Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
38 osób interesuje się tą książką
Nikt nie prowadzi perfekcyjnego życia. Po prostu niektórzy potrafią lepiej ukryć swoje tajemnice. Odgrywają tylko role, chowają się za szerokim uśmiechem, podczas gdy w środku krzyczą z bólu
Epilepsja dotyka około jednego procenta społeczeństwa. Dla Leny okazała się nieoczekiwanym gościem, który wywrócił jej świat do góry nogami. Nastolatka w jednej chwili straciła przyjaciół, chłopaka, wiarę w siebie i marzenia o świetlanej przyszłości. Jej jedyną ucieczką od szarej codzienności zostały książki fantasy, zwłaszcza te autorstwa tajemniczego Kaja.
Mijają lata, a Lena uczy się żyć z nieodłączną towarzyszką Epi. Wynajmuje mieszkanie w Katowicach, zaczyna naukę w Akademii Sztuk Pięknych i odkrywa, że nawet z epilepsją można spełniać marzenia.
Alek z kolei z pozoru ma wszystko: studio tatuażu, swobodę, kobiety i zgraną paczkę przyjaciół. Za fasadą pewnego siebie buntownika kryje się jednak mężczyzna walczący z własnymi demonami. Przeszłość, która powinna odejść w zapomnienie, niespodziewanie powraca i grozi zburzeniem jego idealnie wykreowanego świata.
Co się stanie, gdy ścieżki tych dwojga niespodziewanie się przetną?
Czy będą dla siebie oparciem w walce z mrokiem?
Czy pozwolą sobie na szczęście, mimo że życie ciągle rzuca im kłody pod nogi?
Poruszająca opowieść o miłości, sile i nadziei, które pomagają przetrwać najtrudniejsze chwile. Czasem największym bohaterstwem jest walka o siebie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 501
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Katarzyna Wycisk
Epi
Copyright © 2025 by Katarzyna Wycisk
Redakcja:
Katarzyna Mirończuk
Korekta:
Joanna Błakita
Korekta po składzie:
Alicja Szalska-Radomska | @Studio Ale buk!
Skład i korekta techniczna:
Mateusz Cichosz | @Studio Ale buk!
Okładka:
Emilia Lee
Opracowanie okładki i oprawa graficzna:
Justyna Knapik | fb.com/justyna.es.grafik
ISBN: 978-83-68473-01-8
Wydanie II
Kontakt: [email protected]
IG: www.instagram.com/katarzynawycisk/
FB: www.facebook.com/KatarzynaWyciskAutor
www.katarzynawycisk.com
www.wydawnictwokdw.com
Odkąd skończyłam piętnaście lat, choruję na epilepsję. Moja padaczka jest lekooporna. Napady toniczno-kloniczne, podczas których tracę przytomność, a ciało wpada w drgawki, są nieodłączną częścią mojego życia. Mimo to nie pozwalam, by choroba mnie definiowała. Walczę o każdy dzień, czerpię z życia pełnymi garściami i staram się dostrzegać piękno w małych rzeczach.
Mam ogromne szczęście – przy mnie są wspaniały wspierający mąż oraz zdrowa, cudowna córeczka.
Historia choroby Leny jest w dużej mierze oparta na mojej. Pamiętajcie jednak, że to, co zadziałało u mnie, niekoniecznie będzie odpowiednie dla Was.
Jeśli czujecie, że chcielibyście się wygadać, podzielić obawami czy po prostu porozmawiać – czekam na kontakt. Napiszcie. Wysłucham Was i opowiem o swoich doświadczeniach, o ile tylko będzie to mogło w czymś pomóc. Nie jesteście sami.
Powieść porusza bardzo ważne społecznie tematy, takie jak przemoc psychiczna i fizyczna, epilepsja, brak zrozumienia oraz samotność.
Poniżej przedstawiam garść przydatnych informacji – skorzystajcie z nich, jeśli znajdziecie się w trudnej sytuacji. Pamiętajcie, że zawsze warto poprosić o pomoc!
Niebieska linia – strona, gdzie znajdziecie wsparcie dla siebie i bliskich:https://www.niebieskalinia.pl
Ogólnopolski Telefon dla Ofiar Przemocy w Rodzinie (całodobowy): 800 120 002
Antydepresyjny Telefon Zaufania (czynny od poniedziałku do piątku 15:00–20:00):22 484 88 01
Telefon Zaufania Młodych (dyżury psychologów od poniedziałku do soboty 11:00–21:00): 22 484 88 04
EPILEPSJA – grupa wsparcia na Facebooku:https://www.facebook.com/groups/682157078542171
Przenikliwy ból głowy sprawia, że jeszcze bardziej zaciskam już zamknięte powieki. Lewa półkula mózgu pulsuje porażająco, co zagłusza wszystkie myśli. Mam wrażenie, że ktoś przystawił mi wielki gwóźdź do skroni i zaczął go bezlitośnie wbijać. Każdy impuls jest jak rozrywające od środka ostrze.
Pali mnie pragnienie. Gardło woła choćby o łyk wody, ale ciało odmawia posłuszeństwa. Nie jestem w stanie wykonać najmniejszego ruchu i doskonale wiem, co stanowi tego przyczynę.
Wokół mnie wirują spanikowane dźwięki, każdy głośniejszy od poprzedniego. Krzyki wnikają w czaszkę niczym ostre igły, doprowadzają na skraj obłędu. Błagam w myślach, by się zamknęli… Proszę, choć na chwilę. Moje nieme wołanie jednak nikogo nie dosięga. Pozostaję w duszącym hałasie, który nie ma końca.
Czuję przenikliwe zimno. Ledwie zdążam się przyzwyczaić do tego lodowatego uścisku, a już nadchodzi fala żaru, jakbym nagle zaczęła płonąć. Bezlitosna gra kontrastów.
Bezskutecznie próbuję poruszać obolałymi kończynami. Jestem wyczerpana jak po kilkudniowym intensywnym treningu na siłowni, który został skumulowany do kilku minut.
– Wezwijcie pogotowie, na litość boską! – woła jakaś kobieta. Słyszę w jej głosie napięcie. Jest mocno zdenerwowana. – Drogi Jezu, co się stało? – pyta. Nie mam pojęcia kogo. Przechodniów, mnie, a może Boga?
– Pani, a skąd mam wiedzieć? – odpowiada mężczyzna, który jeszcze chwilę temu wycierał mi ślinę z twarzy. – Szedłem z zakupów do domu i patrzę, że dziewczyna pada na ziemię i zaczyna się trząść – tłumaczy, odgarniając mi włosy ze spoconego czoła. – Pani, takiego czegoś to ja jeszcze nie widziałem.
– Zadzwoniłam po karetkę, zaraz tu będą – oświadcza trzecia osoba, a mnie w ułamku sekundy ogarniają mdłości.
Czuję piekące łzy. Ta pieprzona choroba jest przekleństwem, moim nieodłącznym cieniem. Nienawidzę jej i tego, jak bezlitośnie niszczy normalność. Nienawidzę, że odbiera mi kontrolę i zamienia w bezradną kukłę. Nienawidzę, że przez nią już nikt nie patrzy na mnie tak jak dawniej.
Zbieram siły i wreszcie otwieram oczy. Powieki mam ciężkie, jakby były z ołowiu. Wszystko wokół wiruje i nie chce przestać.
– Nie trzeba – mówię, a raczej próbuję powiedzieć. Nawet głos odmawia mi posłuszeństwa. – Nie trzeba nigdzie dzwonić – powtarzam nieco głośniej.
– Spokojnie, dziecko. – Nieznajomy mężczyzna ciągle głaszcze mnie po głowie. Ten gest prawdopodobnie bardziej koi jego nerwy niż moje. – Zabiorą cię do szpitala i przebadają. Dobrze się czujesz? Jesteś cała poobijana. Strach pomyśleć, co by było, gdybym akurat nie nadszedł.
– Nic mi nie jest – szepczę, ale wiem, że to, co on widzi, przeczy mojej wypowiedzi. – Chcę do domu.
Najchętniej położyłabym się do łóżka i zasnęła jak kamień. Ratownicy medyczni w niczym mi nie pomogą, czasami bywa wręcz odwrotnie. Nie mam dobrych doświadczeń z ochroną zdrowia.
Słysząc syrenę nadjeżdżającej karetki pogotowia, czuję jeszcze większy niepokój. Wiem, że zebrani wokół ludzie chcą mi pomóc. Ataki epilepsji nie należą do przyjemnych doświadczeń i nie chodzi mi wyłącznie o siebie, ale także o świadków obserwujących zajście.
