, nie krzyczał za drzwiami, a panująca cisza nie wydawała jej się podejrzana, co na pewno zrozumieją wszystkie kobiety mające dzieci. Dziś robiła coś tylko dla siebie, w zgodzie z samą sobą, w spokoju oraz harmonii.

Niesamowite, pomyślała, opierając głowę o miękką poduszkę zamontowaną na silikonowych przyssawkach. W końcu mogła naprawdę odpocząć.

Za oknem śpiewały ptaki, gdy odprężona zaczęła namydlać ciało. Z okna nad wanną miała widok na cmentarz, ale dzisiaj, leżąc w pianie, wyjątkowo nie myślała o zmarłym mężu ani o tym, że powinna odwiedzić jego grób i postawić na nim nowy znicz albo kwiaty. Chociaż Wojtek nadal był częścią jej życia i sądziła, że tak pozostanie już na zawsze, zastanawiała się raczej, dokąd zabierze ją Wiktor. Wczoraj wieczorem próbowała go o to podpytać, żeby wiedzieć, w co powinna się ubrać, ale on napisał tylko, że mile widziana byłaby sukienka.

– Tajemniczy jesteś – stwierdziła, ale on tylko się roześmiał i w rewanżu powiedział jej kilka miłych słów.

– Do zobaczenia jutro – rzucił na zakończenie, po czym rozłączył się i zostawił ją z głową pełną pytań.

Tamara wstydziła się tego nawet przed samą sobą, ale nie mogła z tego powodu zasnąć. Bez końca wyobrażała sobie różnorakie miejsca, w które Wiktor może ją zabrać, i przedziwne scenariusze spotkania. Obiecała sobie też, że nawet jeśli z Wiktorem jej nie wyjdzie, to zacznie częściej chodzić na randki. Przez tę abstynencję zaczynała dziwaczeć i zachowywała się jak nastolatka. Stanowczo nie chciała, żeby mężczyźni mieli ją za napaloną albo rozchwianą emocjonalnie.

Wydepilowała nogi, a po wyjściu z wody nasmarowała ciało balsamem. Kwiatowy zapach wypełnił łazienkę. Tamara wdychała go z rozkoszą, susząc włosy i robiąc makijaż. Na koniec założyła sukienkę – klasyczną małą czarną z koronkowym wykończeniem u góry i dekoltem w łódeczkę. Zeszła na dół akurat w chwili, kiedy rozległ się dźwięk domofonu.

Podekscytowana, popędziła do okna i zobaczyła, że samochód Wiktora stoi pod bramą. Mężczyzna patrzył w jej stronę, więc pomachała mu ręka, a potem pospiesznie założyła szpilki i z torebką oraz marynarką w dłoni wyszła mu na spotkanie.

– Pięknie wyglądasz – powiedział na jej widok, kiedy dotarła do bramy.

Zarumieniła się jak nastolatka i dla niepoznaki szybko odgarnęła włosy za ucho. Musiała przyznać, że Wiktor również prezentował się świetnie. Czarna marynarka i spodnie podkreślały atuty jego figury, a biała koszula stanowiła idealny kontrast dla jego ciemnych włosów, zarostu oraz oczu. Do tego ta ciemna karnacja… Duet idealny.

– Miło cię widzieć – odparła jednak, nie chcąc rozpływać się nad jego urodą i elegancją. – Trafiłeś bez problemu?

– Tak, tak. Bywałem już wcześniej w tej okolicy.

– No właśnie. Ty chyba pochodzisz ze Szczecina, prawda? Jak to się stało, że przebywałeś w tych stronach, kiedy się poznaliśmy?

– Mam tutaj krewnych – odrzekł zdawkowo i okrążył samochód, żeby chwycić za klamkę od strony pasażera. – Gotowa do drogi?

Tamara skinęła głową i wsiadła, czując się trochę jak księżniczka, kiedy szarmanckim gestem zamykał za nią drzwi.

Wiktor tymczasem zasiadł za kierownicą.

– To dokąd jedziemy? – spytała kobieta, sięgając po pas. – Byłeś wczoraj bardzo tajemniczy przez telefon.

– Och, po prostu chciałem zrobić ci niespodziankę.

– Ale dzisiaj możesz już coś zdradzić, prawda?

– Wolałbym, żebyś dowiedziała się wszystkiego na miejscu.

Tamara westchnęła.

