Do jutra - Jeffery Deaver - ebook + audiobook + książka

Do jutra ebook i audiobook

Jeffery Deaver

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Druga część pełnej tajemnic i zwrotów akcji serii o Colterze Shawie.

Podczas pogoni za dwoma młodymi mężczyznami oskarżonymi o straszliwe przestępstwa, Colter Shaw natrafia na wskazówkę dotyczącą kolejnej tajemnicy. Aby ocalić życie młodej kobiety - a być może także innych osób - wyrusza na bezdroża stanu Waszyngton, by zbadać pewną sekretną organizację. Społeczność postawiła sobie za cel pocieszać pogrążonych w żałobie zmarłych. Jednak czy za fasadą nie kryje się niebezpieczny kult kierowany przez urzekającego, a zarazem bezwzględnego przywódcę?
Próbując poradzić sobie z ludźmi, którzy nie cofną się przed niczym, by ukryć swoje sekrety, Colter Shaw trafia na jeszcze jedną zagadkę - musi zlokalizować i odszyfrować wiadomość zostawioną mu przed laty przez ojca. Jej konsekwencje okażą się jeszcze straszniejsze, niż przewidywał.

Jeffery Deaver jest autorem wielu bestsellerowych thrillerów. Z wykształcenia dziennikarz i prawnik, przez kilka lat współpracował z dziennikami "New York Times" i "Wall Street Journal". Był także doradcą prawnym jednej z większych firm na amerykańskiej giełdzie. Zaliczany jest do grona najbardziej poczytnych i nagradzanych twórców kryminałów w Stanach - światową sławę przyniósł mu zekranizowany Kolekcjoner Kości. "Do jutra" to drugi tom serii o Colterze Shawie, którą rozpoczęła "Gra w nigdy".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 432

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 11 min

Lektor: Artur Bocheński

Oceny
4,1 (111 ocen)
40
46
20
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ulrika

Nie polecam

Męczarni część 2. Oceniam po siedemnastym rozdziale. Dalej nie dam rady :/ Po trzecią część nawet nie sięgam. Deaver zapomniał jak się pisze kryminały. Teraz to zbiór definicji z wybranej przez niego dziedziny. Szkoda, że wydawca nie czytał tej książki, bo może by pan Deaver się dowiedział, że nie trzeba pięciu komputerów, żeby wykonać na nich pięć czynności XD. Nie polecam fanom Kolekcjonera Kości :/
20
trojumbo

Całkiem niezła

Troszkę gorsza od pierwszej części. Niestety momentami nudzila, całość przypomina mi stary kryminał . Zbyt dużo bezsensownych opisów. Ogólnie całość ciekawa, ale czegoś mi brakuje
20
awolusi

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała!
00
Tellerka

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze się słucha/ czyta
00
coolturka

Nie oderwiesz się od lektury

"Do jutra" Jefferya Deavera to kontynuacja przygód zawodowego łowcy nagród Coltera Shawa. Wyznaczono dwie nagrody za odnalezienie dwóch młodych mężczyzn podejrzanych o dewastację miejsc kultu religijnego. Pierwszą - dużą, wyznaczyło miasto, drugą - skromną, rodzice jednego z chłopaków, którzy nie wierzą w jego winę. Choć zawód Coltera to bycie łowcą nagród, od pieniędzy ważniejsza dla niego jest sprawiedliwość. "Do widzenia... Do jutra" tak brzmią ostatnie słowa jednego z chłopców podczas skoku w przepaść. Należał on do sekretnej organizacji na czele z charyzmatycznym przywódcą. Czy pod nadrzędnym celem, jakim jest wsparcie w żałobie, kryje się inna złowroga idea? Uwielbiam śledztwa prowadzone przez skrupulatnego Coltera Shawa. Na każde czekam jak na niesamowitą przygodę. Przy tej sprawie będzie on rywalizował z innym, bezwzględnym łowcą - Daltonem Crowem. Tutaj wszystkie chwyty są dozwolone, a Crow nie cofnie się przed niczym, by odnieść zwycięstwo. Podręcznikowo przeprowadzone ...
00

Popularność




 

 

Tytuł oryginału

THE GOODBYE MAN

 

Copyright © 2020 by Gunner Publications, LLC

All Rights Reserved

 

Projekt okladki

Tal Goretsky

 

Zdjęcie na okładce

© Nicol Grespi/EyeEm/Getty Images;

Francesca Nerli/EyeEm/Getty Images

 

Redaktor prowadzący

Magdalena Gołdanowska

 

Redakcja

Aneta Kanabrodzka

 

Korekta

Grażyna Nawrocka

 

ISBN 978-83-8234-899-6

 

Warszawa 2021

 

Wy­daw­ca

Pró­szyń­ski Media Sp. z o.o.

02-697 War­sza­wa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Dla Jane Davis, z bezgraniczną wdzięcznością

 

Jaką podróż odbyłem, jakie widziałem rzeczy… Dajcie mi wody dzban i człowiecze ciało. Dajcie powietrze, abym mógł oddychać, i silny wiatr moim żaglom, gdy powstanę z krainy umarłych.

KSIĘGA UMARŁYCH, EGIPSKI TEKST POGRZEBOWY

 

CZĘŚĆ 1

CZŁOWIEK NAD URWISKIEM

 

1.

11 czerwca, 14.00

Parę sekund na decyzję.

Skręcić w lewo? W prawo?

Stromy spadek w zarośla? A może wąskie pobocze, które kończy się skalną ścianą?

W lewo.

Instynkt.

Colter Shaw mocno skręcił kierownicą, hamując pulsacyjnie – nie mógł dopuścić do poślizgu. Wypożyczona kia, która na tym odcinku górskiej drogi sunęła ponad sześćdziesiąt na godzinę, wpadła w liście, unikając o włos zderzenia z głazem, który stoczył się ze stromego zbocza na środek drogi, tuż przed maską. Shaw sądził, że odgłos stukilogramowego kawału skały toczącego się przez zarośla i po żwirze będzie bardziej efektowny, kamień pokonał jednak tę drogę niemal bezgłośnie.

Skręt w lewo to był słuszny wybór.

Gdyby zjechał na prawo, samochód zderzyłby się z ukrytym w wysokiej, beżowej trawie wystającym z ziemi kawałem granitu.

Shaw, który podejmując decyzje w swojej profesji, poświęcał dużo uwagi na procentowe obliczanie prawdopodobieństwa szkód, mimo wszystko wiedział, że czasem trzeba po prostu zdać się na los i zobaczyć, co przyniesie.

Nie wystrzeliły poduszki powietrzne, obyło się bez obrażeń. Został jednak uwięziony w kii.

Po lewej rozciągało się morze mahonii, znanej też jako oregońska winorośl, ale żadna z tych niewinnych nazw nie zdradzała, że roślina ma ostre jak igły ciernie, które bez trudu przebijają ubranie i ranią skórę. Wyjście z tej strony było wykluczone. Za drzwiami pasażera sytuacja wyglądała lepiej, rosły tam tylko gęste forsycje i delikatny pięciornik, obsypany żółtymi kwiatami.

Shaw otworzył prawe drzwi i zaczął miarowo odpychać nimi zieloną gęstwinę. Mimochodem zauważył, że napastnik świetnie wybrał moment ataku. Gdyby jego pocisk spadł wcześniej, Shaw bez trudu zdążyłby wyhamować. Gdyby to się stało później, minąłby bezpiecznie to miejsce i pojechał dalej.

Nie miał wątpliwości, że to był pocisk.

Wprawdzie w stanie Waszyngton zdarzały się wstrząsy sejsmiczne, ale ostatnio nie odnotowano w pobliżu zdarzeń tego rodzaju. Kamienie tej wielkości zwykle spokojnie tkwiły w miejscu, dopóki ktoś ich celowo nie poruszył – żeby je popchnąć przed albo na samochód prowadzony przez człowieka ścigającego zbiegłego, uzbrojonego przestępcę.

Shaw zdjął sportową marynarkę w kratę i zaczął się przeciskać przez szparę w uchylonych drzwiach po stronie pasażera. Nosił dopasowane ubrania, jak można się spodziewać po kimś, kto w wolnym czasie uprawia wspinaczkę skałkową, ale drzwi uchyliły się zaledwie na trzydzieści centymetrów i utknął w wozie. Otwierał je z rozmachem, przymykał, po czym znowu otwierał. Szpara powoli się poszerzała.

Usłyszał szelest w krzakach po drugiej stronie drogi. Człowiek, który pchnął kamień przed samochód, schodził po zboczu i przeciskał się przez gęste zarośla w jego stronę, a on dalej usiłował się wyswobodzić. W dłoni mężczyzny coś błysnęło. Pistolet.

Jako syn surwiwalowca, który sam w pewnym sensie praktykował sztukę przetrwania, Shaw znał mnóstwo sposobów, jak wywinąć się śmierci. Poza tym był wspinaczem i entuzjastą motocrossu, a z racji swojego zajęcia często stawał oko w oko z zabójcami i zbiegami z więzienia gotowymi posunąć się do wszystkiego, byle pozostać na wolności. Ciągle unosił się wokół niego zapach śmierci. Tym ostatecznym przeznaczeniem wcale się jednak nie przejmował. W obliczu śmierci nie ma miejsca na kalkulacje. Znacznie gorszy byłby fatalny uraz kręgosłupa, oczu, uszu. Okaleczenie ciała, świat pogrążony na zawsze w ciemności albo w ciszy.

W dzieciństwie rodzeństwo mówiło na niego „ten niespokojny”. Dziś, gdy Shaw w pełni zasługiwał na miano Niespokojnego Człowieka, wiedział, że tego rodzaju niepełnosprawność byłaby dla niego prawdziwym piekłem.

Nadal próbował się przecisnąć przez wąską szparę.

Już prawie się udało.

No, dalej…

Tak!

Nie.

W chwili, gdy już miał się uwolnić, w drzwiach utknął portfel, który miał w tylnej lewej kieszeni czarnych dżinsów.

Napastnik przystanął, wysunął się spomiędzy krzaków i uniósł broń. Shaw usłyszał szczęk kurka. Rewolwer.

I to duży. Gdy wystrzelił, podmuch z lufy strącił z gałęzi zielone liście.

Pocisk chybił, wzbijając kłąb kurzu obok Shawa.

Znowu szczęk.

Padł drugi strzał.

Tym razem pocisk dosięgnął celu.

 

2.

11 czerwca, 8.00, sześć godzin wcześniej

Shaw jechał swoim dziesięciometrowym kamperem Winnebago krętymi ulicami Gig Harbor w stanie Waszyngton.

Miasto liczące siedem tysięcy mieszkańców było urokliwe i jednocześnie trochę nadgryzione zębem czasu. Zgodnie ze swoją nazwą miało port, zaciszny i połączony z zatoką Puget wąskim kanałem, po którym pływały łodzie rybackie i turystyczne. Winnebago mijał działające i opuszczone od dawna fabryki, produkujące statki i łodzie oraz niezliczone części i akcesoria do wszelkich jednostek pływających. Colter Shaw, który nigdy nie był żeglarzem, odnosił wrażenie, że można spędzać każdy dzień na konserwacji, naprawach, polerowaniu i porządkowaniu łodzi, w ogóle nie wypływając w morze.

Tablica informowała o ceremonii święcenia jednostek pływających w porcie, a z daty wynikało, że uroczystość odbyła się na początku miesiąca.

ZAPRASZAMY RÓWNIEŻ WŁAŚCICIELI ŁODZI TURYSTYCZNYCH!

Być może branża nie była już tak prężna jak dawniej, a organizatorzy wydarzenia chcieli podnieść jego rangę, zapraszając prawników, lekarzy i pośredników handlowych – jeśli rzeczywiście takie było założenie święcenia.

Shaw, zawodowy poszukiwacz zaginionych, przyjechał tu w związku ze zleceniem – tak wolał nazywać to, czym się zajmował. „Prowadzenie spraw” zostawiał stróżom prawa i prokuraturom. Mimo że po latach ścigania licznych przestępców mógłby zostać świetnym detektywem, to nie miał najmniejszej ochoty poddawać się dyscyplinie, jakiej wymagała praca na cały etat. Mógł swobodnie przyjmować albo odrzucać zlecenia, kierując się wyłącznie własnym widzimisię. I w każdej chwili zrezygnować z poszukiwań.

Wolność wiele dla niego znaczyła.

Myślał o przestępstwie z nienawiści, które go do tego miasta sprowadziło. Na pierwszej stronie notesu przeznaczonego do gromadzenia informacji potrzebnych do śledztwa zapisał szczegóły, które otrzymał od jednego z menedżerów w jego biznesie:

 

Miejsce: Gig Harbor, okręg Pierce, stan Waszyngton

 

Nagroda za: informacje, które mogą doprowadzić do aresztowania i skazania dwóch osób:

– Adama Harpera, 27 lat, zamieszkałego w Tacomie

– Ericka Younga, 20 lat, zamieszkałego w Gig Harbor

 

Zdarzenie: W okręgu doszło do serii przestępstw z nienawiści, m.in. wymalowania swastyk, liczby 88 (nazistowskiego symbolu) i liczby 666 (znaku diabła) na synagodze i kilku kościołach uczęszczanych przede wszystkim przez czarnoskórych wiernych. 7 czerwca zbezczeszczono Kościół Braci Baptystów w Gig Harbor, a na dziedzińcu spalono krzyż. Z pierwszych doniesień wynikało, że podpalono sam kościół, ale te informacje okazały się nieścisłe. Na zewnątrz wybiegli kościelny i świecki kaznodzieja (William DuBois i Robinson Estes), żeby powstrzymać dwóch podejrzanych. Harper otworzył ogień z krótkiej broni i ranił obydwu mężczyzn. Kaznodzieja już opuścił szpital. Kościelny nadal leży na OIOM-ie. Sprawcy uciekli czerwoną toyotą pick-upem, zarejestrowaną na Adama Harpera.

 

Organa ścigania prowadzące sprawę: Biuro Bezpieczeństwa Publicznego Okręgu Pierce we współpracy z Departamentem Sprawiedliwości, który sprawdzi, czy incydent nie jest przestępstwem z nienawiści podlegającym jurysdykcji federalnej.

 

Oferujący nagrody i kwoty:

– Nagroda pierwsza: 50 000 dol., wyznaczona przez okręg Pierce wraz z Radą Ekumeniczną Zachodniego Waszyngtonu (znaczna część sumy sponsorowana przez Eda Jaspera, założyciela Micro-Enterprises North America).

– Nagroda druga: 900 dolarów, wyznaczona przez rodziców i krewnych Ericka Younga.

 

Uwaga: o nagrodę stara się Dalton Crowe.

 

Ostatnia wiadomość nie była dobra.

Crowe był nieprzyjemnym facetem po czterdziestce. Po zakończeniu służby w wojsku otworzył agencję ochrony na Wschodnim Wybrzeżu, ale biznes nie okazał się żyłą złota, więc go zwinął. Teraz pracował jako niezależny konsultant do spraw bezpieczeństwa i najemnik, a od czasu do czasu łowca nagród. Drogi Shawa i Crowe’a schodziły się kilka razy, niektóre z tych spotkań miały gwałtowny przebieg. Różnili się w podejściu do zawodu. Crowe rzadko decydował się szukać zaginionych; wybierał przede wszystkim poszukiwanie przestępców i uciekinierów. Jeśli zastrzeli się zbiega z legalnie posiadanej broni w obronie własnej, nie traci się prawa do nagrody i zwykle unika się aresztowania. Na tym właśnie polegała metoda Crowe’a, będąca przeciwieństwem podejścia Coltera.

Shaw nie był pewien, czy chce wziąć to zlecenie. Dwa dni wcześniej, siedząc na leżaku w Dolinie Krzemowej, snuł plany zajęcia się czymś zupełnie innym. Druga sprawa miała charakter osobisty i wiązała się z jego ojcem i tajemnicą z przeszłości – przez tę tajemnicę omal nie został postrzelony w łokcie i kolana przez wynajętego zbira o przedziwnym imieniu i nazwisku Ebbitt Droon.

Ryzyko obrażeń fizycznych – naprawdę spore – nie mogło powstrzymać Shawa, który chciał ruszyć na poszukiwania tego, co ukrył ojciec.

Doszedł jednak do wniosku, że pierwszeństwo ma zatrzymanie dwóch uzbrojonych domniemanych neonazistów, którzy nie wahali się mordować.

GPS kierował go stromymi i krętymi ulicami Gig Harbor aż do ładnego parterowego domu pomalowanego na pogodny żółty kolor, ostro kontrastujący z szarością pochmurnego nieba. Zerknął w lusterko i przygładził krótkie, przylegające do głowy blond włosy. Były zmierzwione po dwudziestominutowej drzemce, jedynym odpoczynku w trakcie dziesięciu godzin jazdy z okolic San Francisco.

Zarzucił na ramię torbę z laptopem, wysiadł z kampera, podszedł do drzwi i zadzwonił.

Powitali go Larry i Emma Youngowie, którzy zaprowadzili go do salonu. Ocenił ich wiek na jakieś czterdzieści pięć lat. Ojciec Ericka, z przerzedzonymi ciemnymi włosami przyprószonymi siwizną, miał na sobie beżowe spodnie i nieskazitelnie biały T-shirt. Nie nosił zarostu. Emma była ubrana w długą różową sukienkę o linii trapezu. Shaw odniósł wrażenie, że to z jego powodu zrobiła makijaż. Zaginięcie dziecka w dużym stopniu dezorganizuje życie, ludzie często zaniedbują higienę, zapominają o prysznicu. W tym wypadku było inaczej.

Dwie lampy podłogowe rzucały kręgi ciepłego światła na pokój, którego ściany zdobiła tapeta w żółte i rdzawe kwiaty, a na ciemnozielonej wykładzinie na podłodze leżały perskie dywany z Lowe albo Home Depot. Ładny dom. Skromny.

Na wieszaku w pobliżu drzwi wisiała bluza brązowego uniformu. Gruba, zaplamiona, z naszywką LARRY z przodu. Shaw domyślił się, że ojciec Ericka jest mechanikiem.

Gospodarze też taksowali wzrokiem gościa: sportowa marynarka, czarne dżinsy, szara koszula. Czarne wsuwane buty. To był jeden z wariantów jego uniformu.

– Niech pan usiądzie – zaproponował Larry.

Colter zajął fotel pokryty jaskrawoczerwoną skórą, a rodzice zaginionego chłopaka usiedli naprzeciwko.

– Czy od naszej rozmowy Erick kontaktował się z państwem?

– Nie – poinformowała go Emma Young.

– Jakie są najnowsze wiadomości z policji?

– On i ten drugi, Adam – rzekł Larry – ciągle są w okolicy. Detektyw przypuszcza, że zbierają pieniądze, pożyczają, może kradną…

– Erick nigdy by tego nie zrobił – przerwała mu Emma.

– Tak mówi policja – wyjaśnił Larry. – Ja tylko powtarzam.

Matka z trudem przełknęła ślinę.

– To przecież… Nie, on nigdy by… – Rozpłakała się, znowu. Gdy Shaw wszedł do domu, miała suche oczy, ale zaczerwienione i podpuchnięte.

Wyjął z torby notes i czarne wieczne pióro Delta Titanio Galassia, ozdobione trzema pomarańczowymi pierścieniami od strony stalówki. Pisanie nim nie było przejawem pretensjonalności ani luksusem. Podczas pracy nad zleceniami Colter sporządzał obszerne notatki; pióro mniej męczyło rękę niż inne przybory. Używanie go sprawiało mu też po prostu drobną przyjemność.

Zapisał datę, a także imiona i nazwiska swoich rozmówców. Unosząc wzrok znad kartki, spytał ich o szczegóły na temat życia syna. Studiował i pracował na pół etatu. Teraz miał wakacje. Mieszkał z nimi.

– Czy Erick kiedykolwiek angażował się w działalność neonazistowskich albo innych ekstremistycznych ugrupowań?

– Boże, nie – mruknął Larry, jak gdyby był już śmiertelnie zmęczony tym pytaniem.

– To jakieś szaleństwo – dodała Emma. – Naprawdę dobry z niego chłopak. To prawda, miał drobne problemy, jak każdy. Pojawiły się narkotyki, ale po… po tym, co się stało, to całkiem zrozumiałe. Spróbował czegoś nowego, to wszystko. Zadzwonili do nas ze szkoły. Nie zawiadomili policji. Załatwili to bardzo kulturalnie.

Larry skrzywił twarz.

– Pierce to narkotykowa stolica stanu. Niech pan poczyta w gazetach. Stąd pochodzi czterdzieści procent mety, którą produkuje się w całym Waszyngtonie.

Shaw skinął głową.

– Tego właśnie próbował Erick?

– Nie, jakiegoś leku z oksykodonem. Ale to trwało krótko. Brał też antydepresanty. I ciągle bierze.

– Powiedziała pani „po tym, co się stało”. Czyli po czym?

Spojrzeli po sobie.

– Szesnaście miesięcy temu straciliśmy młodszego syna.

– Narkotyki?

Dłoń Emmy, która spoczywała na jej udzie, zacisnęła się w pięść, mnąc w palcach tkaninę.

– Nie. Jechał rowerem i potrącił go pijany kierowca. Och, co to był za cios. Straszny. Ale szczególnie mocno przeżył to Erick. To go zmieniło. Byli do siebie bardzo przywiązani.

Bracia, pomyślał Shaw. Doskonale rozumiał skomplikowane uczucia łączące rodzeństwo.

– Ale nikogo by nie skrzywdził – powiedział Larry. – Nie zrobiłby nic złego. Nigdy wcześniej nic podobnego się nie zdarzyło. Oprócz tego, co się stało w tym kościele.

– Przecież tego też nie zrobił – warknęła jego żona. – Dobrze wiesz, że nie.

– Świadkowie twierdzili, że strzelał Adam – zauważył Shaw. – Nie słyszałem tylko, skąd pochodziła broń. Erick miał pistolet? Albo dostęp do broni?

– Nie.

– Czyli należała do jego kolegi.

Larry:

– Kolegi? Adam nie był jego kolegą. Nigdy o nim nie słyszeliśmy.

Zaczerwienione palce Emmy skubały rąbek sukienki. Nerwowy odruch.

– On spalił krzyż. I wymalował graffiti. To wszystko on! Adam porwał Ericka. Nie mogło być inaczej. To on miał broń i zmusił naszego syna, żeby z nim pojechał. Zabrał mu samochód, okradł go…

– Ale pojechali wozem Adama, nie Ericka.

– Myślałam o tym – odparowała matka. – Erick zachował się odważnie i wyrzucił kluczyki.

– Miał konto w banku?

– Tak – odpowiedział ojciec chłopaka.

Czyli nic nie wiedzieliby o wypłatach. Policja mogła zdobyć te informacje, ustalić, które oddziały banku odwiedził. Prawdopodobnie już to zrobiła.

– Wiedzą państwo, ile ma pieniędzy? Wystarczyłoby, żeby daleko uciec?

– Może kilka tysięcy.

Shaw rozglądał się po salonie, przede wszystkim zwracając uwagę na zdjęcia synów państwa Youngów. Erick był przystojnym chłopakiem z burzą ciemnych włosów i szczerym uśmiechem. Shaw widział też fotografie Adama Harpera, które zamieszczono w ogłoszeniu o nagrodzie. Nie pochodziły z policyjnej kartoteki, ale na obu portretach, jakie ukazały się w prasie, chłopak patrzył w obiektyw z wyraźną rezerwą. Był wychudzony, a w jasnych, krótko ostrzyżonych włosach połyskiwały niebieskie pasemka.

– Zamierzam się tym zająć, spróbuję odnaleźć państwa syna.

– Och, bardzo proszę – odrzekł Larry. – W ogóle nie przypomina pan tamtego wysokiego faceta.

– Bardzo mi się nie podobał – mruknęła Emma.

– Dalton Crowe?

– Tak się przedstawił. Kazałem mu wyjść. Nie zamierzałem mu płacić żadnej nagrody, zaśmiał się nam w nos i powiedział, gdzie możemy ją sobie wsadzić. I tak miał na oku tamtą wyższą, wie pan, te pięćdziesiąt tysięcy od władz.

– Kiedy tu był?

– Dwa dni temu.

Shaw zapisał w notesie: Wizyta D.C. w domu rodziców wyznaczających nagrodę – 9 czerwca.

– Proszę posłuchać, jak wygląda moja metoda. Jeżeli nie znajdę Ericka, nie wezmę żadnej nagrody. Nie poniosą państwo żadnych kosztów. Jeśli ustalę miejsce jego pobytu, będą mi państwo winni dziewięćset dolarów.

– Teraz już tysiąc sześćdziesiąt – oznajmił z dumą Larry. – Dołożył się jeden z moich kuzynów. Żałuję, że kwota nie jest wyższa, ale…

– Wiem, że będą państwo chcieli, żebym go przyprowadził do domu, ale to nie moje zadanie. Jest zbiegiem, więc gdybym to zrobił, złamałbym prawo.

– Udzielanie pomocy w popełnieniu przestępstwa – wtrąciła Emma. – Oglądam seriale kryminalne.

Podczas rozmów z ludźmi wyznaczającymi nagrody Colter raczej się nie uśmiechał, a jeśli już, to tylko po to, by ich uspokoić.

– Nikogo nie łapię. Moja praca to informacje, nie obywatelskie zatrzymania. Ale jeżeli uda mi się go znaleźć, nie zawiadomię policji, gdzie jest, dopóki nie będę miał pewności, że ani jemu, ani nikomu innemu nie stanie się krzywda. Będą państwo potrzebowali adwokata. Jest ktoś taki?

Znowu spojrzeli po sobie.

– Ten prawnik, który załatwiał transakcję kupna naszego domu – powiedział Larry.

– Nie. Mam na myśli adwokata do spraw karnych. Podam państwu parę nazwisk.

– Nie mamy… To znaczy, chyba moglibyśmy postarać się o pożyczkę hipoteczną.

– Będą państwo musieli to zrobić. Syn potrzebuje dobrego obrońcy.

Shaw przejrzał notatki, które dotąd sporządził. Miał drobne pismo o tak pięknej linii, że ktoś nazwał je kiedyś „baletowym”. Kartki w notesie nie miały linii; nie były potrzebne, by każda linijka biegła idealnie poziomo.

Przez następne dwadzieścia minut zadawał pytania, a rodzice Ericka odpowiadali. W trakcie rozmowy stwierdził, że ich niewzruszona wiara w niewinność syna wydaje się obiektywna; nie potrafili przyjąć do wiadomości, że syn, którego znali, popełnił to przestępstwo. To im się po prostu nie mieściło w głowie. Jedynym sprawcą musiał być Adam Harper.

Kiedy uznał, że na razie zebrał dość informacji, schował notes i pióro, po czym wstał i podszedł do drzwi. Państwo Youngowie zgodzili się przekazywać mu każdą nową wiadomość od policji, krewnych lub znajomych, gdyby Erick kontaktował się z nimi w sprawie pieniędzy czy innej formy pomocy.

– Dziękuję – powiedziała Emma w progu, najwyraźniej wahając się, czy go uściskać. Nie zdecydowała się na to.

Jej mąż nie zdołał wykrztusić ani słowa. W końcu tylko mocno uścisnął dłoń Shawa. I szybko wycofał się do domu, zanim pojawiła się pierwsza łza.

Idąc do winnebago, Shaw myślał o szczególe, który przemilczał w rozmowie z Emmą i Larrym: o swojej zasadzie, by nie przyjmować nagrody od członków rodziny, gdyby w wyniku poszukiwań ustalił, że ich bliski nie żyje. Nie było powodu, by wspominać o tej możliwości, nawet jeśli wydawało mu się prawdopodobne, że ich drugi syn został zamordowany, gdy tylko Adam doszedł do wniosku, że chłopak nie jest mu już do niczego potrzebny.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI