Hold My Hand - Wilchowska Karolina - ebook

Hold My Hand ebook

Wilchowska Karolina

4,4

Opis

Abby to próżna i zepsuta nastolatka, dla której nie istnieje słowo moralność. Los postanawia ukarać ją za jej złe uczynki – dziewczyna umiera podczas wypadku w szkole. Żeby trafić do nieba, musi spełnić postawione jej warunki, a na pokutę ma jedynie trzydzieści dni. Nad dopełnieniem ich czuwa Zack, jej osobisty Anioł Śmierci. Mimo początkowych niechęci, buntu i drwin z żądań postanawia spróbować je spełnić.

Czy spełni warunki?

Czy trzydzieści dni wystarczy na zmianę siebie i swoich zachowań?

Co połączy niesforną nastolatkę i zbuntowanego Anioła Śmierci?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 351

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (17 ocen)
13
1
1
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Juskaa07

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka! Powiedzieć, że jest świetna to jak nie powiedzieć nic. Nietuzinkowa fabuła, jakiej nie miałam jeszcze przyjemności czytać w żadnej innej książce. Fantastyczny pomysł na książkę i jeszcze lepsza jego realizacja. Autorka ma naprawdę świetne pióro, co doskonale widać po tej właśnie pozycji. Polecam, bardzo!
31
Marta_Cy
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka! Polecam Rewelacyjna historia łącząca wątek fantasy z młodzieżówką. Już dawno nie czytałam tak fajnej, a zarazem innej historii. Zachowanie oraz późniejsza przemiana Abby dają sporo do myślenia. To miłe zaskoczenie widzieć takie oblicze autorki 😍
31
Enti-91

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa pozycja
21
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

❌ Kończąc pierwszy tom myślałam,że nic nie zaskoczy mnie w tej historii.Ogromnie się pomyliłam.Ponownie moje serce zostało złamane💔 Fabuła książki zaskakuje niemal na każdym kroku.Bohaterowie swoim zachowaniem niszczą siebie nawzajem.Brak zaufania,tajemnice oraz skrywana prawda miesza w ich życiu. Podziwiam Vivian,która mimo wszystko daje sobie szansę na wejście w dotąd znany,choć w pełni jeszcze nieodkryty świat Venoma.Pragną pomóc sobie nawzajem dając nutę nadziei na miłe chwile.Jednak świat i inne osoby niszczą wszystko… Powrót do ich skomplikowanego świata miesza w naszym umyśle.Otrzymujemy nie tylko chęć odkrywania prawdy,włamania,nielegalne wyścigi ale również trudną relację Vivian z ojcem,który ma więcej tajemnic niż sądziła. Czyta się historie z zapartym tchem.Czasem byłam zdezorientowana zachowaniem postaci,którzy potrafią w jednej chwili zniszczyć wszystko co dotąd zbudowali a za moment zapomnieć o tym co zrobili nie tłumacząc się z niczego! Ich historia jest pełna chaosu...
10
Mary_is_reading

Nie oderwiesz się od lektury

Karolina Wilchowska kreuje postać Abby, młodej dziewczyny, która w życiu nie znała granic moralności, aż do momentu, gdy los postawił ją w obliczu śmierci. Jednak to dopiero początek jej niesamowitej podróży. Główny wątek jest niezwykle porywający. W ciągu trzydziestu dni musi dokonać zmian w swoim życiu, które zdają się niemożliwe do osiągnięcia. W roli jej przewodnika stoi Zack, Anioł Śmierci, który nie tylko czuwa nad jej postępami, ale także w subtelny sposób kieruje ją ku lepszemu zrozumieniu samej siebie i świata. Karolina mistrzowsko łączy elementy fantastyki z głębokimi przesłaniami moralnymi, tworząc historię, która wciąga od pierwszych stron. Abby, choć początkowo oporna i buntownicza, stopniowo dojrzewa pod wpływem wyzwań, jakie stawia jej życie po śmierci. To poruszająca podróż zarówno dla niej, jak i dla czytelnika, który razem z nią doświadcza chwil zwątpienia, nadziei i odkrywania nowych wartości. Hold My Hand to nie tylko opowieść o życiu po śmierci, ale także o znaczen...
00

Popularność




Hold My Hand

Copyright ©

Karolina Wilchowska

Wydawnictwo White Raven

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Kopiowanie, reprodukcja, dystrybucja lub jakiekolwiek inne wykorzystanie niniejszej publikacji w całości lub w części, bez wyraźnej zgody autora lub wydawcy, jest surowo zabronione zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa o prawach autorskich. Niniejszy tekst stanowi wyłączną własność autora i podlega ochronie zgodnie z przepisami międzynarodowymi oraz krajowymi dotyczącymi praw autorskich.

Redakcja

Dominika Kamyszek / Opiekunka Słowa

Korekta

Dominika Surma @pani.redaktorka

Redakcja techniczna i graficzna

Marcin Olbryś

www.wydawnictwowr.pl

Numer ISBN: 978-83-968713-3-6

Hold My Hand

Karolina Wilchowska

Utwór ten dedykuję rodzinie i przyjaciołom,

którzy są jak Aniołowie – czuwają i troszczą się,

wspierają w trudnych chwilach...

Dziękuję, że jesteście.

Red Jumpsuit Apparatus – Your Guardian Angel

Prolog

Sylwester, jak co roku, zapowiadał się naprawdę hucznie. Urok mieszkania w Luizjanie polegał na możliwości zabawy na powietrzu cały rok, bez względu na pogodę. W ogrodzie mojej przyjaciółki Lyn szaleliśmy jak zawsze do upadłego, pijąc zakazany przed dwudziestym pierwszym rokiem życia alkohol czy paląc blanty z marihuany. Kto bogatemu zabroni, gdy rodzice tak hojnie sypali kasą, spełniając każdą zachciankę rozwydrzonej panny, którą byłam. Imprezowanie miałam wpisane w geny, jak każda amerykańska nastolatka. Nieraz wpadałam w tarapaty, a bójki czy kradzieże były u mnie na porządku dziennym. Mieszając różnego rodzaju alkohol: drogie wino, wódkę oraz piwa,i dodając marihuanę, która pozwalała sięgnąć gwiazd, zapewniłam sobie odjazd, jakich mało.

