Dziecię wieszczek - Paul Heyse - ebook

Dziecię wieszczek ebook

Paul Heyse

0,0

Opis

Dziecię wieszczek” to nowela w trzech pieśniach Paula Heyse’a, niemieckiego pisarza, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury.

“Był sobie... tak się zwykle zaczynają

Bajki; lecz któż ich chętnie dzisiaj słucha?

Świat dziwnie dojrzał, a cuda nie mają

Żadnego wpływu na ludzkiego ducha.

Romans, nowella nawet, rozkwitają

Pod hasłem: „naprzód” — Na pieśni — posucha!

A kto nadzieją sławy się kołysze,

Niech póki życia nic wierszem nie pisze.”

Fragment książki “Dziecię wieszczek

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 60

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Paul Heyse

DZIECIĘ WIESZCZEK

Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-271-1
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

Pieśń pierwsza

Był sobie... tak się zwykle zaczynają

Bajki; lecz któż ich chętnie dzisiaj słucha? Świat dziwnie dojrzał, a cuda nie mają Żadnego wpływu na ludzkiego ducha. Romans, nowella nawet, rozkwitają Pod hasłem: „naprzód” — Na pieśni — posucha! A kto nadzieją sławy się kołysze, Niech póki życia nic wierszem nie pisze. Gdzie czas, gdy starcom, mimo siwych włosów, Zaczarowany flecik Oberona Świat rzeczywisty zdmuchiwał z przed nosów?... Czas ów, gdy dziewczę tuliło do łona Swego Schillera?... gdy z Goethem, niebiosów Sięgał młodzieniec?... Gdzie myśl rozmarzona, Co boskie dźwięki pieśni wieszczów chwyta? Zamiast ich czytać — dziś o nich się czyta.

Odkąd się życie po relsach, wrąc, toczy I leci z parą — śniąc tylko o złocie, Któż muz wybrańca chce widzieć na oczy, Lub słuchać w zgrzycie maszyn i łoskocie? — „Dla nie palących” — tłum trzeźwy się tłoczy; Ty Auerbacha dobywasz w przelocie... Zaledwo został przez ciebie odczuty, Świst... słychać okrzyk: „Stacya! trzy minuty!” Bogi wszechmocne! cóż pocznie w tej wrzawie Mówiące rymem tylko „wieszczek dziecię?” Sądzę, że nikt z was trzech pieśni w oktawie Z rękawa łatwo nie wytrząśnie; przecie Tłum ani głową nie skinie łaskawie... Przyjaciel nawet, z zwątpieniem poecie Rękę podaje... a wielka krytyka Brak mi trzeźwości współczesnej wytyka. Mniejsza! dni lepsze ujrzy, kto dożyje... Co do mnie, choćby ludzie śmiać się mieli, Czar stary łatwo duszę mą podbije. Strofa Aryosta zawsze mnie weseli. Pył — i dym, który nad głową się wije W wiecznego piękna spłókuję kąpieli... Na wielkiej drodze, wbrew karnej ustawy Pas rozwiązuję — i pluskam w oktawy.

Kto się tem gorszy, niech zdala zostanie, I niech na sucho ratuje swą duszę. Wam jednak, zacni panowie i panie, Maleńkie słówko powiedzieć tu muszę: Ściśle prawdziwem jest opowiadanie, Które fantazyą upiększyć się kuszę; I mimo polot tych strof idealny, Kierunek cały nawskróś jest realny. Już Jakób Cazotte rozsnuwał ten wątek; Duch jasny, przecież — źródło mętnej wody, Większą część jego pieśni i pamiątek Czas zatarł, pisma jego wyszły z mody. I tylko jeden pozostał nam szczątek, Na wieki piękny i na wieki młody: „Le diable amoureux” — (ostrzegam w nawiasie, Że niedorostkom od książki tej zasię). Otóż opowieść naszą fantastyczną, Cazotte z uśmiechem satyra, podaje Pełną psot, figlów, cyniczną, drastyczną, Rażącą czasów naszych obyczaje... Lecz ja całą jej wartość artystyczną Nanowo z źródeł pierwotnych dostaję. Co tu nadmieniam, niech przyzna lub przeczy Znawca Cazotta, — a teraz — do rzeczy!

Był sobie pewien książe w Astrachanie; Kalilbad-hanem zwali go poddani; A był tak piękny jak wiosny zaranie. Królowa matka, mądra bardzo pani, Gdy mąż jej zaległ grobowe posłanie, Tak wychowała syna, by był dla niej Podporą, chlubą, wsparciem i obroną, Gdy włos zbieleje pod ciężką koroną. Zaledwo chłopca puszczała od boku: Na radzie państwa, na modłach w meczecie, On wszędzie musiał dotrzymać jej kroku, Pieszo, czy konno, czy w dworskiej karecie. W cnoty wzrastało w promieniach jej wzroku To ukochane i pieszczone dziecię; I nocą nawet przy niej zasypiało, Kotarą tylko oddzielone białą. Płoszony jednak troskami i trudem, Sen odlatywał od powiek królowej. Komuż, z tych wielkich, co stoją nad ludem, Spać obowiązek pozwala surowy? Nie było zatem dziwem, ani cudem, Że próżno księżna w puhar kryształowy Mieszała opium... aż w szczęśliwej chwili Znalazł się sposób, co snem ją posili.

Trzy stare wiedźmy, wsławione bajkami, Co opowieści, jak przędzę w lot snuły, Kazała przyzwać, hojnemi datkami Uposażyła je z własnej szkatuły; Zamianowawszy „hof-usypiaczkami Królewskiej mości” te stare gaduły... A gdy noc przyszła, zkolei wezwana Bajarka — dziwy prawiła do rana. Królowej jednak — szczególnej kobiecie, Którą poddanych losy rozbudzały — Baśnie o cudach niebywałych w świecie Zbyt dziecinnemi nieraz się zdawały. W miejscach, gdzie każdy wzdrygnąłby się przecie, Jej cicho do snu powieki spadały; I często — wolna od sztucznej ekstazy — Ziewnęła przez nos, raz po raz, trzy razy. Ale bajarzom nie zbraknie rezerwy Publiki, która oklaskuje rada Dowcip — i głupstwa, w równym stopniu werwy. Jakże inaczej żyłaby gromada Partaczy w sztuce?... Bywają też nerwy, Których narkotyk do snu nie układa. Dość, że ziewania królowej przyczyna W dziwną bezsenność wprawiała jej syna.

Wstrzymując oddech, by lekkiej kotary Nie wzruszyć, leżał i nie zmrużył oka, Śledząc z przejęciem straszliwe poczwary, Karłów, olbrzymów, skrzydlatego smoka I pięknych książąt czyny nie do wiary I dobrą wróżkę, co czuwa zwysoka, Aż przez płomienie i burze szalone, Luby zdobędzie królewską koronę. O piękny wieku! o wieku złudzenia! Gdy wymysł z prawdą majaczą złączone... Gdy się do cudów zbliżamy bez drżenia, A rzecz zwyczajna przed oczy olśnione, Jak cud się zjawia... gdy senne marzenia Na jawie snują niteczki złocone!.. Obcą ci jeszcze ta mądrość wytarta: „Żadna rzecz twego podziwu nie warta”. Tak fantastycznych i lotnych mar tłumy Nad Kalilbadem, znęcone, bujały, Że często w zmierzchu głębokiej zadumy Młodzieniec tonął w słoneczny dzień biały. Wówczas odgarniał grzywy, co jak szumy Kaskady na kark rumaka spadały, Wbijał ostrogi — i puszczał wędzidła — A koń go nosił, jak gdyby miał skrzydła.

I jak dzień długi, lubił się przedzierać Przez las, w dumaniach pogrążony cały, Bez celu, ścieżki nie racząc wybierać. A za nim murzyn łuk nosił i strzały, I milcząc, z nudów zdawał się umierać, Tak mu wycieczki owe dokuczały; Bo musiał gonić za pana rozpędem, Który się dziwnym stał pod każdym względem. Przed lada jamą wydrążoną w skale Zsiadał, by drzeć się przez ciernie i głogi, I wołać: „Sezam, otwórz się!” — zuchwale, I wypatrywać tajemnicze drogi Do Aladyna skarbów; wierząc stale, Że trafi wreszcie w dobrej wróżki progi, Ptakom i gadom przyglądał się bacznie; I czekał rychło który mówić zacznie. I to w tym wieku, gdy chluba narodu, Młodzież współczesna oddawna urąga Podobnym baśniom i wie już od rodu, Że skarby wróżek nie warte szeląga; Że koń skrzydlaty, godzien jej zachodu, Jest ten, co stawkę w wyścigu osiąga; Że siłą — wiedza, czas — złotem, a stary Ideał, to wy, o srebrne talary!

Lecz taki książę, któremu nie trzeba Zdobywać sobie karyery na świecie, Ni w pocie czoła dorabiać się chleba, Ten — śmiać się może z tego! jemu przecie, Czego zapragnie to wnet spada z nieba; On żyje we śnie rozkosznym, jak dziecię... I, jeśli duchem nie chce spać na wieki, Musi cel pragnień mieć bardzo daleki!

Negr realistą był najczystszej wody I za waryata miał pana swojego, Sądząc, i słusznie, że książę ten młody Mógłby coś bardziej robić książęcego, Jak pukać w skały; sam lubił przygody I nie był wrogiem uciech, lecz innego Trochę rodzaju; a choć łeb miał siwy, W lot chwytał każdą, jak ptaka myśliwy. Kiedy więc księżna spostrzegła stroskana Zadumę syna, wnet negra przyzwała, Który znał jeszcze nieboszczyka pana, I rzekła: „dusza księcia posmutniała, (Znać, że w Szekspirze była oczytana), Dlategom ciebie do rady wybrała... Co robić? — Hussejn kłania się co słowo; — „Pozwól mi działać wszechwładna królowo!”

I korzystając z pierwszej sposobności, Drogę skierował do uroczej wioski, Która wśród winnic świeżej zieloności Kryła się, jakby eden jaki boski. Tam z ojcem starym żyły w samotności Trzy piękne dziewy, młode — i bez troski: Z ich-to pomocą, w chlubnem przedsięwzięciu, Miał mądry mentor rozum wrócić księciu, Lecz dziki książę, gdy śliczne dziewczęta Puhar mu wina podały z uśmiechem, Nie spojrzał nawet w błyszczące oczęta, Jakby był ślepym, lub mniemał to grzechem; I czarę, która była owinięta Wieńcem róż młodych, odstawił z pośpiechem... A kiedy piękne puściły się w skoki, Ostrogą konia spiął w obydwa boki. „Ha — myślał Hussejn — od jednego cięcia Drzewo nie pada; a pierwszy krok pono Zawsze najcięższy... Ja-bo od chłopięcia Miałem nicponia sławę ustaloną... Lecz do takiego białego panięcia, Co to ma brodę ledwo opuszoną, Kobieta zawsze w pół drogi wyjść musi. Inaczej — mądry będzie, kto go skusi!

Z trzech sióstr, dwie były zbyteczne w intrydze; A wszystkie nadto pierzchliwe — i młode. Inny tu atut grę weźmie, jak widzę!” Pod wieczór zatem obmyśla wygodę (Księcia i koni folgując fatydze) W oberży, kędy lubiąca swobodę, Gosposia, hoża i nie nazbyt święta Obskubywała wędrowne ptaszęta. Przezacny mentor wciągnął ją do spisku; Jak łatwo zgadnąć, prosić się nie dała. Chłopiec był piękny — i godzien uścisku Tej