– No dobrze. Skoro tak stawiasz sprawę, to chyba faktycznie pozostaje mi tylko spokojnie czekać.

– Zrelaksuj się, a ja dowiozę cię bezpiecznie do celu i potem odwiozę do domu. – Wiktor wycofał samochód i ruszyli. – Zresztą już sama przejażdżka to świetna okazja, żeby lepiej się poznać, nie sądzisz?

– Dwoje ludzi zamkniętych na małej przestrzeni… – Zlustrowała wzrokiem samochód. – Chyba masz rację.

Wiktor zaśmiał się i minąwszy dom Janiny, wjechał na główną drogę.

– Cieszę się, że zgodziłaś się na kolejne spotkanie – powiedział. – Nie chcę wyjść na zbyt ckliwego faceta, ale czekałem na twój telefon.

– To miłe. Chciałabym przeprosić cię za to, że zadzwoniłam dopiero po tak długim czasie.

– Natłok obowiązków?

– Poniekąd.

– Pracujesz w szkole podstawowej, prawda?

Popatrzyła na niego zaciekawiona tym, skąd ma tę informację.

– Wiem od moich krewnych. – Wiktor odgadł jej niewyartykułowane pytanie. – Nie obraź się, ale po naszym pierwszym spotkaniu zapytałem ich, czy cię nie znają. Nie będę udawał, że nie wpadłaś mi w oko.

Tamara poczuła, że na jej policzkach znowu pojawiają się rumieńce, więc odwróciła twarz i popatrzyła na krajobrazy za oknem.

– Tak, pracuję w szkolnej bibliotece – odparła, obserwując łąki i las. – Może nie jest to jakieś szalenie pasjonujące zajęcie, ale odnajduję się w tym i praca sprawia mi przyjemność.

– Dlaczego mówisz, że to nie jest pasjonujące zajęcie?

– No wiesz, bibliotekarki mają w społeczeństwie raczej ugruntowaną opinię.

– Chodzi ci o to, że ludzie mają was za nudziary?

– Coś w tym rodzaju.

– Ja tak nie uważam. – Spojrzał na nią z ukosa. – Każdy zawód jednym może wydawać się nudny, a drugim pasjonujący. To kwestia preferencji i upodobań. Prawdę mówiąc, nie rozumiem, dlaczego zwykło się mówić, że praca w bibliotece jest nudna.

– Może dlatego, że w Polsce stosunkowo niewiele osób lubi czytać książki – odrzekła, przyznając mu duży plus za zdrowe podejście do kwestii wyboru zawodu. – A ty czym się zajmujesz?

– Jestem agentem nieruchomości.

– Pomagasz w finalizowaniu transakcji kupna i sprzedaży mieszkań?

– Tak. Czasami pomagam też właścicielom mieszkań na wynajem znaleźć najemców, ale zdecydowanie skupiamy się na pośredniczeniu w sprzedaży.

– Brzmi ciekawie.

– Lubię tę pracę, bo nie jest przewidywalna. Nigdy nie wiadomo, co wydarzy się kolejnego dnia i jakich ludzi spotkasz na swojej drodze. Zresztą podoba mi się też to, że nie muszę przez bite osiem godzin dziennie siedzieć przy biurku.

– Od zawsze wiedziałeś, że chcesz zajmować się właśnie tym?

– Szczerze? – Zwolnił przed skrzyżowaniem, a potem zatrzymał samochód, żeby przepuścić kierowców z pierwszeństwem przejazdu. – Odkryłem w sobie tę pasję dopiero pod koniec studiów, kiedy kumpel podesłał mi znalezione w sieci ogłoszenie o pracy, i postanowiłem spróbować.

– Nadal pracujesz w tamtej agencji?

– Nie, tamta była dość mała i nie dawała mi zbyt dużych możliwości rozwoju. – Włączył się do ruchu. – Od czasu studiów kilkakrotnie zmieniałem pracę, ale od paru miesięcy czuję, że chyba w końcu jestem na właściwym miejscu i raczej nie zamierzam już kombinować.

– A więc ustatkowałeś się zawodowo?

– Coś w tym rodzaju. Tylko nie mów tego mojemu szefowi – zażartował. – Raczej kiepsko widzę rozmowę z nim o ewentualnej podwyżce, gdyby się dowiedział, że zarzuciłem kotwicę.

Tamara zaśmiała się i obiecała:

– Masz moje słowo. Nic mu nie powiem.

– Byłbym zobowiązany.

– A więc pracujesz w Szczecinie, tak?

– Nazywam Szczecin swoim miastem.

– Rozumiem, że się tam wychowałeś?

Wiktor znów skinął głową.

– Dorastałem na jednym z blokowisk nieopodal centrum.

– Już tam nie mieszkasz?

– Jakiś czas temu kupiłem mieszkanie na obrzeżach. Wiele osób nie lubi tego miasta, ale ja oddałem mu serce i chyba nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej. Mam swoje ulubione miejsca, a te nowe osiedla zapewniają idealne warunki do życia i gwarantują trochę spokoju. Czego chcieć więcej?

– Może ciszy? – zasugerowała. – Ja chyba głównie przez wzgląd na wieczny, wszędobylski hałas wyprowadziłam się ze Szczecina.

– Nie wiedziałem, że tam mieszkałaś.

– Właściwie tylko przez okres studiów.

– I jak wspominasz ten czas?

– Cóż, ujmę to tak: miał zarówno ciemne, jak i jasne strony.

– Domyślam się, że nie jesteś entuzjastką Szczecina?

– Och, to nie tak. Ja po prostu nie jestem stworzona do życia w mieście. Myślę, że w żadnym bym się nie odnalazła. Cenię sobie spokój, który panuje na wsi, i to, że nie trzeba tam donikąd pędzić. No i bliskość z naturą – dodała. – Lubię dbać o swój ogród, a wiosną i latem również o warzywnik i drzewa owocowe.

– Wiesz co? – spoważniał. – To mi się w tobie podoba.

– Naprawdę? – spytała zaskoczona.

– Tak – odrzekł z uśmiechem. – Chociaż prawdę mówiąc, sam się temu dziwię.

Tamara zachichotała, czując jednocześnie, jak jej ciało się rozluźnia. Wiktor zadał jej kolejne pytanie i nawet nie zauważyła, kiedy łąki oraz lasy przeszły w miejskie zabudowania i dojechali do Szczecina.

– Jesteśmy na miejscu. – Wiktor zaparkował samochód nieopodal jednego z najbardziej znanych biurowców.

Tamara pochyliła głowę ku przedniej szybie i zadarła głowę, patrząc na wysoki budynek.

– Tylko nie mów, że idziemy do Café 22.

– A ty, że nie lubisz tego miejsca!

– No coś ty! Uwielbiam je – odparła uszczęśliwiona. – Świętowałam tam z koleżankami obronę swojej pracy magisterskiej, ale nie byłam w tej kawiarni od lat. Z góry jest taki piękny widok na miasto.

Winda wyniosła ich na dwudzieste drugie piętro. Gdy weszli do restauracji, ich oczom ukazała się skąpana w popołudniowym słońcu panorama miasta. Wiktor szarmanckim gestem odsunął Tamarze krzesło, a potem zamówili kawę i coś do jedzenia.

Raz się żyje, pomyślała, patrząc na bitą śmietanę, którą przyozdobione były kawy na zdjęciach, i oddała kartę kelnerowi. Zazwyczaj nie spożywała napojów kofeinowych o tej porze, ale dziś postanowiła zaryzykować. Otrzymali swoje zamówienie po zaledwie kilkunastu minutach.

– Wygląda wspaniale – wyrwało się Tamarze na widok latte z soczystą wiśnią na górze.

– Mam nadzieję, że będzie tak samo smaczna – odparł Wiktor. – Wspominałaś, że przyszłaś tutaj z koleżankami świętować obronę pracy magisterskiej – zagaił. – Co studiowałaś?

– Mam dyplom magistra z pedagogiki i licencjat z bibliotekoznawstwa.

– Ciągnęłaś dwa kierunki jednocześnie?

– Przez jakiś czas owszem. Potem jednak urodziła się moja córka i z jednego musiałam zrezygnować, bo trudno byłoby mi pogodzić to z macierzyństwem.

– Mówisz o tej dziewczynce, z którą byłaś, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy?

Tamara pomyślała o tamtym dniu. Wpadła na Wiktora, kiedy razem z córką i synkiem wracali ze szkoły do domu i jakimś cudem wywiązała się między nimi konwersacja – w dodatku tak długa i tak interesująca, że matka dała dzieciakom klucze do domu, bo zaczęły się niecierpliwić, a potem wymieniła się z Wiktorem numerami telefonów.

– Ma na imię Majka – odparła. – Urodziła się, gdy byłam jeszcze studentką. Uwielbia wyszukiwać w internecie ciekawostki z różnych dziedzin i czasami się śmieję, że to pokłosie tych moich studiów. Zdawałam tyle egzaminów, kiedy byłam w ciąży, i tyle nocy zarwałam z powodu nauki, że musiało wejść jej to w krew.

– Ciekawa sprawa.

– Jestem też mamą sześcioletniego Stasia. – Upiła łyk kawy. – Ale on na szczęście nie pasjonuje się wyszukiwaniem ciekawostek.

– A czym?

– Jest na etapie wielkiej miłości do dinozaurów. Nie zliczę, ile książek na ten temat musiałam mu przeczytać i ile figurek stoi na jego półce przy łóżku.

– Wybacz wścibstwo, ale co z ojcem dzieci? Jesteś rozwódką?

Tamara spojrzała mu w oczy, lecz szybko przeniosła wzrok na panoramę miasta i jedną z głównych ulic Szczecina, na której kłębiły się samochody. Wcześniej bała się tego, co poczuje, kiedy Wiktor zapyta o Wojtka, ale o dziwo nie miała wyrzutów sumienia ani nie zrobiło jej się przykro.

– Mój mąż zmarł – powiedziała spokojnie. – Miał wypadek podczas remontu domu.

– Przykro mi.

– Było mi trudno, tak samo jak dzieciom, ale na szczęście ten okres jest już za nami.

– Uporałaś się z jego śmiercią?

– Na to wygląda – odparła łagodnie, po czym znowu spojrzała mu w oczy. – Inaczej bym z tobą tutaj nie siedziała, prawda?

Wiktor napił się kawy.

– A twoje dzieci? Jak one to zniosły?

– Nie będę ukrywała, że było im ciężko. Koszmary i nocne płacze to tylko wierzchołek góry lodowej. Na szczęście z pomocą psychologa i mojej mamy udało nam się jakoś przez to wszystko przebrnąć. Dzieci znowu odzyskały energię i chęci do życia. Myślę, że tak samo jak ja są już gotowe na nowy rozdział.

A przynajmniej mam taką nadzieję, dodała w myślach, chociaż nie ośmieliła się powiedzieć tego na głos. Ostatnio Majka zaczęła znowu budzić się w nocy i raz czy dwa przyszła do niej do łóżka. Chociaż dziewczynka zapewniała, że to nie z powodu śmierci ojca, Tamara nie do końca wiedziała, czy powinna jej wierzyć. Może należałoby znowu odwiedzić gabinet psychologa?

Na wszelki wypadek dopisała to w głowie do listy rzeczy do zrobienia.

– Biedne maluchy – stwierdził tymczasem Wiktor. – Taka trauma w młodym wieku może mieć poważne konsekwencje.

– Zgadzam się z tobą, ale wierz mi, robię dla nich, co mogę. Nie zastąpię taty, ale staram się być najlepszą matką i czasami odpuszczam im pewne rzeczy, kiedy widzę, że mają gorszy dzień.

– Och, moje słowa chyba źle zabrzmiały. Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że jesteś najlepszą matką na świecie. Po prostu…

– Tak?

– Po prostu ja też miałem trudne dzieciństwo i wiem, jak to jest wychowywać się bez ojca.

– Och, wybacz. Nie miałam o tym pojęcia.

– Spokojnie, skąd mogłaś wiedzieć.

– Twój ojciec też zmarł, gdy byłeś małym chłopcem?

– Niestety.

– Choroba czy nieszczęśliwy wypadek?

Wiktor się zamyślił.

– Można powiedzieć, że to drugie, ale chyba przyznasz mi rację, że to nie jest najlepszy temat do rozmowy na randce.

– To prawda. – Tamara uśmiechnęła się lekko. – Smutne tematy zdominowały dziś nasze spotkanie.

– Powiedz zatem teraz, jakie macie z dziećmi plany na wakacje. – Wiktor nabrał na widelczyk kawałek ciasta. – Wyjeżdżacie gdzieś czy zostajecie w domu?

– Cóż, jako samotna matka nie mogę sobie pozwolić na długie wyjazdy. Dzieciaki raczej spędzą wakacje w rodzinnych stronach. A ja najpewniej w ogródku.