Nieznajomy mężczyzna z pewnością odczuwa teraz bezradność podobną do mojej. Był zmuszony patrzeć, jak tracę panowanie nad ciałem, upadam niczym ścięte drzewo i ranię się o pobliskie przedmioty.
– Chcesz pić? Na pewno nic ci nie jest? – Kobieta w żółtym berecie i czerwonym szaliku przyklęka na kolano, by podać mi wodę.
Ręka mi drży, gdy sięgam po plastikową butelkę. Cała się trzęsę, jakby panowała ujemna temperatura. Nie mogę tego powstrzymać. Jestem wydrenowana z energii.
– Muszę się tylko wyspać. Naprawdę wszystko w porządku – zapewniam, a potem dostrzegam dwóch ratowników wyskakujących z karetki.
Gdy rozpoznaję twarz jednego z nich, zdobywam siłę na lekki uśmiech.
– Lenka, wszystko z tobą dobrze? – Artur kuca obok, ale nie czeka na odpowiedź, tylko mówi dalej: – Odwieziemy cię do domu.
Cieszę się, że trafiłam akurat na niego, kamień z serca. To syn przyjaciółki moich rodziców. Zawsze chciał zostać ratownikiem medycznym i uważa tę pracę za spełnienie marzeń. Kocha pomagać ludziom, co w połączeniu z jego empatią i wiedzą sprawia, że jest w tym naprawdę dobry.
– Dziękuję za wszystko. – Spoglądam na zebrane wokół osoby, które się mną zajęły.
– Nie ma za co, dziecko – odpowiada kobieta w żółtym berecie. – Szybkiego powrotu do zdrowia – życzy, a ja ledwo powstrzymuję głośne westchnienie.
Żeby to było takie łatwe. Jako epileptyczka nie mogę liczyć, że usłyszę od lekarza prowadzącego dobrą nowinę w stylu: „Zapiszę pani takie fajne lekarstwo i proszę je brać przez dwa tygodnie. Spokojnie, wyjdzie pani z tego i za jakiś czas będzie w pełni zdrowa”.
Epilepsja jest nieuleczalna. W niemal siedemdziesięciu procentach przypadków jej napady kontrolowane są poprzez leczenie farmakologiczne, choć równie dobrze może ono zawieść.
U mnie bywa różnie. Czasami myślę, że moje życie to nieprzewidywalna sinusoida. Sięgam gwiazd, by w najmniej oczekiwanym momencie upaść… Dosłownie i w przenośni.
– Zabiorę cię do twojego mieszkania, ale muszę wiedzieć, że nie będziesz sama. – Artur uśmiecha się ciepło. – Aśka jest w pracy?
– Piątki ma wolne – odpowiadam, po czym przecieram zmęczone oczy.
Joasia to moja dobra koleżanka, ale nie nazwałabym naszej relacji prawdziwą przyjaźnią. Mamy przed sobą zbyt wiele tajemnic i dzieli nas pewien dystans. Dziewczyna jest miła i nie traktuje mnie jak dziwoląga, ale rzadko robimy coś razem. Aśka to typ imprezowiczki, podczas gdy ja wolę spokojny kącik, muzykę w tle i dobrą książkę.
Artur spogląda na moje poobijane dłonie i robi kwaśną minę.
– Trzeba to potraktować zimnym okładem – radzi.
– Tym razem nie było tak źle – konstatuję, próbując go w ten sposób uspokoić.
To szczęście, że nie wyrządziłam sobie większej krzywdy. Mam za sobą niejedno złamanie i paskudne skaleczenia, których gojenie czasami trwało całymi tygodniami. Było również wstrząśnienie mózgu. Niekiedy czuję się chodzącą katastrofą.
– Lena…
– Wszystko będzie dobrze, co nie? – uprzedzam stwierdzenie, które niemal za każdym razem opuszcza usta mężczyzny. – Jedźmy już.
Nie wiem, jak długo spałam – prawdopodobnie kilkanaście godzin. Niby minęło wystarczająco dużo czasu, bym zdążyła się do tego przyzwyczaić, w końcu próbuję oswoić moją towarzyszkę Epi od ponad ośmiu lat, ale mimo to nadal nie daję rady. Najchętniej skopałabym jej tyłek i posłała w diabły.
Nie powiem, że ten czas niczego mnie nie nauczył. Podczas pierwszych czterech miesięcy z Epi żyłam w ciągłym lęku przed wystąpieniem napadu. Szczególnie że podczas demonstracji jego siły jestem cały czas nieświadoma tego, co się dzieje. Nie mogę nic zrobić. Nie reaguję na żadne bodźce, ciało mam całkowicie sparaliżowane. Długo bałam się nawet zasnąć, ponieważ nocą również mogą wystąpić drgawki. Stałam się kłębkiem nerwów. Celowo unikałam kontaktu z innymi, coraz bardziej ograniczając aktywność do wykonywania podstawowych czynności takich jak jedzenie, picie, toaleta i w miarę możliwości sen. Często leżałam w pokoju, wpatrzona w biały sufit, rozważając, co dalej. Przyszłość malowała się w szarych barwach, a ja nie miałam już sił, by wykrzesać choćby iskrę nadziei. Możliwe, że wegetowałabym tak do dziś… gdyby nie Kaj.
Krew pulsuje mi w skroniach, kiedy wreszcie wstaję z łóżka. Wkładam ulubione wytarte dżinsy i spraną czarną bluzę z napisem: „Nie licz dni, spraw, by dni się liczyły”.
Powoli podchodzę do okna. Odsłaniam firankę i patrzę na krople deszczu. Suną po szybie, jakby zapisywały na niej swoje sekrety. Każda z nich maleńka i delikatna, a jednak niestrudzona w wędrówce.
Czas potrafi być okrutnym nauczycielem, ale i łaskawym wybawcą. Życie zaskakuje. Raz rzuca pod nogi płatki róż, innym razem ścieli dywan z kolców. Choć czasami doświadczam braku litości, wiem jedno – poddanie się oznacza pustkę w sercu, gdzie nic już nie zakwitnie. Nie wolno odpuszczać. Przecież za kolejnym zakrętem może czekać odpowiedź, której tak długo szukaliśmy.
Kaj napisał mi kiedyś, że każdy krok do przodu to akt odwagi, nawet gdy nogi drżą ze strachu. Powtarzam to sobie zawsze, kiedy tracę grunt pod stopami, a wszystko wygląda, jakby nie miało sensu. Kuriozalne, że internetowa znajomość stała się niezwykle ważną częścią fundamentu mojego istnienia. To właśnie dzięki temu mężczyźnie zrozumiałam, że życie nie musi być idealne. Znaczenie mają mgnienia, sekundy, które potrafią zdziałać cuda. Uśmiech nieznajomego, ciepła herbata w dłoniach, śmiech dziecka, śpiew ptaka, mruczenie zadowolonego kota, poranek po burzy…
Niebo nadal ciemne, przesiąknięte zapachem mokrej ziemi, a jednak gdzieś w oddali widać promienie słońca. Wystarczy zamknąć oczy i pozwolić mu się ogrzać. Kaj zdradził mi, że takie momenty to jedne z jego ulubionych.
Życie bywa okrutne, to prawda. Czasem łamie nas na pół, rzuca na kolana i każe patrzeć, jak rujnuje nasz świat. Ale wiem, że w tych ruinach zawsze można znaleźć ziarno nowego początku. Ponieważ życie to nie tylko ból. To także miłość, nadzieja, małe cuda przemykające niezauważone. Nie wolno przestać ich szukać.
Biorę głęboki wdech i zasłaniam firankę. Uśmiech rozkwita mi na twarzy. Tak się dzieje zawsze, gdy o nim myślę. Szalona…
Siadam na obrotowym krześle przy biurku i włączam laptop z nadzieją, że Kaj odpisał na mój e-mail.
Motylki w brzuchu budzą się do życia, gdy w skrzynce widzę jedną nieodczytaną wiadomość. Nie czekam dłużej i od razu zaczynam czytać:
Kolejna noc za mną, a snu jak nie było, tak nie ma. Powoli jest to coraz bardziej męczące. Zmieniam pozycję z boku na bok, próbując znaleźć choć chwilę ukojenia. Chciałbym się móc po prostu wyłączyć. Mam nadzieję, że rozumiesz.
Postanowiłem jednak, że zamiast bezsensownie dryfować w tej bezsenności, zrobię coś bardziej produktywnego. A więc piszę do Ciebie, mimo że ostatnią wiadomość wysłałem kilka godzin temu. Sam nie wiem, co w międzyczasie o mnie myślałaś, ale wiedz, że przecież nie jestem jakimś stalkerem! Dobra, nawet w moich uszach zabrzmiało to mało wiarygodnie. Zignoruj to zdanie i przejdź dalej.
Uśmiecham się szerzej, kręcąc lekko głową. Jeśli któreś z nas jest tutaj stalkerem, to na pewno nie on. Jakby nie patrzeć, to ja obserwuję każdy profil Kaja w social mediach i komentuję wszystko, co udostępni. Kocham jego styl pisania, stworzone przez niego historie i bohaterów. Dzięki niemu mam możliwość przeniesienia się do zupełnie innego świata. Uratował mnie od depresji i tęsknoty za normalnym życiem. Jakby rzeczywiście władał magią.
W każdym razie chciałbym podzielić się z Tobą dobrą wiadomością – skończyłem prace nad moją najnowszą książką, więc możesz być ze mnie dumna. Twoje nękanie poskutkowało, i to jak! Stwierdziłem, że choćby nie wiem co napiszę dziennie przynajmniej trzy strony. Teraz pozostaje mi liczyć, że to „dzieło” zaspokoi Twoje oczekiwania…
Nie! Wróć! To wcale nie miało tak zabrzmieć i tak, zdaję sobie sprawę, że zabrzmiało tak dopiero teraz, gdy Cię na to naprowadziłem.
Chichoczę cicho. Uwielbiam osobliwy humor Kaja. Lubię jego otwartość i to, że pisze od serca. Mam przeczucie, że nikogo nie udaje. Najzwyczajniej jest sobą i nie przejmuje się zdaniem innych. Czasami wyobrażam sobie, jak by wyglądało nasze spotkanie. Czy rozmawialibyśmy tak swobodnie jak teraz? A może milczelibyśmy, zawstydzeni swoją obecnością? Prawdopodobnie nigdy nie zweryfikuję tej kwestii, ale może to i lepiej. Nie chcę psuć tego, co mamy. Nie wiem, jak Kaj wygląda, ani tak właściwie nawet – jak się naprawdę nazywa. Jego książki można kupić w większości księgarń, ale używa pseudonimu i jeszcze nigdy nigdzie nie zdradził swojej prawdziwej tożsamości. Niektórzy spekulują, czy rzeczywiście jest facetem, co doprowadza go do szału.
W załączniku znajdziesz tekst. Będę z niecierpliwością czekał na Twoją opinię. Bądź bezlitosna, jak zawsze. Wiesz, że to lubię.
Pamiętam ogrom szczęścia, gdy udało mi się dostać do grupy jego beta-czytelników. Wtedy nawet nie śmiałam marzyć o tym, że kiedyś zostaniemy przyjaciółmi. Nieważne, że nigdy się nie spotkaliśmy na żywo – wiadomości, które ze sobą wymieniamy, są o wiele cenniejsze. Może to głupie, ale mam wrażenie, że gdyby nie Kaj, już nigdy nie potrafiłabym się szczerze uśmiechać.
Dobra, dość o mnie. Napisz mi, jak idzie Tobie. Skończyłaś już najnowszą pracę? Wiesz, że na nią czekam. Masz rzadką umiejętność nadawania obrazom tego czegoś. Kiedy patrzę na Twoje dzieła, odnoszę wrażenie, że ukryłaś w każdym z nich część własnej duszy.
Owijam na palcu kosmyk ciemnych włosów i zaczynam się nim bawić. Sztuka jest moją największą pasją. Kaj dobrze myśli – poprzez malowanie i rysowanie wyrażam siebie. To pewnego rodzaju terapia. Słowa nigdy nie były moją mocną stroną, o wiele łatwiej pokazać mi to, co czuję, w tworzonych obrazach.
Twoja ostatnia praca wydawała się bardzo smutna. Mam nadzieję, że nie zapomniałaś: jestem tutaj. Dla Ciebie zawsze, bez względu gdzie i kiedy. Jeśli nie chcesz o tym gadać, równie dobrze możemy razem pomilczeć, ale pamiętaj, że masz we mnie wsparcie.
Nie potrafię zliczyć, ile razy trzymałam w ręce komórkę, wybierałam numer do Kaja i… zawsze tchórzyłam. Tak naprawdę boję się usłyszeć jego głos. Jestem mu niezmiernie wdzięczna, że nie prosi o mój numer i nie pyta, dlaczego jeszcze do niego nie zadzwoniłam. Jakby wiedział, że ta na pozór łatwa decyzja ma w rzeczywistości naprawdę dużą wagę.
Co, jeśli będzie mną rozczarowany? Co, jeśli się okażę niewystarczająco dobra?
Kiedyś mi napisałaś, że życie potrafi być okrutne. Ale wiesz co? Ono potrafi być także zaskakujące, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Czasami trzeba dać mu szansę. Sam bardzo długo nie mogłem dojść do porozumienia z własnym losem, ale zaufaj mi, nigdy nie jest całkowicie ciemno. Nigdy! A kiedy będziesz myślała, że nie ma nadziei, zawołaj mnie. Zobaczysz, przybiegnę choćby z pieprzoną zapałką i pokażę Ci, że nawet w najgorszej sytuacji można dostrzec światło.
Otwieram drzwi do studia tatuażu, które zdaniem mojej kochanej babci jest świątynią szatana. Przeczesuję blond włosy, pocieram twarz i uciskam nasadę nosa. Jestem cholernie zmęczony. Do tego mam potwornego kaca po wczorajszej imprezie. Że też dałem się namówić na degustację tego… czegoś. Kuba postradał resztki rozumu, skoro częstował nas tym świństwem. Nie mówię, że kreatywność to coś złego, ale, kurwa, mógłby być kreatywny w innych dziedzinach, nie w mieszaniu drinków.
– Fuck, wyglądasz jak zombie – wita mnie Kara i na moment przerywa mycie podłogi. – Mówię ci, rolę w The Walking Dead dostałbyś od ręki.
– Odpierdol się – mruczę i pokazuję dziewczynie środkowy palec, po czym padam ociężale na wielki fotel stojący w kącie pomieszczenia.
Zamykam oczy, próbuję nie myśleć o pulsującym bólu głowy. Zabiję Kubę. Normalnie wypruję z niego flaki. „Wiem, co robię, stary”,powiedział. Taaa… Jeśli planował morderstwo moich szarych komórek, to rzeczywiście wiedział, co robi.
– Czyżby Chemik znów coś zmiksował? – Koleżanka chichocze jak hiena.
Nie bez powodu, gdy chcę dopiec dziewczynie, używam ksywki Ed1. Miło, że chociaż jej jest do śmiechu.
– Żebyś, kurwa, wiedziała – odpowiadam tak cicho, że nie jestem pewien, czy mnie usłyszała.
– Wczoraj, kiedy miałeś przerwę, przyszedł i zaczął zachwalać swój nowy przepis. – Żmija nie przestaje się śmiać. Matko, jak ja jej w tej chwili nienawidzę. – Myślisz, że dlaczego mnie wieczorem u was nie było?
– Wal się, Kara – mamroczę, a ona odpowiada mi jeszcze głośniejszym śmiechem. – Co ja ci zrobiłem, że postanowiłaś wpakować mnie prosto w paszczę lwa?
– A tam, nie przesadzaj. Słyszałam, że nieźle się bawiłeś – stwierdza, a ja jestem niemal przekonany, że porusza kokieteryjnie brwiami.
Czy dobrze się bawiłem? Cóż, jeśli seks z ledwo poznaną panną to niezła zabawa – owszem. Problem w tym, że dla mnie to nic nadzwyczajnego. A także nic, z czego mógłbym być dumny. Możliwe, że w oczach znajomych jestem zadufanym w sobie kobieciarzem, który robi, co chce i z kim chce, ale w rzeczywistości nie mają o niczym pojęcia.
– Twój klient będzie za pół godziny – informuje Kara. Kładzie mi rękę na ramieniu i podaje szklankę zimnej wody, zapewne zmieszanej z aspiryną. – Wypij to. Nie chcemy, żeby zamiast motylka wyszła ćma, co nie?
– Jakbym kiedykolwiek w życiu wytatuował komuś pieprzonego motylka – burczę, a potem wlewam w siebie zawartość szklanki. – Spokojnie, dam radę.
– Jak zawsze. – Puszcza oczko i gdybym nie znał jej lepiej, pomyślałbym, że właśnie ze mną flirtuje.
Nie jestem jednak w jej typie. Prawdę mówiąc, żaden facet nie jest. Może to i lepiej. Nie wyobrażam sobie, dokąd zmierzyłoby moje życie, gdybym potraktował ją niczym jedną z wielu… Wtedy nigdy nie zostalibyśmy przyjaciółmi.
Szczupła blondyna, moja klientka, jest już na fotelu, a ja przygotowuję sprzęt.
– Będzie zajebiste – stwierdzam. Siadam na krześle obok i wkładam lateksowe rękawiczki. – Zaboli – ostrzegam szczerze. Oczyszczam jej skórę, następnie nasączam papierowy ręcznik alkoholem i przecieram miejsce, które będę tatuował. – Jeśli poczujesz się niekomfortowo, od razu daj mi znać, dobrze? Możemy zrobić przerwę w każdej chwili. – Na zdezynfekowany obszar nakładam środek do odbijania wzoru.
– Jasne. – Uśmiecha się szeroko. – Zaczynaj.
To nie jest jej pierwszy tatuaż, ale poprzednie dwa zostały wykonane na ramieniu i zewnętrznej części uda. Mandala, której wzór właśnie odbijam na alabastrowej cienkiej skórze, ozdobi prawą dłoń dziewczyny.
– Będę niemal dotykał kości – tłumaczę.
– Jeśli o mnie chodzi, możesz dotykać, czego tylko chcesz – oświadcza.
Ledwo powstrzymuję się od przewrócenia oczami na te słowa. Pięknie. Po prostu zaje-kurwa-biście.
– Taaa… – przeciągam to słowo, nie mam najmniejszego zamiaru skończyć między nogami blondyny. A przynajmniej nie dzisiaj.
Zerkam na twarz kobiety i widzę, że się rumieni. Posyłam jej delikatny uśmiech, ponieważ nie chcę, by czuła skrępowanie. Nie teraz, kiedy jestem w pracy, a opinia klientki podsumuje nie tylko moje zachowanie, lecz także działanie studia.
Po nabraniu pewności, że wzór wysechł, przykładam igłę do skóry kobiety. Mocno skupiony na przemian tatuuję jej dłoń i przemywam specjalnym mydłem. Dbam, by tatuaż wyszedł perfekcyjnie.
– Długo tu pracujesz? – pyta nagle.
– Skarbie, to mój biznes – odpowiadam i unoszę kącik ust.
W wieku piętnastu lat zrobiłem sobie pierwszy tatuaż. No i się zaczęło. Zaprzyjaźniłem się z Cichym, właścicielem studia w Gliwicach, i robiłem wszystko, by przyjął mnie na staż. Wylewałem z siebie siódme poty, żeby kiedyś móc robić takie dzieła, jakie wychodziły spod jego igieł.
Rysowałem od najmłodszych lat. Począwszy od komiksów, ulubionych postaci z kreskówek czy świata fantasy, skończywszy na realistycznych motywach. Nigdy nie studiowałem, ale szczerze… Nie żałuję tego.
Przez dłuższy czas byłem uczniem Cichego, bardzo jednak chciałem robić tatuaże samodzielnie, stać się częścią tej magicznej sztuki. Harowałem jak wół, żeby móc kupić sobie własny sprzęt, a po czterech latach wreszcie pozwolono mi przyjąć pierwszego klienta.
Teraz gdy mam dwadzieścia osiem lat, jestem właścicielem jednego z najlepszych salonów tatuażu na Śląsku i czuję z tego powodu cholerną dumę.
– Co robisz po pracy? – zagaja blondi po prawie godzinnym milczeniu.
Kto by pomyślał. Przez moment rozważam, czy odpowiedź w stylu: „Patrzę, jak robisz mi loda”, będzie adekwatna do sytuacji, ale hamuję się w ostatniej chwili i zamiast tego mówię:
– Mam coś do załatwienia.
– Ach tak? – mruczy jak kotka.
– Gotowe! – oznajmiam i ścierając rozmazany tusz, odsłaniam mandalę na jej dłoni.
– Wygląda idealnie – zachwyca się, obraca ręką tak, by móc podziwiać dziarę z każdej strony. – Jest naprawdę mega.
– Oczekiwałaś czegoś innego? – Wstaję i rozprostowuję kręgosłup. – Te palce potrafią zdziałać cuda – stwierdzam, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak to zabrzmiało.
– Nie wątpię – zgadza się ze mną, po czym jeszcze raz podziwia nowy nabytek.
– Smaruj go tym – polecam i daję jej krem wspomagający regenerację skóry.
Moje mieszkanie znajduje się na ostatniej kondygnacji wysokiego budynku. Od jakichś dwóch tygodni nie działa winda, więc jestem zmuszony zapierdzielać pięć pięter po schodach. Ból głowy, całe szczęście, nie jest już tak uporczywy jak rano, ale nadal daje o sobie znać.
Kiedy w końcu przekraczam próg swojej samotni, oddycham z ulgą. Zrzucam skórzaną kurtkę i zdejmuję czarne glany, po czym ruszam do otwartej kuchni.
Nieważne, co babcia myśli o moim zawodzie, nigdy, przenigdy nie zostawiłaby mnie na pastwę losu. Odwiedzam ją przynajmniej raz w tygodniu i zawsze wychodzę z wiklinowym koszem w ręce wypełnionym po brzegi domowym żarciem. Nie żebym narzekał. Kocham tę kobietę, a jeszcze bardziej kocham jej jedzenie. Big Mac i frytki nie umywają się do śląskiej rolady z kluskami.
Podgrzewam obiad i zjadam go w błyskawicznym tempie, następnie biorę szybki prysznic, by wreszcie paść na łóżko.
Zanim wyłączam światło, spoglądam na laptop. Czasami mam wrażenie, że prowadzę dwa różne życia.
Choć wiem, że powinienem już pójść spać, nie mogę się oprzeć pokusie. Siadam przy biurku i sprawdzam nowe wiadomości w skrzynce.
Szczerzę zęby w uśmiechu jak głupi dzieciak, gdy widzę, że mi odpisała. Nie mam pojęcia, jak doszło do tego, że nasza relacja stała się nagle tak bliska, intensywna i… intymna? Pisząc z Leną, nie czuję potrzeby ukrywania się i odgrywania roli kogoś, kim w rzeczywistości wcale nie jestem. Mam wrażenie, że tej kobiecie mógłbym powiedzieć o wszystkim, a ona nigdy nie spojrzałaby na mnie z góry.
Otwieram maila, którego wysłała mi zaledwie dwie godziny temu, i zaczynam czytać:
Masz rację. Życie, choć potrafi dać nieźle w kość, jest zaskakujące. Nie można się koncentrować wyłącznie na złych momentach, o wiele ważniejsze są te dobre. Gdyby to tylko nie było takie trudne. Bywają chwile, kiedy najbardziej chciałabym się zamknąć w pokoju i krzyczeć w poduszkę, aż ujdzie ze mnie cała frustracja. Uwierz, czasami to jedyna metoda, dzięki której mogę spokojnie zasnąć.
Jeśli chodzi o moją ostatnią pracę, tutaj również się nie mylisz. Malując ją, miałam wszystkiego dość. Musiałam wyrzucić z siebie tę negatywną energię i w końcu odetchnąć. Nawet nie przypuszczasz, jak bardzo chciałabym z Tobą pogadać ani jak bardzo pragnę tej rozmowy uniknąć. Pewnie myślisz, że jestem totalnie pokręcona, ale wiesz co? Lepiej być pokręconym niż perfekcyjnie nudnym.
Często odnoszę wrażenie, że życie to skomplikowana układanka, w której każdy puzzel subtelnie zmienia postrzeganie całości. Raz jesteś na górze, raz na dole. Ale może właśnie w tym tkwi magia? Może to te upadki sprawiają, że bardziej doceniamy momenty, gdy stoimy na szczycie?
Ostatnio uświadomiłam sobie, że smutek to taki cichy nauczyciel. Pokazuje nam, co naprawdę jest ważne. Tak jak w malarstwie – ciemne barwy czasem są konieczne, by podkreślić te jasne.
Kącik ust delikatnie drga mi w uśmiechu. Po raz kolejny łapię się na myśli, czy zapytać ją o numer. Oczywiście nie robię tego. Gdyby naprawdę chciała usłyszeć mój głos, już dawno by zadzwoniła. Nie trzeba być geniuszem, aby zrozumieć, że nie jest na to gotowa.
Lena to najbardziej emocjonalna osoba, jaką miałem okazję poznać w całym swoim życiu. Nie jest to w moich oczach wada, wprost przeciwnie. Wystarczy jeden rzut oka na jej dzieła, by rozpoznać, co czuła podczas tworzenia. Obraz, którego zdjęcie wysłała mi wczoraj, zdawał się krzyczeć. Wzbudził we mnie coś, czego nie sposób zlekceważyć.
Dobra, dość użalania się nad sobą. Świetnie, że Twoja nowa powieść jest już gotowa. Mam nadzieję, że finał tego tomu nie wygląda tak jak zakończenie poprzedniego. W przeciwnym razie źle się to dla Ciebie skończy. I nie, to nie jest groźba, to poważna obietnica! Nie można zostawiać czytelników w takim momencie i liczyć, że oni nie wbiją Ci na chatę, by siłą wydusić kontynuację.
Wyobrażam sobie ją – jakkolwiek wygląda – gdy wbiega do mojego pokoju, przystawia mi nóż do gardła i żąda, bym zdradził jej wszystkie szczegóły kolejnej książki. Czy byłaby do tego zdolna?
Na kilka sekund odrywam wzrok od monitora. Niesamowicie mnie kusi, żeby przeszukać cały internet i znaleźć więcej informacji o Lenie. Jakiego koloru są jej oczy? Czy podczas uśmiechu cała promienieje szczęściem, tak jak to sobie zwykle wyobrażam? Czy ma pełne usta? Czy są miękkie? Jak smakują?
Biorę się w garść i wracam do czytania wiadomości. Nie chcę zrobić czegoś, czego prawdopodobnie później będę żałował.
Masz ochotę się pośmiać? Pewnie, że tak. No to słuchaj. Wczoraj postanowiłam pomalować jedną ze ścian mojego pokoju na ciemny fiolet. Zamknęłam drzwi, żeby Bernard nie mógł wejść do środka (wiesz, jaki on jest, wystarczy moment nieuwagi, by odstawił coś głupiego). Gdy kończyłam, usłyszałam pisk zawiasów. Zanim zdążyłam zareagować, ten skubaniec ocierał się już o świeżo pomalowaną ścianę! Nie pytaj, jak otworzył drzwi, sama tego nie wiem. W każdym razie teraz, jak na prawdziwą artystkę przystało, mam superkreatywne dzieło w pokoju – fioletową ścianę z odciskiem dupy Bernarda. Mówię Ci, klasa. A jakby tego było mało, sierściuch nie pozwolił mi się wykąpać. Ledwo wsadziłam jego biało-fioletowy tyłek do wanny i odkręciłam wodę, Bernard – czysta panika w oczach. Panika i żądza mordu! Podrapał mnie po przedramionach i cały mokry czmychnął z łazienki! Lecę za nim z furią i obserwuję, jak przemierza korytarz niczym diabeł tasmański, otrzepuje się, skacze, tarza po dywanach… Farbę rozbryzguje dosłownie po wszystkim. Wyobraź sobie minę mojej współlokatorki, gdy wróciła do mieszkania. Ja – podrapana, z fryzurą godną Cruelli De Mon, Bernard – na wpół fioletowy, świrujący po całym pomieszczeniu. Szok wypisany na twarzy Aśki był bezcenny. W pierwszej chwili odjęło jej mowę, w drugiej przewróciła oczami, a w trzeciej machnęła na nas ręką i zabarykadowała się w swoim pokoju. Więc… liczę, że znajdziesz wolne miejsce u siebie, jakby moja kochana współlokatorka kompletnie straciła cierpliwość. Tylko pamiętaj, mnie dostaniesz tylko w dwupaku z Bernim.
Cieszę się, że Lena ma przy sobie kogoś, kto sprawia, że życie jest pełne barw. Bernard – kot rasy ragdoll, o zadziornym charakterze – zasłużył na miano najlepszego przyjaciela, oczywiście zaraz po mnie. Rodzice podarowali go kobiecie w trudnym momencie, gdy wszystko zaczęło się sypać. Lena nigdy nie zdradziła mi szczegółów, ale cokolwiek wtedy zaszło, musiało mocno nią wstrząsnąć.
1 Ed (Eddy) – hiena, fikcyjna postać z bajki Disneya Król lew
[wszystkie przypisy pochodzą od autorki, chyba że zaznaczono inaczej].
Przechadzam się po Parku Boguckim. Lubię to miejsce, a że znajduje się w pobliżu akademii, odwiedzam je niemal codziennie.
Słyszę cichy śpiew ptaków i szum wiatru w koronach drzew. Powietrze jest ciepłe, pachnące kwiatami.
Po krótkim spacerze siadam na wolnej ławce i wyciągam z torby szkicownik. Otwieram go na czystej stronie. Zawsze jest coś ekscytującego w tym momencie, kiedy mam przed sobą pustą kartkę. Czuję się jak magik tuż przed wypowiedzeniem zaklęcia.
Sięgam po jeden z moich ulubionych ołówków – B2. Nie za twardy, nie za miękki. Idealny w sytuacjach, gdy nie ma możliwości, by co rusz zmieniać narzędzie.
Myślami wędruję do Kaja. Tekst, który mi przysłał, pochłonęłam w błyskawicznym tempie. Wiedziałam, że nie skończy się na pierwszym rozdziale, a mimo to znów popełniłam ten błąd i zaczęłam lekturę późnym wieczorem. Co za tym idzie – zarwałam noc, ale nie żałuję ani sekundy.
Sama nie wiem czemu, ale przez brak wizerunku konkretnej twarzy utożsamiam Kaja ze stworzonym przez niego bohaterem. Tak samo emocjonalny, bystry, empatyczny…
Kreślę pierwsze linie. Grafit płynnie sunie po lekko chropowatej powierzchni. Jak zwykle najpierw skupiam pracę na oczach. Ponoć właśnie one są zwierciadłem duszy. Sądzę, że to w nich kryje się najważniejsze.
Wyobrażam sobie, że jego mają kształt migdałów. Delikatnie wydłużone, z głębokimi, ciemnymi tęczówkami przyciągającymi wzrok niczym magnes. Są pełne życia, pasji i marzeń. Ale jeśli popatrzeć dłużej, można dostrzec również smutek. Pewnego rodzaju melancholię. Wydają się mówić więcej niż słowa. Szepczą o sekretach, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego.
Stawiane kreski są precyzyjne, pewne, a jednocześnie subtelne. Na koniec dodaję lekki błysk rogiem gumki. Ten niuans sprawia, że jego oczy wyglądają niemal realnie. Patrzą na mnie.
Rysuję dalej. Mocny nos z ledwo widocznym garbem, który dodaje twarzy hardości. Później usta – pełne, ale bez przesady. Delikatnie uniesione w kącikach, prezentujące półuśmiech. Górna warga odrobinę większa od dolnej.
Przełykam ślinę, gdy opuszką palca rozmazuję postawione przed chwilą linie, by nadać im miękkości.
To głupie. Doprawdy…
Jak mogę fantazjować o kimś, kogo nigdy nie spotkałam? Z kim wymieniam jedynie maile? Dla mnie jednak to nie są zwyczajne wiadomości.
Czuję ciepło w piersi, kiedy przypominam sobie nasze konwersacje. Godziny spędzone na pisaniu, wymienianiu myśli. Czasami odnoszę wrażenie, że znam Kaja lepiej niż kogokolwiek.
Patrzę na szkic. Twarz jest prawie gotowa. Jego twarz. Przynajmniej taka, jaką sobie wyobrażam. Może nigdy nie zobaczę, czy wygląda tak naprawdę. Może nasze drogi nigdy się nie skrzyżują, a jednak… Czuję, że jest mi bliski w sposób, którego nie potrafię wytłumaczyć. Jakby między nami istniała jakaś nić – niewidzialna, ale niezwykle silna.
Chowam szkicownik i ołówek do torby, następnie sięgam po komórkę. Wchodzę w skrzynkę mailową. Kaj napisał dziś do mnie z samego rana, ale jeszcze nie zebrałam się na odwagę, by dać mu odpowiedź.
Ponownie czytam jego wiadomość:
Piszę do Ciebie, ponieważ czuję, że już nie daję sobie rady. Ty zawsze potrafiłaś mnie zrozumieć, nawet gdy świat wydaje się czasem głuchy na to, co mam do powiedzenia. Liczę, że znajdziesz w tych słowach choć odrobinę sensu, bo ja coraz częściej go gubię.
Życie bywa tak niesprawiedliwe, że przychodzi mi na myśl pytanie, czy ktokolwiek to kontroluje. Czy istnieje jakiś Sąd Ostateczny? Czy ludzie, którzy ranią innych, naprawdę poniosą kiedyś karę za swoje grzechy? Patrzę wokół i widzę, jak zło uchodzi płazem, jak ci, którzy niszczą, żyją bez konsekwencji swoich czynów. To przerażające. Czy to naprawdę wszystko? Czy ich postępowanie pozostanie bez echa?
Często myślę o tym, co mogę zrobić, kiedy widzę, że ktoś cierpi. Jak walczyć z niesprawiedliwością? Każda próba, by coś zmienić, wydaje się kończyć fiaskiem. Mam wrażenie, że mówię w pustkę, że moje słowa giną gdzieś, zanim dotrą do serca tej konkretnej osoby. Nawet kiedy ona mnie słucha, to albo nie chce zrozumieć, albo nie potrafi dostrzec, co naprawdę chcę przekazać. Jakby moje przesłanie było niewidzialne.
Kaj często pisze mi tego typu wiadomości. Nierzadko są przesycone emocjami. Jakby musiał wylać z siebie jad, żeby nie skonać. Bywa, że się o niego boję. Wątpię, że te przemyślenia są hipotetyczne. On czuje. Mocno, dogłębnie. Tak, że w pewnych momentach to aż boli.
Może dlatego książki, które tworzy, wydają się prawdziwymi historiami, a ich bohaterowie – ludźmi z krwi i kości.
Raz zapytałam wprost, czy spotkało go coś złego. Zapewniłam, że jeśli tylko chce, może mi o tym napisać. Pamiętam reakcję Kaja, jakby to było wczoraj. Wysłał mi zaskakująco krótką wiadomość: „Ty już wszystko wiesz”.
Postanowiłam, że nie będę niczego wyciągać siłą. Pomyślałam, że jeśli nadejdzie odpowiednia pora, sam się przełamie. Ważne, by zdawał sobie sprawę, że jestem.
Choć znam już treść jego najnowszego maila, i tak czuję dziwne zdenerwowanie, muszę więc robić przerwy, by na spokojnie ułożyć sobie w głowie przeczytane zdania.
To uczucie bezradności mnie niszczy. Jestem jak dziecko walące pięściami w drzwi, które nie chcą się otworzyć. Nie wiem, jak sobie z tym radzić. Nie wiem, jak przestać czuć tę niemoc. Czasem myślę, że może po prostu muszę to zaakceptować. Ale czy to oznacza, że powinienem przestać walczyć? Mam się pogodzić z tym, że zło wygrywa? Nie potrafię.
Wiem, że nie znasz odpowiedzi na wszystko, bo kto je zna. Ale chciałem, żebyś wiedziała, co siedzi mi w głowie, co mnie gryzie każdego dnia. Ty zawsze miałaś dar, by znaleźć światło w ciemności. Może i tym razem uda Ci się mi pomóc, choćby tylko słowem…
Zaczynam pisać odpowiedź, ale każdy wers wydaje się miałki, pusty, nie na miejscu. Sądziłam, że tutaj, w parku, po tym, jak zrelaksuję umysł rysowaniem, dam radę wymyślić coś mądrego, ale na próżno.
Twoje pytania o niesprawiedliwość i o to, czy istnieje coś takiego jak ostateczna sprawiedliwość, są jednymi z najtrudniejszych, jakie można sobie zadać. Sama czasem się nad tym zastanawiam. Dlaczego ludzie, którzy ranią, unikają konsekwencji? Dlaczego dobro często jest tak bezbronne wobec zła? Nie mam na to prostych odpowiedzi, ale wierzę, że każdy czyn, każda intencja zostawiają ślad – może nie zawsze widzialny, lecz prawdziwy. Czasem sprawiedliwość przychodzi w sposób, którego nie potrafimy od razu dostrzec.
Coś ściska mi gardło. Mocno. Tak, że z trudem zaczerpuję tchu. Z Kajem tworzymy harmonijną całość, jak dwie strony wagi. Gdy jego szala opada, daję z siebie wszystko, by unieść ją z powrotem. A kiedy to ja tracę grunt, on z taką samą siłą wyciąga mnie ku górze.
Teraz ja muszę dopilnować, by nie uderzył o twardą powierzchnię.
Wiem, jak trudno jest patrzeć na cierpienie innych i czuć się bezradnym. Taki stan potrafi zniszczyć człowieka od środka. Ale pamiętaj, że nawet najmniejsze gesty mają znaczenie. Twoje słowa, Twoja obecność, Twoje próby – to wszystko jest ważne. Może nie zmienisz całego świata, lecz możesz być światłem dla kogoś, kto go właśnie potrzebuje. I wiesz co? Jesteś takim światłem dla mnie.
Niektórzy muszą mieć czas, by zrozumieć, co naprawdę próbujesz im powiedzieć. Nie są gotowi, by przyjąć prawdę, którą przynosisz. To nie znaczy, że Twoje słowa są nieistotne. Ich echo może wrócić później, kiedy ktoś się na nie otworzy. Daj sobie prawo do oddechu. Nie musisz nosić całego ciężaru świata.
Twój ból pokazuje, jak bardzo Ci zależy, a to jest coś niezwykłego. Nie każdy ma tyle serca, by przejmować się losem innych, by widzieć niesprawiedliwość i chcieć z nią walczyć. To, kim jesteś, jest piękne, nawet jeśli czasem Cię to przytłacza. A ja za swoje zadanie uznaję przypominanie Ci o tej sile, kiedy sam jej w sobie nie widzisz. Pamiętaj, że nie musisz walczyć z tym w pojedynkę. Zawsze będę tu dla Ciebie. Możesz na mnie polegać.
Nie zastanawiam się już dłużej. Nawet nie sprawdzam tego, co napisałam. Od razu wysyłam wiadomość. Potem siedzę, patrzę w czyste niebo tak długo, aż myśli rozprasza mi grupa przejeżdżających obok rolkarzy. Rozbawieni suną przed siebie, nie wiedzą, co wywołali swoim widokiem.
Początki z Epi były katorgą. Rodzice nie mieli pojęcia, co zrobić. Panicznie się bali mnie stracić. Popadali w różne skrajności. Wszystko, by chronić córkę. Po tym, jak podczas ich nieobecności dostałam ataku tuż przed schodami, spadłam i wylądowałam w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu, postawili na dodatkowe zabezpieczenia. Mama kupiła mi kask. I choć może się to wydawać idiotyczne, było po prostu smutne. Nie mogłam patrzeć na strach widniejący na ich twarzach. Robiłam, co kazali, by choć odrobinę uśmierzyć ten lęk.
Kaj napisał mi wtedy coś, co zmieniło moje postrzeganie: „Życie przypomina rozbujany ocean. Nie zawsze możemy kontrolować fale, które nas otaczają. Bywa ciężko, kiedy czujesz, że tracisz panowanie nad sterami, ale to w porządku. Nie musisz mieć wszystkiego pod kontrolą. Jej brak nie oznacza słabości. To przypomnienie, że jesteśmy tylko ludźmi. Są takie chwile, kiedy trzeba po prostu pozwolić rzeczom zaistnieć. Zaufać, że życie samo znajdzie właściwy kierunek. Nie bój się każdego nadchodzącego dnia. Zamiast tego spróbuj cieszyć serce drobiazgami”.
Wczytuję się w wiadomość Leny i nie potrafię wyjść z podziwu. Jak to możliwe, że trafiłem na kogoś tak wyjątkowego? Kogoś, kto widzi we mnie więcej niż sumę moich wad. Mimo szpecących pęknięć nie skreśla naszej relacji.
Czasami się zastanawiam, czy ta kobieta w ogóle istnieje. Może jest tylko wytworem mojej wyobraźni? Bohaterką stworzoną, by oszukać pustkę w sercu? A potem chłonę jej listy, szczere wyznania, pełne empatii słowa, dzięki którym nadal wierzę, że świat nie może być doszczętnie zły… I już wiem – ona jest prawdziwa. Bardziej prawdziwa niż cokolwiek, co napisałem.
Jej bezgraniczne zaufanie jest jak ciepła przystań w środku burzy. Nie wiem, co zrobiłem, by na nie zasłużyć, ale wiem, że muszę go strzec. Lena się przede mną otwiera, opowiada mi o rzeczach, których nie zdradziłaby nikomu innemu. W jej słowach nie ma fałszu, tylko surowa, szczera prawda. Dlatego czuję, że mogę zrobić to samo.
Więc do niej piszę. O bólu, którego często sam nie rozumiem. O wspomnieniach jak rozpalone węgle, zostawiających blizny na duszy. O demonach… oskarżycielskich, bezlitosnych, rozdrapujących stare rany.
Wczoraj odwiedziłem mamę. Chciałem zobaczyć, czy się trzyma. Wszystko wyglądało jak zawsze. Wypiliśmy kawę, zjadłem kawałek ciasta, które upiekła. Ona ponarzekała na pracę. A potem rozmowa zeszła na niego… Człowieka, który zostawił po sobie ruinę.
Mama nadal nie rozumie, dlaczego nie mogę wypowiedzieć imienia tego gnoja bez zaciskania pięści. Dla niej to przeszłość, zamknięty rozdział. Dla mnie – otwarta rana. Nienawidzę go. Nienawidzę z taką siłą, że czasami sam się tego boję. Nie potrafię zapomnieć ani wybaczyć, nawet jeśli od tamtych dni minęło tyle czasu. To uczucie jest jak trucizna powoli zjadająca mnie od środka. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby on wrócił i stanął przede mną. Może nic. Może wszystko. Gniew trzyma mnie w miejscu, a jednocześnie napędza.
Próbuję o tym nie myśleć, ale czasami nie daję rady uciec. Widma przeszłości wracają, nieważne, jak daleko od nich odbiegnę.
Odkąd jednak w moje życie weszła Lena, coś uległo zmianie. Ta kobieta stała się kołem ratunkowym. Babcia powiedziałaby, że to zasługa Boga – przysłał ją, żeby otoczyła mnie opieką. Listy, które mi wysyła, to antidotum na zło. Nie muszę jej nic tłumaczyć – ona rozumie. Jest jak brakująca część układanki, której szukałem przez całe życie.
Dźwięk otwierających się drzwi salonu wyrywa mnie z przemyśleń. Blokuję komórkę i chowam ją do kieszeni, po czym witam klienta umówionego dziś na ostatnią sesję.
Przygotowuję wszystko i sprawnie przechodzę do tatuowania. Sztuka jest moją i Leny wspólną pasją. Choć nie jedyną. Ona kocha książki, ja kocham je tworzyć. Oboje nie wyobrażamy sobie życia bez muzyki. Mamy nawet podobny gust. Do tego nie znosimy rodzynek. Ponoć jej tata robi na wigilię dwa rodzaje makówek. Jedną z bakaliami, drugą bez – specjalnie dla swojej córeczki. Zdumiewające, jak różni potrafią być ojcowie…
Odrywam myśli od Leny i koncentruję uwagę na pracy. Wokół panują czystość i porządek – sterylne igły, jednorazowe rękawiczki, folie zabezpieczające powierzchnie. Wszystko musi być perfekcyjne. Higiena to podstawa.
Przygotowałem projekt wcześniej, konsultowałem każdy szczegół z klientem. Na plecach widnieje słowiański motyw – drzewo świata z wijącymi się korzeniami, wilkami wyjącymi do księżyca i runami, które symbolizują mądrość i siłę. To ostatnia sesja, więc wzór jest już częściowo wykonany. Dla precyzji ponownie nanoszę kalkę transferową na nieukończone fragmenty. Mężczyzna jeszcze raz potwierdza, że wszystko mu odpowiada. Mogę zaczynać.
Najpierw kontury. Sięgam po igłę liner, idealną do precyzyjnych linii. Zanurzam ją w tuszu, sprawdzam napięcie skóry, a potem wykonuję pierwszy ruch. Kolor wnika pod naskórek, pozostawiając wyraźny, czarny ślad. Ciało klienta reaguje delikatnym zaczerwienieniem, ale to normalne. Wibracyjne brzmienie maszynki jest niczym symfonia – rytmiczna i hipnotyzująca.
Kiedy kontury są gotowe, przystępuję do cieniowania. Zmieniam igłę na magnum – pozwala na stworzenie gładkich przejść tonalnych. Pracuję metodycznie, warstwa po warstwie. Maszynka przesuwa się po skórze w równych, delikatnych ruchach, a tusz stopniowo wypełnia przestrzenie między konturami. Widzę, jak kolory i cienie zaczynają współgrać, i odczuwam ogromną satysfakcję.
– Wszystko w porządku? – pytam, zerkając na klienta.
Kiwa głową mimo widocznego napięcia w ramionach. Ból jest nieodłącznym elementem tego procesu. Dla wielu to rodzaj rytuału – ofiara złożona dla nowej części siebie.
Dla mnie tatuowanie jest czymś więcej niż pracą. To pasja, ale też terapia. Zdarza się, że gdy moje niebo ciemnieje, całkowicie pochłaniając słońce, wyciągam maszynkę, by ozdobić własną skórę. Ból pomaga mi skupić myśli, wyciszyć ich gonitwę. Każdy nowy tatuaż na moim ciele to zapis chwili, emocji, próba ujarzmienia chaosu.
Mimowolnie zerkam na dziarę zdobiącą moje przedramię. Drzewo wyrastające z pękniętego zegara. Metaliczny blask tarczy przypomina czas, który kiedyś wydawał się wrogiem. Czas, który mnie oszukiwał. Stawał, gdy chciałem biec, i pędził, kiedy pragnąłem przystopować.
Potężne korzenie oplatające fragmenty mechanizmu symbolizują siłę, którą wreszcie w sobie odnalazłem. Teraz choć w małym stopniu kontroluję ślady przeszłości i buduję coś nowego.
Wskazówki zegara zatrzymały się dawno temu, na chwilach, które niemal mnie zniszczyły. Pamiętam je, jakby wydarzyły się zaledwie wczoraj…
Niezależnie od tego, jak pęknięty byłby zegar, życie wciąż brnie do przodu. Rośnie. Kwitnie. A ten tatuaż ma mi przypominać, że czas mną nie rządzi. Nieważne, ile razy próbuje mnie zatrzymać, zawsze znajdę sposób, by wstać i iść dalej.
Wracam do pracy. Ostatnie poprawki, detale. Kończę, przemywam skórę i nakładam maść. Plecy klienta są dziełem sztuki. Skóra lekko zaczerwieniona, tusz błyszczy w świetle.
Nie jestem rozmowny. Podczas tatuowania towarzyszy mi głównie muzyka. Niektórzy to szanują i przez całą sesję mogę robić swoje. Inni na siłę próbują wyciągnąć coś interesującego.
Klient, którego właśnie skończyłem dziarać, na szczęście należy do tej pierwszej grupy. Gdy dostrzegam uśmiech zadowolenia na jego twarzy i widzę, jak subtelnie kiwa głową, oglądając moją pracę, czuję dumę i satysfakcję. To dla tych momentów założyłem własne studio.
– Weź, nie cykaj się i chodź z nami – prosi mnie współlokatorka. – Zobaczysz, będzie wspaniale. To nie dyskoteka, tam nie ma świateł i laserów, nic ci nie będzie.
Miło z jej strony, że o tym pomyślała. Cieszy mnie to, ale jednocześnie czuję strach. Lęk, który odkąd zachorowałam, uaktywnia się zawsze w tego typu sytuacjach.
To, że nic mi nie będzie, wcale nie jest takie pewne. Nie cierpię na epilepsję fotogenną, lecz mój lekarz i tak twierdzi, że lepiej unikać migoczących świateł.
– Nie masz obaw, że narobię ci wstydu?
Spuszczam wzrok, łapiąc się za ramię. Takie zachowanie jest silniejsze ode mnie. Mechaniczne odruchy, których nabyłam w czasach licealnych.
Oczywiście Aśka nigdy nie dała mi do zrozumienia, że mogłabym ją skompromitować, ale zanim przeprowadziłam się do Katowic, miałam wokół siebie wystarczająco dużo osób, które omijały mnie szerokim łukiem. Niektórzy szeptali za moimi plecami, inni bezczelnie drwili prosto w twarz. Do dziś miewam z tego powodu koszmary. Liceum było piekłem. Młodzież potrafi pokazać wyjątkowo okrutne oblicze.
– Nie mów tak. – Asia kładzie mi dłonie na ramionach, więc odważam się spojrzeć w jej oczy. – Wiem, że nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, ale to nie oznacza, że dla mnie nie istniejesz albo, co gorsza, uważam cię za ciężar. Już nieraz byłam świadkiem twojego napadu i doskonale wiem, co robić. Tutaj nie ma powodu do wstydu. Weźmiemy busa, a Ula dojedzie trochę później samochodem. Obiecała, że nie będzie pić i w razie czego odwiezie cię do mieszkania wcześniej. Co ty na to? Zgódź się, proszę…
Uśmiech dziewczyny jest tak zaraźliwy, że kąciki moich ust same wędrują do góry. Choć ciągle przepełniają mnie obawy, nieśmiało przytakuję. Czasami trzeba uciec od szarości życia i zaszaleć. Odpuścić, dać się ponieść i… zaryzykować upadek.
– A więc postanowione! Zrobię ci makijaż i fryzurę! – Klaszcze z podekscytowania, po czym przeczesuje palcami moje włosy.
– Ale tak, żebym nie przypominała naćpanej pandy – ostrzegam ją, przywołując w pamięci ostatni raz, kiedy oddałam się w jej ręce.
– Delikatnie – zapewnia i puszcza do mnie oczko.
– Ja już dobrze znam twoje „delikatnie”.
– Oj tam, oj tam. Tak właściwie jesteś mi to winna!
– Że co, proszę?
– Twój sierściuch zrujnował mój nowiusieńki płaszcz – przypomina mi, a ja mimowolnie zerkam na Bernarda, który jakby nigdy nic zajęty jest czyszczeniem swojego podwozia, mlaszcząc przy tym okrutnie.
– No tak – przyznaję niechętnie i przenoszę spojrzenie na beżowy płaszcz Asi ozdobiony jasnofioletowymi plamkami. – Ale musisz przyznać, że wygląda bardzo… artystycznie – kończę, ledwo powstrzymując parsknięcie śmiechem.
– Artystycznie? – Dziewczyna unosi wysoko brwi, patrząc na mnie, jakbym postradała zmysły. – Powinnaś zostać politykiem. Kto inny, jak nie oni, potrafi tak dobrze odwracać kota ogonem?
Aśka potrzebowała dwóch godzin. Dwóch cholernie długich godzin, by zrobić mi makijaż i uczesać włosy. Teraz sama siedzi w łazience i przygotowuje się do wyjścia, podczas kiedy ja patrzę na swoje odbicie w lustrze. Kości policzkowe mam zarysowane wyraźniej niż zwykle, powieki umalowane ciemnym grafitem i podkreślone czarnym eyelinerem, a usta maźnięte błyszczykiem. Wyglądam na pewną siebie, ale w środku wcale tego nie czuję. Moje zielone oczy wydają się bardziej wyraziste, a gęste rzęsy przyciągają wzrok. Długie, lekko kręcone włosy mam upięte asymetrycznie, na lewą stronę.
– Pożyczę ci kieckę. – Donośny głos Asi wyrywa mnie z przemyśleń. – Twoja szafa to totalna pomyłka – mówi, przesuwając wieszaki z moimi ubraniami.
– Nie lubię sukienek – oświadczam, co miało zabrzmieć stanowczo, ale jak zwykle nie umiałam nadać głosowi pożądanego tonu.
– Masz piękne długie nogi, a prawie w ogóle ich nie pokazujesz – narzeka, po czym robi maślane oczy i wydyma pomalowane ostrą czerwienią usta. – Zrób mi tę przyjemność, proszę.
Wzdycham, uśmiecham się lekko i przytakuję. Co mi szkodzi, myślę, a Aśka podsumowuje moją zgodę głośnym piskiem.
– Zobaczysz, faceci będą ci padać do stóp – stwierdza podekscytowana.
– Lepiej nie. Wolałabym się trzymać z daleka od związków, szczególnie po ostatnich przygodach – mówię, czując nieprzyjemny ucisk w żołądku.
– Daj spokój! Mam na myśli prawdziwych mężczyzn. Rafał to taki rozgotowany kartofel. Sądziłam, że już dawno o nim zapomniałaś. Nie warto zawracać sobie głowy tym palantem. Skrzywdził cię, za co powinien sczeznąć.
Rafał może i jest palantem, ale jeszcze kilka lat temu był moją wielką miłością. Łudziłam się, że zostaniemy ze sobą już na zawsze. Tworzyliśmy idealną parę od podstawówki. Możliwe, że gdyby nie Epi, nasz związek wciąż by trwał.
– Mieliśmy wtedy po szesnaście lat – zaczynam tłumaczyć, choć wiem, że w jej oczach nie robi to wielkiej różnicy. – Byliśmy głupimi dzieciakami.
Kiedy usłyszałam, że choruję na epilepsję, cały mój świat legł w gruzach. Ataki toniczno-kloniczne potrafią naprawdę uprzykrzyć życie. Człowiek nagle pada na ziemię i traci przytomność. Dochodzi do wyprężenia kończyn i tułowia, czasami przygryzienia języka, ślinotoku, a nawet zsinienia spowodowanego bezdechem. Wszystko to trwa kilka sekund, po czym następują rytmiczne drgawki całego ciała utrzymujące się do kilku minut.
Początki choroby były przerażające nie tylko dla mnie, ale także dla mojej rodziny. O epilepsji wiedzieliśmy tyle co nic, a lekarze zasypywali nas różnymi teoriami, nie do końca wiedząc, skąd wzięły się moje napady.
Pamiętam, jak bardzo płakałam, gdy podsłuchałam wypowiedź jednej z pielęgniarek: „Pani się nie martwi, to taka faza buntu nastolatek. Po pierwszym razie jej przejdzie”. Jakkolwiek śmiesznie i niedorzecznie to zabrzmi, rzeczywiście przez krótki moment miałam nadzieję, że właśnie tak się stanie. Ale – uwaga, niespodzianka – nic z tego! Epi nie zniknęła i towarzyszy mi do dziś.
– Rafał się wystraszył. Ta sytuacja najzwyczajniej go przerosła – ciągnę, widząc sceptyczną minę koleżanki. – Nie mam mu tego za złe.
– Jak możesz mu nie mieć za złe tego, że zostawił cię na lodzie?! Powinien cię wspierać, a nie kopnąć w tyłek i obgadywać za plecami.
Co prawda, to prawda, ale to nie zmienia faktu, że byliśmy wtedy gówniarzami skupionymi głównie każde na sobie.
– Ja tam myślę, że dobrze wyszło – mówię ze szczerym uśmiechem, co zadziwia Aśkę. – Lepiej, że się rozstaliśmy. Nie wyobrażam sobie życia u boku kogoś uważającego mnie za ofiarę losu, którą trzeba nieustannie otaczać opieką. Wolę być sama.
Rafał zerwał ze mną zaraz po moim pierwszym napadzie mającym miejsce podczas apelu szkolnego. Nagle zrobiło mi się słabo, a sekundę później straciłam przytomność. Po całym zajściu jedna z uczennic opowiedziała mi, że padłam na podłogę jak kłoda i dostałam mocnych drgawek. Z ust leciała mi ślina, ale nie to stanowiło najgorszy obraz. Najbardziej żenujące było, że się zsikałam. Oddałam mocz na oczach nastoletnich dzieciaków, które w głębokim poważaniu miały to, co czułam. Od tamtej pory byłam pośmiewiskiem w szkole, a Rafał nie chciał mieć ze mną nic wspólnego.
Zabawne, że życie w jednej chwili potrafi się wywrócić do góry nogami. W niektóre dni wstawałam rano i prosiłam w modlitwach, żeby nikt mnie nie zauważył. Żebym mogła przejść korytarzem szkoły, nie słysząc za plecami szeptów i chichotów. Żebym choć przez chwilę poczuła, że jestem normalna. Ale normalność była dla mnie czymś niedoścignionym. Każdy napad przypominał mi, że zawsze będę inna. Każdy śmiech za moimi plecami oznajmiał, że nigdy nie zostanę zaakceptowana.
Teraz kiedy patrzę wstecz, wiem, że to był dopiero początek walki, której nigdy się nie spodziewałam. Walki z samą sobą, własnym ciałem i otaczającym światem. Ale tamte dni, tamte wyzwiska i szyderstwa nauczyły mnie jednego – jestem silniejsza, niż myślałam. Może nie idealna, może nie „normalna”, lecz taka, jaka chcę. Jestem sobą i to wystarczy.
– Walić go! – podsumowuje Aśka, a ja wyciągam do niej rękę i przybijamy piątkę. – Zobaczysz, znajdzie się jakiś odpowiedni koleś, który…
– Jeśli zamierzasz to, co myślę… Błagam, przestań!
Moja kochana współlokatorka uwielbia robić za swatkę. Jej próby znalezienia mi idealnego mężczyzny zawsze wieńczy katastrofa.
– Pozwól, że sama się zajmę własnym życiem miłosnym – oświadczam, a Aśka zaczyna szperać w swojej szafie.
– Jakim życiem miłosnym? – pyta, rzucając na łóżko czarną sukienkę, stylem zdecydowanie odbiegającą od tego, co noszę na co dzień. – Przypomnij mi, kiedy ktoś cię ostatnio zerżnął? Ale wiesz, tak porządnie, aż…
Zanim Aśka zdąży dokończyć, łapię jasiek w kształcie serca i walę ją w łeb.
– No co? – Chichocząc, wyrywa mi z rąk poduszkę, rzuca ją na podłogę i poprawia fryzurę. – Prawda boli.
– Wypchaj się – odpowiadam ze śmiechem. – Nie wiesz, że seks to nie wszystko?
– Oj, dyskutowałabym z tym. Wskakuj w nią – nakazuje, wskazując sukienkę. – Koniecznie bez stanika, nie będzie pasował – dodaje z nad wyraz poważną miną.
Okładka
Strona przedtytułowa
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Od Autorki
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Okładka
Strona tytułowa
Tekst główny
Strona redakcyjna