Dziedzictwo Barcelony, dziedzictwo Cruyffa - Jonathan Wilson - ebook

Dziedzictwo Barcelony, dziedzictwo Cruyffa ebook

Jonathan Wilson

4,4

Opis

Największe trenerskie seminarium w dziejach futbolu

Barcelona, ostatnie lata XX wieku. Dream Team Johana Cruyffa rozpada się na naszych oczach, trener rewolucjonista odchodzi z klubu, ale jego następcy zmieniają historię futbolu. Styl Cruyffa wciąż święci triumfy i rodzi się nowa generacja piłkarskich myślicieli: Ronald Koeman, Luis Enrique, Laurent Blanc, Frank de Boer, Louis van Gaal, kapitan Dream Teamu Pep Guardiola i młody tłumacz José Mourinho.

Londyn, rok 2020. Prowadzone przez José Mourinho i Pepa Guardiolę drużyny spotykają się w dziewiątej kolejce Premier League sezonu 2020/2021. Mający szansę na pozycję lidera Tottenham podejmuje Manchester City w walce o cenne ligowe punkty. Rywalizacja dwóch wielkich trenerów – pełna trofeów i wyzwisk, skupiająca uwagę całego kontynentu, ale poprzedzona przyjaźnią sprzed 25 lat – trwa w najlepsze.

Dziedzictwo Barcelony, dziedzictwo Cruyffa to po części książka o taktyce – o tym, jak teorie kształtujące współczesny futbol rodziły się w umyśle holenderskiego trenera i jego następców – ale również opowieść o wybitnych jednostkach, które spotkały się kiedyś na Camp Nou, tworząc największe trenerskie seminarium w dziejach piłki nożnej. To historia ich przyjaźni i rywalizacji oraz rzecz o apokaliptycznym konflikcie, który wciąż ma wpływ na oblicze futbolu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 459

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (13 ocen)
8
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
chopek_roztropek

Całkiem niezła

Książka nie tylko o FC Barcelona. Taki poczet trenerów i ich dalszych losów pracujących w klubie od czasu, kiedy kierunek jego rozwoju określił Johan Cruyff. Autor dokłada swoje spostrzeżenia, co dodaje wartości książce, bo Jonathana Wilsona fanom sportowym nie trzeba przedstawiać.
00

Popularność




Nota od tłumacza:

Często stosowane przez Autora określenia „cruyffian” i „postcruyffian” mają wyraźny kontekst filozoficzny, dlatego zdecydowałem się na wprowadzenie do polszczyzny przymiotników „krujfiański” i „postkrujfiański” oraz rzeczowników „krujfianizm” i „postkrujfianizm”. Jestem przekonany, że Kartezjusz i inni myśliciele nie będą mieli nic przeciwko temu.

MO

Rozdział pierwszyWielka tradycja

Rzadko się zdarza, by wielkich doceniono za życia. Kariera trenerów piłkarskich, podobnie jak przedstawicieli wielu innych fachów, często zmierza do klęski. Zwolnienie Johana Cruyffa z Barcelony również okazało się więc ponure i gorzkie: niemal siłą wyprowadzany z ośrodka treningowego, opuszczał klub po pełnym napięcia sezonie, który drużyna z Katalonii skończyła na trzecim miejscu w tabeli, a w jego trakcie toczył nieustającą wojnę z prezydentem. Miał wtedy 49 lat i nigdy więcej nie poprowadził już żadnej drużyny: jego kariera trenerska trwała tylko 11 lat i ograniczyła się do dwóch klubów. Piłkarskich szkoleniowców nie sądzi się jednak wedle ostatniego sezonu, a raczej wedle dziedzictwa, jakie po sobie zostawili. Kiedy 20 lat później Cruyff umierał, było już oczywiste, że jego idee wpłynęły na piłkę nożną w większym stopniu niż idee jakiegokolwiek innego myśliciela w dziejach tej dyscypliny. Co najmniej dwa wielkie kluby grały ściśle wedle filozofii krujfiańskiej – co najmniej, bo jego koncepcje oddziaływały znacznie szerzej. A przecież kiedy po ośmiu latach w Barcelonie zwolniono go z pracy, nikt się specjalnie nie dziwił. Ba, wielu kibiców, być może nawet większość, uważało, że to słuszna decyzja.

Osiemnastego maja 1996 roku, w przeddzień ostatniego meczu ligowego na Camp Nou (Barcelona mierzyła się wtedy z Celtą Vigo), Cruyffa odwiedził w ośrodku treningowym wiceprezydent klubu Joan Gaspart. Wszyscy wiedzieli, czego dotyczyć będzie ich rozmowa: koniec wydawał się nieuchronny przynajmniej od tygodnia, choć tak naprawdę od znacznie dłuższego czasu.

Prawdę powiedziawszy, wszystko zaczęło się psuć dwa lata wcześniej w Atenach, po tym jak Barcelona przegrała w finale Ligi Mistrzów z Milanem prowadzonym przez Fabia Capello. Po czterech sezonach, w trakcie których Katalończycy zdobyli cztery mistrzostwa kraju i pierwszy w dziejach klubu Puchar Europy, nadchodził koniec Dream Teamu. Nawet jeśli był to proces całkowicie naturalny – wszystkie drużyny, nawet te największe, mają określoną żywotność – to Cruyff nie miał zamiaru ukrywać, że oto jego pierwszy wielki zespół właśnie przestaje istnieć.

Już w autobusie wiozącym drużynę ze stadionu do hotelu powiedział kilku piłkarzom, że zostaną sprzedani. Planował radykalną przebudowę zespołu, więc w klubie znów zapanował galimatias, charakterystyczny także dla początków jego pracy. Bramkarz Andoni Zubizarreta, rozgrywający Michael Laudrup, ofensywny pomocnik Jon Andoni Goikoetxea i środkowy napastnik Julio Salinas nie zagrali już u niego ani minuty. Romário odszedł w styczniu. Eusebio Sacristán, Christo Stoiczkow, Ronald Koeman i Txiki Beguiristáin poszli w jego ślady następnego lata. Barcelona nie obroniła mistrzostwa: zajęła czwarte miejsce w lidze, tracąc do Realu dziewięć punktów.

Nowi zawodnicy – Gică Popescu, Robert Prosinečki i Gheorghe Hagi – mieli jednak kłopoty z adaptacją. Sezon 1995/96 przyniósł serię kolejnych rozczarowań: 10 kwietnia Barça przegrała z Atlético w finale Pucharu Króla, sześć dni później Bayern wygrał z nią 2:1 na Camp Nou i tym samym zwyciężył 4:3 w półfinałowym dwumeczu Pucharu UEFA. Wśród niemilknących pogłosek, że Cruyff będzie musiał odejść, a na jego miejsce przyjdzie były trener reprezentacji Anglii Bobby Robson, Holender pracował jednak nadal, kilka tygodni przed końcem sezonu przekonując nawet pomocnika Luisa Enrique, by przeszedł z Realu do Barcelony.

Ale w połowie maja rozstanie wydawało się niemal pewne. Piętnastego maja „Diario Sport” pod nagłówkiem Zarząd otwiera kolejny front przeciwko Cruyffowi donosił, że prezydent klubu Josep Lluís Núñez doszedł do wniosku, że przyczyną kontuzji piłkarzy są metody treningowe szkoleniowca. Władze klubu – można było przeczytać w artykule – przygotowały zmiany w tygodniowym planie zajęć drużyny, tak żeby jeszcze przed rozpoczęciem treningów z Cruyffem mogła popracować ze specjalistą od przygotowania fizycznego, co oznaczało rzecz jasna drastyczne ograniczenie wpływów Holendra. Jego irytacja była zauważalna. „Johan Cruyff zaczyna mieć tego dość – pisano w »Mundo Deportivo«. – Początkowo zamierzał odpowiedzieć na działania zarządu po sezonie, ale wyraźnie traci cierpliwość. Podczas wczorajszego spotkania z dziennikarzami wydawał się skupiony i poważny, ale widać było, że gryzie się w język. Cztery czy pięć pytań wystarczyło, by się zorientować, że Johan jest wytrącony z równowagi, spięty, nawet wściekły”.

Cruyff tymczasem oskarżał zarząd o bezczynność w kwestii transferów, poirytowany zwłaszcza faktem, że Zinédine Zidane przechodzi z Bordeaux do Juventusu zamiast do Barcelony. „Wyjeżdża do Włoch, tak? – pytał. – Chciałem go kupić w styczniu”.

Tamtego wieczora Barcelona miała dokończyć mecz z Espanyolem, przerwany w poprzednią sobotę po ośmiu minutach gry na skutek gwałtownej ulewy. „Dziś mają się odbyć derby na Estadio de Sarrià – pisał Josep Casanovas – ale aż do rozpoczęcia spotkania powszechna uwaga skupiać się będzie na meczu, w którym Cruyff i Núñez grają w kotka i myszkę. To absurdalny i niszczący klub konflikt, żenujący spektakl, któremu piłkarze przyglądają się z osłupieniem, a kibice z wściekłością”.

Remis 1:1 w ostrym starciu (czerwone kartki obejrzeli Luís Figo i Guillermo Amor) pogrzebał resztki nadziei na zmniejszenie przez Barçę dystansu do przewodzącego w tabeli Atlético. A kolejny dzień przyniósł potwierdzenie wiadomości, której wszyscy oczekiwali. „Wyrzucą go” – głosiła czołówka „Diario Sport”. „Núñez z Cruyffem przyrzekali, że nie opuszczą się aż do śmierci – kontynuowano poniżej. – Niestety, seria kiepskich wyników w europejskich pucharach zakończyła idylliczną love story”. Kibice również byli zdania, że nadszedł czas radykalnych decyzji: 83,6 procent uczestników ankiety ogłoszonej przez gazetę uznawało, że relacji między Cruyffem i Núñezem nie da się już naprawić, a 79 procent było zdania, że to, co się dzieje na szczytach klubowej władzy, źle wpływa na formę drużyny. Wielu uważało, że wina leży po stronie Holendra: tylko 21,4 procent przyznawało mu rację, a 60 procent sądziło, że odpowiedzialność za rozwój wypadków ponoszą obie strony.

„KONIEC” – pisano z kolei na pierwszej stronie „Mundo Deportivo”. „W tym filmie oglądamy już końcowe napisy – głosił artykuł wstępny. – Finał został już wymyślony, a scenarzyści przestali trzymać nas w niepewności, choć zadbali o jeszcze jeden dramatyczny zwrot wydarzeń. Núñez wyrzucił Cruyffa. Czas tego trenera w Barcelonie dobiegł końca… i teraz pytanie brzmi: kto go zastąpi…”

„Cruyff nie rozumie, dlaczego dwa tygodnie wcześniej oferowano mu pozostanie na stanowisku, a teraz chce się go zwolnić, zwłaszcza że oficjalnie nikt mu jeszcze nic nie powiedział. A kibice Barcelony są zdumieni, widząc, jak dobiega końca cykl wielkich sukcesów, w trakcie których trzeba było nieraz przebyć równie wielkie wyboje, i przeczuwając, że przyszłość jest mocno niepewna” – pisano dalej.

Jedyną kwestią do rozstrzygnięcia pozostawał sposób odejścia Holendra. „Wielkość klubu i miasta często wyrażała się w kompletnych detalach – mówił Ernesto Valverde, grający u Cruyffa jako napastnik. – Po tym wszystkim, co dał Barcelonie, i zważywszy na to, że okazywanie dobrych manier jest oznaką klasy, Johan powinien być pożegnany jak legenda i bohater”.

Nic podobnego się jednak nie wydarzyło: nie było ani godności, ani wdzięczności. Kiedy Gaspart usiłował przywitać się z nim w szatni ośrodka treningowego, trener zapytał: „Dlaczego podajesz mi rękę, Judaszu?”, a następnie oskarżył Núñeza o brak charakteru i o to, że nie przyszedł zwolnić go osobiście. Zgromadzeni za drzwiami piłkarze słyszeli krzyki. Ktoś cisnął krzesłem. Kiedy wydawało się, że dojdzie do rękoczynów, Gaspart zażądał, by Cruyff opuścił Camp Nou, zanim wezwie policję. „Już tu nie pasujesz” – powiedział.

A przecież nikt nigdy nie pasował do klubu bardziej niż Cruyff do Barcelony. Żaden klub w dziejach futbolu nie zawdzięczał swojej tożsamości jednemu człowiekowi tak bardzo jak Barcelona Cruyffowi. „Zabolało mnie to, że nie mogłem pożegnać się z kibicami – powiedział Holender. – Jeśli kiedykolwiek będą mnie potrzebować, wrócę. Ale nigdy na wezwanie Núñeza”.

Wkrótce miało się okazać, że Cruyff nigdy tak naprawdę nie odszedł, ale bezpośrednio po jego zwolnieniu szok i niesmak były oczywiste. „Wyrzucić go w ten sposób to kompletny brak szacunku – mówił Ronald Koeman, który wówczas wrócił już do Holandii i grał w Feyenoordzie. – Trudno w ogóle zrozumieć, jak mogli zwątpić w Johana”.

Dzień po rozmowie z Gaspartem Barcelona, poprowadzona przez wieloletniego asystenta Cruyffa Charly’ego Rexacha, z synem Johana, solidnym napastnikiem Jordi Cruyffem w składzie, zdołała odrobić straty i wygrać z Celtą 3:2. Jordi, który poderwał kolegów do walki, schodził z boiska przy wielkim aplauzie widowni, przez kilka pozostających do końca meczu minut skandującej: „Cruyff sí, Núnez no!”.

Trzeba pamiętać, że Cruyff nie tylko przejął drużynę pogrążoną w kryzysie i uczynił z niej czołowy zespół w Hiszpanii, kończąc zarazem wieloletnie starania o zdobycie pierwszego w historii klubu Pucharu Europy, lecz określił styl Barcelony i wprowadził idee taktyczne, które zainspirowały trenerów na całym świecie. Przed epoką Cruyffa mówienie o trenerskiej filozofii wydawało się dziwne, Holender zmienił jednak także wizerunek piłkarskiego szkoleniowca – z generała zagrzewającego swoje oddziały do boju w proroka formułującego swoje credo. Do wywodów taktycznych dodał wymiar duchowy, wykraczając daleko poza stare banały o dostarczaniu ludziom rozrywki. Chodziło nie tyle o stworzenie kolejnych trenerskich szablonów i schematów, co o wyznaczenie kierunku i zmianę sposobu myślenia o futbolu. Przez kolejne dwie dekady, jeśli nie dłużej, piłka nożna wyglądała tak, jak myślał o niej Johan Cruyff.

I jako piłkarz, i jako trener, zarówno w Ajaksie, jak i w Barcelonie, Cruyff był uważany za rewolucjonistę, a przynajmniej za kogoś, kto podąża rewolucyjną ścieżką, ale idee, które z tak oszałamiającym efektem wdrażał w Katalonii, pochodziły w prostej linii od koncepcji, które w 1872 roku unosiły się nad murawą w Partick, gdzie rozgrywano pierwszy w dziejach mecz międzynarodowy – zagrały wtedy ze sobą Szkocja i Anglia. Oczywiście, był radykałem, ale radykałem, który reprezentował wielką tradycję.

Powszechnie spodziewano się, że to pierwsze spotkanie zakończy się zwycięstwem Anglików. Mieli większe doświadczenie i więcej zawodników, spośród których mogli skompletować drużynę, byli też średnio o 10 kilogramów ciężsi[1]. Potrzeba jest jednak matką wynalazków. Najbardziej doświadczeni piłkarze Queen’s Park – jedynego wówczas znaczącego klubu w Szkocji, z którego w związku z tym rekrutowała się cała drużyna narodowa – dyskutowali o tym, jak najlepiej zneutralizować silne strony rywali. Doszli do wniosku, że zamiast wdawać się z nimi w bezpośrednie starcia, lepiej próbować utrzymywać piłkę z dala od Anglików, wymieniając podania między sobą. Taki sposób gry nie był wówczas nadmiernie rozpowszechniony, a w zasadzie w ogóle go nie praktykowano. Dodatkowo Szkoci wycofali jednego zawodnika do defensywy, więc przeciwko preferującym system 1-2-7 Anglikom wyszli w ustawieniu 2-2-6.

Ta taktyka przyniosła efekt: mecz zakończył się wynikiem 0:0. Od tamtej pory Queen’s Park zaczął przywiązywać większą wagę do podań, podczas gdy Anglicy wciąż koncentrowali się na dryblingu i szarżach w pole karne. Z pierwszych 16 meczów międzypaństwowych Szkocja przegrała jedynie dwa – było to świadectwo sukcesu, które już w połowie lat 80. XIX wieku, wraz z nadejściem ery profesjonalizmu w Anglii (co oznaczało osłabienie pozycji przywiązanych do „właściwego stylu gry” amatorów i skupienie przede wszystkim na wygrywaniu meczów), doprowadziło do powszechnej akceptacji futbolu opartego na podaniach. Celował w tym zwłaszcza Queen’s Park, sławny ze swojego „tkania wzorów”, stylu, w którym piłka krążyła wężykiem wśród graczy ofensywnych.

W ostatniej dekadzie stulecia na najlepszego środkowego napastnika w dziejach Queen’s Park wyrastał Robert Smyth McColl. W 1900 roku piłkarz ten został autorem hat-tricka w wygranym 4:1 meczu Szkotów z Anglikami na Celtic Park, a łącznie zdobył 13 bramek w 13 meczach reprezentacji. Więcej w barwach swojego kraju już nie zagrał: wyjechał z Glasgow i podpisał kontrakt z Newcastle United. Jedną trzecią z 300 funtów, kwoty wypłaconej mu przy okazji podpisania umowy, przeznaczył na rozkręcenie własnego interesu: wspólnie z bratem Tomem założył sieć kiosków RS McColl, dzięki czemu dorobił się przydomka „Toffee Bob”. W Newcastle występował przez trzy lata, a później wrócił do Glasgow i grał w Rangersach – tych kilka sezonów wystarczyło jednak, by idee gry podaniami zaczęły zapuszczać korzenie także poza Szkocją.

Kolejny Szkot, lewy pomocnik[2] Peter McWilliam, był pod wielkim wrażeniem koncepcji McColla i kiedy w grudniu 1912 roku został trenerem Tottenhamu Hotspur, przywiązywał wielką wagę do tego, by jego podopieczni wymieniali piłkę między sobą. W 1927 roku odszedł wprawdzie do Middlesbrough, ale po dziewięciu latach wrócił do północnego Londynu na kolejne cztery sezony. To podczas jego drugiego pobytu na White Hart Lane do drużyny weszło trzech zawodników, którzy mieli odnosić wielkie sukcesy jako szkoleniowcy: Arthur Rowe, Bill Nicholson i Vic Buckingham.

Rowe miał na tyle szerokie horyzonty, by w 1939 roku wyruszyć na Węgry i nie tylko dać tam serię wykładów, ale też wymieniać poglądy z miejscowymi trenerami, którzy wzrastali w tętniącej życiem i innowacyjnej kulturze kawiarnianej Budapesztu – dopiero wybuch drugiej wojny światowej zmusił go do powrotu na Wyspy. Dziesięć lat później został trenerem Tottenhamu, z którym w sezonie 1949/50 wygrał drugą ligę, awansował do pierwszej, wywalczył mistrzostwo kraju w rozgrywkach 1950/51 i wicemistrzostwo rok później, prezentując styl znany jako „podaj i biegnij”[3].

Nicholson przejął Tottenham w 1958 roku i poprowadził go do podwójnej korony w 1961 roku (drużyna wygrała wówczas ligę i puchar kraju), w 1962 i 1967 dokładając jeszcze dwa Puchary Anglii – w tym ostatnim sezonie w barwach północnolondyńskiego klubu występował Terry Venables, który w latach 1984–1987 będzie trenerem Barcelony[4]. Styl gry preferowany przez Nicholsona nawiązywał do koncepcji McWilliama i Rowe’a.

Z tego grona największy wpływ na światową piłkę wywarł jednak Buckingham. Kiedy w 1953 roku został szkoleniowcem West Bromwich Albion, również otarł się o zdobycie podwójnej korony, pokonując w 1954 roku w finale Pucharu Anglii Preston North End, a w lidze sięgając ostatecznie po wicemistrzostwo. Jednym z filarów jego drużyny był Bobby Robson, który po latach obejmie Barcelonę po zwolnieniu Cruyffa. Sam Buckingham w 1959 roku został trenerem Ajaksu, zdobył mistrzostwo Holandii, w 1962 roku wrócił do Anglii, gdzie pracował w Sheffield Wednesday, a po kolejnych dwóch sezonach znów znalazł się w Amsterdamie. Tym razem pracował w Holandii tylko rok, a pod koniec klub musiał bronić się przed spadkiem, ale to właśnie wtedy zadebiutował Johan Cruyff.

Gra podaniami i ruch zawodników cechowały Ajax już od wielu lat: taki styl gry wprowadził tam Jack Reynolds, urodzony w Manchesterze były skrzydłowy, który między 1915 a 1947 rokiem pracował w Amsterdamie trzy razy, łącznie 27 lat. Buckingham odwoływał się do jego dziedzictwa, kładąc zarazem podwaliny pod dzieło swojego następcy, Rinusa Michelsa, i przygotowując nadejście epoki Futbolu Totalnego.

Po odejściu z Ajaksu Buckingham spędził trzy gorzkie lata w Fulham, a następnie pracował krótko z Ethnikosem Ateny, aż w końcu przed sezonem 1969/70 został szkoleniowcem Barcelony. W Katalonii również zaszczepiał zasady, których nauczał go McWilliam – współczesną wersję gry podaniami, wynalezionej przez zawodników Queen’s Park stulecie wcześniej. W 1971 roku drużyna zdobyła Copa del Generalísimo[5], wkrótce jednak Buckingham zaczął mieć problemy z plecami i zdecydował się na powrót do Anglii, a władze Barcelony postanowiły sprowadzić szkoleniowca, który przejmował po nim również Ajax. Michels odnosił już wówczas oszałamiające sukcesy z drużyną zbudowaną wokół Cruyffa, a grającą futbol oparty na ostrym pressingu i posiadaniu piłki – w ciągu sześciu sezonów zdobył z nią cztery mistrzostwa i trzy puchary kraju, a także Puchar Europy.

Dwa lata później do Michelsa w Barcelonie dołączył Cruyff, cementując powiązania hiszpańskiego klubu z Ajaksem. Ale tradycja, o której tu mówimy, nie ograniczała się jedynie do dwóch Holendrów. Sięgała głęboko w przeszłość, przez Buckinghama do McWilliama i dalej: do „Toffee Boba” McColla i zawodników Queen’s Park. Radykalizm Cruyffa miał dumny rodowód.

Bardziej współcześnie jednak Cruyff wyrastał z tradycji Ajaksu. Jego ojciec był kibicem tej drużyny, a on sam dorastał przy Akkerstraat, pięć minut spacerem od De Meer – stadionu, na którym zespół rozgrywał swoje mecze do czasu przeprowadzki w 1996 roku na Amsterdam ArenA. Młody Johan uganiał się za piłką na piaszczystym kawałku ziemi w sąsiedztwie domu jednego z trenerów Ajaksu, Jany van der Veena. Pracujący jeszcze z Jackiem Reynoldsem van der Veen wypatrzył szczupłego dzieciaka przez okno i zaproponował mu testy. „Grał zawsze ze starszymi chłopakami i kompletnie nimi rządził – wspominał potem. – Wydawało się, że jest zrośnięty z piłką”. Jako 10-latek Cruyff trafił więc do Ajaksu.

To właśnie van der Veen, jak później wspominał Cruyff, był jego pierwszym wielkim autorytetem, „drugim ojcem”, po tym jak w wieku 12 lat przyszły trener Barcelony stracił ojca biologicznego. I to właśnie van der Veen nauczył go grać obiema nogami, a także zadbał o wzmocnienie jego nóg, przywiązując młodemu zawodnikowi w trakcie ćwiczeń ciężarki do kostek i prosząc zawodnika o ich podnoszenie.

Kolejnym trenerem mającym wielki wpływ na Johana był Buckingham, który pozwolił 17-latkowi zadebiutować w pierwszym składzie. Anglik również stał się dla Cruyffa kimś więcej niż szkoleniowcem: jego dwóch synów było mniej więcej w wieku młodego Holendra, więc ten spędzał mnóstwo czasu w ich domu, gdzie zresztą matka Johana pracowała jako sprzątaczka. To Buckinghamowie, jak wspominał po latach, tak naprawdę nauczyli go angielskiego.

Najważniejszy okazał się jednak wpływ Michelsa, który zastąpił Buckinghama. Pierwszy mecz pod jego wodzą Ajax wygrał z MVV Maastricht aż 9:3, a wyróżniający się na boisku Cruyff zyskał po nim status gwiazdki. Nowy szkoleniowiec błyskawicznie zresztą uświadomił sobie, że ma do czynienia z kimś więcej niż tylko szybkim i niezwykle utalentowanym piłkarzem – choć Johan miał ledwie 18 lat, trener omawiał z nim kwestie taktyczne. O tym, że Cruyff był nad wiek rozwinięty, świadczy także jego debiut na łamach „Voetbal International”. Pismo nie przeprowadzało z nim wywiadu, tylko wydrukowało jego list do redakcji: 20-letni zawodnik polemizował w nim z niektórymi tezami relacji z zakończonego remisem 1:1 meczu Ajaksu z Realem Madryt.

Od samego początku Cruyff był świadom „wykorzystania przestrzeni na boisku” i uwielbiał „mentalną arytmetykę” taktyki. „Jak już wiesz, jak organizować drużynę – napisał w wydanej wkrótce po jego śmierci w 2016 roku autobiografii – wtedy zdajesz sobie sprawę z istniejących możliwości”[6].

Karierę mógł zrobić także w innych dyscyplinach. Był utalentowanym baseballistą – grał na pozycji łapacza w reprezentacji Holandii do lat 15. To baseball nauczył go, jak ważne jest, by zawodnik podjął decyzję, gdzie zagra piłkę, zanim ta jeszcze do niego trafi – zasadę tę będzie stosował także w futbolu. Cruyff był również obdarzony niezwykłym wyczuciem przestrzeni i możliwości rozegrania, jakie tworzą się wokół niego. Kiedy w 1961 roku debiutował w baseballowej drużynie Ajaksu, podczas kluczowego meczu z WV-HEDW, jego trener Rien van’t Hof miał obawy, że brakuje mu siły w rękach. „Przy pierwszej piłce – wspominał van’t Hof – zwlekał tak długo, że byłem pewien, że przegramy. Ale w odpowiednim momencie Johan obrócił się i rzucił ją w kierunku trzeciej bazy, gdzie zawodnik WV-HEDW wyszedł zbyt daleko. Udało się i Ajax zdobył mistrzostwo”.

Z kolei słynny zwód Cruyffa, choć on sam upierał się, że była to instynktowna reakcja na konkretną sytuację na boisku[7], w oczywisty sposób przypomina akcję z meczu hokejowego. To, co sam uważał za najważniejsze w Futbolu Totalnym – uważność, wyobraźnię, zdolność do improwizacji i świadomość tego, gdzie znajdują się koledzy z zespołu – posiadł tak wcześnie, że postrzegał te cechy jako niemal wrodzone. „Dobry piłkarz – mówił – to ktoś, kto dotyka piłki tylko raz i kto wie, gdzie ma później biec… Innymi słowy: nie trzeba biegać zbyt wiele. Piłka nożna to sport, w który gra się mózgiem, nie nogami. Musisz być we właściwym miejscu o właściwym czasie, ani zbyt wcześnie, ani zbyt późno”.

Zdania te stosowały się nie tylko do gry ofensywnej, ale także do ustawienia się przy próbie odbioru piłki. W autobiografii Cruyff tłumaczył, jaki styl pressingu prezentował Ajax za czasów Michelsa. „Kiedy stosowałem pressing wobec prawonożnego obrońcy – wspominał – zamykałem jego prawą stronę i zmuszałem do tego, żeby grał słabszą, lewą nogą. W tym czasie Johan Neeskens wychodził z drugiej linii po lewej stronie obrońcy, zmuszając go do jak najszybszego pozbycia się piłki. To sprawiało, że defensor znajdował się w jeszcze większych opałach. Aby wykonać swój ruch, Neeskens musiał oddalić się od zawodnika, za którego był odpowiedzialny. Oznaczało to, że jego przeciwnik pozostawał niekryty, ale nie mógł wrócić za Neeskensem, ponieważ z naszej obrony wychodził Wim Suurbier i zajmował pozycję Neeskensa. Szybko i efektywnie tworzyliśmy w ten sposób przewagę trzech na dwóch”.

Po odejściu Michelsa sukcesy Ajaksu kontynuował Rumun Ștefan Kovács, pod którego wodzą klub zdobył dwa kolejne mistrzostwa kraju oraz, w roku 1972 i 1973, dwa kolejne Puchary Europy. Kovács był osobowością mniej autorytarną od Michelsa, nie miał równie dyktatorskich zapędów, co pozwoliło graczom Ajaksu cieszyć się większą swobodą na boisku, ale być może przyspieszyło również proces rozkładu zespołu.

Zmartwiony coraz gorszą grą defensywną drużyny, w październiku 1966 roku Michels rozpoczął starania o ściągnięcie do klubu Velibora Vasovicia, walecznego libero Partizana. Porażka z Duklą Praga w ćwierćfinale Pucharu Europy sezonu 1966/67 uczyniła sytuację krytyczną, więc latem 1967 roku Jugosłowianin został graczem Ajaksu. Wedle jego własnych słów wniósł do drużyny „twardość, dyscyplinę i mentalność zwycięzcy”. Cztery lata później zaledwie 31-letni, ale chorujący na astmę Vasović zakończył karierę – akurat po tym, jak poprowadził drużynę jako kapitan do zwycięstwa w finale Pucharu Europy w 1971 roku – i został zastąpiony na pozycji libero przez usposobionego bardziej ofensywnie Horsta Blankenburga.

Z kontrolującym rozgrywanie piłki od tyłu Niemcem w obronie i dobrodusznym Rumunem przy linii bocznej Ajax między rokiem 1971 a 1973 prezentował swój najlepszy – a z pewnością najbardziej ofensywny – futbol. „Kovács był dobrym trenerem – wspominał później pomocnik Gerrie Mühren – ale był także zbyt miły. Michels zachowywał się bardziej profesjonalnie, wszystkich traktował na równi i zdecydowanie bardziej surowo. W pierwszym sezonie pod Kovácsem graliśmy wprawdzie lepiej niż wcześniej, ale to dlatego, że byliśmy dobrymi piłkarzami, którym dano większą wolność. Później jednak dyscyplina w drużynie się rozluźniła i było po wszystkim. Nie mieliśmy już tego samego ducha co dawniej. Gdybyśmy trzymali się razem, moglibyśmy zdobywać Puchar Europy przez całe wieki”.

Piłkarze Ajaksu zaczęli więc grać zbyt ekspresyjnie i z nadmierną swobodą, co doprowadziło do schyłku tej drużyny. A ponieważ trudno wskazać moment, w którym w pełni dojrzały owoc zaczyna gnić, niełatwo również powiedzieć, kiedy dokładnie zaczął się rozkład tamtego wielkiego zespołu – można jednak przyjąć, że do zadań trenera należy opóźnianie procesów starzenia tak długo, jak to tylko możliwe. Cruyff odrobił tę lekcję. „Zezwalanie na to, by piłkarze biegali samopas – uważał – powoduje problemy wewnątrz drużyny”.

Jest to zapewne najważniejszy paradoks Futbolu Totalnego. Była to przecież najbardziej egalitarna ze wszystkich dotychczasowych postaci piłki nożnej, a – jak wykazał David Winner w Brilliant Orange – istniały pośrednie i bezpośrednie powiązania między Ajaksem i radykalnym ruchem, pod którego wpływem zmieniał się wtedy cały Amsterdam. Na przestrzeni zaledwie dekady z bezbarwnego miasta, w którym – wedle słów Alberta Camusa – „od wieków palacze fajek patrzą na ten sam deszcz spadający do tego samego kanału”[8], stolica Holandii stała się wszak kwitnącym centrum młodzieżowej rebelii. Niezbyt ściśle sformułowany etos drużyny i miasta stanowił wówczas, że najlepszym sposobem osiągania wspólnego dobra jest autoekspresja. „Holendrzy – jak zauważał publicysta magazynu »Hard Gras« Hubert Smeets w 1997 roku – najlepsze wyniki osiągają wtedy, kiedy indywidualna kreatywność może wyrazić się w ramach jakiegoś systemu. Najlepszym symbolem tej postawy jest Johan Cruyff. To on stał się twarzą tego kraju po wojnie. I myślę, że jako jedyny w pełni zrozumiał ducha lat 60.”. Cruyff, jak sam lubił mówić, był więc dla Holandii siódmej dekady XX wieku tym, czym Beatlesi dla Wielkiej Brytanii[9].

Warto zwrócić uwagę, że choć pojęcie Futbolu Totalnego (po holendersku: totaalvoetbal) pojawiło się po występie reprezentacji kraju na mistrzostwach świata w 1974 roku, to sam przedrostek totaal pierwotnie stosowano w architekturze. Jej teoretyk J.B. Bakema[10] mówił na przykład o „totalnej urbanizacji”, „totalnym środowisku” i „totalnej energii”. „Aby zrozumieć istotę rzeczy – głosił w wykładzie z 1974 roku – musicie pojąć relację między różnymi sprawami… Kiedyś najwyższą formę wzajemnych relacji w społeczeństwie zawierało słowo »Bóg«, a człowiek miał prawo korzystać z darów naszej planety i wszechświata pod warunkiem, że będzie troszczyć się o to, czego używa. Dziś jednak musimy zaktualizować nasz obraz tej troski i szacunku dzięki zwiększonej świadomości wzajemnych relacji zachodzących między atomami. Człowiek pojął wreszcie, że jest częścią totalnego systemu energii”.

Piłkarze Ajaksu również odkrywali swoje znaczenie we wzajemnych relacjach, tyle że wiązało się to z pewnym istotnym ryzykiem: zaburzenia hierarchii wewnątrz drużyny. W 1973 roku, podczas wyborów kapitana, zamiast na Cruyffa zagłosowali na Pieta Keizera. Dotychczasowy lider uznał, że musi odejść. „Cierpiałem na taki rodzaj kontuzji, którego nie widać gołym okiem” – wspominał. Czuł się zdradzony „nie tylko przez kolegów z boiska, ale także przez przyjaciół”.

Cruyff najlepszy był zwykle wtedy, kiedy miał coś do udowodnienia. Zadebiutował w Barcelonie podczas meczu z Granadą, pod koniec października 1973 roku. Barça zaczęła tamten sezon przeciętnie – wygrywając dwa i przegrywając trzy z pierwszych siedmiu spotkań – ale tym razem zwyciężyła 4:0 i pozostawała niepokonana aż do lutego następnego roku, kiedy to czekał ją mecz z Realem na Santiago Bernabéu. Żona Holendra Danny miała wówczas cesarskie cięcie w Amsterdamie, żeby ich syn Jordi urodził się w terminie umożliwiającym ojcu występ w tym spotkaniu, ale to, czy Cruyff będzie mógł zagrać, nie było jedynym zmartwieniem Rinusa Michelsa. Trener Katalończyków dowiedział się od Theo de Groota, zaprzyjaźnionego Holendra, który był sąsiadem stopera Realu Gregorio Benito, że rywale zamierzają wyeliminować Cruyffa z gry, stosując krycie strefowe. Powiedział więc swojemu podopiecznemu, by opuścił zajmowaną zwykle pozycję środkowego napastnika, nieco się cofnął i przejął rolę rozgrywającego – tym samym wynalazł pozycję określaną później jako „fałszywa dziewiątka”[11]. „Gdyby obrońca za mną nie wychodził, byłbym kompletnie nieobstawiony – tłumaczył Cruyff w 1977 roku. – Gdyby zaś wychodził, brakowałoby im jednego gracza w defensywie”.

Pierwsze zastosowanie tej taktyki przyniosło oszałamiające rezultaty: Barcelona wygrała aż 5:0, pokazując światu tak zwaną manitę, rączkę, w której każdy palec odpowiadał jednej bramce. Zdaniem pracującego w klubie przez wiele lat Charly’ego Rexacha to właśnie w trakcie tamtego spotkania narodziła się współczesna Barcelona. To był przełom, moment, w którym ulotnił się gdzieś syndrom wiecznej ofiary, skazanej na przegraną z silniejszym rywalem z Madrytu. Pierwszy mecz z Cruyffem w składzie Barcelona przegrała dopiero wtedy, gdy Katalończycy po 14-letniej przerwie zapewnili sobie mistrzostwo kraju. I nie chodziło tylko o to, że w zespole pojawił się nagle niezwykle utalentowany zawodnik, obdarzony szybkimi nogami i nadnaturalnym wręcz balansem ciała, co pozwoliło reszcie kolegów odzyskać wiarę w siebie. „Jest tutaj kilku zawodników zapewne z lepszą niż moja techniką – mówił wkrótce po przejściu do Barcelony – i niewątpliwie bardziej wysportowanych, ale kluczowe są kwestie taktyczne. Większości piłkarzy brakuje zmysłu taktycznego”.

W marcu 1974 roku, na kilka miesięcy przed mistrzostwami świata w Niemczech, Michels został selekcjonerem reprezentacji Holandii. To właśnie w trakcie tego mundialu z Futbolem Totalnym zapoznała się najszersza, do tamtej chwili, publiczność, a grający oszałamiającą piłkę Pomarańczowi dotarli aż do finału. W owym czasie komplementowano głównie wymienność pozycji i szybkość akcji ofensywnych Holendrów, ale nie mniej imponujący był niebywale intensywny pressing, pozwalający im odzyskiwać piłkę: zdarzało się, że na rywala naciskało siedmiu czy nawet ośmiu graczy Oranje. W porównaniu ze współczesnym pressingiem nie była to może zbyt wyrafinowana metoda, ale w połowie lat 70. często wystarczało samo okazanie wojowniczych zamiarów wobec przeciwnika.

Marinho Peres, kapitan Brazylijczyków na tamtym mundialu, wydawał się oszołomiony taktyką rywali. „Piłkarze Holandii chcieli ograniczyć przestrzeń i zmusić nas do biegania po wąziutkich skrawkach boiska – mówił. – Cała logika gry na spalonego bierze się z zawężania pola gry. Dla mnie to było coś zupełnie nowego. W Brazylii zawsze myśleliśmy, że wystarczy przerzucić piłkę za linię obrony i ktoś do niej dopadnie. Ale tutaj to nie działało, bo nie było czasu nawet na przerzucenie piłki”.

Przed sezonem 1974/75 Marinho trafił do Barcelony i sam zaczął przyswajać ten nowy styl gry. „Podczas jednego z treningów przesunąłem się wyżej i dzięki temu czterech czy pięciu przeciwników znalazło się na spalonym – opowiadał. – Byłem bardzo zadowolony, ale Michels podbiegł i na mnie nakrzyczał. Oczekiwał, że w momencie zastawiania na rywali pułapki ofsajdowej większa grupa naszych piłkarzy osaczy przeciwnika mającego piłkę, który z kolei, z powodu wyłączenia będących na spalonym kolegów, będzie miał mniej możliwości rozegrania. W ten sposób spalony stawał się formą gry ofensywnej”.

Tamtego lata na Camp Nou pojawił się również Johan Neeskens[12]: jego współpraca z Cruyffem pozwoliła Barcelonie skupić się jeszcze bardziej na grze pressingiem. O kolejne sukcesy było jednak trudniej: w ciągu kolejnych trzech sezonów Katalończycy zajęli raz trzecie miejsce i zdobyli dwa wicemistrzostwa kraju, w 1978 roku sięgnęli też po Puchar Króla. Cruyffowi jednak chodziło zawsze o coś więcej niż trofea, a nawet o coś więcej niż o samą piłkę nożną.

Wielokrotnie pisano, że od początku identyfikował się ze sprawą katalońskiej autonomii, ale prawda jest taka, że był raczej kimś, kto instynktownie sprzeciwia się wszelkiej władzy. Do Barcelony trafił tylko dlatego, że kierownictwo Ajaksu próbowało sprzedać go do Realu Madryt – chciał sam zdecydować o sobie. Dał synowi na imię Jordi nie ze względu na pamięć o patronie Katalonii, ale dlatego, że podobało mu się jego brzmienie; kiedy powiedziano mu, że imienia brakuje na liście dozwolonych przez hiszpański rząd, zaprotestował, bo protestowanie leżało w jego naturze (a przy okazji argumentował, całkiem zresztą rozsądnie, że jego syn jest Holendrem). Podobnie kiedy przesyłał do więzienia zdjęcie z autografem komuniście Josepowi Solé i Barberà – aresztowanemu w dniu debiutu Cruyffa w Barcelonie, z biletami na mecz z Granadą w kieszeni – był to raczej rodzaj figla sprawianego władzy niż element jakiejś ideologicznej kampanii. Jego postawa w czasie gry w Barcelonie, podobnie jak wcześniej w Holandii, gdzie uczyniono go symbolem rewolucji kulturalnej, stała się jednak emblematyczna dla zjawisk wykraczających daleko poza kwestie czysto piłkarskie. Można to było dostrzec od pierwszych chwil. Dzień po meczu z Granadą „La Vanguardia” opublikowała nagłówek El Barça es más que un club[13], odwołując się do słynnych słów Narcísa de Carrerasa ze stycznia 1968 roku, wypowiedzianych tuż przed tym, jak został prezydentem klubu. To właśnie od tamtej pory katalońskie més que un club stało się klubowym mottem.

Warto w tym miejscu zauważyć, że choć początkowo dewiza ta miała podkreślać jedynie polityczne i kulturalne znaczenie Barçy, z czasem zaczęła się odnosić również do pewnej filozofii i estetyki, stając się sama w sobie zwornikiem tożsamości. Jeśli idzie o mistrzostwa i puchary, sukcesy Cruyffa w Barcelonie były umiarkowane, ale w procesie przywrócenia klubowi poczucia wiary w siebie jego wkład okazał się kluczowy.

W obawie przed porwaniem Cruyff odmówił wyjazdu na mistrzostwa świata w Argentynie[14], gdzie w 1978 roku Holendrzy znów ulegli w finale gospodarzom turnieju. Miał już wtedy 31 lat i gdyby nie chybiona inwestycja w firmę hodującą trzodę chlewną, przeszedłby pewnie na piłkarską emeryturę – kłopoty finansowe zmusiły go jednak do wyjazdu do Stanów Zjednoczonych i kontynuowania kariery, najpierw w LA Aztecs, później zaś w Washington Diplomats.

W 1980 roku, jeszcze będąc zawodnikiem Diplomats, dawny lider Ajaksu przyjął posadę doradcy technicznego w holenderskim klubie. Rychło jednak jego przekonanie, że wie wszystko najlepiej, a inni powinni być mu wdzięczni za wytykanie błędów, doprowadziło do konfliktu. Kiedy Ajax na własnym boisku przegrywał do przerwy 2:3 z Twente, Cruyff opuścił miejsce na trybunach, usiadł na ławce rezerwowych obok trenera Leo Beenhakkera i – najwyraźniej bez konsultacji z tym ostatnim – dokonał serii zmian w ustawieniu drużyny. Klub ze stolicy wygrał 5:3, ale pozycja Beenhakkera została osłabiona na tyle, że rok później odszedł z Ajaksu.

W 1981 roku, po 10 meczach i dwóch bramkach w barwach hiszpańskiego Levante, Cruyff znów wrócił do Ajaksu i dwukrotnie został mistrzem Holandii. Kiedy skończył 36 lat, klub zdecydował jednak, że nie przedłuży z nim kontraktu. Dotknięty do żywego, Johan zareagował w typowy dla siebie sposób: podpisał umowę z największym rywalem Ajaksu, Feyenoordem, przez cały sezon w nowym zespole opuścił tylko jeden mecz, został holenderskim piłkarzem roku i poprowadził kolegów do pierwszego od dekady mistrzostwa kraju. Z poczuciem, że znów postawił na swoim, mógł wreszcie skończyć karierę.

Do Ajaksu wrócił jako trener w czerwcu 1985 roku, wcześniej pracując jako doradca w Rodzie JC Kerkrade i wspierając organizację drużyny młodzieżowej MVV Maastricht. Jego celem w dawnym klubie było, jak mówił, „przywrócenie Ajaksowi tożsamości”. Innymi słowy, chciał wskrzesić idee Futbolu Totalnego. Nie było jednak oczywiste, co to miało dokładnie znaczyć.

Pojęcie Futbolu Totalnego z upływem czasu zaczęło być bowiem źle rozumiane: stosowano je do opisywania niemal każdej drużyny, której gra opierała się na utrzymywaniu się przy piłce i wymienności pozycji, od Urugwajczyków z lat 20. poprzedniego stulecia, przez Austriaków z lat 30. do Węgrów z lat 50. Tym, co odróżniało Holendrów z lat 70. od tamtych zespołów, było dodanie kołowrotu graczy zaangażowanych w pressing i agresywnie stosowanej pułapki ofsajdowej.

Filozofia Cruyffa była w gruncie rzeczy prosta: odzyskać piłkę i się przy niej utrzymać. „Oto piłka i albo wy ją macie, albo oni ją mają – wyjaśniał w autobiografii. – Jeśli jest w waszym posiadaniu, oni nie zdobędą bramki. Jeśli zrobicie z piłki odpowiedni użytek, zyskujecie większą szansę na dobry wynik”. Dziedzictwo mundialu z 1974 roku i światowej sławy, jaką zyskał wówczas Futbol Totalny, tłumaczył następująco: oto holenderski przykład pozwolił przenieść akcent z „wysiłku i ciężkiej pracy” na „jakość i technikę”. Niewykluczone, że miał rację, choć trudno nie dodać, że jakości i techniki nie sposób osiągnąć bez wysiłku i ciężkiej pracy: w czasach Guardioli Barcelonę definiowano jako połączenie wszystkich tych elementów.

Drużyny Michelsa grały zwykle w ustawieniu 4-3-3, z czwórką obrońców nieustawiającą się w linii, jak to zwykły robić zespoły angielskie stosujące pułapkę ofsajdową, ale z jednym ze stoperów mogącym podchodzić wyżej i zajmować miejsce w drugiej linii. Przekonany, że skrzydłowi odgrywają kluczową rolę w rozciąganiu obrony przeciwnika i stwarzaniu wolnej przestrzeni w bocznych sektorach boiska, Cruyff chciał utrzymać ofensywny tercet, ale zależało mu również na obecności kreatywnego rozgrywającego w drugiej linii. Świadom, że w połowie lat 80. większość drużyn preferuje ustawienie 4-4-2, zdawał sobie jednak sprawę z ryzyka, jakie stwarza gra jedynie trójką pomocników, zwłaszcza jeśli jeden z nich ogranicza się wyłącznie do roli rozgrywającego. Aby rozwiązać ten problem, wzmocnił drugą linię jeszcze jednym zawodnikiem, dochodząc do ustawienia 3-3-1-3 lub 3-4-3, które mogło przechodzić w 4-3-3, kiedy drużyna traciła piłkę – wymagało to jednak grającej na spalonego i przesuniętej dość wysoko defensywy oraz grających blisko siebie formacji, tak by między liniami nie było więcej niż „10–15 metrów” przestrzeni, a także bramkarza, który zachowuje się jak dodatkowy gracz z pola. Prowadząc drużynę, Cruyff najbardziej „kochał” „żonglowanie pozycjami i strategią meczową”. Metodę tę przekazał także Guardioli: wpływ strategicznego myślenia Holendra na wprowadzoną przez jego dziedzica do Barcelony juego de posición[15] jest oczywisty.

Cruyff miał więc również bardzo jasne i nieoczywiste poglądy na rolę bramkarza. Sam występował na tej pozycji w trzeciej drużynie Ajaksu nawet już po swoim debiucie jako zawodnik z pola w pierwszym zespole, wydaje się więc uprawniony sąd, że to własne doświadczenie doprowadziło go do przekonania, iż zadaniem bramkarza nie powinno być jedynie zatrzymywanie piłki zmierzającej do siatki i że powinien on także uczestniczyć w grze. „Bycie bramkarzem na najwyższym poziomie – utrzymywał – jest w dużej mierze kwestią wizji”. Oznaczało to gotowość do gry także poza polem karnym. Żeby się na nią zdobyć, bramkarz musiał wykrzesać z siebie wiarę, potrzebował też wsparcia psychicznego reszty drużyny. „Musicie zdać sobie sprawę, że największa obawa bramkarza, czyli lęk przed przelobowaniem przez zawodnika znajdującego się na połowie boiska, nie ma tak naprawdę oparcia w rzeczywistości – mówił. – Jeśli dla dobra drużyny [bramkarz] przełamie strach, wtedy tak naprawdę nie ma znaczenia (…), że raz na jakiś czas nie zdoła obronić wysokiej piłki”.

Teoria, że bramkarz powinien pełnić także funkcje libero, tłumaczy po części powierzenie w 1974 roku roli reprezentacyjnego golkipera Janowi Jongbloedowi z FC Amsterdam, a nie Janowi van Beverenowi z PSV (choć należy również pamiętać, że van Beveren zmagał się z kontuzją pachwiny i naraził się najpierw Michelsowi, upierając się, że zagra jedynie połowę z przedturniejowego meczu towarzyskiego, a potem Cruyffowi, ujawniając nierówny podział pieniędzy od sponsorów wśród członków drużyny). „Zaletą Jongbloeda było to, że w młodości grał na pozycji napastnika – oceniał ówczesny lider reprezentacji. – Jako bramkarz nie tylko lubił włączać się w rozegranie, ale świetnie sobie z tym radził”. Inna sprawa, że możliwości, jakie dawało takie podejście, Cruyff wykorzystał w pełni dopiero w Ajaksie – po części dlatego, że całkowicie kontrolował tam sytuację, a po części dlatego, że między słupkami tej drużyny stał Stanley Menzo, którego Johan określał jako „bramkarza, który zdecydowanie był graczem z pola”.

W sezonie 1985/86 Ajax Cruyffa zdobył 120 bramek w 34 meczach, ale przegrał walkę o mistrzostwo z PSV, które okazało się lepsze także rok później. Drużyna ze stolicy dwukrotnie zdobyła jednak Puchar Holandii, a w sezonie 1986/87 sięgnęła także po Puchar Zdobywców Pucharów, pokonując w finale Lokomotive Lipsk i zgarniając pierwsze europejskie trofeum od czasu, gdy Cruyff opuścił klub po wygraniu Pucharu Europy w 1973 roku.

Ponieważ chodziło jednak o Cruyffa i Ajax, gdzieś za kulisami nieustannie tlił się potencjalny konflikt. Relacje Johana z klubowym zarządem zawsze były napięte, a osiągnęły punkt krytyczny, gdy odmówiono mu sprowadzenia z Coventry napastnika Cyrille’a Regisa w miejsce sprzedanego do Milanu w 1987 roku Marco van Bastena. Po 18 meczach kolejnego sezonu Cruyff odszedł, a następnego lata zastąpił Luisa Aragonésa na posadzie szkoleniowca Barcelony. Był to początek niezwykłych ośmiu lat, okresu największych sukcesów katalońskiego klubu w jego dotychczasowych dziejach. Okresu, dodajmy, który nie tylko odmienił oblicze Barcelony, ale stanowił jeden z najważniejszych rozdziałów dotychczasowej historii futbolu.

Kiedy Cruyff zostawał trenerem Barcelony, był to oczywiście wielki klub – wielki, ale niespecjalnie utytułowany. Gdy w 1985 roku Terry Venables poprowadził go do zwycięstwa w lidze, było to pierwsze mistrzostwo kraju od czasu, kiedy Cruyff zainspirował drużynę do wygranej w 1974 roku, i zaledwie drugie w ciągu ćwierćwiecza. Rok później doszło jednak do katastrofalnej porażki rzutami karnymi ze Steauą Bukareszt w finale Pucharu Europy. Po tym, jak Barça zdołała odrobić straty w pamiętnym półfinałowym dwumeczu z IFK Göteborg, wygrywając rewanż 3:0 i doprowadzając do dogrywki, a następnie lepiej egzekwując rzuty karne, wydawało się, że finał w Sewilli, dokąd mogło pojechać zaledwie 40 rumuńskich kibiców, będzie tylko formalnością. Tymczasem mecz zakończył się bezbramkowym remisem, a w trakcie serii rzutów karnych Katalończycy nie trafili ani razu, przegrywając ją 0:2. Była to, jak mówił Joan Gaspart, „straszliwa trauma, coś potwornego i przeraźliwie smutnego”. Pytanie brzmiało: skoro Katalończycy nie zdołali wygrać Pucharu Europy w tak sprzyjających okolicznościach, to czy kiedykolwiek będą do tego zdolni?

Ta porażka wywołała nie tylko powszechną depresję wśród ludzi związanych z klubem, ale także osłabiła pozycję Venablesa, o którym mówiono, że faworyzuje sprowadzonych przez siebie brytyjskich piłkarzy. Z pewnością trenerowi nie pomógł fakt, że w meczu ze Steauą zamiast na hiszpańskiego napastnika Pichiego Alonso postawił na Steve’a Archibalda, który dopiero co wrócił po kontuzji, a później przyznawał, że nie był w pełni sił.

Aragonésa zatrudniono w 1987 roku, ale pod koniec nieudanego sezonu został zmuszony do odejścia na skutek tak zwanego „buntu w Hesperii”. „Aragonés wziął stronę piłkarzy – wspominał Gary Lineker, jeden ze sprowadzonych przez Venablesa Anglików – i kosztowało go to posadę”. Przyczyną konfliktu było płacenie przez klub za prawa do wizerunku zawodników niezależnie od pensji podstawowej, co pozwalało podwyższać im zarobki, a równocześnie unikać wysokiego opodatkowania. Kiedy sztuczka wyszła na jaw, Núñez domagał się, by to piłkarze, a nie klub, zapłacili kary nałożone przez fiskusa. Drużyna zastrajkowała, a po spotkaniu w madryckim hotelu Hesperia wezwała Núñeza do ustąpienia ze stanowiska. Frekwencja na meczach zmalała, a ci, którzy przychodzili na stadion, podzielili się na frakcje: jedni popierali piłkarzy, drudzy – prezydenta. Przed wyznaczonymi na czerwiec wyborami Núñez musiał podjąć radykalne kroki, by odzyskać zaufanie kibiców. Wybór Cruyffa wydawał się oczywisty. Ściągnięcie go na powrót do Katalonii okazało się jedną z najlepszych decyzji w historii klubu, choć było także efektem osłabienia pozycji Núñeza. W bardziej sprzyjających okolicznościach nie zgodziłby się zapewne na współpracę z kimś równie upartym.

Niezachwiana wiara w siebie Holendra była kluczowa dla rozwiania panującej wokół Camp Nou aury rozczarowania, a fakt, że wcześniej wszystko wydawało się iść jak najgorzej, pozwolił mu na dokonanie fundamentalnych zmian bez natrafienia na większy opór. „Jako piłkarz i trener zawsze byłem idealistą” – mówił Cruyff. W kadrze pierwszej drużyny nastąpiła czystka, w dużej mierze w związku ze wspomnianym „buntem w Hesperii”. Z klubu odeszło 15 zawodników, w tym Víctor Muñoz, Ramón Calderé i Bernd Schuster, choć po osobistej interwencji Cruyffa udało się zatrzymać Alexanko, będącego rzecznikiem rewolty dotychczasowego kapitana drużyny.

Świadom problemów, jakie wywołał brytyjski zaciąg Venablesa, Cruyff postanowił oprzeć się na Hiszpanach – czy raczej na Katalończykach i Baskach – co ułatwił mu także fakt, że w klubowej akademii La Masia wyrastało właśnie utalentowane pokolenie wychowanków. „Kibice Barçy lubią widzieć w pierwszej drużynie zawodników z cantery[16] – mówił Holender. – To daje im poczucie, że trener i jego podopieczni są jeszcze mocniej zżyci z miastem. Sam próbowałem stworzyć styl gry, który mogli uznać za kataloński. Doceniając to, rzadziej na nas gwizdali, kiedy coś szło nie tak”.

Podczas pierwszego roku pracy Cruyffa z młodzieżówki przebili się pomocnicy Guillermo Amor i Luis Milla, a oprócz tego lewy obrońca Sergi. Holender sprowadził także 12 zawodników z innych klubów, wśród nich skrzydłowego Txikiego Beguiristáina, napastników José Mari Bakero i Julio Salinasa oraz pomocnika Eusebio Sacristána.

„Od samego początku – opowiadał ten ostatni – chciał wprowadzić rewolucyjny styl gry: ustawienie 3-4-3, w którym środkowi pomocnicy tworzyli diament, a z tercetu ofensywnego dwójka piłkarzy operowała bardzo szeroko. To naprawdę było coś, z czym nigdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia. Coś zaskakującego, ale dla mnie także niezwykle ekscytującego, bo technika, wyobraźnia i szybkie podejmowanie decyzji zawsze należały do moich mocnych stron… Przez całą karierę było mi trudno grać tak, jak lubiłem: mało kto to doceniał, bo liczyły się głównie przygotowanie fizyczne i siła, a jeśli ktoś zwracał uwagę na umiejętności techniczne, to raczej w sensie indywidualnym, przy starciach jeden na jednego. Moją specjalnością zaś było podawanie piłki, tylko żeby dało się ją w pełni wykorzystać, koledzy musieli wychodzić mi do gry”.

Mimo tych narzekań Eusebio zdołał utrzymywać się w składzie Valladolid i Atlético, ale zawsze grał na skrzydle w ustawieniu 4-4-2. Przejście Barcelony na 3-4-3 oznaczało, że mógł zająć każde z trzech wysuniętych miejsc w środku pomocy albo atakować z flanki. „Otworzyła się przede mną masa możliwości” – wspominał.

Nowe ustawienie nie wszystkim jednak odpowiadało. Przyjście Salinasa oznaczało na przykład, że miejsca na skrzydle musiał szukać Lineker. „Akurat na początku sezonu chorowałem na żółtaczkę – opowiadał[17]. – Na kilka miesięcy wypadłem ze składu, a Cruyff miał własnych obcokrajowców. Wyglądało na to, że próbuje mnie ośmieszyć. Specjalnie ustawiał mnie na skrzydle, żeby mnie sprowokować. Chodziłem trochę wkurzony, ale go przejrzałem i zachowywałem się jak profesjonalista: grałem na skrzydle przez cały sezon. W rozmowie powiedział mi tylko, że jestem szybki i dlatego mu tam pasuję. Na szpicy wystawiał Salinasa, który oczywiście nie był złym napastnikiem. Najbardziej frustrowało mnie poczucie, że gdyby tylko pozwolił mi grać na środku, to jego styl gry byłby dla mnie stworzony. Ale on uważał inaczej. Miał do tego prawo, więc musiałem się z tym pogodzić”.

Tak właśnie wyglądała ciemna strona Cruyffa. Nawet jeśli był geniuszem, obcowało się z nim niezwykle trudno. „Nie lubił rozmów twarzą w twarz – wspominał Lineker. – Był fantastycznym trenerem, wielkim wizjonerem i fenomenalnym piłkarzem, naprawdę go podziwiałem, ale zachowywał się także nieprawdopodobnie arogancko. Pewny siebie aż do przesady, musiał mieć zdanie na każdy temat”.

A przecież także Lineker, przy wszystkich problemach w relacji z Holendrem, przyznawał, że wiele dzięki niej skorzystał. „Mnóstwa się nauczyłem, głównie jeśli chodzi o myślenie przestrzenne, o to, jak maksymalnie rozszerzać pole gry w trakcie atakowania – opowiadał. – W każdym treningu chodziło właśnie o to, by maksymalizować pole gry, kiedy jest się przy piłce, i zmniejszać je najbardziej, jak się da, kiedy ma ją rywal. Byłem zafascynowany tym, jak to rozumiał. I cały czas doskonaliliśmy utrzymywanie się przy piłce: grając dziewięciu na siedmiu, siedmiu na pięciu, w najróżniejszych kombinacjach. Było to bardzo ciekawe i bardzo sprytne”.

„Piłkarze potrafią biegać, gdzie chcą – tłumaczył Eusebio – ale Johan mówił: »Nie, stop. Przestańcie zajmować sobie nawzajem przestrzeń, nie pozwólcie, by obrońca mógł kryć równocześnie dwóch zawodników, rozdzielcie się«. Jego pomysł wyglądał tak: »Skoro mam dobrych technicznie piłkarzy, porozstawiam ich tak, żeby rywale nie mogli odebrać im piłki. Niech stoją w ten sposób, żeby nie można było przeciąć linii podania. Niech skrzydłowi ustawią się tak, żeby kryjący ich obrońcy znajdowali się jak najdalej od siebie… Inne drużyny grają czwórką obrońców, co oznacza, że nie mogą skorzystać ze wszystkich zawodników. My możemy wykorzystać 10 piłkarzy, a ponieważ zawsze jeden z nas jest nieobstawiony, możemy podawać do siebie bez końca. Kiedy jakiś rywal do ciebie podbiega, zagrywasz do partnera i tyle«. Kluczowy był moment podjęcia decyzji, wybranie właściwego momentu: kiedy podajesz i do kogo”.

Podczas treningów nie chodziło jednak o samo utrzymywanie się przy piłce, ale o wykorzystanie jej w sposób najbardziej efektywny. „Ćwiczyliśmy grę pozycyjną na ograniczonej przestrzeni – tłumaczył Eusebio – pracując nad wypracowaniem sytuacji z przewagą liczebną, a kiedy w końcu wychodziliśmy na normalne boisko, robiliśmy to samo i szło nam znacznie łatwiej. A kiedy Johan widział, że jesteśmy źle ustawieni albo podajemy tylko do najbliższego kolegi, mówił: »Nie, podawajcie do możliwie najdalej ustawionego… Jeśli uda wam się minąć linię pressingu, ustawiony zdecydowanie wyżej zawodnik, który dostanie piłkę, będzie mógł ruszyć naprzód albo otworzy się przed nim więcej możliwości podania, w różnych kierunkach…«. Tak wyglądały detale, o których mówił od pierwszego dnia, detale, które tylko on rozumiał, widział lub odkrył… Różniło się to od wszystkiego, co dotąd znałem, to było awangardowe, rewolucyjne i ekscytujące… Co tu dużo mówić: zostałem wyznawcą jego religii”.

W pierwszym sezonie Cruyffa, 1988/89, Barcelona zajęła drugie miejsce w lidze, z pięciopunktową stratą do Realu. Ważniejsze było jednak to, że grając w nowym stylu, Katalończycy pokonali w Bernie Sampdorię 2:0, sięgając po Puchar Zdobywców Pucharów – ich pierwsze europejskie trofeum od siedmiu lat. A równocześnie Cruyff kontynuował przebudowę drużyny: odchodzących Linekera i Francisco Lobo Carrasco zastąpili Michael Laudrup i, co okazało się kluczowe, Ronald Koeman, który właśnie zdobył Puchar Europy z PSV i mistrzostwo Europy z Holandią.

Koeman, dobrze zbudowany blondyn, odznaczający się inteligencją i potężnym strzałem z dystansu, pierwszego sezonu w nowym klubie nie mógł jednak zaliczyć do udanych: Barcelona zakończyła rozgrywki na trzecim miejscu, tracąc do Realu aż 11 punktów – posadę Cruyffa uratował jedynie wygrany finał Pucharu Króla, w którym jego zespół pokonał 2:0 największych rywali Katalończyków. Latem nie brakowało głosów, że w kadrze pierwszej drużyny zachodzą zbyt duże zmiany. Núñez musiał zwalczyć narastające wątpliwości i odeprzeć pokusę zwolnienia kolejnego szkoleniowca.

Karuzela piłkarzy trwała jednak nadal, gdyż Holender wciąż szukał równowagi w składzie, deklarując przy tym, że w klubie zostaną jedynie ci, którzy są gotowi do największych poświęceń dla drużyny. Odeszli Milla, Alonso, Ernesto Valverde i Roberto, z drużyny młodzieżowej przyszli na ich miejsce bramkarz Carles Busquets (ojciec Sergio) i napastnik Jon Andoni Goikoetxea, z CSKA Sofia natomiast sprowadzono niesfornego snajpera Christo Stoiczkowa. Bułgar okazał się ważnym elementem układanki – zawodnikiem nie tylko utalentowanym, ale także odpornym psychicznie, pewnym siebie i nieprzewidywalnym.

Choć La Masia dostarczała mu niezłych zawodników, Cruyff nie był zachwycony sposobem, w jaki funkcjonowała. Kiedy zostawał trenerem Barcelony, wciąż stosowano tam prueba de la muñeca – test nadgarstka – służący do odsiewania za pomocą prześwietlenia kości młodych piłkarzy, którzy nie osiągną w przyszłości 180 centymetrów wzrostu. Holendra nie obchodziło, czy ktoś jest wysoki, czy nie. Dla niego liczyło się panowanie nad piłką, energia i zmysł taktyczny, za jego czasów test nadgarstka przestał więc mieć znaczenie, a wszystkie drużyny juniorskie, od zespołu do lat ośmiu poczynając, zaczęły grać w ustawieniu 3-4-3, oswajając się z wymogami obowiązującymi w pierwszym zespole.

Myślenie w dłuższej perspektywie miało ogromne znaczenie, ale potrzebny był także jakiś szybki sukces. Próba sprowadzenia z Liverpoolu Jana Mølby’ego zakończyła się niepowodzeniem, po którym Cruyff nabrał wątpliwości, czy zarząd w ogóle chciał kupić Duńczyka. A ponieważ Koeman był kontuzjowany, Millę zaś sprzedano, w kadrze Barcelony brakowało defensywnych pomocników. Na pytanie Holendra, który z zawodników młodzieżówki mógłby sprawdzić się w tej roli, jego asystent Charly Rexach odpowiedział natychmiast: Pep Guardiola.

Osiemnastoletni wówczas Guardiola debiutował u Cruyffa już półtora roku wcześniej, w towarzyskim meczu z Banyoles, ale nie wywarł na trenerze dobrego wrażenia: Holender mówił, że jest „wolniejszy niż moja babcia”. Mimo to Cruyff postanowił ponownie rzucić okiem na piłkarza: wybrał się na spotkanie drużyny B, ale okazało się, że Guardiola jest w nim tylko rezerwowym. Na pytanie dlaczego usłyszał, że sztab wolał postawić w tym meczu na roślejszych i bardziej dynamicznych piłkarzy. Cruyff wpadł w furię: „Dobry piłkarz – pouczał współpracowników – nie musi być kawałem byka”.

Pierwszym idolem wychowywanego w La Masii Guardioli był starszy od niego o cztery lata Guillermo Amor: chłopak wstawał dwie godziny wcześniej, by obejrzeć, jak trenuje jego ulubieniec. I to właśnie dyskwalifikacja Amora umożliwiła profesjonalny debiut 19-letniego wówczas Pepa; stało się to w grudniu 1990 roku, w wygranym 2:0 meczu z Cádiz CF. „Zanim został trenerem, zanim został nauczycielem, był wspaniałym uczniem – charakteryzował Guardiolę bramkarz Andoni Zubizarreta. – A kiedy pierwszy raz pojawił się w drużynie, nie chodziło mu tylko o to, żeby nauczyć się grać w piłkę w tym systemie. Jego obsesją było samo uczenie. Zasypywał nas pytaniami, patrzył, poprawiał i w ten sposób samemu nas uczył”.

To właśnie w sezonie 1990/91 wszystko się wykrystalizowało. Pamiętne styczniowe zwycięstwo 2:1 z Realem zapewniło drużynie przewagę w wyścigu o mistrzostwo kraju, utrzymaną mimo tego, że miesiąc później Cruyff przeszedł atak serca. Przed końcem sezonu Holender wrócił zresztą na ławkę rezerwowych, zastępując papierosy lizakami Chupa Chups. W finale Pucharu Zdobywców Pucharów Barça przegrała wprawdzie z Manchesterem United (pogrążyły ją dwa gole Marka Hughesa, któremu wcześniej nie powiodło się w Katalonii po ściągnięciu go przez Venablesa), ale porażki nie uznano za wielkie rozczarowanie – najważniejszy był fakt, że po sześciu latach przerwy zespół znów sięgnął po mistrzostwo Hiszpanii. A równie ważne jak sam sukces okazało się to, co do niego doprowadziło: oto filozofia Cruyffa zaczęła przynosić owoce. Oto Barcelona miała wreszcie zespół, który rok później nazwano „Dream Teamem”.

Choć oko fanów cieszył przede wszystkim techniczny kunszt piłkarzy, Cruyff był przekonany, że podstawą sukcesu są podania i pressing. „Kiedy da się komuś pięć metrów, zawsze będzie wyglądał na dobrego piłkarza, ponieważ nikt na niego nie naciska. Jeśli zaatakuje się go z trzech metrów, to już inna historia – pisał w autobiografii. – Żeby móc tak grać, trzeba być szybkim i umieć zmieniać tempo. Potrzeba było ponad dziesięciu tysięcy godzin treningu, żeby wreszcie osiągnąć poziom Dream Teamu”.

Kluczowe okazało się również ustawienie i Holender potrafił przerywać treningi co kilka sekund, by dokonywać drobnych korekt. Było to niewątpliwie irytujące, ale przynosiło efekty. „To zawodnicy bez piłki decydują, gdzie pójdzie podanie, a nie ten, który ją ma – tłumaczył. – Nowe trójkąty tworzą się za każdym razem, kiedy zawodnik z piłką ma dwie możliwości zagrania. Piłka może wtedy krążyć bez przerwy”. Żeby osiągnąć taki efekt, trzeba było ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. „Im bardziej instynktowna stawała się nasza gra, tym mniej pochłaniała mentalnej energii”. A im głębiej przeciwnik dawał się zepchnąć na własną połowę, tym mniej trzeba było biegać. To właśnie korzenie juego deposición, która stała się podstawą ewangelii według Guardioli. „Jeśli nie jesteś człowiekiem zdyscyplinowanym, nie możesz grać w piłkę – mówił Stoiczkow. – Kiedy napastnicy tracili piłkę, nawet oni się cofali i rozpoczynali pressing, żeby szybko ją odebrać. Żadnego wolnego miejsca. Na tym właśnie polegał koncept Cruyffa”.

W sezonie 1990/91 Guardiola rozegrał tylko cztery spotkania, ale w kolejnym stał się już podstawowym zawodnikiem. „Pep musiał być sprytny – tłumaczył Cruyff. – Tak naprawdę nie miał innego wyjścia. Był do mnie trochę podobny. Musisz mieć świetną technikę, szybko pozbywać się piłki i unikać zderzeń z rywalami, a żeby ich unikać, musisz mieć dobry przegląd pola. To działa jak efekt domina. Szybko zaczynasz mieć oko na szczegóły, widzieć, jak ustawiają się inni piłkarze. Korzystasz z tego i jako zawodnik, i jako trener. Guardiola nauczył się myśleć w ten sposób właśnie dzięki swojej budowie, a miał na tyle szczęścia, żeby trafić na trenera, który przeszedł podobną drogę”.

Guardiola operował zwykle jako defensywny pomocnik, ustawiony tuż przed Koemanem. Nie ma chyba lepszego symbolu determinacji Cruyffa, by rozpoczynać rozgrywanie akcji od tyłu, jak niechęć do obrońców, których jedyną umiejętnością było przerywanie akcji rywala. „Nie byli szybcy i w rzeczywistości nie byli nawet obrońcami” – przyznawał Holender, mówiąc o dwójce swoich faworytów, ale tłumaczył, że tak naprawdę nie miało to wielkiego znaczenia, bo Barça i tak spędzała większość czasu na połowie rywala. Tak długo więc, jak bramkarz zachowywał czujność i gotowość do gry także poza własnym polem karnym, szanse, że drużynę pogrąży jakieś dalekie zagranie za plecy Guardioli i Koemana, były minimalne. Chcąc upewnić się, że Zubizarreta podoła nowym obowiązkom, Cruyff ustawiał go podczas gier treningowych w drugiej linii; chciał, żeby golkiper nabrał pewności z piłką przy nodze, nawet kiedy naciskają nań rywale. Holender „miał też szybkich bocznych obrońców, którzy trenowali jak skrzydłowi” – potrafili prędko wrócić za rywalem i uniemożliwić mu dośrodkowanie. „Trzecią opcją było podanie środkiem. Guardiola i Koeman ustawiali się na tyle dobrze, by zawsze przeciąć tor lotu piłki, nawet jeśli nie byli idealnymi obrońcami-pomocnikami”.

Kolejne mistrzostwo kraju przyszło dzięki porażce Realu w ostatniej kolejce (prowadzący już 2:0 klub ze stolicy przegrał 2:3 spotkanie wyjazdowe z Tenerife – drużyną prowadzoną przez Jorge Valdano, dawnego napastnika Realu – a Barcelona wygrała z Athletikiem Bilbao). Jeszcze istotniejsze było oczywiście to, co wydarzyło się w Pucharze Europy, w którym Katalończycy wyszli zwycięsko ze starcia z Sampdorią po bramce Koemana z rzutu wolnego w 112. minucie rozgrywanego na Wembley finału. A zrobili to w – poniekąd odpowiednich – pomarańczowych strojach. Tamten sukces, jak mówił Eusebio, „był niezbędny, żeby potwierdzić, że zmierzamy w dobrym kierunku. Za ideami musiały pójść wyniki, bo jednak z nich nas rozliczano”.

Sięgnięcie po to trofeum było nieodzowne także dlatego, że Barcelona nigdy wcześniej nie zdobyła Pucharu Europy. Wtedy wydawało się, że gdyby nie dokonała tego ta drużyna, gdyby nie zrobiła tego z Cruyffem, podobna szansa mogłaby się już nie powtórzyć. W noc po zwycięstwie wiceprezydent klubu Joan Gaspart dotrzymał złożonej wcześniej obietnicy i wykąpał się w Tamizie. Następnego dnia z kolei, kiedy drużyna świętowała na balkonie miejskiego ratusza, Guardiola stwierdził: „Obywatele Katalonii, macie to tutaj”, nawiązując do pamiętnych słów katalońskiego przywódcy Josepa Tarradellasa, wypowiedzianych, gdy wrócił z wygnania po śmierci Franco: „Obywatele Katalonii, jestem tutaj”.

Ostatnia kolejka następnego sezonu przyniosła powtórkę z dramatu. Real Madryt znów przegrał na wyjeździe z Tenerife Valdano, dzięki czemu Barcelona ponownie przeskoczyła go w tabeli, tym razem pokonując Real Sociedad. A rok później Katalończycy z Romário na środku ataku zdobyli czwarte mistrzostwo z rzędu. Brazylijski napastnik strzelił trzy gole w kolejnym wygranym 5:0 meczu z Realem, ale najgroźniejszym rywalem w walce o tytuł było tym razem Deportivo La Coruña. Ono również uległo jednak w ostatniej kolejce, dodatkowo kompromitując się tydzień wcześniej nieudanym żartem z Cruyffa przy wykorzystaniu gigantycznego lizaka. Warto dodać, że po lutowej porażce 2:6 z Realem Saragossa Holender obiecał wszystkim członkom drużyny nowe kontrakty, jeśli po raz kolejny obronią mistrzostwo kraju. W ostatnich 10 kolejkach zespół zdobył 28 punktów, ale i tak losy tytułu ważyły się do samego końca: udało się jedynie dzięki temu, że w 90. minucie meczu Depor z Valencią Miroslav Đukić nie strzelił karnego. Dream Team Cruyffa był dobry, ale miał także sporo szczęścia.

Szczęście to wyczerpało się jednak cztery dni później w Atenach, gdzie Barça została rozgromiona 4:0 przez Milan. Być może w ciągu poprzednich czterech lat drużynie zbyt łatwo przychodziło wygrywanie, być może przywykła do myśli, że jest skazana na sukces, a tworzący ją ludzie – w związku z tym, że grali w piłkę w sposób uznawany przez ich charyzmatycznego trenera za jedyny właściwy – uznali się za wybrańców. „Jesteśmy faworytami – deklarował Cruyff przed meczem. – Mamy bardziej kompletny, bardziej waleczny i bardziej doświadczony zespół niż na Wembley [w 1992 roku]. Milan nie może się z nami równać. Podstawą ich gry jest defensywa, podstawą naszej – atak”.

W efekcie drużyna pogrążyła się w samozadowoleniu. „W ogóle się nie przygotowywaliśmy – przyznał asystent Cruyffa, Charly Rexach. – Brakowało nam koncentracji. Ateny były początkiem końca”.

Tyle że nie był to wcale koniec. „W trakcie jakiejś opowieści można stracić na chwilę wątek, ale potem do niego wrócić” – mówił Eusebio. Trzy lata później Cruyff poczuł się dotknięty brakiem zaproszenia na inaugurujący rok stulecia klubu mecz z Atlético, ale jego wpływ na Barcelonę pozostawał oczywisty. Nawet nie piastując żadnego formalnego stanowiska, stał się de facto sumieniem klubu, zachowującą zakulisowe wpływy szarą eminencją, zawsze gotową udzielić rady lub interweniować w czasie kryzysu. Choć zawsze krytykował entorno (dosłownie „środowisko”), które – jego zdaniem – osłabiało klub, nie zauważył, że z czasem sam stał się tym entorno. Być może zresztą dystans był konieczny: jego teorie, oderwane już od kwestii tak prozaicznych jak wyniki, mogły zapuścić korzenie, a on sam stał się symbolem kierunku, w jakim rozwijał się futbol pierwszych dwóch dekad XXI wieku.

[1] Obecnie mówi się, że może to być element dorobionej po fakcie legendy, ale pisano o tym wówczas w „Glasgow Herald”, którego wiarygodność trudno podważać.

[2] Grający po lewej stronie trzyosobowej drugiej linii w ustawieniu 2-3-5 [przyp. tłum.].

[3] Chodzi o styl push and run, w którym jedną z gwarantujących płynność gry zasad jest szybkie odegranie piłki do kolegi, obiegnięcie próbującego krycia rywala i natychmiastowe otrzymanie piłki z powrotem [przyp. tłum.].

[4] Później zaś prowadził między innymi Tottenham i reprezentację Anglii [przyp. tłum.].

[5] Pod taką nazwą w latach 1939–1976, czyli w zasadzie podczas rządów Franco, odbywały się krajowe rozgrywki pucharowe, obecnie organizowane jako Puchar Króla [przyp. tłum.].

[6] Ten i inne cytaty z Autobiografii Johana Cruyffa pochodzą z jej polskiego przekładu, który ukazał się w 2017 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego. Autorem tłumaczenia jest Krzysztof Skonieczny [przyp. tłum.].

[7] Doszło do niej w trakcie mistrzostw świata w 1974 roku, podczas meczu Holandii ze Szwecją, kiedy Cruyff nagłym zwrotem o 180 stopni wyprowadził w pole obrońcę Jana Olssona [przyp. tłum.].

[8] A. Camus, Upadek, przeł. J. Guze [przyp. tłum.].

[9] Więcej o tym piszą Simon Kuper i David Winner w artykule Comparing Apple with Oranje w trzecim numerze kwartalnika „The Blizzard”.

[10] Jacob Berend Bakema (1914–1981) był także praktykiem, holenderskim architektem modernistycznym, który zasłynął między innymi podczas odbudowy Rotterdamu po drugiej wojnie światowej [przyp. tłum.].

[11] Stwierdzenie, że Cruyff był pierwszą „fałszywą dziewiątką”, jest oczywiście nieścisłością (podobnie jak myląca byłaby sugestia, że Cruyff instynktownie nie cofałby się do drugiej linii w poszukiwaniu wolnej przestrzeni; w trakcie meczu z Realem proces ten jedynie sformalizowano albo przeprowadzono bardziej świadomie). Już w ostatniej dekadzie XIX wieku napastnicy usiłowali uwalniać się od krycia przez cofanie się spod bramki rywala. Pierwszy sławę z tego powodu zyskał G.O. Smith z Corinthians [mowa o słynnej drużynie amatorskiej z Londynu, działającej w latach 1882–1939, nie o brazylijskim klubie z São Paulo – przyp. tłum.], torujący drogę wielu znakomitym dyrygentom z drużyn argentyńskich grających w latach 20. poprzedniego stulecia, Matthiasowi Sindelarowi z austriackiego Wunderteamu z lat 30. bądź Nándorowi Hidegkutiemu z wielkiej reprezentacji Węgier z początku lat 50., a być może nawet Alfredo Di Stéfano z Realu Madryt, który określał swoją rolę jako delantero retrasado, opóźniony napastnik.

[12] Po zderzeniu z Marinho w trakcie meczu Holandia – Brazylia na mistrzostwach świata w 1974 roku stracił przytomność, wydaje się jednak, że w zachowaniu Brazylijczyka nie było złej woli.

[13] Barcelona to więcej niż klub [przyp. tłum.].

[14] Do napaści na dom Cruyffa i próby porwania doszło w 1977 roku; przez kilka miesięcy jego rodzina znajdowała się pod ochroną policji [przyp. tłum.].

[15] Gra pozycyjna [przyp. tłum.].

[16] Dosłownie cantera to kamieniołom, w tym znaczeniu chodzi jednak o drużynę młodzieżową.

The Barcelona Legacy

Copyright © by Jonathan Wilson 2018

Copyright © for the translation by Michał Okoński 2021

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2021

Redakcja – Grzegorz Krzymianowski

Korekta – Maciej Cierniewski

Projekt typograficzny i skład – Joanna Pelc

Projekt okładki – The Book Designers

Adaptacja okładki – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Fotografie na okładce – Shutterstock.com (Oleksandr Osipov, Piotr Piatrouski, kivnl, Maxisport, OSTILL is Franck Camhi)

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek

inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana

elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu

bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2021

ISBN EPUB: 9788381293853ISBN MOBI: 9788381293846

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Dagmara Kolasa

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka

Promocja: Piotr Stokłosa, Aldona Liszka, Szymon Gagatek, Aleksandra Parzyszek

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga, Karolina Żak

E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Łukasz Szreniawa, Marta Tabiś, Paweł Kasprowicz

Administracja i finanse: Klaudia Sater, Monika Kuzko, Honorata Nicpoń

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl

Spis treści
Okładka
Strona tytułowa
Nota od tłumacza
Rozdział pierwszy. Wielka tradycja
Rozdział drugi. Największe seminarium w historii
Rozdział trzeci. Wyjątkowy
Rozdział czwarty. Z holenderskiego
Rozdział piąty. Powrót króla
Rozdział szósty. Erupcja
Rozdział siódmy. Jak syjamskie bliźnięta
Rozdział ósmy. Kontrreformacja
Rozdział dziewiąty. Nieustająca burza
Rozdział dziesiąty. Ewolucja
Rozdział jedenasty. O jeden most za daleko
Rozdział dwunasty. Manchester (re)united
Rozdział trzynasty. Idealizm i współczesny futbol
Podziękowania
Bibliografia
Zdjęcia
Strona redakcyjna