– Balanga! – krzyczałam, tańcząc w różowej mini, bez koszulki, w staniku z ćwiekami, zwracając na siebie uwagę tłumu.

Porwana w ramiona przystojnego blondyna, połączyłam z nim usta w głębokim pocałunku. Ryan, moje bożyszcze, obiekt westchnień, którego wielbiłam od tak dawna, tego wieczoru nie spuszczał ze mnie wzroku. Wiedziałam, czego chce: tak samo jak ja pragnął skonsumować tę znajomość w jakimś ustronnym miejscu. Przecież byłam młoda, jeszcze nieskończone osiemnaście lat to wiek szaleństwa, czas popełniania błędów i rzadko wyciągania z nich lekcji na przyszłość. Na dorastanie przyjdzie czas, a młodości dwa razy się nie przeżyje. Nikt nie mówił, że będziemy po prostu się bawić bez konsekwencji.

Mając wszystko na pstryknięcie palcami: najlepsze ciuchy, drogi wóz, elektronikę, nie martwiłam się o nic. Czułam się bezkarna, kradnąc Ryana innej dziewczynie. Nie przyszedł sam, ale co mnie to obchodziło. Ja zawsze dostawałam to, czego chciałam.

– Ej, ty!

Warkotliwa i przeciągła zaczepka poprzedziła o ułamek sekundy bolesne szturchnięcie w ramię. Niestety, oderwało mnie to na moment od miękkich, pełnych ust napalonego chłopaka, który miał być kimś więcej. Odepchnęłam natrętną dziewczynę, rycząc wściekle. Niechętnie zwróciłam się do niej, aby spojrzeć na zionące zazdrością oblicze.

– To mój chłopak. Ja z nim przyszłam! – stwierdziła pewnie, dysząc z wściekłości.

Wzruszyłam ramionami, rechocząc na potężnym haju. Wystawiłam jej środkowy palec, który wymownie przyłożyłam do ust, każąc jej milczeć.

– To już wiesz, że z nim nie wrócisz – zadrwiłam, próbując złapać go za rękę. Zniknął jednak w tłumie, przepadł jak kamfora. Stchórzył, gdy został przyłapany przez dziewczynę, porzucając mnie przy stole, który w świetle girlandy lampek jak zawsze uginał się od licznych przekąsek i wszechobecnego alkoholu. – Znajdę go później – wybełkotałam, machając ręką.

Chwiałam się na nogach, nie do końca świadoma tego, co robię. Wypiłam zbyt wiele, do tego spaliłam skręta, który uderzył mi do głowy naprawdę mocno. Huk tłuczonego szkła nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia. Przecież co rusz ktoś tłukł szklankę albo butelkę, prawda? Pijąc wodę z cytryną, uniosłam ręce, dając porwać się rytmom muzyki. Odruchowo obróciłam się w bok, co w tamtym momencie okazało się świetną decyzją. Zobaczyłam, jak farbowana blondynka macha w moją stronę tulipanem z butelki po winie. Odskoczyłam w ostatniej chwili, rzucając w nią szklanką z wodą. Upuściła szkło, a tłum zaczął skandować imię Maddy, zagłuszając ostre rockowe rytmy. Wariatka, niczym furia, ruszyła z szarżą na moją mocno rozchwianą alkoholem osobę. Ustąpiłam, ledwo utrzymując równowagę. Jednak coś za coś – oberwałam otwartą dłoniąw twarz, po czym padłam na stół, prosto w sałatkę. Otrzeźwiałam nieco po tym ciosie, kręcąc głową i strzepując z włosów resztki rozsypanej zieleniny. Momentalnie zalała mnie złość, zagotowując krew i powodując napad niepohamowanego szału, w którym ruszyłam niczym byk w szarży, by chwycić dziewczynę za szyję. Nawet nie wiem, kiedy złapałam w garść długie, jasne pukle i wsadziłam jej twarz w miskę z różowym ponczem. Rzucała się, rozpaczliwie próbując złapać oddech. Tonęła, a ja nie odpuszczałam. Śmiałam się przy tym, dając jej lekcję na przyszłość.

– Ze mną się nie zadziera, farbowana szczoto!

Uniosłam jej głowę, pozwalając zaczerpnąć powietrza, aby usłyszała, za kogo ją mam. Nie dałam jej długiego wytchnienia, bo zaraz powtórzyłam topienie, dalej mając z tego nie lada ubaw. Ktoś z tłumu krzyczącego „Abigail!” zareagował, bo jeszcze chwila, a Maddy stałaby się trupem na noworocznej imprezie. Dziewczyna upadła na ziemię, kaszląc głośno, zwracając to, co zjadła bądź wypiła. Brodząc we własnych wymiocinach, turlała się po świeżo skoszonej trawie. Naśmiewałam się z niej okrutnie tego wieczoru, wytykając palcami. Zapamiętałam z tej imprezy tylko ten jeden incydent, nawet jej twarz była mi obca przez kolejne tygodnie, mimo iż uczyłyśmy się w tej samej szkole. To jedno wydarzenie odpaliło lont prowadzący do serii potwornych wydarzeń, jakie miały nastąpić w niedalekiej przyszłości. Tego wieczoru lekcja życia rozpoczęła się z hukiem.

Rozdział 1

– Abigail, do szkoły! – Wołanie matki zbudziło mnie z przyjemnego snu.

Nie miałam ochoty wstawać i marnować kolejnego dnia na siedzenie w ławce tylko po to, by rodzice dali mi to, czego chciałam – wiedziałam, że i tak to dostanę. Wolałam przespać poranek, wstać około południa, pójść do kosmetyczki na ulubiony manicure czy zwyczajnie pochodzić po galerii, wydając majątek. Nie zamierzałam słuchać pary starych zgredów, zmuszających nastolatkę do nauki. Nie wiedzieli, co to zabawa; pracoholicy nie mieli czasu na rozrywkę, skupiając się jedynie na zarobku. Kasa, tylko ona się dla nich liczyła – ona i kariera.

Nakryłam się więc szeleszczącą kołdrą, nie zwracając uwagi na powtórne wołanie. Wtuliłam głowę w puchową poduchę, uśmiechając się do siebie. Marzyłam, że właśnie budzę się w ramionach Ryana, który w końcu wyznaje mi miłość. Dotychczas wciąż tkwiliśmy w relacji czysto łóżkowej, ale liczyłam, że wkrótce dojrzeje do tego, abyśmy stali się dla siebie kimś więcej.

