Frankenstein - Mary Shelley - ebook
NOWOŚĆ

Frankenstein ebook

Mary Shelley

4,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

19 osób interesuje się tą książką

Opis

Kto jest większym potworem – człowiek czy jego monstrum?

Ożywić sztuczną istotę – to obsesyjna idea Wiktora Frankensteina pragnącego pokonać śmierć poprzez stworzenie pozszywanego z ciał człowieka idealnego. Niespełnione oczekiwania opętanego obłędem naukowca pchają go na skraj szaleństwa i zderzają się z niezawinionym osamotnieniem jego tworu.

W rzeczywistości jest to upiorne studium ludzkiego egoizmu. Przesycone poczuciem nieustannego lęku mówi o ucieczce przed odpowiedzialnością za własne czyny oraz o odrzuceniu, które wiedzie do zbrodni.

Gotycka powieść, która stała się kamieniem milowym w literaturze światowej, otwierając zupełnie nowe drzwi: wrota grozy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 279

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

 

 

 

W serii „Klasyka Grozy”

Wydawnictwo Replika poleca:

 

 

Mary Shelley

Frankenstein

 

Oscar Wilde

Portret Doriana Graya

 

Edgar Allan Poe

Zagłada domu Usherów

 

Shirley Jackson

Nawiedzony dom na wzgórzu

 

Shirley Jackson

Zawsze mieszkałyśmy w zamku

 

 

 

Tytuł oryginału:

Frankenstein; Or, The Modern Prometheus

 

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Replika, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

 

Redakcja:

Anna Poinc-Chrabąszcz

 

 

Korekta:

Danuta Urbańska

Magdalena Olejnik

 

 

Ilustracja na okładce:

Urszula Gireń

 

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

 

 

Wydanie elektroniczne 2025

eISBN 978-83-68560-98-5

 

 

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

O Stwórco, czym Cię prosił, byś mnie czynił

Człowiekiem z prochu ziemi? Czym Cię błagał,

Byś mnie wynosił z ciemności wieczystych,

I w tym rozkosznym ogrodzie sadowił?

 

John Milton, Raj utracony[1]

 

 

 

[1] J. Milton, Raj utracony, przeł. Władysław Bartkiewicz, Warszawa 1902, pieśń X.

 

 

 

 

 

 

Przedmowa

 

 

 

 

 

 

W opinii doktora Darwina oraz znawców medycyny piszących w Niemczech, wydarzenie, na którym opiera się ta historia, nie przynależy do kategorii niemożliwych. Nie chcę, by ktokolwiek uznał jednak, iż daję choćby cień poważnej wiary takim dywagacjom. A jednak, przyjąwszy je za podstawę mego dzieła fantazji, nie sądzę, abym snuła tutaj wyłącznie opowiastki o nienaturalnej grozie. Zdarzenie, wokół którego rozwija się opowieść, nie mieści się w ramach zwykłych baśni o zjawach czy czarach. Wartości tej historii przydaje osobliwy charakter rozwijających się w niej sytuacji. I choć zajście to byłoby nieprawdopodobne w świecie materialnym, to daje wyobraźni sposobność, by spojrzeć na pasje ludzkie w sposób pełniejszy i bardziej wymowny niż w toku zwykłych zdarzeń, jakie rodzi codzienność.

Zachowałam zatem wierność elementarnym cechom ludzkiej natury, choć równocześnie pozwoliłam sobie na wprowadzanie do nich pewnych zmian. Iliada czy greckie tragedie, Shakespeare w Burzy i Śnie nocy letniej, a przede wszystkim John Milton w Raju utraconym – autorzy wszystkich tych dzieł trzymali się tej właśnie reguły. Najpokorniejszy nawet pisarz, który pragnie dziełem swym dostarczyć sobie lub innym przyjemności, może pozwolić swemu pisarstwu na pewną swobodę. Z tak znakomitej zasady wielokrotnie wyrastały wyborne meandry ludzkich uczuć, przełożone na język poezji.

Okoliczności, w jakich rozgrywa się moja historia, zasugerowano mi w niezobowiązującej pogawędce. Z jednej strony praca nad nią miała być czystą zabawą, ale z drugiej – wyzwaniem dla wciąż nieodkrytych pokładów umysłu. Wraz z postępem prac wyłoniły się kolejne powody. W żadnym wypadku nie jest mi obojętne, w jaki sposób moralne rozterki lub postacie zawarte w powieści wpłyną na czytelników. Niemniej jednak pragnieniem mym było uniknąć osłabiania ducha w czytelniku, co czynią dzisiejsze powieści, oraz odmalować sielankowość uczuć codziennych i wzniosłość cnót powszechnych. Poglądów, które w naturalny sposób wypływają z postaci oraz otaczających je sytuacji, nie należy łączyć zawsze z mym własnym na świat patrzeniem. Historia ta nie powinna też służyć za budulec dla żadnej doktryny filozoficznej.

Powieść nabiera dla autorki dodatkowego znaczenia z tego też względu, że prace nad nią rozpoczęły się w malowniczym i przepełnionym spokojem regionie, w towarzystwie, które trudno będzie zapomnieć. Lato roku 1816 upłynęło mi nieopodal Genewy. Pogoda była deszczowa i panował chłód, a wieczorami zbieraliśmy się wokół trzaskającego ognia i zabawialiśmy nawzajem niemieckimi historiami o duchach, które akurat wpadły nam w ręce. Lektura ta zachęciła nas do ich naśladowania. Ja i dwóch moich przyjaciół (jednego z nich pod względem uwielbienia publiki nigdy nie zdołam doścignąć swym pisarstwem) postanowiliśmy, że każde napisze powieść osadzoną w nienaturalnych okolicznościach.

Wkrótce jednak wróciła ładna pogoda, a moi przyjaciele postanowili udać się na wycieczkę w Alpy. Snute przez nich wcześniej historie o zjawach rozpłynęły się wśród majestatycznych widoków. Niniejsza powieść jest jedyną, która została wówczas ukończona.

 

 

 

 

 

 

Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz

 

 

 

 

 

 

List pierwszy

 

 

 

 

 

 

Do Pani Saville, Anglia

 

Petersburg, 11 grudnia 17… roku

 

Ucieszy Cię wielce wiadomość, że wyprawa, której tak złe wróżby przypisywałaś, przebiega jak dotąd pomyślnie. Przybyłem na miejsce wczoraj i pierwszym, co powziąłem, było zapewnienie drogiej mej Siostry, że ze mną wszystko dobrze, a wiara ma w powodzenie rośnie.

 

Jestem już daleko na północ od Londynu, a przechadzając się uliczkami Petersburga, czuję, jak mroźny północny wiatr smaga me policzki, co przynosi ukojenie i nasyca mnie przyjemnością. Wiesz, jakie to uczucie? Ten wicher, niesiony z regionów, do których się zbliżam, zapewnia mi przedsmak panującego tam lodowatego klimatu. Pobudzone tymi obiecującymi wiatrami, myśli me stają się ostrzejsze i niespokojne. Na próżno usiłuję przekonać samego siebie, że biegun to kraina mrozu i pustki – w marzeniach mych bowiem widzę go jako ląd piękna i rozkoszy. Margaret, wyobraź sobie, że słońce nigdy z oczu tam nie znika – jego szeroki dysk oblewa horyzont, a wszystko wiecznie skąpane jest w jego blasku. Pozwolisz, Siostro, że wiary przydam poprzedzającym mnie odkrywcom, co mówią, że nie uświadczysz tam ni śniegu, ni lodu. Żeglując po spokojnym morzu, liczymy, że dopłyniemy w końcu do lądu, któremu w cudach i piękności nie dorównują żadne krainy znane z zamieszkanego świata. Jego flora i krajobraz niepodobne są do niczego, tak samo jak zachowania ciał niebieskich unoszących się nad tą nieznaną nikomu samotnią. Czego spodziewać się po krainie, gdzie wiecznie światłość panuje? Może odkryję tam siły cudowne, co poruszają igłą kompasu. A może zrozumiem sens tysięcy obserwacji nieba i pozorne dziwactwa świata za jedną tylko tą podróżą rozwikłać zdołam? Oto co dodaje mi skrzydeł i nic więcej mi nie trzeba, by zwyciężyć strach przed śmiercią i skłonić do podjęcia tej morderczej wyprawy, co napawa mnie radością na podobieństwo dziecka, które wdrapuje się na łódkę, by wraz z rówieśnikami płynąć na odkrycie pobliskiej rzeki. Ale niechaj nawet i te przypuszczenia ułudą się okażą, to i tak wyświadczę nieocenione przysługi ludzkości już na zawsze, gdyż odkryję przejście w pobliżu bieguna wiodące do tych krain, do których teraz trzeba tak wielu miesięcy podróży. A może zrozumiem sekrety magnetyzmu, których odkrycie, o ile to w ogóle możliwe, przynieść zdoła wyłącznie taka wyprawa jak moja.

Te refleksje rozwiały niepokoje, od których list ten rozpocząłem, i teraz już serce moje pała entuzjazmem i czuję, jakbym wzbić się miał w przestworza. Nic bowiem tak nie koi umysłu jak jasny cel – punkt, na którym dusza może zawiesić swe dociekliwe spojrzenie. O tej ekspedycji marzyłem już za młodu. Z przejęciem zaczytywałem się w relacjach z poprzednich wypraw, podjętych w celu dotarcia na północny Pacyfik przez morza oblewające biegun. Może i tego nie pamiętasz, ale historie tych wypraw poszukiwawczych zajmowały całość biblioteczki naszego dobrego wuja Thomasa. Zaniedbywałem się w nauce, a mimo to z pasją pochłaniałem te tytuły. Dniem i nocą siedziałem nad tymi tomami, a z każdą lekturą rósł we mnie smutek z powodu ostatniej woli ojca mego, który na łożu śmierci wujowi przykazał, aby nigdy nie zezwolił mi pędzić życia na morzu.

 

Tamte marzenia rozwiały się, gdy po raz pierwszy zasmakowałem w poezji autorów, którzy kunsztem języka porwali mą duszę i wynieśli ku niebiosom. I ja zatem zostałem poetą. Przez rok żyłem w ogrodzie rajskim mego stworzenia, wyobrażając sobie, że może i dla mnie znajdzie się miejsce w świątyni, w której kamieniu wyryto poświęcone imiona Homera i Shakespeare’a. Wiesz sama najlepiej, jaką klęskę poniosłem i jak ciężko zniosłem rozczarowanie. Ale gdy tylko w spadku otrzymałem fortunę mego kuzyna, myśli natychmiast powróciły na swój dawny tor.

Sześć lat już minęło, odkąd postanowiłem rozpocząć aktualną mą wyprawę. Co do godziny pamiętam moment, gdy powziąłem przygotowania do wielkiego tego czynu. Najpierw zacząłem hartować me ciało do trudów. Wybierałem się z wielorybnikami na łowy na Morze Północne. Z własnej woli wystawiałem się na chłód, głód, pragnienie i pozbawiałem snu. Za dnia ciężej pracowałem niż marynarz, a nocami zgłębiałem matematykę, sztuki medyczne i te dziedziny nauk fizycznych, w których morski awanturnik największe znajdzie korzyści. Dwukrotnie nawet zaciągnąłem się na służbę jako pomocnik na statku grenlandzkich wielorybników, w których oczach zyskałem sobie podziw. Nie kryję, że poczułem dumę, gdy kapitan zaoferował mi drugą najwyższą rangę na pokładzie i z pełnym przekonaniem prosił, abym z nim pozostał. Tak wielce cenił sobie mą służbę.

Droga Margaret, uważam więc, że zasłużyłem, by spełnić wielkie zamierzenie. Życie płynęło mi w dostatku i wygodzie. Ale gotów jestem odrzucić wszystkie atłasy, jakimi bogactwo usłało mą życiową ścieżkę, by tylko zaznać chwały. Ach, gdyby głos jakiś stanowczo dodał mi otuchy! Nie brak mi odwagi i determinacji, ale nadzieje me raz płoną, a raz gasną i często podupadam na duchu. Przede mną długa i trudna wyprawa. Czyhające w niej niebezpieczeństwa wymagać będą wysiłku największej woli: nie tylko muszę dbać o morale innych, ale i podtrzymywać własne w chwilach, gdy wola innych będzie kruszeć.

To najlepszy czas, aby wybrać się do Rosji. Ludzie zwinnie podróżują saniami wśród śniegów i jest to przyjemny środek transportu, jak dla mnie znacznie wygodniejszy od angielskich powozów. Mróz jest do zniesienia, o ile tylko opatulisz się futrami, do których zdążyłem już się przyzwyczaić. Czym innym jest bowiem nieustanne przechadzanie się po pokładzie niż przesiadywanie godzinami w bezruchu, gdy czujesz, jak krew zamarza ci w żyłach. Ostatnie, czego bym chciał, to wyzionąć ducha w drodze między Petersburgiem a Archangielskiem.

Do tego drugiego miasta planuję wyruszyć za dwa, góra trzy tygodnie. Tam mam zamiar wynająć statek, co nie powinno być problemem, jeśli opłacę ubezpieczenie za właściciela, a następnie zaciągnąć odpowiednią liczbę marynarzy spośród ludzi obeznanych w połowie wielorybów. Nie wypłynę wcześniej niż w czerwcu. Kiedy zaś wrócę? Ach, moja droga Siostro, jak odpowiedzi na to udzielić Ci mogę? Jeśli pomyślnie przebiegnie wyprawa, wówczas miną miesiące, lata, zanim na powrót się zobaczymy. A jeśli klęskę poniosę, ujrzysz mnie niebawem – lub już nigdy.

Żegnaj, moja droga i wspaniała Margaret. Niechaj niebiosa spuszczą na Cię błogosławieństwo, a mnie od złego zachowają, abym nieraz jeszcze mógł dawać Ci świadectwo mej wdzięczności za miłość Twą i dobroć.

 

Twój kochający brat

 

 

 

 

 

 

List drugi

 

 

 

 

 

 

Do Pani Saville, Anglia

 

Archangielsk, 28 marca 17… roku

 

Jakże powoli płynie czas, gdy wokół tylko mróz i śnieg. O krok jednak bliżej jestem realizacji mego przedsięwzięcia. Nająłem już statek i właśnie zbieram załogę. Ci, których już pozyskałem, wyglądają mi na mężów godnych zaufania i bez dwóch zdań noszą w sobie niezłomną odwagę.

Jedno mam jednak pragnienie, którego nijak nie mogę zaspokoić, co teraz odczuwam jako najpoważniejsze zło. Nie mam tu żadnego przyjaciela, Margaret: gdy promienieję radością na myśl o powodzeniu, nie mam z kim dzielić się tym uczuciem. Gdy zaś przytłacza mnie rozczarowanie, nikogo nie będzie przy mnie, by służyć mi wsparciem w przygnębieniu. Fakt, mogę przelewać myśli swe na papier, ale to ­lichy sposób przekazywania uczuć. Potrzeba mi towarzystwa kogoś, z kim znalazłbym nić porozumienia, w czyich oczach znalazłbym wsparcie. Nazwij mnie romantykiem, droga Siostro, ale boleśnie odczuwam brak towarzysza. Nie ma przy mnie nikogo, kto byłby spokojny, a równocześnie odważny, kogoś o doświadczonym, ale zarazem otwartym umyśle, o upodobaniach podobnych do moich, kto by pochwalał lub ganił moje zamiary. Och, jakże by taki towarzysz przywary Twego brata załagodził! Zbyt gorliwy jestem bowiem w działaniu i prędko irytują mnie trudności. Większą jednak obawę wzbudza u mnie to, że jestem samoukiem: przez czternaście pierwszych lat życia samopas gnałem po świecie, a jedyną mą lekturą były księgi podróżnicze wuja Thomasa. Wówczas dobrze już znałem dzieła naszych poetów. Ale pojąłem, że jeśli chcę więcej się dowiedzieć, muszę poznać inne języki niż nasz ojczysty. Dziś mam dwadzieścia osiem lat, ale bardziej jestem niedouczony niż wielu piętnastolatków, którzy nadal przesiadują w szkole. Może i więcej czasu spędziłem na myśleniu, a moje wizje wznioślejsze są i sięgają dalej, brak im jednak (jak ująłby to malarz) punktu odniesienia. Wielce brakuje mi przyjaciela, co nie zbyłby mnie jako marzyciela, a raczej odwagę by miał, by umysł mój osadzić w ryzach.

Na nic jednak te narzekania. Nie znajdę przecież na pełnym morzu towarzysza ani też tutaj, w Archangielsku, wśród kupców i marynarzy. A mimo to szorstka natura tych ludzi nie zdusiła jeszcze resztek uczuć bijących w ich surowych sercach. Weźmy na przykład mego porucznika, człowieka czynu i wielkiej odwagi, który szaleńczo pożąda chwały. Jest Anglikiem i choć zewsząd spotyka się z nieustannie powtarzanymi przesądami co do jego pochodzenia i profesji, zachował w sobie najszlachetniejsze pokłady człowieczeństwa. Po raz pierwszy zapoznałem się z nim na pokładzie kutra wielorybniczego: dowiedziawszy się, że nie miał w mieście zajęcia, z łatwością przekonałem go, aby towarzyszył mi w wyprawie.

Z kolei nawigator to człowiek o wybornym usposobieniu i na statku wyróżnia się łagodnością oraz umiarkowanym dozowaniem dyscypliny. Tak rozmiłowany jest w naturze, że nie godzi się na łowy (ulubioną i w zasadzie jedyną tutaj rozrywkę), gdyż nie potrafi znieść widoku przelewanej krwi. Jest również wspaniałomyślny. Jakiś czas temu darzył miłością młodą Rosjankę, damę o niewielkim majątku. Sam zaś zgromadził pokaźną sumę ze zdobyczy wojennych, więc ojciec panny pobłogosławił ich związek. Swą wybrankę raz tylko ujrzał przed ceremonią. Tonęła we łzach i rzuciwszy się do jego stóp, błagała, aby pozwolił jej odejść. Wyznała przy tym, że kocha innego mężczyznę, ale jako że jest on biedakiem, ojciec jej nie chce dać zgody na zaślubiny.Mój szczodry przyjaciel dodał jej otuchy, a poznawszy imię jej lubego, natychmiast zaprzestał zalotów. Zdążył wcześniej kupić na własność gospodarstwo, gdzie ­zamierzał ­spędzić resztę życia. Przekazał jednak majątek rywalowi, razem z resztą pieniędzy na zakup bydła, po czym przekonał ojca kobiety, aby pobłogosławił związek z jej wybrankiem. Opiekun rodu stanowczo jednak odmówił, gdyż uważał, że miałby wówczas dług honorowy u mego przyjaciela. Ten zaś, widząc, że wola ojca jest nieugięta, opuścił kraj i nie powrócił, aż nie doszła go wieść, że dawna jego miłość wyszła za mąż zgodnie ze swą wolą. „Cóż za szlachetny jegomość!”, zapewne pomyślisz. I taki w istocie był. Ale też całe życie upłynęło mu na pokładzie okrętu i niewiele więcej wiedział ponad to, jak zarzucać liny i pętać węzły.

Nie wyciągaj tylko z tego wniosków, że skoro zebrało mi się na narzekania lub chcę znaleźć pocieszenie dla trosk, których może i nigdy nie zaznam, złamałem się w swych postanowieniach. Te na dobre złączyły się z mym losem. Podróż mą chwilowo odkładam wyłącznie do czasu, aż pogoda pozwoli odbić od brzegu. Zima była wyjątkowo ostra, ale wiosna niesie nadzieję, a tutaj ponoć przychodzi wcześnie. Może zatem uda mi się wyruszyć prędzej. Nie podejmę jednak żadnej decyzji w gorączce. Znasz mnie na tyle, by wiedzieć, iż jeśli powierzono mej opiece bezpieczeństwo innych, działam z rozwagą i roztropnością.

Słowami nie potrafię wyrazić, co czuję, przed zbliżającym się przedsięwzięciem. Niemożliwością jest opisać przeszywający mnie dreszcz podniecenia, co w połowie mnie rozpala, a w połowie przeraża, towarzysząc mym przygotowaniom. Ruszam bowiem w nieznane regiony, do „krainy mgieł i śniegów”. Nie będę jednak polował na albatrosy, więc nie lękaj się o me bezpieczeństwo.

Czyż dane mi będzie Cię ujrzeć po tym, jak przekroczę bezkresne morza i powrócę przez najbardziej na południe wysunięty przylądek Afryki lub przez Amerykę? Nie śmiem marzyć o takim sukcesie, ale nie mogę się oprzeć pokusie, by wyobrazić sobie pożądany bieg wydarzeń. Pisz do mnie, proszę, przy każdej sposobności: może otrzymam Twoje listy (choć niewielka jest na to szansa) w chwili, gdy największego będę potrzebował wsparcia na duchu. Kocham Cię. Wspominaj mnie ciepło, gdybyś już nigdy nie miała ode mnie usłyszeć słowa.

 

Z miłością,

Twój brat

 

 

 

 

 

 

List trzeci

 

 

 

 

 

 

Do Pani Saville, Anglia

 

7 lipca 17… roku

 

Moja Droga Siostro,

kreślę naprędce kilka zdań, aby oznajmić Ci, że jestem zdrowy, a wyprawa trwa już w najlepsze. List ten dotrze do Anglii wraz z kupcem powracającym z Archangielska – szczęścia ma więcej niż ja, gdyż może nie będzie mi dane zobaczyć mej ojczystej ziemi przez wiele lat. Dobry nastrój bynajmniej jednak mnie nie opuszcza: moim ludziom nie brak śmiałości i z oddaniem realizują swoje obowiązki. Ich ducha nie kruszą nawet mijające nas dryfujące kry lodu, niczym posłańcy wieści o niebezpieczeństwach, jakie na nas czyhają. Wpłynęliśmy już na bardzo duże szerokości geograficzne. Jest jednak środek lata i choć nie jest tak ciepłe jak w Anglii, to południowy wiatr co pcha nas żwawo ku upragnionym przeze mnie wybrzeżom, niesie ze sobą ożywcze ciepło, którego tu się nie spodziewałem.

Nie spadło na nas żadne nieszczęście, o którym warto by wspomnieć w liście. Raz czy dwa razy uderzyły w nas silne wiatry, złamał się także maszt, ale nie są to zdarzenia, które szczególnie by martwiły doświadczonego nawigatora. Wielce byłbym rad, gdyby tylko takie kłopoty nas spotykały.

Adieu, moja droga Margaret. Wiedz, że w trosce zarówno o siebie, jak i o Ciebie nie będę lekkomyślnie wystawiał się na niebezpieczeństwa. Będę opanowany, roztropny i ostrożny.

Wspomnij o mnie mym przyjaciołom w Anglii.

 

Twój kochający brat

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej