Dom parowy.  Podróż po północnych Indiach. Część pierwsza - Juliusz Verne - ebook

Dom parowy. Podróż po północnych Indiach. Część pierwsza ebook

Juliusz Verne

0,0

Opis

W 1867 roku rząd angielski zostaje wzburzony ponownym pojawieniem się Nany Sahiba, dzikiego nababa odpowiedzialnego za masakrę w Cawnpore dziesięć lat wcześniej podczas powstania spahisów. Ta nowina odnawia ból pułkownika Munro, którego małżonka została zabita dokładnie w tym mieście, a nienawiść, którą odczuwa do Nany Sahiba popycha go do nieustannych poszukiwań tego łotra. Inżynier Banks, przyjaciel pułkownika, odkupuje od spadkobierców ekscentrycznego radży niezwykły pociąg drogowy, który on zbudował na zamówienie tego ostatniego: lokomotywa, ukryta w ogromnym stalowym słoniu, ciągnie dwa wagony w kształcie pagód. To w tym wygodnym „domu parowym”, dokonuje się podróż licząca ponad trzy tysiące kilometrów: z Kalkuty aż do podnóży Himalajów, a następnie schodzenie ku Bombajowi, do na drugim krańcu półwyspu. Maucler, młody francuski podróżnik, relacjonuje swoje wrażenia z drogi i opowiada o zdarzeniach, które niespodziewanie zdarzają się podczas tej bardzo długiej wycieczki: pożarze lasu, polowaniu na tygrysy atakujące kapitana Hoda, ataku na pociąg przez stado wściekłych słoni… W tym samym czasie, Nana Sahib wzbudza nowy bunt, który ma mu dać najwyższą władzę i próbuje zwabić pułkownika Munro w pułapkę.

Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja” zawiera obecnie ponad 25 powieści Juliusza Verne’a i każdym miesiącem się rozrasta. Publikowane są w niej tłumaczenia utworów dotąd niewydanych, bądź takich, których przekład pochodzący z XIX lub XX wieku był niekompletny. Powoli wprowadzane są także utwory należące do kanonu twórczości wielkiego Francuza. Wszystkie wydania są nowymi tłumaczeniami i zostały wzbogacone o komplet ilustracji pochodzących z XIX-wiecznych wydań francuskich oraz o mnóstwo przypisów. Patronem serii jest Polskie Towarzystwo Juliusza Verne’a.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 369

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Strona tytułowa

Juliusz Verne

 

 

Dom parowy

Podróż po północnych Indiach

Część 1

 

 

Przełożył i przypisami opatrzył Janusz Pultyn

Strona redakcyjna

Trzydziesta trzecia publikacja elektroniczna wydawnictwa JAMAKASZ

 

Tytuły oryginału francuskiego: La maison à vapeur

Voyage à travers l’Inde septentrionale

 

© Copyright for the Polish translation by Janusz Pultyn, 2016

 

107 ilustracji, w tym 6 kolorowych i 2 mapki: Léon Benett

(zaczerpnięte z XIX-wiecznego wydania francuskiego)

 

Redakcja i korekta: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

 

Konwersja do formatów cyfrowych: Mateusz Nizianty

 

Patron serii „Biblioteka Andrzeja”:

Polskie Towarzystwo Juliusza Verne’a 

 

Wydanie I 

© Wydawca: JAMAKASZ

 

Ruda Śląska 2016

 

ISBN 978-83-64701-64-1 (całość)

ISBN 978-83-64701-65-8 (cz. 1)

Wstęp

 

Dzisiaj oddaję do rąk Szanownych Czytelników kolejny, pięćdziesiąty drugi tom „Biblioteki Andrzeja”, który, jak nietrudno się domyślić, zawiera kolejną powieść przygodową naszego Mistrza z Nantes, nosząca tytuł Dom parowy. Jest to kolejna podróż, jak zresztą wskazuje na to podtytuł: Podróż po północnych Indiach, którą przyjdzie nam przeżyć razem z jej bohaterami, dysponującymi wspaniałym drogowym „pojazdem”. Oczywiście, jak to zawsze czynię, nie będę zdradzał treści utworu, żeby nie psuć zabawy Czytelnikom, szczególnie tym, którzy nigdy nie zetknęli się z tą powieścią. Mogę jedynie zdradzić, że akcja zaczyna się w roku 1867, osiem lat po upadku powstania sipajów, czyli oddziałów wojskowych armii angielskiej w Indiach złożonych z tubylców, którzy – niezadowoleni z braku możliwości awansu ponad niższe stopnie podoficerskie, źle traktowani przez oficerów, powodowani pobudkami religijnymi – burzyli się; największe ich powstanie wybuchło w maju 1857 roku. Na tle opisów wspaniałej przyrody ożywionej i nieożywionej tego wielkiego subkontynentu toczą się dzieje kilkuosobowej grupki bohaterów: następują nagłe zwroty akcji, a wydarzeniami często kieruje Przypadek lub Stwórca.

Utwór po raz pierwszy ukazał się we Francji w 1879 roku w czasopiśmie „Magazyn Edukacji i Rozrywki”. Był drukowany w odcinkach od numeru 359 z 1 grudnia 1879 roku do numeru 384, który ukazał się 15 grudnia 1880 roku. W formie dwóch osobnych książek pojawił się 5 lipca 1880 roku (część 1) i 11 listopada 1880 roku (część 2). W pojedynczym grubym tomisku znalazł się w księgarniach 15 listopada tego samego roku jako XV podwójny tom „Niezwykłych Podróży” ze stu siedmioma ilustracjami Léona Benetta, w tym sześcioma kolorowymi i dwiema czarno-białymi mapami.

W Polsce powieść ukazała się już w 1881 roku w „Przyjacielu Dzieci” jako streszczenie Joanny Belejowskiej pod tytułem Dom parowy: Podróż po Indyach północnych. W tym samym roku i w następnym wyszła w formie książki (dwa tomy) nakładem i drukiem Jana Czaińskiego oraz nakładem Księgarni Klemensa Łukaszewicza.

Następne dwa wydania, o różnych okładkach, zatytułowane tak samo, czyli W płomieniach indyjskiego buntu, pochodzą z roku 1925, kiedy we Lwowie nakładem Księgarni Dra Maksymiliana Bodeka utwór pojawił się w dwóch tomach i zawierał 32 ilustracje Léona Benetta.

Obecne tłumaczenie Janusza Pultyna jest pełnym, zupełnie nowym przekładem, do którego dołączono olbrzymią liczbę przypisów, w których opracowanie tłumacz włożył wiele wysiłku, stając się wybitnym ekspertem XIX-wiecznych Indii… Do tekstu włączono wszystkie ilustracje i mapy zawarte we francuskim wydaniu z 1880 roku.

Mam nadzieję, że miłośnicy Juliusza Verne’a z pełną życzliwością przyjmą tę powieść, a znaczna liczba obszernych przypisów nie będzie przeszkodą, lecz wręcz pomocą w zrozumieniu wszelkich niuansów historii obyczajów tej olbrzymiej krainy, nadal niezbyt znanej przez naszych rodaków.

 

Andrzej Zydorczak

 

Część pierwsza

Rozdział I

Głowa, na którą wyznaczono cenę

 

„Nagroda w wysokości dwóch tysięcy funtów przypadnie każdemu, kto dostarczy, martwego bądź żywego, jednego z dawnych wodzów buntu sipajów1, którego obecność zgłoszono w prezydencji2 Bombaju3, nababa4 Dhondu Panta5, bardziej znanego pod imieniem…”.

Takie obwieszczenie mieszkańcy Aurangabadu6 mogli przeczytać wieczorem szóstego marca 1867 roku.

Ostatniego imienia – wstrętnego, na zawsze przeklętego przez jednych, potajemnie podziwianego przez innych – brakowało na obwieszczeniu, które niedługo przedtem naklejono na murach zrujnowanego bungalowu na brzegu Dudhany7.

Jeżeli brakowało tego imienia, to dlatego, że dolny narożnik afiszu, gdzie wydrukowano je wielkimi literami, został oderwany ręką fakira8, którego nikt nie dostrzegł na tym brzegu, teraz opustoszałym. Wraz z tym imieniem zniknęło także nazwisko generała gubernatora prezydencji Bombaju, umieszczone obok podpisu wicekróla9 Indii.

Jakie też były pobudki owego fakira? Czy oddzierając część obwieszczenia, liczył na to, że buntownik z roku 1857 wymknie się publicznemu wymiarowi sprawiedliwości i skutkom listu gończego dotyczącego jego osoby? Czy mógł sądzić, że tak straszliwa słynna postać przepadnie wraz z tym kawałkiem narożnika papieru, zmienionego w pył?

Byłoby to szaleństwem.

Przecież inne afisze, rozmieszczone obficie, wisiały na murach domów, pałaców, meczetów i zajazdów Aurangabadu. Ponadto ulicami miasta krążył herold, odczytując na głos postanowienie gubernatora. Mieszkańcy najmniejszych osad prowincji wiedzieli już, jaki majątek obiecano każdemu, kto dostarczy Dhondu Panta. Jego imię, daremnie niszczone, okrążyło przed dwunastoma godzinami całą prezydencję. Jeśli wiadomości były ścisłe, jeśli nabab rzeczywiście szukał schronienia w tej części Hindustanu10, to nikt nie wątpił, że niedługo wpadnie w ręce mocno zainteresowane jego złapaniem.

Jakiemu uczuciu uległ więc fakir, zdzierając afisz, wydrukowany już w wielu tysiącach egzemplarzy?

Uczuciu gniewu, na pewno – może także odrobiny pogardy. Cokolwiek wszakże nim powodowało, wzruszywszy ramionami, udał się do najludniejszej i mającej najgorsze domy dzielnicy miasta.

Nazwę Dekan11 nosi wielka część półwyspu Indyjskiego zawarta między Ghatami Zachodnimi12 a Ghatami13 nad morzem Bengalskim14. Jest także powszechnie nadawana południowej części Indii, poniżej Gangesu15. Ów Dekan, którego nazwa w sanskrycie oznacza „Południe”, obejmuje pewną liczbę prowincji, w prezydencjach Bombaju i Madrasu16. Jedną z głównych jest prowincja Aurangabad, której stolica była kiedyś naczelnym miastem całego Dekanu.

W XVII wieku słynny mongolski cesarz Aurangzeb17 przeniósł swój dwór do tego miasta, znanego od pierwszych chwil historii Hindustanu pod nazwą Kirkhi18. Liczyło wtedy sto tysięcy mieszkańców. Teraz ma ich najwyżej pięćdziesiąt tysięcy, będących pod panowaniem Anglików, którzy zarządzają nimi w imieniu nizama19 Hajdarabadu20. Jest to jednakże jedno z najzdrowszych miast półwyspu, oszczędzane dotąd przez groźną cholerę azjatycką21, którego nie nawiedzały nigdy nawet epidemie febry22, tak groźne w Indiach.

Aurangabad zachował wspaniałe resztki swego dawnego splendoru. Pałac23 Wielkiego Mogoła24, zbudowany na prawym brzegu Dudhany, mauzoleum25 faworyty sułtana Szachdżahana26, ojca Aurangzaba, meczet wzorowany na eleganckim Tadżu27 w Agrze28, który wznosi swe cztery minarety29 wokół wdzięcznie zaokrąglonej kopuły, inne jeszcze zabytki, kunsztownie zbudowane, bogato ozdobione, świadczą o potędze i wielkości najsłynniejszego zdobywcy Hindustanu, który wyniósł swe królestwo, do którego dołączył Kabul30 i Assam31, na niedościgły poziom rozkwitu.

Chociaż od tych czasów liczba mieszkańców Aurangabadu znacznie spadła, jak już powiedziano, jeden człowiek mógł nadal łatwo się ukrywać pośród różnorodnych postaci, którzy ich tworzyli. Fakir, prawdziwy czy fałszywy, wmieszał się między tych mieszkańców, nie wyróżniając się w żaden sposób. Od podobnych jemu roiło się w Indiach. Tworzyli wraz z „sajjidami”32 zakon żebraków religijnych, którzy prosili o jałmużnę pieszo lub konno i potrafili żądać, kiedy nie otrzymywali jej z dobrej woli. Nie gardzili też rolą dobrowolnych męczenników, ciesząc się wielkim zaufaniem w niższych klasach indyjskiego ludu.

Fakir, o którym mowa, był człowiekiem wysokim, mającym ponad pięć stóp33 dziewięć cali34 angielskich wzrostu. Jeśli przekroczył czterdziestkę, to najwyżej o rok lub dwa. Jego postać przypominała piękny typ maharadży35, przede wszystkim za sprawą blasku czarnych oczu, zawsze czujnych, ale trudno byłoby odnaleźć tak delikatne rysy jego rasy pod tysiącami cętek ospy36, które nakrapiały policzki. Człowiek ten, nadal w pełni wieku, wyglądał na zwinnego i silnego. Znakiem szczególnym był brak palca lewej dłoni. Z włosami pomalowanymi na czerwono, chodził na pół nagi, bez butów na nogach, z turbanem na głowie, ledwo okryty nędzną koszulą z prążkowanej wełny, ściśniętą w pasie. Na jego piersi widniały w żywych barwach oznaki dwóch głównych istot zachowujących i niszczących w mitologii indyjskiej: głowa lwa, czwartego wcielenia Wisznu37, oraz troje oczu i trójząb symbolizujące krwiożerczego Śiwę38.

 

W tym czasie prawdziwe i dobrze zrozumiałe wzburzenie panowało na ulicach Aurangabadu, zwłaszcza tych, gdzie tłoczyła się kosmopolityczna ludność przedmieść. Tam roiła się ona przed ruderami, służącymi jej za domy. Mężczyźni, kobiety, dzieci, starcy, Europejczycy i tubylcy, żołnierze pułków królewskich albo miejscowych39, żebracy wszelkich rodzajów, okoliczni wieśniacy chodzili, rozmawiali, gestykulowali, rozprawiali o obwieszczeniu, obliczali szanse na zdobycie ogromnej nagrody obiecanej przez rząd. Podniecenie umysłów nie byłoby większe przed kołem loterii, w której główna wygrana wynosiłaby dwa tysiące funtów. Można nawet dodać, że na ten los, którym była głowa Dhondu Panta, mógł wyciągnąć każdy. Co prawda należałoby mieć ogromne szczęście, żeby trafić na nababa, i być bardzo odważnym, żeby porwać się na jego osobę.

Fakir – wyraźnie jedyny spośród wszystkich, którego nie podniecała nadzieja na zdobycie nagrody – chodził pośród grup, przystając czasami, słuchając, co mówiono, jak człowiek, który może coś na tym zyskać. Choć jednak nie opowiadał się za jednymi czy drugimi, choć jego usta milczały, oczy i uszy nie próżnowały.

– Dwa tysiące funtów za odnalezienie nababa! – zawołał ktoś, wznosząc ku niebu wygięte ręce.

– Nie za odnalezienie – odparł inny – ale za złapanie, a to zupełnie coś innego!

– Istotnie, nie jest on człowiekiem, który da się chwycić bez zażartego oporu!

– Ale czy nie mówiono ostatnio, że zmarł na febrę w dżunglach Nepalu40?

– Nic z tego nie jest prawdą! Przebiegły Dhondu Pant chciałby uchodzić za zmarłego, żeby tym bezpieczniej żyć!

– Krążyła nawet wieść, że został pochowany w środku jego obozu na granicy!

– Fałszywy pogrzeb, dla zmylenia!

Fakir nie skrzywił się, słysząc te ostatnie słowa wypowiedziane z wielką pewnością siebie, nie dopuszczającą żadnych wątpliwości. Jego czoło zmarszczyło się jednak bezwiednie, kiedy jakiś Hindus – jeden z najbardziej podnieconych w grupie, w którą się wmieszał – podał niektóre szczegóły, zbyt dokładne, aby nie były bliskie prawdzie.

– Jest pewne – mówił Hindus – że w roku 1859 nabab schronił się ze swoim bratem Bala Raą41 i byłym radżą42 Gondy43 Debi Buks Singhiem44 w obozie, u stóp jednej z gór w Nepalu. Tam, mocno naciskani przez oddziały angielskie, wszyscy trzej postanowili przekroczyć granicę indyjsko-chińską. Przedtem jednak nabab i jego dwaj towarzysze, aby mocniej utwierdzić pogłoskę o swej śmierci, wyprawili własne pogrzeby, ale pochowali tylko po jednym palcu lewej ręki, które sobie obcięli w czasie tej uroczystości.

– Skąd to wiecie? – zapytał jeden ze słuchaczy owego Hindusa, który mówił z takim przekonaniem.

– Byłem obecny przy pogrzebach – odparł Hindus. – Żołnierze Dhondu Panta mnie pojmali i zdołałem uciec dopiero po sześciu miesiącach.

Kiedy Hindus mówił z taką pewnością siebie, fakir nie spuszczał z niego oczu. Pojawił się w nich mocny błysk. Swą okaleczoną dłoń skrył roztropnie pod strzępem wełny, który okrywał jego pierś. Słuchał, nie mówiąc ani słowa, ale usta mu drżały, odsłaniając zaciśnięte zęby.

– Czyli znacie nababa? – zapytał ktoś dawnego jeńca Dhondu Panta.

– Tak – odparł Hindus.

– I poznalibyście go bez trudu, gdyby przypadek postawił was z nim twarzą w twarz?

– Równie dobrze jak poznałbym siebie.

– Czyli macie jakąś szansę zdobycia nagrody dwóch tysięcy funtów! – stwierdził jeden z rozmówców, nie bez licho ukrywanej zawiści.

– Może… – odparł Hindus – jeśli naprawdę nabab ośmielił się zapuścić aż do prezydencji Bombaju, co wydaje mi się bardzo mało prawdopodobne!

– A po co miałby przybyć?

– Na pewno po to, żeby spróbować wywołać nowe powstanie – powiedział któryś z gromady – jeśli nie sipajów, to przynajmniej ludności z równin środkowych45.

– Jeśli rząd twierdzi, że jego obecność spostrzeżono w prowincji – stwierdził jeden z rozmówców, reprezentujący typ człowieka, który uważa, że władza nie może się nigdy mylić – to dlatego, że jest dobrze poinformowany w tym względzie!

– Racja! – odparł Hindus. – Oby Brahma46 sprawił, że Dhondu Pant znajdzie się na mojej drodze i zdobędę majątek!

Fakir cofnął się kilka kroków, ale nie tracił z oczu byłego jeńca nababa.

Nastał teraz ciemny wieczór, ale mimo to nie zmniejszało się ożywienie na ulicach Aurangabadu. Toczono na nich jeszcze więcej rozmów dotyczących nababa. Tu mówiono, że widziano go w samym mieście, tam – że jest już daleko. Twierdzono także, że sztafeta wysłana z północy prowincji dostarczyła gubernatorowi wiadomość o aresztowaniu Dhondu Panta. O dziewiątej wieczorem lepiej poinformowani utrzymywali, że zamknięto go już w więzieniu miasta, wraz z kilkoma thugami47, którzy siedzieli tam od ponad trzydziestu lat, i ma być powieszony następnego dnia o świcie bez większych formalności, jak na placu w Sipri48 stracono Tantię Topiego49, jego słynnego towarzysza powstania. Jednakże o dziesiątej nadeszła nowa, sprzeczna z tamtą nowina; pogłoska, że więzień niemal natychmiast uciekł, co dało pewną nadzieję tym wszystkim, których wabiła nagroda dwóch tysięcy funtów.

W rzeczywistości wszystko, co tak odmiennie twierdzono, było nieprawdą. Lepiej poinformowani nie wiedzieli więcej od tych, którzy byli poinformowani mniej lub wcale. Głowa nababa nadal warta była swej ceny. Ciągle można było ją odebrać.

Jednakowoż Hindus, który poznał osobiście Dhondu Panta, był bliższy od innych zdobycia nagrody. Niewielu ludzi, zwłaszcza w prezydencji Bombaju, miało okazję spotkać się ze srogim wodzem wielkiego powstania. Dalej na północy i w centrum kraju, w Sindhii50, w Bundelkhandzie51, w Oude52, w okolicach Agry, Delhi53, Kanpuru54, Lucknow55, na głównej scenie okrucieństw dokonywanych na jego rozkaz, cała ludność powstałaby przeciwko niemu i oddała go w ręce angielskiego wymiaru sprawiedliwości. Krewni ofiar, mężowie, bracia, dzieci, żony, opłakiwali jeszcze tych, których nabab mordował setkami. Upłynęło dziesięć lat, to za mało, żeby wygasły całkowicie uzasadnione uczucia zemsty i nienawiści. Nie było więc możliwe, aby Dhondu Pant okazał się na tyle nieostrożny, że ośmieliłby się pojawić w tych prowincjach, gdzie jego imię wywoływało u wszystkich złorzeczenia. Jeśli zatem, jak mówiono, przekroczył granicę indyjsko-chińską, jeśli jakiś nieznany powód – zamiar wywołania powstania czy coś innego – skłonił go do opuszczenia nieznanej dotychczas kryjówki, której tajemnicy nie rozwikłała jeszcze policja angielsko-indyjska, to tylko w prowincjach Dekanu, na wolnych terenach, mógł zapewnić sobie względne bezpieczeństwo.

Jak jednak widać, pogłoski o jego pojawieniu się w prezydencji dotarły do gubernatora i ten natychmiast wyznaczył cenę za głowę poszukiwanego.

Należy wszakże zauważyć, że w Aurangabadzie ludzie wyższych klas, urzędnicy, oficerowie, policjanci, niedowierzali wiadomości otrzymanej przez gubernatora. Tyle już razy rozchodziła się wieść, że widziano, a nawet złapano nieuchwytnego Dhondu Panta! Tyle fałszywych pogłosek krążyło o nim, że narodziła się swoista legenda o darze wszechobecności, który posiadł nabab, i o jego umiejętnościach wyprowadzania w pole najzręczniejszych w policji; lud jednak nie wątpił w prawdziwość tej wiadomości.

Do mniejszych niedowiarków zaliczał się oczywiście dawny jeniec nababa. Ten biedny Hindus, omamiony przynętą nagrody, pobudzany ponadto potrzebą zemsty osobistej, marzył tylko o wyruszeniu w pole i był niemal pewny powodzenia swych poszukiwań. Jego plan był bardzo prosty. Zamierzał następnego dnia oddać się na usługi gubernatora, a potem, poznawszy wszystkie szczegóły dotyczące Dhondu Panta, podstawy, na których opierały się wiadomości podane w obwieszczeniu, uda się w miejsce, gdzie zauważono nababa.

O jedenastej wieczorem, wysłuchawszy tylu różnych poglądów, które wszystkie mieszały się mu w głowie, umocniwszy się w swoim zamiarze, Hindus poszedł wreszcie trochę odpocząć. Nie miał innego mieszkania niż łódka przycumowana do jednego z brzegów Dudhany, i udał się tam rozmarzony, z przymkniętymi oczyma.

Nie miał pojęcia, że fakir nie zostawił go, lecz śledził, starając się nie zwracać na siebie uwagi, i szedł za nim, kryjąc się zawsze w cieniu.

Na skraju owej ludnej dzielnicy Aurangabadu o tej porze ulice były mniej uczęszczane. Jej główna arteria prowadziła na niezamieszkane tereny przylegające do Dudhany. Tworzyły one rodzaj pustyni na skraju miasta. Kilka spóźnionych osób przemierzało ją jeszcze, okazując pewien pośpiech, udając się do okolic bardziej ludne. Odgłosy ich ostatnich kroków ucichły wkrótce, ale Hindus nie zauważył, że został sam na brzegu rzeki.

Fakir szedł za nim nadal, wybierając miejsca pogrążone w większym mroku, czy to cienie drzew, czy rozsianych tu i ówdzie murów zrujnowanych domów.

Ostrożność nie była daremna. Wschodził księżyc, rzucając przez powietrze niepewne światło. Hindus mógłby więc dostrzec, że ktoś go śledzi, a nawet trzyma się tuż za nim. Niemożliwe było jednak usłyszenie kroków fakira. Ten boso bardziej się prześlizgiwał, niż szedł. Żaden odgłos nie zdradzał jego obecności na brzegu Dudhany.

Upłynęło tak pięć minut. Hindus osiągnie niedługo – bezwiednie, można by rzec – nędzną łódkę, w której zazwyczaj spędzał noc. Nie można było inaczej wytłumaczyć kierunku, w którym zmierzał. Szedł jak człowiek przyzwyczajony do przemierzania co wieczór tego pustkowia, był całkowicie pochłoniętymi myślą o tym, co zrobi nazajutrz, gdy stanie przed gubernatorem. Nadzieja na pomstę nad nababem, który nie był łagodny dla swoich jeńców, łączyła się w nim z wielkim pragnieniem zdobycia nagrody, czyniąc go jednocześnie ślepym i głuchym.

Nie miał więc żadnej świadomości zagrożenia, jakie ściągnął na siebie niebacznymi słowami.

Nie widział fakira zbliżającego się powoli do niego.

Ten jednak nagle skoczył nań jak tygrys, coś zabłysnęło w jego ręce. To promień księżyca zalśnił na ostrzu malajskiego sztyletu56.

Hindus, ugodzony w pierś, padł ciężko na ziemię.

Choć jednak cios zadała pewna ręka, nieszczęśnik nie zginął. Kilka słów, z trudem wypowiadanych, wymknęło się z jego ust wraz ze strugą krwi.

Zabójca pochylił się nad ziemią, złapał swą ofiarę, podniósł ją i ukazawszy swą twarz w świetle księżyca, zapytał:

– Poznajesz mnie?

 

– To on! – szepnął Hindus.

I straszliwe imię fakira było ostatnim słowem, jakie wypowiedział, szybko tracąc dech.

Po chwili ciało Hindusa zniknęło w nurcie Dudhany, która nigdy nie miała go oddać.

Fakir odczekał, aż ucichł plusk wody. Później, wracając tą samą drogą, przemierzył niezamieszkane tereny, potem dzielnice, które zaczęły pustoszeć, i szybkim krokiem udał się do jednej z bram miasta.

W chwili jednak, kiedy do niej dochodził, brama zaczęła się zamykać. Kilku żołnierzy wojsk królewskich zajmowało posterunki broniące przejścia. Fakir nie mógł teraz opuścić Aurangabadu, a miał taki zamiar.

– Muszę przecież wyjść, jeszcze tej nocy… albo nie zdołam nigdy! – szepnął.

Zawrócił więc i podążył drogą biegnącą okrężnie wzdłuż murów, a dwieście kroków dalej wspiął się po stoku wału, aby osiągnąć jego szczyt.

Od zewnątrz grzbiet muru wznosił się na pięćdziesiąt stóp ponad poziom fosy, wykopanej między nim a przeciwstokiem. Mur był pionowy, bez wystających łańcuchów czy nierówności, które dawałyby oparcie. Wydawało się całkowicie niemożliwe, żeby człowiek mógł się ześlizgnąć po powierzchni jego okładziny. Sznur na pewno pozwoliłby dokonać próby zejścia, ale pas, który otaczał lędźwie fakira, miał tylko kilka stóp długości i nie zapewniłby mu dotarcia do podnóża stoku.

Fakir zatrzymał się na chwilę, rozejrzał wokół i zastanowił, co powinien zrobić.

Nad szczytem wału okrągliło się kilka mrocznych kopuł zieleni, utworzonych przez listowie wielkich drzew, które otaczały Aurangabad niczym roślinna rama. Z tych kopuł wysuwały się długie gałęzie, giętkie i mocne, które uda się mu może wykorzystać, aby osiągnąć, nie bez dużego zagrożenia, brzeg fosy.

Fakir, gdy tylko o tym pomyślał, nie zawahał się wcale. Podszedł pod jedną z tych kopuł i zaraz pojawił się znowu poza murem, wisząc w jednej trzeciej długości gałęzi, która uginała się powoli pod jego ciężarem.

Kiedy gałąź wygięła się tak bardzo, że musnęła górny skraj muru, fakir zaczął się powoli opuszczać, jakby trzymał w rękach sznur z węzłami. Zdołał tak zejść aż do połowy wysokości skarpy; trzydzieści stóp dzieliło go jednak jeszcze od ziemi, którą musiał osiągnąć, aby mieć pewność ucieczki.

Tkwił więc, kołysząc się, na końcu gałęzi, wisiał, szukając stopami jakiegoś zagłębienia, które dałoby mu punkt oparcia…

Nagle kilka błysków przecięło mrok. Rozległy się wybuchy. Żołnierze na warcie dostrzegli uciekiniera. Strzelali do niego, ale nie trafiali. Jakaś kula uderzyła jednak w gałąź, której się trzymał, dwa cale nad jego głową, i ją naruszyła.

 

Dwadzieścia sekund później gałąź się złamała i fakir spadł do fosy… Ktoś inny by się zabił, on pozostał cały i zdrowy.

Wstać, wspiąć się po stoku przeciwskarpy pośród drugiego gradu kul, które go nie dosięgły, i zniknąć pośród nocy było dla uciekiniera igraszką.

Dwie mile57 dalej minął niezauważony kwatery wojsk angielskich, mających koszary poza Aurangabadem.

Dwieście kroków stamtąd zatrzymał się, odwrócił, okaleczoną rękę wyciągnął ku miastu, a z jego ust wymknęły się te słowa:

– Biada tym, którzy wpadną znowu w moc Dhondu Panta! Anglicy, nie skończyliście z Naną Sahibem!

Nana Sahib! Ten przydomek wojenny, najgroźniejszy z wszystkich, którym powstanie z 1857 roku przyniosło krwawą sławę, nabab zamierzał raz jeszcze rzucić jako ostateczne wyzwanie zdobywcom Indii.

 

 

 

 

1Buntsipajów – powstanie oddziałów armii angielskiej w Indiach rekrutowanych z tubylców, którzy niezadowoleni z braku możliwości awansu ponad niższe stopnie podoficerskie, źle traktowani przez oficerów, powodowani pobudkami religijnymi często się burzyli; największe ich powstanie wybuchło w maju roku 1857, kiedy zbuntowały się dwa pułki sipajów w mieście Mirat (stan Uttar Pradesz), które zajęły wiele miast; wspomagani przez władców hinduskich Anglicy stłumili powstanie, walki trwały do roku 1859; sipajowie (z perskiego sipahi – kawalerzysta) – żołnierze pochodzenia miejscowego, służący w wojskach kolonialnych, określenie stosowane głównie w Indiach.

2Prezydencja– jeden z okręgów, na jakie podzielone były posiadłości brytyjskie w Indiach; istniały trzy takie prezydencjami, zwane też prowincjami (Bombaju, Kalkuty i Madrasu), prezydencja Bombaju powstała w roku 1843, znajdowała się w północno-zachodnich Indiach, na czele prezydencji stali gubernatorowie.

3Bombaj (obecnie Mumbaj) – wielkie miasto w północno-zachodnich Indiach, stolica stanu Maharasztra, port nad Morzem Arabskim, od dawna ważny ośrodek handlowy Indii; obecnie największe miasto Indii, ok. 12,5 mln mieszkańców.

4Nabab – tytuł namiestników prowincji w imperium Mogołów, później mających dużą niezależność książąt muzułmańskich, ich bogactwo stało się legendarne, stąd później nababami nazywano wielkich bogaczy.

5Dhondu Pant (ur. 1824) – u J. Verne’a: Dandou-Pant; hinduski możnowładca, pełne imiona i nazwisko Nana Govind Dhondu Pant, zwany Naną Sahibem; syn bramina adoptowany przez niemającego synów Bajiego Rao II, peszwy państwa Marathów w północnych Indiach; Baji Rao II otrzymywał od Kompanii Wschodnioindyjskiej roczną pensję w wysokości 80 tys. funtów; kiedy zmarł w roku 1851, Kompania odmówiła wypłacania pensji jego synowi Dhondu Pantowi, który urażony przyłączył się do powstania sipajów; zaginął we wrześniu 1857 roku, dalsze losy nieznane.

6Aurangabad – u J. Verne’a: Aurungabad; miasto w środkowo-zachodnich Indiach, w stanie Maharasztra, ok. 260 km na wschód od Bombaju; w roku 1653 jego władca Aurangzeb został wicekrólem Dekanu i zmienił nazwę miasta na dzisiejszą, od roku 1795 w państwie Marathów, od 1803 w księstwie Hajderabad; obecnie ok. 1,2 mln mieszkańców, w mieście i okolicy wiele zabytków.

7Dudhana – u J. Verne’a: Dudhma; dopływ rzeki Purna, dopływu Godawari, płynie w stanie Maharasztra, ok. 20 km na wschód od Aurangabadu.

8Fakir (z arab. fukr – żebrać) – w krajach muzułmańskich wędrowny mnich żebrzący, asceta umartwiający swe ciało, później w Indiach określano tak również ascetów wyznających hinduizm.

9Wicekról – przedstawiciel królów brytyjskich w Indiach, początkowo nosił tytuł generalnego gubernatora, a jego władza była ograniczona na rzecz urzędników Kompanii Wschodnioindyjskiej, pełną władzę otrzymał w roku 1833; w roku 1858 królowie brytyjscy zostali cesarzami Indii, a ich generalni gubernatorzy wicekrólami; byli nimi do roku 1947.

10Hindustan – pierwotnie nazwa krain, w których mówiono językiem hindi i jemu pokrewnymi, czyli obecne Indie Północne i część Pakistanu, później nazwę rozszerzano na całe Indie lub Półwysep Indyjski.

11Dekan – ogromna wyżyna wypełniająca całe wnętrze Półwyspu Indyjskiego, o średniej wysokości 600 m w części wschodniej i 900 m w części zachodniej; zajmuje ok. 1 mln 600 tys. km2.

12Ghaty Zachodnie – pasmo górskie biegnące wzdłuż zachodniego wybrzeża Półwyspu Indyjskiego, nad Morzem Arabskim, na długości 1700-1800 km, od rzeki Tapi na północy do przylądka Komoryn; najwyższy szczyt Anaj Mudi (Anamudi, 2695 m n.p.m.).

13Ghaty(właśc. Ghaty Wschodnie) – kilka pasm górskich rozdzielonych dolinami rzek, biegnących wzdłuż wschodniego wybrzeża Półwyspu Indyjskiego, nad Zatoką Bengalską, na długości ponad 2 tys. km, od Gangesu na północy do przylądka Komoryn (południowego skraju Półwyspu), starsze geologicznie od Ghatów Zachodnich; najwyższy szczyt Arma Konda (1680 m n.p.m.).

14Morze Bengalskie – inna nazwa Zatoki Bengalskiej, obecnie rzadko stosowana.

15Ganges– wielka rzeka w południowo-środkowej Azji, długość 2700 km, źródła w Himalajach (pasmo Nanga Dewi), spływa z nich na Nizinę Gangesu, uchodzi wielką deltą (wspólną z Brahmaputrą) do Zatoki Bengalskiej; przez wyznawców hinduizmu uważana za świętą rzekę.

16Madras– wielkie miasto w południowo-wschodnich Indiach, stolica stanu Tamilnadu, port nad Oceanem Indyjskim, założone w roku 1522 przez Portugalczyków jako São Tomé; w roku 1639 Kompania Wschodnioindyjska zbudowała fort St. George, zalążek miasta; od roku 1785 stolica jednej z trzech prezydencji wicekrólestwa Indii; wielki ośrodek przemysłowy, naukowy i kulturalny, ok. 5 mln mieszkańców; od roku 1996 nosi nazwę Ćennaj (Chennai).

17Abu Muzaffar Muhi ad-Din Muhammad Aurangzeb Alamgir (1618-1707) – u J. Verne’a: Aureng-Zeb; władca cesarstwa Mogołów od roku 1658, wybitny wódz, fanatyczny wyznawca islamu, zerwał z dotychczasową polityką tolerancji, co wywołało wiele buntów, wielkim wysiłkiem zdobywał niezależne państwa Dekanu, co bardzo osłabiło jego państwo; od niego nazwa miasta Aurangabad.

18Kirkhi(właściwie Khirki, Kharki) – pierwotna nazwa Aurangabadu, zmieniona na dzisiejszą w roku 1653.

19Nizam– pierwotnie zarządca, potem tytuł władców muzułmańskich niektórych państw w Indiach, najważniejsze to Hajdarabad i Ahmadnagar.

20Hajdarabad– państwo muzułmańskie w północnym Dekanie, nazwane od swej stolicy, Hajdarabadu, założone w roku 1724 przez Asafa Jaha, mianowanego przez Aurangzeba wicekrólem Dekanu; od roku 1798 księstwo podległe brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej; w roku 1948 włączone siłą do republiki indyjskiej.

21Cholera– groźna choroba zakaźna przewodu pokarmowego, wywoływana przez bakterie (przecinkowiec cholery), powoduje biegunki, wymioty i duże odwodnienie; przed rozpoznaniem jej charakteru w roku 1883 przez Roberta Kocha, przyczyna wielu epidemii; występuje w krajach tropikalnych Azji i Afryki.

22Febra– dawniej nazwa wielu chorób zakaźnych cechujących się wysoką gorączką, głównie malarii i żółtej febry.

23Właściwie warownia Daulatabad, zbudowana w XII wieku przez dynastię Jadawa, nigdy nie zdobyta, zajmuje szczyt stożkowego wzgórza o wysokości 200 m, 15 km na północny zachód od Aurangabadu, nie leży nad żadną rzeką.

24Wielcy Mogołowie – dynastia muzułmańska w Indiach, założona w roku 1526 przez przybyłego z Persji Babara, potomka Timura Wielkiego, który podbił sułtanat delhijski; opanowała całą północną część Indii, Pakistan, Afganistan, Bangladesz i wiele mniejszych krain.

25Mowa o Bibi Ka Maqbara, mauzoleum Dilradż Banu, begum (czyli żony) cesarza Aurangzeba (a nie nałożnicy Szachdżahana), zbudowane w roku 1678 przez jej syna Azama Szacha, wzorowane na sławnym Tadż Mahal w Agrze; leży 3 km od Aurangabadu, nie jest meczetem, choć ma minarety.

26Shahbuddin Muhammad Szachdżahan (1592-1666) – piąty władca z dynastii Wielkich Mogołów, panował w latach 1628-1658, obalony przez swego trzeciego syna Aurangzeba, uważany za wybitnego monarchę, wielki budowniczy.

27Tadż Mahal – mauzoleum zbudowane w roku 1654 przez cesarza Szachdżahana dla jego zmarłej przy porodzie ukochanej żony Mumtaz Mahal; uważane za najpiękniejszy budynek świata.

28Agra– miasto w północnych Indiach, w zachodniej części stanu Uttar Pradesz; od roku 1506 stolica sułtanatu delhijskiego; stolica Wielkich Mogołów do roku 1658, wówczas jedno z największych i najbogatszych miast świata; obecnie ok. 1,2 mln mieszkańców, ważny ośrodek przemysłu, liczne zabytki (najważniejsze: Tadż Mahal i Czerwony Fort).

29Minaret– smukła wieżyczka stawiana przy meczecie, z balkonem lub galeryjką, z której muezzin wzywa do modlitw i na nabożeństwa.

30Kabul– stolica Afganistanu, jedno z najstarszych miast świata (ponad 3500 lat); Kabura Medów i Persów, potem w Indiach dynastii Maurjów, w państwie Kuszanów, Heftalitów, księstwie Turków, w roku 870 zdobyte przez Arabów; od roku 1747 stolica dynastii Durrani; władza Aurangzeba nad Kabulem była słaba; pozostał częściowo niezależny.

31Assam– stan w północno-wschodnich Indiach, między Tybetem, Birmą i Bangladeszem, u podnóża Himalajów, w starożytności wschodnie pogranicze indyjskiego państwa Guptów; stolica Garhgaon zobyta w roku 1662 przez Mir Jumla, wodza Aurangzeba; od roku 1826 stopniowo zajmowany przez Brytyjczyków, którzy zakładali plantacje herbaty.

32Sajjid(arab. saiyid, sayed, seyd) – pan, władca, później tytuł honorowy potomków Mahometa, obecnie w postaci said w znaczeniu „pan”, J. Verne’owi chodziło o derwiszów, wędrownych, żebrzących mnichów muzułmańskich, tworzących często bractwa mistyczne.

33Stopa – angielska miara długości (foot), stosowana od czasów rzymskich, wynosi 30,48 cm.

34Cal – angielska miara długości, jedna dwunasta stopy, obecnie wynosi 25,4 mm; 5 stóp 9 cali odpowiada wzrostowi 175 cm, więcej niż średniemu w XIX-wiecznych Indiach.

35Maharadża – wielki król, tytuł indyjskiego władcy, odpowiadający królowi.

36Ospa (ospa prawdziwa) – groźna wirusowa choroba zakaźna, charakteryzująca się wysypką pęcherzykowo-ropną, przechodzącą w strupy, po których u osób wyleczonych pozostają charakterystyczne blizny; kiedyś powodowała epidemie, obecnie uważana za chorobę zlikwidowaną.

37Wisznu – wielki bóg hinduizmu, należący do głównej triady jego bóstw, jego główną funkcją jest zachowywanie i podtrzymywanie życia; wcielał się (inkarnacje) w wiele postaci ludzkich i zwierzęcych (awatarów) ratujących świat, w tym w dziesięć uważanych za główne; lew – czwarty awatar Wisznu, Narasimha, właściwie połączenie człowieka i lwa; w tej postaci bóg pokonał niezwyciężonego demona Hiranjakszipu.

38Śiwa – wielki bóg hinduizmu, należący do głównej triady jego bóstw, unicestwia wszystko, przygotowując przez to odrodzenie i rozwój; ma wiele sprzecznych postaci i imion; trzecie oko Śiwy symbolizuje wiedzę doskonałą, trójząb jest jednym z głównych emblematów boga; jego zęby symbolizują stworzenie, trwanie i zniszczenie, także trzy stany świadomości; malowany na czole przez wyznawców śiwaizmu.

39W Indiach stacjonowały zarówno brytyjskie wojska królewskie, w których służyli tylko obywatele Zjednoczonego Królestwa, jak i oddziały miejscowych władców, podległych władzom brytyjskim, którzy mogli utrzymywać własne siły zbrojne.

40Nepal – państwo na południowych stokach Himalajów zamieszkiwane przez różne grupy etniczne, od prehistorii w kręgu cywilizacji indyjskiej; Nepalczycy zwycięsko walczyli z Brytyjczykami; od roku 1846 w Nepalu panowała dynasta Rana, która wsparła Brytyjczyków podczas powstania sipajów.

41Bala Rao – u J. Verne’a: Balao Rao; młodszy brat Nany Sahiba, walczył wraz z nim w powstaniu sipajów, potem schronił się w Nepalu; dalsze losy nieznane.

42Radża – tytuł władcy w wielu państwach indyjskich, zwykle mniejszych.

43Gonda– miasto w północnych Indiach w stanie Uttar Pradesz, ok. 80 km na południe od granicy Nepalu, w starożytności w królestwie Kosala; nie było samodzielnym księstwem, nie władali nim radżowie; J. Verne miał zapewne na myśli Gondwanę, krainę w środkowych Indiach, nazwaną od ludu Gondów, podzieloną przed XVIII wiekiem na trzy królestwa; w XVIII wieku Gondwanę podbiło państwo Maratha, a w roku 1853 Brytyjczycy, przeciw którym doszło do wielu powstań.

44Debi Bux Singh – Babu Debi Bux (Bakkas) Rai, inaczej zwany Luckan Babu, uczestnik powstania sipajów, walczący w stanie Uttar Pradesz; powieszony przez Anglików z innymi dowódcami 30 listopada 1857 roku; być może chodzi też o Debi Singha Gonda, walczącego w okręgu Dżapalpur, w kraju Gondów.

45Równiny środkowe – chodzi o Nizinę Gangesu w północnych Indiach, pomiędzy Himalajami na północy a górzystym Dekanem na południu, bardzo żyzną, stanowiącą serce imperium Wielkich Mogołów.

46Brahma – najwyższe bóstwo hinduizmu, tworzące z Wisznu i Śiwą jego naczelną trójcę; stwórca wszechświata, ponieważ mało wpływa na los ludzi i świata, jego kult jest o wiele słabszy niż pozostałych członków trójcy, nosi wiele imion.

47Thug (z hindi thag) – złodziej, członek tajnej organizacji istniejącej w Indiach od XVII wieku (być może od XIII), która w ramach kultu bogini Kali dokonywała rytualnych napadów na drogach, mordowała podróżnych (bez przelewania krwi, najczęściej dusząc) i ich rabowała; za thugów podawali się także zwykli rozbójnicy; wytępieni przez władze brytyjskie pod koniec XIX wieku.

48Sipri – inna nazwa miasta Shivpuri w północnych Indiach, w północnej części stanu Madhya Pradesz, nad rzeką Sipri; dawna letnia stolica księstwa Gwalior, w roku 1804 zdobyta przez ród Sindhia; liczne zabytki, obecnie ok. 150 tys. mieszkańców.

49Tantia Topi (1814-1859) – przydomek (obok Tatya Tope) Ramachandry Panduranga Tope, jednego z wodzów powstania sipajów, dowódcy oddziałów z Gwalioru; zdobył to miasto, jeden z najważniejszych generałów Nany Sahiba, pokonany przez Brytyjczyków pod Ranodem i Sikarem, zdołał uciec i się ukrywał; wydany przez przyjaciela wpadł w roku 1859 w ręce Brytyjczyków i został stracony w Shivpuri.

50Sindhia (Skindia) – dynastia władców Gwalioru w państwie Marathów, założona w roku 1726; być może chodzi o Sindh, prowincję w południowo-wschodnim Pakistanie, stąd nazywano tak państwo Gwalior.

51Bundelkhand – u J. Verne’a: Bundelkund; kraina w północnej części stanu Madhya Pradesz, na terenie dawnego państwa Czedi, uboga, podzielona na małe państewka, zajęte przez królestwo Marathów, od roku 1802 część podlegała Brytyjczykom, wzięła udział w powstaniu sipajów, potem znowu w państwie Marathów, od roku 1886 podlegała Brytyjczykom.

52Oude – dawna nazwa krainy Awadh w północnych Indiach, w środkowej części stanu Uttar Pradesz, ze stolicą w Fajzabadzie, ze względu na żyzność gleb zwanej spichlerzem Indii; w roku 1856 przejęta przez Kompanię Wschodnioindyjską; w czasie powstania sipajów Awadh był niezależny przez półtora roku.

53Delhi – miasto w północnych Indiach, powstałe w XII wieku p.n.e., stolica państwa legendarnych Pandawów; obecne miasto założyli Radżputowie w 736 roku n.e., w roku 1803 zdobyte przez Brytyjczyków; obecnie ogromna (ponad 11 mln mieszkańców) aglomeracja przemysłowa, kulturalna i turystyczna, liczne zabytki, jego część stanowi New Delhi, oficjalna stolica Republiki Indii.

54Kanpur – miasto w północnych Indiach, w stanie Uttar Pradesz, nad Gangesem, założone w roku 1207, większe znaczenie po roku 1801; Brytyjczycy założyli tu duży garnizon, oblężony podczas powstania sipajów; w niejasnych okolicznościach cała europejska ludność została zabita; obecnie wielki ośrodek przemysłowy, siedziba wielu uczelni.

55Lucknow (w języku hindi Lakhnau) – miasto w północnych Indiach, stolica stanu Uttar Pradesz, założone w XIII wieku; po roku 1801 podległe Kompanii Wschodnioindyjskiej; miejsce walk podczas powstania sipajów; obecnie ok. 5 mln mieszkańców; ważny ośrodek przemysłowy, kulturalny, turystyczny, wiele zabytków.

56Malajski sztylet – kris, długi (głownia ma 30-40 cm) nóż o wężowatej klindze.

57Mila (mila lądowa) – jednostka długości stosowana w Wielkiej Brytanii i jej posiadłościach, w tym w Indiach, wynosząca 1609 m.

Rozdział II

Pułkownik Munro

 

– No, drogi Maucler58 – powiedział mi inżynier Banks – nie uprzedziłeś nas o swojej podróży! Mówiono, żeś nie opuścił jeszcze Paryża! Jak znajdujesz Indie?

– Indie! – odparłem. – Przecież żeby mówić z jakąś dozą słuszności, należy je przynajmniej zobaczyć.

– Jak to! – stwierdził inżynier. – Czyś nie przeciął półwyspu z Bombaju do Kalkuty59, i jeśli tylko nie jesteś ślepy…

– Nie jestem ślepy, mój drogi Banks, ale podczas tej podróży byłem oślepiony…

– Oślepiony…?

– Tak! Oślepiony przez dym, przez parę, przez kurz, a jeszcze bardziej przez szybkość jazdy. Nie chcę nic mówić przeciw kolejom, gdyż zajmuje się pan ich budowaniem, drogi Banks, ale być zamkniętym w przedziale wagonu, z polem widzenia ograniczonym do szyby w drzwiczkach, posuwać się dzień i noc ze średnią prędkością dziesięciu mil na godzinę, a to po wiaduktach w towarzystwie orłów lub sępów, a to tunelami w towarzystwie myszy lub szczurów, z zatrzymywaniem się tylko na dworcach, które wszystkie wyglądają podobnie, gdy z miast widzi się jedynie otaczające je mury i czubki minaretów, jechać w nieustannym hałasie huczącej lokomotywy, gwizdów kotła, stuku kół i zgrzytów hamulców – czyż można to nazwać podróżowaniem!

– Dobrze powiedziane! – zawołał kapitan Hod. – Odpowiedz na to, jeśli zdołasz, Banks! A co pan sądzi, pułkowniku?

Pułkownik, do którego zwrócił się kapitan Hod, skinął lekko głową, i poprzestał na powiedzeniu:

– Jestem ciekaw, jak Banks zdoła odpowiedzieć panu Mauclerowi, naszemu gościowi.

– Nie jest to dla mnie żaden kłopot – odparł inżynier – i przyznaję, że Maucler ma we wszystkim rację.

– A zatem, skoro tak jest, to czemu budujesz koleje żelazne?! – zawołał kapitan Hod.

– Abyś mógł, kapitanie, dostać się z Kalkuty do Bombaju w sześćdziesiąt godzin60, kiedy ci się śpieszy.

– Nigdy mi się nie spieszy!

– W takim razie wybierz drogę Great Trunk61 – odrzekł inżynier. – Proszę ją wybrać, Hod, i pójść nią na piechotę!

– To właśnie zrobię!

– Kiedy?

– Kiedy pan pułkownik zgodzi się, abym cały rok poświęcił na piękny spacer przez półwysep, długości ośmiuset czy dziewięciuset mil!

Pułkownik poprzestał na uśmiechu i popadł w jedno ze swoich długotrwałych rozmyślań, z których tylko z wielkim trudem był wyrywany przez swych najlepszych przyjaciół, wśród nich inżyniera Banksa i kapitana Hoda.

Do Indii przybyłem przed miesiącem, a ponieważ jechałem Great Indian Peninsular62, która łączy Bombaj z Kalkutą przez Allahabad63, ani trochę nie poznałem półwyspu.

Miałem jednak zamiar przebyć najpierw jego część północną, za Gangesem, odwiedzić wielkie miasta, obejrzeć główne zabytki i poświęcić na to zwiedzanie tyle czasu, ile tylko będzie wymagało jego pełne przeprowadzenie.

Inżyniera Banksa poznałem w Paryżu. Od kilku lat łączy nas przyjaźń, którą głębsza znajomość mogłoby tylko umocnić. Obiecałem mu, że przybędę odwiedzić go w Kalkucie, kiedy skończenie odcinka Scind Punjab and Delhi64, którego budową się zajmuje, uczyni go wolnym. A prace były na ukończeniu. Banks miał prawo do odpoczynku przez wiele miesięcy, i przybyłem poprosić, aby odpoczywał, męcząc się drogą przez Indie. Tego, że przyjął moją propozycję z entuzjazmem, nie trzeba mówić! Mieliśmy więc wyruszyć za kilka tygodni, kiedy tylko nastanie dogodna pora roku.

Po moim przybyciu do Kalkuty, w marcu 1867 roku, Banks zapoznał mnie z jednym ze swoich zacnych kolegów, kapitanem Hodem, a potem ten przedstawił mi swojego przyjaciela, pułkownika Munro, u którego spędzaliśmy ten wieczór.

Pułkownik, mający teraz czterdzieści siedem lat, zamieszkiwał dom położony nieco na uboczu w dzielnicy europejskiej, a zatem poza zasięgiem ruchu, który charakteryzuje to miasto handlowe i czarne65, stanowiące prawdziwą stolicę Indii. Dzielnicę tę nazywa się niekiedy „miastem pałaców”, i rzeczywiście pałaców tam nie brakuje, jeśli można obdarzyć tym mianem domy mające z pałaców jedynie portyki66, kolumny i tarasy. Kalkuta jest miejscem spotkań wszystkich porządków architektonicznych, które smak angielski na ogół dopuszcza w miastach obu światów.

Domostwo pułkownika jest natomiast bungalowem z całą jego prostotą, wzniesionym na ceglanej podmurówce, parterowym, pokrytym dachem w kształcie piramidy. Weranda, czyli ganek, podpierana lekkimi kolumienkami, otacza go wokoło. Po bokach kuchnie, wozownie, izby służby, tworzą dwa skrzydła. Wszystko stoi w ogrodzie obsadzonym pięknymi drzewami i otoczonym niskim murem.

Dom pułkownika należał do człowieka bardzo zamożnego. Jego służba była liczna, jak zwykle na półwyspie w rodzinach indyjsko-angielskich. Meble, sprzęty, wyposażenie wewnętrzne i zewnętrzne – wszystko bardzo proste i surowe. Czuło się jednak, że przy tych różnych urządzeniach domu zabrakło ręki kobiety.

W kierowaniu służbą, w ogólnym zarządzaniu domem pułkownik polegał całkowicie na jednym ze swoich dawnych towarzyszy broni, Szkocie, conductorze67 armii królewskiej sierżancie Mac Neilu, z którym odbył wszystkie kampanie w Indiach, jednym z tych dzielnych serc, które zdają się bić w piersiach tych, którym są oddani.

Mac Neil był człowiekiem w wieku lat czterdziestu pięciu, silnym, wysokim, noszącym brodę jak Szkoci z gór. Całą swoją postawą, twarzą, jak również tradycyjnym strojem, był highlanderem68 z krwi i kości, choć opuścił służbę wojskową jednocześnie z pułkownikiem Munro. Obaj odeszli do cywila w roku 1860. Zamiast jednak wrócić na glens69 ojczyzny, do starych klanów swych przodków, obaj zostali w Indiach i mieszkali w Kalkucie w pewnym wycofaniu się i odosobnieniu, które należy wyjaśnić.

 

Zanim Banks przedstawił mi pułkownika Munro, dał mi tylko jedno zalecenie.

– Nie wspominaj słowem o powstaniu sipajów – powiedział – a zwłaszcza nie wymawiaj nigdy imienia Nany Sahiba!

Pułkownik Edward Munro pochodził ze starej szkockiej rodziny, której przodkowie odznaczyli się w dziejach Zjednoczonego Królestwa70. Należał do nich ów sir Hector Munro71, który dowodził armią Bengalu w roku 1760; to właśnie on zdławił powstanie, które sipajowie wiek później mieli ponownie wywołać. Major Munro stłumił bunt z bezlitosną energią – nie zawahał się przed przywiązaniem tego samego dnia dwudziestu ośmiu powstańców do wylotów dział – okropna kara, często stosowana podczas powstania z roku 1857, której dziad pułkownika był może straszliwym wynalazcą.

W epoce powstania sipajów pułkownik Munro dowodził 93. Pułkiem Szkockiej Piechoty72 armii królewskiej. Niemal całą kampanię odbył pod rozkazami sir Jamesa Outrama73, jednego z bohaterów tej wojny, który zasłużył na przydomek „Bayarda74 wojsk Indii”, nadany mu przez sir Charlesa Napiera75. Z nim pułkownik Munro znalazł się zatem w Kanpurze, wziął udział w drugiej kampanii Colina Campbella76 w Indiach, w oblężeniu Lucknow77, i opuścił tego słynnego żołnierza dopiero wówczas, kiedy Outrama mianowano w Kalkucie członkiem rady Indii78.

W roku 1858 pułkownik sir Edward Munro został kawalerem komendantem Gwiazdy Indii, The Star of India (K.C.S.I.)79. Mianowano go baronetem80, a jego żona nosiłaby tytuł lady Munro81, gdyby 27 czerwca 1857 roku nie zginęła nieszczęsna w straszliwej masakrze w Kanpurze82, masakrze dokonanej na oczach i z rozkazu Nany Sahiba.

Lady Munro – przyjaciele pułkownika nigdy inaczej jej nie nazywali – była ubóstwiana przez męża. Miała zaledwie dwadzieścia siedem lat, kiedy zaginęła wraz z dwustoma ofiarami tego ohydnego mordu. Mistress83 Orr84 i miss85 Jackson86, niemal cudem uratowane po zdobyciu Lucknow, przeżyły dla swego męża, swego ojca. Natomiast lady Munro nie mogła być zwrócona pułkownikowi Munro. Jej zwłok, przemieszanych z resztkami tylu innych ofiar w studni w Kanpurze, nie był w stanie odnaleźć i sprawić im chrześcijańskiego pogrzebu.

Zrozpaczony sir Edward Munro żywił tylko jedną myśl, jedną jedyną – chciał odnaleźć Nanę Sahiba, którego rząd angielski kazał szukać wszędzie, i zaspokoić poprzez zemstę rodzaj dręczącego go pragnienia zostania obrońcą sprawiedliwości. Aby mieć większą swobodę działania, wystąpił z wojska. Sierżant Mac Neil towarzyszył mu we wszystkich krokach i czynach. Ci dwaj ludzie, ożywiani tym samym duchem, mający tylko jeden cel, podążali każdym tropem, sprawdzali każdy ślad, ale nie mieli więcej szczęścia niż policja angielsko-indyjska. Nana wymykał się wszelkim ich poszukiwaniom. Po trzech latach bezowocnych wysiłków pułkownik i sierżant musieli tymczasowo zawiesić swe dochodzenia. Zresztą po Indiach krążyły wówczas pogłoski o śmierci Nany Sahiba, i tym razem były tak wiarygodne, że nie zostawiały miejsca na żadne wątpliwości.

Sir Edward Munro i Mac Neil wrócili więc do Kalkuty, gdzie zamieszkali w tym odosobnionym bungalowie. Tam, nie czytając ani książek, ani gazet, które mogłyby mu przypomnieć krwawe czasy powstania, nie opuszczając nigdy swojego domu, pułkownik wiódł życie człowieka niemającego celu. Nie przestawał jednakże myśleć o żonie. Wydawało się, że czas nie ma nań żadnego wpływu i nie jest w stanie złagodzić jego rozpaczy.

Należy dodać, że wiadomość o pojawieniu się Nany w prezydencji Bombaju – wiadomość krążąca od kilku dni – nie dotarła przypuszczalnie do pułkownika. I całe szczęście, gdyż natychmiast opuściłby bungalow.

O tym właśnie powiadomił mnie Banks przed zaprowadzeniem do tego domostwa, z którego wszelka radość została na zawsze wygnana. Oto dlaczego należało unikać wszelkich wzmianek o buncie sipajów i o najokrutniejszym z ich wodzów, Nanie Sahibie.

Dwaj tylko przyjaciele – dwaj przyjaciele na dobre i złe – odwiedzali wytrwale dom pułkownika. Byli nimi inżynier Banks i kapitan Hod.

Banks, jak powiedziałem, skończył prace, którymi kierował przy budowie drogi żelaznej Great Indian Peninsular. Miał czterdzieści pięć lat i był w pełni sił. Miał wziąć czynny udział w tworzeniu Madras Railway87, która połączy Zatokę Arabską z Zatoką Bengalską, ale było nieprawdopodobne, aby prace mogły się zacząć przed końcem roku. Odpoczywał więc w Kalkucie, zajmując się różnymi projektami mechanicznymi, gdyż miał umysł czynny i płodny, nieustannie dążący do tworzenia nowych wynalazków. Poza pracą cały czas poświęcał pułkownikowi, z którym od dwudziestu lat łączyła go przyjaźń. Dlatego niemal wszystkie wieczory spędzał na werandzie bungalowu w towarzystwie sir Edwarda Munro i kapitana Hoda, który zdołał uzyskać dziesięć miesięcy urlopu.

Hod służył w 1. Szwadronie88 Karabinierów89 wojsk królewskich i odbył całą kampanię lat 1857-1858, najpierw z sir Colinem Campbellem w Oude i Rohilkhandzie90, potem z sir Hugh Rosem91 w Indiach środkowych – kampanię zakończoną zdobyciem Gwalioru92.

Kapitan Hod, wychowany w twardej szkole Indii, jeden z wyróżniających się członków Klubu Madras93, o jasnorudych włosach i brodzie, miał tylko trzydzieści lat. Choć służył w armii królewskiej, można go było wziąć za oficera wojsk tubylczych, tak bardzo „zindianizował się” podczas pobytu na półwyspie. Nie mógłby być bardziej Hindusem, choćby się nim urodził. Indie uważał za kraj najdoskonalszy, ziemią obiecaną, jedyny, w którym człowiek mógł i powinien żyć. Rzeczywiście zaspokajał tu wszystkie swoje upodobania. Żołnierz z charakteru, ciągle natrafiał na okazje do walki. Doświadczony myśliwy, czyż nie mieszkał w kraju, gdzie natura jakby zebrała wszystkie drapieżniki, całą pokrytą sierścią i piórami zwierzynę z obu światów94? Zapalony wspinacz, czyż nie miał pod ręką owego potężnego łańcucha Tybetu, który obejmuje najwyższe szczyty globu? Nieulękły podróżnik, co powstrzymywało go przed postawieniem stopy tam, gdzie nikt jeszcze tego nie uczynił, w niedostępnych rejonach pogranicza Himalajów? Miłośnik wyścigów, czego brakowało mu na torach Indii, które w jego oczach warte były tych w Marche95 lub Epsom96? W tym punkcie Banks i on nie zgadzali się ani trochę. Inżynier, jako „mechanik” z krwi i kości, bardzo mało interesował się wyczynami hippicznymi Gladiatora97 czy też Fille-de-l’air98.

Pewnego dnia, kiedy kapitan Hod przycisnął go na ten temat, Banks odpowiedział mu nawet, że jego zdaniem wyścigi byłyby naprawdę ciekawe tylko pod jednym warunkiem.

– Jakim to? – zapytał Hod.

– Oczywiście pod tym – odparł poważnie Banks – że dżokej, który dotrze ostatni, byłby rozstrzeliwany na miejscu startu po zakończeniu wyścigów99.

– To ci pomysł…! – stwierdził tylko kapitan Hod.

I był na pewno człowiekiem, który osobiście przystąpiłby do takiego wyścigu!

Tacy byli dwaj stali goście bungalowu sir Edwarda Munro. Pułkownik lubił słuchać, jak rozmawiają o różnych rzeczach, a ich wieczne spory wywoływały niekiedy na jego ustach rodzaj uśmiechu.

Wspólnym pragnieniem obu zacnych towarzyszy było zabrać pułkownika w jakąś podróż, która mogłaby mu zapewnić rozrywkę. Wiele razy proponowali wyjazd na północ półwyspu, spędzenie kilku miesięcy w okolicach tych sanitariów100, w których bogate towarzystwo angielsko-indyjskie chętnie się skrywało w porze upałów. Pułkownik zawsze odmawiał.

A jeśli chodzi o podróż, którą Banks i ja zamierzaliśmy odbyć, to zaczynaliśmy się już nad nią zastanawiać. Właśnie tego wieczora sprawa wróciła ponownie na tapetę. Jak widzieliśmy, kapitan Hod mówił ni mniej, ni więcej o odbyciu pieszo wielkiej wędrówki po północy Indii. Jeśli Banks nie lubił koni, to Hod nie lubił kolei żelaznej. Obaj nie zgadzali się więc z sobą. Pogodzić mogłaby ich na pewno podróż albo powozem, albo w palankinie101, odbywana wedle własnej woli, we własnym rytmie – co jest bardzo łatwe na wielkich, dobrze wytyczonych i dobrze utrzymanych gościńcach Hindustanu.

– Nie mów mi o swych zaprzęgach wołów, swych garbatych zebu102! – wołał Banks. – Bez nas mielibyście jeszcze te prymitywne pojazdy, których już od pięciuset lat nikt nie chce w Europie!

 

– Ech, Banks! – odciął się kapitan Hod. – Są więcej warte niż wasze wyściełane wagony i wasze cramptony103