Gorszy syn, tom 2: Bez przeszłości - Katarzyna Grabowska - ebook + audiobook
BESTSELLER

Gorszy syn, tom 2: Bez przeszłości ebook i audiobook

Katarzyna Grabowska

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

„Gorszy syn”, tom II „Bez przeszłości” Gdy nie pamiętasz świata, który znałeś... Gdy nie pamiętasz ludzi, których kochałeś... Gdy nie masz pojęcia, kto jest twoim wrogiem... Jak żyć, gdy wkoło tyle niewiadomych? Igor po zamachu na swoje życie traci pamięć i za sprawą Leonida trafia do Polski. Pod fałszywą tożsamością zostaje zatrudniony na jednej z budów. Nie mając pojęcia, kim jest naprawdę, wiedzie skromne życie pełne niewygód i szykan ze strony współpracowników. Olga Jagodowska mimo młodego wieku została już bardzo doświadczona przez los. Od śmierci matki zajmuje się prowadzeniem domu i opieką nad młodszą siostrą. Niekochana, osamotniona, terroryzowana przez ojca alkoholika, jest zmuszona zrezygnować z własnych marzeń, by całkowicie poświęcić się swoim najbliższym, którzy jej nie szanują i potrafią tylko wymagać. Ścieżki tych dwojga przypadkowo splatają się ze sobą. Spragnieni bliskości drugiego człowieka, dość szybko dają się ponieść namiętności. Jednak czy ich wspólne plany na przyszłość mogą się urzeczywistnić? Tym bardziej że przeszłość w osobie Kseni, żony Igora, i jego ojca, Leonida Sokołowa, ponownie daje o sobie znać. Do czego może doprowadzić pragnienie zemsty? Czy miłość ma szansę w starciu z nienawiścią?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 393

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 19 min

Lektor: Ilona Chojnowska

Oceny
4,3 (281 ocen)
172
55
28
24
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kosliczanka

Z braku laku…

Płaczliwa, wlekąca się opowieść, męcząca, jeszcze gorsza niż pierwsza część. Mam taką zasadę, że czytam zawsze do końca jednak nie wiem czy sięgnę po ostatnią część.
10
AshleyDB

Nie oderwiesz się od lektury

Drugi tom cyklu "Gorszy syn" nie zawodzi, podobnie jak pierwszy. Cieszę się, że autorce udało się utrzymać poziom, a nawet jeszcze podnieść poprzeczkę. Zaserwowany nam rollercoaster emocjonalny chwilami wbija w fotel. Nie wiedziałam, w którą stronę autorka poprowadzi fabułę po wydarzeniach z pierwszego tomu. Muszę przyznać, że zaskoczylam się takim kierunkiem. Nie jest to łatwa pozycja, sporo tu smutnych, okrutnych i przykrych wydarzeń, ale nie brakuje i tych dobrych. Nie brakuje również pikanterii w scenach łóżkowych. Ponownie spotykamy się z intrygami i manipulacjami, ze złem tak głębokim, aż oszałamiającym. Uczciwie przyznam, że autorce udało się zagrać na moich nerwach, robiłam pauzy w czytaniu, bo najnormalniej w świecie musiałam się uspokoić. Ten przewrotny los chyba mnie tak denerwował. Ciekawa dalszych losów bohaterów sięgam odrazu po kolejny tom. Niby powieść o mafii, a jakże inna niż książki o podobnej tematyce. Polecam serdecznie :) P.S. Kolejność w tej serii ma bardz...
00
opryszek2020

Nie oderwiesz się od lektury

polecam bo warto przeczytać
00
klaudusiami

Nie oderwiesz się od lektury

polecam 👌👌
00
EwelinaSiwy

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ciekawa ,chociaż okrutna
00

Popularność




Redakcja

Anna Seweryn

Projekt okładki

Ewelina Nawara

Fotografia na okładce

© LightField Studios|Shutterstock

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Damian Walasek

Przygotowanie wersji elektronicznej

Maksym Leki

Korekta

Urszula Bańcerek

Marketing

Anna Jeziorska

[email protected]

Wydanie I, Chorzów 2021

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c

tel. +48 600 472 609, +48664 330 229

[email protected]

www.videograf.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21

tel. +48 22 663 98 13, fax +48 22 663 98 12

[email protected]

dystrybucja.liber.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2021

tekst © Katarzyna Grabowska

ISBN 978-83-7835-875-6

Sandrze Świniarskiej za jej optymizm

i pozytywną energię, którą się ze mną dzieli,

oraz Emilii Pęgowskiej za długie rozmowy,

słowa wsparcia i pamięć.

Dziewczyny, jesteście wspaniałe!

rozdział I

Niewielkie dwupokojowe mieszkanie, usytuowane na drugim piętrze czteropiętrowego bloku, czasy swojej świetności, gdy było upragnionym m3, miało już za sobą. Ząb czasu i trudne warunki finansowe jego mieszkańców odcisnęły na nim swoje piętno. Na suficie łuszczyła się farba, a wyblakła tapeta w drobne kwiatki, zdobiąca ściany pokoju bez balkonu, w kilku miejscach była naderwana. Na jej fakturze można było bez problemu dostrzec ciemniejsze tłuste plamy i zacieki. Jedną ze ścian w całości zajmowała dość zniszczona beżowa meblościanka, tak popularna za czasów PRL-u. Poustawiane na niej zakurzone puszki po piwie były świadectwem gromadzonych przez lata zbiorów. Kolorowe straszydła figurek made in China gryzły się ze stosami gazet i rupieci upchniętymi na każdej z półek. Pod oknem, zasłoniętym brudnymi postrzępionymi firankami, ustawiony był niewielki stolik, na którym stał włączony obecnie telewizor. Na zarwanej kanapie na wprost telewizora leżał otyły facet w brudnym, rozciągniętym podkoszulku, odsłaniającym jego rozlany wielki brzuch, i krótkich pasiastych spodenkach od piżamy. Pod kanapą na poprzecieranym czerwonym dywanie walały się puste butelki po piwie i dwie małe buteleczki po mocniejszym trunku.

Mężczyzna, z lekko uchylonymi ustami, rozwalony w dość niedbałej pozie, chrapał głośno i od czasu do czasu pojękiwał. Niekiedy próbował zmienić pozycję, awtedy z jego ust wydobywało się posapywanie, zaś sprężyny kanapy złowieszczo trzeszczały.

W drugim pokoju, różniącym się od poprzedniego tylko tym, że miał wyjście na balkon i zamiast tapety w kwiatki jego ściany pokrywała beżowa farba, w wielu miejscach odpadająca wraz z tynkiem, znajdowały się dwie wysłużone wersalki oraz niewysoka komoda, nad którą wisiała półka z książkami. Na krótszej ścianie pomiędzy drzwiami, z których jedne wiodły do kuchni, a drugie do przedpokoju, ustawiono wysoki prostokątny stół icztery stare krzesła. Na blacie stał otworzony laptop, przy którym siedziała młoda ciemnowłosa, szczupła dziewczyna. Jej chorobliwie blada twarz bez cienia makijażu wydawała się nadzwyczaj smutna i poważna. Zielone oczy w pełnym skupieniu wpatrywały się w ekran laptopa, przebiegając po rzędach wyświetlanych literek.

Dziewczyna z uwagą czytała tekst, chwilami przygryzając końcówkę ołówka. Gdy natrafiła na jakąś szczególnie ważną dla niej informację, notowała coś w rozłożonym obok laptopa zeszycie.

Z sąsiedniego pokoju doleciał kolejny, dużo głośniejszy jęk, a następnie odezwał się zachrypły, nieprzyjemny dla ucha głos.

– Cholera, znowu się rozlało. Pierdolę to! Olga! Gdzie ta kreatura polazła? Nigdy jej nie ma, gdy jest potrzebna! Olga! No mówię do ciebie! Olga!

Dziewczyna skuliła się w sobie i wprzestrachu spojrzała na drzwi do przedpokoju.

– Olga! No gdzie jesteś? Znowu ślęczysz nad nauką? Po co ci to?

Dźwięk zbliżających się kroków sprawił, że dziewczyna pospiesznie zerwała się z krzesła i gwałtownym ruchem zamknęła laptop. Schwyciła go i ukryła pod poduszką leżącą na jednej z wersalek.

– No co się nie odzywasz?

Otyły mężczyzna wszedł do pokoju, zatrzymał się przy stole i podrapał po obfitym brzuchu, wystającym spod zbyt krótkiej rozciągniętej koszulki, na której z przodu dostrzec można było ślady po spożywanych w ciągu ostatnich kilku dni potrawach. Pomieszane kolorystycznie tworzyły przedziwny deseń.

– Ja tylko… – szepnęła przerażona.

– Nie tylkaj mi tu! – wrzasnął facet. – Czas na głupoty tracisz! Co ci ta nauka da?

Chwycił pozostawiony na stole zeszyt i zaczął nim wymachiwać.

– Nie nauką, tylko pracą ludzie się bogacą! – zrymował, wybuchając śmiechem, który przeszedł w pijacką czkawkę.

– Tata zostawi. – Próbowała odebrać od niego zeszyt, ale odepchnął ją ztaką siłą, że upadła na kanapę.

– Nie potrzebujesz tego! Mówię ci, że nie potrzebujesz! Do osiemnastki uczyć się trzeba, bo tak państwo chce, ale później… Praca! Praca! – powtórzył z mocą. – Zamiast czas tracić na pierdoły, za robotę się weź! Myślisz, że długo będę cię tak utrzymywał?

– Ty mnie utrzymujesz?

Wezbrała w niej złość. Nie chciała przecież od życia tak wiele. Wystarczyło, aby mogła mieć swój kąt do nauki. Och, jakże się ucieszyła, gdy dostała się na wymarzoną filologię romańską. Studia stanowiły dla niej przepustkę do lepszego świata. Dzięki nim mogłaby wyrwać się z tej nory. Uwolnić od ojca pijaka, który od śmierci matki systematycznie wyprzedawał wszystko z domu, pogrążając się w bagnie nałogu.

– Jaka harda! – Na czerwonej od przepicia i porośniętej kępkami zarostu twarzy mężczyzny pojawił się grymas wściekłości. – Masz się za kogoś lepszego? Spierać się ze mną chcesz? No to ja ci pokażę, kto tu rządzi! Patrz!

Z mściwą satysfakcją rozdarł zeszyt na pół.

– Nie! – krzyknęła z rozpaczą, patrząc, jak drżące potężne łapska ojca niszczą tak sumiennie zbierane notatki do pracy magisterskiej.

– Patrz! – zatriumfował.

Darł bez opamiętania, rozrzucając drobne fragmenty kartek dookoła siebie. W pewnej chwili zatoczył się ioparł o futrynę, gdyż zamroczony alkoholem po prostu stracił równowagę.

Ostatnie kawałki zeszytu spłynęły na wypaczone deski starego parkietu.

– No na co się gapisz? – Mężczyzna obtarł z kącika ust ślinę, która spływała mu po brodzie. – Bierz torbę i ganiaj do sklepu po piwo. Raz-dwa! Już ja ci pokażę, gdzie twoje miejsce! No już! Ruszaj się, bo chce mi się pić!

Zacisnęła wargi. Wiedziała, że jest na przegranej pozycji. W starciu z ojcem nie miała żadnych szans. Ta gehenna powtarzała się dzień w dzień. Kiedyś jeszcze ojciec miał przerwy w piciu, teraz wpadł w cug. Odkąd stracił pracę, nie trzeźwiał prawie wcale. W ten sposób zagłuszał żal po śmierci żony iserię niepowodzeń, która go spotkała, nie biorąc pod uwagę faktu, że te nieszczęścia były wynikiem jego bezmyślności. Gdyby wcześniej dostrzegł symptomy wskazujące na chorobę żony, być może udałoby się jej pomóc. Niestety, gdy wreszcie trafiła do lekarza, było za późno na jakiekolwiek działania. Dopiero wtedy uzmysłowił sobie, jak bardzo ją zaniedbywał i iloma problemami obarczał. Ta świadomość nie dawała mu spokoju, aby więc ją zagłuszyć, sięgał po alkohol. Ani się obejrzał, gdy znalazł się w szponach wyniszczającego nałogu. Ta równia pochyła prowadziła wprost na samo dno, w którym tkwił od wielu lat, a wraz z nim jego dwie córki: dwudziestoczteroletnia obecnie Olga i siedemnastoletnia Oliwka. Z nich dwóch to Oliwia była ukochaną córeczką tatusia, gdyż tak jak i on nie widziała sensu w nauce. Jej głównym celem było ładnie wyglądać iudzielać się towarzysko. Nic więc dziwnego, że swoje zaangażowanie w edukację ograniczała do minimum, ledwie dając sobie radę w liceum.

Olga podniosła się z wersalki i wziąwszy z kuchni siatkę na zakupy, podeszła do drzwi. Starała się nie patrzeć ani na ścielące się u jej stóp fragmenty podartego zeszytu, ani na zapijaczonego ojca, który właśnie drapał się po pośladku.

– Pieniądze. – Wyciągnęła dłoń.

– Patrzcie, jaka pazerna! Tylko kasa i kasa! Jak każda kobita! A pomyślałaś, skąd ja mam brać tę kasę, jak tyle jej ode mnie ciągniesz? Nie masz swojego stypendium?

– Stypendium dostaję po to, abym mogła się uczyć – przypomniała chłodnym tonem.

– Chcesz się uczyć? Super, to ganiaj i kup mi flaszkę! Anajlepiej od razu kilka! Jesteś mi coś winna za tyle lat opieki. Wiesz, ile bym miał kasy, gdyby nie twoje wymagania?

Nie miała siły dłużej go słuchać. Wyminęła ojca i, otworzywszy wypaczone drzwi, zbiegła na dół. Dopiero gdy znalazła się na parterze, przystanęła. Oparła plecy o poręcz i spojrzała na ścianę, na której ktoś czarnym mazakiem napisał: „Im wyżej idziesz, tym wyżej zajdziesz”.

„A dokąd ja zajdę?” – pomyślała ze smutkiem. W tejchwilinie widziała dla siebie żadnych perspektyw.

* * *

Igor Kłymenko przysiadł na stercie desek, aby z dala od reszty ekipy zjeść obiad, jeśli oczywiście bułkę z kiełbasą można za taki uważać. Nie lubił swoich kumpli z pracy i starał się od nich izolować. Wydawali mu się jacyś tacy nieokrzesani. Przesadnie przeklinali, traktując wulgaryzmy niemal jak znaki przestankowe w zdaniu. Ich rubaszne dowcipy nie bawiły go, aczęste przytyki i złośliwości kierowane w jego stronę tylko wzmacniały jego niechęć do kolegów.

Nie rozumiał tych ludzi i ich spojrzenia na świat. Sam, chociaż był jednym z nich, czuł się tu bardzo nie na miejscu. Czasami, w takich chwilach jak teraz, gdy spoglądał na nich z daleka, zastanawiał się, czy faktycznie może mieć z nimi coś wspólnego.

Gdyby tak mógł przypomnieć sobie swoje życie! Marzył o tym, lecz żadne wspomnienia nie wracały. Właściwie nie pamiętał niczego ze swojej przeszłości. Jego życie zaczęło się trochę ponad rok temu. Wedle słów człowieka, który się nim wtedy zajmował, doznał poważnego wypadku podczas prac na platformie wiertniczej i trafił na jacht należący do jej właściciela, gdzie spędził trochę czasu, dochodząc do siebie. Wwyniku odniesionych obrażeń oprócz dużej blizny na czole doznał amnezji, która pozbawiła go tożsamości. Nie wiedział o sobie nic. Nie miał pojęcia, skąd pochodzi, kim jest. Nie znał swoich rodziców…

To dziwne uczucie być, ale zarazem nie istnieć. Uczyć się siebie samego od nowa. Dokumenty przekazane przez kierownictwo platformy nie pomogły w odzyskaniu pamięci. Dowiedział się z nich tylko, że nazywa się Igor Kłymenko i urodził się w Boryspolu niedaleko Kijowa. Próby poznania rodziny okazały się bezcelowe, gdyż jego rodzice zmarli kilka lat temu, a innych bliskich już nie posiadał. Został więc całkiem sam. Bez przeszłości i szans na odtworzenie swojej historii. Bez dachu nad głową. Gdyby nie wielkoduszność właściciela platformy, który bardzo wziął sobie do serca jego tragedię, przynajmniej nie pozostał bez środków do życia.

Igor nie był ubezpieczony, pracował na czarno, nie przysługiwało mu więc żadne odszkodowanie. Formalnie nigdy nie było go na tej przeklętej platformie. Dlatego też bezchwilinamysłu przyjął propozycję zatrudnienia na jednej z polskich budów. Dzięki temu miał gdzie mieszkać, a także mógł zarobić pieniądze niezbędne do życia.

– Hej, Witek, co tak wpierdalasz na uboczu?! – Przed Igorem stanął Zdzisiek, znany żartowniś ifacet, który grał pierwsze skrzypce we wszystkich rozróbach na budowie. Niby od niechcenia trącił jego nogę ubłoconym kaloszem. – To już z kumplami nie łaska? Jaśnie panisko się znalazło!

Igor nie zareagował na zaczepkę. Przywykł do takiego traktowania, chociaż nadal budziło ono w nim sprzeciw. Nie mógł zrozumieć, w czym zawinił, że współpracownicy zwracają się do niego w tak lekceważący i pełen pogardy sposób. Już nawet nie chodziło o to, że zamiast nazywać go po imieniu nadali mu przezwisko „Witek”. Bolało go, że jest obiektem ich kpin wynikających nie tylko z faktu, że był Ukraińcem, ale przede wszystkim dlatego, że swym zachowaniem odstawał od reszty załogi. Nie chodził z nimi na piwo, nie tylko po pracy, ale i wjej trakcie. Nie opowiadał prostackich dowcipów i nie śmiał się z durnowatych memów. Nie brał udziału w rozmowach, które prowadzili między sobą, mimo iż przez ponad rok pobytu w Polsce osłuchał się z językiem i, ucząc się go pilnie, potrafił się w nim porozumiewać.

Również sami Ukraińcy w widoczny sposób się od niego izolowali. Chociaż pochodzili z tego samego kręgu kulturowego, nie miał o czym znimi rozmawiać. Nie pamiętał niczego związanego ze swoim dawnym życiem w Boryspolu i, prawdę mówiąc, w obecności swoich rodaków czuł się równie obco jak wśród Polaków.

Zdzisiek, widząc, iż Igor nie reaguje, zostawił go samego i podszedł do siedzącej nieopodal grupy.

– Pies go jebał! – warknął. – Jakby języka w gębie nie miał. Siedzi tylko i się tymi swoimi ślepiami patrzy.

– Niekumaty jakiś – wtrącił się potężny brodaty mężczyzna o czerwonej od przepicia twarzy. – Za lepszego się ma i tyle.

– I to jego ciągłe „witajcie” – dodał szczupły, niepozorny młody blondynek z widocznymi brakami wuzębieniu. – Nie dziw, że go Witkiem przechrzczono.

– Ej no! Pamiętam, jak na niego tak wołać zaczęliśmy, a on, kurwa, nie skapował! – Zdzisiek zarechotał na to wspomnienie. – Ale opierdol dostał raz i drugi i już załapał, o kogo chodzi.

– Widzieliście, ze swoimi też nie trzyma – zwrócił uwagę potężny brodacz, pomiędzy jednym a drugim kęsem ogromnego hamburgera, zakupionego w pobliskim McDonaldzie.

– Ano coś tam słyszałem – przyznał Zdzisiek. – Mówili, że skubaniec tylko z nosem w książkach siedzi i wogóle się nie odzywa. Taki mruk jakiś.

– He, he, he – zaśmiał się blondyn. – Za skórę im zalazł i wczoraj go z pokoju wywalili!

– Ej, nie gadaj, Mati! Jak mogli go wywalić z pokoju?

– No normalnie. – Wzruszył ramionami. – Ile mieli wytrzymywać, jak siedział na tej swojej pryczy i na gitarze zaciągał? Przecież oszaleć idzie. No to jak wczoraj Wituś do kibla wyszedł, to mu te jego książki i gitarę ładnie spakowali i przed drzwi wystawili. Jeszcze fotki sobie cykali z tym jego bajzlem całym i po kumplach rozsyłali. A ten palant wrócił zkibla, patrzy na te swoje rzeczy i…

– No i co zrobił? – zainteresował się brodacz.

– A co miał zrobić, gdy chłopaki drzwi zamknęli? Spał przy tych swoich rzeczach na karimacie na korytarzu. A rano wszystko do kanciapy ze sobą przytaszczył i tam trzyma.

– W naszej kanciapie? – Zdzisiek zerknął na stojący nieopodal metalowy kontener służący za miejsce, gdzie można się przebrać i ogrzać w chłodniejsze dni.

– Ano w naszej – potwierdził Mateusz.

– Kurwa, chłopaki! – krzyknął nagle wysoki, chudy mężczyzna o niezwykle pociągłej twarzy, którą wydłużała jeszcze równiutka łysina. Do tej pory siedział na skrzyni izajadając zapiekankę z pieczarkami, przeglądał Facebook na wyświetlaczu swojego telefonu. – Żona Domcia syna urodziła!

– Co? Skąd wiesz? Kiedy? – pozostali zasypali go pytaniami.

– No Domcio właśnie post wrzucił. Trzy kilko i siedemdziesiąt gram.

– Chyba deko – sprostował Mateusz. – Gram jest mniej niż deko.

– Pierdolić to! Grunt, że syn mu się trafił. Trzeba to będzie oblać!

Podekscytowani nowiną, stracili zainteresowanie Igorem, który nadal ze spuszczoną głową spożywał swój dość skromny obiad. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że koledzy go wyśmiewali, ale wiedział również, że każda jego próba sprzeciwu wywoła gorszy skutek. Wolał po prostu przeczekać.

Gdzieś w głębi duszy czuł, że wszystko jest nie tak, jak powinno. To miejsce, ci ludzie… Nawet on sam. Nie pasował tu.

* * *

Wybiła godzina siedemnasta i plac budowy powoli pustoszał. Igor, chcąc uniknąć kolejnych zaczepek, czekał, aż pozostali się przebiorą. Zastanawiał się, co powinien zrobić. Czy zabrać rzeczy i wrócić na kwaterę, czy też lepiej poszukać sobie gdzieś noclegu? Miał trochę pieniędzy, gdyż pracując przez ponad rok i prowadząc bardzo oszczędny tryb życia, zdołał nieco odłożyć. Jednak czy nie szkoda wydawać forsę na nocleg, gdy ten ma się zagwarantowany w umowie o pracę? Ale czy był sens szarpać się ze współlokatorami? Może powinien przeczekać, aż przejdzie im nastrój do żartów? Nie wiedział, jaką decyzję podjąć. Najchętniej zostałby na budowie iprzespał się w budzie, jak określano kontener służący za przebieralnię, jednak to nie wchodziło w rachubę. Budowa była nadzorowana, a stróż nocny nie przystałby na to, aby ktoś nocą szwendał się po terenie. Za duża odpowiedzialność, gdyby coś się stało.

– Hej ty! – Jako ostatni z budy wyszedł majster, który lubił zawsze mieć na wszystko oko i dlatego zazwyczaj na samym końcu opuszczał plac budowy, upewniwszy się, że wszystko jest w porządku.

Ten wysoki, dość dobrze zbudowany mężczyzna, zwany przez pracowników, z racji swej dość okrągłej sylwetki, Walcem, słynął z upierdliwości, gdyż przyczepiał się do wszystkiego. Doprowadzał podwładnych do szewskiej pasji, gdy z uwagą oglądał ioceniał efekty ich pracy. Jako osoba odpowiedzialna nie tolerował picia w pracy i jeśli przyłapał kogoś na spożywaniu napojów wyskokowych, wtedy nie było zmiłuj. Wśród zatrudnionych w Stamp-Budzie krążyły legendy, jak to zwolnił z roboty tylko dlatego, że poczuł od kogoś woń alkoholu. Nic więc dziwnego, że podobnie jak Igor nie był lubiany, ale w odróżnieniu od Kłymenki nie wyszydzano go publicznie i nie robiono sobie z niego żartów.

– No do ciebie mówię, Witek – powtórzył majster, stając tuż przed Igorem, który zdjąwszy z siebie roboczą szarą kurtkę uwalaną cementem i zaschniętym błotem, starał się ją otrzepać, uderzając oróg budy.

– Tak? – zapytał, zastanawiając się, czego może chcieć majster. Czyżby znowu zrobił coś nie tak? Może faktycznie nie był najlepszym budowlańcem, ale starał się sumiennie wykonywać swoje zadania.

– Te rzeczy w środku ponoć są twoje.

– Moje – potwierdził Igor. – Przepraszam, że ja je tu wziął.

– Co się stało? – Mężczyzna przeszedł do konkretów. – Słyszałem, że koledzy wyrzucili cię z pokoju.

Igor wzruszył ramionami. Co miał odpowiedzieć?

– Nikt cię nie lubi. Na budowie też stronisz od ludzi.

Milczał, spod opadających na czoło włosów spoglądając na swego rozmówcę.

– I co z tobą będzie? – Majster westchnął.

– Nic.

– A spać gdzie zamierzasz?

– Nie wiem, ale ciepło jest. Ławek dużo…

– Słuchaj, chłopie… – Ton głosu majstra stał się bardziej zdecydowany. – Żarty żartami, ale to nie są przelewki.

– Dam radę – bąknął. – Pan nie musieć się mną przejmować.

– No jak dasz, to super. – Majster popatrzył na niego uważnie. – Gdybyś jednak miał jakiś problem…

– U mnie nie być żadnego problemu – zapewnił, starając się odpowiadać po polsku.

Jeszcze od czasu do czasu, tak jak teraz, układał zdania niegramatycznie, ale doskonale rozumiał wszystko, co inni do niego mówili, a także sam potrafił się wysłowić. Właściwie z grupy Ukraińców, którzy wraz z nim przyjechali na budowę, jako jedyny opanował język wstopniu pozwalającym na swobodną komunikację, a wszystko to dzięki temu, że w odróżnieniu od kolegów chciał się go nauczyć i każdą wolną chwilę poświęcał na jego szlifowanie.

Igor założył kurtkę i wyminąwszy majstra, zamierzał wejść do budy, aby się przebrać, ale mężczyzna chwycił go za ramię.

– Poczekaj! Czasem lepiej schować dumę do kieszeni. Przebierz się, weź swoje rzeczy i chodź ze mną.

– Gdzie? – Igor spojrzał na majstra ze zdziwieniem.

– No chyba nie chcesz spać na ulicy? Moja stara z dzieciakami siedzi u matki na wsi i mam całą chatę dla siebie. Przekimasz się ze dwie noce u mnie, aprzez ten czas pomyślimy, co z tobą zrobić.

Taka sympatia ze strony majstra zaskoczyła Igora. Nie przywykł, aby ktoś kiedykolwiek okazał mu życzliwość. Może wcześniej, zanim stracił pamięć, napotykał na swej drodze takich ludzi, jednak od czasu przebudzenia na statku osoby, z którymi się stykał, nie należały do zbyt przyjacielskich. Do tej pory mógł liczyć tylko na złośliwości, kpiny i szyderstwa. Podejrzewał, że za nadmierną dobrocią majstra kryje się jakiś podstęp.

– Nie trzeba. Ja dam radę – zapewnił ponownie.

– Cieszę się, że dasz sobie radę, ale teraz nie dyskutuj, młody, tylko migiem zmieniaj ciuchy. Głodny jestem już trochę. No, raz-dwa – ponaglił go. – Bo korzenie tu zapuszczę.

* * *

Prosto z budowy wysłużonym volkswagenem majstra pojechali na Teofilów. Z trudem znaleźli miejsce na parkingu usytuowanym przed jednym z wielu czteropiętrowych bloków wybudowanych w latach siedemdziesiątych, które ocieplone i odmalowane całkiem niedawno, wreszcie przestały straszyć szarością swych brył.

Igor wysiadł z samochodu iwyjąwszy z tyłu torbę podróżną i gitarę, zatrzymał się, aby rozejrzeć dookoła. Przed blokiem rosło rozłożyste drzewo, którego konary zdawały się zaglądać do mieszkań. Przy silniejszym wietrze pewnie stukały o parapet, tak jakby prosiły, aby wpuścić je do środka.

– No Wersal to nie jest – zażartował majster, zamykając samochód – ale gwarantuję wygodną kanapę. Na pewno lepszą niż ławka w parku.

Pierwszy ruszył do klatki, a Igor podążył za nim. Zatrzymali się przed drzwiami i majster zaczął szukać kluczy od mieszkania.

– Cholera, gdzie ja je znowu wepchnąłem? – Niespokojnie przetrząsał każdą kieszeń, jednak bez rezultatu. – Ja pierdolę, zostawiłem w budzie – jęknął. – No pięknie.

– Wracamy? – zapytał Igor, mając zamiar zawrócić do samochodu, ale głos majstra zatrzymał go w miejscu.

– Gdzie tam. Jutro wezmę. Na szczęście zapasowe klucze są u sąsiadki, bo gdy mojej starej nie ma wdomu, z psem wychodzi. Spoko.

Dość długo trwało, aż sąsiadka odbierze domofon, i Igor zaczął podejrzewać, że kobiety, która mogła okazać się pomocna, również nie ma w domu. Nagle jednak w głośniku odezwał się melodyjny, dość młody głos, zniekształcony przez szumy i trzaski. Widać urządzenie szwankowało.

– Słucham.

– To ja, Marian – rzucił majster. – Kluczy do chałupy zapomniałem. Otworzysz mi, słonko?

Po chwili znaleźli się na dość ciemnej klatce schodowej. Po wąskich schodach weszli na drugie piętro izatrzymalisię przy obdrapanych drzwiach, które lata swojej świetności miały już dawno za sobą. Otworzyły się, lecz Igor nie widział, kto pojawił się na progu, gdyż stał na schodach, z tyłu za majstrem, którego potężna sylwetka przesłaniała mu widok.

– Proszę, panie Marianie. – Znowu usłyszał ten młody, ciepły kobiecy głos.

– Dzięki, Olguś. Jutro rano ci podrzucę, jak chałupę zamknę. Tylko widzisz, słonko, ja na szóstą do roboty idę. Nie będzie dla ciebie za wcześnie?

– Proszę się nie martwić. Wstaję skoro świt – zapewniła sąsiadka.

– Co ja bym bez ciebie zrobił? Życie mi ratujesz, no i Bolkowi też.

– Tylko, panie Marianie – dodała – proszę cichutko pukać, żeby ojciec się nie obudził, bo on nerwowy jest strasznie.

– Jasne, jasne…

– Olga! Cholero jedna! Z kim znowu sobie pogaduszki urządzasz? – Zwnętrza mieszkania odezwał się zachrypnięty męski głos. – Piwa nie mam! Rozumiesz? PIWA!

– Bolek był na spacerze o siedemnastej – rzuciła Olga. – Przepraszam. – Pospiesznie zamknęła drzwi.

– Biedna dziewczyna – westchnął Marian. – No chodź. My jeszcze jedno piętro. – Wskazał na schody wiodące w górę.

* * *

Ledwie Marian otworzył drzwi, gdy przez szczelinę przecisnął się nieduży czarny kundelek i z radosnym ujadaniem zaczął podskakiwać, łasząc się do nóg swego pana.

– No co, Boluś? Stęskniłeś się? – Majster pochylił się i czule pogłaskał pieska po główce. – Patrz, mamy gościa. Bądź grzeczny.

Piesek jakby zrozumiał. Od razu zainteresował się mężczyzną towarzyszącym panu i z zaciekawieniem obwąchał go uważnie. Te oględziny chyba wypadły pomyślnie dla Igora, gdyż już po chwili oparł się obiema przednimi łapami o jego nogę, domagając się pieszczoty.

– Polubił cię – orzekł Marian, wchodząc do środka.

Igor niepewnie pogłaskał psa, czym zyskał sobie jego całkowitą akceptację. Bolek zamerdał radośnie i dał nura do przedpokoju. Igor jako ostatni przekroczył próg mieszkania.

Dwa pokoje, niewielka kuchnia iłazienka składały się na czterdzieści dwa metry, które jednak Igorowi w porównaniu z tanim motelem, w którym przyszło mu przez ostatni rok nocować, wydały się wręcz salonami.

Majster zaprowadził go do pokoju dzieci i wskazał jedną z dwóch identycznych kanap w różowe kwiaty. Deseń na obiciu pasował do tapet, które dobitnie świadczyły o tym, że pomieszczenie jest królestwem małych księżniczek. Zresztą nad łóżkami wisiały duże zdjęcia przedstawiające Mariana w otoczeniu rudowłosej atrakcyjnej kobiety i dwóch może sześcioletnich pyzatych dziewczynek. Igor zatrzymał się przed tymi fotografiami. Patrząc na uśmiechniętą rodzinę, poczuł nagły skurcz wsercu. Zatęsknił za czymś, czego nie pamiętał. Oddałby wszystko, aby odzyskać utracone wspomnienia. Chciałby zobaczyć matkę i ojca, swój dom. Chciałby przypomnieć sobie, co lubił, co go interesowało. Jak spędzał wolny czas i czy rodzice byli z niego dumni…

– To moje panny. – Marian zauważył zamyślone spojrzenie Igora. – Bliźniaczki. Maja i Kaja.

– Musi je pan bardzo kochać.

– Najbardziej na świecie. Teraz są z matką na wsi pod Sieradzem, u rodziny żony. Tam dobre powietrze, zdrowsze niż to w mieście, więc całe wakacje tam spędziły. Wrócą, jak się chłodniej zrobi. Na szczęście do zerówki dopiero od przyszłego roku idą.

– I nie jest panu bez nich smutno?

– Jak cholera. Urwisy z nich straszne iw domu ciągły hałas, ale gdy są daleko, to bardzo tęsknię za ich głosami i obecnością. Dlatego w każdy weekend jeżdżę do nich. To w końcu nie jest daleko. No dobra, idę przygotować coś do zjedzenia – zmienił temat, nie chcąc rozczulać się przed swoim pracownikiem. – Oporządź się trochę. Wiesz już, gdzie jest łazienka. Możesz sobie wstawić pranie, jak masz ochotę. Świeży ręcznik zaraz ci naszykuję i położę na pralce. Jak czegoś potrzebujesz, to po prostu mów.

Ruszył do drzwi w asyście nieodłącznego Bolka, który wręcz nie odstępował majstra na krok.

– Dlaczego pan mi pomaga? – zapytał Igor.

– Dlaczego? Też mi pytanie! – obruszył się. – To raczej gdybym nie pomagał, mógłbyś zapytać, dlaczego tego nie robię. Postępuję tak, jak powinien zachowywać się każdy normalny człowiek. Dziś ja pomagam tobie, może ja też kiedyś będę potrzebował wsparcia. Wiesz, to naprawdę jest ważne, aby móc pomyśleć, że jeśli sam znajdę się w kłopotach, ktoś wyciągnie do mnie pomocną dłoń. Życie szykuje różne niespodzianki. Można mieć wszystko, a za chwilę stracić to. Dlatego nie wolno wywyższać się w tych chwilach, gdy jest się na szczycie. Bo wtedy, gdy się spadnie, nie będzie jak się podźwignąć. Ech… – Marian machnął ręką. – Pewnie itak nic nie zrozumiałeś z tego, co mówię. Ale to nic…

– Ja rozumiem – potwierdził Igor. – I… dziękuję.

Marian popatrzył na niego ze smutkiem. Właściwie żal mu było tego cichego chłopaka, który zawsze stał gdzieś z boku, unikając kontaktów z kolegami. Wyraźnie stronił od nich i, co się nieczęsto zdarza, w ogóle nie pił alkoholu. Nigdy nie komentował poleceń wydanych przez przełożonych, w milczeniu wysłuchiwał wszelkich uwag i w odróżnieniu od innych nie miał zwyczaju robić sobie żartów ze współpracowników.

O Igorze krążyły niesamowite opowieści, które sam nieświadomie podsycał, izolując się od ludzi i wybierając samotniczy tryb życia. Smaczku całej sytuacji dodawał fakt, że nikt nic onim nie wiedział. Ukraińcy, którzy przyjechali z nim na budowę, nie znali go zupełnie i od pierwszej chwili trzymali dystans. Mówiono, iż Igor nagle dołączył do grupy i jak można się było szybko przekonać, nie miał zielonego pojęcia o pracy fizycznej. Jednakże wykazał się hartem ducha i sporą zręcznością, dostosowując się do nowych warunków.

Marian zdawał sobie sprawę, że ludzie gadali, iż Igor to zbiegły przestępca, jako dowód wskazując podłużną bliznę ciągnącą się od łuku brwiowego przez czoło i niknącą wśród włosów, która rzekomo była wynikiem gangsterskich porachunków. Również ręce Kłymenki, gładkie, niespracowane, nie wyglądały na dłonie osoby parającej się pracą fizyczną, co nie pozostało niezauważone. Jednak przez cały rok w Stamp-Budzie Igor, chociaż taki milczący i wyraźnie odstający od reszty grupy, dał się poznać jako pracownik solidny i godny zaufania. Rzetelnie wykonywał wszystkie polecone zadania, przykładając się do nich znależytą starannością. A co najważniejsze, nie przysparzał kłopotów niefrasobliwym zachowaniem, jak niektórzy.

To właśnie to zaangażowanie Igora w pracę, jego ciągła chęć doskonalenia się i spokojny charakter sprawiły, iż Marian nie mógł dziś tak po prostu przejść obojętnie wobec faktu, że koledzy dręczyli Kłymenkę. Decyzja o użyczeniu mu noclegu była dość spontaniczna i właściwie nieprzemyślana. Mówiąc szczerze, Marian zastanawiał się, czy dobrze zrobił, zapraszając go do siebie. Jednak teraz, gdy zobaczył Igora z dziwną tęsknotą wpatrującego się w zdjęcia rodzinne, a także gdy usłyszał te krótkie podziękowanie wypowiedziane drżącym, jakby pełnym niedowierzania, ale i radości głosem, pojął, że najlepszą rzeczą, jaką człowiek może dać drugiemu człowiekowi, jest zrozumienie iwsparcie. To życzliwość dla innych sprawia, że świat staje się lepszy. Dobro tworzy dobro.