– Abigail! No już, wstawaj.

Zerwałam się jak oparzona, słysząc natarczywe uderzanie w drzwi. Obróciłam się na łóżku, owijając się kołdrą niczym naleśnik, aż skończył się materac. Z hukiem rąbnęłam na czerwony dywanik, który wyścielał drewnianą podłogę. Warknęłam do siebie, niezadowolona, że ponownie muszę iść do tej przeklętej szkoły. Lada chwila wakacje, czas zabawy, kolejna pora na popełnianie błędów czy przeżywanie przygód.

W tym roku wraz z przyjaciółkami planowałyśmy kilkudniowy wypad do spa, z dala od nudnej Luizjany. Kolorowa kraina, chociaż słynęła z różnorakich imprez, corocznych parad, a nawet najpopularniejszej w kraju Dzielnicy Francuskiej, to dla mnie zwyczajne nudy. Marzyła mi się Floryda: skąpane w słońcu plaże, złoty piasek obsypujący skórę wraz z powiewem ciepłego wiatru od strony oceanu. Co krok luksusowe apartamenty, drogie restauracje i gwiazdy. Co roku hollywoodzka śmietanka zjeżdżała na drugi koniec kraju, aby balować do upadłego na najgłośniejszych festiwalach. Studenci równie chętnie wybierali ten kierunek, szukając odpoczynku po trudnym roku akademickim.

Mama przerwała mi nagle moją cudowną wizję nadchodzącego lata, stając w progu pokoju. Obserwowała mnie z góry wymownie, dając mi do zrozumienia, że lenię się i tracę czas na fantazjowanie. Pokręciła głową, a jej prosta grzywka nawet nie drgnęła. Zalane lakierem sztywne jak druty włosy od lat paliła tym samym odcieniem blond. Poważna, w jednoczęściowym mundurku w kolorze limonki, z wielkimi oczami podkreślonymi mocnymi kreskami, miała surowy wyraz twarzy. Pani dyrektor Capitol Park Museum, która twardo trzymała się zasad etykiety, po raz kolejny wybierała się do pracy. Postukała długim, spiłowanym na szpic pazurem w tarczę złotego zegarka.

– Rusz się! Za chwilę spóźnisz się do szkoły.

– Już – burknęłam na odczepnego, wciąż zawinięta w cienką kołdrę.

Moje życie to bajka. Byłam rozpieszczonym jedynakiem, miałam rodziców i ich pieniądze na zawołanie. Na uwadze tych dwojga mi nie zależało. Póki płacili za każdą zachciankę, mogli sobie egzystować po swojemu.

Oczywiście nie mogło zabraknąć w tym wszystkim moich wiernych przyjaciółek, z którymi znałam się od dziecka. Poza tym od pewnego czasu spotykałam się z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, wciąż w duchu licząc, że połączy nas coś więcej i na zawsze. Widywaliśmy się niemal codziennie, a w weekendy nie rozstawaliśmy się ani na moment, balując do upadłego.

Uczyłam się dobrze, ale o to dbali głównie opłaceni przez rodziców korepetytorzy. Nie martwiłam się o nic; może o to, jaki strój założyć danego dnia lub czy makijaż jest perfekcyjny. Wszystko w mojej garderobie było z najwyższej półki: ciuchy, buty, torebki, nawet biżuteria i bielizna dopasowana do figury. Wyglądałam doskonale za sprawą dodatkowych lekcji gimnastyki artystycznej. Czego chcieć więcej? Moi rodzice dbali o moje potrzeby, zaspokajając je na każdym kroku. Wymagali jedynie wykształcenia. Po college’u miałam dostać się do jednej z najlepszych uczelni świata, oczywiście na prawo. Mój ojciec był najlepiej opłacanym adwokatem w Baton Rouge, co oznaczało prestiż. Musiałam trzymać poziom, aby nie stracić w ich oczach. Jako jedyna dziedziczka Langdonów musiałam nie tylko dobrze wyglądać czy wydawać ich pieniądze. Nazywano mnie dzieckiem doskonałym, bo mimo zakrętów czy szaleńczego tempa młodzieżowego życia byłam również inteligentna. Ja również tak siebie widziałam.

Droga do szkoły zajmowała kilka minut. Zwykle przy bramie czekał już na mnie komitet powitalny złożony z Amerie, Lyn oraz Ryana. Ten ostatni zazwyczaj schylał się lekko, bym skradła mu całusa. Przecież to ja byłam gwiazdą, oni moimi wiernymi fanami. Zaparkowałam bmw w jedynym wolnym miejscu i zamknęłam dach – nawet takie krótkie przejażdżki umilałam sobie, składając go, bo uwielbiałam, gdy pęd rozwiewał moje jasne włosy. Zbliżało się lato, czas odpoczynku od nauki, laby, imprez, po prostu wolności. Jak zawsze będzie upalne, ale czego się spodziewać w Luizjanie. Skwar był tu niemal przez cały rok, a ja mogłam jedynie dostosowywać do niego swoją opaleniznę. Zarzuciłam na ramię torebkę od Armaniego, poprawiłam samonośny stanik pod żółtą sukienką bez ramiączek i jak wytworna dama, mijając tłum, ruszyłam do swoich przyjaciół.

Lyn stała nieco z boku, klikając na telefonie, co rusz zaczesując za ucho czerwone włosy, które świetnie współgrały z jej azjatycką urodą. Wzdychała, zapewne pisała ze swoją drugą połówką, Mikiem. Przewróciłam jedynie oczami, ignorując ją. Ryan oraz Amerie stali pod bramą, kłócąc się ściszonymi głosami, kulturalnie. Nie było tajemnicą, że nie pałają do siebie sympatią. Według niej on nie był mnie wart, a ja przecież od dawna wzdychałam do tego seksownego futbolisty. To chłopak marzeń: przystojny, z dobrego domu, zawsze hardy, pewny siebie. Gdy trzeba, przywali, komu musi, stając zawsze po stronie przyjaciół. Wierny i doskonały.

Nagle ktoś bez ostrzeżenia zaszedł mi drogę, wyłaniając się znienacka spomiędzy zaparkowanych aut. Odepchnęłam przeszkodę blokującą mi przejście, nie zważając na konsekwencje.

– Przesuń się, kulawcu! Dama idzie – wycedziłam z wyraźną nutą wyższości w głosie.

Wsparty na kulach chłopak upadł pomiędzy samochody z głośnym hukiem. Słyszałam jedynie, jak mamrocze coś pod nosem, lecz jego słowa były mi obojętne jak on sam. Wzruszyłam ramionami, ignorując go, bo przecież nie będę się przejmować jakimś inwalidąw kapturze.

– Idiotka – usłyszałam jeszcze i na to musiałam zareagować.

– Co ty powiedziałeś, kulawcu? – warknęłam, odwracając się do niego na pięcie.

Chłopak próbował ustać, łapiąc równowagę na kulach. Otrzepał ciemną bluzę z kurzu, każąc mi czekać na odpowiedź. Bezczelność! Mnie się nie zbywało!

– Żadna dama, tylko idiotka – powtórzył pewnie, zwracając się w końcu w moją stronę.

Nastroszyłam się jak indyk, patrząc w jego skrytą w cieniu twarz. Zdjął kaptur z głowy, a kruczoczarne włosy wyskoczyły spod materiału jak sprężyny. Zakrył je czapką z daszkiem, wbijając we mnie spojrzenie ciemnych oczu. Był nieco zbyt szczupły, kulawy, nawet jeżeli na swój sposób przystojny i wysoki, to odpychała mnie od niego jego niedołężność. Za samo bycie inwalidą byłby u mnie przegrany, nawet gdyby był samym Chrisem Hemsworthem. Przykuśtykał w moją stronę, szurając nogami o piaszczysty podjazd, momentami wlekąc je ślamazarnie za sobą. Stanął w końcu prosto, próbując zgrywać twardziela, po czym uniósł kulę i wskazał w moją stronę pewnym ruchem.

– Idiotka, to powiedziałem, głośno i wyraźnie.

Moja cierpliwość została nadszarpnięta, a ja zaciskałam nerwowo usta. Zaczynałam gotować się niczym lawa w wulkanie i tylko sekundy dzieliły mnie od wybuchu i wyzwania go od kretynów czy baranów. Oczami wyobraźni widziałam, jak wyrywam mu kulę i okładam go nią na oślep.

To była moja ogromna wada – cierpliwość, a raczej jej brak. Kończyła się wraz z odmową czy wyzwaniem, tak jak w tym przypadku. Łatwo wpadałam w szał, nie zważając na konsekwencje czynów. Nie raz rodzice wyciągali mnie z aresztu, płacąc stróżom prawa za „zapomnienie o sprawie”, bo biłam kogo popadnie za jakikolwiek sprzeciw wobec moich słów czy oczekiwań. To ja byłam panią, królową świata, której wszyscy mają bić pokłony. Traktowanie mnie z góry nie wchodziło w grę, bo przecież jako usytuowana najwyżej w hierarchii społecznej plułam na niższych od siebie.

– Przeproś mnie, kulawcu!

Odpowiedział na to środkowym palcem, mijając mnie obojętnie. Nie wytrzymałam, kopnęłam go w tył nogi za kolanem, wywracając po raz kolejny. Oparł się ramieniem o maskę szarego auta, co podsumowałam jedynie głośnym śmiechem. Niczym kot zakopujący coś w kuwecie, stopą sypnęłam piachem za siebie, prosto na niego. To musiało mi wystarczyć za przeprosiny. Upokarzanie słabszych uważałam za coś normalnego, bez względu na to, czy byli koślawi, czy nie.

W tym momencie zawołała mnie Lyn, wskazując na zwaśnionych Ryana oraz Amerie. Chłopak złapał dziewczynę za zieloną bluzkę, szarpał ją kompletnie bez szacunku, jakby chciał skrzywdzić. To było coś, czego nie spodziewałam się po obiekcie moich westchnień. Tak nie traktuje się kobiet, a już szczególnie takich jak my: prawdziwych dam z wyższych sfer.

– Ej! Ej! – Wpadłam pomiędzy nich, rozdzielając. – Co was napadło?!

– Ty jej powiedz – warknęła Amerie, stukając go wymownie palcem w klatkę piersiową. Jej ciemna skóra zdawała się promieniować wściekłością.

Ryan zachmurzył się, jego twarz wykrzywił gniewny grymas. Nawet jego jasne włosy wydawały się ciemnieć na tle złowieszczej aury. Odepchnął jej dłoń, warcząc pod nosem.

– No, śmiało! – ponagliła go Amerie.

Machnął na nas ręką, bez słowa odchodząc w stronę szkoły. Zignorowałam koleżanki, popędziłam za moją miłością, naiwnie oddana relacji, mając nadzieję na prędkie wyjaśnienie sprawy. Był mi to winien, szczególnie za brak pocałunku oraz niezrozumiałą szarpaninę z Amerie.

– Ale Ryan, o co chodzi? – Złapałam jego ramię tuż przed wejściem do szkoły. Stanęliśmy na górze schodów, na niewielkim podeście półpiętra. – Skarbie.

Chwyciłam jego dłoń. Rzucił na mnie jedynie srogie spojrzenie, a w jasnych oczach widniał wyraźny gniew. Zmarszczone brwi, zaciśnięte usta – to wszystko wskazywało na jakiś uraz męskiej dumy. Westchnął, jakby na moment ochłonął, jednak widząc mijającą nas Amerie w towarzystwie Lyn, ponownie się zdenerwował. Zaklął pod nosem niemal niesłyszalnie, lecz po ruchu warg można było to doskonale zrozumieć.

– Albo ona, albo ja. – Wskazał ją, gdy pewnie zarzucała na ramiona splecione w cieniutkie warkoczyki włosy.

Domyśliłam się, że ona coś wie, zna jakąś przykrą, niewygodną dla Ryana prawdę, na co wskazywała jej postawa.

– Nie rozumiem. Mam wybierać między tobą a najlepszą przyjaciółką? Znowu pokłóciliście się o jakieś głupoty i mieszacie w to mnie. Nie za starzy jesteście na szczenięce fochy?

– Nie! – wrzasnął, potrząsając moim ciałem jak lalką, wbijając palce w nagie ramiona.

Wystraszyłam się tej furii, bo nigdy dotąd nie zachowywał się tak nieprzewidywalnie.

– Co ty wyprawiasz? Całkiem ci odbiło! Ryan! To boli, kretynie!

Odepchnęłam go tak mocno, na ile pozwoliły siły, cofając się jednocześnie. Po raz kolejny wpadłam na chłopaka o kulach, który prześladował mnie tego poranka jak złe widmo. Chwycił mnie za ramię, ratując przed upadkiem ze schodów, który mógłby skończyć się tragicznie. Wyrwałam się z uścisku jego dłoni.

– Puść mnie, kulawcu! Wymiętolisz mi sukienkę od Lou! Czy ty wiesz, ile to kosztuje?!

Poprawiłam żółty materiał, wygładzając go dłonią. Nie podziękowałam za ratunek – jeszcze czego?! Byłam zbyt dumna, aby używać tak pustego słowa. Zignorował mnie kompletnie, dając sobie spokój. Zniknął w tłumie przechodzącym przez otwarte drzwi szkoły.

– Ona albo ja, wybieraj, Abigail. Dłużej nie będę znosił twojej rąbniętej przyjaciółki.

Ryan nie zdradził mi żadnych szczegółów kłótni, dając mi jedynie jakiś chory wybór między nim a Amerie. Sekundę później wszedł do szkoły, zostawiając mnie zdezorientowaną. Nic nie rozumiejąc, wciąż stałam przed wejściem, próbując poukładać sobie tę sytuację. Ten skomplikowany poranek w środku tygodnia zmienił moje życie już na zawsze.

Przez połowę dnia mimo próśb i gróźb nie udało mi się wyciągnąć od Amerie, co było przyczyną kłótni. Ryan natomiast ignorował mnie na każdej przerwie, powtarzając tylko jedno krótkie pytanie: „Wybrałaś?”.

Co gorsza, Lyn wcale nie pomagała, wścibiając nos w ekran komórki. Żyła w swoim wirtualnym świecie, na każdej przerwie nałogowo przeglądając fejsa lub insta, w międzyczasie intensywnie tweetując. Nie wtrącała się, a powinna.

Jak na osiemnastolatkę miałam zbyt wiele problemów naraz w tak krótkim czasie. Na jednej z ostatnich przerw Amerie odebrała SMS-a od chłopaka i niespodziewanie zemdlała. Narobił się nie lada raban, karetka odwiozła ją do szpitala, a ja zostałam sama z Lyn.

– Co za jakiś szalony dzień… – zagaiłam ignorującą mnie przyjaciółkę, wychodząc z zajęć.

Wzruszyła jedynie ramionami, co tylko bardziej mnie zirytowało. Aż miałam ochotę poszarpać ją za włosy, aby tylko zaczęła mnie słuchać. Na jej szczęście dojrzałam mojego chłopaka, kroczącego pewnie przez korytarz. Otaczał się świtą takich samych byczków, był jednak najmężniejszym z nich wszystkich. Po raz kolejny głośne westchnienie wyrwało się z moich płuc.

– Ryan! – Złapałam go w holu, chwytając pod rękę.

Nie był jednak specjalnie zainteresowany przebywaniem ze mną. Wyglądał wręcz, jakbym męczyła go swoją natarczywością, nie dając konkretnej odpowiedzi co do porannych wydarzeń.

– Co? Wybrałaś już?

– Karetka zabrała Amerie na poprzedniej przerwie. – Urwałam temat, aby tylko przestał zmuszać mnie do trudnego wyboru.

– Jak zabrała? – Zmarszczył wyraźnie brwi.

– Normalnie. Zemdlała, źle się czuła i zawieźli ją do szpitala na badania, bo w karetce rzygała jak kot. Niby jakiś wirus, ale ja wiem, że to pewnie przez tę waszą kłótnię. Cały ranek chodziła jak struta, mówiła, że boli ją brzuch i jest jej niedobrze. To wszystko objawy stresu– podsumowałam, łapiąc jego dłoń. Splotłam nasze palce, drugą ręką sunąc po jego brzuchu. – Ale co mnie ona obchodzi? Mam wolną chatę, możemy pouczyć się różnych ciekawych rzeczy. Kupiłam świetną bieliznę, którą chętnie zdejmę w twojej obecności.

– A starzy?

– Jak zawsze. Ojciec w biurze, a matka do późna w tym swoim muzeum. To jak? – Ocierałam się o niego zalotnie, dając wyraźne sygnały, że jestem jego.

– Nie, dziś nie mogę – stwierdził, jakby uświadomił sobie, że walczy z grzeszną pokusą spędzenia ze mną przyjemnych chwil we dwoje. – Wiesz, zadzwonię do ciebie.

– Ale Ryan! Jesteśmy parą. Nie możesz mnie tak ignorować cały dzień.

– Parą? – Uniósł głos, śmiejąc się podle z tego słowa. – Trochę zbyt mocne słowo jak na relację z laską, z którą jedynie sypiam.

Zdębiałam, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć. Podsumował naszą relację jako czystą symbiozę; coś jak życie w doskonałej harmonii, gdzie sypiamy ze sobą dla pozbycia się napięcia, a nie tworzymy pary. On tak to widział, ja myślałam inaczej. Zostawił mnie na środku holu jak niechcianego szczeniaka i ruszył za resztą swojej paczki. Spotykaliśmy się krótko, bo zaledwie od kilku tygodni. Jednak to, jak się zachowywał, wskazywało jedno: nie chciał kontynuować tej znajomości. Być może to było powodem kłótni między nim a Amerie.

– Ty to widziałaś? – spytałam Lyn z niedowierzaniem.

Ona jedynie mruknęła pod nosem coś na odczepnego, wciąż gapiąc się w ekran komórki. Prędko straciłam cierpliwość, bo tego dnia, jak na złość, wszyscy traktowali mnie jak powietrze. A mnie się przecież nie ignoruje, tylko wielbi.

– Ej! – Wyszarpałam jej telefon w napadzie szału, stając się chwilowo wroga jak Ryan wobec Amerie. Uniosłam urządzenie w górę, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę.

– Co z tobą? Oddaj! – burknęła wściekle. Jej obojętny do tej pory wyraz twarzy zmienił się w grymas złości, a blade policzki zrobiły purpurowe. Wyrwała mi komórkę. – Wielkie mi halo, Ryan cię olewa.

– No właśnie! Może odrobiny współczucia?

– Nie wiem, czy na nie zasłużyłaś.

– W jakim sensie?

– Amerie jest w ciąży, źle się czuje, a ty nawet nie zapytasz, co u niej. A to z nią właśnie piszę – burknęła, wykazując większą wierność wobec przyjaciółki niż ja.

– Jak w ciąży?! – krzyknęłam, zwracając na siebie uwagę tłumu.

– Normalnie, zmieniasz chłopaków jak rękawiczki, a nie wiesz, jak się dzieci robi?

Przez głowę przetoczył mi się istny huragan gniewu po jej słowach. Miała mnie za puszczalską, a przecież ja wcale taka nie byłam. W szoku obserwowałam obojętną Lyn, która żuła gumę. Z rozdziawionymi ustami czekałam, aż zacznie się śmiać, mówić, że mnie wkręca. Jednak gdy pokazała zdjęcie USG wysłane w wiadomości przez Amerie, zamarłam.

– No, to ładnie zaczęła dorosłe życie – zaśmiałam się szyderczo. – Frajerka, jak mogła dać się tak załatwić? No, po prostu idiotka… Chodź, pójdziemy na stołówkę, trzeba to rozpowiedzieć.

– Pogięło cię? – Lyn wyszarpnęła się z mojego uścisku. – Naprawdę jesteś taka bezduszna?

– Niby czemu?

– Ona cierpi, chłopak ją zostawił z brzuchem, a ty masz zamiar się z niej śmiać?

– Tak, bo to, że dała sobie zrobić dzieciaka, oznacza jedno: że jest naiwną kretynką i sobie na to zasłużyła.

– I ty nazywasz się jej przyjaciółką?! Co z ciebie za potwór?!

– Uważaj na słowa!

Lyn parsknęła na mnie wymownie, machając ręką. Odeszła na krok, odbierając połączenie od Amerie, a już po chwili mówiła jej, że jestem zadufaną w sobie egoistką. Szłam tuż za nią, zaczepiałam, ale ignorowała mnie kompletnie, nie dając dojść do słowa. Czułam się tego poranka jak natrętny owad, od którego wszyscy się opędzali. W końcu nie wytrzymałam napięcia. Kopnęłam Lyn w plecy jak rozwydrzona panienka, a ona straciła równowagę, telefon wypadł z jej ręki. Rozpadł się na płytkach, którymi wyłożono cały szkolny hol. Jej okno na świat, dziecko czy nawet diamentowa zabawka, jak miała w zwyczaju nazywać swój smartfon, została zniszczona. Dziewczyna nabrała powietrza, wstrzymując je na kilka krótkich sekund. Purpurana jej twarzy pogłębiła się, a gdy zacisnęła zęby, przypominałakreskówkową postać, więc zaczęłam się śmiać jeszcze głośniej.

– I dobrze ci tak. Może w końcu przestaniesz traktować mnie jak powietrze – oznajmiłam pewnie, nie żałując tego, co zrobiłam. – Pozbieraj szczątki tego grata i idziemy. Za chwilę zaczynają się kolejne lekcje, a nie chcę, żeby rodzice mieli powód do narzekań, że się obijam. Jak ci ulży, to odwiedzimy potem tę frajerkę w szpitalu.

Lyn rzuciła się na mnie, najwyraźniej nie wytrzymując buzującego w niej napięcia. Chwyciła moje włosy, szarpiąc je, jakby były starą ścierką, ciągnąc mi głowę w dół. Kopniakiem w brzuch posłała mnie do tyłu niczym wprawiona karateczka. Na coś wpadłam, jednak ciemność nie pozwoliła mi na ogarnięcie tego, co działo się dalej. Rozstąpiła się po chwili, gdy błysnęło jasne światło. Stanęłam za tłumem zgromadzonych na holu ludzi, chociaż pamiętam, jak upadałam gdzieś w okolicy okna. Wszystko zdawało się jakimś dziwnym snem.

– Nic mi nie jest! – zawołałam, próbując zwrócić na siebie uwagę, jednak nikt nie zareagował. Wciąż trwało jakieś zamieszanie, którego nie rozumiałam.

– Czy aby na pewno? – zapytał męski głos, którego nie kojarzyłam, choć brzmiał znajomo.

Odwróciłam się prędko i zobaczyłam tego samego chłopaka w kapturze, który rano wpadł na mnie na parkingu. Stał zwyczajnie, oparty o ścianę, z zaplecionymi rękoma, pozując niczym wprawiony model. Nie miał kul, a przecież wcześniej nie dawał rady się bez nich poruszać. Uznałam to za jakieś dziwne złudzenie, że niby nie potrzebuje ich, bo jest oparty o ścianę.

– No co jest, przecież mówię, że…

Wpadłam w tłum gapiów, przechodząc przez nich jak cień, nie dotykając ich, ale rozmywając się niczym poranna mgiełka. Rozejrzałam się, stając pomiędzy nimi, próbując dotknąć stojącej obok dziewczyny. Moja dłoń przeszła przez nią na wylot. Krzyknęłam, chciałam się wybudzić z tego snu, był zbyt traumatyczny i dziwny. Przedarłam się do miejsca, wokół którego zbierał się tłum, i usłyszałam wyraźny płacz Lyn. Przepraszała… mnie!

Leżałam na ziemi z zakrwawioną głową, blada jak trup, gdy pan Owens, nasz nauczyciel wychowania fizycznego, próbował mnie reanimować. Dotyk jego obleśnych ust na moich przyprawił o mdłości nawet duszę, którą w tamtej chwili najwyraźniej byłam. To był najobrzydliwszy moment w moim życiu, bo już chyba wolałam umrzeć, niż dawać się dotykać jego szczecinowatym wąsom.

– Ale… ale… – powtarzałam w szoku, kręcąc głową.

– Ale co? Trupa nie widziałaś? Chodź, pokażę ci ich więcej – stwierdził ten sam chłopak.

Zwróciłam się do niego, rozkładając pytająco ręce. Stał niewzruszony tuż obok, obracając coś na tarczy czarnego zegarka. Wyświetliło się na niej moje zdjęcie, zupełnie jak z legitymacji szkolnej.

– Abigail Langdon, jest. Może w końcu dostanę awans za twoją śmierć. Dość mam przeprowadzania takich śmieci jak ty, rozpuszczona gówniaro.

– Że co? – wymamrotałam ściszonym głosem.

– Za chwilę się przekonasz. Idziesz? – Wystawił do mnie ramię, jakby proponował spacer po parku, a nie przejście na drugą stronę.

– Nie! Co to za cyrk?! O co tu chodzi?! Dlaczego ja tam leżę? I kim ty, do cholery, jesteś?!

– Jestem aniołem śmierci, a ty umarłaś, proste. Jak sobie to wyjaśniliśmy, to zapraszam. Nie mam dla ciebie całego dnia, Abigail.

– Nie! – Odepchnęłam go. O dziwo, przez jego ramię moja ręka nie przeszła. – Co to za dziwny sen?

– Nie, głupia idiotko, to nie sen. – Obelgę podkreślił umyślnie, jakby chciał pokazać swoją wyższość nade mną w tej sytuacji. – I jeśli za chwilkę nie ruszysz ze mną, to sprzedam ci kopa na rozpęd. Takiego samego, jakim ty poczęstowałaś wcześniej mnie oraz swoją zrozpaczoną koleżankę.

– Ale…

– Kur… czę – wstrzymał się z przekleństwem. – Żadne „ale”! Za mną, już!

Chwycił moją dłoń, szarpiąc w stronę białego przejścia. I wierzcie mi, to naprawdę był pełen blasku tunel, prowadzący przed Sąd Ostateczny. Tylko że ten nie umywał się do tych, które przedstawiają nam współcześnie.

Rozdział 2

Mówi się, że prędkość zabija. A czy zdajecie sobie sprawę, jak szybkopędzimy przez ten magiczny tunel w zaświaty? Niemal czujemy, jak rozpadamy się na kawałki, astralne ciało ściska nieprzyjemnie wysokie ciśnienie, powodując dyskomfort. Chciałam zamknąć oczy, aby odciąć się od jaskrawego blasku, jednak nie dało się oszukać duchowej potrzeby, jaką jest ciekawość. Upadłam z hukiem na coś twardego. Przypominało to zderzenie z pleksiglasem, na szczęście nie bolało. Tylko czy duch może poczuć coś fizycznie? Właśnie udowodniłam, że nie.

– Wstawaj – warknął mój anioł śmierci. Nie wiedziałam, jak go mianować, więc stanęło na razie na tym, tak przecież przedstawił mi się na szkolnym holu. W sumie brzmiało to sympatyczniej, niż jakbym miała mianować go śmiercią. A to przecież ona przeprowadzała mnie na drugą stronę świetlnego tunelu.

Uniósł mnie za ramię, jakbym była puchem, a nie mierzącą metr siedemdziesiąt osiemnastolatką. Wciąż cały w czerni, jak na złowrogą istotę przystało, zaczesał ciemną grzywkę do tyłu. Ruszył przed siebie, a ja za nim. W tym momencie zorientowałam się, że mam na sobie nietypową, szarą szmatę przypominającą lniane płótno. Jeszcze chwilę temu kłóciłam się z Lyn w mojej cudownej żółtej kreacji od Lou. Teraz miałam na sobie ten dziwny, sięgający do ziemi kawałek materiału. Stąpając boso po stałym podłożu, rozganiałam białą mgiełkę. Za progiem budynku rozwiała się zupełnie, stając się już tylko wspomnieniem.

– Dokąd idziemy? – pytałam, gdy pchnął mnie w stronę przejścia.

– Zaraz zobaczymy. Ale ja obstawiam piekło – stwierdził wyraźnie zadowolony.

– Co?! Jakie piekło?! Dlaczego?! Nie zrobiłam nic złego!

Parsknął śmiechem prawdziwego diabła. Ten dźwięk przyprawiał o ciarki nawet moje astralne ciało. Zatrzymał się w wejściu, odchylając głowę do tyłu, wciąż jednak trzymając moje ramię. W końcu przestał rechotać i próbując zachować powagę, spojrzał na mnie. Otarł wywołaną śmiechem łzę i ponownie zachichotał.

– Nic? – zapytał. – Nic? Jesteś najbardziej zepsutym bachorem, jakiego kiedykolwiek tu zawlokłem. Pusta, zadufana w sobie idiotka bez krztyny współczucia dla innych, która dla własnej wygody zabiłaby drugiego człowieka. Głupia gówniara, jak ja nie cierpię takich pustych kretynek…

– Uważaj na słowa, ty… ty…

– Cisza. – Pchnął mnie do przodu, momentalnie poważniejąc. – Im szybciej cię załatwię, tym szybciej wrócę do siebie. Jesteś dla mnie prawdziwą udręką.

Nic z tego nie rozumiałam. Wszystko dookoła wyglądało jak poczekalnia w ośrodku zdrowia, biało-niebieska klinika dla dusz. Mój anioł śmierci wskazał mi stojącą za wysokim, błękitnym kontuarem kobietę, jedną z kilku obsługujących w tym miejscu osób. Ruch był naprawdę spory, jednak wszyscy obecni byli w mniej więcej tym samym wieku.

– Baltazar, ty tu? Podobno już nie przeprowadzasz śmiertelników? – zagadała z pogodnym, wręcz anielskim uśmiechem, zdradzając imię mojego przewodnika.

– A, trafiła się jedna, taka legenda zepsucia i przepychu. Poklikaj i sprawdź, Abigail Langdon. – Skinął głową do ubranej w biel brunetki.

Przytaknęła, wpisując na klawiaturze moje dane. Ja sama byłam w ogromnym szoku, widząc to miejsce. Każdy sobie myśli, że po śmierci widzimy biały tunel, spotykamy Boga i idziemy w jedno z trzech miejsc: niebo, piekło lub czyściec, a tu takie zaskoczenie. Rozglądałam się jak turysta na wycieczce objazdowej. Przy każdej osobie siedzącej na beżowej kanapie bądź stojącej przy biurze czuwała postać tak samo mroczna jak Baltazar, jednak nie byli to tylko mężczyźni. Każdy z przewodników i gości był mniej więcej tego samego wieku, około dwudziestki, jak ja.

– A, to ona, słyszałam. Krążą o tobie legendy, Abby! – Brunetka zaśmiała się, podając mojemu przewodnikowi opaskę na rękę. Wyglądała jak szpitalny numerek pacjenta. – Pokój osiem.

– Ona?

– Tak, osobiście chciała ją prześwietlić. – Uśmiechnęła się lekko złośliwie. – I zapewne porozmawiać o twoim awansie – dodała tajemniczo.

– Jasne, obiecuje mi go od dwóch wieków, a nadal albo kłuję widłami w dupę przeklęte dusze, albo przeprowadzam rozwydrzone bachory, bez czci i godności, mające gdzieś życie innych – warknął rozdrażniony.

Kobieta odchrząknęła, przechylając nieco głowę na bok. Na jej czole pojawiły się zmarszczki, gdy z niezadowoleniem uniosła wysoko brwi.

– Wyrażaj się tutaj – zganiła go.

– I tak trzymam język na uwięzi wystarczająco długo.

– Jaka „ona”? Co to za miejsce? Chcę się wybudzić z tego koszmaru, proszę. Już będę grzeczna, zmienię się – mówiłam jak typowa ofiara, ale żadne z nich nie słuchało.

Anioł śmierci pchnął mnie w stronę przejścia, gdzie zniknęłam w głębi holu. Kobieta zza biurka pożegnała nas i przywitała kolejną parę. Spróbowałam raz jeszcze.

– Proszę, powiedz, o co tu chodzi? Czy to jakiś zły sen?

– Siadaj. – Pchnął mnie na kanapę, zatrzymując przy drzwiach z numerem osiem. Wciąż miałam wrażenie, że jestem w poczekalni u lekarza, a nie w tej prowadzącej przed Ostateczny Sąd. – Umarłaś, a za drzwiami czeka na ciebie wyrok. Według mnie powinnaś trafić do piekła, chociaż jesteś jeszcze młoda. Może uda się wcisnąć cię do czyśćca na kilkaset lat.

– Nie, proszę, chcę się obudzić, chcę otworzyć oczy i się obudzić – powtarzałam, uderzając się w twarz.

Mimo wielokrotnych ciosów oraz otwierania i zamykania oczu nie budziłam się. Chciałam płakać, ale i tego nie mogłam, przecież byłam duchem, a one najwyraźniej nie dysponują łzami. Głośne westchnienie Baltazara zmusiło mnie do spojrzenia na niego. Odniosłam wrażenie, że po przejęciu mnie na ziemi przestał wyglądać jak typowy dwudziestolatek. Przecież był aniołem śmierci.

– Skończyłaś? Jaka ty maruda jesteś. Jak na noworocznej imprezie topiłaś tę dziewczynę w ponczu, to zgrywałaś chojraka. Teraz żałujesz, jak każda jedna, która najpierw się bawi, upokarza i gnoi innych, a następnie udaje, że jest jej z tego powodu przykro.

– Skąd to wiesz? – Miałam na myśli zabawę, podczas której próbowałam utopić Maddy.

– Albo gdy całowałaś chłopaka tej swojej kumpeli, Lyn. Też nie widziałaś w tym nic złego? Uważasz, że to było w porządku? Takie właśnie małe grzeszki uczą ludzi bezkarności, pokazując, na jak wiele mogą sobie pozwolić. Zaczynasz od niewinnego całusa, a kończysz na rytuałach w sekcie, patrosząc dziewice – burczał zniesmaczony.

Zawstydziłam się na to stwierdzenie. To prawda, wspomniany pocałunek miał miejsce, ale to Mike go zainicjował. Owszem, byłam pijana i samotna, a on liczył na przygodny seks. Jednak zamiast tego po moim pierwszym szoku dostał jedynie w pysk oraz długie kazanie, że Lyn jest dla niego „tą jedyną”. Nie miałam serca jej tego powiedzieć, szczególnie że on, tak jak ja, żałował tego czynu. Uznaliśmy więc, że pozostanie to naszą, w tym przypadku, gorzką tajemnicą.

– To, że nie poszliście do łóżka, się chwali, lecz powinnaś o tym powiedzieć przyjaciółce. A teraz spójrz, poznajesz ją?

Przekręcił coś na zegarku, pokazując mi zdjęcie dziewczyny. Przytaknęłam, kojarząc ją z sylwestra.

– Madeleine Townsend. Ładna, dożyje późnej starości, doczeka się dwójki dzieci, o ile nie spieprzy sobie życia jak ty i nie będę musiał jej zaganiać tu wcześniej.

– Poniosło mnie – szepnęłam skruszona, patrząc na zielonooką blondynkę.

– Ale nie przeprosiłaś, tak jak ojca za wyzwanie go od rogaczy czy matki za wypominanie jej rodzicielskiej nieporadności.

– A jak miałam inaczej zwrócić na siebie uwagę tej nieodpowiedzialnej dwójki frajerów, którzy nie dali mi kasy na imprezę? Nie mogłam iść w ciuchach, w których już bywałam na tego typu zabawach. Ty myślisz, że nowe chanelki rośną na drzewie?

– A ty myślisz, że ich pieniądze stamtąd się biorą? – prychnął, jakbym była zbyt głupia, aby wiedzieć, że pieniądze się zarabia. – Jaka ty jesteś rozpuszczona i zepsuta, jak przeterminowany jogurt. Opakowanie w porządku, a w środku sama zgnilizna. Gdybym był twoim ojcem, dostałabyś wpierdol, po którym zapamiętałabyś, gdzie jest twoje miejsce w szeregu – podsumował, stukając mnie palcem w klatkę. Dopiero wtedy zorientowałam się, że nie oddycham, jednak nie czuję duszności.

– Żałuję – szepnęłam, udając skruszoną. Jego słowa nie docierały do mnie, ale liczyłam, że jak pozgrywam ofiarę, to mi odpuści. Nic z tych rzeczy.

– Za późno. Dość szans ci dawaliśmy.

Jego wypowiedź przerwał głośny dzwonek, jak na dworcu, oraz wywołanie mojego imienia i nazwiska. Jak zareagowałam? Oczywiście wstałam, krzycząc, że nic nie zrobiłam, że jestem dobra i takie tam. Na niego to jednak nie działało. Pchnął mnie do wejścia jak przestępcę, bym stanęła zaraz przed nietypowym sędzią.