Historia wojny na Półwyspie Iberyjskim 1807-1814. Tom 1. 1807-1809 - Charles Oman - ebook

Historia wojny na Półwyspie Iberyjskim 1807-1814. Tom 1. 1807-1809 ebook

Oman Charles

0,0
59,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Wojna na Półwyspie Iberyjskim w latach 1807-1814 była jednym z najważniejszych konfliktów zbrojnych epoki napoleońskiej. Jej początek wiąże się z potrzebą przejęcia przez Napoleona kontroli nad Portugalią i Hiszpanią. Szybko jednak przerodziła się w serię kampanii, które pochłaniały zasoby ludzkie i materiałowe cesarza Francuzów. Siedmiotomowa historia tej wojny pióra sir Charlesa Omana zalicza się klasyki historiografii napoleońskiej i do dziś pozostaje jej wybitną i niezbędną reprezentantką. Szerokie i wnikliwe wykorzystanie wspomnień i pamiętników uczestników wydarzeń (zarówno Francuzów, jak też Brytyjczyków, Hiszpanów i Portugalczyków) oraz źródeł archiwalnych, uzupełnione cennymi wnioskami wyciągniętymi przez Omana z wizyt na polach bitew, zaowocowało powstaniem dzieła wyczerpującego i wyważonego.

Tom pierwszy pracy Omana obejmuje genezę konfliktu oraz jego pierwsze etapy. Znajdziemy w nim opis francuskiej inwazji na Portugalię, detronizacji hiszpańskich Burbonów, początków ruchu powstańczego, pojawienia się wojsk brytyjskich na Półwyspie oraz pierwszych sukcesów generała Arthura Wellesleya (późniejszego księcia Wellingtona) czy też kapitulacji francuskiego korpusu pod Bailén. Mamy okazję przyjrzeć się wydarzeniom związanym z polskimi wątkami tej wojny, na czele z pierwszym oblężeniem Saragossy i bitwą pod Somosierrą. Tom zamyka dramatyczna kampania sir Johna Moore’a, zakończona śmiercią tego generała w styczniu 1809 roku w bitwie pod La Coruñą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1279

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

A History of the Peninsular War - Volume I

© Copyright for Polish Edition

Wydawnictwo Napoleon V

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Tłumaczenie:

Katarzyna Mróz-Mazur

Redakcja:

Mariusz Promis

Tłumaczenie fragmentów francuskich:

Anna Haberko (Cz. I-IV), Marcin Baranowski (Cz. V-VIII)

Tłumaczenie fragmentów hiszpańskich:

Brunella Di Francesca i Krzysztof Polak

Przygotowanie wydania drugiego:

Michał Swędrowski

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt:[email protected]

Numer ISBN: 978-83-8320-342-3

WSTĘP DO POLSKIEGO WYDANIA

Wojna w Hiszpanii od wielu lat przyciąga uwagę Polaków, choćby ze względu na udział naszych żołnierzy walczących w szeregach Legii Nadwiślańskiej, Dywizji Księstwa Warszawskiego czy szwoleżerach Gwardii. Bogata spuścizna pamiętnikarska, opisująca wybitne wyczyny, jak również znakomite prace Kirkora i Kujawskiego wydane na emigracji powodują, że nie sposób przejść obojętnie wobec konfliktu na Półwyspie Iberyjskim. Zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy cesarza Francuzów do dziś spierają się o słuszność użycia naszych sił w tej wojnie, która z punktu widzenia Hiszpanów była „sprawiedliwa”.

Zostawiając jednak na boku polityczne racje oraz naszych rodaków, należy zwrócić uwagę, że wojna w Hiszpanii była najdłuższym konfliktem wojen napoleońskich, który miał swój lądowy front działań, zmuszający Napoleona do ciągłej uwagi1. Sukcesy przeplatały się tam z porażkami, ale w żadnym z momentów nie udało się podbić całego półwyspu. Nic dziwnego, że konflikt dorobił się określenia „hiszpański wrzód”, a Napoleon żałował potem na Wyspie Świętej Heleny swojego długotrwałego zaangażowania w tym rejonie. Przy okazji jest to jeden z nielicznych obszarów, gdzie Francuzi przez szereg lat spotykali się z Anglikami, będącymi sprawcami wielu koalicji antynapoleońskich, i próbowali sobie wzajemnie udowodnić przewagę w taktyce oraz wyższej sztuce wojennej. Nic zatem dziwnego, że ta wojna szczególnie silnie działała na wyobraźnię wyspiarzy, zwłaszcza że mogli sycić swoją dumę sukcesami odnoszonymi przez ich wodza Arthura Wellesleya, który przeszedł do historii pod przydomkiem, jaki otrzymał wraz z tytułem za bitwę pod Talaverą.

Sposób walki Wellingtona oraz jego armia były przedmiotem poprzedniej pracy Charlesa Omana wypuszczonej na nasz rynek przez Wydawnictwo Napoleon V2. Nie trzeba przedstawiać angielskiego historyka, który jest znany nie tylko czytelnikom wspominanego dzieła, ale i każdemu badaczowi epoki, a szczególnie tym, którzy interesują się walkami w Hiszpanii. History of the Peninsular War jest bez wątpienia jego najwybitniejszą pracą, dlatego z wielką dumą prezentujemy jej polskie wydanie. Oman stanął przed nie lada wyzwaniem, albowiem w Wielkiej Brytanii ukazało się wcześniej sporo dzieł na temat tej wojny, m.in. opracowanie Williama Napiera, który miał tą przewagę, że uczestniczył w walkach na półwyspie i wiele wydarzeń widział na własne oczy. Niemniej jak to bywa w historii, osobista perspektywa nie zawsze jest pomocna w opisywaniu wojny. Oksfordzki profesor z szacunkiem, lecz dobitnie wypunktował słabe punkty monografii oficera lekkiej piechoty i trudno się nie zgodzić z jego zarzutami. Oczywiście dzieła zarówno Napiera, jak i Omana są znakomite, jednak praca tego ostatniego ma więcej zalet, gdyż opiera się na znacznie szerszej bazie źródłowej. Jej autor korzystał również z większej liczby opracowań i materiałów archiwalnych, do których nie udało się dotrzeć Napierowi bądź zwyczajnie jeszcze się wtedy nie ukazały. Wysiłki brytyjskiego profesora zaowocowały siedmioma tomami, które stały się podstawą do badań nad wojną w Hiszpanii i dziś nikt nie może zajmować się tym konfliktem, nie sięgając „do Omana”.

Tworząc w czasach istniejącego jeszcze potężnego imperium, autor był niewątpliwie pod wpływem jego ideologii, wychodząc z założenia, że Wielka Brytania uratowała cały świat, a zwłaszcza Europę przed zagrożeniem, jakie niósł ze sobą i swoimi żołnierzami „korsykański karzeł”. To nastawienie jest widoczne w wielu momentach niniejszego opracowania i czasem osiąga wręcz karykaturalne rozmiary, jak we fragmencie, kiedy profesor porównuje francuskiego cesarza do średniowiecznych wiedźm, których moc ulatnia się wraz z kontaktem z wodą… Nie omieszka karcić swojego poprzednika za zgoła odmienne stanowisko w tej sprawie, a wszelkie wątpliwości w ocenie źródeł i ich wiarygodności rozstrzyga bezlitośnie na niekorzyść Napoleona, który przecież wiadomo, że jeśli tylko mógł, to kłamał, jak jego biuletyny.

Mimo tej wady Oman ma znakomite pióro, toteż jego dzieło czyta się płynnie i z przyjemnością. Wspominany już znakomity warsztat i obszerne cytaty ze źródeł, a także korzystanie z hiszpańskich i francuskich opracowań tylko wzbogacają obraz, który maluje przed naszymi oczami. Polskiego odbiorcę na pewno powinien zachęcić fakt, iż omawiany konflikt jest stosunkowo rzadko poruszany w naszej literaturze, pomijając oczywiście udział naszych żołnierzy. Dotychczasowe prace opublikowane w języku polskim pokazywały jedynie wycinek wojny. Tymczasem brytyjski profesor omawia cały konflikt i nie skupia się wyłącznie na działaniach swoich rodaków. Znakomitym uzupełnieniem są liczne aneksy, zawierające bardzo dokładne ordre de bataille, wraz z analizą sił, jak również źródła w postaci listów czy zawartych konwencji. Część stanów jednostek, które autor wstawiał pod głównym tekstem, przeniosłem do załączników, jednak większość krótkich spisów pozostała na swoim miejscu.

Pomijając zwykłe u Omana przytyki, kierowane pod adresem Napoleona, uwagę zwraca opis walk pod Somosierrą. Ponieważ angielski profesor uznał rzeczywisty przebieg wydarzeń za nierealny i oparł się nieomal w całości na relacji Ségura (zwłaszcza w kwestii liczebności szwoleżerów), lektura tego fragmentu na pewno wywoła uśmiech politowania. Tytułem komentarza zamieściłem jedynie spis prac, w których należy szukać informacji na temat tego starcia, gdyż zadaniem redaktora nie jest aż tak silna ingerencja w tekst, szczególnie że tutaj trzeba by poświęcić temu kilka stron.

Mimo że od czasu pierwszego wydania pracy minęło ponad 100 lat, większość przypisów pozostawiono w niezmienionej formie, ponieważ ciężko byłoby ustalić, z którego wydania źródła lub opracowania korzystał autor. Jeśli chodzi o kwestie czysto techniczne, to zapis jednostek wojskowych jest stosowany tradycyjnie, w naprzemienny sposób (bataliony rzymskimi cyframi, zaś pułki arabskimi itd.), z wyjątkiem jednostek samodzielnych lub nie wchodzących w skład oddziału następnego szczebla. Nazwy jednostek hiszpańskich podane są w oryginalnym brzmieniu i pisane kursywą (poza kilkoma wyjątkami). Wszystkie nazwy obcojęzyczne oddziałów pisane są kursywą, podobnie jak cytaty i wtręty z języków obcych. Natomiast w cudzysłowie zapisano określenia kolokwialne, przenośnie lub stwierdzenia ironiczne. Zwrot ciaśnina, który występuje dość często w tym tomie, jest dawnym określeniem zwężenia terenowego, kanalizującego atak jednej ze stron. Nazwy geograficzne wymagają szczególnej uwagi, np. León występuje zarówno w znaczeniu krainy (dawnego Królestwa Leónu), jak i miejscowości3.

Jak zwykle proszę o wyrozumiałość za błędy i życzę przyjemnej lektury. Mam nadzieję, że niniejsza praca wzbogaci wiedzę o epoce, udowadniając, że można pisać historię w sposób zajmujący i jednocześnie rzetelny. Wierzę też, że dzięki niej może uda się skłonić kogoś do badań, a w przyszłości być może wydania własnego dzieła.

Mariusz Promis

PRZEDMOWA

Upłynęło wiele lat, odkąd w Anglii podjęto próbę opracowania ogólnej historii dziejów wojny na Półwyspie. Niedawno opublikowano kilkanaście interesujących i cennych dzienników oraz pamiętników oficerów, którzy brali udział w tej wielkiej wojnie4, ale żaden z dzisiejszych autorów nie odważył się zmierzyć z trudnym zadaniem przedstawieniawszystkich szczegółów całego, siedmioletniego konfliktu, od powstania Dos de Mayo po bitwę pod Tuluzą. Od 60 lat prym w tym względzie wiedzie wspaniała praca Napiera. Tymczasem nagromadziła się masa cennych materiałów w języku angielskim, francuskim i hiszpańskim, które pozostają praktycznie niewykorzystane. Dostępne są dziś dokumenty publiczne i prywatne, których istnienie tylko podejrzewano w latach 30.; niezliczone autobiografie i wspomnienia, które spoczywały zapomniane na dnie szuflady, a po 50 czy 60 latach ujrzały światło dzienne, pomogły wypełnić wiele luk w naszej wiedzy. Wydana została co najmniej jedna praca o dziejach wojny, mająca pierwszorzędne znaczenie: jest to dzieło generała Arteche y Moro. Przypuszczam, że w Anglii tych 11 tomów jest w zasadzie nieznanych, chociaż są one niemal tak samo cenne, jak Guerra de la Independencia Toreno, gdyż podobnie jak ta ostatnia praca pozwalają nam zrozumieć punkt widzenia Hiszpanów.

W związku z tym wierzę, że próba podsumowania w tej publikacji wyników pracynad źródłami, prowadzonejod około 10 lub 15 lat, nie zostanie tu uznana za przejaw zarozumialstwa, albowiem sądzę, że nawet czytelnik, który poświęcił już wiele uwagi tematyce wojny na Półwyspie, znajdzie na tych stronicach sporo nowego materiału.

Do decyzji, aby podjąć się napisania ogólnej historii wojny, zmotywował mnie w dużej mierze fakt przekazania Kolegium Wszystkich Świętych5 dokumentacji dyplomaty sir Charlesa Vaughana, jednego z najwybitniejszych członków tej instytucji. Vaughan miał nie tylko wyjątkowe możliwości obserwowania przebiegu pierwszych lat wojny na Półwyspie, ale też wykorzystał je jak najlepiej, zapisując wszelkie swoje spostrzeżenia.Przypuszczam, że rzadko trafiają się ludzie o większym zamiłowaniu do zbierania i segregowania informacji. Wśród dokumentacji znajdują się jego dzienniki i korespondencja, a także niezliczone notatki sporządzone przez jego hiszpańskich przyjaciół, dotyczące spraw, w których chciał być biegły. Można w nich znaleźć również masę ulotek, proklamacji, gazet i tabel statystycznych, ułożonych w starannie związane paczki; o ile dobrze rozumiem, nie były one otwierane od śmierci Vaughana aż do dnia, gdy przeszły w posiadanie dawnego kolegium na mocy testamentu jego ostatniego żyjącego krewnego. Vaughan wylądował w La Coruñie we wrześniu 1808 roku w towarzystwie Charlesa Stuarta, pierwszego angielskiego wysłannika do Najwyższej Junty Centralnej.Wraz ze Stuartem udał się do Madrytu i Aranjuez, po drodze zaś notował wszystko, od treści rzymskich inskrypcjipo poglądy lokalnych alcaldes[burmistrzów – przyp. tłum.]i księży na bieżącą politykę. Udało mu się porozmawiać z wieloma ważnymi osobistościami. Dowiedział się na przykład od samego Cuesty o jego zdradzieckim spisku w celu obalenia junty. Odbył także długą rozmowę z generałem Castañosem na temat kapitulacji pod Bailén, z której pozyskałem kilka zupełnie nowych informacji o tym wydarzeniu. Następnie pojechał do Aragonii, gdzie przebywał przez trzy tygodnie w towarzystwiekapitana generalnegoJosé de Palafoxa. Dokładnie „przesłuchał” go w sprawie szczegółów prowadzonej przez niego słynnej obrony Saragossy, a ponadto skłonił San Genisa (pułkownika, który prowadził prace inżynieryjne podczas tych operacji), żeby sporządził dla niego 12-stronicową notatkę na temat charakteru i systemu swojej pracy. W listopadzie Vaughan razem z Palafoxem udał się na front, ale opuścił Armię Aragonii w przeddzień bitwy pod Tudelą. Usłyszawszy o klęsce od uciekinierówz armii Castaňosa, zdecydował się zawieźć tę nowinę do Madrytu. Jadąc na łeb, na szyję do stolicy, przedarł się przez pozycjekawalerii Neya pod Agredą, zdołał umknąć pościgowi, po czym cały i zdrowy dotarł do celu. Po przybyciu do Madrytu otrzymał raportydla sir Johna Moore’a i zawiózł je do Salamanki. To właśnie przywiezione przez niego wieści skłoniły brytyjskiego generała do zarządzenia zakończonego katastrofą odwrotu do Portugalii. Moore powierzył Vaughanowi nie tylko list do sir Davida Bairda z rozkazemwycofania się do Galicji, ale i raporty dla lorda Castlereagh, które natychmiast należało dostarczyć do Londynu. Vaughan popędził zatem co tchu do przebywającego w Astordze Bairda, a następnie do La Coruñy. Dotarł tam 11 dni po wyruszeniu z Tudeli, wsiadł na pokład statku płynącego do Anglii i przywiózł brytyjskiemu rządowi wieści o klęskach w Hiszpanii.

Przez jakiś czas pozostał w kraju, gdzie jednak nie próżnował. Napisał krótką relację o oblężeniu Saragossy, która w tamtym czasie cieszyła się wielką popularnością, i zebrał nowe informacje z zupełnie nieoczekiwanego źródła. Oto generał Lefebvre-Desnouettes, który dowodził pierwszymoblężeniem Saragossy, trafił do Anglii w charakterze jeńca. Vaughan natychmiast udał się do Cheltenham, gdzie zamieszkiwał Francuz po tym, jak zwolniono go na słowo honoru, i odbył z nim długą rozmowę na temat szczegółów oblężenia, której treść starannie porównał z opowieścią Palafoxa. Zapewne nikt inny nie miał możliwości zebrania informacji z pierwszej ręki na temat tej słynnej operacji. Miłośnicy romantycznego pierwiastka historii będą zadowoleni z wiadomości, że Vaughan został przedstawiony przez Palafoxa Agustinie, sławnej „Dziewicy z Saragossy”, i że usłyszał o jej wyczynie odkapitana generalnego mniej niż trzy miesiące po tym, jak do niego doszło6. Treść dziennika tego obytego w świecie członkaKolegium Wszystkich Świętych całkowicie rozwiewawszelkie wątpliwości Napiera i innych autorów co do istnienia Agustiny.

Pod koniec 1809 roku Vaughan wrócił do Hiszpanii i przez większą część wojny pełnił służbę u różnych ambasadorów angielskich w Sewilli i Kadyksie. Jego dokumenty i zbiory z późniejszych lat walksą niemal tak samo interesujące i pełne informacji, jak dokumentacja z 1808 roku, którą wykorzystałem w tym tomie.

Pracując w archiwachnad brytyjskimi dokumentami urzędowymi z pierwszych lat wojny, poświęciłem szczególną uwagę wynotowaniu wszystkich ustępów z listów Moore’a i innych brytyjskich generałów, które pominięto w druku. Fragmenty te, zawsze umieszczone w nawiasach zakreślonych ołówkiem, zawierają wiele użytecznego materiału. Są togłównie uwagi krytyczne na temat różnych osób, których ujawnianie w okresie publikacji tych dokumentów nie byłoby roztropne. W zbiorze znajduje się spora liczba przechwyconych rozkazów wydanych przez Francuzów i nieco korespondencji z Hiszpanami, zawierającej na ogół nieznane fakty i liczby. Do najbardziej interesujących pozycji należą listy generała Leitha przydzielonego do sztabu Blake’a; znalazłem w nich zdecydowanie najlepszy opis działań Armii Galicji z okresu październik-listopad 1808 roku, na jaki dotąd natrafiłem.

Co do opublikowanych już źródeł informacji, przeczytałem wszystkie dokumenty brytyjskiego parlamentuz lat 1808-1809, cały plikMadrid Gazette, a ponadto dziesiątki pamiętników i dzienników autorów francuskich, angielskich i hiszpańskich. Sądzę, że mojej uwadze nie umknęła żadna ważna książka angielska ani francuska. Muszę jednak wyznać, że część dzieł hiszpańskich cytowanych przez generała Arteche okazała się nie do zdobycia zwrówno w Londynie, jak i w Paryżu. Jeśli chodzi o ten dział,Biblioteka Muzeum Brytyjskiego7 w żadnym wypadku razie nie obfituje w źródła; brakuje nawet tak oczywistych pozycji, jak monografie Saint-Cyra i Cabanesa poświęcone wojnie w Katalonii8. Do pamiętników weteranów obu stron konfliktu często trzeba podchodzićz wielką ostrożnością; części z nich nie wolno ufać, gdy chodzi o informacje o wszystkich wydarzeniach, których piszący nie widzieli na własne oczy. Inne powstały na tyle długo po odnotowanych w nich wydarzeniach, że nie można na nich polegać nawet co do faktów, których autorzy byli naocznymi świadkami. Na przykład generał Marbot utrzymuje, że to on przywiózł do Bajonny list Murata do Napoleona powiadamiający o madryckim powstaniu Dos de Mayo, i podaje ze szczegółami, w jaki sposób cesarz przyjął tę wieść. Na podstawie listu Murata oraz odpowiedzi Napoleona pewne jest jednak, że dokument został przewieziony i dostarczony przez kapitana Hannecourta; sędziwa pamięć Marbota spłatała mu figla. Zdarzają się też gorsze przypadki, kiedy to naoczny świadek, pisząc o niedawnych wydarzeniach, podaje wersję, o której z całą pewnością wie, że jest nieprawidłowa, żeby okryć niezasłużoną chwałąsiebie samego lub jednego z przyjaciół. Tego rodzaju występków wielokrotnie dopuszczali się Thiébault i Le Noble. Wydaje się, że sporządzone przez pierwszego z nich opisy niektórych wydarzeńw Portugalii i bitwy pod Aldeia da Ponte, a także relacja Le Noble’a na temat bitwy pod La Coruñą zostały celowo zafałszowane. Znalazłem też jedno źródło angielskie, co do którego można żywić identyczne podejrzenia. Jednak w przypadku obu stron konfliktu większość błędów popełniają albo ci autorzy, którzy opisują to, czego osobiście nie widzieli, albo sędziwi narratorzy, którzy pisali swoje opowieści 20, 30 albo 40 lat po zakończeniu wojny. Ich dzienniki z tamtego okresu często zapewniają nieocenione poprawki dopamiętników czy monografii stworzonychpo upływie czasu. Na przykład dziennik Foya w formie „surowej”, opublikowany ostatnio przez Giroda de l’Ain, zawiera parę stwierdzeń na temat Wellingtona i armii brytyjskiej sformułowanych w sposób o wiele bardziej odpowiedniniż którykolwiek z fragmentów jego oficjalnejhistorii pierwszych kampanii 1808 roku.

W tomie drugim mam nadzieję zamieścić bibliografię wszelkich przydatnych prac dotyczących dwóch pierwszych lat wojny. Ponieważ pierwszy tom rozrósł się już nadmiernie, niemożliwe stało się dołączenie do niego listy wiarygodnych źródeł, która zajmuje wiele stron.

Należy zauważyć, że dodane przeze mnie załączniki zawierają kilkanaście obszernych tabel przedstawiających organizację armii francuskich i hiszpańskichw 1808 roku. Część z nich zawdzięczam dziełu generała Arteche, ale większość ułożyłem sam, kosztem ogromnej ilości czasu i pracy, na podstawie rozproszonych dokumentów z tamtego okresu – zestawień statystycznych, które można znaleźć w najprzeróżniejszych miejscach (część najważniejszych statystyk hiszpańskich zachowała się jedynie w naszych archiwachalbo w dokumentach Vaughana, a inne wyłącznie w Madrid Gazette). O ile mi wiadomo, nikt dotąd nie spróbował stworzyć kompletnego zestawienia zawierającego dane na temat armii hiszpańskiej za październik ani też ustalić dokładnego składu Wielkiej Armii Napoleona z tego samego miesiąca9. Mam zatem nadzieję, że moje załączniki okażą się tu cokolwiek przydatne.

W ciągu ostatnich paru miesięcy niejeden z moich przyjaciół zadał mi pytanie, czy warto pisać na nowo historię wojny na Półwyspie, skoro powszechnie dostępne jest wielkie dzieło Napiera. Mogę jedynie odrzec, że nie marzę, aby moja książka zajęła miejsce nieśmiertelnych tomów tego wielkiego, starego wojaka – podobnie jak doktor S.R. Gardiner, przystępując do pisania późniejszych tomów o rządach Karola I, nie marzył, by zajęły one miejsce History of the Great Rebellion Clarendona. Książki Napiera i Clarendona z pewnością pozostaną najważniejszymi współczesnymi pozycjami, stworzyli je jednak ludzie, którzy widzieli wyraźnie tylko jedną stronę opisywanych przez siebie wydarzeń. W obu tych pracach bardzo istotny jest czynnik osobisty, a polityczne i personalne sympatie i antypatie historyków wpłynęły na obraz całego dzieła. Nikomu, kto chciałby zapoznać się z bezstronnym opisem charakteru i kariery Olivera Cromwella, nie przyszłoby na myśl, żeby sięgać w tym celu po pracę Clarendona. Nie wydaje mi się jednak, aby powszechnie zdawano sobie sprawę, iż sięganie do Napiera po relację na temat celów i przedsięwzięć hiszpańskich junt czy rządów torysów z lat 1808-1814 jest równie ryzykowne. Jest on niedościgniony, gdy opowiada owydarzeniach wojny; żaden czytelnik nie jest w stanie zapomnieć jego poruszających opisów natarcia Brygady Fizylierów pod Albuerą, ataku na Wielki Wyłompodczas oblężenia Badajoz czy szturmu na pozycje Soulta pod Rhune.Te i setki innych potoczystych ustępów jego dzieła przetrwają na zawsze jako arcydzieła angielskiej prozy, pisanej żywymjęzykiem.

Gdy jednak Napier zbacza w rejony polityki angielskiej czy hiszpańskiej, staje się przewodnikiem mniej godnym zaufania. Wszystko postrzega przez pryzmat zaciętej wrogości, jaką żywił wobec współczesnych mu torysów. Będąc krewnym nie tylko Charlesa Jamesa Foxa, ale też lorda Edwarda Fitzgeralda, nigdy nie potrafił spoglądaćbez uprzedzeń na ich przeciwników politycznych. Uważał Canninga i Spencera Percevala za zdolnych do wszelkiego zła ibezzasadnego uporu.Ogromne usługi, jakie oddał Anglii Castlereagh, zostały zbagatelizowane; bazując na treści stronic Peninsular War, niepodobna byłoby się dowiedzieć, że to on wybrałWellingtona na dowódcę armii w Hiszpanii i że zatrzymał go tam mimo wszystkich sprzeciwów niechętnych temu ludzi.Na tym jednak nie koniec: Napier należał do tego osobliwego gatunkuAnglików, którzy niezależnie od wszelkich naocznych dowodów uważali, że Napoleon Bonaparte był dobroczyńcą Europy, a uparty i małostkowy sprzeciw brytyjskiego rządu pokrzyżował plany jej odnowy. W swojej przedmowie wspomniany autor posuwa się wręcz do stwierdzenia, że torysi walczyli z cesarzem nie dlatego, że był niebezpiecznym wrogiem Imperium Brytyjskiego, ale z tej przyczyny, że był obrońcą demokracji, a oni obrońcami systemu kastowego, utrzymującego przywileje wśród wyższych warstw społeczeństwa. Czytelnicy autobiografii Napiera pamiętają, że po otrzymaniu wieści o śmierci Napoleona na Wyspie Świętej Heleny rzucił się na sofę i szlochał przez trzy godziny! Pisząc zatem o rządach torysów, zawsze staje się on surowym krytykiem, czepiającym się szczegółów, natomiast wobec cesarza okazuje szacunek, który wydaje się bardzo osobliwy w przypadku zapalonego sympatyka wolności politycznej. Każdy, kto przeczytał pierwsze rozdziały jego wielkiego dzieła, z pewnością dostrzegł, że Bonaparte otrzymuje stosunkowo niewielką przyganę za jego potworny akt zdrady w Bajonnie i za jeszcze ohydniejsze postępowanie w poprzednich miesiącach, kiedy to markował przyjaźń. Nie szczędząc pogardy dla Karola IV i Ferdynanda VII – głupiego ojca i buntowniczego syna, których kłótnie dostarczyły cesarzowi okazji do działania– Napier zapomina okazać stosownie wielkie oburzenie, gdy zajmuje się fałszywym przyjacielem, który zdradził ich obu. Pisze nieomal tak, jak gdyby fakt, że ofiara jest imbecylem, bigotem albo nieposłusznym synem, usprawiedliwiał jej obrabowanie czy porwanie. Jego stronniczość sięga tak daleko, że usiłuje nawet uzasadniać oczywiste polityczne i militarne błędy popełnione przez cesarza podczas wojny na Półwyspie, zrzucając całą winę na sposób wykonywania jego rozkazów przez marszałków i „zapominając” wskazać, że były one niewykonalne.

Z drugiej strony Napier jest dokładnie tak samo zbyt surowy wobec Hiszpanów, jak nadmiernie pobłażliwy w stosunku do Bonapartego. Należał on do tych starych oficerów-weteranów wojny na Półwyspie, którzy nie potrafili wyprzeć ze swego umysłu wspomnień o pewnych sprawach, jakie widzieli lub o jakich zasłyszeli. Okrucieństwa popełniane przez gerylasów,haniebna panika, jaka wybuchła w przeddzień bitwy pod Talaverą, idiotyczna duma i upór Cuesty, a także tchórzostwo Imaza i La Peñy uprzedziły go do ich rodaków. Napuszona elokwencja hiszpańskich proklamacji, po których pojawiła się proza życia w postaci nieudolnych działań ich armii, wywoływała u niego obrzydzenie. Zawsze przyjmuje on raczej francuską niż hiszpańską wersję wydarzeń, zapominając, że Bonaparte i jego oficjalni kronikarze to źródła informacji, które wcale nie bardziej niż ich przeciwnicy zasługują na to, żeby wierzyć im bez zastrzeżeń. Pisząc o pojedynczych Hiszpanach (za przykład możemy tu wziąć José de Palafoxa albo nieszczęsnych Daoiza i Velarde’a), jest tak niesprawiedliwy, że aż skrajnie okrutny. Na zdumiewające oszczerstwo rzucone przez niego na armię La Romany miałem okazję dokładniej zwrócić uwagę w drugim tomie tej pracy. Napier nieodmiennie wyolbrzymia klęski Hiszpanów i pomniejsza ich sukcesy. Przesadza, podając informacje o stanie liczebnym ich sił w bitwach czy o stratach poniesionych podczas klęski. Wyraźnie nie zadaje sobie trudu sięgnięcia do starannie opracowanego zbioru raportów dziennych armii i do innych urzędowych dokumentów, jakie hiszpańskie Ministerstwo Wojny opublikowało kilka lat przed napisaniem przez niego pierwszego tomu. Wszystkie dane zapożycza od francuskich marszałków, którzy nie obliczają ich rzetelnie.Mogłoby się zdawać, że to zbyt ostre słowa w stosunku do tak wielkiego autora, jednak szczegółowe badanie dowodzi, że niemal wszystkie stwierdzenia Napiera odnośnie do bitew z udziałem Hiszpanów zostały zaczerpnięte ze źródeł francuskich. Ignoruje on natomiast wersję strony hiszpańskiej.Oburzony arogancją i uporem, za sprawą których Hiszpanie często utrudniali działanie jego bohaterowi Wellingtonowi, Napier nie chce dostrzegać okoliczności, które często tłumaczą czy nawet usprawiedliwiają ich postępowanie. Po lekturze jego relacji należy sięgnąć do prac Arguellesa, Toreno lub Arteche i zapoznać się z ich obroną działań rodaków, a dopiero potem wyrobić sobie zdanie na temat faktów. Krótko mówiąc, każdy badacz wojny na Półwyspie musi przeczytać pracę Napiera, ale nie wolno mu sądzić, że po zakończeniu tej lektury poznał w pełni znaczenie i wagę tej wielkiej wojny.

Detale topograficzne większości moich map zostały zaczerpnięte ze wspaniałego atlasu opublikowanego przez hiszpańskie Ministerstwo Wojny w ciągu ostatnich 20 lat, ale szczegóły rozmieszczenia wojsk opracowałem sam. Baczną uwagę poświęciłemtworzeniu map Vimeiro i La Coruñy, wskazując pozycje zajmowane przez każdy z francuskich i angielskich batalionów.

Szczególne podziękowania jestem winny trzem osobom za ich niezmiernie uprzejmąpomoc przy powstawaniu tego tomu. Pierwsza z nich wykonała korektę pracy, a następnie ułożyła do niej indeks. Z kolei pan C.E. Double dostarczył mi wielu sugestii co do poprawek, które też uwzględniłem. Natomiast pan C.T. Atkinson z kolegium Exeter podzielił się ze mną swojąobszerną wiedzą o historii brytyjskich pułków inaprowadził mnie na wiele drobiazgowych informacji o organizacji armii Wellesleya i Moore’a. Tak więc wszystkim trzem pomocnikom jestem bezgranicznie zobowiązany.

C. Oman

Kolegium Wszystkich Świętych

31 marca 1902 roku

CZĘŚĆ INAPOLEON I HISZPAŃSCY BURBONOWIE

ROZDZIAŁ ITRAKTAT W FONTAINEBLEAU

Nie jestem spadkobiercą Ludwika XIV, lecz Karola Wielkiego, napisał Napoleon w jednym z tych momentów, w których zdobywał się na zwięzłe wyznania o swojej osobie,a które są tak cenne dla badaczy zarówno najbardziej interesującej epoki, jak i najciekawszej osobowości w dziejach nowożytnych10. Niektórzy historycy doszukiwali się przyczyn wybuchu wojny na Półwyspie w odległej przeszłości, a konkretnie w odwiecznym i nieuniknionym konflikcie między demokracją a systemem opartym na władzy uprzywilejowanych warstw społecznych11. Inni, przyjmując wersję wydarzeń cesarza, przedstawiali ją jako przypadkową pochodną jego planu narzucenia blokady kontynentalnej całej Europie. Nam osobiście wydaje się, że nie trzeba tu sięgać w czasie dalej niż poza ten moment, w którym Bonaparte wyraził pogląd, iż nie jest następcą największego z Burbonów, lecz założyciela Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Czym innym jest utrzymywać, że jest się pierwszym wśród monarchów europejskich, a czym innym, że jest się królem królów. Ludwik XIV miał dalekosiężne ambicje wobec siebie i własnego rodu, ale to na podstawie swojej niezbyt głębokiej i rzetelnej wiedzy o Karolu Wielkim Napoleon powziął pomysł stworzenia jednego cesarstwa obejmującego całą Europę. Była to idea stania się monarchą, którego rozkaz będzie obowiązywał w Paryżu i Moguncji, w Mediolanie i Hamburgu, w Rzymie i Barcelonie, a wasalni książęta będą płacić daninę ze wszystkich ziem nad Odrą, Łabą i środkowym Dunajem12.

Nie ma tu potrzeby śledzić rozwoju powyższej koncepcji przed zimą przełomu 1805 i 1806 roku, czyli momentem, gdy po zwycięstwie pod Austerlitz i zawładnięciu po raz pierwszy Europą Środkową, Bonaparte zaczął wcielać w życie swój imponujący plan uczynienia z wszystkich królestw kontynentu państw wasalnych Cesarstwa Francuskiego. Wymusił on na Franciszku II zrzeczenie się skromnych praw do korony Świętego Cesarstwa Rzymskiego, które straciły już wartość, ponieważ zamierzał zastąpić ten cień przeszłości nowym i realnym tworem. Koncepcja, według której mógłby stać się cesarzem Europy, a nie tylko Francuzów, była już wówczas opracowana, mimo że wciąż jeszcze trzeba było skarcić Prusy oraz powstrzymać Rosję i zmusić ją do skierowania swojej ekspansji na wschód. Fundamenty pod budowę Związku Reńskiego położono po Austerlitz, ale przed bitwami pod Jeną i Auerstädt13. W tym samym czasie cesarz przystąpił do tworzenia kolejnych królestw, które miały mu podlegać i znajdować się pod rządami władców z jego własnego rodu. Ostatnim etapem tego procesu miało być powstanie nowego królestwa Hiszpanii pod rządami Józefa Napoleona I. Latem 1806 roku cały system był już dobrze rozwinięty. Jego pierwszym eksperymentem było osadzenie w czerwcu 1805 roku w Księstwie Lukki i Piombino siostry cesarza Elizy i jej nie liczącego się w polityce małżonka. Potem, w lutym 1806 roku, Józefowi Bonapartemu podarowano Królestwo Neapolu, należące przedtem do Burbonów, a w czerwcu przekształcono Republikę Batawską w Królestwo Holandii, rządzone przez Ludwika Bonapartego. W marcu tego samego roku szwagier cesarza Joachim Murat został wielkim księciem Bergu, a siostra Napoleona Paulina księżną Guastalli. Cesarz bez wątpienia miał na oku całą Europę, zwracając uwagę na wszystkie te rejony, które można by wykorzystać do dalszej rozbudowy systemu państw lennych.

Pewne jest, że jego oczy musiały od dłuższego czasu spoglądać pożądliwie na nieudolnie rządzone królestwa Hiszpanii i Portugalii. Napoleon żywił wobec domu Burbonów ten rodzaj urazy, jaki zawsze czuje się wobec ludzi, którym wyrządziło się krzywdę. Wiedział, że nie będą oni nigdy w stanie darować zawodu doznanego w 1799 roku ani też zabójstwa księcia d’Enghien, bez względu na to, jak starannie ukryją swoje uczucia pod maską nikczemnej służalczości. To, co naprawdę czuli, można było odgadnąć po zdradzieckim postępowaniu ich krewnych z Neapolu, których Napoleon właśnie przegnał z kontynentu. Burbonowie hiszpańscy byli w tym czasie najbardziej służalczymi i najbardziej wykorzystywanymi z jego sojuszników. Karol IV pod wpływem idiotycznych rad swojego faworyta Godoya od 1795 roku konsekwentnie trzymał się przymierza z Francją i tym samym sprowadził na swoje królestwo niewymowne nieszczęścia. Niemniej Napoleon i tak był głęboko niezadowolony ze sposobu, w jaki spełniał on rolę sojusznika. Danina w postaci 72 milionów franków, jaką cesarz rokrocznie wymuszał od zubożałego sąsiada, wydawała mu się zaledwie nieznaczącym drobiazgiem. Główną korzyścią, jakiej się spodziewał, kiedy w 1804 roku zmuszał Hiszpanię do wojny z Anglią, było wsparcie jej floty. Zamierzał za jej pomocą zyskać kontrolę nad wodami oddzielającymi Wielką Brytanię od Europy i zapanować nad kanałem La Manche na tyle długo, żeby móc rozpocząć planowaną inwazję na brzegi Kent i Sussex. Okazało się jednak, że nie można polegać na hiszpańskiej marynarce, która zawsze była groźniejsza na papierze niż w walce. Jej kwiat został wcześniej zniszczony pod Trafalgarem, a w 1806 roku pozostało jej tylko parę okrętów; gniły one w przystaniach Kadyksu, Kartageny i Ferrol, a z powodu ścisłej blokady Collingwooda nie były nawet w stanie dokonać koncentracji. Napoleona złościła bezradnośćsojusznika i już wtedy rozmyślał nad tym,że w rękach człowieka zdolniejszego i bardziej energicznego niż Karol IV Hiszpania mogłaby mu udzielić zupełnie innego rodzaju pomocy. W późniejszych latach wspominano, że już w 1805 roku cesarz skarżył się ponuro swoim zausznikom,iż Burbon na tronie hiszpańskim jest bardzo męczącym sąsiadem, zbyt słabym jako sojusznik, a jednak groźnym jako potencjalny wróg14. Mimo całej służalczościokazywanej przezKarola IV wierzył bowiem – całkiem słusznie – że każdy z Burbonów musi w głębi serca nienawidzić tego sprzecznego z naturą sojuszu zawartego z dziecięciem rewolucji. Jednak w 1806 roku Bonaparte miał w perspektywie wojnę z Prusami i brakowało mu czasu, żeby ingerować w sprawy Półwyspu. Uznał, że Hiszpania może poczekać, i jest mało prawdopodobne, że miał już opracowany konkretny plan, jak się nią zająć.

Niewątpliwie czynnikiem, który zadecydował o jego późniejszych poczynaniach, było zachowanie hiszpańskiego rządu jesienią 1806 roku, podczas kampanii pruskiej. Tuż przed stoczeniem decydujących bitew pod Jeną i Auerstädt opinia publiczna Europy spodziewała się, że wojska francuskie zostaną powstrzymane, ponieważ Prusy nadal cieszyły się wielką renomą pod względem militarnym. Co do Rosji, to dobrze wiedziano, że do bitwy pod Austerlitz nie zdążyła zmobilizować całości swoich sił. Wierzono, że te dwa państwa działające razem będą dla Napoleona zbyt twardym orzechem do zgryzienia. W chwili gdy pogląd ten był jeszcze aktualny, król Hiszpanii, czy raczej jego faworyt Godoy, przedstawił osobliwą proklamację, dowodzącą, jak krucha jest więź wierności łącząca jego kraj z Francją i jak puste są jego słowa o lojalności wobec cesarza, którą tak się szczycił15. Był to płomienny apel do narodu hiszpańskiego, aby en masse [masowo – przyp. tłum.]chwycił za broń i dopomógł rządowi, nie szczędząc ludzi, koni i pieniędzy. Przybywajcie, głosiła proklamacja, drodzy rodacy, przybywajcie i składajcie przysięgę na wierność pod sztandarami najbardziej łaskawego z suwerenów. Bóg zwycięstwa miał uśmiechnąć się do narodu, który sam sobie dopomoże, a rezultatem tych energicznych starań miał być trwały i przynoszący szczęście pokój. Na obronę Karola IV można było przywołać argument, że cała treść odezwy była bardzo mglista, a niewymienionym z imienia wrogiem, którego miano zmiażdżyć, mogła być równie dobrze Anglia. Jednak tak się nieszczęśliwie składało, że całe trzy zdania proklamacji poświęcono żądaniom zapewnienia koni i natychmiastowego zwiększenia liczebności kawalerii w hiszpańskiej armii. Twierdzenia, że kawalerzystów zamierzano użyć do walki przeciw angielskiej flocie, praktycznie nie dawało się bronić na poważnie – natomiast o siłach marynarki w proklamacji nie padło ani jedno słowo.

Dokument wydano 5 października 1806 roku, a niedługo potem do Madrytu dotarła wieść o bitwach pod Jeną i Auerstädt oraz o zajęciu Berlina. Dla księcia Pokoju informacja, że jego oczekiwania się nie spełniły, a Napoleon odniósł pełny triumf, stanowiła zupełny szok. Pospiesznie odwołał swoje siły zbrojnei zasypał cesarza listami z wyjaśnieniami i przeprosinami, wskazując, że wrogiem, do którego odnoszono się w proklamacji, nie mógł być przecież sojusznik, którego darzy się takim szacunkiem. Dokument dotarł do Napoleona, gdy był na polu bitwy pod Jeną, i wywołał u dostojnego czytelnika silny napad wściekłości16. Skoro jednak miał jeszcze walczyć z Rosją, chwilowo stłumił gniew i udał, że zadowala go treść służalczych listów z wyjaśnieniami od Godoya. Niemniej w zasadzie nie możemy żywić wątpliwości, iż w tym oto momencie cesarz podjął decyzję, że ród Burbonów musi zakończyć swoje rządy w Hiszpanii. Z pewnością rozmyślał nad niebezpieczeństwem, jakiego uniknęła południowa Francja: 100 000 Hiszpanów mogło pomaszerować na Bordeaux czy Tuluzę w chwili, gdy toczyły się walki pod Jeną i Auerstädt, a na niestrzeżonej granicy w Pirenejach nie było żadnej armii, która by ich zatrzymała. Oczywiste jest, że gdyby tę ostatnią batalię odwleczono o miesiąc lub gdyby na pierwszym etapie walki z Prusami nie stoczono żadnej decydującej bitwy, Godoy zdecydowałby się na otwartą wojnę. Cios w plecy, nawet jeśli zadany za pomocą broni tak marnej, jak zdezorganizowana armia hiszpańska, bez wątpienia pokrzyżowałby wszystkie plany Napoleona i zmusiłby go do skierowania na południe tych rezerw, które miały zasilić Wielką Armię. Jasne było, że nie wolno pozwolić, aby taka sytuacja się powtórzyła. Siłą rzeczy należało się spodziewać, że z chwilą zakończenia wojny z lat 1806-1807 Napoleon zwróci się przeciwkoHiszpanii i zdetronizuje Karola IV albo przynajmniej zażąda zwolnienia Godoya ze stanowiska. Cesarz sam wyznał to podczas pobytu na Wyspie Świętej Heleny. Jak wówczas stwierdził, właściwym posunięciem byłoby wypowiedzieć Hiszpanii otwartą wojnę zaraz po podpisaniu traktatu w Tylży17.

Po doświadczeniach ośmiu lat sojuszu z Napoleonem rządzący Hiszpanią powinni byli wiedzieć, że jego milczenie w trakcie kampanii przeciwko Rosji i Prusom nie wróży im nic dobrego. Ówczesne zamiary francuskiego cesarza umknęły jednak ich uwadze i pośpiesznie rzucili się, żeby odpokutować wydanie proklamacji z 5 października, w służalczy sposób wykonując wszelkie wydane przez niego rozkazy. Najważniejszy z nich dotyczył mobilizacji i wysłania na Bałtyk 15 000 najlepszych wojsk hiszpańskich (w marcu 1807 roku), co też niezwłocznie wykonano, zwiększając stan osłabionych batalionów i szwadronów, tak aby posiadały komplet żołnierzy. W tym celu uzupełniano je ludźmi i końmi z licznych jednostek, które miały pozostać w kraju, co doprowadziło do dezorganizacji tych ostatnich18. Domniemana przyczyna wydania tego rozkazu, w postaci zagrożenia desantem szwedzkim i angielskim na tyły Wielkiej Armii, była wiarygodna, ale nie ulega też wątpliwości, że prawdziwym celem było pozbawienie Hiszpanii znacznej części posiadanych sił, i to tych najbardziej efektywnych. Gdyby Godoy mógł przysłuchiwać się rozmowom Napoleona i Aleksandra w Tylży, byłby przerażony bezceremonialnością, z jaką cesarz zaproponował carowi, że odbierze Hiszpanii Baleary i odda je Ferdynandowi Neapolitańskiemu, jeśli ten zgodzi się przekazać Sycylię Józefowi Napoleonowi19. Ograbieniesojusznika było z pewnością posunięciem w stylu Bonapartego (Godoy na pewno nie zapomniał, co stało się z Trynidadem i Cejlonem), jednak nigdy przedtem nie sugerował on, aby oderwać od Hiszpanii już nie jej odległą kolonię, lecz prowincję przez wiekinależącą do Królestwa Aragonii. Szczegóły planu zawarto w tajnych i dodatkowych klauzulach traktatu w Tylży, których treść Napoleon życzył sobie zachować w sekrecie, póki nie przyjdzie właściwy czas.

Dopiero po powrocie Bonapartego do Francji z długiej kampanii w Polsce sprawy Półwyspu Iberyjskiego zaczęły wysuwać się na pierwszy plan. Cesarz przybył do Paryża pod koniec lipca 1807 roku. Można byłoby oczekiwać, że w tym momencie wyciągnie rózgę, aby wymierzyć chłostę,na którą rządzący Hiszpanią zasłużyli sobie wydaniem w poprzednim roku absurdalnej proklamacji. Nic jednak nie sygnalizowało, aby miał taki zamiar. Wprawdzie na początku sierpnia pod Bajonną zaczęła koncentrować się spora ilość francuskich sił20, ale Bonaparte otwarcie ogłosił, że planuje ich użyć nie przeciw Hiszpanii, a Portugalii. Jeden z artykułów traktatu w Tylży oznajmiał, że Szwecja i Portugalia, jako ostatnie mocarstwa w Europie nie biorące udziału w blokadzie kontynentalnej, powinny zostać zmuszone – w razie potrzeby także siłą – do przystąpienia do niej oraz do zamknięcia angielskim kupcom dostępu do swoich portów. Należało się zatem spodziewać, że podobnie jak w 1801 roku Francja wyśle kontyngent, żeby pomóc Hiszpanii wywrzeć nacisk na jej mniejszego sąsiada. Godoy i jego pan trzymali się tej myśli i nadal – tak samo, jak przez długi czas przedtem – nie chcieli dostrzegać „znaków czasu”. Rozkazali hiszpańskiemu ambasadorowi w Lizbonie, aby we wszelkich sprawach ściśle współdziałał ze swoim francuskim kolegą.

Wobec tego 12 sierpnia przedstawiciele dyplomatyczni Hiszpanii i Francji dostarczyli Janowi, księciu regentowi Portugalii (pełniącemu tę funkcję z powodu choroby psychicznej jego matki, królowej Marii), noty prawie identycznej treści. Oświadczali w nich, że poproszą o paszporty i opuszczą Lizbonę, jeśli do 1 września regent nie wypowie Anglii wojny, nie rozkaże swojej flocie dołączyć do floty państw sprzymierzonych, nie skonfiskuje wszystkich brytyjskich towarów znajdujących się w jego portach i nie aresztuje wszystkich brytyjskich poddanych przebywających w granicach jego królestwa. Książę, człowiek lękliwy i nieudolny, którego jedynym pragnieniem było zachowanie neutralności, odpowiedział, że jest gotowy zerwać stosunki dyplomatyczne z Anglią i zamknąć porty dla brytyjskich statków, ale zatrzymanie ludzi i zajęcie własności brytyjskich kupców bez uprzedniego wypowiedzenia wojny byłoby sprzeczne z zasadami prawa międzynarodowego i moralności. Przez krótki czas miał nadzieję, że ten półśrodek zadowoli Napoleona i że on sam będzie mógł przystąpić do blokady kontynentalnej bez konieczności wypowiadania wojny Wielkiej Brytanii. Jednak po wymianie listów między francuskim ministrem de Raynevalem a jego mocodawcą w Paryżu przyszła odpowiedź, że oferta regenta jest niezadowalająca, w związku z czym przedstawiciele dyplomatyczni Francji i Hiszpanii otrzymali rozkaz natychmiastowego opuszczenia Lizbony. Uczynili to 30 września, choć bez oficjalnego wypowiedzenia wojny.

18 października armia francuska nosząca „niewinną” nazwę Korpus Obserwacyjny Żyrondy, która od początku sierpnia koncentrowała się pod Bajonną, przekroczyła rzekę Bidasoa pod Irun i weszła do Hiszpanii. Dowodził nią Junot, jeden z najczynniejszych i najenergiczniejszych dowódców Napoleona, który nie należał jednak do wielkich wodzów w rodzaju Massény, Soulta czy Davouta. Był dobrym żołnierzem, ale poślednim wodzem, a nominację otrzymał, ponieważ posiadał już pewną wiedzę na temat Portugalii – w 1805 roku zajmował stanowisko ambasadora w Lizbonie. Obiecano mu tytuł książęcy i buławę marszałka, jeśli wykona zadanie tak, żeby jego pan był w pełni usatysfakcjonowany.

Oczywiste jest, że Napoleon od samego początku zaplanował wszystko w taki sposób, aby Portugalia odmówiła wykonania haniebnych rozkazów wydanych księciu regentowi. Gdyby cesarz życzył sobie jedynie ostatecznie rozciągnąć blokadę kontynentalną na całą południową Europę, sposób, w jaki rząd portugalski zaoferował się spełnić jego żądania, w zupełności by mu wystarczył. Dążył jednak do aneksji, a nie tylko do samego utwierdzenia swojego zwierzchnictwa nad Portugalią. Fakt, że przystąpił do skoncentrowania wojsk pod Bajonną, jeszcze zanim zagroził regentowi, dostatecznie dowodzi jego zamiarów. Nie potrzebował armii, aby zastraszyćPortugalczyków: byłoby niewiarygodne, gdyby wobec ówczesnej sytuacji panującej w Europie odważyli się zaryzykować wojnę z Francją i Hiszpanią, niewzruszenie popierając sprawę Anglii. Regent był człowiekiem bojaźliwym i było pewne, że się podporządkuje. Napoleon zadbał jednak o to, żeby podyktowane przez niego warunki brzmiały dostatecznie napastliwie i aby rząd portugalski chciał błagać o zmianę szczegółowych postanowień, ale ze smutkiem pogodził się z koniecznością wyrażenia zgody na główny punkt, jakim było prowadzenie wojny z Anglią i udział w blokadzie kontynentalnej. Jak można się było spodziewać, książę regent spróbował bez przekonania targować się w sprawie bardziej upokarzających detali, przez co Napoleon wycofał ambasadora i „spuścił ze smyczy” swoje armie.

Wkrótce po tym, jak Junot przekroczył Bidasoę, w Fontainebleau podpisano ów osławionytajny traktat; tym samym rozpoczął się drugi etap intryg cesarza przeciw krajom Półwyspu. Traktat przygotowali marszałek dworu Napoleona Duroc i agent Godoya Eugenio Izquierdo, albowiem oficjalny ambasador Hiszpanii w Paryżu książę Masserano nie został wtajemniczony przez swojego pana w tę sprawę21. Wszelkimi delikatnymi kwestiami zajmował się osobisty przedstawiciel hiszpańskiegofaworyta, osobistość tajemnicza, lecz przebiegła, a mianowicie dyrektor Ogrodów Botanicznych w Madrycie. Jego status potwierdzał dokument podpisany przez samego króla; dawał on wspomnianemu przedstawicielowi uprawnienia do prowadzenia negocjacji z Francją w charakterze pełnomocnika. Manuel jest twoim protektorem i rób, co ci każe; służąc jemu, służysz także mnie, oświadczył stary król, udzielając tego pełnomocnictwa.

Traktat w Fontainebleau to osobliwy dokument. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że ma on na celu przede wszystkim zadowolenie Godoya. Składa się z 14 artykułów22, z których najważniejsze zawierają szczegółowe informacje na temat planowanego podziału Portugalii. Kraj miał zostać rozdzielony na trzy części. Porto i północna prowincja Entre-Douro-e-Minho miały stać się Królestwem Północnej Luzytanii i zostać przekazane Burbonowi, młodziutkiemu królowi Etrurii,którego Napoleon właśnie zmuszał do opuszczenia jego przyjemnej siedziby we Florencji. Cała południowa Portugalia, ogromna prowincja Alentejo i wybrzeże Algarve, miała stanowić niezależne księstwo, oddane Godoyowi, który miał otrzymać tytuł księcia Algarve23. Pozostałe części państwa, Lizbona oraz prowincje Beira, Estremadura i Trás-os-Montes, miały być oddzielone od reszty ziem i pozostawać pod rządami i administracją Francuzów, póki nie zostanie zawarty powszechny pokój. Ostatecznie układające się strony miały rozstrzygnąć, czy przywróci się je rodowi Bragança.

Zamiast zostać ukaranym za swój wybrykzjesieni 1806 roku Godoy miał z woli Napoleona zostać udzielnym księciem! Jednak sama Hiszpania odnosiła niewielki zysk z podpisania tego niezwykłego traktatu: Karol IV mógł w ciągu następnych trzech lat przyjąć pompatyczny tytuł Cesarza Obu Ameryk i miał otrzymać część zamorskich posiadłości Portugalii, ale w międzyczasie – bez względu na to, czy i jakie traktaty podpisano – i tak te ziemie musiały wpaść w ręce Wielkiej Brytanii, która w przeciwieństwie do Napoleona panowała na morzach.

Jest mało prawdopodobne, aby Bonaparte żywił kiedykolwiek poważny zamiar zrealizowania postanowień traktatu w Fontainebleau. Jak zastrzegał artykuł XIV, nie miały one nawet zostać podane do wiadomości publicznej, póki Napoleon sobie tego nie zażyczy. Godoy bardzo sobie u niego „nagrabił”, a cesarz nigdy nie należał do gatunku ludzi skłonnych do wybaczania. Jak wkrótce wykażemy, pozycja i rola królewskiego faworyta były tak haniebne i budziły tak wielką nienawiść, że trzeba było mieć jeszcze więcej cynizmu niż Napoleon, aby obalać stare i wielkie królestwo w celu zrobienia z tego człowieka udzielnego księcia. Zbyt absurdalne byłoby nieustanne pozowanie na odnowiciela Europy, strzegącego jej przed perfidnymi intrygami Wielkiej Brytanii, a potem jako narzędzie tej odnowy użycie zepsutego i sprzedajnego faworyta nikczemnej, starej królowej Hiszpanii. Nawet przy rosnącym samouwielbieniu, w jakie już popadał Napoleon w 1807 roku, jego przenikliwy umysł kazałby mu odrzucić ten pomysł. Jaki zysk można było odnieść z oddania królestwa fałszywemu przyjacielowi, którego uznano winnym potajemnego dopuszczenia się nielojalności, a który jest nieudolny, powszechnie znienawidzony i cieszy się złą sławą?

Jeśli jednak przypiszemy traktatowi w Fontainebleau inne znaczenie, zobaczymy go też w zupełnie odmiennym świetle. Jeżeli przyjmiemy hipotezę, że celem Bonapartego w rzeczywistości było zapewnienie pretekstu, dzięki któremu armie francuskie będą mogły wmaszerować do Hiszpanii, nie budząc podejrzeń, sens wszystkich tych klauzulstaje się jasny. Ten książę Pokoju, stwierdził Napoleon w jednej z chwil szczerości, ten majordomus jest znienawidzony przez naród; oto łotr, który sam otworzy dla mnie bramy Hiszpanii24. Nieistniejące księstwo,którym machano Godoyowi przed oczami, miało jedynie odwrócić jego uwagę, kiedy armie Francji będą wlewać się do Hiszpanii przez Pireneje. Wątpliwe, czy cesarz zamierzał pozwolić na ujawnienie planu utworzenia KsięstwaAlgarve – a jeśli już, to z pewnością tylko po to, żeby patriotycznie nastawieni Hiszpanie czuli jeszcze większą odrazę w stosunku do faworyta, gdy cesarskie ramię będzie miało jednym ruchem usunąć jego i jego pana. Sam traktat dowodzi, że Napoleon już w październiku szykował kolejne siły, oprócz korpusu dowodzonego przez Junota, i że we właściwym momencie zamierzałpobić i zająć Hiszpanię. Do dokumentu załączona jest konwencja regulująca szczegóły inwazji na Portugalię. Klauzula VI tego dokumentu wspomina, że cesarz miał zamiar skoncentrować pod Bajonną jeszcze 40 000 żołnierzy, na wypadek gdyby Wielka Brytania zagroziła zbrojnym desantem na Portugalię, i że ta armia miała być gotowa do przekroczenia Pirenejów przed 20 listopada. Napoleon wysłał tam nie 40 000, ale 100 000 ludzi i rzucił ich doHiszpanii, mimo że żadna inwazja angielska na Portugalię nie nastąpiła ani nawet nie była planowana. Czy można w takich okolicznościach choć przez chwilę myśleć, że działał w dobrej wierze, czy raczej należy uznać, że traktat w Fontainebleau był wyłącznie pułapką?

Ludzie tacy jak Talleyrand czy Fouché, którzy najlepiej potrafili osądzić, co dzieje się w głębi cesarskiego umysłu, przejrzeli plany Napoleona na długo przed podpisaniem traktatu. Talleyrand oświadcza w swoich pamiętnikach25, że został pozbawiony teki ministra spraw zagranicznych w sierpniu 1807 roku, ponieważ nie podobał mu się pomysł dokonania inwazji na Hiszpanię w tak zdradziecki sposób, i że ostrzegał swojego pana przed jego realizacją. Prawdopodobieństwa słuszności tego oskarżenia nie umniejsza fakt, iż podczas pobytu na Wyspie Świętej Heleny Napoleon kilkakrotnie stwierdzał, że to Talleyrand jako pierwszy wpadł na powyższy pomysł i że doradzał mu go, jednocześnie intrygując, tak aby za granicą utrwaliła się opinia, że sam był przeciwny planowi. Z drugiej strony nie jesteśmy przekonani o niewinności księcia Benewentu wyłącznie ze względu na to, iż w swojej autobiografii napisał, że aktywnie przeciwstawiał się realizacji tego projektu. Według niego cesarz powiedział mu o całej intrydze zaraz po powrocie z Tylży, deklarując, że nigdy więcej nie narazi się na niebezpieczeństwo ciosu w plecy, w chwili gdy będzie zajęty w Europie Środkowej26. Talleyrand dodaje, że sam zwalczał ten plan, używając wszelkich możliwych argumentów, ale nie był w stanie nawet odrobinę odwieść swojego pana od jego zamiaru. Zapewne jest to prawdą – jednak wierzymy w to nie dlatego, że autor tak napisał (jego weksle wymagają indosowania przez mecenasa o mniej zszarganej reputacji), a z tej przyczyny, że cała hiszpańska afera została przeprowadzona w iście napoleońskim stylu. Owa przygotowana w fachowy sposób mieszanka przemocy i oszustwa jest w oczywisty sposób dziełem tej samej ręki, która pokierowała upadkiem Republiki Weneckiej i detronizacją papieża Piusa VII. Nikomu innemu nie da się przypisać obmyślenia tej intrygi.

ROZDZIAŁ IIDWÓR HISZPAŃSKI

Armia Junota zbliżała się do granicy Portugalii, a wBajonnie już zaczynała koncentrować się kolejna siła (pod nazwą II Korpusu Obserwacyjnego Żyrondy), gdy na dworze hiszpańskim doszło do zaskakujących wydarzeń. 27 października, w dniu podpisania traktatu w Fontainebleau, książę Asturii Ferdynand został aresztowany przez własnego ojca i umieszczony w odosobnieniu pod zarzutem zdrady stanu – spiskowania w celu detronizacji czy wręcz zamordowania sędziwego króla. Za ten zdumiewający rozwój sytuacji nie trzebawinić Napoleona. Niektórzy historycy uznali, że rozmyślnie podsycał kolejne konflikty rodzinne w Madrycie, ale wszelkie czynniki sprzyjające powstaniu problemu i tak już istniały, a postać, jaką przybrał, nie była specjalnie dogodna dla ówczesnych planów cesarza. Jego źródłem był nieunikniony i od dawna spodziewany bunt przeciw dominacji Godoya.

Już samo to, że tak nieudolny parweniusz był w stanie sprawować kontrolę nad zagraniczną i wewnętrzną polityką Hiszpanii od 1792 roku, wystarczająco dobrze dowodzi, w jak żałosnym stanie znajdował się kraj. Godoy był jedynie dworskim faworytem najgorszego gatunku. Porównanie z Buckinghamem byłoby dla niego o wiele za pochlebne, a nawet Piers Gaveston, choć był próżnym i pretensjonalnym głupcem, przynajmniej posiadał bystry umysł i niemałe umiejętności rycerskie27.Możemy tu przypomnieć, że po paru latach pierwszego z nich spotkała śmierć od sztyletu, a drugiego od topora, i to przy pełnej aprobacie angielskiej opinii publicznej. Jednak Godoy świetnie prosperował przez 16 lat, uhonorowany tytułami oraz stanowiskami i obładowany łupami – wyłącznie dzięki jawnemu upodobaniu, jakie żywiła do niego królowa, jak również pragnieniu starego zidiociałegokróla, aby ktoś uwolnił go od ciężaru jego kłopotów. Każdy rozumny mieszkaniec Hiszpanii nienawidził faworyta, postrzegając jego osobę jako jawny symbol korupcji na wysokich stanowiskach. Każdy patriota dostrzegał, że ów rzekomy mąż stanu, który najpierw przypochlebiał się Barrasowi, a potem Bonapartemu, i obydwu służył jako pionek, aż doszło do ostatecznego upadku i bankructwa królestwa, powinien zostać usunięty. Nie widać było jednak żadnych oznak działań przeciwko niemu, pomijając ukryte intrygi, które knuto w otoczeniu następcy tronu. Możliwe, że gdyby nie ingerencja Napoleona w sprawy Hiszpanii, książę Pokoju jeszcze przez wiele lat cieszyłby się władzą. Oto cena, jaką płaci naród, który pozwala jedynowładcy sprawować rząd nad ciałami, a swoje dusze daje „tresować” przez trzy stulecia Świętej Inkwizycji.

Zdaje się, że warto dać dokładniejsze wyobrażenie o tej niesympatycznej rodzinie rezydującej w Madrycie. Król Karol IV był wtedy mężczyzną 60-letnim, całkowitym ignorantem i człowiekiem zupełnie nieporadnym aż do tego stopnia, że bez zbytniej przesady można uznać go za niemal imbecyla. Jego starszy brat Filip w tak oczywisty sposób szwankował na umyśle,że musiano umieścić go w odosobnieniu i pozbawić możliwości dziedziczenia tronu. Mogłoby przyjść nam do głowy, że dobrze by się stało dla Hiszpanii, gdyby Karol udał się za nim do tego domu wariatów. Musimy jednak pamiętać, że korona przypadłaby wówczas Ferdynandowi I Burbonowi, który chociaż obdarzony większą inteligencją, pod względem moralnym był jeszcze mniej wart niż jego brat. Karol aż do osiągnięcia wieku 40 lat był całkowicie tłamszony przez despotycznego ojca i pozostawał pod jego kuratelą. Po wstąpieniu na tron nigdy nie wykształcił w sobie silnej woli ani nie nauczył się myśleć samodzielnie, pozostając jedynie narzędziem w rękach ludzi ze swojego otoczenia i ich sługą. Można go opisać jako dobrodusznego i życzliwego idiotę, nie był okrutny, złośliwy czy rozwiązły, ani też skłonny do ekstrawaganckich kaprysów. Jedyne większe zainteresowanie wzbudzały w nim polowania. Był w pełni szczęśliwy, kiedy mógł umknąć przed swoimi ministrami do jednego z wiejskich pałacyków i spędzić cały dzień na powietrzu z psami, ze strzelbą i w towarzystwie łowczych. Trzeba przypomnieć, że jego brat rezydujący w Neapolu miał dokładnie takie samo hobby. Nie znajdziemy u tego starego króla ani śladu jakichkolwiek innych upodobań, pomijając tę odrobinę zainteresowania, jakim darzył majsterkowanie (podobnie jak jego kuzyn Ludwik XVI). Był bardzo brzydki, ale nie była to ta sama surowa brzydota inteligentnego oblicza, co u jego ojca Karola III, a brzydota imbecyla: okropnie łysiejące czoło, wielki nos i cofnięta dolna szczęka, a na twarzy zwykle szeroki uśmiech nieszkodliwego idioty. Nie orientował się w sprawach gospodarki ani polityki, ale był w pełni zdolny wygłosić przemówienie albo wziąć udział w uroczystości, jeśli go uprzednio właściwie do tego przygotowano i nakłoniono. Nawet jego prywatną korespondencją zajmowali się żona i faworyt. Karol IV miał akurat tyle rozumu, żeby odczuwać dumę ze swojej pozycji i urazę w sytuacji, gdy usłyszał coś, co uznał za atak na swoją godność, na przykład wzmiankę o starych prawach konstytucyjnych i przywilejach czy aluzje do Kortezów. W istocie lubił czuć się władcą absolutnym i podobało mu się, gdy go tak nazywano, nawet jeśli pragnął przekazać wszelkie obowiązki i kłopoty związane z królewskim urzędem żonie i wybranym sługom. W przeciwieństwie do tego, co było przyjęte w Hiszpanii, często umieszczał imię Marii Ludwiki obok własnego na państwowych dokumentach, a poddani nierzadko nazywali ich oboje los Reyes [królowie – przyp. tłum.], tak jak 300 lat wcześniej określano Ferdynanda i Izabelę.

Królowa była w zasadzie ostatnią osobą w Europie, jaka powinna zasiadać na tronie u boku tak zidiociałego człowieka. Była jego kuzynką pierwszego stopnia, córką jego stryja Filipa, księcia Parmy; po kądzielitakże wywodziła się z rodu Burbonów, jako że jej matką była córkaLudwika XV, króla Francji. Maria Ludwika była pewna siebie, kapryśna, nierozważna i całkowicie pozbawiona sumienia. Jej osławiony portret pędzla Goi od razu daje nam pojęcie, jaką była kobietą: śmiałą, pozbawioną wstydu, rozmiłowaną w przyjemnościach i tak zepsutą, jak tylko pozwala na to moralność cechująca dwór na południu Europy – co też sporo o niej mówi. Od razu poznała się na swoim głupim mężu. Ponieważ posiadała silniejszą wolę, zapanowała nad nim, czyniąc z niego wyłącznie rzecznika jej własnych poglądów i w praktyce sama rządziła królestwem, usuwając go z pałacu i wyprawiając na łowy, kiedy zarządzała ministrami i ambasadorami.

Przez poprzednich 20 lat jej gorszące upodobanie do Manuela Godoya było tajemnicą poliszynela. W chwili wstąpienia Karola IV na tron Godoy był zaledwie szeregowym gwardii królewskiej, pewnego rodzaju straży przybocznej złożonej ze szlachty i pełniącej rolę „dekoracyjną”. Pochodził z podupadłej rodziny szlacheckiej; był 21-letnim młodzieńcem, dobrze zbudowanym, przystojnym i wyglądającym efektownie. Jego krytycy mawiali, że ledwo umiał czytać i pisać, ale za to dobrze śpiewał i grał. W ciągu czterech lat od dnia, w którym przyciągnął wzrok królowej, został kolejno grandem, diukiem, a potem także pierwszym ministrem króla! Ożeniony był z księżniczką krwi, infantką Teresą, kuzynką króla; był to bezprecedensowy mezalians w dziejach rodu Burbonów. Trzy lata później, dla upamiętnienia roli, jaką Godoy odegrał w zawarciu haniebnego pokoju w Bazylei, nadano mu nietypowy tytuł księcia Pokoju (Príncipe de la Paz). Żaden z hiszpańskich poddanych nie został wcześniej odznaczony tytułem wyższym niż diuk28. W 1808 roku Godoy miał 40 lat i po okresie tak dobrego – czy też złego – życia zaczął tyć i łysieć, ale wciąż był człowiekiem o przyjemnej powierzchowności. Trzymał w ukryciu ogromny majątek, do którego doszedł nie tylko dzięki podarkom od króla i królowej, ale także poprzez handlowanie urzędami i patentami oficerskimi, wszelkiego rodzaju lichwę oraz (co stanowiło być może najgorszy ze wszystkich objawów zepsucia) spekulacje na giełdzie na ogromną skalę. Francuski ambasador zanotował, że musiał trzymać w sekrecie informację o traktacie pokojowym z 1802 roku przez trzy dni po jego podpisaniu, żeby Godoy przed rozejściem się tej wiadomości mógł zakończyć skupowanie akcji, których cena miała wzrosnąć29. Królewski faworyt był człowiekiem zepsutym i rozwiązłym, ale nie okrutnym i nawet nie despotycznym. Mimo swojej głębokiej ignorancji był na tyle próżny, żeby pozować na mecenasa sztuki i nauki. Miał pewną słabostkę: chciał, aby chwalono go jako dobroczyńcę wszystkich i jako człowieka, który wprowadził cywilizację na ziemie Hiszpanii. Usiłował popularyzować ideę szczepień; zwalczał, choć sporadycznie i w sposób umiarkowany, Świętą Inkwizycję; wreszcie zaś – w tym wypadku wykazując się wyjątkowo zdumiewającą odwagą – próbował położyć kres zwyczajowi organizowania walk byków. Te dwa ostatnie działania były zdecydowanie najbardziej chwalebnymi, jakie mu można przypisać; niestety jednocześnie najmniej podobały się ludowi Hiszpanii. Godoy był wybitnym kolekcjonerem obrazów i zabytkowych przedmiotów, miał też pewne upodobanie do muzyki i umiejętności w tym zakresie. Poza tym nie da się o nim powiedzieć nic dobrego. Piętnaście lat sprawowania władzy do tego stopnia zawróciło mu w głowie, że od dłuższego czasu miał o sobie całkiem wysokie mniemanie, a jego ambicja urosła tak, że nie zadowalał się już koligacją małżeńską z rodem królewskim, ale marzył o zostaniu udzielnym księciem.

Przynęta, za pomocą której Napoleon ostatecznie wciągnął go w pułapkę – obietnica nadania mu Algarve i Alentejo – nie została wymyślona przez Korsykanina, lecz przez samego Godoya. Przedstawił ten pomysł swojemu sojusznikowi już w 1806 roku, ale spotkał się z ostrą odprawą. Tym większa była jego radość, kiedy ujrzał, jak w traktacie w Fontainebleau ta koncepcja nabiera realnych kształtów30. Skoro po głowie krążyły mu takie plany, równie dobrze możemy uwierzyć w prawdziwość zarzutu postawionego mu przez księcia Ferdynanda, że zamierzał on zmienić porządek sukcesji tronu, dokonując po śmierci Karola IV coup d’état [zamachu stanu – przyp. tłum.]. Po tym człowieku można było spodziewać się wszelkich porywów dumy i ambicji. Tymczasem nadal rządził Hiszpanią, kontrolując zidiociałego, cierpiącego na podagrę starego króla i jego nic niewartą żonę, która miała już grubo ponad 50 lat, ale wciąż była tak samo zadurzona w swoim faworycie. Jakże ciężki los przypadł w udziale Godoyowi, kiedy bez przerwy musiał dotrzymywać im towarzystwa i usługiwać! Para królewska prawie nie pozwalała mu oddalić się poza zasięg swojego wzroku. Toreno relacjonuje komiczną opowieść o tym, jak Napoleon zaprosił całą trójkę na kolację w pierwszy wieczór ich niefortunnej wizyty w Bajonnie, ale nie poprosił księcia Pokoju o zajęcie miejsca przy królewskim stole. Karol był tak nieszczęśliwy i czuł się tak nieswojo, że nie był w stanie zasiąść do posiłku, póki cesarz nie posłał po Godoya i nie znalazł mu miejsca obok jego pana i pani31.

Czwarta postać, której charakter musimy poznać, badając sytuację na dworze hiszpańskim w 1808 roku, to następca tronu Ferdynand, książę Asturii. Mało go znano, ponieważ jego rodzice i Godoy starannie pilnowali, aby nie uczestniczył w życiu politycznym. Kiedy jednak dobiegał trzydziestki, a ojciec zaczął w widoczny sposób podupadać na zdrowiu, niemożliwe było, aby nie przypomniano sobie o jego istnieniu. Ferdynand nie był imbecylem jak Karol ani nie zachowywał się w gorszący sposób jak Maria Ludwika, był jednak tchórzem i nikczemnikiem (o czym w Hiszpanii nie wiedziano). Mając takich rodziców, siłą rzeczy został bardzo źle wychowany. W haniebny sposób pozbawiono go możliwości zajmowania się wszelkimi sprawami państwowymi i zupełnie zaniedbano jego edukację we wszystkich dziedzinach, o których książę powinien mieć pewną wiedzę, takich jak: historia, wojskowość, współczesna polityka, języki obce – wszystko to było dla niego czarną magią. Kształcił go, o ile w ogóle można tak powiedzieć, bystry i ambitny ksiądz, Juan Escóiquiz, kanonik z Toledo. Mało znany duchowny nie był najlepszym nauczycielem dla przyszłego władcy. Nie był w stanie wpoić księciu tych umiejętności, których znajomość jest bardziej niezbędna przy rządzeniu państwem, a za to, jak się zdaje, nauczył go obłudy i zabobonności32. Ferdynand był bowiem bogobojny, a jego „kruchtowa” pobożność kazała mu nosić ze sobą całą kolekcję świętych relikwii, spędzać sporo czasu na obrzędach kościelnych, a na starość podobno oddać się haftowaniu lambrekinów33 do ulubionego świętego obrazu Marii Dziewicy.

Książę żywił jedno zdrowe uczucie: głęboką nienawiść do Godoya, który od najmłodszych lat uniemożliwiał zajęcie przynależnego mu miejsca na dworze i w państwie. Był jednak zbyt bojaźliwy, żeby dać wyraz swojej urazie, jaką wywoływała wpływowość faworyta, w sposób inny niż przez nadąsanie i nieuprzejmość. Gdyby tylko się na to zdecydował, od razu mógłby stać się przywódcą potężnej grupy ludzi, których życzenia Godoy zignorował albo których obraził. Kilku bliskich przyjaciół następcy tronu, a przede wszystkim jego nauczyciel Escóiquiz, cały czas dopingowało go, aby zaczął działać przeciw księciu Pokoju. Ferdynand był jednak zbyt gnuśny i za bardzo ostrożny, aby wykonać ruch, mimo że w głębi serca żywił przeświadczenie, że wróg spiskuje, aby go zniszczyć, i że zamierza pozbawić go prawa dziedziczenia tronu po śmierci ojca.

Aby dać właściwy pogląd o tym, jak wyglądało wykształcenie, charakter i umysł tego żałosnego księcia, wystarczy jedynie zacytować kilka jego listów. Pierwszy został napisany w listopadzie 1807 roku, po tym jak Ferdynand został uwięziony przez ojca za prowadzenie słynnej tajnej korespondencji z Napoleonem. Jego treść jest następująca:

Drogi Tato34,

Źle postąpiłem: zawiniłem wobec Waszej Królewskiej Mości, zarówno jako poddany, jak i syn; pożałowałem jednak mojego postępowania i teraz gotów jestem okazać Waszej Królewskiej Mości najpokorniejsze posłuszeństwo. Nie powinienem był robić niczego bez Jego wiedzy; zostałem jednak zaskoczony. Podałem nazwiska winnych i błagam Waszą Królewską Mość o wybaczenie za to, że okłamałem Go tamtej nocy, a także o udzielenie wdzięcznemu synowi pozwolenia na ucałowanie Jego monarszych stóp.

(podpisano) Fernando

San Lorenzo (Eskurial), 5 listopada 1807 roku

Trudno orzec, co najbardziej uderza w treści tej epistoły: dziecinne biadolenie, wiadomość o nikczemnej zdradzie wobec nieszczęsnych wspólników czy też służalczy ton tych wyznań.

Drugi dokument, który musimy tu zacytować, sprawia, że mamy jeszcze gorsze mniemanieo Ferdynandzie. Kilka lat po tym, jak Napoleon uwięził go w Valençay, podjęto desperacką próbę jego oswobodzenia. Baron Colli, śmiały oficer austriacki, pokonał tysiąc niebezpieczeństw i przedostał się do Francji, mając plan uwolnienia księcia. Miał nadzieję przewieźć go na wybrzeże i wprowadzić na pokład angielskiej fregaty, używając fałszywych paszportów i zmieniając po drodze wierzchowce. Pechowy śmiałek został schwytany i wtrącony do lochu w Vincennes35. Gdy spisek się nie powiódł, Ferdynand napisał następujący list do swojego strażnika:

Obcy człowiek dostał się tutaj w przebraniu i zaproponował señorowi Amezadze, mojemu koniuszemu i majordomusowi, że uprowadzi mnie z Valençay; poprosił go o przekazanie mi pewnych przywiezionych przez siebie dokumentów i o pomoc w tym strasznym przedsięwzięciu. Mój honor, spokój i dobra opinia, jaką zawdzięczam trzymaniu się zasad – wszystko to zostałoby wystawione na szwank, gdyby señor Amezaga nie dowiódł, że jest oddany Jego Cesarskiej Wysokości i mnie, od razu wszystko przede mną ujawniając. Natychmiast piszę do pana, informując o tej sprawie i korzystając z okazji, aby ponownie pokazać, jak niezłomnie wierny jestem cesarzowi Napoleonowi i jak przeraża mnie ten diabelski plan, którego twórca – mam nadzieję – zostanie stosownie ukarany.

Nie zaskakuje informacja, że człowiek zdolny do napisania tego listu pisał także niejeden raz do Józefa Bonapartego, żeby pogratulować mu zwycięstw nad „buntownikami” w Hiszpanii.

Od pewnego czasu było oczywiste, że zacięta nienawiść następcy tronu wobec Godoya i strach faworyta przed perspektywą wstąpienia przez jego wroga na tron wkrótce doprowadzą do wybuchu konfliktu. Gdyby Ferdynand był człowiekiem choćby przeciętnie uzdolnionym i zdeterminowanym, mógłby zapewne bez większych problemów zorganizować coup d’état, aby pozbyć się faworyta. Był jednak tak powolny i bojaźliwy, że mimo wszystkich namów jego stronników nigdy nie posunął się do niczego więcej poza przepisaniem dwóch listów, jakie naszkicował dla niego Escóiquiz. Nigdy nie zebrał się na odwagę, aby je wysłać lub osobiście doręczyć ojcu. Były to rozprawy retoryczne, przedstawiające, do jakich bezeceństw pod względem moralnym i politycznym zdolny jest Godoy, i ostrzegające króla, że jego faworyt spiskuje przeciw tronowi Hiszpanii. Gdyby jednak Karol IV je otrzymał, prawdopodobnie nie zrozumiałby połowy ich treści i przekazałby je wiernemu Godoyowi, żeby mu wytłumaczył ich sens. Następcę tronu nakłoniono też do sporządzenia dokumentu, w którym mianował swojego przyjaciela i zausznika, księcia Infantado, kapitanem generalnym Nowej Kastylii – na wypadek gdyby stary król, cierpiący wtedy na kolejny atak podagry, zmarł z powodu choroby. Rządy nad Madrytem i dowództwo nad znajdującymi się w jego rejonie wojskami zostałyby wtedy powierzone człowiekowi, któremu Ferdynand mógł ufać – tak aby dało się zaszachować Godoya.

Jesienią 1807 roku książę Asturii podjął jeszcze jeden krok, który miał spowodować, że sytuacja osiągnie punkt krytyczny. Otóż przyszło mu do głowy, że zamiast ponosić ryzyko związane z organizowaniem spisku w kraju lepiej byłoby zwrócić się o pomoc do wszechmocnego sojusznika swojego ojca. Gdyby Napoleon poparł jego sprawę i obiecał mu protekcję, Ferdynand byłby zabezpieczony przed wszelkimi machinacjami księcia Pokoju, jako że w prowadzeniu polityki zagranicznej i wewnętrznej Godoyem kierował przede wszystkim jawny strach przed cesarzem. Ferdynand uznał, że ma pewny sposób na zapewnienie sobie życzliwości Bonapartego. Książę Asturii był w tym czasie najbardziej pożądaną parti [partią w znaczeniu kandydata na małżonka – przyp. red.]w Europie, bowiem niedawno stracił pierwszą żonę36, córkę swojego stryja z Neapolu, a ponieważ nie miał dzieci, było pewne, że ożeni się ponownie37. Oferując, że przyjmie żonę wybraną mu przez Napoleona, dałby mu jednocześnie na tyle silną gwarancję dochowania w przyszłości wierności i posłuszeństwa, że jego opiekun (w pełni świadomy, jakie są rzeczywiste uczucia Godoya wobec Francji) wycofałby poparcie dla faworyta i udzieliłby go księciu. Idąc za radami Escóiquiza, z którym przez cały czas w sekrecie się porozumiewał, Ferdynand odezwał się najpierw do francuskiego ambasadora w Madrycie markiza de Beauharnais, szwagra cesarzowej Józefiny. Escóiquiz spotkał się z ambasadorem, który okazał wielkie zadowolenie z jego propozycji i nakłonił go, aby zachęcał księcia do dalszej realizacji planu38. Prawda była taka, że francuski dyplomata dostrzegał korzyści, jakie jego własna rodzina mogła wyciągnąć z tego spisku, gdyż wobec braku panien w rodzinie Bonapartego prawdopodobne było, że cesarz wybierze na królową Hiszpanii jedną z krewnych ambasadora, damę z rodziny Beauharnais lub Tascher, czyli bratanicę albo kuzynkę cesarzowej. W poprzednim roku wybrano już spośród nich kandydatkę na małżonkę następcy tronu Badenii.

Dlatego też kiedy w czerwcu 1807 roku Escóiquiz poruszył sprawę z ambasadorem, ten drugi spytał jedynie, czy otrzyma pełną gwarancję, że książę Asturii będzie dalej realizować swój plan. Ze względu na zasady etykiety obowiązującej ówcześnie na hiszpańskim dworze i na to, że szpiedzy Godoya zerkali z każdego kąta pałacu, nie można było zaaranżować rozmowy na osobności między dyplomatą a Ferdynandem. Jednak na jednej z królewskich porannych audiencji Ferdynand, używając ustalonego wcześniej kodu, osobiście potwierdził, że Escóiquiz cieszy się jego pełnym zaufaniem i że istotnie działa w jego imieniu. Ambasador wziął zatem na siebie odpowiedzialność za przekazywanie swojemu panu w Paryżu wszystkich dokumentów, jakie książę mógłby mu powierzyć. Tak oto doszło do napisania osławionego listu z 11 października 1807 roku, w którym Ferdynand błagał o litość bohatera zesłanego przez Opatrzność dla ocalenia Europy przed anarchią, umocnienia chwiejących się tronów oraz przyniesienia narodom pokoju i szczęśliwości. Karol IV, stwierdził książę, jest otoczony przez szkodzących mu i przebiegłych intrygantów, którzy odseparowali go od własnego syna. Wystarczy jednak słowo z Paryża, żeby plany tych osób zostały pokrzyżowane, a kochający rodzice uświadomili sobie, że ich dziecko słusznie skarży się na swoją krzywdę. Ferdynand ośmielał się prosić, aby na dowód przyjaźni i opieki Bonaparte zaofiarował mu rękę jednej z dam z jego dostojnego rodu. Jak się zdaje, nie miał na oku żadnej konkretnej panny, bowiem sformułował to żądanie w nader ogólnikowy sposób. Wybór faktycznie ograniczał się do najstarszej córki Lucjana Bonapartego, który był wtedy – jak zwykle zresztą – w napiętych stosunkach z bratem, lub do jednej z licznych krewniaczek cesarzowej Józefiny.

Rozliczni szpiedzy Godoya byli tak dobrzy, że wkrótce przekazali mu informację o liście skierowanym do Bonapartego. Faworyt postanowił w pełni wykorzystać błąd, jaki popełnił książę, rozpoczynając za plecami ojca korespondencję z władcą obcego mocarstwa. Zaaranżował odrażające przedstawienie: skłonił starego króla, żeby nocą 27 października niespodziewanie zszedł do apartamentów syna w asyście podążającego za nim uzbrojonego członka straży,