Gdzie ukryta jest biblioteka - Isabel Ibañez - ebook

Gdzie ukryta jest biblioteka ebook

Isabel Ibañez

5,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wyczekiwana kontynuacja bestsellera „Co wie rzeka”!
Inez Oliviera porzuciła wszystko, aby przyjechać do Egiptu. Musiała dowiedzieć się prawdy o domniemanej śmierci rodziców.

To, co odkryła, złamało jej serce.

Wuj Ricardo, pod którego opieką się znalazła, nalega, aby siostrzenica wróciła do domu. Inez ma jednak dużo nierozwiązanych spraw i zrobi wszystko, aby zostać.

Nawet jeśli oznacza to poślubienie Whitforda, byłego brytyjskiego żołnierza, pomocnika wuj. Chociaż jest nim zauroczona, nie wie, czy może mu ufać, zwłaszcza że mężczyzna wydaje się mieć własne powody, aby zostać w Egipcie.

Poznaj zakończenie historii osadzonej w dziewiętnastowiecznym świecie piramid. Sekrety i mroczna magia szepczą z każdej strony powieści!

Recenzje pierwszego tomu:

„Romantyczna, zniewalająca przygoda”. - Rebecca Ross, międzynarodowa autorka bestsellerów „Rzeka zaklęta” i „Divine Rivals”.

„Świetnie nakreślona fabuła, pełna przygód i płonąca romantyzmem.”

Stephanie Garber, autorka bestsellerowych serii „Złamane serce” oraz „Caraval”

„Weź hardą bohaterkę, dodaj przygodę w stylu Indiany Jonesa i posyp szczyptą magii starożytnego Egiptu – to przepis na zachwycającą lekturę.”

Jodi Picoult, autorka bestsellerów „Szkoda, że cię tu nie ma” oraz „Bez mojej zgody”

„Co wie rzeka ma wszystko: tajemnicę, przez którą nie odkładasz książki, intrygę, zdradę, przezabawne przekomarzanki i romans slow-burn.”

Mary E. Pearson, autorka bestsellerowych serii „Kroniki Ocalałych” oraz „Dance of Thieves”

„Co wie rzeka to historyczna przygoda pełna wybornych zwrotów akcji, miłosnych uniesień i bezczelnego dowcipu, który jest równie ekscytujący, co wnikliwy”.

J. Elle, autorka bestsellerów New York Timesa „Wings of Ebony”.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 442

Rok wydania: 2025

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
maltal

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka! Czasami przewidywalna i naiwna, ale to bardzo dobra historia w stylu Indiany Jonesa. Opowieść jest dopracowana, pełna intryg, tajemnic i emocji. Ciekawie napisana, wciąga i wywołuje wiele sprzecznych uczuć. Do tego bohaterowie, którzy są wielowymiarowi, a ich zachowanie i droga, która przebywają są po prostu interesujące.
10



Tytuł oryginału: Where the Library Hides

Projekt okładki: © Micaela Alcaino

Ilustracje: © Isabel Ibañez

Redaktorka prowadząca: Agata Then

Redakcja: Beata Turska

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Katarzyna Szajowska, Monika Kociuba

Grafiki przy dedykacji, lampiony: © Freepik

© 2024 by Isabel Ibañez

All rights reserved.

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2025

© for the Polish translation by Ewa Skórska

ISBN 978-83-287-3501-9

You&YA

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2025

–fragment–

Do czytelników, którzy nie spali całą noc,

zrozpaczeni epilogiem Co wie rzeka:

to Wam dedykuję tę książkę.

OBSADA – PRZYPOMNIENIE

Inez Emilia Olivera: nasza bohaterka

Elvira Gabriella Montenegro: ulubiona kuzynka Inez

Amaranta Lucia Montenegro: mniej lubiana kuzynka Inez

TíaLorena: ciotka Inez

TíoRicardo Marqués: wuj i opiekun Inez; partner biznesowy i szwagier Abdullaha, prowadzi wykopaliska

Lourdes Patricia Olivera: matka Inez, przemytniczka artefaktów i nie tylko

Cayo Roberto Olivera: ojciec Inez

•   •   •

Whitford Simon Hayes: przyboczny Ricarda

Porter Linton Hayes: starszy brat Whitforda

Arabella Georgina Hayes: młodsza siostra Whitforda

Leo Lopez: żołnierz brytyjskiej armii i najlepszy przyjaciel Whitforda

•   •   •

Abdullah Salah: partner biznesowy i szwagier Ricarda, prowadzi wykopaliska

Farida Salah: wnuczka Abdullaha; fotografka

•   •   •

Kareem Ali: pomocnik kucharza i pracownik polowy na wykopaliskach na File

Sallam Ahmed: kierownik hotelu Shepheard

Charles Fincastle: specjalista od broni i najemny ochroniarz na wykopaliskach na File

Isadora Fincastle: córka Charlesa

•   •   •

Basil Digby Sterling: brytyjski agent ochrony antyków

MonsieurGaston Maspero: francuski egiptolog i dyrektor generalny wykopalisk i starożytności

Sir Evelyn Baring: konsul generalny Egiptu

EGIPT, CHRONOLOGIA WYDARZEŃ

2675–2130 p.n.e. Stare Królestwo

1980–1630 p.n.e. Średnie Królestwo

1539–1075 p.n.e. Nowe Królestwo

356 p.n.e. Narodziny Aleksandra Wielkiego

332–305 p.n.e. Aleksander Wielki podbija Egipt; okres macedoński

69 p.n.e. Narodziny Kleopatry VII

31 p.n.e. Bitwa pod Akcjum (śmierć Kleopatry i Marka Antoniusza); początek panowania rzymskiego

639 Arabska inwazja na Egipt

969 Kair zostaje stolicą

1517 Egipt wchłonięty przez Imperium Osmańskie

1798 Napoleon prowadzi armię francuską do Egiptu; zdobywa Aleksandrię i Kair (odkrycie Kamienia z Rosetty)

1822 Champollion odszyfrowuje hieroglify

1869 Otwarcie Kanału Sueskiego

1870 Pierwsza wyprawa Thomasa Cooka po Nilu

1882 Angielska flota bombarduje Aleksandrię i przejmuje kontrolę nad Egiptem

1922 Zniesienie brytyjskiego protektoratu; odkrycie grobowca Tutanchamona

1953 Niepodległość Egiptu

PRÓLOGO[1]

Wyjdź za mnie.

Słowa odbiły się od ścian pokoju i trafiły mnie prosto w serce. Każda sylaba wybrzmiała bardzo wyraźnie.

Oszołomiona, oblizałam wargi i zmusiłam się do odpowiedzi.

– Chcesz się ożenić – skonstatowałam.

Whit nie odrywał ode mnie płonących niebieskich oczu.

– Tak – odparł bez zastanowienia i przytulił mnie mocniej.

– Ze mną – dodałam. Potrzebowałam tego uściślenia. Jakiegoś światła, które przebije się przez mgłę, w jakiej się znalazłam. Odepchnęłam się od niego, puścił mnie. Zerkając kątem oka, obeszłam łóżko i stanęłam po drugiej stronie. Chciałam, żeby między nami znalazło się coś namacalnego. Odległość pomogła mi uwolnić się od dymnego, mocnego zapachu alkoholu, unoszącego się wokół Whita.

– Tak.

– Ożenić – powtórzyłam, nadal potrzebując uściśleń. Czułam przecież, że pił i na pewno nie była to jedna szklaneczka whisky. – W kościele.

– Jeśli to konieczne.

– Konieczne – powiedziałam.

Sam koncept wydawał się czymś normalnym i rozsądnym – w przeciwieństwie do tej rozmowy. Ślub w kościele był czymś, co mogłabym zrobić – w jakimś innym życiu. Tym, do którego przygotowywano mnie w Buenos Aires. Wyszłabym za mąż za przystojnego Ernesto, młodego caballero[2], którego akceptowała moja ciotka, i prawdopodobnie zamieszkałabym w jej sąsiedztwie, żeby mogła mieć mnie na oku aż po kres jej lub mojego życia. Koniec z wyprawami do Kairu. Koniec z rysowaniem egipskich świątyń. Poświęciłabym się czemuś innemu, a potem zapewne wychowywaniu dzieci. Zobaczyłam tę przyszłość tak wyraźnie, jakbym już w niej żyła, moje serce zaprotestowało boleśnie i musiałam sobie przypomnieć, że nadal jestem tutaj, w Egipcie.

Dokładnie tam, gdzie chciałam być.

Whit uniósł brew.

– Czy to znaczy „tak”?

Zamrugałam.

– Potrzebujesz odpowiedzi już teraz?

Przesunął dłonią po moim luksusowym hotelowym łóżku, gdzie w tej chwili leżały spódnice z marszczonymi brzegami i żakiety z mosiężnymi guzikami. Z przerażeniem spostrzegłam na poduszce pończochy i ulubioną koszulkę, niemal całkowicie znoszoną. Whit podążył za moim spojrzeniem i z godną podziwu powściągliwością nie skomentował bielizny.

– Niekoniecznie muszę dostać ją teraz, ale tak, chciałbym – odparł. – Dla takiej drobnostki jak spokój ducha.

Jego zachowanie zaczęło mnie irytować. To była jedna z najważniejszych decyzji w moim życiu. Jeśli chciał, żebym potraktowała serio tę sytuację, sam musiał ją tak traktować.

Odsunęłam ubrania, wyciągnęłam spod łóżka walizkę, postawiłam na kołdrze.

Bez ceregieli, nie przejmując się zgnieceniami, zaczęłam wrzucać do środka tureckie spodnie, bawełniane koszule i plisowane spódnice. Zwinęłam bieliznę w kłębek i cisnęłam ją do walizki.

Whit patrzył z niepokojem na rosnącą stertę.

– Co ty robisz?

– A jak ci się wydaje? – Dorzuciłam satynowe kapcie, skórzane buty na obcasie i trzewiki, które nosiłam na File. Położyłam ręce na biodrach, rozejrzałam się po pokoju. Coś jeszcze?

– Prowadzimy rozmowę, a ty już jesteś jedną nogą za drzwiami. – Whit pochylił się i wyjął z walizki kilka ubrań, moje trzewiki…

– Przepraszam, ale właśnie się pakowałam – zaznaczyłam, wrzucając koszulę z powrotem.

– Nie znam nikogo, kto nazwałby to pakowaniem – skomentował, patrząc z niesmakiem na zwiniętą w kłębek koszulę.

– To było nieuprzejme.

– Inez, zadałem ci pytanie.

Spiorunowałam go wzrokiem i wyciągnęłam rękę po moje buty.

– Potrzebuję ich.

– Nie w tej chwili. – Upuścił je na podłogę i nie odrywając ode mnie spojrzenia, podniósł walizkę, obrócił ją i wysypał wszystko na łóżko.

– Dlaczego nie powiesz mi, o co tak naprawdę ci chodzi? – spytał.

Cielos[3], ten człowiek był nie do zniesienia.

– Piłeś.

– No i?

Podniosłam głos o kilka niemiłych decybeli.

– Skąd mam wiedzieć, czy w ogóle mówisz poważnie?

Whit obszedł łóżko. Nie chwiał się na nogach i nie bełkotał: szedł pewnym, zdecydowanym krokiem i wyraźnie, czysto, dobitnie, tak jakby to były ostatnie słowa, wygłoszone przed plutonem egzekucyjnym, rzekł:

– Chcę się z tobą ożenić.

Wskazałam kłębowisko na łóżku.

– Pomimo całego tego bałaganu.

Powoli zbliżył rękę i opuszką palca wskazującego dotknął kącika moich ust.

– Z nikim innym.

– Och.

– A więc?

Kątem oka zauważyłam, że moja bielizna zsunęła się z łóżka na jego but. Chciałam się po nią schylić, jednak Whit mnie ubiegł i ostrożnie położył ją na poduszce. Na jego policzkach pojawił się lekki rumieniec. Wtedy dotarło do mnie, że nigdy nie widziałam, żeby się tak speszył. Mógł być wesoły, wściekły, rozbawiony, zakłopotany, ale nigdy jeszcze nie widziałam go zawstydzonego. Ten widok mi przypomniał, kto przede mną stoi. Whit był moim przyjacielem, może nawet najlepszym, jakiego miałam. Pocałował mnie, kiedy myśleliśmy, że umieramy, uwięzieni w tamtym grobowcu. Trzymał moją rękę w ciemności. Wyznał mi, czego najbardziej w życiu żałuje.

Zabił człowieka, który mnie skrzywdził.

Oto mężczyzna, który prosił mnie o rękę.

– Dałbym ci więcej czasu – odezwał się – ale wyjeżdżasz.

To była prawda. Wuj chciał, żebym wyjechała z Egiptu, dla mojego własnego bezpieczeństwa. Zupełnie jakby mogło spotkać mnie coś gorszego niż to, że moją kuzynkę zastrzelono, że upadła z roztrzaskaną głową prawie tuż obok mnie.

Elvira.

Serce ścisnął mi ból. Wydawało się niemożliwe, że już nigdy nie zobaczę, jak się łobuzersko uśmiecha tuż przed złamaniem jednej z licznych zasad swojej matki. Nigdy nie usłyszę jej głosu, nie przeczytam nowej opowieści. Jej historię urwano, książkę zamknięto na zawsze, z ostatnią kartą rodem z najgorszego koszmaru.

Musiałam zostać w Egipcie – dla niej.

Zginęła przez moją matkę, to była jej zdrada, jej wina. Rozpacz zgniatała mnie niczym imadło. Szloch podchodził do gardła, ale zdławiłam go bezlitośnie i sięgnęłam po emocję, która nie zepchnie mnie w otchłań.

Gniew. Gniew, który buzował mi we krwi, tuż pod skórą.

Najbardziej na świecie pragnęłam dopaść moją matkę i wrzucić ją do więzienia, żeby gniła tam po wiek wieków. Chciałam ją zmusić, żeby powiedziała mi, co zrobiła mojemu ojcu – bo może żył, może siedział gdzieś uwięziony i tylko ona umiała go odnaleźć. Powróciły słowa ostatniego listu, jaki do mnie napisał.

Nigdy nie przestawaj mnie szukać.

Jak miałabym to zrobić, tkwiąc na innym kontynencie?

Wiedziałam, do czego zmierzał Whit, co sugerował. Jeśli za niego wyjdę, będę mogła sama decydować o swoim życiu. Żadnej kontroli. Dostęp do własnej fortuny, niezależność od wuja. Zakręciło mi się w głowie. No i będąc mężatką, nie potrzebowałabym przyzwoitki. Oferta Whita była bardzo atrakcyjna. Było też coś jeszcze. Coś, czego nie mogłam przewidzieć, wyjeżdżając z Brazylii do Egiptu.

Zakochałam się w Whitfordzie Hayesie.

Kochałam go całym sercem, choć umysł podpowiadał, że powinnam zachować zdrowy rozsądek. Kochałam go i w tym uczuciu była wieczność. Zrozumiałam to właśnie w tej chwili, kiedy wpatrywałam się w jego twarz, tak bezbronną i odległą zarazem. Przeraziłam się. Jeszcze nigdy nie czułam się tak odsłonięta, obnażona.

Wtedy usłyszałam swój umysł: Cóżto za kompletny nonsens.

Mówił do mnie z dużą surowością i przekonaniem.

– A więc przemyśl to. I daj mi znać, co postanowiłaś. – Whit uśmiechnął się słabo i dodał, bardzo w swoim stylu: – Najlepiej zanim wsiądziesz do pociągu do Aleksandrii.

Wyszedł. Drzwi zamknęły się z cichym trzaśnięciem.

– Miércoles[4] – powiedziałam do pustego pokoju.

CAPÍTULO UNO[5]

Kazałam Whitfordowi Hayesowi czekać.

Dwanaście godzin później wciąż nie podjęłam decyzji. Niepokoił mnie fakt, jak bardzo chciałam powiedzieć „tak”. Jeśli pobyt w Egipcie czegoś mnie nauczył, to tego, że nie mogłam ufać własnemu osądowi. Ta świadomość rodziła zarazem strach i rozczarowanie. Musiałam się mieć na baczności, nieważne, czego pragnęło moje serce.

Cała sytuacja wcale nie była łatwa. Whit związał się słowem z inną kobietą – nawet jeśli ten wybór został mu narzucony, fakt pozostawał faktem. Od początku naszej znajomości trzymał dystans i ustaliliśmy, że między nami jest przyjaźń, nic więcej. A jednak pocałował mnie wtedy, gdy myśleliśmy, że za chwilę umrzemy. Szala się przechyliła, status quo zostało zachwiane.

Tamto uwięzienie w grobowcu wszystko zmieniło.

Czy oświadczyny oznaczały, że mu na mnie zależy? Czy był równie mocno zaangażowany jak ja?

Mogłabym o to spytać, ale, z drugiej strony, czy nie powinien był tego powiedzieć przy oświadczynach? Zwykłe „uwielbiam cię” byłoby całkiem nie od rzeczy. Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę Whit o nic mnie nie pytał, powiedział po prostu „Wyjdź za mnie”, a ja byłam tak roztrzęsiona, że nie mogłam nawet pozbierać myśli, rozpięta między szczęściem a przerażeniem. Straciłam wszystko, co tak bardzo kochałam. Elvirę. Moją rodzinę. Tajemnicę grobowca Kleopatry. Wszystko odebrała mi jedna i ta sama osoba – moja matka.

A jeśli teraz odbierze mi również moją miłość?

Pociągnęłam chustkę, którą miałam zawiązaną na szyi. Zawierała w sobie magię i dostałam ją właśnie od mamy. Zmniejszała przedmioty i pozwoliła wykraść z grobowca Kleopatry dziesiątki artefaktów. Zachowałam ją, choć właściwie należało ją spalić. Ten skrawek materiału był dowodem zdrady mojej matki i zarazem liną, która mnie z nią łączyła. Może jeśli pociągnę mocniej, doprowadzi mnie do jej kryjówki?

– Daj spokój tej chustce. Czemu się tak wleczesz? – niecierpliwił się tío[6] Ricardo. – Whit na nas czeka.

Skrzywiłam się. Ach no tak. Whit, który czekał.

– Él es paciente, tío[7].

– Ha! Whit? Cierpliwy? To go nie znasz – prychnął wujek. – Poza tym przez ostatnie kilka dni nie jadłem nic prócz bulionu, y me muero de hambre[8]. Potrzebuję porządnego jedzenia, Inez, a jeśli się sprzeciwisz choćby jednym słowem, zacznę wrzeszczeć.

Rzuciłam mu niezadowolone spojrzenie, które, rzecz jasna, zignorował. Z całą pewnością nie konał z głodu – osobiście o to zadbałam. I choć nie byłam osobą agresywną, miałam ochotę cisnąć czymś w jego głowę: tío Ricardo odmówił pozostania w łóżku – po raz kolejny. Można by pomyśleć, że kazałam mu gryźć surową cebulę zamiast jabłka. Ciągnął mnie za sobą do wystawnej jadalni hotelu Shepheard, jedną rękę trzymając mocno mój nadgarstek. Drugą miał na temblaku, który od czasu do czasu obrzucał złym spojrzeniem, gniewając się, że nie pozwala mu jeszcze wrócić na File. Zerkał też podejrzliwie na każdą osobę, która nas mijała. Kiedy dwóch dżentelmenów weszło do korytarza, prowadzącego do głównych schodów, wuj odsunął mnie i poczekał, aż przejdą.

Tym razem nie kryłam już irytacji.

– Co konkretnie mogłoby mi grozić na drugim piętrze hotelu twoim zdaniem?

Tío nie patrzył na mnie, całkowicie skupiony na plecach dwóch mężczyzn zmierzających, prawdopodobnie, do swojego pokoju.

– Widziałaś ich już wcześniej?

Wyrwałam rękę.

– Powinieneś odpoczywać, a nie posądzać przypadkowych turystów Bóg wie o co.

Ricardo w końcu pochylił nade mną brodatą twarz. Wielki i potężny, pachniał teraz mydłem cytrusowym, ubrania miał – ten jeden raz – wyprasowane, buty czyste. Bezpośredni efekt kilkudniowego pobytu w tym hotelu.

– Nadal niczego się nie nauczyłaś? Każdy może pracować dla Lourdes!

– Gdyby chciała mnie zabić, zrobiłaby to już dawno, miała mnóstwo okazji. A jednak wciąż żyję – szepnęłam. – Wciąż jestem jej córką. Jedynym dzieckiem.

– Widziałaś, jak daleko potrafi się posunąć, żeby chronić swoje interesy. Nie opieraj swych osądów na matczynych uczuciach, jakie może do ciebie żywić. – Głębokie zmarszczki w kącikach jego ust wygładziły się, spojrzenie złagodniało. Orzechowe oczy, w tym samym kolorze co i moje, zmieniające odcień w zależności od nastroju, patrzyły ze współczuciem. Nie mogłam tego znieść. – Kłopoty podążają za nią jak cień. Ty najlepiej powinnaś o tym wiedzieć.

Rozchyliłam usta, gdy w umyśle rozbłysło wspomnienie. Szybkie i ostre, jakby nóż ciął mi skórę.

Elvira krzycząca moje imię, wołająca mnie, kiedy ktoś już naciskał spust i kula mknęła w jej kierunku. Chwilę później roztrzaskana twarz. Krew zbierająca się pod głową kuzynki na złotym piasku. Oddałabym kilka lat życia za wymazanie tego wspomnienia.

– Możemy już bezpiecznie zejść do jadalni – oznajmił Ricardo i znów wziął mnie za rękę, prawie ciągnąc za sobą. – Mamy sporo do omówienia.

W innej sytuacji na pewno bym coś odpowiedziała, jednak jego wcześniejsze słowa skuły mi krew lodem. Nie, nie mogłam zapomnieć, kim była moja matka. Przebiegła lawirantka. Mistrzyni manipulacji. Oszustka i złodziejka. Kobieta, która zdradziła własną córkę, kobieta chciwa władzy, która zrobiłaby wszystko dla bogactwa. Zimna i bezwzględna, poświęciła Elvirę bez wyrzutów sumienia.

Kobieta, po której zaginął wszelki ślad.

Nie trać czujności, przykazałam sobie. Nadal szliśmy do jadalni, ale teraz już rozglądałam się równie uważnie jak mój wujek.

•   •   •

Jadalnia była pełna. Goście hotelowi zasiadali przy okrągłych stołach, przykrytych śnieżnobiałymi obrusami, a zręczni kelnerzy nosili tace ze srebrnymi czajniczkami i porcelanowymi filiżankami. Whit, w niebieskiej koszuli, wpuszczonej w spodnie khaki (pewnie włożył również ulubione skórzane buty, sznurowane do połowy łydki) siedział naprzeciw mnie, a jego mocna postać wypełniała delikatne krzesło, szerokie ramiona zajmowały całe oparcie. Nalał sobie drugą filiżankę kawy, jak zawsze czarnej, bez śmietanki i cukru.

Oderwałam od niego wzrok i podniosłam naczynie, żeby ukryć płonące policzki. Herbata parzyła w język, ale przełknęłam ją, świadoma, że Ricardo siedzi w milczeniu obok mnie i uważnie mi się przygląda. Ostatnie, czego bym chciała, to zdradzenie się ze swoimi emocjami.

Wujek nie doceniłby głębi moich uczuć.

– Wyjeżdżamy za kilka dni – zwrócił się w tej chwili do Whita.

– Obawiam się, że nie to zalecił ci lekarz – padła spokojna odpowiedź. – Instruował cię, żebyś nie wstawał z łóżka przez kolejne dwa dni i ostrzegł przed nadmierną aktywnością. Żadnych dalekich wypraw, ścisku, zamieszania i tak dalej.

– File wcale nie leży tak daleko.

– Jedyne kilkaset mil stąd – mruknął Whit, ignorując zły humor mojego wuja. – A jeśli zerwiesz szwy, wda się infekcja…

– Whitfordzie.

Spojrzałam szybko, nie mogąc się powstrzymać, podobnie jak nie zdołałam zdusić cichego śmiechu. Ricardo złościł się i gniewał nie tylko na mnie, ale i na Whita.

Z tą różnicą, że Whit lepiej sobie z tym radził.

– Zrobisz, co zechcesz, ja obiecałem doktorowi, że przekażę ci jego ostrzeżenia. – Uśmiechnął się krzywo. – Teraz, w każdym razie w tej kwestii, mam czyste sumienie.

Nikt nie mógłby nawet podejrzewać, że kilka godzin temu rozmawiał ze mną o małżeństwie. Jak zawsze zdystansowany i nieco ironiczny, ukrywał gorzki cynizm pod rozbawieniem. Patrzył na wuja z dużą pewnością siebie, mówił śmiało i bez zawahania. Spokojnie trzymał w rękach filiżankę z kawą.

Zdradzało go tylko jedno.

Ani razu nie spojrzał w moją stronę.

– W tej kwestii? – Tío zmrużył oczy. – W co jeszcze się wplątałeś? A może nie powinienem tego wiedzieć?

– Nic się nie dzieje – odparł Whit i wziął długi łyk kawy.

Nadal na mnie nie patrzył, jakby się bał, że jednym spojrzeniem zdradzi wszystkie swoje sekrety.

Wuj odsunął talerz. Zjadł chleb pita z hummusem i tahini, zjadł też cztery smażone jajka. I chociaż byłam na niego zła, cieszyłam się, że wrócił mu apetyt.

– Hmm – mruknął, patrząc na Whita, lecz nie naciskał. Przeniósł wzrok na mnie. – Inez – zaczął, grzebiąc w kieszeniach marynarki. – Mam dla ciebie bilet na pociąg do Aleksandrii. Wyjedziesz w ciągu tygodnia. Mam nadzieję, że do tego czasu znajdę ci przyzwoitkę. Szkoda, że pani Acton już odpłynęła – dodał zirytowany. – Nawiasem mówiąc, nie było łatwo ją udobruchać po tym, jak ją wystrychnęłaś na dudka. Była głęboko urażona.

Kompletnie zapomniałam o drogiej pani Acton, kobiecie, która z polecenia mojego wuja miała mnie eskortować do Argentyny po tym, jak przypłynęłam sama do Egiptu. Oszukałam ją i uciekłam z hotelu, w którym wuj zamierzał trzymać mnie pod kluczem, aż ostatecznie mnie stąd wyekspediuje. Nie czułam żadnych wyrzutów sumienia i nie miałam w tym względzie nic do powiedzenia.

Mój umysł zbyt był zajęty datą wyjazdu.

W ciągu tygodnia.

Tío znalazł w końcu to, czego szukał, i z okrzykiem triumfu wydobył z kieszeni dwie kartki. Przesunął je po stole w moim kierunku, a ja odchyliłam się, usiłując ich nie dotykać: bilet kolejowy w jedną stronę do Aleksandrii i bilet na statek do Buenos Aires.

Gwar w jadalni ucichł, jakby nikogo wokół nas nie było. Może utopię te bilety w szklance wody? Albo podrę na strzępy i cisnę wujowi w twarz? Oświadczyny Whita stały się nagle wyjściem ewakuacyjnym, kołem ratunkowym, szansą naprawienia wszystkiego. Oto mój dostęp do niezależności, sposób na odnalezienie mojej matki i naprawienie jej haniebnych czynów. W umyśle krystalizowała się odpowiedź na oświadczyny Whita. Powoli podniosłam głowę i spojrzałam w jego stronę.

A on popatrzył na mnie, po raz pierwszy odkąd usiadłam.

Jego niebieskie oczy płonęły.

Uniósł brew, bezgłośnie powtarzając pytanie, na które tylko ja znałam odpowiedź. Musiał wyczytać coś z mojej twarzy, bo odstawił kawę i odsunął krzesło od stołu.

– Omówcie na spokojnie szczegóły, będę na tarasie.

Ricardo mruknął coś, jego uwagę przykuł ciemnoskóry mężczyzna. Siedział w drugim końcu jadalni, jadł posiłek z rodziną. Na głowie miał fez, jego garnitur był idealnie wyprasowany. Whit posłał mi szybkie, znaczące spojrzenie i wyszedł. Wiedziałam, że chce porozmawiać ze mną na zewnątrz, z dala od wuja.

– Przepraszam na chwilę. Widzę przyjaciela – odezwał się tymczasem tío. – Nie ruszaj się stąd.

– Już skończyłam śniadanie – zaprotestowałam. – Chciałabym wrócić do swojego pokoju.

– Nie beze mnie. – Ricardo wstał. – To potrwa kilka minut. – Spojrzał na mnie surowo, czekając, aż skinę głową.

To było prawie zbyt łatwe. Zacisnęłam usta i niechętnie skinęłam, wuj odwrócił się i poszedł, a ja, gdy już miałam pewność, że nie zobaczy stamtąd mojego pustego krzesła, wyszłam z jadalni. W holu roiło się od gości z różnych zakątków świata, słyszałam rozmowy w kilku językach. Otwarto przede mną drzwi frontowe i wyszłam przed hotel, mrużąc oczy w ostrym słońcu.

Nad Kairem rozciągało się niebieskie, najzupełniej bezchmurne niebo. Miasto nad miastami, jak mówili o nim historycy. Musiałam przyznać im rację. Od zarania dziejów to miejsce było cudem.

Sama myśl, że miałabym je opuścić, budziła złość i protest.

Whit siedział przy swoim ulubionym wiklinowym stoliku, pomalowanym na mocną zieleń. Plecami do ściany, twarzą zwrócony do ulicy, miał znakomity punkt obserwacyjny i widział wszystkich, którzy wchodzili i wychodzili. Zauważył mnie, jak tylko weszłam na taras, uniósł brodę. Szłam prosto do niego.

– Dlaczego pocałowałeś mnie wtedy w grobowcu? – spytałam twardo, zatrzymując się przy stoliku.

– Ponieważ nie chciałem umrzeć, nie zrobiwszy tego choć raz – odpowiedział natychmiast.

Opadłam na krzesło naprzeciw niego.

– Och.

– Po raz pierwszy w życiu to ja dokonuję wyboru: dla siebie – dodał cicho. – I wolę poślubić przyjaciółkę niż nieznajomą.

Przyjaciółkę… Byłam dla niego tylko przyjaciółką? Usiadłam wygodniej, siląc się na tę samą chłodną nonszalancję, którą widziałam u niego. Nawet jeśli w tej chwili nie cierpiałam jego opanowania.

– Czy twoja narzeczona nie będzie rozczarowana?

– Skarbie, guzik mnie to obchodzi. – Nachylił się i powiedział cicho, patrząc mi prosto w oczy: – Inez, wciąż czekam na odpowiedź.

Jego ochrypły szept przeszył mnie dreszczem, stłumiłam drżenie. To była wielka decyzja, największa w moim dotychczasowym życiu.

– Jesteś pewien, że chcesz to zrobić?

– Nigdy w życiu nie byłem niczego bardziej pewien.

– A zatem: pobierzmy się – powiedziałam bez tchu.

Wydawało się, że w jednej chwili uszło z niego całe zdenerwowanie i napięcie. Opuścił ramiona, rozluźnił się. Twarz mu złagodniała, przestał zaciskać zęby. Dopiero teraz zrozumiałam, jaki był niespokojny. Serce zabiło szybciej, zrobiło mi się gorąco. Wyprowadziłam z równowagi Whitforda Hayesa.

Opanował się szybko i posłał mi swój markowy uśmiech.

– Co powiesz na za trzy dni od dzisiaj?

– Trzy dni? Czy to w ogóle możliwe?

– Na pewno nie niemożliwe. – Przeczesał zmierzwione włosy. – I na pewno piekielnie skomplikowane.

– Powiedz mi, jak to wygląda.

– Potrzebujemy księdza, licencji, świadka i kościoła – wyliczał, odginając palce. – Będę też musiał złożyć zawiadomienie do brytyjskiego konsulatu w Kairze, żeby powiadomili Główny Urząd Rejestrowy w Wielkiej Brytanii.

Uniosłam brwi.

– Sporo o tym myślałeś… – W moim żołądku zagnieździł się niepokój. – Byłeś pewien, że się zgodzę?

Whit się zawahał.

– Miałem nadzieję. I wolałem rozmyślać o realizacji niż o możliwości odmowy.

– Realizacji, którą musimy przeprowadzić pod nosem mojego wuja – dodałam. – Nie może się zorientować.

– Tak jak powiedziałem: to piekielnie skomplikowane. – Znów się uśmiechnął. – Nadal mamy trzy dni.

Przytrzymałam się krawędzi stolika. Niewiarygodne, w jakim kierunku zmierzało właśnie moje życie. Radość zapierała mi dech, a jednak nie mog­łam pozbyć się wrażenia, że coś przegapiam. Tata zawsze powtarzał, żebym zwolniła, zwracała uwagę na szczegóły. Usłyszałam w głowie jego delikatnie karcący głos.

Kiedy idziesz zbyt szybko, hijita[9], łatwo przeoczyć coś, co masz tuż przed sobą.

W tej chwili go tu jednak nie było, nie wiedziałam, gdzie jest i czy w ogóle żyje. Matka powiedziała, że Ricardo zamordował mojego ojca, ale to było kłamstwo. Może tata siedział gdzieś uwięziony, czekał, aż poskładam wszystkie fragmenty układanki… Odsunęłam tę myśl od siebie, w tej chwili musiałam zająć się czymś innym. Whit i ja mieliśmy wziąć ślub i jakimś cudem zrobić to tak, żeby nikt się nie dowiedział.

Zwłaszcza mój wujek.

– A co muszę zrobić ja?

Whit odchylił się na oparcie krzesła, złożył ręce na brzuchu, uśmiechnął się.

– To, co wychodzi ci najlepiej, Inez. – Patrzył na mnie ciepło, trochę kpiąco, trochę z rozbawieniem. Uśmiech zdradzał, że znał mnie aż za dobrze. – Musisz znaleźć się dokładnie tam, gdzie nie powinnaś.

WHIT

To był zdecydowanie jeden z najgorszych pomysłów w moim życiu – jak do tej pory.

Stałem przed imponującym Khedivial Sporting Club, zaprojektowanym w stylu europejskim, pomalowanym na nijakie kolory i otoczonym bujnymi palmami. Poczułem kwaśny posmak na języku, jak po winie, które lata świetności ma już za sobą. Wstęp do klubu mieli wyłącznie brytyjscy wojskowi i angielscy urzędnicy państwowi wysokiej rangi. I choć moje nazwisko i tytuł spełniały wszelkie wymagania, zostałem dyscyplinarnie wyrzucony z brytyjskiej armii. Syn marnotrawny, który nie zamierzał oddawać swego tytułu.

Nikt nie czekał tu na mnie z otwartymi ramionami.

Ale potrzebowałem księdza, kościoła, świadka i licencji – żeby małżeństwo miało jakąkolwiek wagę, musiałem poprosić kogoś o dwie ostatnie pozycje z mojej listy. Kogoś, kto prawdopodobnie siedział w środku. Kogoś, z kim nie rozmawiałem od miesięcy. Chryste, od roku? Odkąd zostałem wydalony z armii, czas płynął w zwolnionym tempie.

Ten człowiek był moim przyjacielem i chociaż go odepchnąłem, nie traciłem z oczu, nawet jeśli on o tym nie wiedział. Jego rodzice byli ranczerami w Boliwii i wysłali go do Anglii, gdy miał zaledwie osiem lat. Rzadko mówił o swojej rodzinie, nigdy nie pozostawał w bezruchu na tyle długo, żeby mogło dojść do takiej rozmowy. Lubił jeździć konno i pić alkohol. Stronił od hazardu, ale niemal codziennie narażał życie.

Szybkie konie, pierwsza linia frontu i mocny trunek.

A jednak Leo Lopez nigdy nie zostawił mnie samego na polu walki.

Pchnąłem drewniane drzwi i wszedłem do środka. Czując narastające napięcie, zacisnąłem zęby i postarałem się, aby mój wyraz twarzy nie zdradził obrzydzenia.

Wnętrze wyglądało jak każdy angielski salon: miękkie fotele, drogie kotary i wzorzyste tapety. Smugi dymu z cygar spowijały pomieszczenie mglistym, ciepłym blaskiem, zgromadzeni prowadzili głośne rozmowy. Mężczyźni w skrojonych na miarę garniturach i lśniących butach siedzieli wygodnie przy niskich stoliczkach, otoczeni bujnymi roślinami.

Miejsce absolutnie w stylu mojego ojca, miejsce, w którym rozmawiałby z możnymi tego świata, wśród śmietanki towarzyskiej narzekał na swoją wymagającą żonę i jej zamiłowanie do pereł i klejnotów. Niemal go tu ujrzałem: absolutnie trzeźwego, wyczuwającego słabe punkty i czekającego, żeby uderzyć. Zbierającego wszelkie informacje, by później je wykorzystać.

Drzwi zamknęły się za mną z wyraźnym trzaskiem.

Od razu pojąłem, że wszyscy mnie rozpoznali.

W salonie zapanowała cisza, wygłuszając wszelkie rozmowy. Przez kilka chwil nikt się nie odzywał. Wydawało się, że przeceniłem swój urok, i to poważnie.

– Co ty tutaj, u diaska, robisz? – Jeden z mężczyzn wstał, kołysząc się lekko.

Mocna czerwień munduru prawie mnie oślepiła. Niewiarygodne, że nosiłem ją przez prawie siedem lat. W umyśle pojawiło się jego imię, Thomas, nazwiska nie pamiętałem. Miał ukochaną w Liverpoolu i starszych rodziców, którzy lubili napić się porto po obiedzie.

– Szukam Leo – rzuciłem nonszalancko. – Widzieliście go może?

Wstało kilku innych, czerwonych na twarzy.

– Klub jest tylko dla członków!

– Nie dla jakichś cholernych dezerterów!

– Okrytych hańbą!

– Nie zostaję – podniosłem głos ponad okrzykami. – Szukam…

– Whit.

Odwróciłem się do otwartych drzwi, wychodzących na wąski korytarz. Leo stał tam oparty o framugę i patrzył na mnie zszokowany, jakby ujrzał ducha. Przystojny drań wyglądał dokładnie tak, jak wtedy, gdy widziałam go po raz ostatni. Elegancki, wymuskany, odprasowany. Czarne włosy starannie zaczesane do tyłu.

Nie miałem pojęcia, jak na mnie zareaguje.

– Leo, witaj.

Przebiegł wzrokiem po pokoju, na jego twarzy nie pojawiły się żadne emocje, ale widziałem, że zrozumiał sytuację. Bardziej wyczułem, niż zobaczyłem, że podchodzi do mnie kilku oficerów. Spojrzeli na mnie i na Leo, oceniając stopień naszej znajomości. Lopez otworzył usta… i je za­mknął. W jego oczach pojawił się błysk wyrachowania: czy byłem wart jego przysługi? Ja, człowiek bez kraju i z nazwiskiem jak błotnista kałuża?

Ale wiedział, że mam talent do zbierania sekretów. Uśmiechnąłem się krzywo, uniosłem brew. Serce ścisnęło się w napięciu, powietrze uwięzło w płucach. Wystarczyło, by Leo wyciągnął rękę, a mógłbym zostać, choć na kilka minut.

Czekałem, co zrobi mój przyjaciel.

Leo odwrócił wzrok.

Zapadł wyrok.

Mocne dłonie złapały mnie brutalnie, pociągnęły do wyjścia. Nie stawiałem oporu, nawet gdy ktoś uderzył mnie w ramię, a ktoś inny kopnął w goleń. W mojej krwi płynęła wściekłość. Uniosłem ręce, próbując uciszyć ryk bestii, która kryła się w moim wnętrzu. Chciałem się bronić… i zupełnie nie mogłem tego zrobić.

Czekali tylko na pretekst, by wrzucić mnie do kairskiego więzienia. Byłem tam raz i na zawsze zapamiętałem ohydny smród, przytłaczający ciężar rozpaczy, wycieńczonych więźniów. Gdybym tam wszedł, już nigdy bym stamtąd nie powrócił. Wiedziałem, że na tym właśnie im zależało.

Whit lekkoduch stracił nad sobą panowanie. Hayes dezerter podniósł rękę na oficera…

Jeśli teraz zareaguję, zaprzepaszczę ostatnią szansę na ślub z Inez.

A ja musiałem się ożenić.

Zaciągnęli mnie do frontowych drzwi i wyrzucili na zewnątrz.

Upadłem na ręce i kolana, odłamki kamieni zdarły mi dłonie. Podnios­łem się, słuchając okrzyków radości, wesołych śpiewów, huku zatrzaskiwanych drzwi.

Psiakrew. Co teraz?

Od hotelu dzielił mnie ledwie krótki spacer. Wcisnąłem dłonie głęboko do kieszeni i zawróciłem po własnych śladach, zastanawiając się tyleż intensywnie, co bezowocnie. Leo nie chciał mnie znać, czyli straciłem świadka. Kapelan wojskowy był poza zasięgiem, tak samo jak licencja, bez której nie mogłem oficjalnie zarejestrować małżeństwa w Wielkiej Brytanii.

Niech to wszystko szlag trafi.

Przeszedłem jedną przecznicę, nie przestając się zastanawiać. Nie byłem w dobrych stosunkach z żadnym z moich rodaków w Kairze. Sami dyplomaci i dygnitarze, zagorzali imperialiści, patrzący z góry na tych, którzy odmawiali wykonania rozkazów…

Usłyszałem, że ktoś za mną biegnie.

– Whit!

Zatrzymałem się i odwróciłem z szerokim uśmiechem. Mój stary przyjaciel jednak się pojawił. Leo stanął obok mnie, ulizane włosy przestały być ulizane.

– To było idiotyczne… – wydyszał. – Co cię opętało?

– Żenię się – powiedziałem. – I muszę zrobić to legalnie, z certyfikacją konkretnych osób.

Uniósł brwi.

– Chryste. Mam złożyć kondolencje czy gratulować?

Klepnąłem go w ramię.

– Będziesz naszym świadkiem, zdecydujesz na ślubie.

•   •   •

Kolejny bar.

Walczyliśmy o dwanaście cali przestrzeni przy mahoniowym barze, okupowanym przez dziesiątki klientów słynnego lokalu hotelu Shepheard. Leo upierał się, że wie, gdzie znaleźć kapelana wojskowego, niejakiego Henry’ego Poole’a, który najwyraźniej lubił piwo, jasne i duże. W drodze powrotnej do Shephearda w głowie pojawiła mi się wizja mojej przyszłej żony tak wyraźna, jakby Inez stała przede mną. Ciemne loki, których nie dało się okiełznać, oczy błyszczące złotem, rozpalone nienasyconą ciekawością. Prawdopodobnie planowała wymknięcie się z hotelu bez wiedzy wuja. Możliwe, że zgłębiała harmonogram Ricarda lub prosiła o pomoc kogoś z personelu.

Jeśli chodziło o Inez, człowiek nie mógł być niczego pewien.

– Zamów mu jeszcze jedno, zanim zapytasz – powiedział dyskretnie Leo po hiszpańsku.

Zerknąłem na niego. Skąd wiedział, że uczę się hiszpańskiego? Poznałem kilka zwrotów podczas pobytu w wojsku, ale teraz posługiwałem się tym językiem na zupełnie innym poziomie. Wyglądało na to, że i Leo miał mnie na oku.

Wziął łyk i wzruszył ramionami, a potem wskazał brodą kapelana. Mężczyzna stał obok mnie i z uśmiechem na ustach przyglądał się gościom i wnętrzom tego lokalu. Bywałem tu dość często, zwykle załatwiając coś dla Ricarda. Ludzie lubili tu przychodzić, szukając dobrego alkoholu i jeszcze lepszej zabawy.

Henry nachylił się do barmana i wykrzyczał swoje zamówienie. Mężczyzna skinął energicznie głową, jednocześnie obsługując pół tuzina innych klientów. Jaka wielozadaniowość i kompetencja… Kapelan spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem. Wydawało się, że nie miał wielu przyjaciół i spragniony był zażyłości.

Spodziewałem się, że będzie sztywny, spięty i naburmuszony, a on okazał się jowialny, ufny – wyjątkowo dziwne jak na Brytyjczyka – i prawie pijany. Dużo się uśmiechał i rozmawiał z nami otwarcie, biedaczyna. Barman podsunął nam trzy szklanki, wypełnione po brzegi, a ja się zawahałem.

Dwie już wypiłem.

– Czy broń jest absolutnie konieczna? – spytał kapelan i czknął. – Z pewnością nie grozi nam tu żadne niebezpieczeństwo.

– Nigdy się z nią nie rozstaję – powiedziałem.

Leo pochylił się, prawie dźgając nosem w kaburę.

– Nadal masz jego rewolwer? Po takim czasie?

– Czyj? – zaciekawił się Henry.

– Generała Gordona – odparł cicho Leo i w uroczystym pozdrowieniu uniósł swoją szklankę.

– Tego generała Gordona? – Henry wydawał się ogłuszony. – To jego broń?

Skinąłem głową, wziąłem szklankę i nie zastanawiając się dłużej, upiłem łyk trunku.

– Skąd ją masz? – wykrztusił kapelan. – Słyszałem, że ścięto mu głowę…

– Nowa kolejka? – wtrącił się Leo.

– Przed chwilą zamówiliśmy… – zaprotestował Henry.

– Coś mi mówi, że będziemy jej potrzebować. – Leo rzucił mi niespokojne spojrzenie.

Znał całą historię mojej służby wojskowej, oczywiście. Wyrzucili mnie, nie dając mi czasu na pożegnanie. Miałem to gdzieś, właściwie żałowałem tylko, że nie miałem okazji pożegnać się z Leo.

Ale nawet wtedy czułem, że chociaż nigdy publicznie nie stanął po mojej stronie, to rozumiał, czemu to zrobiłem. A teraz był tutaj.

– Do dna, jak to mówią – powiedział Henry między czknięciami.

Podnieśliśmy szklaneczki. Skoro się powiedziało a, trzeba powiedzieć b.

Jak to mówią.

•   •   •

Do diabła, która to już była godzina? Twarz Leo rozmazywała się przed moimi oczami. Ktoś śpiewał. Jezu, czemu aż tak głośno? Ale wywalczyłem nam więcej centymetrów przy barze. Zwycięstwo.

– Nie chciałeś czasem spytać o coś Henry’ego? – Leo ryknął mi do ucha.

– Jezu – skrzywiłem się.

Zaśmiał się. Miał czerwone policzki i daleko mu było do wymuskania.

Henry poszedł na drugi koniec baru i przyniósł jeszcze więcej piwa. Zawsze miał jeszcze więcej piwa. Musiał być z niego zrobiony.

– Muszę się ożenić! – krzyknąłem.

– Co? – wrzasnął Henry.

– MUSZĘ SIĘ OŻENIĆ! BĘDZIESZ CZYNIŁ HONORY?

Zamrugał i położył mi rękę na ramieniu, wylewając odrobinę piwa.

– A pewnie! Nienawidzę pogrzebów.

– To się prosi o whisky! – zawołał Leo i zaśmiał się cicho. – Więcej whisky – poprawił się.

Mgłę, która ogarnęła mój umysł, rozcięła ulga. Miałem kapelana.

Będę miał Inez.

Dzięki ci, o Chryste.

Uniosłem szklankę i pogrążyłem się w zapomnieniu.

•   •   •

Gdy wyszliśmy z baru, w holu było już cicho. Leo przeszedł kilka metrów i musiał oprzeć się o jeden z wielkich granitowych filarów. Byłem w stanie iść, ale umysł zatopił się w gęstej mgle, nie pozwalając na uchwycenie jednej choćby myśli.

– Powiedział, że da nam ślub? – zapytałem, próbując przypomnieć sobie słowa kapelana. Wyszedł godzinę temu. Może wcześniej. W jakiejś chwili przestałem patrzeć na drewniany zegar.

Leo skinął głową i się skrzywił.

– Nie pamiętasz, jak krzyczałeś, że się żenisz?

– Co? Nie.

To byłoby głupie, bo nikt nie powinien wiedzieć o naszych planach. Ktoś mógłby pospieszyć z tą nowiną do powszechnie tutaj znanego Ricarda Marquésa.

– Prawie wszyscy goście ci gratulowali – zauważył.

Stałem kilka kroków od niego, ale i tak czułem alkohol w jego oddechu.

Świat wirował, poczułem narastający niepokój i przełknąłem przylegający do języka kwaśny posmak. Patrzyliśmy w milczeniu, jak goście wychodzą z baru. Niektórzy szli wyprostowani, inni się kołysali, kilku wynosili przyjaciele.

Fakt, że nie miałem żadnych problemów z utrzymaniem się w pozycji pionowej, napawał mnie słuszną dumą.

– Zawróć – powiedział nagle Leo wpatrzony w tłum niecałe dziesięć stóp od nas.

Odruchowo schowałam się za filarem, z dala od wejścia do baru. Spojrzałem na gości.

– Stój – syknął Leo.

Ale było już za późno, zobaczyłem mojego dawnego kapitana. Mierzył Leo takim spojrzeniem, że było jasne: widział nas, jak razem piliśmy. Być może widział z nami swojego kapelana.

Leo gwizdnął i usłyszałem, jak podchodzi do nas kilka osób, śmiejąc się, rozmawiając. Obszedłem filar i ze zdumieniem odkryłem, że mój przyjaciel stoi w otoczeniu żołnierzy. Kilku z nich postawiło mi wcześniej kolejkę whisky. Leo miał chyba nadzieję, że ich obecność uchroni mnie przed spotkaniem z kapitanem. Nie zadziałało.

Gdy szedł do mnie, jedni żołnierze wyprostowali się, inni czmychnęli w stronę wyjścia z hotelu. Na mundurze kapitana widniały rzędy baretek, mosiężne szpilki lśniły jasno w płomykach świec. Mój dawny przełożony powiódł po mnie wzrokiem, przyjrzał się zakurzonym butom i pomiętej koszuli. Dostrzegł za długie włosy, wiedział, że piłem. Zacisnął usta z dezaprobatą.

– Whitfordzie – odezwał się. – Słyszałem, że zajrzałeś do klubu.

Trzymanie języka za zębami wydawało się wyjściem idealnym.

– Nadal pracujesz dla Ricarda? – mówił dalej. – Już wie, że planujesz poślubić jego siostrzenicę?

Krew odpłynęła mi z twarzy.

– A więc nie wie – odpowiedział sam sobie z zimnym uśmiechem. – Nic się nie zmieniłeś, Whitfordzie – stwierdził pogardliwie i pokręcił głową. – Twój ojciec zasługuje na coś lepszego. – Spojrzał na Leo, któremu filar pomagał utrzymać się w pionie. – Zobaczymy się rano.

I odszedł, sztywny, wyprostowany.

W uszach mi huczało.

– Skąd wiedział, że to siostrzenica Ricarda?

Leo wybuchnął śmiechem.

– Mówiłeś o tym w barze, ty idioto.

Do kurwy nędzy. Teraz nie było już innej rady – Inez i ja musieliśmy się pobrać znacznie szybciej. Jeśli istniał ktoś, kto chciałby namieszać w moim życiu, to właśnie kapitan, człowiek, który doniósł na mnie sędziemu wojskowemu.

Dopiero gdy pożegnałem się z Leo, poczułem, że jakaś osoba obserwuje mnie ze szczytu schodów. Odchyliłem głowę, zaschło mi w gardle, oczy zaszły mgłą. Potknąłem się na pierwszym stopniu, ledwo zdołałem utrzymać równowagę. Postać na górze wyglądała znajomo…

Minęła minuta, zanim sylwetka się wyostrzyła. Młoda kobieta patrzyła na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Możliwe, że było to pełne niedowierzania przerażenie.

Odwróciła się i odeszła szybkim krokiem, zawiązując szarfę szlafroka na szczupłej talii. Ciemne loki zakołysały się na ramionach.

W końcu ją rozpoznałem.

Inez.

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Prólogo (hiszp.) – prolog.

[2] Caballero (hiszp.) – kawaler, młody człowiek.

[3] Cielos (hiszp.) – nieba.

[4] Miercoles (hiszp.) – dosłownie: środa, używane przez bohaterkę jako jedyne dopuszczalne w jej sferach przekleństwo.

[5] Capitulo uno (hiszp.) – rozdział pierwszy.

[6] Tio (hiszp.) – wujek.

[7] Él es paciente, tío (hiszp.) – Jest cierpliwy, wujku.

[8] Y me muero de hambre (hiszp.) – Umieram z głodu.

[9] Hijita (hiszp.) – córeczka.

You&YA

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz