Feniks - Znajdę cię Tom I - Emilia Chabior - ebook

Feniks - Znajdę cię Tom I ebook

Emilia Chabior

4,5

Opis

„Feniks” to powieść obyczajowa i erotyk, poruszający temat kontrowersyjnej społecznie miłości. Z jednej strony snuje historię powrotu do normalnego życia po stracie ukochanych osób i jest rysunkiem podnoszenia się z depresji, ataków paniki i studium różnych stanów psychicznych osoby, która nie jest pewna, czy chce żyć. Główna bohaterka, malarka, podczas tej walki poznaje Marisa, gwiazdę polskiej sceny muzycznej. On, jego młodość, pasja i dzikość porywają ją w podróż, której się nie spodziewała - w drogę pełną uczuć, poznawania siebie i walki o swoje zdrowie psychiczne. Z drugiej strony „Feniks” to historia Marisa, celebryty i wokalisty, usytuowanego teoretycznie na szczycie fali sławy. Jego hedonistyczny tryb życia jest sposobem na unikanie introspekcji swej introwertycznej natury i trudnej przeszłości. Co wydaje się złotem, z czasem okazuje się jedynie domkiem z kart, który przy pierwszym podmuchu wiatru rozpada się na kawałki. W ruchu wahadłowym wydarzeń i przeżyć, bohaterowie migają, odbijając się jak w zwierciadłach, aby stworzyć siebie na nowo. 

Zakończenie tomu I typu cliffhanger.

--

Niniejsza seria zawiera sceny seksualne, traumatyczne przeżycia psychiczne, porusza problemy z nałogami, pokazuje kliniczne stany psychiatryczne, przemoc, próby samobójcze i depresję. Gama języka zastosowanego w utworze jest szeroka, mając zarówno charakter literacki, jak i przepełniony wulgaryzmami w zależności od uwarunkowań, w których poruszają się bohaterowie. Opisy stanów psychicznych mogą wywołać niepokój, depresję i panikę u osób wrażliwych, bądź tych, które w przeszłości borykały się z problemami natury psychicznej, choć czytający wskazywali, że dla nich utwór ma także działanie teraputyczne. Osoby wrażliwe jednak, powinny rozważyć rezygnację z tej pozycji. Książka zawiera informacje na temat zdrowia, które nie powinny zastępować porady lekarza ani też być traktowane jako konsultacja medyczna. Autorka/wydawca nie ponosi żadnej odpowiedzialności za jakiekolwiek negatywne skutki dla zdrowia, mogące wystąpić w wyniku stosowania zaprezentowanych w książce metod oraz zachowania bohaterów. Autorka podkreśla, że w jej opinii trafna diagnoza wykwalifikowanego lekarza, pomoc farmakologiczna oraz terapia, powinny być ścieżką leczenia depresji, traumy oraz uzależnień.

Książka przeznaczona jest dla czytelników dorosłych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 768

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (12 ocen)
10
0
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Niponek

Nie oderwiesz się od lektury

„Feniks” to jakby sfilmowana słowami historia kobiety i mężczyzny, których połączył przypadek. Ona utraciła sens życia po śmierci ukochanych męża i synka. On właściwie nie żyje, zamknięty w świecie narkotyków, alkoholu i rozpusty. Tworzy muzyczne hity, pełne cynizmu i wulgaryzmów. Buduje swe iluzoryczne szczęście określone niebotycznym majątkiem rapera - idola młodej widowni. W sposobie prezentowania losów głównych bohaterów autorka posłużyła się metodą wahadła, wychylającego się to w lewo, to w prawo. Naprzemiennie relacjonuje punkt widzenia Oli i Marisa, dodatkowo stosując poetyckie prologi, poprzedzające bieg zdarzeń. Motyw huśtawki wzmacnia ten efekt, pokazując proces nieustannej dwubiegunowości w tworzeniu drogi obojga raz ku sobie, raz w zaprzeczenie więzi. Można odnieść wrażenie, że tom 1.ilustruje drogę obojga bohaterów przez mękę, Książka ta w rękach empatów stworzy perspektywę do wglądu we własne doświadczenia, pozwoli uporać się z własnymi bolesnymi życiowymi lekcjami. Temu,...
40
Bookswinger

Nie oderwiesz się od lektury

W trakcie czytania o Oli i Marisie, szłam równolegle przez swoje życie, odnajdując siebie w sytuacji matki, która straciła dzieciątko i która mimo upływu czasu, co to rzekomo leczy rany, tęskni za synem i nadal zalicza go w poczet swych dzieci. On żyje nadal w mym sercu i raz jest maleństwem, raz dorosłym człowiekiem, rokrocznie wspominanym w dniu jego narodzin/śmierci. Nie mogłam powstrzymać potoku łez i nie szlochać głośno, gdy Oli w rozpaczy zagłębiała się w miniony i tragicznie zakończony czas szczęścia matczynego. Narracja utworu uwydatnia wszystko, co duchowe, co emocjonalne i co symptomatyczne dla żałoby. Autorka pokonuje to ze znawstwem i empatią zarazem. ! Ten materiał daje asumpt do uwolnienia niekończącej się traumy utraty, która nie jest w stanie przekształcić się w stan pocieszenia. To zawsze otwarta rana = serce matki… Scena rozdzierająca serce na cmentarzu nad ranem, gdy zawiodło to, co ziemskie, jest też dowodem na to, że wbrew stanowi fizycznemu uniemożliwiającemu poru...
20
Monilka1

Nie oderwiesz się od lektury

Feniks" to niezwykła powieść obyczajowa i erotyczna, która porusza temat kontrowersyjnej miłości. Autorka, debiutantka, zdołała stworzyć niezwykle wciągającą opowieść, której styl i jakość zaskakują. To historia powrotu do życia po tragicznej utracie ukochanych osób. Główna bohaterka, około 40-letnia malarka, po przeżyciu tych tragicznych zdarzeń zmaga się z depresją, atakami paniki oraz różnymi stanami psychicznymi. W trakcie swojej walki, poznaje Marisa - gwiazdę polskiej sceny muzycznej. Bohaterowie zaczynają podróż, która okazuje się pełna niespodzianek i w której odkrywają siebie nawzajem. Autorka z powodzeniem połączyła wątki miłosne z obyczajowymi i psychologicznymi. Jej styl pisania jest niesamowicie plastyczny. Sceny opisujące seksualność czy stany psychiczne są realistyczne i surowe, ich przesłanie dosłownie odbiera mowę. Autorka z powodzeniem pokazała, że literatura erotyczna może mieć głębsze przesłanie, może być przedłużeniem emocji i przeżyć, wzbudzając u czytelnika siln...
20
MakuBook

Nie oderwiesz się od lektury

Książka "Feniks" to poruszająca opowieść o walce z trudnościami życiowymi i poszukiwaniu prawdziwej miłości. Autorka w zręczny sposób połączyła elementy powieści obyczajowej z erotyką, tworząc historię pełną emocji i napięcia. Główni bohaterowie, malarka i celebryta, wplątani w trudne życiowe sytuacje, starają się odnaleźć w sobie siłę do dalszej walki. Opisy psychologicznych stanów postaci są realistyczne i zaskakująco trafne, co nadaje powieści autentyczności i wprowadza w świat ich charakterów i wewnętrznych rozterek. Cliffhanger na końcu tomu I zostawia czytelnika w straszliwym napięciu. Warto jednak zwrócić uwagę, że książka zawiera wiele treści mogących wywołać niepokój u osób wrażliwych, a także sceny o charakterze głęboko erotycznym. W utworze jest zarówno słownictwo wulgarne, jak i na najwyższym poziomie literackim i poetyckim. Szokująca jest ta skrajność językowa, ale pcha czytelnika, jak to w życiu, w różne rejony i środowiska ludzkie. Ten tekst jest żywy i krwawi emocjami, ...
20
MyNotebook

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo cieszę się, że nie kupując książkę nie sugerowałam się króciutką negatywną opinią. Nie będę pisać na temat powieści dużo, bo została opisana w kilku długich pozytywnych recenzjach i się z nimi zgadzam. Jedynie ze swojej strony dodam, że biorąc pod uwagę powagę i tematykę tego tekstu, który porusza bardzo poważne kwestie problemów po stracie, nałogów, różnic społecznych, ocena typu "nie rozumiem zachwytów nad książką" i koniec... jest pusta i niedojrzała. Jeśli ktoś wyczytał tylko tyle z tej historii, współczuję... hmm... nie powiem, czego.
10

Popularność




DO CZYTELNIKA

 

Historia Oli i Marisa przyszła do mnie niespodziewanie pewnego jesiennego wieczora. Gdyby ktoś dobę wcześniej powiedział mi, że napiszę książkę, uznałabym go za szaleńca. Przede wszystkim dlatego, że żyję szybko i intensywnie, a pisanie jest czymś, co wymaga ogromnej przestrzeni osobistej, czasu, cierpliwości i wyobraźni.

Uwielbiałam pisać od dziecka, a mój dom rodzinny był przepełniony ogromnym szacunkiem do słowa, edukacji i sztuki. Język i mowa były wręcz wyznaniem i jestem dumna z tego, jaki wpływ wywarły na mnie nauki, które z tych wczesnych lat wyniosłam. Już jako mała dziewczynka, która ledwo nauczyła się czytać, znajdowałam ciekawe książki kładzione mi ukradkiem po kilka sztuk na biurku, w nadziei, że po nie sięgnę, zapoznam się z nimi, przeczytam. Dlaczego były kładzione cichutko i niepostrzeżenie? Byłam bardzo przekornym dzieckiem i pozostałam bardzo przekornym człowiekiem. Osoba mi w życiu najbliższa, jak nikt, zna tajniki mojej duszy i wiedziała, że jeśli mi coś nakaże, zasugeruje, nigdy po żadną książkę nie sięgnę. W taki nienarzucający się sposób, który dawał mi wolność wyboru, kształtował się mój gust i dotykałam treści niejednokrotnie idących dalej, niżby sugerował mój wiek. I tak czytałam, czytałam, czytałam. Czasem wybierałam lekturę zamiast nauki na sprawdzian, po prostu nie byłam w stanie odłożyć książki, jeśli jej treść mnie zafascynowała. Dlaczego to piszę? Mój stosunek do powieści zmieniał się przez lata. Z zapalonej czytelniczki i wielbicielki słowa oraz wyczucia językowego, przeszłam wraz z obowiązkami, które niosło dorosłe życie, w fazę wiary w to, że powieści są bezsensownym wymysłem. Przez lata uważałam, że jeśli książka nie ma duchowego, może nawet ezoterycznego wymiaru, jest bezwartościowa… Zmieniłam jednak zdanie w pewnym bardzo trudnym okresie mojego życia. Dziękuję Sile Wyższej za powieści, za literaturę piękną, bo mam wrażenie, że uratowały mi życie. Te pozycje mają to do siebie, że przenoszą człowieka w inny świat, na krótką lub dłuższą chwilę oddzielają go od jego życia, teleportują do innej krainy. Ja tego bardzo potrzebowałam, gdy cierpienie było czymś tak obezwładniającym, że szukałam ucieczki. Eskapizm może odbywać się na różne sposoby – są mniej lub bardziej destrukcyjne dla naszego ducha. Ja je oba z namaszczeniem praktykowałam, by móc udźwignąć rzeczywistość i odrodzić się na nowo. To właśnie powieści pozwoliły mi na oddech, bym po jakimś czasie wróciła do życia wzmocniona, silniejsza i abym nigdy nie odwróciła się już od tego, co mi pomogło – od literatury, bo dla mnie była najcenniejszym lekiem i terapią.

Opowieść o Oli i Marisie dotyka wielu traum, dlatego kieruję moją książkę do osób dojrzałych i mam nadzieję, że takie właśnie sięgną po tę pozycję. Spotykamy się z różnymi wymiarami cierpienia, które na ogół swój najgrubszy, najbardziej pokręcony korzeń mają w dzieciństwie. W miarę upływu lat robi się tylko coraz ciekawiej. Ból dotyka nas wszystkich – małych, dużych, cichych, głośnych, introwertycznych, ekstrawertycznych, biednych, bogatych, dziwaków i wielkie gwiazdy. Taka jest Oli, taki jest Maris – każdy z nas nosi ich cząstki w sobie. Któreś z nich może pasować bardziej do mnie czy do ciebie. We mnie jest i ona, jest i on, osadzeni głęboko w osobistym DNA. Chciałabym, by nie oceniano ich dosłownie, a traktowano ich ewolucję jako drogę do dojrzałości i odrodzenia. Każdy z nas rodzi się w tym życiu wiele razy i wiele razy umiera. Przede wszystkim w miłości poznajemy samych siebie najlepiej. Tych dwoje odbija się w miłości, jak w zwierciadle, i to ona budzi w ich życiu największą przemianę. Dla mnie energia tej pary faluje i drga, jak cały Wszechświat, jak Universum.

P.S. Zauważycie za chwilę, że w książkę wplatam poezję. Popełniam wiersze często i nałogowo, nie wyobrażając sobie odebrania mi szansy na malowanie nimi kawałka tworzonej historii. Przed tytułem każdego umieszczam hasztag „#”, gdyż tak oznaczam wiersze na swoich kontach, na Wattpad, Inkitt oraz Instagram. W ten sposób porządkuję tomiki wierszy publikowane online, robiąc to dla wygody swojej i waszej, gdybyście chcieli je łatwo odnaleźć na moich kontach.

ROZDZIAŁ I

Zanim

 

OLI

#Tam

Tam serce odpływa,dusza wzywanaleci i drży.Strach, strach, strach,spokój, spokój, spokóji nic.

 

Otwieram oczy. Jest poranek, nie wiem nawet, który dzień tygodnia. Dawno już przestało mieć to jakiekolwiek znaczenie. Moje dni – każdy z nich, wyglądają tak samo. Egzystuję, nie żyję. Dbam o to, aby utrzymywać się przy życiu – jem i piję. Te dwie czynności to mój podstawowy obowiązek. Aby go zrealizować, muszę się zatroszczyć o to, by lodówka była wypełniona zapasami. Najważniejsze jest to, że nie muszę wychodzić z domu i błądzić między zatłoczonymi alejkami sklepowymi, wśród ludzi – wystarczy skorzystać z usług sklepu internetowego i wszystko jest mi dostarczane pod drzwi. Kiedy zatroszczę się o to, biegam. Zakładam czarne dresy i obszerną bluzę z kapturem, a w kieszeni mam gaz.

Dziś za oknem jest dość ciemno, pewnie będzie padać… Lubię takie dni – bardzo przypominają mój stan ducha. Leżę tak i gapię się w sufit, myślę – zawsze myślę. Mam wrażenie, że nie żyję w rzeczywistym świecie. Mój umysł wypełniają wspomnienia, którym się codziennie oddaję i dzięki nim przenoszę w przeszłość. Chciałabym, tak bardzo chciałabym być w nich, a nie tu. Tę refleksję przerywa dzwonek telefonu. Patrzę na wyświetlacz i widzę, że to mój młodszy brat, Piotr.

– Cześć, Piotruś – mówię cicho.

– Cześć, Oli. Jak się masz?

– Dobrze. Zadzwoniłeś przed czasem… – upominam go.

– Oli, martwię się o ciebie. Ja już tak nie mogę. To dzwonienie według grafiku mnie wykańcza. Czy naprawdę nie mogę zadzwonić do mojej siostry, kiedy mam na to ochotę? – Piotr przechodzi od razu do rzeczy.

– Możesz. Po prostu za każdym raziem boję się, że zaczniesz mnie męczyć i wypytywać. To mnie bardzo stresuje.

– Będę cię i męczył, i wypytywał. Taka jest moja rola. Masz tylko nas i musimy się o siebie nawzajem troszczyć. Oli, minęło już tyle czasu. Wydaje mi się, że jesteś zawieszona między niebem a ziemią, że nie wiesz, czy chcesz żyć… Boję się o Ciebie – mówi mój brat poważnym, ostrożnym tonem.

Czułam, że niebawem otrzymam taki telefon, spodziewałam się go.

– Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem sobą. Tobie wydaje się, że minęło dużo czasu, ale, Piotr, ja straciłam wszystko... rodzinę, życie, miłość, cały mój świat. Ile to jest długo, czy krótko? Ile trzeba czasu, by się z czegoś takiego podnieść? Są na to jakieś ogólnie przyjęte ramy czasowe, którym się wymykam?

Poważnie, czy ktokolwiek ustala z góry, ile czasu trwa cierpienie jakiegokolwiek rodzaju – żałoba, złamane serce, złamana dusza, podniesienie się po zdradzie? Ile trzeba czasu, by powstać, zacząć żyć bez żalu i tego bezkresnego poczucia straty? Zastanawiam się nad tym od dawna.

– Nie, nie, Oli. Przepraszam cię. Tak bardzo boli mnie, kiedy widzę, jak cierpisz. Nie wiem, co mam zrobić, co myśleć. Boję się, że wpadniesz na jakiś destrukcyjny pomysł, że sobie coś zrobisz. Każdego dnia dosłownie nie mogę spać z tego powodu. Nie mogę nic nie powiedzieć. Chcę wiedzieć, w jakim jesteś stanie, jak ci pomóc, by nie stało się nic więcej. Nie chcę się też usprawiedliwiać. Czuję, że powinienem z tobą być, że powinnaś być ze mną. Zabraniasz mi przyjechać. Wiem, co powiesz… że mam życie, firmę, rodzinę, z którą muszę być. Dlatego najlepiej byłoby, gdybyś ty do mnie przyjechała. Dzieciaki cię rozbawią, Monika spędzi z tobą trochę czasu. Zawsze się dogadywałyście. Może potrzebujesz pobyć w większej grupie ludzi, z bliskimi – mówi cicho Piotr.

Nie wiedziałam, że mój stan tak mocno na niego wpływa. Po raz kolejny mam wyrzuty sumienia. Może powinnam nauczyć się lepiej udawać…

– Piotruś, każdego dnia wstaję i marzę, by poczuć coś, cokolwiek, prócz tego, co teraz. Nie wiem, wydaje mi się, jakby nie było już tu dla mnie miejsca, że wraz z nimi odeszłam i zostało tylko moje ciało. Ale nie bój się, naprawdę, nic sobie nie zrobię. Po prostu potrzebuję jeszcze dni, może miesięcy. Zbieram się do kupy. Nie przyjadę. Co ja bym u ciebie robiła? Masz normalne życie, nie mogę być w nim czarną chmurą. Muszę sama sobie wszystko na nowo poukładać. Nie zrobię tego wśród innych ludzi, zajmie mi to wtedy więcej czasu – mówię i nie wiem, czy sama w to wierzę.

Może faktycznie powinnam być z nimi, wśród ludzi. Ale naprawdę na myśl, że zobaczę uśmiechnięte buzie moich bratanic, usłyszę ich śmiech, domowy harmider, bieganie małych stóp, czuję, że drętwieję. Nie, nie mogę, jeszcze nie teraz. Nie chcę być dla Piotra ciężarem, a już na pewno nie rozbiję sobie campingu w jego życiu. Za stara już jestem na to, by pomieszkiwać u kogoś i odsłaniać się przed innymi w momentach, gdy czuję się najbardziej bezbronna.

– Oli, kocham cię. Dzwoń do mnie, nie odpisuj wyłącznie na smsy. Muszę cię słyszeć. Nie będę się narzucał, ale co kilka dni musimy rozmawiać. Muszę wiedzieć, jak brzmisz. Nie zgadzam się na telefony raz na dwa tygodnie. Chcę mieć swobodę. Nie będę mógł bez tego normalnie funkcjonować, proszę cię... – błaga, a w jego głosie słychać szczerą desperację.

– Dobrze, obiecuję. Będzie lepiej, postaram się bardziej, uwierz mi. Dałeś mi do myślenia… – przekonuję, ale nie jestem taka pewna, czy to prawda, czy w ogóle jestem gotowa na to, by było ze mną lepiej i czy tego chcę.

Czy nie jest to zdrada, czuć się lepiej, żyć, uśmiechać się? Mówiąc szczerze czuję, że się zapadam. Jeszcze chwila i naprawdę coś sobie zrobię. Nigdy nie byłam osobą destrukcyjną. Zamkniętą w sobie, introwertyczną? Tak. Przyzwyczajona do tego, że muszę być zawsze idealna, że nie powinnam okazywać słabości, że zawsze trzeba coś udawać, radzić sobie ze wszystkim, by inni mnie akceptowali, szczególnie rodzice. Problemy ze sobą – o, to przecież coś, o czym się nie mówi, a kiedy nawet masz problem i znajdziesz się w rękach „fachowca”, to pierwszy uśmiech na twojej twarzy jest przez niego rozumiany jako magiczne uzdrowienie. Nie jest ci przecież potrzebna pomoc – uśmiechasz się, to do widzenia, następny proszę. Wiem to, byłam tam i tego zaznałam. Może niepotrzebnie straciłam wiarę w pomoc psychologiczną… Moje ostatnie spotkanie z psychologiem miało miejsce, gdy byłam nastolatką i nikomu później nie dałam już szansy.

Piotr jest dobrym bratem, młodszym ode mnie o dziesięć lat. Wiem, że martwi się o mnie. Od zawsze czułam, że mam tylko jego. Toksyczne relacje z ojcem, matką alkoholiczką, nieżyjącą już zresztą. W tym domu, w tej chorej rodzinie, jakich idąc ulicą mija się wiele, byliśmy dla siebie jedynym oparciem. Będąc starszą od niego, zawsze starałam się go chronić i osłaniać. Był takim słodkim i wrażliwym chłopcem. Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że rodzin podobnych do naszej jest większość. Ludzie stwarzają w życiu mnóstwo pozorów… Ładna rodzinka, eleganckie małżeństwo, wysoko wykształcone, ładnie ubrane dzieci, sąsiedzi mówią „dzień dobry”, zazdroszczą samochodu, pensji i wszystko gra, wszystko się zgadza. Gdy zapada zmrok, otwierają się wrota piekieł i gardła pełne wrzasku, pretensji, niezaspokojonych ambicji, wylewa się morze alkoholu i pogardy lub zupełnie inaczej – pobrzmiewa obezwładniająca, zabójcza cisza, która jest czasem gorsza od krzyku, bo dosłownie zabija ducha. Cisza potrafi być niesamowicie agresywna.

– Oli, okay. Nie podoba mi się to, że nie chcesz przyjechać, ale nie mogę aż tak ingerować. Przecież cię nie ubezwłasnowolnię. Posłuchaj, wiem, że trudno ci zaakceptować to, że potrzebujesz pomocy psychologa, ale uważam, że musisz to przełamać i z kimś porozmawiać. Nie chcesz ze mną? Okay, ale jestem pewny, że nie rozmawiasz też z nikim innym. Musisz to poważnie przemyśleć, bo sama sobie nie poradzisz – teraz jego ton staje się stanowczy.

Trochę śmieszy mnie, że ten mój chłopiec doszedł do takiego punktu, kiedy zaczyna zachowywać się jak starszy, a nie – młodszy brat.

– Pomyślę o tym, dobrze? – mówię to dla świętego spokoju.

Piotr zasługuje na spokojne życie. Złych doświadczeń starczy dla niego i dla mnie na kilka życiorysów. Ponad dekadę temu mówiłam sobie to samo – że złe już za mną, teraz czeka mnie samo szczęście i będę na to ciężko pracować. Tak zrobiłam. Ciężko zapracowałam na idealne życie. Myślałam, że to będzie trwało już zawsze. Gdybym wiedziała wtedy, że jeden dzień zmieni wszystko…

 

MARIS

#Pogo

Tyle was, czujesz to?Spojrzenie, krok.Hej, malutka, dotknij to,dotknij mnie, weź i liż.Czujesz moc?

Jestem twój w tę jedną noc,na tę chwilę wartą grzechu,mego, twego, obojętność.Ani twój, ani swój,niczyj jestem, niczym jestem.

 

Pogo, pogo, pogo.Chodźcie, bierzcie.Jestem tu, jestem tu.Pogo, pogo, pogo.

 

Leżę, stoję, siedzę, wiszę,jestem tu, bierz mnie.Jestem twój w tę jedną noc,na tę chwilę, wartą grzechu.Ale głupia, nie wiesz, że nigdy nawet nie zbliżyłaś się,bo ja ani twój, ani swójniczyj jestem, niczym jestem.

 

Pogo, pogo, pogo.Chodźcie, bierzcie.Jestem tu, jestem tu.Pogo, pogo, pogo.

 

Pierwsze, co czuję po otwarciu oczu, to ból głowy. Zastanawiam się przez chwilę, gdzie jestem. Mam piasek pod powiekami i niesmak w ustach. Próbuję sobie przypomnieć, który jest dzień tygodnia, co robiłem wczoraj. Jedno jest pewne – jestem nagi, okryty tylko skrawkiem pościeli. Sufit jest mój, poznaję go po charakterystycznym zabytkowym ornamencie, typowym dla eleganckiej przedwojennej warszawskiej kamienicy. Obracam głowę, by sprawdzić, czy jestem sam, czy, jak zwykle, obok leży jakaś laska…

Jest obok. Na jej widok wracają wspomnienia ubiegłego wieczoru. Grałem koncert u siebie, w Warszawie. Często się to nie zdarza, więc po nim, jak, kurwa, można się było tego spodziewać, zbiera się masa kumpli, znajomych i fanek, czekających na możliwość wejścia na afterparty. Zawsze trafi się cała grupa takich panienek. Przyjeżdżają, przychodzą w kusych kieckach. Mają włosy skręcone w lekkie fale, liftingowane malowane brwi, wydłużone rzęsy, włosy, powiększone rybie usta i często zrobione piersi. Nie jesteś w stanie ocenić ich wieku. Zdarza się, że są niepełnoletnie i ich stary zapłacił za ulepszenia. Inne są zaledwie kilka lat po dwudziestce, a pierwsza ich inwestycja w siebie to te balony – na korpusie i na twarzy. Gdy się zastanowić, wszystkie wyglądają tak samo – różni je tylko odcień włosów, wielkość warg i piersi – kurwa, wszystko to jest wielkie. Najczęściej to tak zwane wegetarianki – jedzą tylko sałatę, nie ma to nic wspólnego z ideologią, broń Boże. Mięso ma po prostu za dużo białka, mogłoby nie pójść w piersi, a w tyłek – skutku nie można być pewnym, dlatego lepiej temat odpuścić. Poza tym, gdy wszyscy jedzą, zawsze można ogłosić, że jest się wegetarianką. Pojawiają się pytania, wszystkie laski zaczynają wtedy snuć opowieści, jak to kochają zwierzęta. Kiedy tak gadają i gadają, nie muszą jeść, przecież nie zdążyły…

Tak jak one, wygląda połowa Warszawy – celebrytki i aspirujące celebrytki, nie będę wymieniał nazwisk. Te młodsze często zabiegają o VIP wejściówki na moje koncerty. Staną wówczas, jak najbliżej sceny, pokołyszą biodrami, wypną wargi w dziubek i myślą, że mnie mają. Ale, czy mają mnie faktycznie? Człowiek ma potrzeby, więc tak – mają mnie na kilka chwil, bywa, że na całą noc. Wszystko zależy od tego, jaką czuję jazdę. Wszyscy oczekują, że jazda będzie ostra – dwa lata do trzydziestki, raper, hiphopowiec – różne teorie snują, różnie mnie definiują. Mam tatuaże, robię zajebiste kawałki, mam bogatą historię imprez, tonę dragów i awantur na koncie. Jako niegrzeczny chłopiec jestem marzeniem każdej grzecznej i niegrzecznej dziewczynki. Można nazwać mnie zarozumiałym dupkiem – jasne, jestem nim. Czemu mam nie być? Jeśli nie zyskuję do tego prawa moim trybem życia, to już na pewno stanem konta. Kasa płynie do mnie, a z nieba wali zielone gradobicie. Czasem zastanawiam się, czy nie było lepiej, gdy nic nie znaczyłem. Życie było łatwiejsze, po prostu była bieda, praca i kumple. Z pewnością łatwiej było ocenić, co jest dobre, a co złe, co wartościowe, co zupełnie tanie, gdzie przebija fałsz, a gdzie jest prawda. Teraz wszystko się miesza, mam wszystko i wszystkich, i nie mam, kurwa, nic i nikogo. Jestem sam.

Z kumplami różnie bywa. Kiedyś, przez pierwsze lata kariery, robiłem wiele projektów z ziomkami – tymi z moich rodzinnych okolic, ale też tymi, którzy byli wówczas silniejsi i coś we mnie zobaczyli – jakiś dobry bit. Nie powiem, to była ogromna przyjemność układać zwroty do numerów kolesi, którzy lecieli na hype(*)w danym momencie. Było też przyjemnością wyciągać w górę kumpli, kiedy ja sam jechałem na fali. Problem polega na tym, że oni wszyscy mają pojebane podejście do życia – podejście, z którym przestałem się w pewnym momencie identyfikować. Zauważyłem, że nasze interakcje kończą się tym, że na kilka dni urywa mi się film. Wypełnia je masa alkoholu, lasek, narkotyki, syropek, czasem dopałki i inne pomysły – różne, modne w danej chwili sposoby na oderwanie się od rzeczywistości. Koledzy byli świetni, zawsze mogło się na nich liczyć – że poleją, przyniosą, podzielą, zamówią wszystko, co niszczy cię od środka. Czułem, że staję się taki, jak oni, że skończymy wszyscy tak samo źle.

Powolutku, naprawdę powolutku, zacząłem wycofywać się ze współpracy z niemal każdym z nich. Teraz znani mi i nieznani raperzy, wypowiadają się na live(**)i podczas wywiadów nagrywanych przez muzyczną prasę, że ich wychujałem, że się zmieniłem, zerwałem kontakt, nie identyfikuję się ze starymi klimatami, że odrzuciłem znajomych, jestem introwertykiem, który wykorzystuje kumpli, a potem ich wystawia. Prawda jest prosta – ja pędzę w górę, realizuję marzenia i spełniam obietnice, które złożyłem samemu sobie. Ale jest to tylko jedna strona mojej strategii. Drugą są własne przemyślenia – niszczy mnie mój styl życia, kumple mnie niszczą – używkami, nałogami, zapraszaniem lasek na przygodny seks. Marnotrawię swoją energię, wrzucam wszystko, co mam, do śmietnika. W imię czego? Tego, że jesteśmy ziomkami? Oni myślą, że ich wykorzystałem, że się po nich wspiąłem, a teraz zostawiłem. To nieprawda. Ja idę po złoto, idę na szczyt – właśnie dzięki temu, że olałem ich styl życia. Nie jestem na tyle mocny, by nie dać im się namówić, więc muszę trzymać się od nich z daleka. Oni tego nie rozumieją, myślą prosto, nie czytają między wierszami. Myślą, że ich unikam, bo jestem dupkiem, a ja ich unikam, bo zaczynam na nowo kochać siebie i siebie wybierać, i obawiam się, że spotkania z nimi – w życiu prywatnym, w studio, czy na scenie, spowodują, że znowu siebie znienawidzę. Najważniejsze jest to, że oni widzą moje życie poza rzeczywistością. Według nich jestem odklejeńcem, skoro brałem. Jakby oni, kurwa, nie brali.

To nie wszystko – ja po prostu potrzebuję izolacji, ciszy i samotności, w niej się regeneruję, w niej odnajduję pokłady kreatywnej myśli, która niesie mnie falą sławy. Mam teraz swój styl, jestem ponad to. Lubię ich, nadal szanuję, ale wyszedłem z tego i na razie zwyciężam – dopóki jestem daleko od nich. Nikt nie rozumie, że ja po prostu chronię siebie i nie chodzi tu w ogóle o nich. To wewnętrzna walka – wygrana na tę chwilę. Niemniej jednak jestem samotny, nie ufam niemal nikomu wokół poza kilkoma wyjątkami. To stan, do którego przywykłem, bo w jednym ziomale się nie mylą – jestem introwertykiem i tak naprawdę rzadko potrzebuję towarzystwa. Szukam w nim tego, co może mi posłużyć biznesowo lub bratnich dusz… Bardzo rzadko nadaję z kimś na podobnych falach, ale mam kilka osób, które cenię, bo zaspokajają moją potrzebę socjalizacji. Imprezuję z moim własnym towarzystwem, z moim otoczeniem, zespołem, managerem i bliskimi współpracownikami.

Powoli dostrzegam, że to nie wystarczy, abym patrząc w lustro lubił tego człowieka, którego widzę w odbiciu. Nie wiem, co mam zrobić, by oceniać siebie lepiej. Ostatnio rodzi się wewnątrz mnie pewien rodzaj niepokoju. Czuję, że nadchodzi jakaś wielka zmiana, której wyczekuję lub może tę zmianę powinienem w jakiś sposób uruchomić. Tej niepewności doznaję organicznie. Często mam wrażenie, że moje ciało jest cały czas napięte, że się za czymś w życiu rozglądam i nie wiem, czego szukam. Coś bardzo mocno prosi o moją uwagę – tak mocno, że to czuję całym sobą. Jest tak, jakbym szczególnie nocą, przez sen, uganiał się za nową energią dotąd mi nieznaną. To bardzo trudne zmagać się z imperatywem, którego jeszcze nie sprecyzowałem. Nie mam pojęcia, co mam z tym zrobić – jestem wewnętrznie przybity, podczas gdy teoretycznie wszystko jest w porządku.

Czuję się samotny, ale teraz leży ze mną w łóżku laska w pełnym makijażu. Pewnie, kiedy tylko się obudziła, podreptała do łazienki poprawić malowanie, by, kiedy się obudzę, była świeża i uwodzicielska. Dzień, jak co dzień – wstajesz i od razu lico jest piękne, a makijaż wieczorowy sam się robi. Mam w to uwierzyć i wziąć ją za swoją lalkę… Była już taka jedna pchełka, naprawdę piękna – blond, długie nogi, wysoka, młodsza kilka lat ode mnie. Wydawało mi się, że nadajemy na tych samych falach, że mamy fajną, ostrą jazdę, a przy okazji rozumiemy się, zmierzamy w tym samym kierunku – dobra zabawa, muza, trochę rozmów, jakaś bliskość.

Bywały chwile, gdy nie mieliśmy o czym rozmawiać. Przechodziło mi też przez myśl, że jest tam jakaś strategia. Aga była początkującą influencerką. Wiadomo, że w tym fachu, człowiek musi być bardzo aktywny medialnie. Jednak jej profil na Meta przypominał głównie pamiętnik związku ze mną, a potem przeobraził się w scenę dla jej ciała. Na kolejnych zdjęciach prężyła się do obiektywu, coraz bardziej naga. W pewnym momencie nie byłem pewny, czym się tak naprawdę zajmuje, co stara się zrobić przed tymi ludźmi. Ale na tym się nie skończyło. Dna sięgnęła, gdy zaczęła insynuować brukowcom, że spodziewamy się dziecka. O tak, spodziewaliśmy się… przynajmniej tak twierdziła przez krótką chwilę, zanim przyszedł okres. Po tym natychmiast zaczęła się śmiać, że po prostu dba o zainteresowanie i był to niezły zabieg na rzecz promocji mojego singla. Jak Boga kocham, na myśl, że wpadliśmy, byłem pewny, że moje życie się kończy, nie dlatego, że nie chcę mieć dzieci, ale dlatego że miałbym je mieć z nią. Zdałem sobie sprawę, że jeśli moje wewnętrzne alarmy cokolwiek znaczą, to jest to czas, by je usłyszeć i ogarnąć ten temat. Nie chcę mieć dziecka z osobą, której nie jestem pewien, która używa właśnie tej – tej najważniejszej kategorii życiowej, by się ustawić. Najgorsze jest to, że każdej z tych dziewczyn przychodzi do głowy ten sam porypany pomysł… więc najważniejsza jest guma. To powinna być konstytucja każdego faceta, a szczególnie tego z kieszeniami pełnymi kasy.

Laska, która leży obok, pręży się nagle, jak kot i wystawia dziubek. O kurwa, czym zawiniłem w poprzednim życiu, by co kilka poranków, no dobra, może co ranek, przeżywać ten spektakl i tę samą historię? Zaraz będzie „Cześć, słonko. Jak się czujesz? Nieźle nam poszło. Jest między nami świetna energia. Co powiesz na to, by to powtórzyć?”. Trzeba przecież kuć żelazo, póki gorące, co nie?

– Cześć, kiciuś. Jak samopoczucie? Ta noc była naprawdę niezła. Dobrze się dogadujemy, co? Myślę, że moglibyśmy to powtórzyć – mówiąc to, wydyma rybie usteczka i jedzie swoim długim tipsem po moim ciele, od szyi, aż do jajek, na koniec wbijając rzeczony paznokieć w rzeczone jajka.

Zapewne jest to próba przekonania mnie, jak bardzo do siebie pasujemy, ale jednak wątpliwą przyjemnością jest czuć tam długi paznokieć. Jak każdy zdrowy na umyśle facet twierdzę, że paznokcie i jajka są jak stykające się dodatnie pola magnetyczne – powinny nie mieć ze sobą nic wspólnego i trzymać się od siebie z daleka. Co innego język i jajko… to jest zdecydowanie dobrana para. Jeśli absurdalność tej sytuacji nie miała zniszczyć szans tej laski na zatrzymanie mnie z nią w łóżku, to z pewnością akcja paznokieć plus jajko przekonałaby każdego, że czas się pożegnać. W tym akurat jestem dobry i mam na to własny zestaw tekstów. Zresztą wiele z nich każda z tych lasek zna już z moich kawałków. Tam można znaleźć całą instrukcję obsługi mojego życia – muza, seks, dragi, jazda, kumple, przeszłość – same cukiereczki.

– Cześć, kicia. Znasz zasady. Wiedziałaś, jak będzie. U mnie nie ma powtórek, związków, świec i kolacyjek romantico. Obydwoje wiedzieliśmy, co robimy i co powinnaś była zrobić jeszcze w nocy, a z pewnością dziś rano, zanim się obudziłem. Nie chcę być dupkiem, ale… – staram się powiedzieć to najdelikatniej, ale szczerze mówiąc, nigdy mi to nie wychodzi. Im bardziej starasz się być delikatny, tym bardziej one są uparte i myślą, że wydętymi usteczkami albo jeszcze jedną laską, zdołają mnie przekonać do powtórki z rozrywki lub idei, idącej dużo dalej, niż jedna upojna noc.

– Ty naprawdę jesteś dupkiem. Że też ja nie słuchałam, kiedy koleżanki mówiły mi, że taki jesteś, że przelatujesz przez ludzi. Myślałam, że gdy dotrę do ciebie, okażesz się inny.

Dziewczyna w tym momencie się niemal zapowietrza. Zaczyna szarpać się z pościelą, wciąga majtki znalezione pod łóżkiem, a cycki z tej złości jej podrygują. Gdyby nie jej rozzłoszczona mina, widok byłby nawet przyjemny.

– A ty myślałaś, że mnie odmienisz? – Kąciki moich ust wznoszą się w aroganckim uśmiechu.

Ja nie mogę… one wszystkie są takie same. Takie głupie, takie beznadziejnie głupie…

– Tak! Nie! Nie wiem, co sobie myślałam. Dobra, nie ma mnie. Nie myśl sobie, że ta noc była coś warta. Taki dupek, jak Ty, nie jest w stanie nic z siebie dać. Ty tylko bierzesz, bierzesz i bierzesz. – wrzeszczy, robiąc się czerwona, jakby głowa miała jej eksplodować.

– Aha, to Ty chciałaś mi coś dać? Nie jesteś tu, by brać?

To staje się coraz bardziej żałosne. Czy naprawdę ta laska próbuje mi powiedzieć, że pragnie miłości i po to tu przyszła? Że nic ode mnie nie chce, że nie jest tu dla kasy i fejmu(***), że nie przyszła przespać się z zajebiście dużą literą M na logo mojej trasy?

– Nienawidzę cię!!! – wykrzykuje.

– Nie mówiłaś… wróć… nie krzyczałaś tak jeszcze kilka godzin temu, gdy mój język był w twojej…

– Zamknij się!!! – Kicia na to hasło wybiega z pokoju, wymachując torebką.

Podczas tej wymiany zdań zdążyła się ubrać. Teraz pokonuje drogę przez całe moje mieszkanie. Jak to się nazywa? Chyba „droga wstydu”. Nie wiem, kto dziś został tu na noc. Pewnie mój manager, Robert, ją pożegna, o ile nie zajmuje pokoju obok z własnym wyborem poprzedniego wieczoru. Często wstaje pierwszy i parzy kawę we włoskim automacie, który kupił za moją kasę i wstawił do mojej kuchni, by w takie dni, jak ten, się tą kawą raczyć i pewnie raczyć nią wszystkie kicie zanim trzasną drzwiami. Może i to był dobry pomysł, jakaś przyjemność po nieprzyjemnym pożegnaniu ze mną. Dlatego właśnie naciągam bieliznę i kieruję się do kuchni. Zdecydowanie następnym razem powinienem pójść najpierw do kuchni, a dopiero po kawie toczyć trudne rozmowy z laskami. Dobrze, że Robert umie obsłużyć to gówno.

 

OLI

Po rozmowie z Piotrem postanawiam wziąć się za siebie lub przynajmniej popracować nad tym, by stwarzać takie pozory. Ojciec nawet by nie zauważył, że coś jest ze mną nie tak, choć bywam u niego kilka razy w miesiącu. Po śmierci matki przyzwyczaił się do tego, że zajmuję się jego sprawami. Póki jego rachunki są opłacone, a lodówka pełna, nieważne, co się ze mną dzieje, ważne jest, że jest obsługa. Reszta znajomych? Wiadomo, jak to jest, kiedy kobieta się na przykład rozwiedzie… Z tłumu koleżanek lub znajomych małżeństw, zostaje zaledwie garstka, która i tak cię bacznie obserwuje. Dlaczego? Kobiety mają w sobie jakiś zwierzęcy instynkt. Gdy pojawia się w stadzie wolna samica, należy zacząć pilnować swojego samca i na wszelki wypadek lepiej odsunąć ją na bok, by jej nie widział. Ostracyzm to wielki ból singielek, singielek z odzysku i ludzi samotnych z własnej woli. Ale co, kiedy nie jesteś singlem z wyboru, kiedy masz wszystko, a następnego dnia nie masz nic, kiedy potrzebujesz, by choć jedna osoba po prostu usiadła obok i nic nie mówiła, ale złapała cię za rękę, by była? Tutaj wzór jest podobny, choć idzie nieco dalej. Zauważyłam już kiedyś, będąc jeszcze dziewczynką, że większość z nas uważa nieszczęście za zaraźliwe. Lepiej się do niego nie zbliżać, bo może w jakiś magiczny sposób ciebie obsiądzie, gdy wyciągniesz pomocną dłoń do osoby w potrzebie. Może nie robimy tego świadomie, ale jednak, rozglądając się teraz wokół siebie, widzę niemal zupełną pustkę. Owszem – „po” uściśnięto mi dłoń, uściskano mnie, zaoferowano pomoc, gdybym czegoś kiedykolwiek potrzebowała. Tak. Jakie to banalne…

Nie byłam na pogrzebie. Świadomość swojego istnienia w tym świecie odzyskałam dopiero ponad miesiąc później. Większość naszych znajomych nigdy się ze mną nie skontaktowała. Zniknęli wraz z kroplami deszczu i wiatrem, który tamtego dnia połamał wiele drzew. To było takie symboliczne... Odeszło moje życie, rozpętała się wichura, która zabrała ze sobą wszystko, co jeszcze miałam. Później otrzymałam kilka telefonów z pytaniem, jak się mam. Tych kilka serdecznych osób informowało mnie, że inni nie dzwonią, bo nie wiedzą, co powiedzieć, jak się zachować, że czekają na lepszy moment. Czasem zastanawiam się, co nas w życiu definiuje – czy są to nasze czyny, czy bardziej to, czego nie robimy…? W każdym razie jest Piotr. Na drugim końcu Europy wprawdzie, ale dzwoni do mnie. Niemal codziennie otrzymuję od niego poranne smsy, w których pisze kilka pogodnych słów. Nawet nie wie, że coś tak drobnego daje mi siłę, by wstać z łóżka, by wziąć do ust tyle jedzenia i picia, by wystarczyło do przeżycia kolejnego dnia.

Stałym elementem dnia jest bieganie. Zmuszam się do niego nawet, gdy nie mam sił. Bieganie jest dla mnie dowodem na to, że coś czuję. Kiedy mam dobry dzień, jest jasno i świeci słońce, a ja mam potrzebę przebywania wśród ludzi, biegnę ulicami miasta. Najbardziej jednak lubię biegać, gdy pada. Na ulicy jest tak niewielu ludzi – jest spokojnie, niektórzy też biegną, ale by się schronić przed deszczem. Dziewczynie spływa po twarzy szampon koloryzujący, a ja czuję odwagę, by biec, nie kryjąc się przed deszczem. Jestem. Najczęściej jednak biegam o świcie lub po zmroku – rzadko chcę widzieć ludzi i takie samotne chwile wśród drzew i pustych ulic przynoszą mi spokój. Gdy jest zimno, biegam w siłowni, na bieżni. Wśród wielu ćwiczących ludzi czuję, że jestem znów zwierzęciem społecznym. Wystarczyłoby się odezwać i już byłaby jakaś rozmowa, kontakt z innym człowiekiem. Może skorzystam z tej szansy, ale jeszcze nie dziś. Dzisiaj wydarzy się coś nietypowego – przyjeżdża do mnie na kilka dni mój najlepszy przyjaciel, Seba. Znamy się ponad dwadzieścia lat. Mijały lata, mijały jego małżeństwa, a nasza przyjaźń, jak to on mówi, jest jedyną stałą w jego życiu. Dobrze, że wiatr nie zabrał mi i jego.

 

MARIS

Za chwilę spotykam się z Robertem. Musimy omówić plany przed wyjazdem na następny koncert. Zbliża się króciutka trasa, licząca zaledwie cztery koncerty, potem wydanie płyty, merche(****)z tym związane i szeroka promocja. Jesteśmy w ciągłym biegu. To dobrze, wydaje mi się często, że nie potrafiłbym inaczej. Jestem zajebisty w robieniu kasy, zupełnie jakby ona lepiła się do mnie. Potrzebuję czuć i wiedzieć jak ten hajs wpada! Mam wrażenie, jakby nie istniały granice tego, co jestem w stanie osiągnąć. Czegokolwiek się dotknę, zamienia się w złoto. Zawsze najbardziej wydajny byłem w nocy. Wtedy siadam z papierosem, puszczam muzę, przy której teksty same schodzą z długopisu na kartkę. O czym? O tym gównie, które mnie otacza, o przeszłości i teraźniejszości. Niby liczy się dla mnie tylko tu i teraz. Przynajmniej oficjalnie taką mam teorię i na każdym live o tym mówię. Gdzieś tam w głębi jednak jestem produktem przeszłości, która, jak kula, ciągnie się za mną. Życie bez matki, wyjazd z ojcem za granicę, wspólne męskie, zimne prowadzenie domu, zbyt wczesna samodzielność, dbanie o siebie samego, bo stary zawsze w robocie lub na piwie z kolegami, wyzwiska w szkole – nazbierało się i zacząłem sprawiać kłopoty. Bójki, złe towarzystwo, drobne kradzieże, przy okazji fuchy i każda robota, jakiej mogłem się uchwycić w dzień czy w nocy. Co stary miał ze mną zrobić? Przecież mnie, kurwa, nie przytuli i nie powie, że będzie lepiej. Raczej zagrozi, że wyjebie mnie z chaty, jeśli się nie ogarnę. No to sam się wyjebałem. Wróciłem do Polski i tutaj zaczęła się ta cała historia.

Moje teksty o przeszłości dotyczą najczęściej starych ziomków. Zanim dotarłem tu, gdzie jestem, przetoczyło się przez moje życie wielu, którzy byli mi jak bracia. Mówi się, że raperski światek jest pamiętliwy i mściwy, i to prawda. Teksty są dla mnie okazją, by wykrzyczeć to, co chciałbym im wszystkim powiedzieć. Komu? Staremu, kumplom, wszystkim, którzy byli, a teraz ich nie ma. Kiedy było źle – kiedy miałem problemy z kasą, z prawem, kurwa, nawet z miejscem do spania i metą do pisania kawałków – okazywało się, że braci nie mam, mam tylko kilku kumpli, przede wszystkim Roberta i Pawła. Reszta to psy, które teraz węszą. Będąc na szczycie czuję się, jakbym otworzył bank. Zgłaszają się do mnie typy z przeszłości, wyliczają wszystko, co dla mnie kiedykolwiek zrobili, wyciągając rękę po kasę za nic, po pożyczkę i po kupon na dostatnie życie. Chcą wiedzieć o mnie wszystko – co planuję, kiedy, gdzie, chcą za wszelką cenę wpaść do mojej życiowej windy… Teraz, kurwa, gdy mogę zabrać ich tylko w górę. Jeśli nie daję po dobroci, zaczynają grozić, że ujawnią wszystko, co o mnie wiedzą, że ta prawda zniszczy moją karierę, że na ich milczenie jest tylko jeden sposób – kasa. Walić to, walić ich.

Wiele można mi zarzucić, ale nie to, że jestem nieszczery. Mogą wywlec wszystko, a świat usłyszy tylko o kolejnym życiorysie chłopaka z dzielni. I co, znienawidzą mnie za to? Przestaną słuchać moich kawałków? Wiedzą przecież kim jestem, słyszą to w tekstach i jara ich to. Czasem piszę, że tylko wydaje im się, że mnie znają, że to tylko kreacja. Myślę, że akurat tej drobnej uwagi nikt nie słyszy. Wydaje im się, po przeanalizowaniu moich kawałków, że mnie ogarnęli i wiedzą dokładnie, kim jestem. Wiem – kiedy jadę po przeszłości, kieruję się niskimi popędami. Ale, czy ktoś słyszał rapera, który by w tekstach nie jechał po ziomkach? My po prostu tacy jesteśmy – szczerzy, agresywni, surowi i ostrzy. Nie ma litości, jest tylko szacunek. Respekt ziomów jest jedynym, co mieliśmy, gdy nie mieliśmy nic, dlatego teraz to właśnie on i kasa są jedynymi rzeczami, które się liczą. Są polisą ubezpieczeniową, która chroni przed powrotem do miejsca, z którego przyszliśmy. Można mnie oceniać – że jestem chamem i prostakiem, że myślę i czuję, jak margines. By wiedzieć, co jest ważne, trzeba przeżyć lata w zaplutych blokowiskach lub rozpadających się kamienicach, gdzie sukcesem jest przejść codziennie do chaty bez obitego ryja. Nikt w ciebie nie wierzy, bo pochodząc stamtąd możesz tylko źle skończyć. Ostatecznie więc jedyne, co jest ważne, to szacunek i kasa. Kiedy jesteś z dzielni, patrzą na ciebie z politowaniem – to te chłopaki w dresach, wiadomo, że do niczego nie dojdą. Prace domowe mają nieodrobione, sprawdziany ocenione najniżej i non stop przeklinają. Są z nimi same problemy wychowawcze, mają słabe buty, agresywne miny i kłamią. Zawsze do tego trzymają się razem – więc dochodzi jeszcze strach przed nimi. Za granicą jest tylko gorzej, nadal wyglądasz, jak wyglądasz, wiesz tyle, ile wiesz i jeszcze bardziej jesteś nikim, bo jesteś Polakiem. Ale teraz jestem tu, gdzie jestem i nie zamierzam znaleźć się już nigdy więcej nigdzie indziej.

– Maris, musisz się ogarnąć. Wiem, że chciałeś się rozluźnić, że odczuwasz presję. Wiem, że często sam jestem na tych imprezach, a później w pokoju obok... ale, kolo, to zachodzi za daleko. Tyle chlania, dragów, nieważne te laski, ale martwię się o ciebie. Nie mówię tego jako twój manager, ale przyjaciel. Producenci zaczynają zauważać te odloty. Ludzie też. Może niektórych kręci to w twoich kawałkach, ale live, który ostatnio nakręciłeś na Meta… stary, oczy wychodziły ci z orbit. Widziałem, że starałeś się zapanować nad mimiką i mówić z sensem, ale było widać, że jest noc, że coś brałeś, poczułeś się nakręcony i wszedłeś na żywo. Ludzie przyglądają ci się jeszcze, bo nie wiedzą, co jest, ale zanim się obejrzysz, bruki to wywęszą i będzie, kurwa, jazda. Trzeba będzie walić do tych z PR, a wiesz, że połowa z nich i tak sprzeda cię brukom, po tym, jak najpierw zrobią interwencję za twoją grubą kasę. Poza tym, jeśli na żywca pierdolniesz dodatkowo jakiś niedyplomatyczny tekst, jesteśmy ugotowani na długo. Wtedy żadna agencja nas nie ocali – mówi Robert coraz bardziej podenerwowany.

Niezły początek dnia, najpierw paznokieć na jajkach, a teraz Robert chwyta mnie za gardło…

– Co ty pieprzysz, Robert? Jesteś ze mną każdego dnia. Uważasz, że mam problem? Ty też się tu bawisz. Sam mówisz, że powinienem wchodzić na live, że wtedy fani czują łączność. Czego jeszcze ode mnie chcesz?! – wykrzykuję, patrząc na niego ze złością.

Zirytował mnie teraz. Robię co mogę. Angażuję się w każdy etap – muza, promocja, Meta, trasa, fani. Nienawidzę tego gówna, interesuje mnie głównie muzyka, ale wiem, że to wszystko są puzzle. Trzeba się napracować, by tworzyło sensowną całość. Nie wystarczy być artystą, trzeba zrobić masę rzeczy, których się nie lubi. Trzeba wejść w ten sztuczny, plastikowy świat i zacząć mówić jego plastikowym językiem. Normalny człowiek tego nie zrozumie, musi pożyć tu chwilę, by ogarnąć ten mainstreamowy podły slang.

– Chcę, byś stanął w miejscu i się zastanowił. Nie będę moralizować. Sam wiesz, że święty nie jestem, ale, bracie… widzę, że to idzie w złą stronę. Znamy się tyle lat i wiem, jakie masz nastroje. Te twoje rozkminy cię pogrążają… od haju do dołu, od dołu do haju i tak w kółko. Wiem, że one pomagają ci tworzyć, ale nie chcę, by zaszło to za daleko. Najpierw tabuny lasek, haj, kac, potem ta szajbuska od ciąży, teraz znów laski, haj i kac – recytuje Robert, mierząc mnie smutno i teraz wiem, że ta gadka jest na poważnie.

– Nie bądź śmieszny, robię co mogę. Wszyscy czegoś ode mnie chcą. Muza jest zajebista, ja jestem zajebisty, pomniki mi stawiają. Wszyscy chcą dotknąć i wziąć sobie kawałek. Ja po prostu jadę na fali i działam. Co w tym złego? – idę w defensywę.

– Maris, ja wiem, że choć słowa nie powiesz, to ta sytuacja z Agą dała ci w kość. Odczułeś to, kurwa, i się jeszcze nie ogarnąłeś. Musisz to przerobić. Ona chciała cię w chuja zrobić. Takie laski były i będą. Wśród nich pod sceną nie ma żadnej szczerej, musisz to zakodować. Nie jesteś dla nich człowiekiem, a symbolem. Celebrytki i patocelebrytki, których managerowie płaszczą się o VIP wejściówki, mają plan na Meta. Chcą mieć foty z tobą, twoich followersów, by bruki za nimi chodziły. Jeśli ktokolwiek wywęszy, że chociażby wypiłeś z taką herbatkę, to będzie dla nich trampolina. Do tego te laski, które tworzą rząd, wychodząc rano z twojej sypialni… Wiesz, ile muszę się narobić, by pozabierać im telefony, gdy tu wchodzą? I ile muszę się naganiać, by nie robiły fot z alko, dragami, i z twoją, kurwa, gołą dupą? Dobrze, że chociaż nauczyłeś się używać tych swoich gum. Ale skąd wiesz, że jak się nachlejesz, nie zapomnisz o nich? Aga będzie przy tym wszystkim najmilszym wspomnieniem. Polują na ciebie wszystkie panienki. Wyobrażasz sobie to hasło – laska, która usidliła „wielkie M”? Szaleństwo!!! Ale wracając do Agi, może czułeś do niej więcej niż myślisz i w tym tkwi problem – wylicza Robert.

– Nie! Dobrze się bawiliśmy i tyle. Aga nie była na poważnie, może byłaby kiedyś, ale dobra, masz rację… Po całej tej akcji poczułem, że jeśli dopuściłem do siebie osobę, która chciała mnie tak wychujać… tak, kurwa, wychujać, to co z całą resztą ludzi, którzy są obok? Kto tu jest prawdziwy? Czy to, co widzę, ludzie, którym ściskam codziennie dłonie, są szczerzy? Po co tu są? Ja po prostu już nie wiem, co jest jakie – przyznaję zrezygnowany.

Poważnie, kiedy się nad tym zastanowić, nie jestem pewny, czy Aga nie była początkiem domina. Momentami czuję, że popadam w paranoję. Zaczynam obserwować ludzi i wyliczać argumenty na to, że temu, czy tamtemu nie mogę ufać. To jest chore, a moje emocje sięgają zenitu. Nie miałem zamiaru tak wybuchnąć, ale wszystkie wypowiedziane słowa potwierdzają myśli, które nachodzą mnie od dawna.

– Maris, ty jesteś prawdziwy. Jesteś ikoną! Możesz być pewny mnie i Pawła. Ten chłopak mnie zadziwia. Od zawsze z tobą, teraz cię wszędzie wozi, pilnuje i za grosz nie znajdziesz w nim zawiści o swój sukces. Zrobiliście sobie nawet takie same dziary na łbach. Patrzę na to i widzę, że on jest twoim rycerzem, a ty jego księżniczką. Dobrze, że chociaż mnie dopuszcza do ciebie. Na resztę słusznie, trzeba uważać. Rób swoje, pisz, wyj i będzie dobrze. Kiedy będziesz mieć dość, zrobisz sobie przerwę, polecisz gdzieś. Już o tym rozmawialiśmy. Z tego powodu niemal nie ma cię w mediach społecznościowych. Usunąłeś się w cień, jesteś tajemniczy i w rzadkich live mówisz tylko o muzyce, odpowiadając na kilka podstawowych pytań i stwarzając pozory kontaktu. Oczywiście pominę ten z oczami, jak wielki wóz.

– Tak uważasz? – pytam z niedowierzaniem.

– Tak! Wszystko idzie dobrze. Masz bardzo tajemniczy image. Ludzie to, kurde, wciągają jak gąbki, kręci ich to i jara. Masz liczbę wyszukiwań na Google niemal jak Madonna. I nikt nie wie o tobie niczego więcej, niż to, co napiszesz w tekstach. Niestety, polegliśmy na Adze i jej manii zaistnienia. Ale ogólnie jest dobrze, nawet bardzo dobrze. Jeszcze tylko, Maris, te twoje rozkminy. Wiem, że są częścią ciebie, ale musisz zapanować nad imprezami, bo one cię jeszcze bardziej destabilizują. Brałeś w młodości, teraz bierzesz mniej, ale została ci ta psychika, ten rozbiegany charakter. Kolo, powiedz, że kumasz, co mówię… – Robert spogląda na mnie błagalnie i wyczekująco.

Wygląda na to, że długo układał sobie w głowie tę interwencję. Czasem zastanawiam się, czy to dobrze, że ktoś zna mnie tak dobrze, że patrzy i punktuje, jak on teraz.

– Dobra, stary. Nie martw się, poprawię się. Będę, jak, kurwa, wzorowa uczennica. Będziesz codziennie mógł mi sprawdzać zeszyciki – mówię z sarkastycznym uśmiechem.

To taki mały fortel, który go może nieco rozluźni.

– Trzymam cię za słowo! – krzyczy na odchodnym.

 

OLI

#Pod powiekami

Wietrze, chodź,słońce, wschodź.Burzo, drżyj,wodo, płyń.Kroplo, spłyń,za rękę mnie weźi obudź mnie,bo we śnie moimnie ma nic,prócz przebłysków mgnieńpod powiekami.

 

Dzisiejszy dzień jest inny, czuję to od rana. Za chwilę przyjedzie Seba. Jeszcze przed chwilą dzwonił, że nawigacja wskazuje piętnaście minut drogi. Wiem, że dziś jest inaczej, że w powietrzu wisi jakaś dziwna energia. Wciąż przechodzą mnie dreszcze, wyczekuję czegoś i zaraz jestem na siebie zła, bo przecież nic się nie dzieje. Serce bije jak oszalałe, momentami się trzęsę. Dosyć tego! Seba przyjeżdża i wszystko jest okay. Może to dlatego, że miesiącami nie działo się nic takiego – byłam tylko ja, drobne zakupy lub bieganie. Tak, to z pewnością to, bo cóż by innego?

Mija kolejnych dwadzieścia minut i Seba wraz z mnóstwem paczek ładuje się do mojego domu.

– Słuchaj, Olinko, nie będę owijał w bawełnę i od razu przejdę do rzeczy, bo jesteś baba i, cholera, każda z was potrzebuje godzin na przygotowania. Godzin, niestety, nie mamy, ale cię znam i wiem, że jeśli jakaś baba na tym świecie jest zdolna, aby przygotować się szybko, to tylko ty – wypluwa z siebie z prędkością karabinu maszynowego.

Otwieram usta, by coś powiedzieć, najchętniej od razu odmówić.

– Zanim cokolwiek powiesz… Nie! Zamknij te usta! Słuchaj! Dziś moja pracownica wpada, a to jest, wiesz, młoda laska, kilka lat po dwudziestce. Nie to, co my… No i ona wymachuje mi biletami, że mam je brać, bo przecież jadę do Poznania. Ona miała tu przyjechać z chłopaczkiem, ale, bidula, się rozchorował i ta musi go teraz pielęgnować. Nie oponowałem. Pomyślałem, że to może być niezły pomysł. Rozerwiemy się. Idziemy, ja i ty. – Słysząc to, kolejny raz otwieram buzię, by się odezwać.

– Mówię ci, zamknij na razie te usta, bo ci tak zostanie, a wtedy będę tam wrzucał monety na szczęście. No więc, idziemy na koncert. Tam gra taki małolat, chyba koło dwudziestu pięciu lat, jakiś tam raper, hiphopowiec, czy kto go tam wie. Pewnie coś tam jego słyszałaś w radio, bo wiem, że lubisz słuchać, jeżdżąc. I ta laska, słuchaj, nie wiem, jak to zrobiła, ale ma wejściówkę też na takie spotkanie. Jak to nazwać… no, z artystą spotkanie. Po koncercie on idzie do garderoby, odświeża się i spotyka się z tymi szczęściarzami, i my nimi jesteśmy. Możemy, jadąc, poczytać, co to za typ. Możemy nawet udawać fanów. Będzie, kurczę, niezła akcja. To może być całkiem zabawne. Wyobrażasz sobie? My, zajebista prezencja, prawie czterdziestoletnia, wpadamy i heloł… fanami jesteśmy. Zajefajna historia. No, to teraz możesz otworzyć te usta – kończy nareszcie.

Zawsze jest tak rozbrajający i uroczy, że nie mam serca go strofować. Co za głupota – koncert jakiegoś kolesia, rapera, pewnie całego wytatuowanego, przeklinającego i z papierosem w ustach. Nie chcę jednak odmawiać Sebie, a druga rzecz – już po wszystkim będę mogła powiedzieć Piotrowi, gdzie byłam i co robiłam. Ucieszy się, że wyszłam do ludzi i że wracam do normalnego życia.

– Ile mam czasu, Seba? – pytam.

– Wiedziałem, Olinko. Ty jesteś ideałem kobiety. Masz czterdzieści pięć minut. Na dziewiętnastą mam wezwany Uber.

Hype – w języku angielskim oznacza szum. W slangu oznacza zamieszanie wokół własnej twórczości lub wydarzenia z nim związanego. Jego długoterminowe utrzymanie jest celem artystów i zabiegiem promocyjnym.

Live – w języku angielskim oznacza na żywo.

Fame – w języku angielskim oznacza sławę. Fejm to spolszczenie tego terminu w mowie potocznej.

Merch – w języku angielskim oznacza akcję marketingową, dotyczącą aktualnego dzieła artysty. Najczęściej towarzyszy jej sprzedaż produktów, które opatrzone są logiem konkretnego wydarzenia.

ROZDZIAŁ II

Pierwsze spotkanie

 

MARIS

#Noc

Noc błyszczy mną, światła ślizgają po ciele,pieszcząc kontury cieni mych traum,które ukryte boleją tam,gdzie dotrzeć nie może nic.

 

Ale, gdy tego chcę,ich ślad urywa sięi krzykiem wzlatują wśród was,między wami, ciałami,fałszu posturami,nieznaczącymi, pustymi,szukają, słuchają.

 

Co na to powiecie?„Widzimy cię,kochamy się,kochamy cię.”Diament w kieszeni bieli nos,wiruje moc, wiruje noc.Do mnie chodź, przy mnie bądź,kochaj mnie.A ja... jestem na dnie.Harmoniiiijjjaaa...

 

Dziś gramy w Poznaniu. Lubię to miasto za specyficzny klimat. Uwielbiam, kiedy tylko mogę, wieczorem włożyć na głowę czapeczkę z daszkiem i przejść się ulicami centrum tak, by nikt mnie nie rozpoznał. Idę wtedy sam i dosłownie chłonę spokój wąskich ulic. Fascynuje mnie ta energia. W tym mieście jest i spokój, i pęd.

Koncert trwa w najlepsze – ja się tym tak jaram! Ściany dosłownie drżą od muzyki. Uwielbiam ten stan euforii, gdy wychodzę. Moją twarz oślepiają światła, ale gdy jest ciemniej, nagle zaczynam dostrzegać ten tłum, który śpiewa ze mną, który dosłownie pochłania wszystko, co im daję – mój flow(*). Mam wrażenie, jakbym był nimi, a oni mną. Jest takie nieokreślone poczucie jedności w tym miejscu, w tej chwili, jakby nic nas nie dzieliło, nie było interesów i ludzkiej agendy. Jest wspólnota, ta chwila połączenia gdzieś we wszechświecie. Cała sala skacze w rytmie, ludzie tańczą sobą i rękami, prawie wszystkie są w górze. Mój zespół daje z siebie wszystko. Oni też jarają się tą energia, płyną na niej. Dziś będzie dobra noc.

Po czymś takim trudno zejść do normalnego poziomu emocji. Człowiek jest przepełniony miłością, którą ci ludzie wysyłają, ich uwielbieniem. Jest rozedrgany muzyką i rytmem, i czymś najbardziej złudnym – poczuciem nieśmiertelności. Zazwyczaj kończymy, imprezując. Gdzieś musi ulecieć ta energia. Trzeba czasu, by się wyciszyć i najłatwiejszymi sposobami są alko i seks, czasem dragi.

Śpiewając, chodząc po scenie ze szlugą, pchany wewnętrznym przymusem, wciąż kieruję wzrok na lewo, bo coś ciągnie mnie w tym kierunku. Dbam, by na koncertach światła w drugiej części występu były skierowane już tak, by mnie nie oślepiały. Lubię mieć kontakt z publicznością i widzieć, dla kogo śpiewam. Przyzwyczajony do zadymionych spelun z przeszłości, zawsze zachwycam się tymi niewielkimi, ale przytulnymi klubami studenckimi, gdzie nie ma miejsc siedzących, ale wszyscy stoją i tańczą koło siebie. Lubię na nich patrzeć i obserwować tę beztroskę, której nigdy nie zaznałem, to poczucie wolności… Pchany potrzebą patrzę więc w lewo i dostrzegam stojącą na brzegu kobietę. Ma długie blond włosy i, w odróżnieniu od reszty ludzi w klubie, opiera się o ścianę i patrzy na mnie. Nie podryguje, nie unosi rąk, po prostu patrzy zupełnie nieruchoma. Trudno określić jej wiek, ma posturę nastolatki, twarz jednak wydaje się zupełnie dojrzała, mniej pucołowata niż u większości dwudziestolatek, wyraźna i piękna. Tak, to jest prawdziwa kobieta. Gdybym był gówniarzem, stwierdziłbym, że jest śliczna – kształtne usta, duże oczy, zarysowane kości policzkowe. Jednak najbardziej fascynująca w niej jest statyka i ten spokój. Nie mogę się powstrzymać i wciąż do niej wracam. Po prostu jestem ciekawy, czy zauważę tam jakiś ruch, emocję, cokolwiek prócz kamiennej twarzy i wielkich oczu wpatrzonych we mnie. Jest to doprawdy fascynujący widok. Tę kobietę otacza jakaś tragiczna energia. Wygląda jakby stała tam, na brzegu, ale jakby jej tu w ogóle nie było. Przy niej stoi dojrzały facet. Mąż? Wygląda na około czterdziestkę i ten rusza się z resztą publiki. Jednak w pewnym momencie wyciąga telefon, nachyla się do niej na chwilę, ona przytakuje, po czym zostaje sama. Czeka nas jeszcze około dwadzieścia minut koncertu – cztery numery i trochę gadki. Myślę sobie – zmiana planów, muszę ją jakoś wytrącić z tego odrętwienia, sprowokować. Pokazuję chłopakom, że zagramy numer, którego nie było w planie. Chcę coś sprawdzić.

#W śladach pobitego szkła

Budzę się spojrzeniem drżącym,wtapiam się w cienie złoto–czerwone,w górze, nade mną,tańczące sufitu płomienie nocy,migoczące ogniem i smutkiem.Noszę je pod moją skórą, parzą.Czy widzisz ten ogieńw mych ustach, w mej głowie? Bo ja widzę cię. Jesteś tam?Halo?

 

Myślisz, że zobaczysz w oczach coś –życie, przyszłość, banknotów garść?W zwierciadle nie zobaczysz nic,poza tym, że tu tylko jaw śladach pobitego szkła.

 

Na mnie wejdź, we mnie bądź.Jeden numer, tylko tyle chcę.Widzę się w odbiciu twym,moja twarz w twoich oczach.Źrenica w źrenicy płonie.Patrzeć nie chcę, widząc sięw lustrze zachwytu tego.Pustka płynie ulicą,zakamarkami czarnymi.To kręci mnie, bo jestem wszech.Zwierciadłem twoja twarzi nagość twoja, jeszcze jedna chwila.Halo, daj mi ją, tego chcę.Ekkksssttttaaazzzzaaaa!Jeszcze jeden raz.O, tak!Daj mi to, daj mi go.Mała, krzycz, jeszcze jedna myśloddziela nas i kończy sięuniesień czas.Halo?

 

Myślisz, że zobaczysz w oczach coś –życie, przyszłość, banknotów garść?W zwierciadle nie zobaczysz nic,poza tym, że tu tylko jaw śladach pobitego szkła.

 

Śpiewam utwór, który zdecydowanie lubię, zwłaszcza, że jego scenariusz odtwarzam często w życiu. Zmysłowy nastrój tego kawałka, energia, którą dosłownie wyjękuję w jego trakcie, atmosfera seksu i bliskości powoduje, że laski dosłownie wiją się, a niektóre dotykają ciał swoich lub koleżanek. Nikt nie jest obojętny na ten rytm i treść. Mam wrażenie, że ten kawałek sprawia, że ludzie stają się napaleni i myślą, co zrobić, by móc się bzykać tu i teraz lub za chwilę, kiedy tylko stąd wyjdą. Cały czas śpiewając, kieruję wzrok na nią i za chwilę w przeciwnym kierunku, nie chcąc, by zauważyła, że ściągnęła na siebie moją uwagę. W miarę trwania kawałka, czuję się coraz bardziej sfrustrowany. Daję z siebie więcej niż normalnie, wkładam w to całą sensualność, jaką posiadam. Mam wrażenie, że sam jestem seksem. Wiję się na scenie, kuszę i wyzywam ją. Jednak ona nadal tylko stoi i patrzy. Mam wrażenie, że jest elementem klubu, jak statua, którą ktoś postawił, a ja, jak wariat, próbuję ją ożywić. Jebać to.

 

OLI

#Mgła

We mgle stojęi drogi szukam –drogi przed siebie,szlaku radości.Na drodze jednakspotykam ciebie.Czym jesteś dla mnie?Symbolem, który przynosi łzy,czy jaskółką życia,która wiosnę zwiastuje?

 

Seba czeka na mnie w salonie. Nie zawodzę go. Naprawdę, jeśli chodzi o szykowanie się na jakąkolwiek okazję, nigdy nie byłam frustrującym okazem. Ubieram się szybko i bez niepotrzebnej straty czasu. Preferuję lekki makijaż, podkreślający oczy, wyprostowane lub lekko skręcone włosy, sportowy styl i nie znoszę pudru. Skoro idziemy na koncert małolata, nie muszę dawać z siebie zbyt wiele – wystarczą jeansy rurki i dobry czarny t–shirt z niezbyt dużym dekoltem. Żeby nie było zbyt grzecznie, t–shirt jest rockowy, a na nim Muppety(**), grające koncert – jest tam gitara i perkusja, i Kermit drący się do mikrofonu. Tematyka w sam raz pasuje do wydarzenia dla dzieciaków.

Kiedy koncert się zaczyna, sama się dziwię, że ta energia do mnie dociera, że tego typu muzyka mnie wciąga i przenika, bo uznałam, że to niespecjalnie będą moje klimaty. Nie to, że