– W ogródku?

– Jakkolwiek to zabrzmi, relaksuje mnie grzebanie w ziemi i pielęgnowanie kwiatów.

– Ciekawe hobby.

– W tym roku będę miała sporo do zrobienia, bo planuję małą reorganizację podwórka.

– To znaczy?

– W środę przychodzi do nas facet, który będzie kładł kostkę brukową na podjeździe i wokół wejścia do domu. Chciałam to zrobić już dawno temu, ale ciągle odkładałam to w czasie. W tym roku jednak zima była tak deszczowa, że wręcz tonęliśmy z dziećmi w błocie, kiedy szliśmy do bramy. Najwyższa pora coś z tym zrobić, bo ubrudzone buty chyba nie świadczą zbyt dobrze o człowieku.

– Czy ja wiem? Mówi się, że nie szata nas zdobi, prawda?

Tamara przelotnie spojrzała na jego drogą marynarkę, zastanawiając się, czy naprawdę tak myśli, czy powiedział to tylko po to, żeby jej się przypodobać.

– Mimo wszystko uważam czyste buty za absolutne minimum – stwierdziła, po czym znowu napiła się kawy.

Wiktor zaczął opowiadać o tym, jak niedawno robił remont w swoim mieszkaniu. Ona jednak odpłynęła myślami w stronę kostki brukowej, która miała niedługo ozdobić podwórko. Już dawno nie kontaktowała się z facetem, którego wynajęła, żeby zajął się podjazdem. Miała nadzieję, że o niej nie zapomniał. Może powinna jutro do niego zadzwonić, żeby się przypomnieć?

 

 

 

 

 

 

Paweł

 

 

 

 

 

Kiedy wstawał z łóżka w poniedziałkowy poranek, Paweł Lipski myślał o tym, jak niespodziewanie może zmienić się ludzkie życie. Jeszcze nie tak dawno temu mieszkał w Gorzowie Wielkopolskim w wynajmowanym mieszkaniu i pracował w jednym z miejskich biurowców, a od paru miesięcy budził się we własnym domu na wsi, której nazwy nie słyszał, dopóki w niej nie zamieszkał. I chociaż nadal nie do końca wiedział, co właściwie tu robi, czuł, że jest na swoim miejscu.

Wszystko zaczęło się od anginy, na którą zachorował kilka lat temu. Pracował z zespołem nad ważnym projektem, gdy nagle zaczął odczuwać dreszcze i uporczywy ból głowy. Potem doszły do tego gorączka oraz silny ból gardła promieniujący w kierunku uszu. Zaczął mieć problemy z przełykaniem. Dolegliwości były tak uporczywe, że chociaż nie znosił chodzić do lekarzy, już drugiego dnia wylądował w przychodni. W tamtym okresie nie mógł sobie pozwolić na zbyt długą przerwę od pracy i musiał jak najszybciej wrócić do dobrej formy.

– Na moje oko to angina – powiedziała starsza lekarka po dokładnym zbadaniu jego szyi i gardła.

Paweł doskonale pamiętał swoje niezadowolenie, gdy usłyszał diagnozę.

– Jak to leczyć? – zapytał.

Już wyobrażał sobie w myślach reakcję szefa. Dobrze wiedział, że facet nie będzie zadowolony z choroby jednego z najlepszych pracowników i to w momencie, gdy powoli finalizowali projekt, nad którym pracowali od wielu miesięcy.

– Przepiszę panu antybiotyk i kilka leków łagodzących objawy. Zalecam również leżenie w łóżku, wbrew pozorom z anginą nie ma żartów. Potrzebuje pan zwolnienia z pracy?

Paweł bez trudu wyobraził sobie, jak głośno musiał wtedy westchnąć.

– Rozumiesz? Właściwie jestem tutaj z powodu tamtej anginy – powiedział teraz do kotki, która jak co rano przyszła do sypialni, żeby upomnieć się o jedzenie.

Mężczyzna narzucił na siebie szlafrok i poszedł do kuchni, żeby nakarmić kota. Chociaż po przyjeździe na wieś nie planował mieć zwierząt, teraz się cieszył, że Hela właśnie jego wybrała sobie na właściciela. Zaledwie parę tygodni temu siedział wieczorem na kanapie w salonie i czytał książkę, kiedy usłyszał ciche piski za oknem. Najpierw je zignorował, ale nie cichły, więc wyszedł na dwór i znalazł w zaroślach małego, zagubionego kotka.

– Co ty tu robisz? – wyszeptał, pochylając się nad maluchem, a potem rozejrzał się w poszukiwaniu właściciela albo kociej matki.

Niestety, w zasięgu jego wzroku nikogo nie było, a kociak po oględzinach okazał się tak wychudzony, że Paweł nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że zwierzak albo zabłądził, albo ktoś celowo się go pozbył. Nie bardzo wiedząc, co począć, zabrał go do domu i nakarmił. Pozwolił mu się ogrzać, ale wieczorem wygonił go na dwór. Malutka kotka wróciła jednak kolejnego dnia i jeszcze następnego. Cóż więc miał począć? Nie miał serca zostawić malucha na pastwę losu i zimna. Pojechał do pobliskiego miasteczka i kupił dla niej karmę, miskę oraz posłanie. Wpuścił zwierzę do swojego domu i serca, a potem, o dziwo, zostali przyjaciółmi. Dzięki Heli, jak nazwał kotkę po swojej babci, która uwielbiała te zwierzęta, miał się chociaż do kogo odezwać, a dom nie wydawał się tak bardzo pusty.

– Chyba jesteśmy na siebie skazani – powiedział do niej pewnego razu z uśmiechem, kiedy ułożyła się na jego kolanach, gdy czytał książkę.

Nie zrzucił jej, a Hela od tamtej pory robiła to notorycznie. Przez ponad rok mieszkania w nowym miejscu zdobył już co prawda także „ludzkich” przyjaciół i kotka przestała być jedynym bliskim mu stworzeniem w zasięgu kilkudziesięciu kilometrów, ale nadal uwielbiali spędzać razem czas.

Paweł nalał jej wody do miski, a potem nasypał karmy na spodeczek. To był ich poranny rytuał – dopiero po nakarmieniu Heli mężczyzna parzył kawę i przygotowywał śniadanie dla siebie.

Ale bynajmniej nie chodziło o to, że bardziej troszczył się o potrzeby Helki niż własne. Po prostu wolał pić kawę i jeść, nie słuchając jej jęków. Co jak co, ale to małe stworzenie umiało naprawdę głośno i przejmująco miauczeć, o czym przekonał się już niejeden raz. Nie były to odgłosy, których chciałby słuchać o poranku, więc wolał nie ryzykować.

Hela jadła, a on przygotował kawę i z kubkiem oraz kanapkami wyszedł na dwór, żeby zjeść na werandzie. To również był jego zwyczaj, który praktykował w ciepłe dni, podczas których mógł pracować w domu. Jako inżynier z paroletnim doświadczeniem kilka miesięcy temu zatrudnił się w pobliskiej firmie produkującej maszyny rolnicze, a ponieważ w zakładzie brakowało fachowców, wynegocjował naprawdę atrakcyjne warunki. Właściwie jeździł do biura tylko dwa dni w tygodniu, a w pozostałe pracował w domu, samodzielnie organizując sobie czas pracy. Oczywiście musiał wyrobić się z ukończeniem projektów w narzuconych z góry terminach, ale tylko od niego zależało, czy pracuje rano, po południu czy w nocy.

Początkowo było to naprawdę pomocne, zwłaszcza że sam robił remont łazienki i kuchni. Kiedy kupił ten dom, te pomieszczenia nie były w najlepszym stanie i musiał je trochę odświeżyć. A że nie dysponował zbyt wieloma oszczędnościami, to zakasał rękawy, żeby nie płacić wykonawcom. Napracował się, owszem, ale miło wspominał ten czas. Wiele się wtedy nauczył, zresztą dzięki codziennemu zajęciu nie miał zbyt wiele okazji do rozmyślania o tym, że właściwie jest tutaj sam i nikogo nie zna. Najpierw doprowadził do porządku kuchnię. Gdy kończył remont łazienki, co jakiś czas wychodził już na piwo albo na kręgle ze znajomymi z pracy. Poznał też sąsiadów i gdy odrestaurował dom, z wieloma osobami mógł już swobodnie pogawędzić, stojąc przy płocie albo słupie z ogłoszeniami nieopodal sklepu.

– Nie sądziłam, że tak szybko odnajdziesz się w nowym środowisku – stwierdziła kiedyś jego matka, kiedy przyjechała z ojcem w odwiedziny i podczas spaceru zaczepili ich sąsiedzi Pawła.

Syn wzruszył tylko ramionami, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Właściwie to też był zaskoczony, że po wielu latach spędzonych w mieście tak szybko zaaklimatyzował się na wsi. Ale co miał rzec? Że odkąd stanął w końcu na nogi po anginie i jej powikłaniach, coś ciągnęło go w te strony i instynktownie wyczuwał, że to jego prawdziwe miejsce na świecie? To nie brzmiało rozsądnie i na pewno nie pasowało do twardo stąpającego po ziemi mężczyzny. Matka jeszcze wzięłaby go za dziwaka.

Jedząc teraz śniadanie i kontemplując widok na las oraz pozostałości po zabytkowym pałacu w sąsiedztwie, nadal był tak samo pewny tego, że dobrze zrobił, przeprowadzając się tutaj, jak wtedy, kiedy kupował ten dom. Wywrócenie życia do góry nogami nadal jawiło mu się co prawda jako szaleństwo, ale ani przez chwilę nie żałował swojej decyzji. Choć wychował się w mieście, dopiero tutaj, w otoczeniu lasów i jezior, czuł, że naprawdę żyje i oddycha pełną piersią. Uwielbiał swój nieduży domek schowany między drzewami i tę ciszę, która panowała dookoła właściwie o każdej porze dnia i nocy.

– Potrzebowałem tej zmiany – mówił do przyjaciół.

Ani słowem nie wspominał jednak nikomu o tym dziwnym przeczuciu, które nosił w głowie i sercu. O tym, że czuł, iż ma tutaj do wykonania jakąś misję, chociaż nie znał jeszcze żadnych szczegółów ani nie wyznaczył sobie celu.

– Bzdury wymyślam, co? – mruknął do kotki, kończąc śniadanie.

Otrząsnął się z refleksji, posprzątał ze stołu, a potem ulokował się w salonie z laptopem, żeby trochę popracować. Zazwyczaj w poniedziałki o tej porze był już w firmie i pokazywał chłopakom z biura projekty oraz nowe rozwiązania do zastosowania w maszynach, ale w tym tygodniu prezes i większość projektantów pojechali na jakieś targi rolnicze za granicę, a on mógł popracować w domu. Przez kilka godzin w skupieniu szlifował więc detale kolejnego pomysłu i pewnie robiłby to nieprzerwanie do późnych godzin popołudniowych, gdyby około trzynastej nie zadzwonił jego telefon.

Paweł wziął go do ręki i spojrzał na ekran. Wyświetlił się na nim nieznany numer. Mężczyzna przesunął palcem po ekranie smartfona i przyłożył go do ucha.

– Paweł Lipski. W czym mogę pomóc? – odezwał się.

– Dzień dobry, tutaj Tamara Skowrońska. Nie wiem, czy mnie pan pamięta, ale umawialiśmy się, że w środę zacznie pan kłaść kostkę brukową na moim podjeździe.

– Witam, pani Tamaro. Oczywiście, że panią pamiętam.

Podczas remontu domu Paweł odkrył w sobie smykałkę do wykonywania drobnych prac budowlanych i gdy skończył działać u siebie, zaczął oferować usługi na jednym z portali internetowych. Właściwie nie musiał tego robić, bo jako projektant zarabiał całkiem niezłe pieniądze, ale lubił aktywnie spędzać popołudnia, a poza tym pomaganie ludziom było przyjemnym zajęciem. W środę miał zacząć układać kostkę brukową na podjeździe u pewnej mieszkanki z tej miejscowości, co było dla niego wręcz wymarzoną fuchą, bo odpadały dojazdy – mógł chodzić do niej pieszo.

– Naprawdę? To dobrze – odparła. – Właściwie to dzwonię, żeby się upewnić, że w środę pan zacznie. Ostatni raz rozmawialiśmy kilka tygodni temu, a ponieważ nie podpisaliśmy jeszcze umowy, bałam się, że może coś się zmieniło.

– Rozumiem pani obawy, ale zapewniam, że zjawię się u pani w środę po południu.

– To świetnie. O której mam się pana spodziewać? Ja kończę pracę o czternastej, więc wolałabym, żeby przyszedł pan najwcześniej o tej godzinie, bo inaczej nikogo pan nie zastanie.

– To może umówimy się na piętnastą?

– Byłoby idealnie.