Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mam na imię Tessa i niespodziewanie dostałam w spadku pensjonat. Stara posiadłość skrywa tajemnice oraz wiele niewiadomych, które mnożą się z każdą chwilą. Zwłaszcza że krótko po przyjeździe ja i moi przyjaciele padamy ofiarami mistycznej amnezji…
Kto nas tam ściągnął? I dlaczego? Tego nie wiem, ale gdy tylko poznam odpowiedź, na pewno nie będę miłą i przyjazną łowczynią potworów!
„Galeria cieni” to opowiadanie z cyklu „Tessa Brown” – paranormalnego romansu urban fantasy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 63
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
D. B. Foryś
Dom Wydawniczy D. B. Foryś
All rights reserved
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Wydanie I
Wrocław 2025
Redakcja:
Marysia OH
Korekta:
Kamila Galer-Kanik
Skład i łamanie:
D. B. Foryś
Projekt okładki:
D. B. Foryś
Zdjęcia na okładce i w treści:
Alexvolot, Gammabaar,
freepik.com, unsplash.com, pexels.com, pixabay.com
Rysunki:
Ilona Grabowska
Numer ISBN e-book: 978-83-974066-1-2
www.dbforys.pl
www.dbforys.sklep.pl
CZĘŚĆ 1
Niespodzianka
Kolejne urodziny. Kto by pomyślał, że tak długo pożyję? W moim świecie to wcale nie takie oczywiste, zwłaszcza biorąc pod uwagę robotę, jaką wykonuję. Podczas biegania za potworami czy inną zgrają demonicznych kreatur można zginąć przy wielu okazjach. Jednego dnia jesteś, drugiego padasz martwa od kuli, dźgnięta mieczem, rozszarpana pazurami, trafiona mrocznym zaklęciem czy, dajmy na to, złożona w ofierze jakiemuś dawno zapomnianemu bożkowi… Mimo wszystko dotrwałam.
Aż cud, że wszechświat jeszcze nie klęka i nie bije mi brawa!
– Hotel mamy zaklepany, salę też – wymieniał Gabriel. Wpadliśmy do niego na pięć minut, żeby dograć ostatnie szczegóły, a ten gadał od prawie pół godziny. Miał zdrowie.
Pojutrze planowaliśmy wyjazd do Las Vegas, by uczcić moje święto. Już nie mogłam się doczekać, chociaż nie tyle urodzin samych w sobie, co raczej spędzenia czasu z garstką najbliższych znajomych. Bez pośpiechu, stresu, niebezpieczeństw. Tylko my, muzyka i drogie drinki. No dobra, może jeszcze kilka rund blackjacka i ruletki. Co prawda pieniądze mnie nie swędziały, ale odwiedzić Miasto Grzechu i nie zostawić paru dolarów w kasynie to jak zrobić sobie selfie na pogrzebie – po prostu, kurwa, wstyd.
– I żarcie, i obsługę. I całą resztę – dodałam. – Już starczy. Niczego więcej nie potrzeba. – Wstałam z fotela, dając znać wzrokiem Kilianowi, aby zrobił to samo. Pora na nas. Poza tym musiałam wyjść na zewnątrz się przewietrzyć, bo panował tu taki upał, że nawet wentylator się spocił.
– A tort?! – Gabe ruszył za nami.
– Obojętnie. Byle jaki – mruknęłam. – Zresztą ktoś już chyba zamówił.
– Ano tak, Lexie – przypomniał sobie.
Przeszliśmy przez salon prosto do drzwi. Robiło się późno, a mieliśmy z Kilianem w planie zajrzeć jeszcze w parę miejsc. Nabrałam też ochoty na największą mrożoną kawę, jaką uda nam się znaleźć. Najlepiej ZARAZ! Byłam przyzwyczajona do wysokich temperatur, jednak tego dnia pogoda wyjątkowo dawała popalić. Z nieba lał się żar, tymczasem wiatr wziął sobie wolne. Gorące powietrze zdawało się buchać jak para z rozgrzanego piekarnika. Nie przesadzałam.
To tyle, jeślichodzi o moje… wietrzenie.
Gdy wyszliśmy przed dom i ruszyliśmy do samochodu, niespodziewanie na podjazd wjechał jakiś chłopak na rowerze. Miał na sobie sportowe ciuchy, niedużą torbę przewieszoną przez tors, a na głowie czapkę z daszkiem. Na nasz widok mocno przyhamował, aż szarpnęło nim do przodu, po czym zeskoczył z dwukołowca i do nas podszedł.
– Tessa Brown? – zapytał, patrząc mi w oczy.
Zawahałam się. Gość pojawił się znikąd i cholera wie w jakim celu. Instynktownie oszacowałam odległość dzielącą mnie od auta, w którym trzymałam broń, choć wątpiłam, by nieznajomy faktycznie zamierzał zaatakować w biały dzień. W dodatku przy świadkach. Nie wyczułam w nim ani demonicznej energii, ani niczego nadnaturalnego. Mimo wszystko zachowałam ostrożność. Kilian z Gabrielem także, bo nieznacznie przysunęli się w moją stronę.
– A jeśli tak, to co?
Uśmiechnął się. Otworzył torbę, szybko wyjął z niej dużą kopertę i mi ją podał.
– Dokumenty doręczono – rzucił. Kiwnął nam głową na pożegnanie, poderwał rower z trawnika, następnie przeciął podwórko sąsiada i pomknął wzdłuż ulicy. Zaraz całkiem zniknął, zasłonięty przez rosnące przy drodze drzewa. Nawet nie zdążyłam na to zareagować.
Spojrzałam na przesyłkę. Była nieduża i dość lekka. Jasnobrązowa, bez logo ani danych nadawcy. Zwyczajna, jakich używał praktycznie każdy.
– Otwórz. – Kilian stanął za mną, aby mieć lepszy widok na to, co znajdowało się wewnątrz.
Gabriel ustawił się podobnie po mojej drugiej stronie, więc rozkleiłam górną część koperty, bo mnie też ciekawiło, co skrywał środek. Wyciągnęłam plik kartek i po chwili zaczęliśmy w ciszy przeglądać pierwszą z nich. Po niej drugą i kolejne. Zdania zostały sformułowane w zawiły, prawniczy sposób, dlatego z trudem mogłam się połapać, o czym właściwie czytałam, ale jeśli dobrze rozumiałam, chyba ktoś zostawił coś dla mnie w spadku.
Robiło mi się coraz goręcej, o ile to w ogóle możliwe przy tej spiekocie.
– Bla, bla, bla… Zgodnie z obowiązującym prawem stanu Kalifornia i ostatnią wolą spadkodawcy, jak również po spełnieniu przesłanek wynikających z… Bla, bla, bla – wymówiłam na głos, przeskakując wzrokiem po słowach, żeby spróbować wyłapać puentę. – Bla, bla, blaaa… O! Niniejszym stwierdza się, iż… prawo własności nieruchomości gruntowej wraz z przynależnym do niej terenem i infrastrukturą związaną z funkcjonowaniem… – Zamilkłam na moment.
– Z funkcjonowaniem czego? – dopytał Gabe.
Oderwałam spojrzenie od dokumentów, po czym odwróciłam się przodem do niego i Kiliana.
– Zdaje się, że odziedziczyłam jakiś pensjonat. – Przetarłam spocone czoło i ponownie zerknęłam w papiery. – Jest tutaj napisane, że odbędzie się oficjalne odczytanie testamentu, a później przekazanie kluczy do posiadłości.
– Kurde. – Kilian gwizdnął z uznaniem. – Wiadomo, kto ci to przepisał?
Pokręciłam głową.
– Dowiem się na miejscu, ale, czekajcie… – Znów na chwilę skupiłam się na tekście. – Jutro. Mam tam być jutro w południe. To chyba nawet niedaleko.
Podałam Kilianowi adres, by sprawdził go w nawigacji.
– Niecałe sto mil stąd. Teoretycznie na trasie do Vegas, choć nieco naokoło. Możemy to załatwić po drodze. Wyjedziemy dzień wcześniej i zostaniemy tam na noc albo ruszymy dalej przed zmrokiem.
– Okej, więc tak zrobimy – zadecydowałam. – A teraz się zbierajmy, bo oszaleję od tego upału.
Zamieniliśmy jeszcze kilka zdań z Gabrielem, ponieważ musieliśmy delikatnie zmodyfikować plany. Miał jechać z nami do Nevady, jednak w zaistniałych okolicznościach ustaliliśmy, że zabierze się z kimś innym i spotkamy się wszyscy na miejscu. Potem wsiedliśmy do auta.
Kilian odpalił silnik i ruszyliśmy w milczeniu. Czułam się tym wszystkim tak oszołomiona, że nawet do końca nie wiedziałam, co myśleć. Nie kojarzyłam żadnych dalekich ani bliższych krewnych, którzy chcieliby zostawić mi swój majątek, przynajmniej bez oczekiwania niczego w zamian.
Po śmierci matki nie utrzymywałam kontaktu z nikim z rodziny, za jej życia zresztą też. Wykreślili mnie z drzewa genealogicznego i zapomnieli, jakbym nie istniała. Całkiem się od nas odwrócili krótko po moich narodzinach. Nigdy nie poznałam dziadków, ciotek, kuzynów. Nikogo. Nie żebym żałowała. Skoro nie byłam ich godna, oni mnie tym bardziej.
Liczył się wyłącznie Kilian i moi przyjaciele. Nikt więcej.
– A ojciec?
– Co? Jaki ojciec? – mruknęłam. Zerknęłam na niego, nie rozumiejąc pytania. Tak bardzo odpłynęłam we wspomnienia, że na chwilę zapomniałam o rzeczywistości.
– No wiesz, ten biologiczny. Może to on przepisał na ciebie majątek?
Prychnęłam.
– Nie, na pewno nie – powiedziałam bez zawahania i od razu go wykluczyłam.
Wiedziałam o nim zaledwie tyle, że zniknął w dniu moich narodzin, kiedy tylko demon opuścił jego ciało. Ponoć krótko potem popełnił samobójstwo, tak mówiła matka, ale ona dużo gadała, rzadko zgodnie z prawdą. Może nadal żył, może faktycznie już nie, w każdym razie z pewnością nie przekazałby mi w spadku nawet długów.
– Cóż, dowiemy się jutro – podsumował, wjeżdżając na główną drogę.
Wyciągnęłam dokumenty z koperty i znów zaczęłam je przeglądać. Odszukałam też pensjonat w internecie, by sprawdzić, czy takie miejsce istniało naprawdę. Istniało, choć nazbyt się nie reklamowali. Znalazłam jedynie kilka średniej jakości zdjęć, po których mogłam wywnioskować, że budynek był stary, zachowany w oryginalnym, secesyjnym stylu. Trafiłam także na parę lakonicznych opinii gości – ani nie polecali, ani nie odradzali. Bardziej stwierdzali fakt, że przybytek odwiedzili. Mieścił się na uboczu, z dala od głównej drogi. Wokół same góry i lasy, więc nic dziwnego, że raczej nie waliły tam tłumy.
Rozluźniłam napięte mięśnie i wyprostowałam nogi. Klimatyzacja rozkręciła się już na dobre, a mnie wreszcie zrobiło się przyjemnie chłodno. Ponownie pochyliłam się nad dokumentami, starając się wyczytać między wierszami, kim był mój tajemniczy darczyńca. Niestety wskazówek brak.
Ostatecznie się poddałam. Schowałam papiery do koperty, a ją wepchnęłam do schowka. Jakoś wytrzymam do jutra. I tak niczego to w moim życiu nie zmieni.