Duchy dżungli - D.J. Hope - ebook + książka

Duchy dżungli ebook

Hope D.J.

0,0
12,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W styczniu 1942 roku Japonia zaatakowała Birmę (obecnie Mjanma) z myślą o odcięciu tzw. Drogi Birmańskiej, ciągnącej się na pograniczu chińsko-birmańskim, która stanowiła kanał zaopatrzeniowy dla wojsk Czang Kaj-szeka. Po trzech miesiącach wojska cesarskie odniosły zwycięstwo, do którego przyczyniła się ich wieloletnia praca wywiadowcza poprzedzająca inwazję. Żmudna wojna na Pacyfiku położyła na obie łopatki Japończyków. Sprawiła też, że Amerykanie stali się potęgą w tej części. NW 1945 roku niewielu Brytyjczyków zdawało sobie sprawę z tego, że ich potęga dogasa, a rola, jaką od wieków odgrywali na Dalekim Wschodzie, kończy się.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Cienie nabierają kształtu

Strzał ostrze­gaw­czy przed dzio­bem skło­nił szy­pra japoń­skiego kutra rybac­kiego „Fukuma Maru” do zatrzy­ma­nia sil­nika. Na tych wodach pod­zwrot­ni­ko­wych, w różo­wym świe­tle szybko jaśnie­ją­cego poranku, kadłub statku led­wie odci­nał się od sza­rych fal. Ale dowódca holen­der­skiej kano­nierki patro­lo­wej miał widocz­nie wszel­kie powody, żeby inte­re­so­wać się kutrami japoń­skimi, które ostat­nio poja­wiły się w znacz­nej licz­bie na wodach Pacy­fiku w pobliżu Molu­ków. Papiery kutra były w porządku, nato­miast liczeb­ność załogi i jej mar­sowy wygląd nie bar­dzo spodo­bały się porucz­ni­kowi. Szcze­gólną uwagę ofi­cera zwró­ciła radio­sta­cja rybac­kiej łupiny. Takim apa­ra­tem można było nada­wać depe­sze na drugi koniec świata. Szy­per oświad­czył jed­nak, że jego firma zało­żyła na wszyst­kich stat­kach radiowe sta­cje. Dodał wyzy­wa­jąco: „Najwidocz­niej im się to opłaca”.

Nie było powodu, żeby aresz­to­wać podej­rzaną łajbę japoń­ską. Nato­miast w rapor­cie z rajdu patro­lo­wego komen­dant kano­nierki wyli­czył kil­ka­dzie­siąt nazw zatrzy­ma­nych bądź zaob­ser­wo­wa­nych stat­ków japoń­skich uwi­ja­ją­cych się w jego sek­to­rze.

We wszyst­kich rapor­tach mor­skich owych dni pod koniec listo­pada 1941 roku powta­rzały się te same infor­ma­cje. Doświad­czeni mary­na­rze zakli­nali się, że tylko patrzeć, a doj­dzie do walki z Japo­nią. Rów­nież wywiady wojsk lądo­wych ame­ry­kań­skich, angiel­skich i holen­der­skich pod­kre­ślały wzmo­żoną dzia­łal­ność „cieni”. Fran­cuzi na pogra­ni­czu Indo­chin mieli już do czy­nie­nia nie z „cie­niami”, lecz z nor­mal­nymi oddzia­łami woj­sko­wymi, które naj­bez­czel­niej w świe­cie nie dostrze­gały zna­ków gra­nicz­nych i przy lada oka­zji ostrze­li­wały roz­ma­ite obiekty.

Nie ule­gało wąt­pli­wo­ści: to już nie była robota nor­mal­nych „cieni” japoń­skich, czyli ogrom­nej armii szpie­gów, któ­rzy w naj­roz­ma­it­szy spo­sób słu­żyli cesar­skiemu wywia­dowi woj­sko­wemu. To były wyraźne przy­go­to­wa­nia do agre­sji. Naj­wi­docz­niej kie­ru­nek połu­dniowy brał górę w aktu­al­nej poli­tyce japoń­skiej. Dzi­wić mogło tylko to, że rząd ame­ry­kań­ski jak gdyby nie zwra­cał uwagi na wszyst­kie sygnały. W Waszyng­to­nie bawiła wła­śnie spe­cjalna misja japoń­ska. Dostawy ame­ry­kań­skie dla Japo­nii nawet wzra­stały. Dawało to pew­nym ludziom wiele do myśle­nia, zwra­cało uwagę spe­cja­li­stów na naj­wyż­szym szcze­blu. Oczy świata wpa­trzone były tym­cza­sem w wyda­rze­nia roz­gry­wa­jące się na euro­pej­skim fron­cie wschod­nim. Szyb­kie postępy wojsk nie­miec­kich w Rosji zda­wały się raczej zapo­wia­dać jakieś dzia­ła­nia japoń­skie na pół­nocy. Ist­niał prze­cież pakt Ber­lin–Tokio–Rzym.

Cho­ciaż, prawdę mówiąc, na wyso­kich szcze­blach też nie było peł­nego roze­zna­nia. Ot, na przy­kład, wywiad ame­ry­kań­ski prze­chwy­cił szy­frówkę japoń­ską do amba­sa­dora w Ber­li­nie z dnia 30 listo­pada. Naka­zy­wano w niej japoń­skiemu dyplo­ma­cie udać się natych­miast do Hitlera i mini­stra spraw zagra­nicz­nych Rib­ben­tropa. „Pro­szę im powie­dzieć – dono­siła instruk­cja – że ostat­nio Anglia i Stany Zjed­no­czone zajęły sta­no­wi­sko pro­wo­ka­cyjne. Należy oświad­czyć, że pla­nują one akcje woj­skowe w roz­ma­itych punk­tach Azji Wschod­niej i że wobec tego będziemy musieli z koniecz­no­ści prze­ciw­sta­wić im nasze siły zbrojne… Pro­szę dodać, że moment wybu­chu wojny może nastą­pić wcze­śniej, ani­żeli można by się spo­dzie­wać”.

I cóż? Wia­domo, że roz­ma­ite pla­cówki ame­ry­kań­skie ostrze­gały od kilku mie­sięcy o nie­bez­pie­czeń­stwie zagra­ża­ją­cym Pearl Har­bor, głów­nej bazie floty ame­ry­kań­skiej na Pacy­fiku. Naj­wi­docz­niej jed­nak na szcze­blu naj­wyż­szym nie przy­kła­dano wiel­kiej wagi do tych infor­ma­cji. W Bia­łym Domu, gdzie urzę­do­wał pre­zy­dent Fran­klin Roose­velt, nie oka­zy­wano więk­szego nie­po­koju. Rów­nież w Szta­bie Gene­ral­nym pra­cu­ją­cym pod kie­row­nic­twem gene­rała Geo­rga Mar­shalla nie odczu­wało się jakiejś spe­cjal­nej gorączki. To prawda, że więk­sze jed­nostki ame­ry­kań­skiej Floty Pacy­fiku były na morzu, i to na Atlan­tyku. Pruło tam fale pięć naj­więk­szych pan­cer­ni­ków ame­ry­kań­skich. Toteż gdy nagle, 7 grud­nia 1941 roku rano spa­dły na ame­ry­kań­ską bazę bomby japoń­skie, straty były wpraw­dzie dotkliwe, ale by­naj­mniej nie do napra­wie­nia. Spo­łe­czeń­stwo ame­ry­kań­skie ogar­nęła fala obu­rze­nia i prze­ciw­nicy bez­po­śred­niego udziału Sta­nów Zjed­no­czo­nych w woj­nie umil­kli. Roose­velt pisał w swoim orę­dziu:

„Nagły i zbrod­ni­czy napad Japoń­czy­ków dopro­wa­dził do prze­łomu po dzie­się­cio­le­ciu owła­da­ją­cej świa­tem nie­mo­ral­no­ści. Potężni, roz­po­rzą­dza­jący znacz­nymi zaso­bami gang­ste­rzy sprzy­mie­rzyli się prze­ciwko rodza­jowi ludz­kiemu…”.

W Azji Połu­dniowo-Wschod­niej japoń­skie „cie­nie” nabrały kształ­tów. Stra­te­dzy japoń­scy, w prze­ci­wień­stwie do gene­ra­łów nie­miec­kich, ni­gdy nie chcieli anga­żo­wać zbyt wiel­kiej liczby żoł­nie­rzy w wal­kach. Ow­szem, uży­wali floty, wie­rzyli w wiel­kie jed­nostki mor­skie i budo­wali je, ale na przy­kład potężna japoń­ska armia lądowa nie wystę­po­wała od czasu wojny z Rosją ni­gdy w zbyt wiel­kiej masie. Armia japoń­ska pene­tru­jąca od lat ogromne Chiny nie prze­kra­czała 250 tysięcy ludzi. Rów­nież po spro­wo­ko­wa­niu wojny z Ame­ryką główne zada­nie przy­pi­sy­wali Japoń­czycy flo­cie mor­skiej. Opa­no­wa­nie Indo­ne­zji z jej wiel­kimi bogac­twami natu­ral­nymi, jak ropa naf­towa i kau­czuk, prze­cię­cie i kon­tro­lo­wa­nie dróg komu­ni­ka­cyj­nych na Pacy­fiku i na Oce­anie Indyj­skim, a tym samym odcię­cie Chin od dostaw alianc­kich, było ich pierw­szym celem. Zda­wało się, że zosta­nie on sto­sun­kowo łatwo osią­gnięty.

W odwrocie

Drogą prze­bitą przez dżun­glę posu­wają się oddziały woj­skowe. Stru­dzeni żoł­nie­rze śpią po pro­stu w mar­szu. Ich posza­rzałe, zaostrzone z wyczer­pa­nia twa­rze, ich wyschnięte wargi, zaczer­wie­nione z nie­wy­spa­nia i kurzu oczy, ich obszar­pane i prze­po­cone koszule świad­czą o naj­wyż­szym wysiłku. 17 Dywi­zja Indyj­ska, mająca w swoim her­bie zadzior­nego kocura z pod­nie­sioną kitą, sto­czyła ciężką, czte­ro­dniową bitwę z prze­wa­ża­ją­cymi siłami nie­przy­ja­ciela, a obec­nie masze­ruje już 24 godziny, cofa­jąc się rów­no­le­gle do wybrzeża na zachód. Manierki żoł­nie­rzy są tak suche, jak ich wyschnięte gar­dła, a co gor­sza, kara­biny są pra­wie pozba­wione amu­ni­cji.

Przed nimi jesz­cze jedna przy­naj­mniej bitwa. Będzie to bój o życie, walka o moż­li­wie jak naj­dłuż­sze utrzy­ma­nie przy­czółka mosto­wego i samego mostu na rzece Sit­tang. 12-przę­słowy most kole­jowy o jed­nym tylko torze nie jest przy­sto­so­wany do prze­pusz­cza­nia pojaz­dów mecha­nicz­nych. Czynni są wła­śnie sape­rzy, któ­rzy gorącz­kowo pra­cują nad przy­sto­so­wa­niem nawierzchni do przy­ję­cia aut i cią­gni­ków. Ale oto już widać pierw­sze wybu­chy japoń­skich bomb na przed­mo­ściu, już odzy­wają się pierw­sze salwy dział i szczeka coraz bli­żej broń maszy­nowa…

Sytu­acja jest bez­na­dziejna. Sto­lica Burmy, Ran­gun, naj­bliż­szy cel inwa­zji japoń­skich sił zbroj­nych, odda­lona jest wpraw­dzie jesz­cze o mniej wię­cej 100 mil, lecz jedyna wła­ści­wie dywi­zja sta­no­wiąca osłonę Ran­gunu znaj­duje się już od 22 dni w odwro­cie. Jej dowódca, wytrwały żoł­nierz, gene­rał major J.G. Smyth, stoi w obli­czu nie­zmier­nie waż­kich decy­zji, które trzeba będzie pod­jąć lada chwila. Gene­rał lęka się dwóch rze­czy: ogar­nia go prze­ra­że­nie na myśl, że sape­rzy gotowi nie zdą­żyć na czas z mostem lub że Japoń­czycy prze­tną jedyną drogę odwrotu jego śmier­tel­nie stru­dzo­nym żoł­nierzom. Na wszelki wypa­dek pułk dziel­nych Gur­khów skie­ro­wany zostaje na brzeg zachodni, żeby zli­kwi­do­wać ewen­tu­alny desant spa­do­chro­nia­rzy japoń­skich.

O godzi­nie szó­stej wie­czo­rem zamel­do­wano gen. Smy­thowi, że port w Ran­gu­nie obsa­dziła 7 Bry­gada Pan­cerna, znana jako jedna z naj­lep­szych jed­no­stek bry­tyj­skich. Jed­no­cze­śnie nade­szła wia­do­mość od sape­rów, że nawierzch­nia mostu kole­jo­wego jest gotowa. Gene­rał ode­tchnął, lecz za wcze­śnie. Gwał­towny prąd wozów z ran­nymi i sprzę­tem wpadł w tej chwili na wąską kładkę i chaos powięk­szył się jesz­cze bar­dziej. Nad ranem przy­była wieść hio­bowa. Na dro­dze powstał nie­sa­mo­wity korek. Tuż przed mostem wybu­chła nagle gwał­towna bitwa i powstał nie­sły­chany zamęt, wśród któ­rego trudno było odróż­nić swo­ich od obcych. Wywią­zał się nie­zwy­kle krwawy bój, a Gur­kho­wie ruszali kil­ka­krot­nie do ataku na bagnety. Nacisk dwóch nacie­ra­ją­cych dywi­zji japoń­skich wzra­stał tym­cza­sem z minuty na minutę.

W tej dra­ma­tycz­nej sytu­acji dowódca ochrony mostu zamel­do­wał – było to o godzi­nie 4.30 nad ranem – że może utrzy­mać prze­prawę naj­wy­żej jesz­cze przez godzinę. To już nie był dra­mat, była to tra­ge­dia! Nale­żało pod­jąć tzw. żoł­nier­ską decy­zję, a taka decy­zja ozna­cza pra­wie zawsze dodat­kowe ofiary. Po godzi­nie potężny grzmot wybu­chu wzbił się ponad odgłosy bitwy, po nim nastą­piła śmier­telna cisza. Most został wysa­dzony w powie­trze. Wkrótce dały się sły­szeć roz­pacz­liwe krzyki na brzegu wschod­nim. Ludzie stra­cili pano­wa­nie nad sobą i dwie bry­gady, porzu­ca­jąc broń i ekwi­pu­nek, poczęły w zupeł­nym już popło­chu prze­pra­wiać się na drugi brzeg sze­ro­kiej rzeki. A brzeg był bar­dzo błot­ni­sty, bra­ko­wało środ­ków prze­prawy, nie było ani sam­pa­nów, ani łódek. Żoł­nie­rze wyma­zani bło­tem i mułem prze­pły­wali na zaim­pro­wi­zo­wa­nych z nędz­nych bam­bu­sów i roz­bi­tych skrzyń tra­twach. Oka­zało się przy tym, że Anglicy są na ogół raczej złymi pły­wa­kami.

Na sku­tek wysa­dze­nia mostu nad Sit­tan­giem Japoń­czycy utra­cili jed­nak impet, a nawet zatrzy­mali się tu na pra­wie dwa tygo­dnie. Decy­zja była zatem słuszna, tylko że 17 Dywi­zja ule­gła wprost zdzie­siąt­ko­wa­niu. Pozo­stało w niej tylko 3350 ludzi i 1420… kara­bi­nów.

Mapa Burmy przy­po­mina jak gdyby palec olbrzy­miej ręki, któ­rej prze­gub leży gdzieś w masy­wach Dachu Świata, Hima­la­jów. Trzy wiel­kie rzeki, spły­wa­jące na połu­dnie wzdłuż gru­bych, pokry­tych szcze­ciną bam­bu­so­wej dżun­gli fałd gór­skich, sta­no­wią natu­ralne linie obrony. A cała Burma to tar­cza chro­niąca Indie, natu­ralna tama dla inwa­zji od wschodu.

Ude­rze­nie japoń­skie było nie tylko nie­spo­dziane, ale po pro­stu wście­kłe, a jed­no­cze­śnie wspie­rało się na nowo­cze­snych środ­kach walki, zwłasz­cza na ata­kach lot­ni­czych. Już w tydzień po napa­ści na bazę ame­ry­kań­skiej Floty Pacy­fiku w Pearl Har­bor, a więc około 14 grud­nia 1941 r., wpa­dły pierw­sze oddziały japoń­skie do Burmy. Ude­rzały one wzdłuż połu­dniowo-wschod­nich gra­nic Syjamu, natra­fia­jąc na dość nikły opór sła­bych wojsk bry­tyj­skich i chiń­skich. Wła­ściwa akcja roz­po­częła się jed­nak dopiero 20 stycz­nia. Masywne ude­rze­nia wojsk lądo­wych w połą­cze­niu z dzia­ła­niami lot­nic­twa, desan­tami mor­skimi, desan­tami wojsk spa­do­chro­no­wych i dzia­ła­niami sym­pa­ty­zu­ją­cych z Japoń­czy­kami par­ty­zan­tów bur­mań­skich szybko roz­drob­niły zaim­pro­wi­zo­waną obronę. Nie­pełne bowiem dwie dywi­zje miały obro­nić tery­to­rium wiel­ko­ści Nie­miec, o sieci komu­ni­ka­cyj­nej rów­nej jed­nej set­nej sieci nie­miec­kiej. Około 7 tysięcy Angli­ków, 20 tysięcy Hin­du­sów i tro­chę Bur­mań­czy­ków miało sta­wić czoło świet­nie uzbro­jo­nym i upo­jo­nym zwy­cię­stwami Japoń­czy­kom.

Los tych wojsk był z góry prze­są­dzony. Dziel­ność w takim wypadku nie wystar­cza. Woj­ska anglo-hin­du­sko-chiń­skie prze­żyły w stycz­niu i lutym 1942 roku dokład­nie to samo, co woj­ska pol­skie we wrze­śniu 1939 lub woj­ska fran­cu­sko-bry­tyj­skie w roku 1940. Mimo nad­ludz­kich wysił­ków nie zdo­łały one powstrzy­mać ude­rzeń japoń­skich. Na szczę­ście miały się dokąd wyco­fać, bo posia­dały ogromne zaple­cze – Indie.

W dru­giej poło­wie maja 1942 roku armia bry­tyj­ska w Bur­mie prak­tycz­nie prze­stała ist­nieć. Osta­tecz­nie jed­nak do obrony Indii usta­liły się na pogra­ni­czu Burmy trzy fronty. Na połu­dniu od strony wybrzeża, wśród wzgórz, bagien i dżun­gli Ara­kanu powstała linia, na któ­rej Anglicy bro­nili dostępu do Kal­kuty. Kal­kuta była po utra­cie Ran­gunu głów­nym por­tem przyj­mu­ją­cym ożyw­czy prąd dostaw anglo-ame­ry­kań­skich dla Indii i Chin. Tzw. Front Cen­tralny bro­nił dostępu do gór Assam i do nie­zmier­nie waż­nych stra­te­gicz­nie dróg komu­ni­ka­cyj­nych pro­wa­dzą­cych doliną Bra­ma­pu­try w głąb Ben­galu. Naj­bar­dziej wysu­nięty na wschód był Front Pół­nocny w Bur­mie. Bro­nił on lewego skrzy­dła wojsk anglo-indyj­skich, pół­noc­nej Burmy i dostępu do chiń­skiej pro­win­cji Jun­nan.

Linie obronne prze­bie­gały w górach pokry­tych dżun­glą. Pomię­dzy głów­nymi fron­tami, wśród wznie­sień, kotlin i błot­ni­stych dolin toczyły się mor­der­cze zapasy drob­niej­szych sił regu­lar­nych i par­ty­zanc­kich obu stron.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki