Dwaj bracia - Ben Elton - ebook

Dwaj bracia ebook

Ben Elton

4,6

Opis

Jest rok 1920, Berlin. Frieda Stengel, niemiecka Żydówka, rodzi Paulusa i Ottona. W Monachium powstaje zbrodnicza NSDAP. Losy bliźniaków wydają się przesądzone... Na szczęście zabrakło wody w kranie!
Jeden z chłopców trafia do szkoły kadr Wehrmachtu i SS, drugi walczy na froncie. W imię miłości do tej samej dziewczyny. A gdy wojna się kończy, dla tych, co przeżyli, jakby trwa - w brytyjskim Secret Service i komunistycznej Stasi.

Ben Elton oparł książkę na autentycznych losach swojej rodziny. Przenosi czytelników w najmroczniejsze czasy jakie przeżyła ludzkość. Poruszające.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 647

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (29 ocen)
23
2
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zochna2

Dobrze spędzony czas

i
00
Joannab2

Nie oderwiesz się od lektury

Przerażająca, pełna bólu i cierpienia. Jednocześnie wzruszająca i pełna miłości. Fantastycznie i szybko się czyta. Książka godna polecenia z pełnym przekonaniem.
00

Popularność




Two brothers© 2012 by Ben Elton

Published as Two Brothers by Transworld Publishers.

All rights reserved

Polish edition copyright©2015 Zona Zero

All rights reserved

Wydawnictwo Zona Zero, Warszawa 2015

SERIA: Piętro wyżej

Organizator projektu: Łomnicka-Agencja PR

[email protected]

Przekład z języka angielskiego: Elżbieta Maciejewska

Projekt graficzny okładki: RJ Projekt Robert Jasiński

Na okładce wykorzystano zdjęcia:

© Laura Maeva / Shutterstock.com

© Rob van Esch / Shutterstock.com

© KateStone / Shutterstock.com

Redakcja: Elżbieta Szelest

Korekta: Agnieszka Sroka

Skład: Typo2, Jolanta Ugorowska

ISBN: 978-83-935847-2-7

Wszystkie postaci występujące w książce są fikcyjne, z wyjątkiem postaci historycznych i faktów. Wszystkie podobieństwa do osób prawdziwych są przypadkowe.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

Wydrukowano w Polsce

POWIEŚĆ „DWAJ BRACIA”

DEDYKOWANA JEST MOIM STRYJOM:

HEINZOWI EHRENBERGOWI, KTÓRY SŁUŻYŁ W WEHRMACHCIE

OD 1939 DO 1945

I

GEOFFREYOWI ELTONOWI, KTÓRY SŁUŻYŁ W ARMII BRYTYJSKIEJ

OD 1943 DO 1946

DZIEWCZYNA NA WÓZKU

Berlin, 1920

FRIEDA STENGEL zbudziła się ze snu wypełnionego maleńkimi kopnięciami i stwierdziła, że jej nocna koszula i prześcieradło są zupełnie mokre.

Świt już dawno wstał, ale początek dnia nie zrobił wiele dla zwalczenia ciemności i przygnębienia poprzedzającej go długiej i mroźnej nocy. Jej oddech zawisał ciężko w przyćmionym świetle, gdy budziła męża.

– Wolfgang – wyszeptała. – Odeszły mi wody.

Usiadł gwałtownie na łóżku.

– Dobrze! – powiedział, rozglądając się dziko dookoła, usiłując się dobudzić. – Dobrze! Wszystko w porządku. Mamy plan.

– Jeszcze nie rodzę – uspokajająco powiedziała Frieda. – Nie mam bólów ani skurczów. Ale już się zaczęło, to pewne.

– Zachowaj spokój – powiedział Wolfgang, staczając się z łóżka i potykając o buty, które zostawił w pobliżu na wszelki wypadek. – Mamy doskonały plan.

Frieda spodziewała się bliźniąt, więc miała zagwarantowane miejsce na poród w szpitalu. Akademia Medyczna Berlin Buch znajdowała się wiele kilometrów od Friedrichshain, gdzie mieszkali, po drugiej stronie miasta. Szamocząc się z ubraniem, Frieda mogła tylko pocieszać się nadzieją, że dzieci nie będą się spieszyć.

Wolfgang wziął żonę pod ramię i zeszli po omacku trzy piętra dzielące ich mieszkanie od ulicy. Winda w budynku była starodawna i zdezelowana, więc zdecydowali, iż w przypadku tak ważnej podróży nie można mieć zaufania do ciasnej żelaznej klatki.

– Pomyśl, co by było, gdybyśmy w niej utknęli i gdybyś urodziła dzieci między piętrami – żartował Wolfgang. – Jest przeznaczona tylko dla trzech osób! Ta jędza dozorczyni na pewno doniosłaby na nas do wspólnoty mieszkaniowej.

Niebo, które pochyliło się nad parą młodych, gdy wyszli na oblodzony chodnik, było tak ciemne i szare, jakby wykuto je z żelaza w piecach słynnej odlewni Kruppa w Essen, a potem nitami ze stali przymocowano nad Berlinem. Berlin zdawał się stale kulić pod niebem ze spiżu. Wojenne zimy i te, które potem nastąpiły, były rzeczywiście srogie i mijając spieszących rano do pracy robotników, którzy kulili się przed kąsającym zimnem wschodnim wiatrem, trudno było Friedzie i Wolfgangowi pamiętać, że w Berlinie bywają też inne pory roku niż zima. Że był taki czas, gdy każde drzewo na Unter den Linden oślepiało jaskrawym kwieciem, a po Tiergarten spacerowali starsi panowie bez marynarek i dziewczyny bez pończoch.

Jednak w lutym 1920 roku wiosna i lato stanowiły odległe wspomnienie, marzenie o lepszych czasach, zanim wybuchła nad Niemcami katastrofa Wielkiej Wojny. Wydawało się, że nieboskłon jest podziurawiony salwami i że ciągle grzmi, a gdzieś za horyzontem, na polach Belgii i Francji i na nieskończonych stepach Rosji ciągle jeszcze huczą działa.

Oczywiście, nawet gdyby było ich na to stać, nie można było znaleźć żadnej taksówki, a tramwaje jak zwykle rozpoczęły kolejny ze swych strajków. Dlatego Stenglowie zamówili ręczny wózek u handlarza warzywami z sąsiedztwa.

Herr Sommer czekał na nich przed sklepem z wózkiem i bukietem marchewek przewiązanym wstążkami.

– Różowa i niebieska – powiedział Sommer – bo Wolf zapewnił mnie, że będziecie mieli chłopca i dziewczynkę. Rodzina w komplecie, raz a dobrze.

– To będą dwaj chłopcy – odparła stanowczo Frieda. – Uważaj, bo będą kłopoty, za parę lat będą ci podbierać jabłka!

– Jeśli będę miał jakieś jabłka – spokojnie odpowiedział handlarz, podczas gdy Wolfgang zaczął pchać wózek, ślizgający się i pobrzękujący na oblodzonym bruku.

W tej chwili w pobliskiej uliczce zabrzmiały strzały z automatu, ale zignorowali je, tak jak zignorowali wołania i wrzaski, które po nich nastąpiły, stuk podkutych butów i dźwięk tłukącego się szkła.

Strzały, podkute buty i tłukące się szkło były dla Friedy i Wolfganga zwykłymi odgłosami miasta, już ich nie zauważali. Były w Berlinie tak pospolite, jak wołania sprzedawców gazet, śpiew ptaków w parkach i stukot kół pociągu nadziemnej kolei. Wszyscy je ignorowali, schylając głowy, szybko przechodząc obok, spiesząc, aby nie spóźnić się i stanąć w wybranej kolejce.

– Przeklęci idioci – mruknął jednonogi weteran, mijając ich na swoich kulach.

– Masz rację – odparł Wolfgang do pleców mężczyzny i ogolonej głowy w małej wojskowej czapce.

Gazety nazywały te ciągłe zamieszki rewolucją – ale jeśli to była rewolucja, to jakaś szczególnego niemieckiego kroju. Administracja ciągle działała i biznesy się kręciły. Dzieci bawiły się na chodnikach. Sekretarki od ósmej trzydzieści były przy swoich maszynach do pisania. Policja dalej sprawdzała numery na zaparkowanych samochodach, nawet jeśli ich właściciele w pobliskich piwnicach właśnie kopali kogoś, żeby zabić albo sami ginęli od kopniaków.

Berlin po prostu dalej zajmował się swoimi sprawami, gdy w czasie przerwy obiadowej członkowie komunistycznych gangów i prawicowych jednostek Freikorps zabijali się nawzajem.

Frieda i Wolfgang też jakoś sobie radzili, a przynajmniej Wolfgang, mimo zimna, spocony za wózkiem, wioząc żonę przez zagruzowane ulice, klnąc i złorzecząc, gdy musiał okrążać przypadkową barykadę, aż wreszcie dotarli do okazałych schodów słynnego szpitala akademickiego na pięć tysięcy łóżek przy Lindenberger Weg, największego w całej Europie.

Wolfgang zatrzymał wózek, wciągnął głęboko lodowate powietrze i zdjął torbę Friedy.

– Dosyć ciężka, co? – sapnął. – Naprawdę potrzebujesz tych wszystkich książek?

– Mogę tu trochę zostać – odpowiedziała Frieda, ciężko zsuwając się na chodnik po tylnej klapie wózka, krzywiąc się, gdy cały ciężar ciała spoczął na opuchniętych kostkach. – A mam jeszcze trochę roboty.

– No tak, rozumiem cię, Fred – przytaknął Wolfgang, racząc się papierosem. – Wyszłaś za muzyka. Muzyka, który nadal ma nadzieję, że kiedyś będzie żył na takim poziomie, do którego będzie chciał się przyzwyczaić.

– Wolf, jesteś kompozytorem – uśmiechnęła się Frieda. – A nie jakimś tam muzykiem. Powiedziałam rodzicom, że wychodzę za przyszłego Mendelssohna.

– Niech Bóg broni, mam nadzieję, że nie. Za dużo tam melodii. Muzyka do kotleta to nie dla mnie, Freddy, wiesz dobrze.

– Ludzie lubią melodie. Płacą za melodie.

– Dlatego, kiedy nadarzyła się okazja, wziąłem sobie miłą i mądrą dziewczynę. Każdy jazzman potrzebuje zaślepionej pani doktor, żeby o niego dbała.

Wolfgang objął Friedę w jej gargantuicznej talii i pocałował.

Frieda roześmiała się, wyzwalając się z jego objęć.

– Nie jestem zaślepiona, jestem zaledwie tolerancyjna. I nie jestem też panią doktor. Jeszcze nie, ciągle mam do zdania końcowe egzaminy. Uważaj na moje książki. Są pożyczone i każą ci zapłacić karę, jeśli znajdą choćby zagniecenie na którejś stronie.

Frieda studiowała medycynę na Uniwersytecie Berlińskim. Dostała nawet stypendium, w co jej głęboko konserwatywni rodzice wciąż jeszcze nie mogli uwierzyć.

– To znaczy, że płacą za edukację? Nawet kobietom? – dopytywał ojciec z niedowierzaniem.

– Muszą, tato. Większość chłopców nie żyje.

– Mimo wszystko. Kobiety lekarzami? – odparł ojciec, kryjąc zakłopotanie w solidnych, ponadczasowych, krótko przyciętych pruskich wąsach. – Kto miałby do nich zaufanie?

– A kto będzie miał wybór? – odparowała Frieda. – To dwudziesty wiek, tato, powinieneś wreszcie się dołączyć, minęły już dwie dekady.

– Mylisz się – powiedział ojciec z ponurym namaszczeniem. – Dopiero niedawno się zaczęło, kiedy abdykował Jego Cesarska Mość. Tylko Bóg wie, gdzie i kiedy to się skończy.

Ojciec Friedy był policjantem, a matka dumną gospodynią domową. On przynosił pieniądze, ona prowadziła dom i wychowywała dzieci. Ich postawy kształtowały się za kajzera i polityczne i kulturalne trzęsienie ziemi w powojennej Republice Weimarskiej zupełnie ich zdezorientowało. Żadne z nich nie rozumiało rządu, który zajmował się równością płci, chociaż nie potrafił zahamować strzelaniny na ulicach.

Ani zięcia, który założył rodzinę, chociaż nie było go stać nawet na taksówkę, żeby zawieźć żonę do szpitala.

– Gdyby tata zobaczył, jak wieziesz ciężarną żonę do porodu wózkiem handlarza warzywami, to wziąłby strzelbę i cię zastrzelił – skomentowała Frieda, gdy mozolnie wspinali się po szpitalnych schodach.

– On mnie prawie zastrzelił za to, że zaszłaś w ciążę – odparł Wolfgang, szukając w kieszeniach marynarki skierowania do szpitala.

– Zrobiłby to, gdybyś się ze mną nie ożenił.

– No, mam je. Jesteśmy na miejscu.

Wokół nich kłębili się chorzy, zmarznięci ludzie, tłocząc się w ogromnych szpitalnych drzwiach.

– Wrócę dziś wieczorem – powiedział Wolfgang. – Żeby mi was było wtedy już troje.

Frieda złapała go za rękę.

– Dobry Boże, Wolf… – wyszeptała. – Jak to ująłeś… Dziś jesteśmy tylko my dwoje, a jutro będziesz ty, ja… i nasze dzieci.

Powiew wiatru sprawił, że zadrżała. Nieprzyjemny, mokry od deszczu chłód przeniknął przez jej cienkie ubranie. Wolfgang jeszcze raz objął ją, tym razem nie żartobliwie, ale namiętnie, niemal z desperacją. Dwoje zmarzniętych ludzi wtulonych w siebie pod nieubłaganymi granitowymi kolumnami olbrzymiego miejskiego budynku.

Dwa młode serca bijące do wtóru.

Dwa kolejne, jeszcze młodsze, w cieple brzucha Friedy.

Cztery serca zespolone miłością w surowych uderzeniach innego, wielkiego serca. Zrobionego z kamienia i żelaza. Berlina, serca Niemiec.

– Właśnie tak – odparł Wolfgang. – Ty, ja i dzieci. Najlepsza i najpiękniejsza sprawa, jaka kiedykolwiek istniała.

I po raz pierwszy mówił bez uśmiechu, nie próbując żartować.

– Tak, jaka kiedykolwiek istniała – cicho powiedziała Frieda.

– No, dobrze. To do roboty, Fred. Nie będziemy stać i się roztkliwiać na tym cholernym zimnie.

Nie było mowy, żeby Wolfgang mógł zostać i czekać w szpitalu. Niewielu przyszłych ojców mogło sobie pozwolić na oczekiwanie przed oddziałem porodowym, rozdając tradycyjne cygara. Herr Sommer potrzebował wózka, a Wolfgang, jak wszyscy inni w tym mieście tej okropnej zimy, musiał stanąć w kolejce.

– U Horsta jest mięso – powiedział, schodząc po schodach do miejsca, gdzie zostawił wózek. – Jagnięcina i wieprzowina. Mam zamiar zdobyć trochę dla ciebie, nawet jeśli miałbym zastawić moje pianino. Potrzebujesz żelaza, jeśli masz karmić naszego synka i naszą córeczkę.

– Naszych synków – odparła Frieda. – To będą chłopcy. Mówię ci, kobieta to wie. Paulus i Otton. Chłopcy. Mają szczęście chłopaki.

– Dlaczego mają szczęście? – zawołał Wolfgang. – To znaczy poza tym, że będą mieli najpiękniejszą mamę na świecie?

– Bo są bliźniakami. Będą mieli siebie nawzajem, Wolf. To trudne miasto w trudnym świecie. Ale cokolwiek się zdarzy – nasi chłopcy będą zawsze mieli siebie nawzajem.